Dzieci Państwa Rose

  • szt.
  • 29,90 zł
  • Niedostępny

Nakład wyczerpany. Nie ma możliwości zakupu książki.

 

Fascynująca kontynuacja Wojny Państwa Rose Warrena Adlera, klasycznej amerykańskiej powieści o rozwodzie.
Dzieci Państwa Rose to historia dwojga dzieci państwa Rose - Josha, który żeni się z Victorią, oraz jego otyłej, beztroskiej siostry Evie, która nie wychodzi za mąż, ale uprzyjemnia sobie życie coraz nowymi kochankami, którzy zamieszkują razem z nią. Zważywszy na życiowe doświadczenia Josha Rose i jego narzeczonej, Victorii, także ofiary chorej wojny między swoimi rodzicami, ich własne małżeństwo powinno być doskonałe. Ale splot ludzkich słabości i nieprzewidywalnych sytuacji znowu prowadzi do zdrady.
Victoria i Josh idą swoją własną drogą ku wojnie i nieszczęściu. Otyła i współczująca Evie, a także demoniczna, nienawidząca mężczyzn matka Victorii są dla nich stałym oparciem. Dorzućmy do tego podszytego fałszem dżentelmena w osobie dyrektora szkoły, który okazuje się bezkompromisowym erotomanem i szantażystą, oraz męża w typie gangstera - a otrzymamy gotową scenę, na której rozgrywa się wartka, czasem nieprzyjemna, czasem zabawna opowieść.

"Ta kontynuacja znakomitego bestsellera jest pełna dramatyzmu, suspensu, napięcia, a niekiedy dużego humoru… To jedna z tych książek, które ciężko odłożyć przed przeczytaniem do ostatniej strony. Pomysłowa akcja i wspaniałe dialogi sprawiają, że trudno się od tych stron oderwać."
Barbara Taylor Bradford

"Pomysłowa akcja i wspaniałe dialogi sprawiają, że trudno się od tych stron oderwać".
Barbara Taylor Bradford

"Zabawna, nowa frapująca opowieść o zepsutym życiu rodzinnym - pochłaniająca bez reszty, nieprzewidywalna i wzruszająca."
Sidney Sheldon

Rok wydania: 2005
Stron: 264
Oprawa: broszura
Format: 125/183
Pakowanie: 20
Tłumacz: Piotr Maksymowicz

Fragment tekstu:


Dla Sunny

Rozdział 1

Gdy Victoria poczuła w kieszeni wibrację telefonu komórkowego, stała w kolejce do kasy w supermarkecie Safeway. Telefon nosiła przy sobie jako bardzo pożyteczne urządzenie, służące do komunikowania się z rodziną oraz na wypadek wszelkich nieprzewidzianych sytuacji.
Dzwonił pan Tatum, dyrektor szkoły jej syna, Michaela. Miał ten numer w bazie danych. Serce podskoczyło jej do gardła. Jednak dyrektor natychmiast ją uspokoił.
- Proszę się nie denerwować. Michaelowi nic się nie stało.
"Więc po co pan dzwoni?" - chciała zapytać, lecz powstrzymała się.
- Chodzi o słodycze - wyjaśnił Tatum.
Odetchnęła z ulgą, lecz po chwili nachmurzyła się.
- Znowu. - Victoria westchnęła. - Rozumiem, że sprawa osiągnęła poziom alarmowy, prawda? - dodała z nutą sarkazmu. Cały czas obserwowała, jak tęga, ubrana w firmowy mundurek kasjerka wbija ceny poszczególnych produktów. - Chwileczkę, tam są trzy sztuki za dwa dwadzieścia - warknęła. - Niech pani sprawdzi wasze promocje.
- Cholera! - Zmieszana kasjerka oblała się rumieńcem, przebiegając wzrokiem po liście promocji.
- Panie Tatum, to nie do pana - powiedziała do telefonu. - Jestem w Safewayu.
- Nie chcę komplikować pani życia, pani Rose - odparł obłudnie Tatum. - Ale chciałbym, żeby pani przyjechała do nas jak najszybciej.
- Chyba pan żartuje. Po co?
- Chcielibyśmy, żeby pan Rose także się zjawił.
- To niemożliwe. Przecież pan wie, że on pracuje na Manhattanie. A co to za pilna sprawa?
- Znowu to samo - wyjaśnił Tatum.
Na chwilę ogarnęła ją panika. Czy on ukrywa przed nią coś strasznego? Wszak nie może chodzić o czekoladowe batoniki.
- Rodzice Madeline nie są usatysfakcjonowani wcześniejszymi zaprzeczeniami Michaela, pani Rose.
- Chce pan powiedzieć, że dziewczynka występuje z kolejnym oskarżeniem?
- Obawiam się, że tak.
- I Crespowie to kupują?
- Bezwzględnie. Mamy tu jakby pewien impas.
- Jeśli chodzi o mnie i mojego męża, żadnego impasu nie ma - zdenerwowała się Victoria. Obserwowała kasjerkę, która wściekała się na swoją kasę, jakby to ona była winna pomyłki. - Wyjaśniłam już tę sprawę. W naszej rodzinie się nie kłamie.
- Przykro mi, pani Rose - powiedział z naciskiem Tatum, niewątpliwie pod bacznym okiem oskarżycieli Michaela. - Musimy dotrzeć do sedna tej sprawy.
- Czy to nie może zaczekać do jutra?
- Chciałbym, ale to niemożliwe.
- Crespowie - syknęła ironicznie Victoria. - Oni tam są, prawda, panie Tatum?
- Tak, są tutaj.
- A Michael? - spytałaVictoria. - W żadnym razie nie chciałabym narażać go na stresy.
- W tej sytuacji mamy nadzieję, że uda się załatwić całą sprawę bez dodatkowego niepokojenia dzieci, pani Rose - powiedział Tatum.
- To dobrze. Nie chcę, aby się poczuł jak oskarżony na rozprawie sądowej.
- Obawiam się, że istnieje tu pewne podobieństwo - westchnął Tatum. Zbliżająca się konfrontacja wzbudzała w nim wyraźną awersję.
- Proszę o godzinę zwłoki, panie Tatum - powiedziała do telefonu. - Muszę zawieźć córkę i jej koleżanki na lekcję baletu.
- Zaczekamy - odparł Tatum. Z wyraźnym trudem zachowywał neutralność.
Victoria zatrzasnęła klapkę telefonu i obserwowała kasjerkę, która gwałtownymi ruchami wybijała na kasie ceny ostatnich towarów. Przestała śledzić cyfry na wyświetlaczu. Później porówna sobie wydruk na paragonie z cenami poszczególnych artykułów. Dostawcy często popełniali omyłki, niektóre na jej korzyść, inne nie. Była to sposobność, by wykazać się moralną wyższością i zdolnościami matematycznymi. Zdobyła licencjat na wydziale rachunkowości Uniwersytetu Stanowego w Nowym Jorku, ale nie podjęła dalszych studiów na tym kierunku, by uzyskać licencję biegłej księgowej, wybierając zamiast tego prawo. A obecnie z obsesyjną, przerażającą determinacją robiła dyplom jako mamuśka.
Zapłaciła kartą Visa, a następnie podjechała wózkiem do tylnej klapy forda explorera i przełożyła zakupy do bagażnika samochodu. Ruszyła w kierunku szkoły Emily, przeklinając w myślach dyrektora Tatuma za to, że dopuścił, by sytuacja osiągnęła poziom takiego absurdu.
Znała Crespów z różnych spotkań i imprez związanych ze szkołą, którą była Pendleton Hall, czesne dwanaście tysięcy rocznie plus trzy na nieprzewidziane wydatki. Do tego dochodziło osiem tysięcy za Emily uczącą się w szkole episkopalnej. Victoria doszła do wniosku, że to rozbój w biały dzień, bo oprócz podatków każą jeszcze płacić za naukę, podczas gdy właśnie przez nich szkolnictwo publiczne legło w gruzach. Dla Victorii płacenie frycowego było jednym z grzechów głównych.
Szybko otrząsnęła się z gniewu. Rodzice pragnący, by ich dzieci osiągnęły życiowy sukces w tym skomplikowanym, brutalnym świecie, nie mieli innego wyboru. Prywatne szkoły w ogóle, a ta w szczególności, zapewniały niezbędną przewagę. W opinii Victorii nieodzownym elementem rodzicielstwa było maksymalne zwiększenie szans dziecka na zdobycie dobrego wykształcenia.
Aż wzdrygnęła się na myśl o kolejnej konfrontacji z cycatą Helen Crespo i jej mężem Johnem, który nosił krzaczaste wąsy i małe, okrągłe okulary w drucianej oprawie. Uczył angielskiego w miejscowym liceum, ona zaś była dziedziczką fortuny zdobytej na jakimś wynalazku służącym do wyrobu makaronu. Zajmowała się ceramiką, gadała jak katarynka, a nigdy nie przyszło jej do głowy, żeby posłuchać i postarać się zrozumieć to, co mówią inni.
Obydwie rodziny spotykały się również w kościele episkopalnym pod wezwaniem św. Jana, do którego wstąpili, gdy Michael miał cztery lata. Tym sposobem w ich życiu pojawił się ten niezbędny duchowy komponent, jakiego zarówno ona, jak i Josh tak rzadko zaznali w swoim dzieciństwie.
Victoria sądziła, że sprawa została ostatecznie załatwiona w trakcie poprzedniej konfrontacji. Spotkali się wówczas w pustej sali po zakończeniu lekcji. Tatum siedział za biurkiem. Zapewne nie chciał narażać swoich uczniów na dodatkowe stresy związane z pobytem w jego gabinecie.
Michael, z charakterystyczną dla ośmiolatka przekorą, zaprzeczył oskarżeniom w obecności obojga państwa Crespo oraz ich przygłupawej i sepleniącej córeczki Madeline, która gapiła się na nich przez okulary o wiele za duże jak na jej maleńką, pobladłą twarzyczkę. Pan Tatum obserwował rozwój wydarzeń z obliczem wyrażającym pełną tolerancję i zrozumienie. Był wysokim, przystojnym, pięćdziesięciokilkuletnim mężczyzną, który swoim wyglądem budził zaufanie i sprawiał wrażenie dobrego nauczyciela. Był szanowanym królem Salomonem szkoły Pendleton Hall. Ustanowił sztywne reguły zachowania i standardy dotyczące postępów w nauce swoich podopiecznych. Cieszył się posłuchem u rodziców i uczniów. Jego opinia nie podlegała dyskusji.
- Czy widziałaś, jak Michael zabiera to Milky Way? - Victoria spytała dziewczynkę miłym, pozbawionym wszelkiej groźby tonem. Dla trojga rodziców przyniesiono normalnej wielkości krzesła, podczas gdy dzieci siedziały w swoich ławkach.
- Cy ficiałam? - odparła Madeline podniesionym głosem, odwracając twarz od pytającej. - Jak miałam ficieć? Sakradł się po kryjomu. - Wzrokiem szukała wsparcia u swoich rodziców.
- Więc skąd wiesz, że to on zabrał? - spytała niewinnie Victoria. Spostrzegła, że pod wpływem emocji dziecko jeszcze bardziej sepleni.
Madeline podniosła główkę i zmarszczyła nos, jakby nagle wyczuła w sali obrzydliwy zapach.
- Ficiał, jak go jadłam w stołófce i pofieciał, ze cielenie się jeceniem to akt miłości i psyjaśni.
Victoria ujrzała w wyobraźni nabrzmiałą, różową twarz cioci Evie. Mottem szwagierki była miłość do jedzenia, jej logo zaś stanowiła pucołowata twarz i pulchne ciało. Stwierdzenie Madeline przyprawiło ją o szybsze bicie serca. Czyżby to znowu była prawda? Nie ma mowy. W ich domu kłamstwo było jak trucizna, gorsza od dziesięciu plag faraona ze Starego Testamentu.
- Ale to nie czyni go złodziejem, kochanie - powiedziała słodko Victoria.
- Ficiałam tez, jak on to zjada.
- Milky Way? Michael?
- Tak, tfa rasy.
- Tfa rasy? - powtórzyła niechcący Victoria. Nie miała zamiaru szydzić z wady wymowy Madeline.
- Victorio! - zganiła ją Helen Crespo.
- To było okrutne! - zawołał jej mąż.
- Przepraszam. Naprawdę nie chciałam… - Uśmiechnęła się do małej z wyrazem bólu. - Madeline, kochanie, skąd wiesz, że to było twoje Milky Way?
- Bo wyglądało jak moje.
- Wszystkie Milky Way wyglądają tak samo - powiedziała Victoria, na nowo odkrywając swoje prokuratorskie umiejętności.
- To było moje.
- Ale być może dostał je od kogoś innego, kto kupił sobie batonik w automacie - zaprotestowała Victoria.
- Tu nie ma automatów ze słodyczami - wtrącił się Tatum.
- Nigdy nie ukradłem jej Milky Way - zaprotestował Michael, który siedział wyprostowany, z zaciśniętymi ustami i płonącymi niebieskimi oczami. Po chwili dorzucił od siebie rozstrzygający komentarz: - Mama nawet nie pozwala nam jeść słodyczy w domu.
Znowu wspomniała ciocię Evie, lecz tym razem bardziej ciepło. Obżarstwo szwagierki oraz jego naturalne fizyczne skutki wyzwoliły w niej jeszcze większą niechęć do tłustych potraw oraz wszelkiego jedzenia, które zawierało duże ilości cukru i sodu. Przed zakupem artykułów spożywczych Victoria fanatycznie sprawdzała tabele żywieniowe i odrzucała wszelkie produkty, które nie spełniały jej surowych dietetycznych norm.
- W jaki sposób Madeline otrzymuje takie słodycze? - spytała Victoria, usiłując ukryć swoją odrazę.
- Wkładamy jej do tornistra, żeby zjadła sobie w szkole - odparła asekuracyjnie Helen Crespo.
Victoria z jawnym obrzydzeniem pokręciła głową. Jednak w porę powstrzymało ją ostrzegawcze spojrzenie pana Tatuma.
- Mój syn nie kłamie - powtórzyła Victoria.
- Moja córka też nie - stwierdził John Crespo.
- Być może… - zaczął Tatum. Ukrył twarz w dłoniach i spoglądał ukradkowo między lekko rozstawionymi palcami. - …powinniśmy pominąć ten incydent i nie formułować kategorycznych wniosków. Takie sytuacje z reguły mają tendencję do eskalacji. Jak państwo wiecie, w Pendleton standardem jest prawda i tolerancja. Być może każde dziecko widzi zaistniały incydent z innej perspektywy, uważając, że właśnie ono ma rację. Nazwijmy to efektem Rashomona. Miejmy nadzieję, że podobny incydent już się nie powtórzy.
A więc sytuacja patowa. Wieczorem omówiła całą sprawę z Joshem, który z ojcowską powagą jeszcze raz przepytał Michaela.
- Madeline kłamie, tato. - Żaden gest ani wyraz twarzy Michaela nie świadczył o tym, że chłopiec czuje się winny. - Nie ukradłem jej tego batona. Poza tym wiem, że one są niezdrowe. - Spojrzał na matkę. - Prawda, mamo?
Victoria z uśmiechem skinęła głową.
- Nie chciałbym wyolbrzymiać sprawy, synu, ale to dla nas wszystkich bardzo ważne.
- Wiem, tato.
- Prawda bez względu na konsekwencje - wyrecytował monotonnie Josh.
- Tato, nie wierzysz mi? - Michael przełknął ślinę i spojrzał na ojca błagalnie. Górna warga chłopca zaczęła drgać. - Mama mi wierzy.
Popatrzył na Victorię, która rozpostarła ramiona i przygarnęła małego, uspokajająco głaszcząc go po plecach.
- Wiesz, że ci wierzę, kochanie - powiedziała.
- Mikey nie kłamie - zapiszczała znienacka Emily. Przysłuchiwała się rozmowie, stojąc u podnóża schodów. Była wyraźnie zdenerwowana pytaniami dotyczącymi prawdomówności brata. - W naszej rodzinie nikt nie kłamie.
Dziewięcioletnia Emily żyła w świecie całkowitej wiary w dobroć wszystkich ludzi. Szczególnie podziwiała, adorowała i wielbiła swojego braciszka, i wierzyła mu we wszystkim. Ku radości rodziców, działało to w obie strony. Victoria i Josh wpajali dzieciom poczucie solidarności w rodzeństwie. Byli szczęśliwi, że ich pragnienie stało się rzeczywistością.
Dzieci - zgodnie z planem - urodziły się w rocznym odstępie, Victoria zaś, która była jedynaczką, marzyła o tym, by jej pociechy łączyła tak mocna więź. Josh gorąco popierał tę ideę, jako że sam doświadczył korzyści płynących z wzajemnego wspierania się rodzeństwa. Victoria dostrzegała w tym pewną ironię, gdyż niezłomna solidarność Josha i jego siostry Evie nie przypadła jej do gustu, mimo że rozumiała, dlaczego brat i siostra przez lata zawsze byli ze sobą tak blisko. Zważywszy na to, co zdarzyło się ich rodzicom, państwu Rose, Victoria próbowała dzielnie, choć bezskutecznie łagodzić swój sąd.
- Kochanie, nie chcieliśmy cię zdenerwować - Victoria zwróciła się do Emily, posyłając jej buziaka. Potem spojrzała na męża. - To drobna przesada, Josh.
- Michael, zdajesz sobie sprawę, że nie masz się czego obawiać - powiedział z naciskiem Josh, ignorując uwagę żony.
- Wiem, tato. - Oczy chłopca zwilgotniały, czubek nosa poczerwieniał.
Victoria z Joshem wymienili porozumiewawcze spojrzenia i przesłuchanie szybko dobiegło końca.
- Wierzę ci, synku - odezwał się Josh. - Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego. - Wyciągnął rękę, by potargać jasne włosy chłopca. Victoria położyła dłoń na dłoni Josha, kiwając na Emily, by dołączyła do obejmujących się.
- Zaufanie jest najważniejszą rzeczą w naszej rodzinie - powiedziała.
- Wiem, mamo.
Michael spojrzał po kolei na rodziców, a potem zrobił na sercu znak krzyża, symbolizujący całkowitą szczerość.
- Nie wątpiłem w ciebie ani przez chwilę - rzekł Josh, całując chłopca w policzek. Potem cmoknął w głowę Emily, a na końcu złożył pocałunek na ustach Victorii.
- Sprawa zakończona - powiedział. - Nie pozwolimy dokuczać naszym dzieciom.


Panika zdążyła już ustąpić miejsca oburzeniu, wydobywając z Victorii charakterystyczną dla prawnika agresję. "Spróbuj tylko wystraszyć moje dziecko, a spotkamy się w sądzie" - pomyślała.
W myślach Victorii pojawiły się wspomnienia minionych sądowniczych batalii, dramatycznych starć z pewnymi siebie prawnikami broniącymi swych macierzystych, zachłannych firm ubezpieczeniowych o podejrzanej reputacji przed równie podejrzanymi "poszkodowanymi" klientami, których reprezentowała w sprawach o odszkodowanie, wnoszonych na podstawie sfabrykowanych zaświadczeń lekarskich i fikcyjnych dowodów.
W tamtym okresie robienia kariery adwokata, prowadząca indywidualną praktykę w pełnym brudów świecie prawa Victoria stanowiła żywy argument dla tych, którzy domagali się zmian w karaniu wykroczeń. Kiedyś uwielbiała tę stresującą pracę, zmuszającą do balansowania po cienkiej, krętej linii, jaka odgradzała oszustwo od rzekomej lojalności. Miłość i małżeństwo wymagały od niej wyższych standardów moralnych, rodzicielstwo zaś całkowicie przypieczętowało jej los, motywując do gwałtownej przebudowy psychiki.
Czyż Michael nie zapewnił ich o swojej niewinności? Rodzina Rose budowała swoje życie na absolutnej uczciwości. To była opoka ich postępowania. Dziewczynka Crespów wymyślała różne rzeczy.
- Cześć, mamo - zawołała podniecona Emily, wskakując na tylne siedzenie razem z dwiema innymi dziewczynkami. Ćwierkały jak rozgorączkowane wróbelki.
- Wszystkie zapięłyście pasy?
- Tak, z wyjątkiem Bobbie - zachichotała Emily.
- Nie lubię pasów. - Bobbie niechętnie przypięła się do fotela. - Skarżypyta.
- Nie jestem skarżypyta - powiedziała Emily. - Prawda, mamusiu?
- Skądże, kochanie. Pasy bezpieczeństwa ratują życie. - Victoria wygłosiła homilię z własnej, nieustannie rosnącej kolekcji. Ruszyła w kierunku miejsca, gdzie odbywały się lekcje baletu.
- Widzisz - powiedziała Emily.
- Zawsze musicie bardzo uważać, dziewczynki. Bezpieczeństwo przede wszystkim.
Bezwiednie przypomniała sobie natychmiast kolejne mądre sentencje. "Nigdy nie wierz w to, co jest pozornie oczywiste. Bądź gotowy na każdą ewentualność. Wypadki zdarzają się wtedy, gdy się ich najmniej spodziewamy". Bez namysłu odrzuciła te myśli, koncentrując się na tym, co niedługo miało nastąpić w Pendleton Hall.
- Muszę zatrzymać się w szkole Mikeya - powiedziała Victoria.
- Mamusiu, czy nic mu się nie stało? - spytała Emily, jak zwykle bardzo wyczulona na wszystko, co dotyczyło brata.
- Nic mu nie jest, kochanie - Victoria zamknęła dyskusję.
- Tatuś mówi, że wszystko jest już dobrze, prawda, mamusiu?
- Tatuś ma rację. - Victoria pragnęła, by mała skończyła już ten temat.
- Mój tatuś wie wszystko - stwierdziła Emily z przechwałką w głosie.
We wstecznym lusterku Victoria zerknęła na twarz Bobbie. Dziewczynka była blada, nie uśmiechała się. Pochodziła z rodziny, która rozpadła się po bardzo nieprzyjemnym rozwodzie, a ojciec Bobbie - według słów jej matki - wymigiwał się od płacenia alimentów. Victorii zrobiło się żal tego dziecka. Już wcześniej ostrzegła Emily, by powstrzymała się od zbyt wylewnych, pochlebnych wypowiedzi o własnym tacie.
- Emily, pamiętasz, o czym rozmawiałyśmy? - przypomniała Victoria, rzucając córce szybkie spojrzenie we wstecznym lusterku.
- O czym, mamusiu? - Emily była szczerze zdumiona.
- Wiesz.
- Nie wiem.
Victorię zaczęła ogarniać lekka frustracja.
- Nieważne - powiedziała.
- Aha - przypomniała sobie Emily. - Chodzi ci o tatusia.
- Właśnie.
- Przepraszam cię, Bobbie. Zapomniałam.
Victoria ponownie zerknęła na twarz Bobbie w lusterku. Dziewczynka miała lśniące oczy i zaciśnięte usta. Poczuła w dołku pustkę, tak dobrze znaną jej z własnego dzieciństwa. Na to nie było lekarstwa.
- Dziewczynki, jeśli się trochę spóźnię - Victoria celowo zmieniła temat w nadziei, że poprawi to ogólny nastrój - poczekajcie w środku i nasłuchujcie mojego sygnału. Zatrąbię klaksonem trzy razy, o tak.
Mówiąc to, trzykrotnie zatrąbiła, czym wywołała konsternację jadącego przed nią kierowcy, który pozdrowił ją gestem sterczącego do góry środkowego palca. Machnęła do niego przepraszająco. Dziewczynki zachichotały.


Crespowie czekali w sekretariacie przed gabinetem dyrektora. Na widok Victorii oboje wstali. Nie był to jednak wyraz szacunku, lecz zniecierpliwienia. Mieli ponure miny. Helen Crespo lekko skinęła głową. Nosiła szarą sukienkę z dzianiny, ściągniętą mocno w talii w celu uwypuklenia obfitych piersi. Jej mąż rzucił Victorii zimne spojrzenie przez swoje okrągłe okularki. Wyglądał jak europejski intelektualista ze starych fotografii. Teraz odwrócił się do zdenerwowanej, siwowłosej sekretarki Tatuma.
- Proszę przekazać panu Tatumowi, że przyjechała pani Rose - powiedział.
Tatum zaprosił ich do części gabinetu przeznaczonej do rozmów, gdzie stały dwie obite materiałem, zwrócone frontem do siebie sofy oraz duży skórzany fotel z szerokim oparciem, niewątpliwie przeznaczony dla samego dyrektora. To było z całą pewnością jego królestwo. Kierował szkołą twardą ręką. Chociaż sprawami administracyjno-finansowymi zajmował się specjalny zarząd, Tatum stanowił jednoosobową władzę we wszystkich kwestiach dotyczących nauczania. To on decydował o przyjęciu do szkoły poszczególnych uczniów, on ustalał, jakie wykroczenia powodują usunięcie ze szkoły, co zresztą stanowiło dość częstą praktykę w placówkach, gdzie lista oczekujących kandydatów rozciągała się w nieskończoność.
- Wiem, że to nagłe wezwanie, pani Rose - zaczął przepraszająco Tatum. Miał na sobie jasną marynarkę w jodełkę, ciemnoszare flanelowe spodnie i krawat w paski na śnieżnobiałej koszuli, a także mokasyny z ozdobnymi frędzelkami. Swoim wyglądem budził respekt. Przybrał uprzejmy, lecz neutralny wyraz twarzy.
- Mówiąc delikatnie - odparła Victoria i obrzuciła wzrokiem przeciwników. Takie spojrzenie stanowiło silną broń w arsenale jej umiejętności wywodzących się jeszcze z czasu adwokackiej praktyki.
- Znowu wczoraj ta sama historia, Victorio - powiedziała Helen Crespo. - Madeline wróciła do domu z płaczem. To my zażądaliśmy tego spotkania, a pan Tatum się zgodził.
- Przecież już to przerabialiśmy. Pytam jeszcze raz: czy Madeline widziała, jak on to robi?
Crespowie wymienili się spojrzeniami.
- Widziała, jak to zjadał - stwierdziła Helen Crespo.
Victoria westchnęła.
- Musimy ponownie przez to przechodzić? To jeszcze trudniejszy przypadek niż poszlakówka. Niczego nie dowodzi.
- Madeline rozpłakała się w czasie lekcji - odezwał się Tatum. - Co znacznie podnosi rangę sprawy. Zostałem natychmiast wezwany i zadzwoniłem do pani Crespo, która była w domu.
- Byłam w swojej pracowni - zapiszczała Helen Crespo. - Robiłam właśnie wazonik z pojedynczą nóżką. To bardzo misterna praca. Telefon pana Tatuma wyprowadził mnie z równowagi. Nie muszę dodawać, że cała robota poszła na marne. Otóż…
- Helen zadzwoniła po mnie i zabraliśmy Madeline do domu - wtrącił się John Crespo. - Całą noc siedzieliśmy przy niej. Więc jak widzisz, z naszego punktu widzenia to wcale nie jest błaha sprawa.
- Tym razem nie odbyliśmy rozmowy z Michaelem. - Tatum wymienił spojrzenie z Crespami. - Najpierw chcieliśmy porozmawiać z panią. Przykro mi, że pan Rose jest nieobecny.
"Dwoje na jedną" - pomyślała Victoria. Spojrzała ostro na Johna Crespo.
- Mój mąż i ja jesteśmy przekonani, że Michael mówi prawdę. Jego słowo nam wystarczy.
- Wie pani, co to znaczy dla dziecka, gdy odmawia mu się wiary? - zwrócił się do niej pan Tatum z lekką naganą w głosie. - Gdy odmawiają tej wiary nauczyciele i koledzy? Naprawdę, pani Rose, to zaczyna wywierać wpływ na psychikę dziecka. Jest to…
- Trzeba rozwiązać tę sprawę - stwierdził pedantycznie John Crespo. Zdjął swoje małe okulary i przytrzymał chwilę palcami nasadę nosa. - Madeline czuje się wyobcowana, odizolowana, otoczona nienawiścią. Musimy oczyścić tę atmosferę, Victorio.
- Michael nie jest złodziejem ani kłamcą, John. To podstawowa zasada panująca w naszym domu. - Wbiła wzrok po kolei w oboje małżonków. - Dla nas kłamstwo to jeden z grzechów głównych. Wpajamy to naszym dzieciom od urodzenia. Madeline fantazjuje.
- Zgadzam się, że jeden raz mogła fantazjować - powiedział John Crespo, starannie nakładając okulary. - Dwa razy mogła fantazjować. Ale to się powtarza. Jest pewna, że to Michael jest złodziejem.
- Wolałabym, żebyś uważniej dobierał słowa, John - ucięła Victoria, wbijając wzrok w przeciwnika.
- A jak inaczej ty byś to opisała, Victorio?
- To bezpodstawne oskarżenie, wytwór wyobraźni oparty na histerycznych wypowiedziach dziecka. W sądach, John, z takich właśnie powodów zeznanie dziecka jest często odrzucane.
Znowu poczuła się prawniczką. Celowo starała się być agresywna i groźna.
- Ale to nie jest sąd, pani Rose - rzekł Tatum z naciskiem. Wyraźnie dawał do zrozumienia, że on tu rządzi. - Po prostu szukamy rozwiązania pewnego dylematu. Mamy do czynienia z dwiema wersjami, których nie da się pogodzić. Sprawa może się wydawać z pozoru błaha, lecz w istocie stała się bardzo ważna. Dzieci są dobrymi uczniami. Michael to urodzony lider, wzór do naśladowania, rodzaj bohatera dla swoich kolegów. A Madeline to naprawdę cudowna dziewczynka, jednak wyobcowała się jeszcze bardziej niż przed pojawieniem się tych… - Tatum zbliżył zwiniętą dłoń do ust i uprzejmie odchrząknął. - Tych zarzutów.
- Zarzutów? - rzuciła Victoria. - Przecież to tylko dwójka małych dzieci, do cholery! A powodem jest batonik, o który rozległ się głośny płacz. Po prostu batonik. O co tu chodzi?
- Chodzi o to, Victorio - odparł takim samym tonem John Crespo - że sprawa może mieć pewne konsekwencje dla Pendleton Hall. Nie zamierzamy siedzieć cicho.
- Będziemy wołać bardzo głośno, Victorio - zawtórowała Helen Crespo.
- To zupełnie w twoim stylu, Helen… być głośno… bez końca - powiedziała Victoria i natychmiast tego pożałowała.
Helen rzuciła mężowi wyzywające spojrzenie, które on zignorował.
- Nadamy sprawie duży rozgłos. - Rozgniewany Crespo zacisnął usta. - Zawiadomimy media, być może wniesiemy pozew do sądu.
Victoria rzuciła szybkie spojrzenie w stronę Tatuma, który delikatnie wzruszył ramionami i uniósł zmęczony wzrok na sufit. Tatum za wszelką cenę chciał uniknąć sytuacji godzących w dobre imię szkoły.
- Na jakiej podstawie? - spytała Victoria.
- Takiej, jaka będzie odpowiednia.
- Unurzacie szkołę w błocie - odpaliła Victoria, dostrzegając skinienie głową pana Tatuma.
- Niech i tak będzie. Chcemy sprawiedliwości dla naszego dziecka.
- Przecież mówimy tu o batonikach Milky Way, a nie o rozprzestrzenianiu broni atomowej. - Victoria z oburzeniem pokręciła głową. Z trudem powstrzymywała się przed wybuchem. Szkoda, że nie przełożyła tej debaty na później, aby mógł wziąć w niej udział również Josh. Czuła się oblężona, nieprzygotowana do takiej konfrontacji. W swoich prawniczych potyczkach zawsze była gotowa na każdą ewentualność. Zawczasu dokładnie obliczała każdy możliwy obrót sprawy. Emocje trzymała w ryzach, okazywała dokładnie to, co chciała i kiedy chciała.
- Chłopak państwa Rose skłamał - rzekł John Crespo - co wywarło bardzo niekorzystny wpływ na moją córkę. Żądamy satysfakcji, panie dyrektorze. - Teraz całą uwagę skierował w stronę pana Tatuma.
- Jak pani widzi, pani Rose, rodzice dziewczynki są niewzruszeni. - Tatum wzruszył ramionami. - Stąd moja prośba o pośpiech.
- A co by was usatysfakcjonowało, do ciężkiej cholery?! Postawienie Michaela przed plutonem egzekucyjnym w postaci wszystkich uczniów szkoły? Na podstawie zeznań rozpieszczonego, źle wychowanego bachora? Wiecie co? Jesteście kupą gnoju.
- Nie musisz być taka wulgarna, Victorio - zawołała zgorszona Helen Crespo. Zesztywniała i wypięła do przodu swoje duże piersi, dając tym samym wyraz swemu oburzeniu.
- A ty nie celuj we mnie tymi pociskami, Helen - rzuciła jej z pogardą Victoria. Kątem oka spostrzegła, jak krew gwałtownie odpływa z twarzy dyrektora. Przerwała na chwilę, wciągając głęboko powietrze. - Mam pewne rozwiązanie - powiedziała, zmuszając się do uśmiechu, od którego zabolały ją usta.
- Może to nas do czegoś doprowadzi - rzekł z nadzieją Tatum.
- Usuńmy przyczynę - odezwała się Victoria. Ujrzała zdziwienie malujące się na twarzach Crespów i zrozumiała, że wyraziła się zbyt subtelnie. Pokręciła głową, nabierając powietrza. - Przestańcie dawać jej te pieprzone Milky Way.
- Niewiarygodne - stwierdził Crespo.
Tatum nie odezwał się, lecz obrzucił Victorię spojrzeniem, które odczytała jako dość przyjazne, natomiast Helen Crespo znowu wypięła pierś, wyrażając swoje oburzenie.
- Nie odrzucaj tak od razu logiki mojej propozycji, John. - Victoria przypomniała sobie, jak powinien przemawiać oskarżyciel. - Dobre odżywianie to jedno, ale słodycze stanowią pokusę dla każdego dziecka. Jakiś łakomczuch zapewne nie mógł się oprzeć tej pokusie.
- Owszem - powiedział Crespo. - Twój syn.
- Dziękuję, kapitanie Queeg - westchnęła Victoria, zastanawiając się, czy złapią odwołanie do sceny z filmu Bunt na Caine. - Gdzie masz te jajka, które przynoszą ukojenie?
- Jesteś wulgarna - stwierdziła Helen.
- Nie o te jajka mi chodziło, idiotko - odparła Victoria.
- Ja ci pokażę jajka, Victorio. - John Crespo po raz pierwszy podniósł głos. Najwyraźniej ta aluzja rozsierdziła go. - Pytałaś, co nas usatysfakcjonuje. Więc ci powiem. Usunięcie ze szkoły, ot co. Nic innego.
Victoria skoczyła na równe nogi.
- Czy wy naprawdę chcecie jakiejś ugody w tej sprawie? - Znowu była w swoim biurze na Manhattanie i płonęła żądzą zniszczenia przeciwnika. - Bo to nie jest żadna ugoda, lecz żądanie. Chcecie sądu. Więc dam wam sąd po same uszy. Jestem prawniczką, członkiem palestry stanu Nowy Jork. A za moje dziecko będę walczyć do upadłego.
Twarze Crespów dobitnie świadczyły o tym, że wyrażone przez nią w tak ostry sposób zastraszenie odniosło zamierzony skutek. Sama się zdziwiła, że z taką łatwością nagle wyzwoliła się w niej agresja po tylu latach hibernacji.
- Nie przywykliśmy do takiego traktowania, Victorio, my… - zaczęła Helen.
Victoria widziała, że tamta szykuje się do długofalowego ataku. Spojrzała na zegarek.
- Przykro mi, ale muszę już iść, proszę o wybaczenie.
Skinęła im głową, odwróciła się na pięcie i szybko wyszła z gabinetu. Często stosowała tę metodę, by poniżyć potencjalnych przeciwników w sporze sądowym i dać im czas do namysłu.