Dowody na istnienie liczby 3

  • szt.
  • 29,90 zł
  • Niedostępny

Nakład wyczerpany. Nie ma możliwości zakupu książki.

 

Kiedy Peter Handsome ginie w katastrofie samochodowej, zostawia żonę i kochankę - ale gdy obie kobiety stają w obliczu tej śmierci, jest ona nie zakończeniem, lecz początkiem.
Ta powieść opisuje tajemniczą siłę trójkąta: mąż, żona i jego kochanka. Bridget Handsome, admiratorka Szekspira i Frances Slater, dawna modelka artystów są niekonwencjonalnymi kobietami i po śmierci Petera nieoczekiwanie zaprzyjaźniają się. Ale kim jest młody irański chłopiec, który zamieszkał u wdowy po Peterze? I co łączyło Petera z nim i z jego nieuchwytną siostrą?
Dowody na istnienie liczby trzy to bardzo oryginalna i prowokująca książka.
Sally Vickers wykładała literaturę na uniwersytecie i pracuje jako psycholog. Dzieli swój czas pomiędzy Londynem, Wenecją i Niemcami.

Rok wydania: 2005
Stron: 240
Oprawa: broszura
Format: 125/183
Pakowanie: 20
Tłumacz: Maria Zborowska

Fragment tekstu:

Książka jest fikcją literacką. Nazwiska, postaci i wydarzenia są dziełem wyobraźni autorki. Jakiekolwiek podobieństwo do wydarzeń albo osób, żyjących lub zmarłych, jest zupełnie przypadkowe.

Rupertowi Kingfisherowi, którego sztuka Dylemat więźnia po raz pierwszy zasugerowała mi twórcze możliwości liczby 3

 

Musiało upłynąć wiele stuleci, by odkryto, że para bażantów i dwa dni to dowody na istnienie liczby 2: związany z tym stopień abstrakcji nie łatwo pojąć…

Bertrand Russell

 


Przedmowa

Podobno w starożytności istniały szkoły myśli, według których liczba 3 nie jest stała. Gdyby nawet poznano uzasadnienie tego rozumowania, to zagubiło się ono w trakcie dziejów. Stolik o trzech nogach obala to twierdzenie - a z przykładów mniej prozaicznych - jak się nam mówi, Trójca Święta. Faktem pozostaje, że trójka jest liczbą proteuszową: w pewnych okolicznościach może zmniejszyć się do dwójki - albo zwiększyć do czwórki…

 


1
Po śmierci Petera Hansome'a ludzie ze zdumieniem obserwowali, że jego żona spędza tak wiele czasu z jego kochanką. Bridget Hansome nie była tego rodzaju kobietą, która nie dostrzegałaby dyskretnych, ale regularnych wizyt swego męża w mieszkaniu Frances Slater w Turnham Green. I istotnie każda osoba, która poślubiłaby Petera, musiałaby nauczyć się sztuki udawania, że niczego nie dostrzega. Gdyby zapytano przyjaciół i znajomych Hansome'ów, jak żona zachowa się wobec kochanki, odkrytej po śmierci męża, zapewne odpowiedzieliby, że prawdopodobnie Bridget pozwoli Frances pokazać się na pogrzebie z nie wypowiedzianym zastrzeżeniem, iż nie wyjaśni się przyczyny jej obecności.
Jednak wszyscy się mylili. Chociaż Frances mieszkała nieopodal - kremacja odbyła się na cmentarzu przy Lower Richmond Road - nie uczestniczyła w ceremonii pogrzebowej. Wciąż jeszcze pamiętała ciepły wieczór, kiedy ten cmentarz był widownią śmiałych aktów miłosnych Petera. Czy to z tego powodu, czy też dlatego, że nie mogła pogodzić się, iż to ma być miejsce ostatecznego pożegnania ciała, które niedawno w otoczeniu marmurowych aniołów i cmentarnych pomników cieszyło się jej ciałem - w te sprawy na razie nie będziemy wnikać. Wiemy natomiast, że w dniu pogrzebu Frances pojechała Eurostarem do Paryża; tam spacerowała nad Sekwaną w drodze do Notre Dame, a przed wejściem do katedry kupiła bukiet anemonów.
Bridget Hansome doskonale zdawała sobie sprawę, że nie jest jedynym obiektem miłości swego męża. "Ładny* jest ten, kto ładnie postępuje", zwykle mówiła. Taki kalambur stworzyła z nazwiska męża i wypowiadała te słowa z ironicznym uśmiechem. Uśmiech można było określić jako czuły, ale również chytry. Niezależnie od tego, jaka była prawda (a prawdą jest również to, że ludzkie emocje składają się z różnych elementów, czasem rywalizujących z sobą), Peter brał te uśmiechy za dobrą monetę. Był człowiekiem próżnym - ściśle mówiąc, nie był głupi - i cieszył się, że jego żona docenia jego wygląd i żartuje na ten temat, chociaż fakt, że był przystojny miał swoje konsekwencje.
Jedną z tych konsekwencji była Frances. Były i inne - niezbyt dużo - w ciągu wielu lat, ale Frances trwała. W istocie to Bridget przyczyniła się do ich poznania podczas jednej ze swych podróży za granicę.
Na początku małżeństwa Bridget odkryła, że jej mąż nie lubi jej wyjazdów. Prawdopodobnie Peter uświadamiał sobie, że jego pozamałżeńskie eskapady nie wynikają z samotności; jego uroda, z której był dumny, przyciągała kobiety, a on był bardziej podatny na przejawy wewnętrznej słabości niż surowego piękna. Faktem jest, że łatwiej być czułym wobec istoty słabej, gdy nie jest się z nią na co dzień. Bridget najpierw się zaniepokoiła, a potem zniecierpliwiła, kiedy stwierdziła, że Peter staje się nieznośny, gdy ona wyrusza w jedną ze swoich regularnych podróży za granicę.
Bridget sprzedawała francuskie starocie. Na początku miała kiosk przy Portobello Road, ale teraz prowadziła z powodzeniem sklep w Fulham. Można było tu kupić meble ogrodowe, starą bieliznę, emaliowane garnki, koronkowe firanki, parasole - przedmioty o wyblakłej urodzie, na których świetnie się znała. W czasach ubogiej elegancji takie sklepy to nic niezwykłego. Jednak Bridget, która twierdziła, że naszemu życiu brak czegoś tradycyjnego i zużytego, należała do awangardy współczesnego smaku. Według niej coś starego jest w lepszym guście niż coś modnego - jak choćby szkło i stal, które kiedyś stanowiły elementy najelegantszego wystroju wnętrz. Na czele swoich naśladowców ustanowiła swoją markę; w gazetach i magazynach na stronach poświęconych urządzeniu domu zamieszczano jej opinie o najnowszych tendencjach w "starym" stylu.
Bridget miała również szczęście w znajdowaniu dobrych źródeł zaopatrzenia dla swego sklepu - wciąż ukrytych w sercu wiejskiej Francji, gdzie jej konkurenci nie mieli dostępu. Nie byli tak wytrwali jak Bridget, gdyż zajęcie to wymagało długiej jazdy i długich rozmów w miejscowym dialekcie, wypijania dużych ilości kawy albo wina. Te pogawędki tęte-ŕ-tęte prowadziła ze starszymi mężczyznami i kobietami mieszkającymi w niszczejących zamkach. To oni z zadowoleniem wykładali relikty minionego stylu życia przed blondynką, Anglaise, która chyba szczerze kochała ich kraj i jego artefakty.
I nie ma wątpliwości, że Bridget była szczera. Jej dewizą był obiektywizm, nie popierała żadnej ze stron - i dlatego niektórzy uważali, że jest osobą bardzo otwartą. A jednak to nie oznaczało, że bez potrzeby ujawniała swoje myśli. Lata pożycia z Peterem nauczyły ją, by zachować wiele ze swych obserwacji dla siebie; według niej odkrywanie wszystkiego to właściwość tylko lekkoduchów i okrutników. Tak więc, gdy zorientowała się - co nastąpiło raczej późno - że jej mąż tęskni za nią, poprosiła Mickey, swoją sasiadkę, by pilnowała Petera.
Mickey zamieszkała na tej ulicy małych domków na długo przed ślubem Bridget i Petera, na długo przed ich przeprowadzką. Chociaż dom, który kupili, nie był elegancki, musieli wyskrobać swoje oszczędności na depozyt, zwłaszcza że w tym samym czasie Bridget otworzyła sklep w Fulham, a Peter utrzymywał jeszcze poprzednią żonę i dzieci. Ceny w tej okolicy bardzo wzrosły, ale Mickey pojawiła się tu w skromnej przeszłości; odziedziczyła dom po matce, którą się opiekowała aż do śmierci.
"Jestem dumna, że moja mama nigdy nie widziała szpitala", powiedziała do Bridget, gdy ta przyszła pożyczyć trochę cukru do herbaty dla robotników od przeprowadzki; tak zaczęła się ich przyjaźń, a Mickey przez dwadzieścia lat od czasu do czasu pożyczała Bridget cukier. Mickey bardzo lubiła gawędzić, Peter w zależności od nastroju też lubił - a Bridget, o czym sama wiedziała, nie zawsze miała ochotę na rozmowę; dlatego sądziła, że Mickey zapełni lukę wywołaną jej wyjazdami do Francji.
Mickey lubiła się również napić. Gdy Bridget jechała przez wsie środkowej Francji, obserwując rzędy topoli na tle błękitu nieba, widziała w wyobraźni, jak Peter i Mickey sączą razem whisky; łatwiej było wtedy myśleć o nich z czułością, gdy była daleko.
Kiedy Bridget była w Normandii przed szałem zakupów z okazji Wielkiejnocy, Mickey zaprosiła Petera do swego ogrodu. Pogoda okazała się nadspodziewanie dobra, słońce prażyło, jakby to nie był marzec. Usiedli na zewnątrz, podziwiając piękne żonkile.
- To moja przyjaciółka, Frances - powiedziała Mickey, wskazując na szczupłą kobietę o ciemnych włosach, znacznie młodszą niż ona, ale jak Peter później zauważył, z oczami starego człowieka. Tak naprawdę Frances nie była przyjaciółką Mickey. Mickey ze swobodą podchodziła do nowych znajomości, a Frances poznała przypadkowo w firmie agentów nieruchomości, gdzie pracowała na pół etatu w środy i soboty.
Frances szukała domu w tej okolicy i Mickey, która lubiła pomagać, przypomniała sobie o prośbie Bridget i zaprosiła Frances do siebie na drinka; jednocześnie chciała pokazać Frances, jak wygląda dom, który tamta zamierzała kupić. W końcu Frances nabyła mieszkanie w Turnham Green, gdyż domy w Fulham nie były na jej kieszeń. Po pewnym czasie Peter odwiedził ją, gdy Bridget pojechała do Vichy.
- Kocham moją żonę - oświadczył; zawsze składał takie deklaracje przy tego rodzaju okazjach. - Gdybyśmy mieli zamiar to zrobić, pamiętaj, że nigdy jej nie opuszczę. - A mówiąc, że kocha Bridget, Peter nie oszukiwał. Lubił gawędzić i to mu pomagało w życiu.
Frances, która właśnie zakończyła romans z facetem - sugerował głupio, że nikt go nie rozumie - z przyjemnością usłyszała, że ktoś bez wstydu opowiada o miłości do żony. Nie była skłonna do prowadzenia introspekcji, podświadomie uważała, że mężczyzna mówi to, co myśli, a deklaracje o miłości małżeńskiej świadczą o uczuciowej naturze - i pewnego rodzaju lojalności. Przynajmniej Peter nie próbował wyjaśniać związku z nią tym, że jest źle traktowany gdzie indziej. Frances nie obchodziło, że ma być teraupetką - seksualną czy inną. Pragnęła - jak wiele z nas pragnie - żeby ją lubiano za to, jaka jest, za jej cechy, dobre czy złe, a nie za to, jak reaguje na cechy innej osoby.
Frances miała trzydzieści sześć lat, kiedy poznała Petera - to wiek, w którym kobiety często niepokoją się, kiedy zdołają się "urządzić". Czy jej sympatia do Petera była równie niewinna jak jego do niej, to zupełnie inna kwestia.

 

2
Peter miał sześćdziesiąt dwa lata, gdy umarł. Kierowca ciężarówki jadący w jesiennej mgle, słuchający taśmy z przebojami Eltona Johna, próbując ściszyć głos, oderwał wzrok od drogi i na rondzie Hogartha nie zauważył nadjeżdżającego samochodu; starał się ominąć ten wóz i uderzył w bmw Petera. To uderzenie jeszcze nie było śmiertelne, ale bmw, obracając się, wpadło pod pędzącego mercedesa. Kierowca ciężarówki został draśnięty, kierujący mercedesem doznał obrażeń ramienia, a Peter wskutek tej kraksy złamał kark.
Rondo Hogartha było miejscem, gdzie skręciłby w lewo, gdyby jechał do Frances. Rondo to było ostatnim etapem jego zwykłej drogi do domu w Fulham. Jednak nikt nie mógł wiedzieć, że Peter nie zamierzał jechać pod żaden z tych adresów; udawał się do dyskretnego domu w Shepherd Bush, gdzie zaspokajano wszelkiego rodzaju potrzeby. Chociaż żadna z obu kobiet nie miała pojęcia o istnieniu tego domu, zapewne Bridget lepiej by zniosła tę wiadomość.
Po śmierci Petera Bridget tygodniami nie mogła dotknąć jego rzeczy. Chodziła po mieszkaniu, nastawiała stare płyty, otwierała i odkładała książki, jadła zimną pieczoną fasolkę o różnych porach. Czasami poruszała się wolno, tańcząc majestatycznie do piosenek Nat King Cole'a, Johnny'ego Mathisa, Earthy Kitt - do melodii, które ona i Peter znali, gdy byli młodsi, gdy "wychodzili", jak to określała Bridget; najbardziej lubiła piosenkę Love for Sale.
Ponieważ Bridget była starsza od Petera, zawsze sądziła, że ona pierwsza umrze. To ją trochę niepokoiło: czuła, że ona lepiej zdoła sobie poradzić ze stałą nieobecnością tej drugiej osoby niż jej mąż. Od czasu do czasu pozwalała sobie na taki luksus, by pomyśleć o tym, jak w przypadku jej śmierci zachowa się Peter, czy będzie za nią tęsknił. Nie określiła, jaką formę miałaby przyjąć ta tęsknota, ale brała pod uwagę zniecierpliwienie Petera i znalezienie innego źródła kobiecego pocieszenia.
Po śmierci Petera Bridget najbardziej nie lubiła mówić o nim. Odbierała dużo telefonów; odpowiedzi na listy nie były tak naglące - na nie mogła odpisywać, leżąc w ich podwójnym łóżku, nosząc koszule Petera, a czasem, ponieważ miała zimne stopy, jego wełniane skarpetki. Ale te rozmowy, jak ona tego nienawidziła! A jednak ludzie chcieli być mili. Mimo że Bridget nie zwracała uwagi na pozory, wydawało jej się, że to niegrzecznie nie odbierać telefonów. Nie może przecież pozostawać sama ze swoją stratą - powinna przeżywać ją wspólnie ze wszystkimi, jak te gwałtowne ulewy, które mieli tej jesieni.
I odnosiła wrażenie, że niebo odczuwa sympatię dla jej zmarłego męża: płakało, jakby podkreślając fakt, że ona nie miała łez.
Bridget stwierdziła, że nie może płakać z powodu śmierci Petera. Gdy musiała prowadzić rozmowy, których tak nie znosiła, uświadomiła sobie, że w jej głosie brzmi dziwna w takich okolicznościach nuta. Dziwna dla ludzi dzwoniących z kondolencjami. Nazywać tę nutę wesołą byłoby nieprecyzyjne. To nie radość słyszało się w głosie Bridget, ale można było ją wziąć za taką; dlatego Frances, kiedy zebrała się na odwagę i wykręciła numer telefonu w Fulham, pomyślała przez chwilę, gdy Bridget odebrała: och, ona się nie przejmuje.
- Tu Frances Slater - przedstawiła się i czekała.
Bridget oczywiście wiedziała, kim jest Frances. Peter z niezwykłą przezornością powiedział kiedyś: "Jeżeli coś się ze mną stanie, jest ktoś, kto może się z tobą skontaktować". I Bridget z pełnym zrozumieniem - chociaż, jak się okazało, nie z doskonałą znajomością faktów - odparła: "Nic ci się nie stanie, nie bądź taki melodramatyczny". Ale dodała mniej ostro: "Oczywiście porozmawiam z każdym, kto się liczy".
Jednak gdy Bridget odebrała telefon Frances, powiedziała po prostu: "Ach tak", co zbiło Frances z tropu.
- Znałam Petera - oznajmiła Frances i ugryzła się w język, by nie powiedzieć "trochę". Nie chciała umniejszać znaczenia swojego związku z Peterem, by ugłaskać Bridget.
- Wiem - odparła Bridget. - Pewnie czujesz się głupio, prawda? - Te słowa zaskoczyły Frances.
Obie kobiety spotkały się w kawiarni u Johna Lewisa. Był to pomysł Bridget - chciała uniknąć za wszelką cenę wszystkiego, co przypominałoby zapach kamelii. Miejsce było dogodne dla Frances, gdyż pracowała w pobliżu, w Soho.
- Kupiłam nocną lampkę - oznajmiła Bridget, gdy Frances ją odnalazła. (Jestem dużą blondynką i będę ubrana w coś zielonego, na pewno mnie poznasz). Stożkowata lampeczka ze skaczącymi kolorowymi konikami morskimi stała na bladym, niby-tekowym stole pomiędzy nimi. - Koniki morskie podnoszą się i opadają, kiedy włącza się światło.
- Dobrze sypiasz? - zapytała Frances.
- Średnio - odparła Bridget. - A kiedy wyłączasz, ukazuje się syrenka na dole; czesze włosy i podziwia się w lustrze. Widzisz! - Wskazała na małą, kształtną panienkę z zielonym, rybim ogonem z plastiku.
Frances, która szybko zrozumiała, że nie należy okazywać swych uczuć, odezwała się:
- Też kiedyś miałam taką lampkę, coś w rodzaju globusa, jaki daje się dzieciom. - Ta uwaga przeszła bez echa.
- Napijesz się herbaty? Jeżeli tak, to poprosimy o nowy czajniczek. Ja z tego prawie wszystko wypiłam.
Na zewnątrz niebo płakało. Bridget pomyślała: ona nie jest taka zła. I czuła, że pewnego dnia może ona też zapłacze.
- Nie sprawiasz wrażenia kobiety, która chce porozmawiać. Powiem szczerze, od razu na początku, że nie miałam w planach rozmowy. Jednak - kontynuowała Bridget, jakby bojąc się, że Frances jej przerwie, ale ona słuchała zafascynowana - byłoby niegrzecznie wobec Petera, gdybyśmy się nie spotkały, chociaż nie wiem, jak powinnyśmy postępować.
Dlaczego ona musi być taka inna, pomyślała Frances. A głośno rzekła:
- Ja też wcale nie mam wielkiej ochoty, by porozmawiać, chociaż są sprawy, o których mogę powiedzieć tylko tobie.
- To prawda - przyznała Bridget i zapanowało ponure milczenie.
Frances piła herbatę i obserwowała kłócącą się parę naprzeciwko. "Zawsze ci się podobała, nie zaprzeczaj", słyszała słowa kobiety w złym makijażu i z włosami upiętymi z tyłu. Przynajmniej zaoszczędzono nam takich scen, pomyślała Frances. Po raz pierwszy przemknęło jej przez głowę, że są tu w trójkę - ona, Peter i Bridget. Byliśmy, poprawiła się.
- W Wigmore Hall jest koncert - oznajmiła Bridget. - Grają Schuberta, którego lubię, i Mahlera, którego nie lubię, ale mogłybyśmy się tam wślizgnąć po przerwie, chyba że lubisz Mahlera?
Frances wyznała, że nie ma zdania na temat Mahlera. Zresztą nie miała również zdania na temat Schuberta.

 


3
- Chodzi o to - rzekła Bridget, głośno obgryzając kość kurczaka - że Schuberta nigdy nie można podrobić, a Mahlera można.
Jadły po koncercie w restauracji, do której każda z nich chodziła z Peterem. Z taktem wypowiadały się o wystroju wnętrza, o szykownych młodych kelnerkach i kelnerach; nie dały po sobie poznać, że może rozmawiały o tych sprawach z Peterem, zmarłym, który je razem tu sprowadził.
- Nie znam się na muzyce, ale chyba bardziej podoba mi się taka cichsza - oświadczyła Frances.
- Bardzo słusznie - zgodziła się Bridget - symfonie są przereklamowane. - Z paczki gauloise'ów wyciągnęła papierosa. - Chyba palenie ci nie przeszkadza?
Za późno zapytała, pomyślała Frances.
- Oczywiście, że nie.
- Obecnie nigdy nie wiadomo.
Frances pomyślała: Ona pewnie była kiedyś ładna z taką cerą.
Bridget pomyślała: Podoba mi się jej nos, haczykowaty, arystokratyczny.
Podszedł kelner i trochę z nimi flirtował, bardziej z Bridget, gdyż znała francuski. Bridget zapytała go, z jakiej części Francji pochodzi, a potem prowadzili ożywioną rozmowę o arlezjańskich kiełbaskach.
- Jak się nauczyłaś francuskiego? - zapytała Frances.
- To kwestia praktyki. Głównie podczas targowania się. Francuzi bardziej cię szanują, jeżeli długo się targujesz, ale do tego musisz znać slang.
- Ja nie mam zdolności językowych. W dwóch dziedzinach jesteś lepsza niż ja: w znajomości języków i muzyki.
- Przecież nie prowadzimy współzawodnictwa - zauważyła zimno Bridget.
Frances zawsze jeździła do pracy metrem, więc Bridget zawiozła ją do domu. Gdy przejeżdżały przez Turnham Green, Bridget powiedziała:
- To tutaj ich zawrócili, prawda?
- Zawrócili?
- Podczas wojny domowej - wyjaśniła Bridget. - Tutaj żołnierze Cromwella zawrócili rojalistów. Tu było pole walki.
- Ach tak. - Tak naprawdę Frances nie słuchała. Zastanawiała się, czy ma zaprosić Bridget do siebie, kiedy podjadą pod jej dom. Chciała rozproszyć niepokój, mówiąc: - A więc są trzy rzeczy, na których znasz się lepiej niż ja: muzyka, miejscowa historia, no i język francuski. - Gdyby coś takiego powiedziała Peterowi, on by się śmiał. I fakt, że już nie może tego zrobić, nagle ją przygnębił. Postanowiła, że jednak nie zaprosi Bridget do siebie.
- Czy miałabyś ochotę wpaść na drinka? - Usłyszała, jak mówi, i była bardzo zła, że Bridget się zgodziła. Nie bardzo dbam o to mieszkanie, pomyślała, wprowadzając Bridget do środka, tam, gdzie przyjmowała jej męża. To mieszkanie było jak Frances. Kręcąc się po pokoju, Bridget zauważyła, że książki są ustawione w porządku alfabetycznym. Nie było tu wielu ozdób, ale na ścianach koloru słonecznika wisiały trzy bardzo dobre obrazy.
- To Kavanagh, prawda? - Bridget patrzała na obraz nagiej kobiety w butach na wysokich obcasach, która czytała, wyciągnięta na leżaku w paski. (Peter kupił obraz na trzydzieste siódme urodziny Frances. "Wydawało mi się, że ona jest do ciebie podobna", powiedział, rozbierając ją i zostawiając tylko buty).
- Tak - odparła Frances, zadowolona, że stoi tyłem do Bridget, nalewając jej whisky z wodą.
Bridget, obdarzona zdolnościami telepatycznymi, uśmiechnęła się złośliwie. Podobieństwo nagiej kobiety do Frances nie uszło jej uwagi. Peter lubił mówić takie słowa: kiedyś podarował Bridget małą statuetkę z brązu nagiej kobiety na koniu.
Bridget rozłożyła się na sofie, wyobrażając sobie, że jej mąż jest tutaj. On też by się napił whisky z wodą. Frances nalała Bridget whisky, którą lubił Peter, a sama piła brandy.
- To zabawne - odezwała się Bridget - ale nie mogę uwierzyć, że on nie żyje. Czy ty czasem płaczesz?
- Nie - skłamała Frances. Nie chciała wyznań. - Byłam za bardzo zajęta - dodała niepotrzebnie. To nie była prawda.
- Widzisz - mówiła Bridget, ignorując wysiłki Frances - istota ludzka, chyba wiesz, to nie tylko ciało i krew. Ma wnętrze. Bywały tygodnie, że Peter i ja nie byliśmy razem, oczywiście ty o tym również wiesz, a więc nie odczuwałam różnicy. Przychodzę teraz do domu i myślę, że on tam będzie. A gdy go nie ma, myślę sobie: no cóż, przyjdzie później, po co to całe zamieszanie?
Frances, która zauważyła zwrot "oczywiście ty o tym również wiesz", trochę się uspokoiła.
- Ja też się nie przyzwyczaiłam - przyznała. - Zresztą widywałam go nieregularnie, w kratkę. - Poczuła się lepiej, gdy ujawniła układ z Peterem.
- Kratka, skrawki, skąd to jest?
Frances nie wiedziała. Nie było tak trudno Peterowi kochać swoją żonę. Ale Peter potrzebował także jej, jej ładu, systematyczności. Bridget wywoływała wrażenie niepokoju, ją mógł nawet bawić bałagan.
- To Hamlet - powiedziała nagle Bridget. - Oczywiście to Hamlet, niedługo zapomnę, jak się nazywam. "Król skrawków i strzępów". - Położyła się z powrotem na jasnej sofie, triumfując.
- Przerabialiśmy Hamleta w szkole - wyjaśniła Frances, nie chcąc tym razem dać się prześcignąć. - Grałam Gertrudę. Nie lubiłam jej.
- Hm - rzekła Bridget bez przekonania. Ona miała trochę sympatii dla królowej, która poślubiła zabójcę swego męża. - Hamlet to specyficzny przypadek. Spójrz, co się dzieje, gdy umiera ojciec Hamleta; on nie odchodzi. Przeciwnie. Wraca i deklamuje, podczas gdy wszyscy wyszli.
- Mam nadzieję, że Peter nie wróci i nie zacznie deklamować - zażartowała Frances, czując, że może sobie pozwolić na odrobinę humoru.

 


4
Wydawało się oczywiste, że przede wszystkim powinna o tym powiedzieć Frances.
- Kupuję dom w Shropshire - oświadczyła Bridget.
- Ale nie wyprowadzasz się z Fulham na dobre? - zapytała Frances z dziwnym poczuciem, że ją opuszcza.
Dotąd Frances i Bridget spotkały się już kilka razy. Działo się to bardziej regularnie niż spotkania Frances z Peterem; próbowała w ten sposób ułagodzić Bridget. Jednak Bridget nie dała się ułagodzić. Mogła lubić Frances, nie lubiąc tego, co Frances oznaczała dla Petera. Większość kobiet w sytuacji Bridget nienawidziłaby Frances. Ale nie z zazdrości czy nawet z zemsty; nie wszystkie istoty ludzkie (nawet kobiety) postępują tak, jak się tego na ogół od nich oczekuje. Bridget interesowała się Frances, dlatego że Peter się nią interesował. Nie podobało jej się, że Frances była kochanką jej męża, ale rozumiała, że jej myśli i doznania nie mają teraz wpływu - o ile kiedykolwiek miały - na twarde fakty, że jej mąż darzył uczuciem inną kobietę.
Frances również mogła nie lubić Bridget, tylko że w jej wypadku, kiedy Peter odszedł, wydawało się, że Bridget jest jakby punktem kontaktowym z nim. Dla Bridget było także interesujące, że ona rozmawiała z Frances przez telefon, gdyż nie była, jak to nazywała, osobą telefoniczną. "Wolę listy", wyjaśniła Peterowi, kiedy on, jeszcze związany z poprzednią żoną, zarzucił jej, że traktuje go szorstko, gdy nieoczekiwanie dzwoni do niej z automatu. "Gdy wysyłasz list, masz pewność, że nikomu nie przeszkadzasz". "Przepraszam, jeżeli w czymś przeszkodziłem", oświadczył trochę urażony.
Bridget znalazła nowy dom, kiedy wyjechała na weekend na wieś do hotelu. To miała być nagroda za to, że wreszcie odważyła się przejrzeć szuflady biurka Petera. Nigdy nie była, jak mówił Peter, szperaczem. To, co Peter przechowywał w swoim biurku, to była jego sprawa. Ona nigdy nie doznawała pokusy, by tam zajrzeć. Ale brak pokus był bez znaczenia, skoro przeżyła swego męża. Przekraczanie pewnych granic intymności wydawało się Bridget nie na miejscu w ramach jej związku z Peterem. Nie uznawała wspólnego korzystania z łazienki i innych rzeczy, które powinny pozostać osobiste. Przy różnych okazjach otwierała biurko i wyjmowała kilka papierów, z których miała wielką ochotę zrobić ognisko. Właśnie przejrzała pierwszą partię listów z banku, kiedy po raz pierwszy zadzwoniła Frances. Ten telefon przyniósł ulgę, odciągając ją od tej roboty. Dlatego zaproponowała spotkanie. Może chciała poznać Frances, ale po tym długim osobliwym dniu - herbata u Johna Lewisa, koncert w Wigmore Hall i whisky w mieszkaniu Frances - Bridget zabrała się ostro do pracy, niczym Trojanka, i niesłychanie szybko opróżniła dębowe biurko. Potem pojechała do Shropshire.
Hotel był nędzny, z kominkami na drewno kasztanowe i jedną dziką kaczką na jeziorze - a także w menu. Był to okres przed świętami Bożego Narodzenia; w hotelu przebywała tylko ona i jakaś romansująca para. Bridget przypatrywała się im badawczo. Wydawało się, że okazują nadmierną wesołość, zbyt dużą poufałość, na jaką ona nie pozwalała sobie z Peterem. Może Peter był wesoły z Frances? Pewnego dnia zapyta ją o to.
W sobotę rano ruszyła ścieżką przez zaorane pole; zobaczyła stadko dumnie stąpających czajek. Zaczęła głośno śpiewać o czajce z zielonym czubkiem; minęła samotną młodą kobietę z hotelu z oczami pełnymi łez. Czy to ma być kara za wesołość? Nie chcąc patrzeć na ten obraz nieszczęścia, skręciła ze ścieżki i idąc wzdłuż żywopłotu z głogu, dotarła do alei. Tu zobaczyła dom z czerwonej cegły z czterema kominami. Na słupie w ogrodzie widniał napis: "Na sprzedaż". Gdy usłyszała kroki za sobą, bojąc się spotkania z płaczącą, młodą kobietą, weszła na ganek.
- Przepraszam, że przeszkadzam - powiedziała do nieznajomego, który otworzył jej drzwi - ale zobaczyłam wywieszkę.
Z dębowego biurka dowiedziała się, że ma polisę ubezpieczeniową na 250 tysięcy funtów. I taka była cena domu w Shropshire, który kupiła bez sprawdzenia przez dewelopera.
- Nie było potrzeby nikogo wzywać - wyjaśniała przez telefon Frances. - Nie czuć wilgoci, są kominki i piękny widok. - Na pagórki, odległe, za mgłą.
Były również gawrony we wiązach w głębi ogrodu, ale tę wiadomość zachowała dla siebie.
Bridget znalazła to, czego chciała, gdy wreszcie uświadomiła sobie, że Peter nigdy nie wróci - miejsce bez wspomnień. Chciała odpocząć nie tyle od Petera, co od konsekwencji jego śmierci. Ta śmierć wyczerpała ją: ludzie, bezlitosna papierkowa robota, męcząca niemożność płaczu. Dom, w którym spędzili swoje małżeńskie życie, był jakby wypełniony dziwnym, wymagającym zgiełkiem. Próby uporania się z tym stanem rzeczy przygnębiały ją, wolała odejść stąd i znaleźć się wśród gawronów.
- To tylko na weekendy - zapewniała swoją sąsiadkę, Mickey. Postanowiła jej coś dać, rzekomo zgodnie z ostatnią wolą Petera. W istocie wszystko pozostawił Bridget, ale to jej nie przeszkadzało, by po swojemu interpretować testament. Mickey zastępowała Bridget podczas jej nieobecności, dlatego zasługiwała na nagrodę. Tysiąc funtów wydawało się odpowiednią sumą. Mickey przyjęła pieniądze bez ociągania się, więc Bridget zastanawiała się, czy ten fałszywy spadek nie był za mały; nie udało jej się także przekonać Mickey do domu w Shropshire.
- Jeżeli masz zamiar wyjeżdżać tam na weekendy i ciągle jesteś za granicą, to nie będę cię w ogóle widywać.
- Nie w każdy weekend - próbowała ułagodzić Mickey. W istocie zatrudniła asystenta do sklepu w czasie weekendów, tak że teoretycznie była wolna.
- Chyba to niebezpiecznie zostawiać dom bez opieki. Oczywiście, ja mieszkam obok, ale jestem tylko starą kobietą, żaden ze mnie przeciwnik dla włamywacza czy kogoś innego - wyrzuciła z siebie niepocieszona Mickey.