Księga kości

  • szt.
  • 29,90 zł
  • Niedostępny

Nakład wyczerpany. Brak możliwości zakupu książki.

"Oto zbiór esejów, przysłów, przypowieści i idotyzmów, które mają na celu wyzwolenie nas ze schematów hamujących nasze życie (…) [Książka ta] Przeznaczona jest, aby zaglądać do niej od przypadku do przypadku, tak by w każdej chwili można było dotrzeć do Ostatecznego Braku Odpowiedzi. (…)
Racjonalne książki w układzie linearnym przeznaczone są do czytania od strony pierwszej do końca. Ponieważ książka ta miejscami przedstawia rozwiązania alternatywne wobec linearnej racjonalności, uznaliśmy więc, że tak też powinna być czytana. (…) Główne jej części, czy "rozdziały", zostały zdefiniowane za pomocą dwudziestu jeden możliwych kombinacji, jakie otrzymujemy, rzucając dwiema identycznymi kostkami. Każda z tych części zawiera różnorodną treść - przysłowia, przypowieści, cytaty, rysunki, poezje, zawiłe eseje, sceny z filmów, opowieści innych ludzi oddających się grze w kości - oraz sześć opcji, które wybieramy, rzucając kością. (…)
Tak więc czytajcie tę książkę, od czasu do czasu rzucając kości. (…) Albo czytajcie, otwierając ją na chybił trafił, tak jak zrządzi przypadek. Albo czytajcie ją po kolei. Zupełnie nie mamy zamiaru ingerować w wasze życie".

Rok wydania: 2004
Stron: 360
Oprawa: broszura
Format: 205/205
Pakowanie: 14
Tłumacz: Lech Z.Żołędziowski

Fragment tekstu:

KSIĘGA KOŚCI


Książkę tę poświęcam mojej żonie Ann, która najpierw kazała mi ją napisać - a której potem, miraculum mirandum, książka się spodobała.
 Podziękowania otrzymują też Francis i Chris, którzy nie mieli nic wspólnego z powstaniem tej książki, ale którym winien jestem wdzięczność za lata wsparcia; także Dan Mandel, na którego zawsze można liczyć, bez względu na to, jak skromnie zapowiadają się potencjalne korzyści; a także Susan Opie i Andrew Ashton z wydawnictwa HarperCollins, którzy dali z siebie wszystko, by zaprojektować książkę w kształcie, który najlepiej odzwierciedla jej treść.
 Wreszcie na koniec, dziękuję mym przyjaciołom i towarzyszom poszukiwań, którzy nieopatrznie zezwolili mi na wykorzystanie swych słów w Księdze Kości. Muszą teraz być wraz ze mną uznani za współwinnych.

 


KILKA UWAG NA TEMAT ŻYCIA WEDLE KOŚCI
"Organizowanie sobie życia w zależności od kaprysu rzuconych kości jest pomysłem ciekawym i potencjalnie brzemiennym w skutki".
"Times Literary Supplement"

"Twórca koncepcji kościożycia zapoczątkował rewolucję w psychiatrii".
"Sunday Telegraph" (Londyn)

"To nieuniknione, że Przypadek staje się bogiem, a kości religią. [Kościożycie to] niemiła koncepcja, na którą nadeszła pora".
"Christian Science Monitor"

"Kościożycie to krańcowa odmiana procesu twórczego".
"Virginian Pilot"

"Kościoludzie czerpią [z rzucania kośćmi] możliwe do zaakceptowania spore poczucie ryzyka, niestałości i zróżnicowania".
"New York Times"

"Wszystko to pasuje do powszechnego przeświadczenia, że niektórzy z nas zaangażowani są w próby unicestwienia całej tkanki społeczeństwa burżuazyjnego… w ramach całkowitego i wszechogarniającego procesu rewolucyjnego".
DAVID COOPER

 

 

 

UWAGI AUTORA
Pod koniec lat sześćdziesiątych napisaliśmy powieść zatytułowaną Kościarz. Książka odniosła umiarkowany sukces i przez te wszystkie lata egzystowała niejako w podziemiu, podtrzymywana przy życiu przez czytelników zafascynowanych myślą, że człowiek może wyrwać się z typowej ciasnej egzystencji i zrobić w swym życiu miejsce dla przypadku i ryzyka.
Teraz, niemal trzydzieści lat później, zainteresowanie Kościarzem pod postacią książki, filmu i koncepcji przeżywa cudowny renesans. W ciągu kilku ostatnich lat książkę wydano lub wznowiono w ponad dziesięciu krajach i obecnie sprzedaje się ona lepiej niż kiedykolwiek w swej historii. O Luke'u kościarzu i ludziach, na których losie Kościarz wywarł piętno, w produkcji Big Table Films powstał pełnometrażowy telewizyjny film dokumentalny pokazany w roku 1999 w brytyjskim Channel Four. Film ten znalazł się też w programach festiwali filmów dokumentalnych w Amsterdamie i Nowym Jorku, a obecnie kupują go telewizje na całym świecie. Firmy kanadyjska i angielska wyprodukowały wspólnie sześcioodcinkowy serial telewizyjny o kościach z przeznaczeniem dla telewizji kanadyjskiej i angielskiej. Niemal od trzech lat pokazywany jest w Europie na kanale europejskiego Discovery program z serii The Diceman Travel Show [Podróże kościarza]. Od roku program ten prezentowany jest również na Travel Channel w USA. W programie tym dwaj Anglicy podróżują po Anglii, Europie i Stanach, a o tym, gdzie i czym pojadą i co będą robić na miejscu, decydują rzuty zielonymi kostkami. Na kanwie Kościarza powstały w ciągu ostatnich dwóch lat trzy różne sztuki teatralne. Na początku roku 2000 brytyjska firma wydawnicza HarperCollins wypuściła na rynek wznowienia zarówno Kościarza, jak i Search for the Dice Man [W poszukiwaniu kościarza].
Wzmogło się również zainteresowanie filmowców działalnością Luke'a w postaci filmów na kanwie Kościarza i na innej jego powieści zatytułowanej Adventures of Whim [Przygody Kaprysa], a także filmu opartego na krótkim opowiadaniu zatytułowanym Kościarka. Wszystkie one znajdują się w różnych fazach prac przygotowawczych, a Luke jest autorem lub współautorem ich scenariuszy. Niewykluczone, że któryś z nich uda się doprowadzić do końca.
Ponadto magazyn "Loaded" od dwóch lat drukuje reportaże jednego ze swych dziennikarzy, Bena Marshalla, który od czasu do czasu podejmuje się wieść kościożycie. Na dorocznej uroczystości przyznania nagród w maju 1999 roku magazyn "Loaded" uhonorował Kościarza mianem "Powieści stulecia".
To na nowo rozbudzone zainteresowanie Kościarzem uświadomiło nam, że napisaliśmy książkę, która udramatyzowała tę ideę i skłoniła czytelników do zastanowienia się nad życiem, a być może do dokonania w nim zmian. Uważaliśmy rzucanie kostką za sztuczkę pomagającą ludziom uświadomić sobie ograniczenia zwykle występujące w naszym życiu. W Kościarzu Luke uważa siebie za coś w rodzaju świnki doświadczalnej, a jego obowiązkiem jest rozwinięcie do maksimum koncepcji i praktyki kościożycia, bez względu na konsekwencje, jakie to może mieć dla jego własnych losów. W rezultacie Luke robi takie rzeczy i prowadzi takie życie, jakiego nie mógłby zapewne zalecić innym. Gdyby w książce opisano kilka dalszych lat jego życia, pozwoliłoby mu to na podzielenie się z czytelnikami uwagami na temat przypadku, osobowości, kościowania i ludzkich transformacji.
O tym wszystkim jest Księga Kości. Podobnie jak Kościarz, ma ona prowokować i bawić. Jak w Kościarzu, mamy tu żonglerkę myślową zmuszającą do zastanowienia się nad poglądami rządzącymi naszym życiem. Została napisana przez Luke'a, który złagodniał, i jest książką łagodniejszą. Po trzydziestu latach kościowania można mu wybaczyć, że zeszło z niego nieco powietrza.

 

WSTĘP
Literatura może być wyzwoleniem lub litanią. Może nami wstrząsnąć i popchnąć nas ku nowemu życiu albo uśpić nas w starym. Zadaniem Księgi Kości nie jest usypianie. Stanowi ona zbiór esejów, przysłów, przypowieści i idiotyzmów, które mają na celu wyzwolenie nas ze schematów hamujących nasze życie - jako że zahamowania uważa się za niepożądane. Przeznaczona jest, aby zaglądać do niej od przypadku do przypadku, tak by w każdej chwili można było dotrzeć do Ostatecznego Braku Odpowiedzi. Przypadek zrządzi, że przy odrobinie szczęścia prędzej czy później Czytelnik odkryje, o co w tej nonsensownej książce chodzi.
Jest to bowiem Księga Mądrości i jak każda księga mądrości zawiera mnóstwo głupot. Ale nieważne. Świat zawsze rozbawiali różni wciskacze głupot, a słuchanie ich sprawia nam szczególną przyjemność, gdy wiemy, że pozostawią po sobie trwały ślad. Czytajcie więc z kuflem albo kubkiem, albo skrętem w jednej dłoni i książką w drugiej, i prychajcie na nią, ile wam się podoba, albo wybuchajcie radosnym okrzykiem: "Co za brednie", albo uśmiechajcie się, tylko unikajcie krzywienia się, bo to szkodzi na cerę.
Książka ta próbuje zaprezentować rasie ludzkiej całkowicie nowy sposób patrzenia na życie i społeczeństwo, nie należy więc traktować jej zbyt poważnie. Poważni są politycy, a wy przecież chyba do nich nie należycie, prawda?
Kiedy mówimy, że jest to Księga Mądrości, to nie mamy na myśli książki filozoficznej. Filozofia wiąże się z prawdą i konsekwencjami, mądrość zaś dotyczy przenoszenia istot ludzkich z jednego stanu do drugiego. Prawda może być dobrą zabawą, ale często nie ma nic wspólnego z mądrością. Kiedy mistrz zen wali lachą ucznia po głowie, to czyni tak nie dlatego, że to walenie ma cokolwiek wspólnego z prawdą, tylko dlatego, że pragnie go jedynie obudzić. Podobnie jest, jeśli chodzi o słowa zawarte w tej książce. Czasami tylko pretendują do miana prawdy, natomiast jest nadzieja, że od czasu do czasu was rozbudzą.
W zakresie nauki i filozofii takie pojęcia jak prawda, logika i konsekwencja są ważne i winny być szanowane. Natomiast jeśli chodzi o życie ludzkie, mogą one być wręcz szkodliwe i dlatego książka traktująca o naszym życiu na samo wspomnienie prawdy powinna szeroko ziewnąć. (Albo sobie rzygnąć, w zależności od sytuacji).
Idee są jak mapy. Gdy dotyczą właściwego terenu, mogą być szalenie przydatne. Kiedy indziej są tylko śmieciem nadającym się do spalenia.
Racjonalne książki w układzie linearnym przeznaczone są do czytania od strony pierwszej do końca. Ponieważ książka ta miejscami przedstawia rozwiązania alternatywne wobec linearnej racjonalności, uznaliśmy, że tak też powinna być czytana. Stąd posłużenie się kośćmi.
Główne jej części, czy "rozdziały", zostały zdefiniowane za pomocą dwudziestu jeden możliwych kombinacji, jakie otrzymujemy, rzucając dwiema identycznymi kostkami. Każda z tych części zawiera różnorodną treść - przysłowia, przypowieści, cytaty, rysunki, poezje, zawiłe eseje, sceny z filmów, opowieści innych ludzi oddających się grze w kości - oraz sześć opcji, które wybieramy, rzucając kością. Wszystkie te fragmenty w większym lub mniejszym stopniu odnoszą się do jednego tematu. Proponujemy, by zamiast czytać tę książkę strona po stronie, wybrać sobie konkretny "rozdział", decydując o wyborze za pomocą rzutu dwiema kostkami; w końcu jednym z tematów przewodnich tej książki jest to, że Przypadek może okazać się przydatny nie tylko w odniesieniu do wygranej na loterii.
Jest to wprawdzie Księga Mądrości, ale jest to jednocześnie fikcja literacka. W Księdze Kości występują cztery główne postacie: Luke Rhinehart, który był pierwotnie kościarzem; Pan Przypadku jako Siła Kosmosu, która lubi namieszać; Kaprys Losu, syn Pana Przypadku, którego zesłano na ziemię z zadaniem odnalezienia Prawdy Ostatecznej (P.O.); i George Cockcroft, człowiek, który utrzymuje, że stworzył te trzy postacie, ale sam też jest tworem literackim.
Luke pierwotnie pojawił się w Kościarzu, książce, którą po raz pierwszy wydano w 1971 roku, ale która z przyczyn zrozumiałych jedynie dla Pana Przypadku w ciągu kilku ostatnich lat znalazła znacznie szerszy oddźwięk niż w poprzednim pokoleniu. Luke odkrył w niej wtedy, że ludzie mogą pozbyć się wielu życiowych kłopotów, jeśli w swym życiu dopuszczą działanie przypadku. Filozofia, którą kierował się Luke, stała się punktem wyjścia dla niniejszej książki.
Pan Przypadku jest Najwyższym Stwórcą i jako taki ponosi pełną odpowiedzialność za każde słowo, jakie tu przeczytacie. A raczej ponosi odpowiedzialność od przypadku do przypadku, gdyż konsekwencja nie należy do jego najmocniejszych stron. Dlatego to właśnie On (lub Ona, w zależności od pory dnia) jest zawsze główną postacią każdej kiedykolwiek napisanej książki, ale rzadko się zdarza, by fakt ten był równie jasno stwierdzony i nazwany po imieniu, jak to się dzieje w Jego (czy Jej) przypadku w Księdze Kości.
Kaprys jest synem Pana Przypadku, którego posłano na ziemię, by spróbował odnaleźć P.O. Przygody Kaprysa kiedyś opisano, ale następnie utajniono. Prawdziwa Jego historia ukaże się w przyszłym roku w postaci książki zatytułowanej Kaprys.
Wreszcie pojawia się też George Cockcroft. Teoretycznie jest on autorem kilku książek, w tym również Kościarza. Od blisko trzydziestu lat ukrywa się pod nazwiskiem Luke Rhinehart, jednak w niniejszej książce zaczyna nieśmiało wyglądać spoza masywnej postaci Luke'a, ujawniając parę szczegółów o sobie. Oczywiście kogoś, kto za swoje naczelne motto przyjął hasło: "Oto prawda ponad wszystko: zafałszuj ją", nie można uważać za człowieka odpowiedzialnego, zatem inteligentny czytelnik potraktuje wszystko, co ma tu on do powiedzenia, z taką samą dozą wątpliwości, jaka towarzyszy słuchaniu wypowiedzi pozostałych fikcyjnych bohaterów.

Prawdopodobnie nie wzięlibyście tej książki do ręki, gdybyście już czegoś, choćby najbardziej mgliście, nie wiedzieli o dziwacznych pomysłach, których możecie się w niej obawiać. A zatem słowo o kościowaniu.
Kościowanie jest proste: robimy listę pewnych opcji, które uznajemy za ciekawe lub za stanowiące wyzwanie, a następnie rzucając kością, decydujemy, co dalej. W najprostszym wariancie rzut kostką może decydować o wyborze filmu, książki, ubrania, jedzenia, przyjaciół czy czynności, jakie w danym momencie mamy do wykonania. W wariancie nieco bardziej złożonym kości mogą decydować o sposobie naszego zachowania, o podejmowanych przez nas wyzwaniach, o sposobie wyrażania emocji, o celach, jakie chcemy osiągnąć, jak i o tym, za kogo w danym momencie chcemy uchodzić.
Kościowanie pomaga nam odkryć i przeżyć wiele nieuświadomionych dotąd marzeń, jakie każdy z nas w sobie nosi. Zdejmuje ono z nas zwykłe okowy samokontroli, dążenia do celu i pilnowania porządku, i pozwala wypłynąć na ciepłe wody spontaniczności i przypadkowości. Kości są grą zachęcającą do grania; są serią działań zachęcających do działania; wywołują wiele bezinteresownych zdarzeń pozwalających uwolnić się od jaźni i docenić radość Kaprysu.
Kościowanie stanowi tylko jeden z wielu pomysłów przedstawionych w tej książce. Mędrzec taoista, mistrz zen, jogin hinduski, mistyk sufi, a nawet chrześcijański asceta mają jeden wspólny cel: zniszczenie swej jaźni, wyzwolenie się ze złudzenia co do oddzielnej i nadrzędnej osobowości. I wszyscy oni zgadzają się z filozofią kościowania: człowiek musi porzucić złudzenie, że jaźń może kierować życiem; musi odpuścić; nie może żyć, zanim nie umrze.
Szybko okaże się, że na niczym w tej książce nie można szczególnie polegać i dlatego proponujemy, byście podeszli do jej czytania jak do gry. Możecie tę grę rozpocząć, stosując zaproponowane przez nas reguły lub też zastosować inne, lepsze reguły i stworzyć inną, lepszą grę, lub też z czystej przekory wobec nas przeczytać tę książkę w jakikolwiek inny sposób, jak wam się spodoba.
Najprostszą grą będzie rzucenie dwóch kostek i przeczytanie treści wybranego przez nie rozdziału. Jeżeli, na przykład, kostki padną na "dwa" i "pięć", otwieracie książkę na stronie 195 i czytacie to, co się w tym rozdziale znajduje.
Jest też jednak inna możliwość. Znaleźliście się w impasie. Czy też może w popasie. W każdym razie dręczy was pytanie, na które poszukujecie odpowiedzi. Albo chcecie podjąć decyzję w jakiejś sprawie wymagającej decyzji: tak lub nie.
Wtedy zadajcie sobie to pytanie, a potem rzućcie kości. Treść rozdziału, który wam kości wybiorą, może się okazać zdumiewająco a propos wcześniej zadanego pytania. Może was to oszołomić. Ale istnieje też równie duże prawdopodobieństwo, że wybrana przez kości treść wyda się wam nijak nie związana z waszym impasem (czy popasem). Jednak mimo to przeczytajcie ją. Nigdy nie wiadomo, co nas może pobudzić.
Tak więc czytajcie tę książkę, od czasu do czasu rzucając kości. Od czasu do czasu stawiajcie sobie pytania i sprawdzajcie, czy rozdział wybrany przez kości na nie odpowiada. Albo czytajcie, otwierając ją na chybił trafił, tak jak zrządzi przypadek. Albo czytajcie ją po kolei. Zupełnie nie mamy zamiaru ingerować w wasze życie.

 

NIEBIAŃSKI PROLOG
To, co wydaje nam się, iż wiemy, często uznajemy za fałsz. Przemykając się przez pół życia od jednej pomyłki do drugiej, niektórzy z nas dochodzą do wniosku, że stają na twardym gruncie dopiero wtedy, kiedy czują pod nogami ruchome piaski. Albowiem nic nie jest wiadome: tylko tego jednego jesteśmy naprawdę pewni.
My, ludzie, nie jesteśmy w naszej niepewności odosobnieni. Musimy przyjąć, że bogowie, tak, nawet bogowie, cierpią z powodu nieznajomości swego pochodzenia, zakresu swej władzy, swobody i swego przeznaczenia. I podobnie jak my czasami rozmyślamy nad tym, czy to bogowie stworzyli nas, czy my bogów, tak każdy z bogów musi prędzej czy później zastanowić się nad swym pochodzeniem. Czy jest on Najwyższym Stwórcą, czy też został stworzony przez innego boga? Czy może prawdą jest najgorsza ewentualność, iż jest on jedynie tworem tych istot ludzkich, których stworzenie zazwyczaj przypisuje sobie samemu. Można więc sobie wyobrazić, że podobnie jak my, bogowie szamocą się, usiłując odnaleźć swe miejsce w dziele stworzenia, mając nadzieję, że każdy z nich jest w samym Środku, a jednocześnie zdając sobie sprawę, że niestety istnieją dowody na to, że są wszędzie. Czasami niełatwo jest być bogiem.
Te uwagi piszemy, by podkreślić, że to właśnie ignorancja bogów tłumaczy skądinąd niezrozumiałe przygody Kaprysa. Niewielu zostało już takich, którzy odmawiają Kaprysowi mocy wykraczającej poza ludzkie możliwości. Jego życie stało się niezrozumiałe głównie dlatego, że ludzie uznali, iż ich Bóg zna Prawdę Ostateczną i wie, co chce przekazać ludzkości. Myśl, że Bóg mógłby zstąpić wśród ludzi po to, by się od nich uczyć, jest dla większości nie do przyjęcia.
Ale my, stojąc twardo na naszych ruchomych piaskach, nie twierdzimy, że znamy całą i ostateczną prawdę o Kaprysie. Wiemy, że się urodził, że żył i że (być może) umarł. Wiemy również, że niczym stado mew wokół statku przewożącego śmieci, przez całe życie towarzyszyły mu niezliczone i trudne do wytłumaczenia wydarzenia - incydenty, zbiegi okoliczności, zrządzenia losu, cuda - sami musicie dobrać najwłaściwsze słowo.
Przypowieści o jego życiu w poszukiwaniu Prawdy Ostatecznej i jego pomaganiu innym w ich własnych poszukiwaniach tejże składają się po części na treść Księgi Kości. Poniższy Niebiański prolog wyjaśnia, w jaki sposób Kaprys znalazł się wśród nas.


NIEBIAŃSKI PROLOG
zdarzyło się, iż pewnego dnia Wielkie Bliźniacze Bóstwa Przyczynę i Skutek wezwano do Pana Przypadku celem złożenia mu półmilenijnych sprawozdań. Przybyły jak zwykle otoczone tłumem kręcących się wokół nich bóstw i anielskich sługusów. Były wśród nich Przeszłość i Przyszłość, a także Hipoteza i Albowiem - w sumie kilka tysięcy.
Ciała Przyczyny i Skutku były z sobą złączone, wedle niektórych znawców przedmiotu w ten sposób, że lewe ramię Przyczyny przechodziło w prawe ramię Skutku, byli jednak i tacy, którzy twierdzili, że koniec penisa Skutku tkwił pomiędzy pośladkami Przyczyny. W każdym razie wszyscy się zgadzają, że oba bóstwa stanowią na swój sposób nierozdzielne bliźnięta syjamskie. Ten wybryk natury spowodował, że z upływem kolejnych mileniów bóstwa owe wymyśliły sobie bogaty repertuar sztuczek niemal cyrkowych. To spowodowało, że po niedbałym pozdrowieniu Pana Przypadku, który losowo przemieszczał się w przestrzeni i czasami tylko zwracał uwagę na to, co się wokół dzieje, bóstwa rozpoczęły swój występ.
- Co się stanie z tym jabłkiem, jeśli go wypuszczę? - spytała Przyczyna.
- Spadnie - odparł Skutek, a ich sługusi zareagowali aplauzem.
- Co to jest nieprzewidywalne przypadkowe następstwo zdarzeń? - spytał Skutek.
- Kiedy prawdziwa Przyczyna bawi się w chowanego - odparła Przyczyna triumfalnie, a cała hala rozbrzmiała śmiechem.
- Co się stanie, kiedy weźmiemy Przypadek pod mikroskop? - spytała Przyczyna.
- Wyparuje - roześmiał się Skutek, a cały wszechświat znów zahuczał aplauzem i śmiechem.
Jednak po trzech miesiącach takich gadułek wszystkim się nieco znudziło, więc Przyczyna i Skutek przeszli do prezentacji tabel statystycznych, wykresów i wydruków komputerowych ilustrujących stały postęp, jaki od ostatniego sprawozdania osiągnęli w umysłach ludzkich. Szczegółowo też omówili niektóre ze swych nowych pomysłów: wielkie osiągnięcia Einsteina i Gatesa, bomby i pociski nuklearne, statki kosmiczne i Internet, nowe zarazki, trucizny i lekarstwa, czyli osiągnięcia tych wszystkich, którym udało się na nowo złączyć to, co rozłączone.
Pan Przypadku wysłuchał tego wszystkiego z wielką cierpliwością i zainteresowaniem.
- Wygląda na to, że naprawdę dobrze wam idzie - powiedział w końcu, tłumiąc ziewanie.
- Oczywiście - powiedziała Przyczyna. - Ludzie nauczyli się wszędzie mnie poszukiwać.
- I znajdują ciągły nasz łańcuch w całym procesie tworzenia - dodał Skutek z typowym dla siebie głupim uśmieszkiem.
- A mnie poszukują jako Prawdy Ostatecznej - ciągnęła dalej Przyczyna.
- No i dobrze - powiedział Pan Przypadku i tym razem jednak ziewnął, a ziewnięcie to trwało sześć dni, podczas kiedy wszyscy z szacunkiem stali i czekali.
Ale kiedy ziewnięcie dobiegło końca, Jedyny Spłodzony Boski Syn Przypadku, Nasz Umiłowany Kaprys Losu, Onże od Wielu Przypadków, który od dwustu tysięcy lat nigdy jeszcze nie odważył się odezwać podczas jednej z formalnych niespodziewanych audiencji przed obliczem swego Ojca, przemówił po raz pierwszy.
- Ojcze? - zaczął nieśmiało.
- Mmmmm - powiedział Pan Przypadku. Nigdy nic nie było w stanie go zdziwić i teraz patrzył na swego nieletniego Syna z niewyraźnym uśmieszkiem.
- Z tych sprawozdań wynika, że wszyscy o Tobie zapominają - ciągnął Kaprys nieśmiało, ale z determinacją. - Nikt nie dostrzega Twojej obecności. Wszechświaty pełne są niedowiarków. Wszyscy tylko gadają o Przyczynie i Skutku.
- Naprawdę? - odrzekł Pan Przypadku obojętnie.
- To się nazywa cywilizacja - zauważył Skutek ironicznie.
- Kiedy tylko ludzie próbują Ciebie dopuścić do swego życia - mówił Kaprys dalej, ignorując ten wtręt - skubiąc płatki albo licząc rysy na skorupie żółwia, albo patrząc w gwiazdy, albo w karty tarota, albo rzucają kości, albo monety, albo losują liczby, albo pytają astrologów, albo brokerów giełdowych, to natychmiast Przyczyna i Skutek wtrącają się z jakąś ich nową sztuczką, która powoduje, że ludziom się wydaje, iż przy bliższym przyjrzeniu Ty wcale nie jesteś taki ważny.
- Wiem, wiem - odpowiedział Pan Przypadku. - Ale to tylko taki Traf, Synu.
- Powinieneś Ojcze rozdzielić Przyczynę i Skutek. Przez nich całe twoje dzieło Stworzenia wygląda nudno i mechanicznie.
- To mi się nie podoba - powiedział Skutek.
- To kompleks niższości - dodała Przyczyna - bo Ty zawsze musisz być za Mną.
Przez chwilę przestrzeń rozkołysały fale śmiechu.
- Mówisz, żeby ich rozdzielić, tak? - powiedział Pan Przypadku. - No, może, Synu. Tylko musisz pamiętać, że z definicji nie lubię robić niczego, co miałoby jakiś cel.
- Ale ja bym chciał coś zrobić - wykrzyknął Kaprys.
- A to zupełnie co innego. Osobiście nie lubię grzebać się w sprawach wszechświata z jakimś zamiarem - pachnie mi to faworyzowaniem jednych wobec drugich - ale jeżeli Ty masz ochotę coś zrobić, no cóż, jestem przekonany, że nie będzie to nic celowego.
- Dziękuję Ci, Ojcze - odrzekł Kaprys, patrząc w oblicze Pana Przypadku z nieśmiałym uśmiechem.
- Przedtem jednak najwyższa pora, żebyśmy z sobą przeprowadzili boską rozmowę.
Pan Przypadku dystyngowanie kiwnął małym palcem, na co Przyczyna i Skutek oraz cały tłum pomniejszych bóstw skłonili się i zaczęli opuszczać halę.
- Do zobaczenia w następnym milenium, Czcigodny Panie - powiedziała Przyczyna, składając przesadnie uniżony ukłon.
- A na razie - dodał ze śliskim uśmieszkiem Skutek - nie rób niczego, czego my byśmy nie zrobili! - I oboje wyszli tanecznym krokiem pośród długo rozbrzmiewającego śmiechu.
Pan Przypadku pożegnał ich dobrodusznym uśmiechem, a potem zwrócił się do swego Syna.
- Więc przy czym to byliśmy? - rozpoczął. - Aha, tak. No więc, Synu, młody jesteś. Dopiero jakieś sto tysięcy lat temu zauważyłem cię po raz pierwszy. Przyszła więc pora, bym zapoznał cię z pewnymi faktami wszechświata.
- Tak, Ojcze.
Pan Przypadku odchrząknął.
- Jak być może ci wiadomo, wszechświat urządzony jest na zasadach przedsiębiorstwa funkcjonującego w warunkach wolnej konkurencji: każdy bóg pilnuje swego. Ja pilnuję swoich Metod Dowolności, Przyczyna i Skutek pilnują swoich Metod Nudziarstwa; Zamysł pilnuje swoich metod; Złudzenie pokazuje swoje magiczne sztuczki; Dobro i Zło prowadzą ze sobą te swoje idiotyczne potyczki; a stara Prawda Ostateczna siedzi i promieniuje poczuciem ważności. Poza tym jest jeszcze oczywiście około dwustu tysięcy pomniejszych bogów, którzy zajmują się…
- Proszę Cię, Ojcze - przerwał mu Kaprys. - Wszystko to już przerabiałem w dziesięciotysięcznej klasie.
- Dobrze, dobrze, bądź cierpliwy - powiedział Pan Przypadku, delikatnie kładąc rękę na ramieniu Naszego Umiłowanego Kaprysa. - Ale nie wiesz, że każdy z nas bogów - mam na myśli Ośmiu Wielkich Bogów - każdy z nas z osobna myśli, że tylko on i nikt inny jest Panem Stworzenia i Zarządcą Wszechświata
- Ależ, Ojcze…
- I dlatego Przyczyna i Skutek są przeświadczeni, że to oni decydują o wszystkim; Złudzenie uważa, że wszystko jest nim; Dobro i Zło myślą, że wszystko sprowadza się do ich miałkich sprzeczek, a Zamysł…
- Ależ, Ojcze, przecież ledwie kilka miesięcy temu Przyczyna i Skutek zjawili się tu na Twoim Dworze, by Ci złożyć sprawozdanie. A wcześniej pamiętam, jak było tu Dobro i…
- Wiem o tym, wiem - powiedział Pan Przypadku, kiwając głową i uśmiechając się łagodnie. - Tyle że co parę tysięcy lat ja też muszę składać sprawozdania na Ich królewskich dworach.
- Och, Ojcze…
- Wiem, Synu. To upokarzające. Ale tak niestety jest ten wszechświat urządzony. I muszę też odwiedzać dwory Zamysłu, Złudzenia i Zła. A najgorsze jest to, że co jakieś dwa, trzy milenia muszę przez co najmniej rok lub dwa lata stać w kolejce przed dworem Prawdy Ostatecznej i okazywać jej wielki szacunek, mimo że jest ona jedynym bogiem, który do żadnego z nas nigdy nie wypowiedział ani słowa.
- Ale przecież to Ty rządzisz tymi wszystkimi Pozerami!
- Być może. Myślę, że rządzę tymi wszystkimi Pozerami. Ale zdaje się, że oni uważają, i to pewnie dzieło Przypadku, że to oni rządzą mną. Dla Złudzenia jestem tylko jeszcze jednym złudzeniem; dla Przyczyny i Skutku jedynie ukrytą przyczyną; dla Zamysłu występuję jako jego wieczny antagonista, a od czasu do czasu jako sługa jego córki Ewolucji. Przez kilku pomniejszych bogów takich jak Didat, Littlebee i Jehowa jestem nazywany cudem i tak dalej, i tak dalej. Ja oczywiście uważam, że każdy z nich działa na mój przypadkowy sposób.
- Ale tak jest przecież naprawdę, czyż nie? - spytał Kaprys, patrząc z nadzieją na Ojca.
- Cholera wie - odparł Pan Przypadku, niepewnie marszcząc twarz. - Prawda jest taka, że w dzisiejszych czasach żaden z nas nie jest zbyt pewny swego.
- Ale czy nie możemy się tego dowiedzieć na pewno?
Pan Przypadku ponownie zmarszczył się i podrapał po łysinie.
- No więc, może i moglibyśmy.
- W jaki sposób, Ojcze? Zrobię wszystko.
- Bo widzisz, jedną rzeczą, którą każdy z nas, bogów, wie na pewno jest to, że Jedyną osobą, która wie na pewno, jest Prawda Ostateczna.
Kaprys patrzył zdumiony.
- Ale… ale…
- Wiem, Synu. Większość z nas, Wielkich Bogów, uważa, że stara P.O. jest największą Pozerką z nas wszystkich. Nigdy nic nie robi, siedzi tylko w tym swoim starym zagraconym pałacu i udaje ważniejszą od całej reszty. Zamysł nazywa ją "Starą Mądralą", a Złudzenie mówi na Nią "Wielkie X". Dla mnie to jest po prostu "Stara P.O.", jeszcze jeden bóg, który walczy o swoje.
- I uważasz, że tylko Prawda Ostateczna wie na pewno, który z was, bogów, jest naprawdę Panem Stworzenia?
- Tak jest. A w każdym razie wszyscy my, pozostali bogowie, wierzymy w to od dobrych kilku bileniów. Kłopot polega tylko na tym, że żaden z bogów nie jest w stanie uzyskać od Prawdy Ostatecznej potwierdzenia, bo wygląda na to, że stara P.O. jest skłonna przemawiać jedynie do ludzi, i to tylko do niewielkiej garstki wybranych.
- Do ludzi? - powtórzył Kaprys z niedowierzaniem. - Ależ to przecież absurd! Przecież ludzie…
- Wiem, wiem. To jak rzucanie pereł między wieprze, jak powiedział kiedyś jeden z chłopców Jehowy.
- Ale…
- A dalszy problem polega na tym, że ludzie, którzy uważają, że zetknęli się z Prawdą Ostateczną lub ją poznali, nie potrafią się ze sobą porozumieć co do tego, czego się dowiedzieli. Dlatego tutaj nie potrafimy ocenić, który z tych cholernych kurdupli rzeczywiście poznał P.O. I dlatego też nie jesteśmy pewni, który z nas jest naprawdę Panem Stworzenia.
- Wszystko to jest strasznie zagmatwane i śmieszne - powiedział Kaprys, potrząsając głową ze zmartwioną miną.
- No cóż, Synu, na tym polega nasza Metoda Przypadkowości. Więc się w nią nie wtrącaj.
- Ale jak wobec tego mogę pomóc? - spytał Kaprys, patrząc znów pogodnie na Ojca.
- Powiadasz, że chcesz coś zrobić?
- O, tak!
- No więc, myślę, Synu, że mógłbym to tak zorganizować, żebyś się urodził w ludzkiej postaci.
- O, nie!
- I wtedy, gdybyś przez Przypadek natknął się na Prawdę Ostateczną…
- To byśmy wiedzieli! - wykrzyknął Kaprys.
- W końcu byśmy wiedzieli - westchnął cicho Pan Przypadku, a jego oczy rozgorzały.
- A więc to zrobię - oświadczył Kaprys. - Stanę się człowiekiem.
- Zaraz, Synu, zaraz - powiedział Pan Przypadku z uśmiechem na widok entuzjazmu Syna. - Niczym się nie staniesz, póki nie rzucę Królewską Kością i nie zobaczę, jak ma być.
- Tak, Panie - odrzekł Kaprys.
- To jest właśnie jedno z wielkich osiągnięć mojego Królestwa, że mimo iż wszystko dzieje się tu z przypadku, i tak udaje mi się postawić na swoim wobec innych Wielkich Bogów. Mogą przywoływać te wszystkie swoje umiejętności i próbować nade mną zapanować, a ja mogę się tylko bronić, strzelając od czasu do czasu, celując na chybił trafił i przypadkowo ładując.
- Bo na tym polega Nasza Metoda - powiedział Kaprys z dumą.
- Otóż to - rzekł Pan Przypadku - i jeśli chcesz wiedzieć, czasami jest to jak cierń uwierający mój Królewski Tyłek. Niemniej będziemy musieli poturlać Królewską Kość i zobaczyć, jak ma być.
- A jeśli urodzę się w ludzkiej postaci - powiedział Kaprys w rozmarzeniu - to odnajdę Prawdę Ostateczną, choćby to miała być ostatnia rzecz, jaką zrobię.
- Nie musisz dramatyzować - powiedział Pan Przypadku. - Jeżeli uda ci się poznać Prawdę Ostateczną, to będzie to zapewne tylko Traf.
A potem obaj, Ojciec i Syn, przeszli wolnym krokiem do Królewskiej Kręgielni, ledwie dziesięć miliardów kilometrów obok. Nasz Umiłowany Kaprys wielokrotnie słyszał potworne grzmoty powodowane przez Królewskie Turlanie, ale jeszcze nigdy dotąd nie zaproszono go do uczestnictwa w grze.
Kiedy dotarli wreszcie na miejsce, Kaprys ze zdumieniem stwierdził, że w Kręgielni znajduje się tylko jeden tor, który na początku miał ledwie około metra szerokości, ale dalej rozszerzał się tak, że nawet wytrzeszczając oczy, można było dostrzec jedynie niezmierzony, połyskujący horyzont gdzieś w nieskończonej dali. Był to po prostu jeden złocisty tor biegnący do nieskończoności. Kaprys nie mógł też dojrzeć żadnej Królewskiej Kości.
- Stań teraz tutaj, Synu - powiedział Pan Przypadku - i nie denerwuj się tym, co się teraz stanie. Rzucanie Królewską Kością jest nieco skomplikowane i dość spektakularne, ale w końcu wszystko wyjdzie na dobre. W każdym razie tak było dotychczas, choć daleki jestem od pewności, że tak samo będzie i dzisiaj.
Potem podszedł do przodu, ustawił się w pozycji kręglarza na torze i wpatrzył w nieskończoną dal. Mimo iż Jego Prawa Dłoń była pusta, to Jego Wiekowe Palce zginały się i prostowały, jakby przygotowując do znacznego wysiłku. A potem, na oczach Naszego Umiłowanego Kaprysa, Pan Przypadku ruszył do przodu i w sekundę zaczął sam toczyć się jak kula po torze.
Kaprys oniemiał. Jego wiekowy Ojciec turlał się i koziołkował coraz dalej, jak cyrkowy akrobata w konwulsjach, a w miarę odbijania się, coraz bardziej przybierał kształt sześcianu, tak że nim oddalił się na jakieś osiem kilometrów, wyglądał jak zupełnie regularna kość do gry. I teraz Pan Przypadku, czy Kość, czy też to Coś, czym się teraz stał, zaczęło rosnąć i sprawiać wrażenie, iż zbliża się do Kaprysa. Im bardziej się oddalało i im szybciej toczyło, tym stawało się większe, tak że w pewnym momencie całą przestrzeń zaczęła wypełniać ta gigantyczna tocząca się Kość, po czym…
Nastąpiła eksplozja. Kość rozpadła się na tryliardy fragmentów, każdy wielkości solidnego domu, które toczyły się po torze Królewskiej Kręgielni i grzmiały przy tym niczym milion ziemskich burz. Huczały i toczyły się dalej (Kaprys zdał sobie sprawę, że to gigantyczne kości), aż wreszcie milionami zaczęły znikać w nieskończoności, cała przestrzeń zaś opustoszała.
Kaprys był wstrząśnięty, jako że nie co dzień ogląda się własnego ojca rozpadającego się na miliardy części. Ponieważ w najbardziej zawodnym świecie Pana Przypadku nic nie było niezawodne, Kaprys obawiał się najgorszego.
- Ojcze? - zawołał niepewnie.
Cisza.
- Ojcze! - zawołał nieco głośniej.
Cisza.
- Oooj… czeee!!! - wrzasnął, a jego wrzask przetoczył się w przestrzeni jak jeszcze jedna zagubiona kość, jednak i on wkrótce utonął w ciszy.
I kiedy Kaprys tak tkwił w smutku, nagle coś dotarło do jego uszu. Początkowo było to tylko lekkie brzęczenie, które jednak wkrótce przerodziło się w łomot, jakby zbliżało się stado pędzących bizonów. Wreszcie w oddali coś się pojawiło: nieskończona liczba istot wychynęła spoza horyzontu, jak Indianie wyjeżdżający zza wzgórza. W miarę jak tłum ten zbliżał się z niesłychaną szybkością do Kaprysa, coraz wyraźniej widać było, że to galopują powracające kości.
Kaprys ledwo zdążył rzucić się na ziemię i osłonić głowę ramionami, kiedy usłyszał świst. Grzmot ustał, a gdy uniósł głowę, zobaczył swego Ojca, Pana Przypadku, stojącego obok i strząsającego z siebie kilka ostatnich kostek, które do niego przywarły.
- Ojcze? - zaczął Kaprys niepewnie, wciąż jeszcze leżąc.
- Wygląda na to - powiedział Pan Przypadku - że 11,62 procent wszechświatów będzie miało wyjątkowo upalną pogodę. Jutro odbędzie się 2,567 trzęsień ziemi, błądzący układ słoneczny zniszczy wszelkie przejawy życia we wszechświecie 344, Orkny Blue Sox odniosą pięćdziesiąt trzy kolejne zwycięstwa w lidze Beta (wszechświat 69), a ty, mój Synu, urodzisz się na planecie zwanej "Ziemia".

- Tylko nie zapomnij - powiedzieli Przyczyna i Skutek na kilka lat przed możliwymi narodzinami w postaci człowieczej - że wiara w nas leży u podstaw tej nowoczesnej cywilizacji, w której się narodzisz.
- Na waszym miejscu bym się tym nie chwalił - odparł Kaprys i wkrótce, niecały miesiąc później, został zrodzony.
W rzeczywistości Pan Przypadku mniej więcej przewidywał (planowanie nie należało do jego mocnych stron), że Kaprys urodzi się w listopadzie 1932 roku czasu ziemskiego, jednak kiedy przerwał przewidywanie, by podrapać się w prawy łokieć, wszystko opóźniło się o cały rok, a potem przyszło mu donośnie kichnąć, a potem musiał wysmarkać Swój Królewski Nos, a potem jeszcze kilka innych przypadkowych wydarzeń spowodowało, że dopiero w kwietniu 1968 Nasz Umiłowany Kaprys został ostatecznie popchnięty w mrok ludzkiego życia.