Koncert dla nosorożca

  • szt.
  • 39,90 zł
  • Niedostępny

NAKŁAD WYCZERPANY. BRAK MOŻLIWOŚCI ZAKUPU KSIĄŻKI

 

 

"Koncert dla nosorożca to książka przeznaczona dla Czytelnika obdarzonego wyobraźnią i poczuciem humoru. Czytając ją dajemy się porwać materii utkanej z najrozmaitszych wątków opowieści (...) literackie anegdoty przeplatają się z oryginalnymi refleksjami egzystencjalnymi, pyszne w swej jędrności i plastyczności opisy przyrody śródziemnomorskiej czy amerykańskiej z dramatycznymi, ale przecież po męsku wstrzemięźliwymi wspomnieniami szpitalnymi”.

Ireneusz Kania 

 

"Ileż to już lat czytuję u boku Józefa jego wiersze zawsze tłumnie zgromadzonym wielbicielom poezji?
Często wydaje mi się, że są to moje własne słowa (..) że podobnie przeżywamy świat, sens istnienia, przemijania. Poeta umie kilkoma słowami boleśnie dotknąć Ziemi i sięgnąć gwiazd, w kropli zobaczyć Wszechświat, a w borzęckim sadzie odkryć prawdziwe szczęście. Dostrzega fakty, zjawiska, istoty, rzeczy, które innym umykają, które dla innych nie są godne zauważenia.
I co jest dla mnie też najistotniejsze – dotyka wielu ważnych spraw sercem.
Wspaniały obserwator i psycholog, potrafi najzwyklejsze codzienne zdarzenia, zasłyszane rozmowy, a przede wszystkim osobiste przeżycia, włącznie z tymi najbardziej bolesnymi, szpitalnymi, przemienić w czystą poezję.
Taki jest też w znakomitych „dziennikach z przełomu wieków”, które gorąco polecam!"

Anna Dymna

 

"Lubię czytać prozę Józefa Barana. Językiem bogatym i jasnym pisze o tym, co przeżywa, co napotyka w swoich wędrówkach po kraju i świecie, o tym wszystkim, co go otacza i co skłania do refleksji. W tym, co pisze jest bardzo osobisty i, jak na poetę przystało – liryczny. Ileż z tych zapisków codzienności, tak własnych, autorskich – dowiadujemy się o nas samych, o rzeczywistości, w której żyjemy, o naszej planecie!
To proza, która wciąga, zjednuje i podbija czytelnika swoją szczerością, rzetelnością i urodą."

 Ryszard Kapuściński

Rok wydania: 2005
Stron: 396
Oprawa: twarda
Format: 180x205
Pakowanie: 10

[...]

***


JAK CUDOWNIE BYĆ ANONIMOWĄ
(zasłyszane na imieninach u Lucyny M.)

Jedna Gwiazda wybrała się z drugą Gwiazdą na zabawę.
Na zabawie, jak na zabawie, wszyscy tańczą, więc i Gwiazdy chcą tańczyć. Siedzą Gwiazdy, świecą i czekają, a mężczyźni pożerają je wzrokiem, ale żaden nie śmie z Gwiazdą zatańczyć. Tańczą zezowate. Tańczą koślawe. Tańczą anorektyczki i tańczą bulimiczki. Gwiazdy nie tańczą. Gwiazdy czekają.
Mijają godziny, a tu nikt nie podchodzi, nie prosi do tańca, bo a nuż Gwiazda odmówi i co?!
Wreszcie grubo po północy, gdy już Gwiazdy blakną i wybierają się do domu - do ich stolika podchodzi, a raczej podtacza się zalany gość i zamaszyście się kłania przed pierwszą Gwiazdą.
- Panie, teraz pan przychodzisz? Cały wieczór na pana czekałam, a pan się zabzdryngolił… Jak teraz z panem tańczyć? - ofukuje go Gwiazda.
- Pani Aa…aaa…niu - zaplątał się nabzdryngolony - Bardzo panią proszę… niech mi pani nie odmawia… bo ja się… bo ja się…
- No, wykrztuś-że pan!
- Bo ja się założyłem o pół litra z kolegą, że mi pani nie odmówi…

- Ale raz - kontynuuje opowieść Ania (bo ona właśnie była pierwszą Gwiazdą) - jadę pociągiem z Krakowa do Warszawy i w "Warsie" widzę najwyraźniej, że mężczyzna nie patrzy na mnie jak na gwiazdę, lecz - jak na normalną kobietę… To się czuje.

- No i co? No i co?
- Aaa, wszystko chcielibyście wiedzieć - bagatelizuje pytanie Ania - Niech wam wystarczy puenta, że pan okazał się "nietutejszy"…
Co znaczy "nietutejszy"?
Przyleciał właśnie po wielu latach nieobecności w kraju z Australii, nie miał najmniejszego pojęcia kim jest Anna Dymna. Dlatego poczułam się wreszcie w jego oczach osobą anonimową, a do tego kobietą. Cudowne uczucie!

***


Miałem po raz trzeci spotkanie autorskie w Instytucie Kultury Polskiej w Sztokholmie. Na poprzednim zostałem znakomicie zareklamowany przez byłego ministra na uchodźstwie - prawie dziewięćdziesięcioletniego pana Patka, który w trakcie spotkania wstał i poinformował zebranych, że jestem najważniejszym polskim kandydatem do Nobla, co wyjawił mu sam Jerzy Giedroyc.
Nastąpiło wielkie poruszenie, ja w skromności swej nieskromnej - nie zaprzeczałem i nie potakiwałem. W naturalności swojej trwałem, co przydawało mi jeszcze większej chwały w oczach zebranej Polonii, a książki moje szły jak woda. Jednak w dwa dni później pan Patek zadzwonił do mnie z przeprosinami, że moje nazwisko pomyliło mu się z nazwiskiem Barańczaka, i że bardzo, ale to bardzo przeprasza. Obawiał się biedaczek, że sobie wezmę jego słowa zbyt mocno do serca i że będę całymi latami czekał na Nobla jak - nie przymierzając - paru żelaznych polskich kandydatów, którzy oczy wypatrzyli od czekania (gdy tymczasem nagrodę otrzymali inni Polacy)…


***


Ryszard Kapuściński w telewizji o wirującej i wrzącej planecie wydarzeń i przeobrażeń. Płynne są granice, państwa, systemy, rządy, imperia. W każdej minucie i w każdej epoce. Jeśli nawet na powierzchni wszystko wygląda zdrowo i porządnie, i wydaje się, że na przykład imperium będzie trwać wiecznie w nienaruszonej postaci, to w głębi zbierają się niewidzialne gołym okiem wirusy i bakterie, które wydadzą śmiertelny bój pozornej stabilizacji.
Rzeczą reportera jest dostrzec te procesy gnilne, rysy na monumencie, prawie niezauważalne zapowiedzi choroby i upadku.
Dziś dużo wie się o świecie, funkcjonują różne techniki informowania, transmitowania bezpośrednich wydarzeń. Powierzchnię wydarzeń szybciej i dokładniej pokaże kamera filmowa. Zadaniem reportera (a myślę też, że nade wszystko poety - J.B.) jest wejście w głąb siebie, opisanie swoich przeżyć, myśli, uczuć - na tle przedstawionego świata, a także tego, co nie potrafimy zarejestrować kamerą prześlizgującą się po skórze wydarzeń. Autentyczność, niepowtarzalność przeżyć pisarza to coś, czego się nie da zaprogramować, podrobić.
Liczyć się będzie nie tyle doskonałość, technika warsztatowa, którą można osiągnąć za pomocą maszyn myślących, co autentyczność, której maszyny osiągnąć w żaden sposób nie potrafią.

Wygląda normalnie, pospolicie, przyciężkawo jak robotnik, urzędnik, nauczyciel skrzyżowany z chłopem średniorolnym. Wysławia się poprawnie, jakby nie miał specyficznego stylu. Skąd i gdzie ukrywa się w nim szaleństwo, nawiedzenie, nienasycenie, które pędzi go z kontynentu na kontynent? Natura żądna przygód i niebezpieczeństw, podróżnika, wojownika, odkrywcy schowana w ciele poczciwca. Tajemnica Ryszarda Kapuścińskiego.


***


W pociągu Warszawa-Legnica, do którego wskoczyłem we Wrocławiu, natknąłem się na Tomka Jastruna. "Znów jesteś uprzywilejowany; siedzisz w przedziale" - zaczepiłem go, gdy przechodził do toalety… Była to aluzja do naszych spotkań w Sztokholmie w 1989, gdy pełnił funkcję attaché kulturalnego, a ja pojawiłem się u niego jako gastarbeiter.
"To nie ja jestem uprzywilejowany, to tobie stale się zdaje, że jesteś pokrzywdzony" - odparował przytomnie, bo to szermierz zawołany, a w stolicy ich spotkania polegają na słownym fechtunku. Tak jakby wciąż się bali, że nie są na odpowiednim poziomie… Tomka uważam za dobrego poetę i wytrawnego eseistę, ale trochę mnie drażni, że zaprzedał diabłu polityki - wyobraźnię.
Jednak przełamałem się i powiedziałem, że czytam i lubię jego publicystykę, co jest prawdą i czym zapewne sprawiłem sobie samemu, a może i jemu małą satysfakcję. Nie wiedział, czy kpię, czy o drogę pytam, tym bardziej, że przed laty ścięliśmy się ostro w "Przekroju". Tomek lubi sprawiać wrażenie kogoś, kto jest wciąż w centrum najważniejszych wydarzeń… Nie wątpię, ale mógłby to dyskretniej zaznaczać… Kiedy ja zacząłem o sobie, jakby ziewnął. Powiedziałem, że artyści są potworami z monstrualnie rozwiniętym "ego". Zgodził się, podał przykład poety X, strasznego egocentryka. "Ale Y jest inna" - dodał. Nie omieszkał zaznaczyć, że pisząc w "Twoim Stylu", zdobył popularność, która go żenuje. W pociągu, na przykład, rozpoznała go natychmiast jedna z pań siedzących z nim w przedziale. "Co chcesz, to jednak 2 miliony czytelników" - rzucił niedbale cyfrę. "Gdy ogłosiłem w tym magazynie konkurs na wierszyk miłosny - napłynęło 15 tysięcy wierszy…"

A jednak tym razem, ja poczułem się ciut bardziej uprzywilejowany. Jechałem na międzynarodowe spotkanie do Drezna, a on "tylko" na festiwal poezji erotycznej do Lubina. Sytuacja cokolwiek niezręczna dla światowca, nieprawdaż? Wyczuł to bestia i nie omieszkał wyprostować: "Wiesz, ja już jestem taki znudzony tymi wyjazdami zagranicznymi… Chciałbym wreszcie poznać własny kraj".
Przy wysiadaniu zrobił mi miejsce; pożegnaliśmy się bardzo czule jak krakowiak z warszawiakiem.

***

[...]