Historie miłosne

  • szt.
  • 29,90 zł
  • Niedostępny

NAKŁAD WYCZERPANY. NIE MA MOŻLIWOŚCI ZAKUPU KSIĄŻKI.

 

Wzgórze Straconych Dusz to utworzona z myślą o turystach nazwa najwyższej części dzikich, smaganych wiatrem klifów, wznoszących się nad nadmorską, położoną na południowym wybrzeżu miejscowością letniskową Shoresby. W 1871 roku, w następstwie tragicznej śmierci córki, Alexander Walpole zamknął się w zbudowanym w pobliżu, należącym do jego rodziny domy zwanym Appleforth i doszczętnie go spalił.
To właśnie tam dzisiaj spotykają się nadzieje i obawy czworga bardzo od siebie różniących ludzi…
Ned jest architektem, odbudowującym Appleforth cegła po cegle, który nie zna sposobu na uzdrowienie swego złamanego serca.
Ellen tworzy program dokumentalny o cierpieniu innych ludzi. Nie spodziewa się, iż znajdzie się w sytuacji, w której przyjdzie jej zastanawiać się nad istotą własnego szczęścia.
Jimmy to nastolatek, którego proces dorastania nie jest łatwy ani przyjemny. Chłopak uczy się radzić sobie z nieodwzajemnioną miłością i wspomnieniami o tragicznej śmierci.
Siedemnastoletnia Verity jest nieuleczalną romantyczką skupioną na fakcie, że po raz pierwszy w życiu zakochała się na zabój, aczkolwiek zupełnie nieświadomą wszystkich tego konsekwencji…
Miłość przetrwa opowiada o spotkaniu tych właśnie czworga ludzi i o tym, co się wtedy dzieje. O zakochiwaniu się, dorastaniu, dochodzeniu do siebie po przeżytej tragedii i, co najważniejsze, uczeniu się jak kochać życie i to w dodatku całym sercem…
Tychże autorów polecamy: Chodźmy razem, Znowu razem i Chłopak z sąsiedztwa.

Rok wydania: 2004
Stron: 404
Oprawa: broszura
Format: 125/183
Pakowanie: 16
Tlumacz: Monika Wiśniewska

Fragment tekstu:

Dla Tallulah - obyś zawsze kochała życie

 


Podziękowania

Wyjątkowe podziękowania niech zechcą przyjąć od nas wyjątkowi agenci Vivienne Schuster i Jonny Geller, a także Euan, Doug, Carol "Zaręczona" Jackson, Kate, Emma, Diana, Sarah, Gill i wszyscy w Curtis Brown. Dziękujemy także wszystkim w Random House, szczególnie Andy'emu McKillopowi, Kirsty Fowkes, Kate Parkin, Georginie, Justine, Markowi, Ronowi, Karen i Glennowi. Wielkie dzięki składamy naszym przyjaciołom i rodzinie za ich niewiarygodne wprost wsparcie, zwłaszcza Bobowi i Barbarze Wines za tak wiele, Richardowi i Anne Rees za użyczenie nam swojego domu i za to, że wrócili cali i zdrowi, Catherine, Moose, Liz, Ralphowi i Kirsti za to, że na Dzikim Zachodzie mieli nas na oku, oraz Philipowi, Jenny i wszystkim z Packhorse Inn za to, że sprawili, iż Southstoke okazało się tak wspaniałym miejscem do pisania, a także Anne Lloyd za jej opinie, kiedy miały one kluczowe znaczenie.

 

 


Rozdział  pierwszy

Najciszej, jak tylko mógł, Jimmy otworzył drzwi do sypialni Rachel i zajrzał do środka. Oto dziewczyna jego taty, częściowo przykryta szeroką kołdrą, sama w dwuosobowym łóżku. W bladym świetle poranka jej gęste, czarne włosy leżały rozrzucone na jasnożółtych poduszkach. Przypominały Jimmy'emu kępki wodorostów, które morze wyrzuca na plażę podczas zimowych sztormów.
Sześć miesięcy temu Rachel zrobiła tutaj przemeblowanie. Położona przez babcię stara tapeta w róże jak na jej gust była zbyt słodka i mdła. Narzekała, że czuje się, jakby spała w bombonierce z czekoladkami. Teraz więc ściany miały neutralny kremowy kolor, a należące do babci lalki w sukienkach z krynolinami zostały wyeksmitowane z toaletki do kartonu i razem z nim schowane do białej, laminowanej szafy.
Jimmy'ego z jednej strony zasmuciła łatwość, z jaką wymazana została przeszłość jego babci, ale jednocześnie był zadowolony, że Rachel poprzestawiała to wszystko w sposób, który jej się podobał. Teraz był to także i jej dom, a poza tym wiedział, że babcia i tak już tu nigdy nie wróci.
Spokój, pomyślał Jimmy. To właśnie spokój przesycał atmosferę tego pokoju. Unosiła się w nim czysto słodka woń, połączenie zapachu świeżego prania i świeczek aromaterapeutycznych, której brakowało pozostałym pomieszczeniom. W wyklejonym plakatami pokoju Jimmy'ego czuć było dezodorantem i papierosami. Pokój jego przyrodniego brata Kierana, czyli mieszanina zabawek i ciuszków, pachniał pieluchami, zasypką i mlekiem. Oba te pomieszczenia miały w sobie coś takiego, że poza snem prawie niemożliwy był tam jakikolwiek inny relaks. Ale ten pokój, neutralny niczym poczekalnia u lekarza, emanował jedynie spokojem.
A spokój był tym, czego Jimmy w tej chwili potrzebował najbardziej. Dlatego właśnie stał w drzwiach z płonną nadzieją, że atmosfera tego pokoju w jakiś sposób przeniknie do jego wnętrza i rozplącze plątaninę nerwów, która boleśnie się w nim skręcała, od kiedy tylko się przebudził.
Źródło jego zdenerwowania było oczywiste: Jimmy był zakochany. Jimmy był zakochany w Verity Driver. Jimmy był zakochany w Verity Driver, mimo że Verity Driver ledwie wiedziała, kim jest Jimmy. Jimmy był zakochany w Verity Driver, mimo że Verity Driver ledwie wiedziała, kim jest Jimmy, ale dla Jimmy'ego nie miało to znaczenia. Jimmy był zakochany w Verity Driver, mimo że Verity Driver ledwie wiedziała, kim jest Jimmy, ale dla Jimmy'ego nie miało to znaczenia, ponieważ Jimmy miał zamiar uczynić pierwszy krok.
A co więcej, miał zamiar zrobić go dzisiaj. Naprawdę.
Tyle że jednocześnie obawiał się, że tego nie zrobi. Ponieważ czasami Jimmy jedynie sądził, że jest zakochany w Verity Driver. Czasami Jimmy jedynie sądził, że jest zakochany w Verity Driver, ponieważ bardzo chciał się w kimś zakochać. Czasami Jimmy sądził, że jeśli tylko sądzi, że jest zakochany w Verity Driver, wtedy nie powinien mówić jej niczego, dopóki nie będzie mieć całkowitej pewności.
Był doskonale świadomy tego, że jest to skomplikowana sytuacja.
Jednak czasami stawała się ona jeszcze bardziej zagmatwana. Czasami Jimmy się zastanawiał, czy w ogóle wie, czym jest miłość. Nie chodziło mu o rodzaj miłości, jaką obdarzał Kierana albo Rachel, ani nawet o rodzaj miłości, którą czasami - rzadko - czuł do swego taty. O niej akurat wiedział wszystko. Ten rodzaj miłości był po prostu obecny gdzieś w tle, niczym cegły w ścianie. Nie było to coś, na rozmyślanie o czym Jimmy poświęcał wiele czasu. Nie było to uczucie, które potrafi szybować jak ptak albo runąć gwałtownie w dół jak kamień. Nie było to uczucie, które może być rozciągane w jedną lub drugą stronę, a mimo to pozostanie bez zmian. Nie był to, innymi słowy, ten rodzaj uczucia, które ogarniało Jimmy'ego za każdym razem, kiedy tylko myślał o Verity Driver - rodzaj uczucia, którego nigdy wcześniej nie doświadczył i przez które czuł się jednocześnie zagubiony, uszczęśliwiony i przerażony.
Czy to była miłość? Jimmy nie miał pojęcia, ale tego właśnie miał zamiar się dowiedzieć. Czy ona jest prawdziwa? Wkrótce odkryje także i to. A jeśli tak, to czy Verity będzie to w ogóle obchodziło? No cóż, to właśnie miał przynieść Jimmy'emu dzisiejszy dzień: pewność. Do wieczora wszystko już będzie wiadomo.
Ale jeszcze nie teraz. Teraz będzie się trzymał tego, co zwykle. Będzie się zachowywał tak, jakby nie działo się nic nadzwyczajnego. Umieści Verity Driver i wszystkie rozmyślania na temat miłości na samym dnie swojej świadomości. Zachowa je na czas, kiedy naprawdę będą miały znaczenie.
Jimmy przeszedł przez pokój i na stoliku przy łóżku Rachel postawił parujący kubek, który od kilku chwil trzymał w dłoniach. Słaba kawa z mlekiem przelała się przez krawędź i spłynęła po kubku. Obserwował, jak rozlewa się na haftowanej serwetce niczym błoto rzucone na śnieg. Jimmy'emu przyszło do głowy, że może to jakiś zły omen, ale natychmiast odsunął od siebie tę myśl.
Na parapecie migały światełka urządzenia do dziecięcego monitoringu. Dobiegł z niego odgłos kaszlu małego Kierana, śpiącego w sąsiednim pokoju.
Rachel zareagowała na to ciężkim westchnieniem, a jej czoło zmarszczyło się w sposób, który będzie jej towarzyszyć przez resztę dnia. "Mina mamusiowata", jak ją nazywała, kiedy tylko dojrzała ją na zdjęciach, zarzekając się jednocześnie, że nie pojawiała się ona u niej przed zajściem w ciążę.
- Wszystko w porządku, skarbie? - zapytała, zauważając Jimmy'ego, i przekręciła się na bok, tak że kołdra owinęła się wokół niej. Jej mowa miała śpiewny walijski akcent, mimo że w swym rodzinnym miasteczku Fishguard Rachel nie była już od prawie dziesięciu lat. Jimmy zawsze uważał, że mały Kieran ma prawdziwego farta, iż taka kobieta śpiewa mu wieczorem kołysanki. Mamy Jimmy'ego nie było, by mogła robić to samo w jego przypadku. Należało to do obowiązków jego babci, która wychowywała wnuka właściwie sama, jako że ojciec Jimmy'ego raz był, a raz go nie było.
- Przyniosłem ci kawę - rzekł, wskazując na kubek. Zauważył przy tym, że turkusowy wyświetlacz stojącego tuż obok prehistorycznego budzika elektronicznego marki Sony pokazuje 8.05.
Rachel otarła resztki snu z brązowych oczu i zlustrowała Jimmy'ego uważnym spojrzeniem. Opuściła rękawy swojej białej, bawełnianej piżamy.
- Co to za ważna okazja? - zapytała. - T-shirt - wyjaśniła, gdy Jimmy spojrzał na nią z wyraźnym zaskoczeniem.
Chłopak popatrzył na stary T-shirt z Iggy Popem, który pożyczył sobie od taty. ("Porządna pamiątka rodzinna" - marudziła jego przyjaciółka Tara. - "Jedyna pamiątka, jaką moi rodzice mają z czasów rocka i popu, to zdjęcie Michaela Jacksona z jakimś szympansem").
- O co ci chodzi? - zapytał Jimmy.
Rachel uśmiechnęła się.
- Tylko o to, że wyprasowałeś ją tak starannie, że biedny, stary Iggy wygląda, jakby przeszedł lifting twarzy. - Mrugnęła ledwo dostrzegalnie, jednocześnie przyglądając się uważnie niebiesko-czarnym bojówkom Jimmy'ego. - Nowe spodnie, co? - zauważyła.
Jej pytanie pełne było ukrytego znaczenia. Jimmy niezwykle rzadko kupował nowe ciuchy. Cała niewielka suma, jaką pozwalał sobie wydawać, szła na potrzeby towarzyskie, takie jak przesiadywanie z Tarą i innymi w Szafirze bądź też opłacanie rachunków za telefon komórkowy. Reszta pieniędzy, którą udawało mu się zarobić, wędrowała prosto na jego konto bankowe tytułem oszczędności. W taki właśnie sposób wychowała go babcia - by brał odpowiedzialność za samego siebie - i Rachel o tym wiedziała.
- Trochę nowe - odpowiedział niezobowiązująco Jimmy, postanawiając nie wdawać się w szczegóły, jak to Tara tanio mu je odstąpiła, gdy się zorientowała, że dzień wcześniej w sklepie Denny'ego Shaplanda na Tudor Square zwinęła nie ten rozmiar.
- Jak ma w takim razie na imię? - zapytała Rachel, sięgając po kawę.
- Ee?
- Dziewczyna, na której chcesz zrobić wrażenie.
Trafność stwierdzenia Rachel zaskoczyła Jimmy'ego i zanim był w stanie temu zapobiec, na jego policzki wypełzł zdradliwy rumieniec.
- Lepiej już pójdę. - Postanowił uciec się do wymówki. Pochylił się i pocałował Rachel w czoło, czując jednocześnie delikatną woń słodkich perfum, które w zeszły czwartek kupił jej w prezencie na trzydzieste szóste urodziny.
Na korytarzu w głowie Jimmy'ego pojawiło się wspomnienie jego taty, który przed rokiem mocno opalony, obcięty na jeża i szeroko uśmiechnięty zjawił się na progu tego mieszkania. W jednej ręce trzymał na wpół opróżnioną butelkę tequili, a drugą obejmował Rachel, która była wtedy w ósmym miesiącu ciąży.
"Poznaj nową miłość mojego życia, dzieciaku - oznajmił Jimmy'emu, a jego niebieskie oczy błyszczały. - I lepiej się do niej przyzwyczaj, ponieważ zostanie tu na długo".
Jimmy naprawdę chciał, by tata traktował ją lepiej. Tymczasem on kilka miesięcy po narodzinach małego Kierana zmył się do Portugalii, gdzie obiecano mu stałą pracę w barze i na budowie. Zdążył też złożyć wiele obietnic, na przykład, że sprowadzi do siebie Rachel i Kierana tak szybko, jak to tylko możliwe, ale - nie licząc ich weekendowej wycieczki do Lizbony - jak na razie, nie wywiązał się z żadnej z nich.
Jimmy przystanął na chwilę na korytarzu, by przejrzeć się w dużym lustrze. Kradzione bojówki wisiały luźno na jego szczupłych biodrach. Były na niego za długie i marszczyły się przy kostkach, tak że na sportowych butach widać było jedynie pół logo Nike.
Chłopak przez chwilę zastanawiał się, czy nie nałożyć jeszcze szarego, wełnianego swetra pod szyję, który wkładał, gdy szedł łowić ryby na łodzi Arniego, ale w końcu zrezygnował z tego pomysłu. Gdyby zdecydował się na sweter, wtedy w odstawkę musiałaby pójść czarna, skórzana kurtka w stylu retro, którą siostra Ryana dała mu po pogrzebie.
Wsunął ręce w rękawy ciężkiej kurtki. Nosił ją prawie każdego dnia niczym drugą skórę. Wyglądał anachronicznie, jak określała to Tara. Twierdziła, że dzięki niej wyróżnia się niczym aria operowa na składance hiphopowej w otoczeniu tych wszystkich dzieciaków w ciuchach od Hilfigera, Reeboka czy Nike.
Odrzucając ciemną, gęstą grzywkę, Jimmy uśmiechnął się na próbę, ale natychmiast powrócił do poprzedniego wyrazu twarzy. Z tym uśmiechem wyglądał na zatrwożonego, niczym jeden ze świadków Jehowy, którzy od czasu do czasu pukali do ich drzwi. A dzisiaj niepotrzebne mu były podobne skojarzenia.
Przesunął dłonią po szczęce. Nieźle, pomyślał, jak na tydzień bez golenia. Ten kilkudniowy zarost - choć młodzieńczy i delikatny - sprawiał, że Jimmy wyglądał na starszego i mądrzejszego, jakby przeżył nieco więcej niż w rzeczywistości. Zastanowił się, czy nie pozostawić zarostu w spokoju jeszcze przez kilka tygodni i nie wyhodować takiej małej koziej bródki, a może nawet i brody w stylu Che Guevary.
Smutek przebiegł przez twarz Jimmy'ego, gdy przypomniał sobie, jak na początku zeszłego roku Ryan przyklejał na ścianie Wraku ten wielki, czerwono-czarny plakat słynnego Kubańczyka. Ryan był wtedy nawalony i potrzebował sześciu czy siedmiu prób, ale wreszcie udało mu się powiesić plakat w miarę prosto.
- Proszę bardzo - powiedział, opadając na stary materac i przyglądając się swemu dziełu. - Nie-święta Trójca.
W wieku siedemnastu lat Ryan był już trochę za stary na plakaty, które jednak zostały porozwieszane w całym Wraku - tak nazwali nieużywaną, zamkniętą na głucho kaplicę na zboczu klifu, będącą od lat ich kryjówką i miejscem spotkań. "Praktyczna konieczność" - tak określał je Ryan. - "Nieoceniona pomoc w zakrywaniu kontynentów wilgoci, które za cel obrały sobie zasiedlenie naszego gniazda rozpusty".
Obok Che Guevary wisiał wizerunek jednego z bohaterów Ryana, Howarda Marksa, słynnego walijskiego przemytnika narkotyków. A pod nim znajdował się plakat ze szczerzącą się od ucha do ucha Britney, wydarty z jakiegoś magazynu dla nastolatków. Jej czoło Ryan pracowicie ozdobił kilkoma nieudolnymi, nieprzyzwoitymi rysunkami.
- Nikt tak naprawdę nie jest wart tego, żeby brać z niego przykład, Jimmo - oznajmił z westchnieniem Ryan, przyglądając się Che - ponieważ nic tak naprawdę nie jest warte walki. W każdym razie nie na dłuższą metę. - Odwrócił się do Jimmy'ego, rozwalonego na podartym, rdzawoczerwonym, skórzanym fotelu, który gwizdnęli w mieście ze śmietnika. - Najbardziej charyzmatyczny rewolucjonista swoich czasów i popatrz tylko, gdzie skończył - dodał Ryan. - Między walijskim kryminalistą i amerykańską księżniczką popu.
A potem mrugnął do Jimmy'ego, dokładnie w taki sam sposób, w jaki zawsze mrugał do ludzi. Ryan nieodmiennie kreował się na inteligentniejszego od osób, z którymi akurat przebywał. Jego bez mała czarne oczy - których spojrzenia nie było się w stanie wytrzymać - zawsze dawały innym do zrozumienia, że potrafi zajrzeć do ich wnętrza. Umiał zamknął usta ludziom dwukrotnie od niego starszym - nauczycielom, sklepikarzom i tak dalej - w ogóle się nie odzywając.
Jimmy szanował przyjaciela tak bardzo, że wyrobił w sobie nawyk niekwestionowania jego oświadczeń. Cechująca Ryana pewność siebie była dla niego jak ogień, przy którym ogrzewał się przez lata, i ostatnie, czego pragnął, to zgasić go swymi wątpliwościami. Zamiast tego odpowiedzią Jimmy'ego było - wtedy i wielokrotnie wcześniej - kiwnięcie głową i uśmiech.
Najwyraźniej bardzo odpowiadało to Ryanowi, który zabrał się do przygotowywania skręta. W tamtym czasie zaczynał wyrastać z etapu fascynacji Jimmem Morrisonem. Jego włosy, ciemne tak jak Jimmy'ego, ale cienkie i proste jak druty, opadały luźno na kurtkę, którą Jimmy miał teraz na sobie. Jimmy uśmiechnął się, przypominając sobie, jak to dwa tygodnie później Ryan pozbył się swoich długich piór na rzecz krótkiego jeża i zamienił kolczyk w uchu na metalowe kółko w dolnej wardze.
Ciągłe zmiany - oto, czym dla Ryana było życie. Przeżywanie tak wiele, jak to tylko możliwe, w tym krótkim czasie, który ci został przydzielony. Jimmy kochał go wtedy za to, że nauczył go, iż nie trzeba przez całe życie być wyłącznie pasażerem, i że pokazał mu, że kiedy tylko ma się ochotę, można chwycić kierownicę i wybrać własną drogę. Mimo że Ryan był starszy od niego tylko o rok, Jimmy uważał go za swojego mentora, ważniejszego niż ktokolwiek inny w jego życiu, a zwłaszcza ojciec.
Jimmy odwrócił się plecami do swego odbicia w lustrze i udał się do kuchni. Dopił pozostawioną przez siebie herbatę i opłukał kubek gorącą wodą, po czym pozostawił go na suszarce do wyschnięcia tuż obok talerzy i sztućców po wczorajszej kolacji i wiecznie tam obecnego rządku plastikowych butelek, śliniaków i innych dziecięcych akcesoriów.
Coś zwróciło jego uwagę. Jimmy wyjrzał przez okno i dojrzał mewę, unoszącą się na wietrze zaledwie półtora metra dalej. Jednak wtedy, prawie w tej samej chwili, w której ją zobaczył, mewy już nie było - nagle poderwała się w górę, pozostawiając za sobą jedynie wirujące chmury. Jimmy poważnie interesował się fotografią i żałował, że nie ma przy sobie aparatu, ale teraz już było i tak za późno.
Wytarty, brązowy dywan w salonie upstrzony był nie dającymi się doprać plamami, mającymi swoje źródło w dwunastu miesiącach zrzucania butelek i odtrącania misek, co było uprzejmością ze strony małego Kierana i jego rosnącego apetytu na sianie zniszczenia. Jimmy przedarł się przez pole minowe używanych zabawek z Fisher Price i Tomy oraz innych dziecięcych drobiazgów i wszedł do swojego pokoju.
Na leżącej obok jego łóżka, odwróconej do góry dnem skrzyni do transportu herbaty, stała lampka w kształcie rakiety kosmicznej, popękane lusterko promocyjne Jacka Danielsa i oprawione w ramkę zdjęcie Tary, Ryana i Jimmy'ego, zrobione w dniu, w którym Ryan gwizdnął z parkingu hotelowego przy Royal Inn alfę romeo i we trójkę brawurowo przejechali nią wzdłuż wybrzeża aż do Lyme Regis.
Nihilista. Zmyślny dzieciak, niemniej marnotrawca. Śmieć, przegrany i karygodny skandalista. Chłopak, którego zgubiło zażywanie zbyt wielu narkotyków. Tak właśnie każdy w miasteczku myślał teraz o Ryanie. Młody człowiek, którego życie zakończyło się tragicznie, do którego samobójstwa doprowadził jego styl bycia. Tak brzmiało oficjalne oświadczenie koronera. Ale Jimmy wiedział co innego. Ryan był jego najbliższym przyjacielem i Jimmy znał całą prawdę o nim lepiej niż ktokolwiek z tych wszystkich ludzi.
Z wiklinowego kosza przy łóżku Jimmy'ego wystawały T-shirty i skarpetki. Pudełka po pringlesach, sreberko po czekoladzie i zgniecione puszki po tangu i coli leżały na podłodze tuż obok czasopism "NME", "Uncut", "The Face" i różnych podręczników szkolnych oraz pochodzących z drugiej ręki, głównie amerykańskich, głównie współczesnych książek w miękkich okładkach. Jimmy lubił czytać i lubił się uczyć, tak samo jak lubił uważać w szkole na lekcjach. Jednak było to coś, do czego nie przyznałby się nikomu z wyjątkiem najbliższych przyjaciół, na wypadek gdyby miał zostać uznany za mięczaka.
Zawieszone nad łóżkiem półki wprowadzały do jego pokoju pewien ład, jako że poustawiane na nich były w kolejności chronologicznej należące do Jimmy'ego cenne magazyny filmowe.
Tuż za nimi, poukładane tak samo schludnie, znajdowały się kasety wideo z pamiętnikami, nakręconymi przez Jimmy'ego przenośną kamerą, którą pożyczył od Clive'a z Klubu Młodzieży. Taśmy ustawione były tak, że widać było naklejki z tytułami, z których część wydawała się wyjątkowo durna, jak na przykład: Czy życie to nie dziwka? i Nawaleni oraz Nawaleni 2: ciąg dalszy. Jednak kilka z nich brzmiało poważnie: Czas pustki i Błękitny rybak, którą to pozycję - "Krótki film o końcu tradycyjnego stylu życia" - miesiąc temu Jimmy przesłał razem z formularzem zgłoszeniowym do college'u filmowego. Był ambitny. Pragnął do czegoś w życiu dojść. Chciał wrócić tutaj za dziesięć lat, by ci wszyscy ludzie, którzy teraz spisali go na straty, mogli go zobaczyć, zatrzymać się, wskazywać palcem, szeptać i wpatrywać się.
Jimmy wykonał trzy kroki potrzebne do znalezienia się na drugim końcu pokoju i wziął z parapetu marlboro reds oraz zapalniczkę Zippo, pozostawione za zasłoną, z dala od pełnego dezaprobaty spojrzenia Rachel. Pochylił się nad kwadratowym, drewnianym biurkiem, na którym stała rozklekotana maszyna do pisania. Maszyna wydała z siebie pełen protestu jęk, kiedy wyciągał z niej ostatnią stronę wypracowania na temat Makbeta. Był to dźwięk, który Jimmy bardzo lubił, ponieważ oznaczał on, że coś zostało zakończone i że wkrótce swój początek będzie miało coś nowego.

Na żeliwnym balkonie mieszkania Jimmy'ego panował przeraźliwy chłód. Zeszłej nocy szalała naprawdę porządna burza, a wiatr jeszcze nie zdążył się uspokoić. Pędził z wyciem znad wielkiej, szarej płachty morza na wschód, syczał w uszach Jimmy'ego i uderzał go w twarz, gdy przykucnął, by od zardzewiałych barierek odczepić swojego obdrapanego BMX-a. Wyciągnął z kieszeni czapkę baseballową i nasunął głęboko na czoło.
Z wysokości dziewiątego piętra Carlton Court - wybudowanej w latach sześćdziesiątych potężnej, niszczejącej masy betonu, którą Jimmy nazywał domem przez szesnaście ze swoich siedemnastu lat - miał doskonały widok na prawie kilometrowy łuk piasku w kolorze platynowego blondu, nazywanego Północną Plażą, który ciągnął się aż do portu i samego miasteczka Shoresby.
Nie licząc mew i fal oraz samotnego spacerowicza widocznego w oddali na Północnej Plaży, w miasteczku niewiele można było dostrzec ruchu. Okna pastelowych, zwróconych frontem do morza domów, hoteli i pensjonatów wydawały się szare i ciemne, jakby zapomniano o ich pomalowaniu. Niedługo się to oczywiście zmieni, kiedy tylko wszyscy się obudzą. Ale teraz jedynie sklepy przy High Street - których pasiastymi markizami nad jaskrawo oświetlonymi drzwiami wejściowymi targały podmuchy wiatru - stanowiły sygnał, że w miasteczku w ogóle ktoś mieszka.
Jimmy zwiózł rower na dół windą i przeszedł razem z nim przez tandetnie ozdobioną klatkę schodową na parterze. A potem był już na zewnątrz i jechał wzdłuż Croft, drogi, która biegła równolegle do łuku Północnej Plaży, tyle że dobre piętnaście metrów wyżej, po czym kończyła się tuż przy High Street.
Pedałując tak szybko, jak tylko potrafił, z wiatrem wiejącym w twarz, Jimmy przemykał między wiszącymi, chyboczącymi się koszami na śmieci i znakami z napisem "Wolne pokoje" przed pensjonatami, minął pozamykane na cztery spusty bary z fast foodem i lodziarnię Mr Whippy Head, po czym przeciął pusty o tej porze parking samochodowy Pay & Display, gdzie spędził większość letnich wieczorów, ćwicząc jazdę na desce, dopóki nie znudziło mu się to wszystko i nie opchnął deski Tristanowi za kilka płyt i zapalniczkę z brązu Zippo, która teraz pobrzękiwała w jego kieszeni.
Jimmy zatrzymał się i zsiadł dopiero, gdy dotarł do High Street. Oparł rower o słup wiktoriańskiej latarni i dał nura do kiosku pana Wilsona, gdzie wybrał dla siebie ze stojaka z prasą listopadowy numer "Total Film", a z lodówki wyjął butelkę dietetycznej coli.
- Jak tam twoja babcia? - zapytał Bob Wilson, skanując jednocześnie kody zakupów Jimmy'ego. - Nadal ją odwiedzasz?
- W każdą środę i piątek - potwierdził Jimmy.
Bob pokiwał ze współczuciem głową. To właśnie rak pięć lat temu zabrał mu jego Elaine, tak samo jak rak pokonał mamę Jimmy'ego w niecały rok po jego narodzinach.
- Przekaż jej to ode mnie - powiedział Bob, podnosząc rękę w górę i bez patrzenia zdejmując z półki za sobą opakowanie Milk Tray. Wsunął słodycze do brązowej, papierowej torby, którą następnie podał Jimmy'emu. - Ale uważaj, by nie dostało się to w ręce pielęgniarek - ostrzegł - bo inaczej wpadnę przez ciebie w tarapaty.
Jimmy nie miał serca, by powiedzieć panu Wilsonowi, że ostatnio jego babcia jest zbyt nieobecna, by się wiele przejmować czekoladkami.
- Dzięki - rzucił i włożył podarunek do biało-czarnej torby sportowej marki Adidas.
Jimmy przejechał następnie dwadzieścia metrów, po czym zatrzymał się tuż przy ławce w parku, która stała zwrócona przodem do morza. Oparł rower o drewniane listwy i obejrzał się na ulicę.
A tam, obok kiosku W.H. Smith, widać było szeroki, pomalowany na biało front Grand Hotelu. Jimmy przełknął ślinę, z jego głowy zaś natychmiast uleciały wszelkie postanowienia o zachowaniu spokoju. W Grand Hotelu mieszkała Verity Driver i wkrótce stamtąd wyjdzie, by pójść do szkoły i o dziewiątej trzydzieści wziąć udział w tych samych co i on zajęciach z angielskiego, otworzyć taki sam podręcznik na tej samej stronie i dyskutować na temat tego samego wiersza W.B. Yeatsa. Jimmy wyobrażał sobie, jak ona go czyta, gdy sam to czynił podczas weekendu.
Jimmy i Verity chodzili do tej samej szkoły, odkąd skończyli pięć lat. Znał ją przez większość swego życia. Albo też raczej znał ją z widzenia. Tak naprawdę to nigdy się z nią nie spotykał, nigdy nie został zaproszony na któreś z jej przyjęć urodzinowych ani też nie siedział obok niej w autobusie.
Jednak bardzo dużo o niej wiedział. Wiedział, że lubi się ubierać na różowo, ale że bardziej jej do twarzy w czerwonym. Wiedział, że na ogół nosi włosy rozpuszczone, lecz czasami wygląda świetnie, gdy je zwiąże. Wiedział, że błysk jej zielonych oczu potrafi zwrócić jego uwagę z odległości stu metrów. Wiedział, że zawsze bierze ze sobą do szkoły drugie śniadanie i nigdy nie zjada skórek od chleba. Wiedział, że miała już kilku przystojnych chłopaków, jednak ostatni z nich, Tim, przestał ją odprowadzać po szkole do domu, co najprawdopodobniej - a przynajmniej Jimmy miał taką nadzieję - oznaczało, że nie byli już parą.
Ale to wszystko mógł wiedzieć każdy, kto znajdował się dostatecznie blisko Verity Driver. Teraz Jimmy chciał wiedzieć więcej. Dlaczego więc do tej pory nie uczynił żadnego kroku w tym kierunku? Czy dlatego, że był nieśmiały? Czasami sądził, że taka jest właśnie tego przyczyna. Czasami rzeczywiście czuł się skrępowany w towarzystwie dziewcząt, które mu się podobały. Jednak miewał wcześniej dziewczyny. Nie był już nawet prawiczkiem. Więc tak naprawdę problem tkwił chyba w czym innym.
Może w takim razie chodziło o to, że Ryan zawsze uważał, iż zadurzenie się w kimś jest do kitu, i twierdził, że on i Jimmy są zbyt młodzi, by wiązać się z jedną dziewczyną? Czy dlatego właśnie przez wiele lat Jimmy trzymał swoje uczucia wobec Verity w tajemnicy, ponieważ nie chciał zostać uznany za mięczaka? A może dlatego, że od śmierci Ryana - czyli prawie od roku - Jimmy czuł się tak bardzo okaleczony psychicznie, że nie chciał ryzykować angażowania się w coś nowego?
Całkiem możliwe. Całkiem możliwe, że to któryś z tych powodów. Ale Jimmy nie miał zamiaru pozwolić żadnemu z nich dłużej go powstrzymywać.
Bezskutecznie próbował wyczuć przez sztywny materiał sportowej torby pudełko z płytą. Wypalił ją dla Verity, wykorzystując do tego celu jeden ze szkolnych komputerów. Utwory na krążku (głównie modne kawałki R&B) nie były w jego stylu, ale podobały się wszystkim dziewczynom, jakie znał (z wyjątkiem Tary i Steph), więc była spora szansa na to, że przypadną do gustu także i Verity.
Ogarnęły go wątpliwości. Może prezent w postaci płyty był lekką przesadą? Może stanowiło to z jego strony zbyt szybkie odkrycie kart? Gdzie tajemnica, gdzie intryga, martwił się teraz, w tak obcesowym oświadczeniu? Może lepiej będzie, jeśli na jakiś czas zapomni o tym pomyśle. Ale wtedy i tak jakoś musiałby się określić, a płyta nieźle się w końcu do tego nadawała, nie? No dobra, da jej tę płytę, lecz zrobi to podczas krótkiej pogawędki, tak by nie wyglądało to zbyt ckliwie. Coś w stylu: Hej, Verity. Jak leci?
Świetnie, Jimmy. A co u ciebie?
No wiesz, w porzo. W weekend nagrałem tę składankę i… powinnaś jej posłuchać… wiesz co, a może ją sobie ode mnie pożyczysz?
Dzięki, Jimmy. To naprawdę miłe z twojej strony.
A potem mógłby się z nią umówić. Na sobotni wieczór i - kto wie? - mogliby siedzieć sobie właśnie tutaj po wizycie w pubie, jego ramię obejmowałoby jej ramiona, jej oczy wpatrywałyby się w jego oczy, on zaś pochyliłby nad nią głowę, czując, jakby się w niej zatapiał, a potem pocałowałby ją tak czule, że miałby uczucie, jakby się nagle znalazł w niebie.
Teraz jednak ogarnęło go przekonanie, że tak się na pewno nie stanie. Ta myśl była dla niego niczym kopnięcie w brzuch. Verity Driver poruszała się jak modelka i była dziewczyną pierwsza klasa, poza tym potrafiła śpiewać i tańczyć i zawsze patrzyła przez niego, a nie na niego. I nawet jeśli czasami była milcząca, nawet jeśli czasami wyglądała na zdenerwowaną albo - podobnie jak Jimmy - skrępowaną, tak jakby niezupełnie pasowała do tego miasteczka… Nawet wtedy co on takiego miał jej do zaoferowania? Co mógł jej pokazać, czego nie widziała już wcześniej?
Jimmy zapalił papierosa, by się uspokoić. Wyjął telefon, by sprawdzić, czy nie otrzymał przypadkiem jakiegoś SMS-a. Był jeden od Tary, sprzed kilku minut, z zapytaniem, czy nie ma ochoty dołączyć do niej w Jackpot Café na małą kawę przed szkołą, ale uznał, że lepiej będzie nie odpowiadać. Chciała jedynie wiedzieć, gdzie on jest, a kiedy się dowie, od razu zgadnie, co tutaj robi. A potem przyleci jak strzała, by mu to wszystko wyperswadować. Ponieważ Tara nie lubiła Verity. Ponieważ Tara uważała, że Verity Driver jest nadęta i napuszona.
Poprzez szum wiatru przebił się pomruk silnika samochodowego. Jakieś dwadzieścia metrów dalej na High Street Jimmy dostrzegł błękitny land-rover discovery, który jechał w jego kierunku z prędkością około kilometra na godzinę. Turyści, pomyślał automatycznie Jimmy, nie tylko z powodu szpanerskiego samochodu, ale także dlatego, że wyraźnie widział wojskową mapę rozłożoną na desce rozdzielczej przez kogoś, kto siedział na miejscu pasażera.
Gdy samochód zrównał się z nim i zatrzymał, stało się to, co nieuniknione: szyba od strony pasażera zjechała z szumem na dół, a pasażerka - kobieta około trzydziestki z blond włosami obciętymi w stylu, który Tara nazwałaby "fryzurą prezenterki telewizyjnej", ale Jimmy uznał, że jest w nich jej po prostu do twarzy - wychyliła głowę. Uśmiechnęła się do Jimmy'ego tak jak Marianna Andrews, jego szefowa w wypożyczalni kaset wideo na South Parade, gdzie pracował na pół etatu, kiedy miała zamiar go poprosić, by wziął dodatkową zmianę albo pozałatwiał na mieście jakieś sprawy podczas ulewy.
Jimmy odezwał się pierwszy:
- Dokąd próbujecie się dostać?
- Czy to aż tak oczywiste? - zapytała kobieta i uśmiechnęła się ponownie, tyle że tym razem inaczej. Tym razem śmiała się cała jej twarz, a nie tylko usta.
- Zdradza was mapa - odparł Jimmy nieco łagodniej.
Kobieta otworzyła elektroniczny organizer w tytanowej oprawie i przeczytała na głos:
- Harbour Cottage cztery, Quayside Row. Wiesz może, gdzie to jest?
Dobry przyjaciel babci, Arnold, mieszkał dwa domy dalej. Jimmy'ego jednak zaskoczył ten adres. Sądząc po samochodzie i ubraniach tej kobiety, założył, że szuka pewnie drogich apartamentów w starej części miasteczka. Zerknął na sąsiednie siedzenie i dojrzał krępego, młodego mężczyznę, który bębnił palcami po brązowej, skórzanej kierownicy.
- No i? - ponagliła kobieta.
Jimmy przez chwilę bawił się myślą, czy nie udzielić jej złych wskazówek, tak dla draki. On i Ryan zawsze tak robili, gdy byli młodsi - rywalizowali ze sobą, który pośle turystów jak najdalej od poszukiwanego przez nich miejsca. Ale nie był już przecież dzieckiem, a poza tym kobieta wyglądała tak, jakby dziś jej dzień rozpoczął się wystarczająco wcześnie. Popatrzył na zegarek. Taa, pomyślał. Czemu nie? I tak najpewniej będzie tu czekał jeszcze przynajmniej pół godziny, zanim w drzwiach hotelu pojawi się Verity. Mógł zaryzykować i - kto wie? - być może to właśnie mogłoby przechylić szalę karmy, o której wciąż nawijała Tara, na jego stronę. Zgasił papierosa na chodniku i wsiadł na rower.
- Jedźcie za mną - rzucił.
Przejechał następne dziesięć metrów wzdłuż High Street, po czym skręcił w lewo i zjechał w dół po wybrukowanej Crackwell Street. Kiedy Jimmy dojechał do jej końca, obejrzał się przez ramię, by sprawdzić czy land-rover jest w pobliżu, a następnie ponownie skręcił w lewo, tym razem na portowy parking dla samochodów. Dziesięć metrów dalej zatrzymał się tuż obok ścieżki, która wiodła wzdłuż Quayside Row, warsztatu szkutniczego i portu.
Land-rover zahamował tuż za nim, a kierujący nim mężczyzna wysiadł i stał przez chwilę z dłońmi na biodrach, uważnie studiując widok na morze. Był dobre pięć centymetrów niższy od Jimmy'ego i miał na sobie stare, znoszone dżinsy oraz grubą, kurtkę w czerwono-czarną kratkę z podniesionym kołnierzem. Uśmiechał się szeroko, patrząc na morze, do niczego w szczególności, zadowolony po prostu, że tutaj jest.
- To ten dom z zardzewiałym kogucikiem na czubku - rzekł Jimmy do kobiety, wskazując na ścieżkę, prowadzącą do szeregu pomalowanych na pastelowo domków z bladoniebieskimi parapetami.
- Dzięki - odparła, ale w jej głosie wyraźnie pobrzmiewała nutka obawy. Rzuciła spojrzenie najpierw na samochód, a potem na dom, tak jakby w myśli szacowała odległość. - Nie da się podjechać bliżej? - zapytała.
- Nie - odrzekł Jimmy.
Jej spojrzenie pozostawało w ruchu, omiotło Jimmy'ego i nie zatrzymało się, dopóki nie dosięgło biura kierownika portu tuż przy wjeździe na parking. Obok tego niskiego budynku z czerwonej cegły ustawiono opuszczony szlaban, a za nim wyraźnie widać było zaparkowane na nabrzeżu różnego typu pojazdy.
- No a one? - zapytała.
- Należą do rybaków - wyjaśnił Jimmy - i do ludzi ze szkoły żeglarskiej. Turyści mają tam zakaz wjazdu. Nie ma wystarczająco dużo miejsca.
Niski mężczyzna odezwał się z australijskim akcentem:
- Wyluzuj, Ellen. To przecież nie jest tak daleko. - Odwrócił się do Jimmy'ego. - Mamy w aucie trochę ciężkiego bagażu - rzekł. - Jest szansa, że pomożesz nam to zanieść?
Niecierpliwiąc się, by wrócić na swój punkt obserwacyjny naprzeciwko Grandu, Jimmy zerknął na zegarek, ale uznał, że wciąż ma dobry czas.
- O ile tylko się pospieszymy - odparł, podążając za mężczyzną na tył samochodu.
Pięć minut później cała trójka znalazła się na kamiennej, pokrytej mchem ścieżce przed domem, a obok nich stało kilka najcięższych toreb przybyszy.
- Dzięki - rzekł mężczyzna, wyciągając do Jimmy'ego rękę. - A tak przy okazji; jestem Scott.
- Jimmy - mruknął, potrząsając dłonią nowego znajomego. Wiatr tutaj był silniejszy i chłopak nasunął czapkę głębiej na czoło. - Nieszczególna pogoda na wakacje - stwierdził.
Scott wzruszył ramionami.
- Nie przyjechaliśmy tutaj odpoczywać.
- Nie?
- Nie. Kręcimy program dokumentalny.
Jimmy zapatrzył się na nich. W środku aż kipiał z podekscytowania. Film… telewizja… dokładnie to. Kontakty, o to właśnie w tym wszystkim chodzi, tak powiedział w klasie jego nauczyciel mediów. A Jimmy'emu brakowało jedynie tego. Ale teraz oto oni - dwie osoby - wkraczają w jego życie. Jego umysł zaczął intensywnie pracować, jak by tu wykorzystać to przypadkowe spotkanie - może podążać za nimi jak cień albo coś w tym stylu - by zwiększyć swoje szanse na dostanie się do szkoły filmowej.
- Taa? - odezwał się wreszcie, starając się, by jego głos miał niedbałe brzmienie, zdecydowany, by nie odebrali go jako naiwnego i onieśmielonego. - A o czym?
Kobieta - Ellen, tak zwracał się do niej Scott - wpatrywała się w drzwi wejściowe.
- O Wzgórzu Straconych Dusz - rzuciła, nie odwracając się.
Serce Jimmy'ego na ułamek sekundy zamarło. Ciarki przebiegły mu po skórze i wyobraził sobie, jak w tej właśnie chwili cała krew odpływa mu z twarzy. Wzgórze Straconych Dusz to była nazwa, którą turyści nadali znanemu z samobójstw szczytowi klifu, górującego nad Północną Plażą i miasteczkiem.
- Słyszałeś o tym? - zapytał Scott.
Jimmy nieufnie skinął głową. A kto w tym mieście nie słyszał? Urwisko nad znajdującymi się poniżej skałami podczas odpływu miało prawie sześćdziesiąt metrów wysokości. A i podczas przypływu wysokość ta była w równym stopniu zgubna. Od narodzin Jimmy'ego zdarzyło się tam jakieś dziesięć samobójstw. Większość to mężczyźni i kobiety z głębi kraju, ludzie, którzy porzucali swoje samochody na zboczu klifu. Większość, ale nie wszyscy.
- Więc pewnie znasz także i historię tego miejsca - rzuciła Ellen.
Jimmy ponownie skinął głową. Każde dziecko w mieście zaznajamiał z tą legendą na boisku szkoły podstawowej jakiś starszy kolega: coś o jakiejś szalonej, bogatej dziewczynie, która rzuciła się z urwiska sto albo i więcej lat temu; coś o tym, że zrobiła to dlatego, iż porzucił ją jakiś koleś; coś o jego duchu błąkającym się nocą po klifie, na zawsze przeklętym za to, co jej zrobił. Coś, co, innymi słowy, najpewniej stanowiło stek bzdur i tyle.
Ale Jimmy'ego guzik obchodziła teraz ta legenda. Pragnął jedynie wiedzieć, czy na niej kończyło się zainteresowanie przybyszy Wzgórzem Straconych Dusz.
- No cóż, przyjechaliśmy, by nakręcić historię tego miejsca - ciągnęła Ellen, zachęcona jego pełną skupienia ciszą. - Chcemy przygotować relację na temat legendy, a potem mamy także zamiar przyjrzeć się współczesnym ofiarom, zbadać życie ludzi, którzy w ciągu ostatnich lat popełnili tu samobójstwo, i spróbować odpowiedzieć na pytanie, co ich do tego pchnęło, a w szczególności, dlaczego wybrali sobie właśnie to miejsce…
Z każdym wypowiadanym przez Ellen słowem podekscytowanie Jimmy'ego malało i malało, aż wreszcie znikło zupełnie. Ofiary… to słowo odbijało się echem w jego głowie. Ofiary… takie jak Ryan… Ci ludzie zjawili się tutaj, by zbadać sprawę śmierci Ryana. Przyjechali, by się dowiedzieć, dlaczego Ryan zrobił to, co zrobił.
Ellen natychmiast wyczuła zmianę jego nastroju.
- Coś nie tak? - zapytała.
W Jimmym zaczynała wzbierać panika. Co on robił, rozmawiając z tymi ludźmi? Jak to się stało, że mówił z nimi o tym, o jedynej kwestii, której nigdy z nikim nie chciał poruszać?
- Wszystko w porządku, chłopie? - dopytywał się Scott.
- Ja… - Ale nie był w stanie dokończyć. Patrzył to na Scotta, to na Ellen. Ich spojrzenia były dla niego niczym palące światło reflektorów. Nie miał nic do powiedzenia. Nie im. Nie na temat Ryana. Kręciło mu się w głowie, nie mógł złapać tchu, jakby z jego płuc wypompowano całe powietrze. - Muszę lecieć - rzucił, po czym odwrócił się do nich plecami i pospiesznie oddalił.