Liana pragnień

  • szt.
  • 29,00 zł
  • Niedostępny

Nakład wyczerpany. Nie ma możliwości zakupu książki.

 

W powieści, w której raz jeszcze spotykają się bohaterki Siostry mojego serca, Chitra Banerjee Divakaruni zgłębia uczuciowe więzi, łączące dwie kobiety, które przyjaźniły się przez całe życie, i to, jak obie się zmieniają, gdy męża jednej z nich niebezpiecznie pociąga ta druga.
Liana pragnień to dalszy ciąg historii Andżu i Sudy, dwóch młodych kobiet, bohaterek bestsellereowej powieści Divakaruni Siostra mojego serca. Z dala od Kalkuty, miasta swojego dzieciństwa, po latach przeżytych osobno, Andżu i Suda odnawiają przyjaźń w Ameryce. Głęboka miłość, którą do siebie czują, przynosi im wsparcie, jakiego potrzebują obie. Andżu daje ona siłę, by pozbierać kawałki życia, rozbitego przez poronienie, a Sudzie pewność siebie, która pozwoli jej, niezamężnej kobiecie, zadbać o życie swoje i swojej maleńkiej córki, Dajity. Więź między kobietami zostanie wystawiona na próbę, gdy będą musiały sprostać głębokim, namiętnym uczuciom, jakie mąż Anju żywi wobec Sudy. Zarazem jednak przeżyją one dogłębne przemiany dzięki nieoczekiwanym związkom, nawiązanym z ludźmi spoza społeczności hinduskich imigrantów, ale także z własnymi krewnymi w Indiach. Za sprawą tych przemian obie będą musiały podważyć to, co dotąd uważały za oczywiste.
Liana pragnień to poruszająca i satysfakcjonująca kontynuacja Siostry mojego serca, ale także samodzielna powieść, napisana z niezwykłą głębią i wrażliwością. Oczyma ludzi, uwięzionych w zderzających się kulturach, Divakaruni ukazuje radości i niebezpieczeństwa, jakie przynosi uwalnianie się od przeszłości, oraz skomplikowane, często sprzeczne emocje, napotykane na drodze do niezależności.

CHITRA BANERJEE DIVAKARUNI jest autorką bestsellerowych powieści Mistrzyni przypraw i Siostra mojego serca, nagradzanych zbiorów opowiadań Arranged Marriage i The Unknown Errors of Our Lives, a także czterech tomów wierszy, które spotkały się z dużym uznaniem. Jej teksty ukazywały się na łamach pism: "The New Yorker", "The Atlantic Monthly", "Ms.", "Zoetrope: All-Story", "Good Housekeeping", "O: The Oprah Magazine" i "New York Times". Mieszka nad Zatoką San Francisco.

Rok wydania: 2003
Stron: 366
Oprawa: broszura
Format: 125/183
Pakowanie: 36
Tłumacz: Klaudia Michalak- Palarz

Fragment tekstu:

 Znów dzień, na nowo noc
 Zmierzch, świt, zima i wiosna.
 W igraszkach czasu odpływa życie -
 Zostaje tylko pragnienie

 Znów narodziny, znowu śmierć
 Raz jeszcze mroczna podróż poprzez łono
 W tym świecie zmian na wieki nie trwa nic
 Oprócz pragnienia splątanych lian

            Sri Śankaraczarja (788-820), Bhaja Govindam

 

 A czego pragnąłeś?
 Zwać się ukochanym, czuć się ukochanym na tej ziemi.

            Raymond Carver, Późny urywek

 

 

Księga pierwsza
PODZIEMNE PRAWDY


Eros sprawia, że to, co władcze, staje się bezbronne: siła zdaje się na coś, co się jej wymyka i jest dla niej bodźcem.

Roberto Calasso, Zaślubiny Kadmosa z Harmonią, przeł. Stanisław Kasprzysiak (Instytut Wydawniczy Znak, Kraków 1995)

 

 

Prolog

Na początku był ból.
A może to koniec nasycony był bólem, tym niepowtarzalnym, błękitnym odcieniem. Kolorem starych sińców, barwą rozbitych naczyń, pogniecionych map w wieczornym świetle. Lecz nie, w rzeczywistości niepodobną do nich. Bo chociaż od tysięcy lat ludzie próbowali znaleźć właściwe porównanie, próbowali tego mężczyźni i kobiety, tak naprawdę ból jest podobny jedynie do siebie samego.
I jeszcze to - trudno powiedzieć, co jest początkiem, a co końcem. Zwłaszcza gdy to twoja własna historia, a jej fragmenty kreślą pętle, przypadkowo się powtarzają jak błędny zapis w komputerze.
Kobieta wcale nie zastanawiała się nad tym, kiedy leżała przypięta w karetce, z zawodzeniem wyszarpującej szlak do szpitala. Koncentrowała się na chłopcu, na tym, jak przywarł do mokrych, jedwabistych ścianek jej macicy. Prężyły się niby mięśnie rozgniewanego węża, próbowały go strząsnąć. Zwinął się w kłębek, ciasno jak pestka brzoskwini, z nadzieją na niewidzialność. Ona też miała nadzieję. Ale nie można oszukać ciała, z którego się powstało. Pielęgniarki pędziły z nimi wzdłuż białych neonówek korytarza, do podwójnych drzwi z napisem "Nagłe przypadki". Rozciągnęły ją na stole operacyjnym. Hieroglify krwi na bladych jak papier prześcieradłach - nie wiedziała, jak je odczytać. Światła nad głową były gigantycznymi, owadzimi oczyma. Jej macica zafalowała. Spokojne wody, które kołysały chłopca przez te wszystkie miesiące, zmieniły się w wir. Porwały go w dół, w stronę wąskiego przejścia. Wiedział, że tam czeka śmierć - tak, nawet nienarodzeni wiedzą, czym jest śmierć. Przez chwilę czuła jego przerażenie, stała się przerażeniem. Purpura i czerń pulsowały mu w oczach. Kwaśny smak owodniowego płynu w jego ustach. Potem myślała o nim jako o smaku porażki. Jej porażki. Usłyszała, że ktoś krzyczy. Metaliczny, uderzający o kręgosłup odgłos. Przecież to ona krzyczała! Czuła, że on, w środku, krzyczy w odpowiedzi. Jej echo, jej cień, jej nadzieja na nieśmiertelność. Jej cudowne dziecko, w którym chciała pogrzebać wszystkie błędy przeszłości.
A teraz niezmierna siła odrywała go od niej, z dala od skulonego, zakrwawionego ciała w rękach lekarza, na zewnątrz, w górę. Ruszyła za nim, strząsając niezgrabne ciało, które tak krótko z nią dzielił. Wystrzelili w przestrzeń z taką szybkością, że zdawało jej się, iż wybuchnie. Wołał:
- Zatrzymaj mnie przy sobie!
Ona także wołała:
- Myślisz, że nie chcę? Bardziej niż czegokolwiek na świecie? Nie wiesz, że gdybym mogła, to tutaj, teraz oddałabym za to wszystko, co w życiu mam?
Ale nikt ich nie słyszał prócz nocnych obłoków, ślizgających się po wytatuowanej twarzy księżyca. Oprócz małych brązowych sów, ptaków świadectwa, ptaków kierujących na właściwą drogę. Chmury nie zawahały się. Sowy, wtulone w węzły drzew, nie uniosły głów, by patrzeć na mknące w górę, świetliste drobiny, na dwie odwrócone spadające gwiazdy. Nieraz słyszały takie zawodzenie, nieraz widziały, jak znikają takie światełka. Śmierć to wyjątkowe zdarzenie tylko dla tych, którym się przytrafia.
Pomknął w przestrzeń, połyskliwy i lotny, a ona w ślad za nim, tak lekko, że zaczęła się zastanawiać, czy nie przestała już istnieć. Spoglądał jej przez ramię, w jego wzroku zaś było tyle smutku, że sama także odwróciła się, żeby popatrzeć. Zobaczyła obrębiane ściany starych, wiktoriańskich domów na wzgórzach miasta. Znała jego nazwę.
- San Francisco - wyszeptała, czując w ustach sylaby zarazem znajome i zdumiewające, a światła wysokiej trójkątnej wieży w centrum zamrugały na potwierdzenie. Nad szpalerami cyprysów, wzdłuż klifów na brzegu oceanu unosiła się mgła, ulotna jak obietnice. Na południu zatoka połyskiwała niby zaokrąglone kobiece ramię. Mosty, nabijane na szczycie rubinowymi światłami, były jej bransoletami. W górze, przy Point Reyes, cynowe fale ryły w pustym nabrzeżu. Kormoran uniósł się z czarnym krzykiem, ciężko klapiąc skrzydłami. Na zachodzie światło księżyca skakało po grzbietach morświnów, błyskając tajemniczym szyfrem.
Napełniło ją to gniewem. Oto pozwolono mu spojrzeć na takie piękno tylko po to, żeby mu je wyrwać!
Ale teraz jej wzrok przykuły miasta południowej zatoki. San Jose, Sunnyvale, Milpitas, rozrośnięte kopcąco i uparcie. W niskich apartamentach przy autostradach punkciki żółtego światła gasły jeden po drugim, gdy ludzie kładli się do łóżek. Jedno z tych okien należało do niej. Do niej i do mężczyzny - ale kim on był? Nie bardzo mogła sobie przypomnieć. Tylko tyle, że był ważny. Kiedy o tym pomyślała, poczuła szarpnięcie w dół, do splątanego, nie dokończonego życia, które przy nim zostawiła. Do swojego niedoskonałego życia, życia uwięzionego w ciele z jego dzikim, zygzakowatym pulsem.
I wraz z tą myślą zaczyna spadać. Szybko, coraz szybciej. Próbuje się zatrzymać, sięgnąć do ogromnego wiru stłumionego światła, który wisi nad jej głową. Gdzie się podział jej syn? Gdzie? To na nic. Pikuje przez przestrzeń, twarda jak wypalony nabój, prędka jak wściekłość. Jej drogę znaczą zamazane galaktyki. Czarne dziury. Zapada się w pustkę, w wydrążony metalowy sześcian w środku siebie samej. Teraz chmury, spokojne, wolne od zmarszczek szczyty gór, koronkowy połysk w miejscu, gdzie ocean liże ziemię. Brązowe lśnienie miasta, jego dziarskie zapachy - benzyna i zmęczony pot - obejmują ją jak ramiona. Chce je odepchnąć. Wszystkie.
Już nigdy nie będę się cieszyć żadną z tych rzeczy. Nigdy więcej.
Szpitalne światła są nagie i niewidzące, jak białka wywróconych oczu. Osmalają ją, kiedy spada przez kolejne piętra, kolejne oddziały. Chirurgia, radiologia, pomoc doraźna. Ileż jest sposobów, by umrzeć! Brak jej tchu, gdy dociera do sali, gdzie na stole operacyjnym leży rozciągnięta kobieta. Wokół niej gorączkowa krzątanina, mężczyźni i kobiety w maskach roją się niby białe pszczoły. Skandowane, wyszczekiwane polecenia. Zwiotczała smagła ręka, chudy przegub z bladą plastikową przywieszką, która ofiarowuje obcym wszystkie tajemnice kobiety. Madżumdar, Andżu, 635-81-9900. Ależ to znowu ona! Są tu rurki. Igły. Ciemne i jasne płyny pompowane przez mrugające aparaty. Smród rozdartych błon, nadzieje poszarpane jak rzucone na ulicę gazety. Maszyny warczą tak głośno, że nie słychać, co mówią białe kitle. Gdy przygląda się bliżej, pory skóry na twarzy kobiety stają się olbrzymie, czarne jak wypalone kratery. Rozszerzają się niby nieustępliwe paszcze. Szarpie się w górę, ale nad jej głową jest tylko nieprzenikalny, wyboisty, zagipsowany sufit. Czuje, jak robi się chuda i płynna; czuje, że coś ją wsysa.
Budzi się w innym pokoju, w klaustrofobicznym uścisku własnego ciała. Wokół niej unosi się delikatny zapach przypominający zgniłe jajka. Jeszcze raz uderza w nią ból, wgniatając ją w łóżko. Oszołomiona, bez tchu, zapomina już, gdzie była i do czego była zdolna. Ale poczucie pustki. Tego nie zdoła zapomnieć. Kiedy znów może się poruszyć, dławiąc się, naciąga na głowę szpitalną poduszkę.
W uszach jej dzwoni, ktoś śpiewa bezgłośne słowo. Potrzebuje chwili, by je zrozumieć. Prem, Prem, Prem. Imię, które miało należeć do chłopca.
Mężczyzna - tak, nagle przy jej łóżku jest mężczyzna z błagalnymi palcami, on - szarpie poduszkę, ale kobieta ma zaskakująco dużo sił. Kiedy miota się z boku na bok, ścięgna pod jej łokciami naprężają się jak kable. Mężczyzna musi wezwać pielęgniarkę. Nadchodzą dwie kobiety. Jedna ją przytrzymuje, a tymczasem druga wstrzykuje chemikalia do krwi. Mówią mężczyźnie, żeby poszedł do domu. Odpoczął trochę. W tej chwili nic pan nie może dla niej zrobić, dodaje jedna. W jej głosie jest rezerwa, ale nie ma nieżyczliwości. Przed wyjściem gasi światła, więc pokój robi się ciemny i zielony, w kolorze morskiej wody.
Sama w morskozielonym świetle, kobieta czuje, jak wbrew woli rozluźniają się jej mięśnie. Rozpada się tak jak warkocz, gdy długo się pływało. Za chwilę jej oczy zaczną połyskiwać wściekłymi snami spod zamkniętych powiek. Niesforne brwi wygną się w znaki zapytania, na które można dać tylko niepewne odpowiedzi. Dlaczego? Dlaczego? Gdzie? Resztką sił wciska ciało w skraj materaca, wygina w kształt, w który dziecko mogłoby się wtulić. O tak, tak dobrze. Resztką sił trzyma się czegoś, co słyszała dawno temu, w innym kraju, gdy sama była prawie dzieckiem - umarli nie są nieodwołalnie martwi, dopóki nie pozwoli się im odejść.

 

Rozdział pierwszy

W dniu, gdy Suda wysiadła z samolotu lecącego z Indii w ramiona Andżu, zostawiając za sobą rozbite małżeństwo, ich życie na zawsze się odmieniło. Nie tylko życie Sudy i Andżu. Także Sunila. I małej Dajity. Niby niewidzialne fale dźwięków, które marszczą się coraz dalej, zmiany dotarły aż do Indii, do Aszoka, który czeka na balkonie, aż odmieni się wiatr. Do matek w schludnym kwadracie ich mieszkania. Zakłóciły równowagę gospodarstwa domowego, sprawiły, że pikle z mango zrobiły się zbyt kwaśne, a na drzewie guawy na podwórzu wyrosły wyjątkowo duże, różowe owoce. Zmiany mnożyły się jak pnącza z baśni, ich wąsy sięgały aż do ludzi, których imion Suda i Andżu nawet nie znały.
Czy były to zmiany na lepsze czy na gorsze?
Czy możemy używać takich prostych, dziecinnych określeń, zadając podobne pytanie? Żadna z kuzynek nie była prostą kobietą, choć było w nich wiele z dzieci, gdy przebywały sam na sam ze sobą albo z Dajitą. Kiedy nie było Sunila.
Sunil. Mąż Andżu. Szwagier Sudy. Młody menedżer, którego w znanej firmie komputerowej czeka świetlana przyszłość. Ale nie. To wszystko nie mówi nam, kim on naprawdę jest. Bo i on nie był prostym, zwyczajnym mężczyzną.
Trudno powiedzieć, kiedy Andżu po raz pierwszy to wyczuła. W czasie ich podwójnego wesela, kiedy stała obok Sunila, związana z nim ślubnymi szatami, i patrzyła, jak on się przypatruje czołu Sudy, znaczonemu czerwonym proszkiem małżeństwa? Miesiące temu, kiedy powiedział Andżu, że to zły pomysł ściągać jej kuzynkę do Ameryki? W noc przed przyjazdem Sudy, kiedy już było za późno? Kiedy po raz pierwszy poczuła, że chociaż go kocha, to nie zawsze mu ufa?
Ale ostatnio Andżu także nie ufa oszalałej kolejce górskiej własnych emocji. Dzikie zmiany nastroju po poronieniu, kiedy płakała lub śmiała się histerycznie. A potem długie ataki depresji, które unieruchamiały ją w łóżku, nie pozwalając nawet odebrać telefonu.
Pożerało ją poczucie winy, powolna, zgubna rdza. Choćby nie wiadomo ile razy Sunil zapewniał, że różne rzeczy mogły spowodować poronienie, nie wierzyła mu. Kiedy ciemność zapadała nad nią, jej umysł stawał się ciężki i uparty, jak jedna z tych ciężkich betoniarek, które czasem mija się na drodze. Zdanie wpadało do niego i zaczynało się kręcić. "Gdybym tylko słuchała lekarza i nie przepracowywała się", aż kruszyło się we frazę "gdybym tylko, gdybym tylko". Zawsze kończyło się tą samą bolesną pieśnią. "Prem, Prem, Prem".
Kołysała się z boku na bok, zapuszczone błędne ogniki włosów rozpościerały na sofie ładunki elektryczne, palce sztywno wpijały się w ramiona, aż zostawiły siniaki w kształcie małych płatków.
- Nie wiem, jak ci pomóc, kiedy tak się zachowujesz - mówił Sunil.
Później, gdy depresja zelżała, mawiała czasem:
- Nie musisz nic robić.
W myślach dodawała: Wystarczy mnie kochać.
W myślach odpowiadał: Kocham cię.
W myślach mówiła: Ale nie dość mocno.


Wieczorem, w przeddzień przylotu Sudy, Andżu nie może usiedzieć spokojnie. To podekscytowanie, ale przede wszystkim nerwowość. Dlaczego? Czyż to nie jej droga, ukochana kuzynka, siostra jej serca? Przez całe życie chroniły się nawzajem, doradzały sobie, przekonywały się i zmuszały do robienia różnych rzeczy, a także stawały w swojej obronie. W którymś momencie każda była szaleńczo zazdrosna o tę drugą. Obie się wzajemnie rozwścieczały i doprowadzały do łez. Każda była gotowa oddać za kuzynkę własne szczęście. Krótko mówiąc, kochały się tak, jak nigdy nie kochały nikogo innego. Dlaczego więc przybycie Sudy wprawia Andżu w takie nieoczekiwane przerażenie?
Jeśli są odpowiedzi, to nie pozwoli sobie o nich myśleć.
Przy kolacji nie może nic przełknąć. Powtarza:
- A jeśli Sudzie się tu nie spodoba?
To rok niebezpiecznych poruszeń. Dwa tygodnie wcześniej poważne trzęsienie ziemi nawiedziło Los Angeles, wywołując szkody na siedem miliardów dolarów i zostawiając ponad dziesięć tysięcy ludzi bez dachu nad głową. Czy Andżu i Sunil odczytają to jako zły znak? Czy może zlekceważą, wierząc, że każdy rok przynosi jakąś klęskę?
Andżu, która fatalnie gotuje, spędziła dzień na robieniu lazanii, bo - jak mówi - Suda nigdy nie jadła tego w Indiach. Zlew i ich nieliczne ręczniki kuchenne zafarbowały na oszałamiający oranż. Ten kolor wygląda na przeraźliwie trwały.
Sunil tego nie komentuje. Skupia się na kleistej pomarańczowej mazi na swoim talerzu, od czasu do czasu dźga ją bez przekonania. Jest człowiekiem skrupulatnym, człowiekiem, który nie znosi chaosu. Co wieczór czerpie satysfakcję z tego, że zanim odłoży buty na półkę schowka, poleruje je czystą szmatką i pastą z puszki. Ale dziś robi wysiłek i nic nie mówi - ani o lazanii, ani o pytaniu Andżu, które właściwie nie jest pytaniem, lecz lamentem nad czymś, co - jak Andżu się obawia - już się wydarzyło. Sunil rozmyśla o czymś, co Andżu bezmyślnie rzuciła kilka tygodni temu. "Najszczęśliwsze wspomnienia mojego życia pochodzą z czasów, gdy dorastałam razem z Sudą". Zastanawia się nad tym, czego jej nie powiedział.
A co ze mną? Co z tobą i ze mną?

W ostatnich miesiącach ciąży Andżu lubiła mawiać:
- Opowiem ci, kim byłam, zanim przypadkiem przydarzyła mi się Ameryka.
W jednym z tych rzadkich dni, kiedy nie musiała iść na zajęcia, wylegiwała się w łóżku z kubkiem gorącego mleka z miodem i z powieścią. Pukała w zaokrąglenie swojego brzucha.
- Tak, proszę pana - mówiła. - Mam nadzieję, że słucha pan uważnie.
Uwielbiała mówić do Prema. W jakiś nielogiczny sposób dawało jej to więcej satysfakcji niż rozmowa z Sunilem, chociaż Sunil umiał uważnie słuchać i robił właściwe uwagi we właściwych momentach. Ale Prem - to, jak się uspokajał na dźwięk jej głosu, to, jak uderzał ją główką w żebra, gdy na zbyt długo urwała w środku opowieści…
Mówiła Premowi o starym domu, kłopotliwym dworze, który od pokoleń należał do rodziny Czatterdżich, o kruszącej się marmurowej fasadzie, o farbie, która łuszczyła się ze ścian, o ciemnych węzłach korytarzy, o wielkim tarasie, dokąd ona i Suda potajemnie wymykały się nocami, żeby wypatrywać spadających gwiazd i zdążyć wypowiedzieć życzenie.
- Teraz już go nie ma. Został zburzony, by zrobić miejsce dla wieżowca z mieszkaniami. To ja nie dawałam spokoju twoim babkom - wiesz, że masz trzy babki? Moją mamę, mamę Sudy i Piszi, która jest siostrą mojego taty? - żeby go sprzedały. Kiedyś nie znosiłam tego domu, tego, że jest taki stary, że symbolizuje wszystkie przedpotopowe rzeczy. Nie cierpiałam tego, że siedzę tam jak w klatce i nie mogę wyjść nigdzie, z wyjątkiem szkoły. Ale teraz za nim tęsknię! Myślę o swoim pokoju z chłodnym, wysokim sufitem i o mojej pościeli, która zawsze pachniała czysto jak liście neem - i której nigdy nie musiałam sama prać! - i o stuletnich drzewach pipal rosnących przed moimi oknami. Czasem żałuję, że tak mi się spieszyło z wyjazdem do Ameryki. Niekiedy nocą Suda zakradała się do mojego pokoju. Siadałyśmy na szerokim parapecie i opowiadałyśmy sobie różne historie. Ja mówiłam jej o postaciach, które mi się podobały w przeczytanych książkach - na przykład o Jo z Małych kobietek - a ona powtarzała mi zasłyszane od Piszi ludowe bajki o kobietach, które w nocy zamieniały się w demony, albo o małpie, która w rzeczywistości była zaczarowanym księciem. Wspaniale naśladowała głosy! Sam się przekonasz, kiedy tu przyjedzie.
Gdy doktor złajał Andżu, że ma za mało ruchu, w niektóre dni zaczęła chodzić do parku. Pobieżnie okrążała plac zabaw, patrzyła na dzieci, szepcąc do Prema, że będzie lepszy od nich wszystkich - przystojniejszy, aktywniejszy i przede wszystkim bardziej inteligentny. Opowiadała mu, jak ładnie klony zmieniają kolor, a potem wybierała jeden, siadała pod nim i wracała do swojego dzieciństwa.
- Ze wszystkich miejsc najbardziej lubiłam rodzinną księgarnię. Całe lata marzyłam tylko o tym, że ją poprowadzę, kiedy dorosnę. W każdy weekend błagałam matkę, żeby mnie tam zabrała. Uwielbiałam ten zapach świeżego papieru i farby drukarskiej, te nie kończące się rzędy książek sięgające aż po sufit i te małe drabinki, po których wdrapywali się ekspedienci, kiedy klient życzył sobie czegoś, co trzymano na górnej półce. Był tam kącik z fotelem, specjalnie dla mnie, więc mogłam siedzieć i czytać, co tylko chciałam. To było zabawne. Guri Ma, czyli moja mama, w wielu sprawach była surowa, ale nigdy nie zabraniała mi czytać wszystkiego, na co miałam ochotę. Więc kiedy byłam nastolatką, przeczytałam takie książki, jak Anna Karenina i Synowie i kochankowie, i Wielki Gatsby, i Własny pokój. Jestem zadowolona, że tak się stało, ale może ciotka Nalini, czyli mama Sudy, miała rację. To nie było dla mnie dobre. Te książki sprawiły, że zaczęłam być niezadowolona z własnego życia i ogarnęła mnie tęsknota za odległymi miejscami. Wierzyłam, że gdybym tylko mogła wyrwać się z Kalkuty do któregoś z tych egzotycznych krajów, o których czytałam, odmieniłoby mnie to. Ale przemiana nie jest taka łatwa, prawda?
A co z innymi miejscami z jej młodzieńczych lat? Z tymi, o których nigdy nie mówiła? Trzeba było podsłuchiwać jej sny, by tam trafić. Na przykład: sala bankietowa, w której ujrzała, jak jej mąż przystaje, żeby podnieść damską chusteczkę; chusteczkę, która należała do innej kobiety? Ale reszta tej sceny jest krucha, zbrązowiała i nie do odczytania, jak brzeg papieru przyłożonego do ognia - to jedno z tych wspomnień, które Andżu więzi w najgłębszych zakamarkach swojego umysłu.
- Właśnie w księgarni poznałam twojego ojca. Przyszedł ubrany w staromodną kurtę, w okularach ze złotymi oprawkami - to było właściwie przebranie, żebym nie zgadła, że jest tym amerykańskim specem od komputerów, z którym Guri Ma próbowała zaaranżować moje małżeństwo. Przyszedł, żeby mnie sprawdzić! Wyobrażasz sobie? Ludzie nie robili takich rzeczy w Kalkucie, przynajmniej nie w takich tradycyjnych rodzinach jak moja. Kiedy wyznał, kim jest, byłam pod wielkim wrażeniem. Ale zakochałam się w nim do szaleństwa dlatego, że kupił cały komplet powieści Virginii Woolf. Widzisz, ona była moją ulubioną autorką. Lecz zrobił to tylko po to, żeby mnie pozyskać. - Westchnęła. - Potem nie mogłam go zmusić, żeby chociaż jedną przeczytał! Ale dla ciebie będzie cudownym ojcem. Tego jestem pewna. Będzie cię kochał bardziej niż ktokolwiek na świecie, oczywiście oprócz mnie i twojej cioci Sudy!


Tego wieczoru, nie zjadłszy kolacji, Andżu odsuwa krzesło i podchodzi do starego, poplamionego lustra, które wisi w małej łazience przy korytarzu. Niepewną dłonią przebiega włosy i dotyka ciemnych cieni pod oczyma. Ugniata wyszczerbione kości policzkowe - od poronienia dużo straciła na wadze - jakby mogła je wcisnąć do środka, ukryć.
- Boże, wyglądam jak skończona wiedźma! - jęczy.
W ubiegłym tygodniu otworzyła indyjską walizkę i wyciągnęła oprawione zdjęcie, na którym są obie z Sudą. Zrobiono je na przyjęciu z okazji ukończenia szkoły. Długo mu się przyglądała, aż wreszcie z niezadowolonym stuknięciem postawiła je na swojej komodzie. Nawet w tych niefrasobliwie szczęśliwych czasach nie była ładna w tradycyjnym sensie. Nie miała grzywy loków tak jak jej kuzynka ani tych szerokich, jakby obramowanych sadzą oczu, które zawsze wyglądały trochę tajemniczo, a trochę tragicznie. Ale każdy widział (to znaczy każdy prócz niej samej), że nie brakowało jej ducha. Na zdjęciu patrzy na wprost, wyzywająco. W półuśmiechu wygina wąskie, uparte usta. Jej nos świadczy o niepohamowanej inteligencji. Może właśnie to sprawiło, że Sunil wybrał ją spośród wszystkich tych dziewcząt, które mógł mieć w Kalkucie jako wybitnie atrakcyjny, wracający z zagranicy, znający się na komputerach kandydat na męża.
Ale gdzieś po drodze oczy Andżu stały się tępe i błotniste. Jej usta nauczyły się drżeć. I dziś wyraz twarzy Sunila, kiedy jej się przygląda - robi to niekiedy w łóżku, gdy Andżu zaśnie - jest złożony. Czasem jest w nim litość. Czasami żal.


Przez całą jesień ciąży, gdy liście klonów zmieniały kolor na bardziej kruchą, chrupiącą czerwień, a potem nagle znikły, Andżu opowiadała Premowi historie o Sudzie. O pięknej Sudzie, marzycielce, najlepszej z kucharek, dziewczynie o czarodziejskich palcach, która umiała wyszywać stroje godne królowej. O nieszczęsnej Sudzie, która tak się starała być idealną żoną dla Ramesza, chociaż go nie kochała. Aż do dnia, gdy od niego odeszła.
- To przez tę czarownicę, jej teściową. Przez całe lata dręczyła Sudę, że nie udaje jej się zajść w ciążę. Można się było spodziewać, że będzie zachwycona, kiedy się dowiedziała, że Suda ma mieć dziecko. Ale nic z tych rzeczy. Kazała zrobić USG, a jak odkryła, że jej pierwsze wnuczątko ma być dziewczynką, chciała zmusić Sudę do aborcji. Więc Suda uciekła - jak inaczej miała ratować córkę? - chociaż wiedziała, że później oni zmienią jej życie w piekło. Och, ta stara krokodylica! Chciałabym ją widzieć, kiedy się obudziła i zobaczyła, że Suda znikła!
Później całymi tygodniami Andżu raz po raz opisywała Premowi to popołudnie ściszonym głosem, jakim snuje się legendy.
Cały dom zapadł w otępiały sen, nawet służący. Ciężkie frontowe drzwi, rzeźbione w zawziętych, machających mieczami jakszów, otwierają się bezgłośnie. Suda wymyka się, niesie tylko małą torebkę. Ma na sobie bawełniane domowe sari i zmusza się, by iść bez pośpiechu, żeby nie wzbudzić podejrzeń przechodniów. Powietrze w jej piersi lepi się od strachu. Pantofle ślizgają się na żwirowej drodze. Liście mango wiszą w skwarze z rezygnacją, jak drobne, znużone dłonie. Stąpa ostrożnie, nie wolno jej upaść, przyciska dłoń do brzucha, który za kilka tygodni stanie się widoczny. Na rozstajach dróg naciąga sobie skraj sari na głowę niczym welon, księżniczka przebrana za dziewczynę służebną, żeby na ulicy nikt jej nie rozpoznał.
- A co z Rameszem? - spytał Sunil, kiedy Andżu powiedziała mu, że Suda wróciła do matki.
- Co miałoby być? - W głosie Sudy niebezpiecznie zadrgało napięcie.
- Nie próbował jej sprowadzić z powrotem?
- On! Ta meduza bez kręgosłupa! Ten maminsynek! - Andżu oddychała z rozwścieczonym posapywaniem. - Nie zrobił nic, a w każdym razie nic, co powinien był zrobić.
Na twarzy Sunila pojawiło się zwątpienie. Może zastanawiał się, czy w Rameszu nie było czegoś więcej, niż zdołała dostrzec Andżu? Czy Ramesz nie płakał za Sudą i za córeczką, której nigdy nie przytuli, ostrożnie i cicho, pod prysznicem, pod osłoną płynącej wody, żeby nikt nie usłyszał? Czy w nocy jego ręka z przyzwyczajenia nie sięgała na drugą stronę łóżka? A kiedy otrząsał się ze snu, czy nie czuł w ustach smaku żelaza? Ale Sunil miał zbyt wiele rozsądku, by dzielić się takimi myślami z Andżu.
W następnym tygodniu, gdy wrócił z pracy, triumfując z oburzenia, wręczyła mu list lotniczy.
- Patrz! - Był od ciotki Nalini. Informował ich, że Suda otrzymała papiery rozwodowe. Na dokumentach, oskarżających ją o porzucenie męża, widniał podpis Ramesza.
"Cóż za nikczemna sztuczka! - pisała ciotka Nalini. - Teraz ta biedna dziewczyna nie dostanie od nich ani jednej paiśy. Odmówili nawet zwrotu posagu, który jej dałam przy ślubie, posagu, na który oszczędzałam i ciułałam, przez całe życie odmawiając sobie przyjemności, jak na pewno pamiętasz".
- Naprawdę jest tak źle, jak ona to przedstawia? - spytał Sunil.
A Andżu, która po przeczytaniu wynurzeń ciotki Nalini (nazywała je czasem wyburzeniami) wzdychała zwykle i przewracała oczyma, rzuciła:
- Oczywiście, że tak. Czemu w to wątpisz?
- No, przecież sama mówiłaś, że to królowa melodramatu.
Zignorowała jego uwagę.
- Gdybym tylko mogła dostać w ręce Ramesza! Co za palant! Pamiętasz go na weselu, włosy całe wysmarowane brylantyną? Nie mógł oderwać oczu od Sudy. Przypominam sobie, że pomyślałam wtedy: "Jest brzydki, ale przynajmniej będzie dla niej dobry". A tu coś takiego! - W tej chwili chodziła już wte i wewte po pokoju, posapując lekko.
- Proszę, uspokój się - powiedział Sunil, a jego rozsądny ton nie ujawniał tego, co mógł czuć. - To nie jest dla ciebie dobre, żeby tak się podniecać w tym stanie.
- Stuprocentowy mężczyzna - rzuciła Andżu, wściekle kopiąc we framugę drzwi. - Popierać innych mężczyzn, cokolwiek by zrobili.
- A kiedy to ja niby…
- Nieważne - ucięła Andżu. Przez resztę wieczoru nie odzywała się do niego. Następnego dnia powiedziała: - Chcę sprowadzić Sudę do Ameryki.
Słowa rozbiły się o niego jak fale. Miał wrażenie, że zmyją go do morza.
- A skąd mają się na to wziąć pieniądze? - spytał. Chociaż nie o pieniądze się martwił. Ale o tym, co go trapiło, nie można było mówić głośno.
Tego dnia pokłócili się po raz pierwszy. Przez następne tygodnie wybuchały kolejne awantury. Burzowe chmury zderzających się słów. Łkanie. Sztywna cisza. Drzwi zatrzaśnięte kopniakiem.
Potajemnie zaczęła pracować w bibliotece uniwersyteckiej. Oszczędności składała w banku, a książeczkę czekową ukryła między warstwami swoich sari. Każdego wieczoru dokuczał jej kręgosłup, ból jak prąd elektryczny sunął w górę i w dół, przystając, gdzie zechciał.
- Kiedy tylko uzbieram tysiąc dolarów, wyślę Sudzie bilet - wyszeptała do Prema, przygotowując sobie posłanie na nierównej kanapie. W ciemności jej uśmiech wyginał się jak wąski, buntowniczy księżyc. - Mężczyźni! Nie można na nich liczyć w żadnej ważnej sprawie.
Delikatnie pomasowała brzuch, zmuszając się, żeby się odprężyć.
- Oczywiście nie mówimy o tu obecnych - dodała.
Nie wiedziała, że także i on ją zawiedzie. W najgorszy możliwy sposób.


Andżu porzuca lustro, by przemierzać malutkie mieszkanie. Jej stopy w starych, żółtych skarpetach głucho stukają o linoleum niby uwięzione w klatce zwierzęta. Wreszcie trafia do kuchni, wyjmuje z lodówki kilka jajek. Rozbija je do miski i zaczyna szperać w poszukiwaniu widelca. Nie jest dobrą gospodynią. Mimo że usiłowała posprzątać przed przyjazdem Sudy, na kuchennych blatach piętrzą się nie odłożone naczynia, otwarte książki i przyprawy wciąż w rozerwanych, plastikowych torebkach. W końcu rezygnuje i wyciąga brudny widelec ze zmywarki, na mgnienie oka wkłada go pod kran i zaczyna ubijać jajka.
- Andżu! Co ty, u licha, robisz? - Irytacja marszczy się w głosie Sunila niczym płachta ognia.
- Pomyślałam, że upiekę coś dla Sudy - odpowiada niepewnie. - Może ciasto czekoladowe, dla niej to coś nowego…
Sunil porusza się z gracją sportowca, lekko stąpa na poduszkach stóp. Jakże jest szybki! Już przy niej stanął. Jest coś przerażającego w tym, jak trzyma dłonie, sztywne, zaciśnięte, blisko ciała. Ale ona się nie boi. W oczach ma gorączkowe rozradowanie. No, spróbuj. Jednak on tylko przeciska się obok niej, żeby otworzyć lodówkę.
- Popatrz! - Węzły na szyi ma napięte od powstrzymywanego krzyku, lecz mówi łagodnie: - Czy nie dosyć zrobiłaś?
Andżu patrzy. Lodówka pęka w szwach od potraw: spaghetti z klopsikami, sałatka ziemniaczana, zapiekanka z tuńczykiem, placek bananowy, deser waniliowy, szarlotka. Wszystkie dania, które skrupulatnie wyszukała w swojej książce kucharskiej Good Housekeeping. To najbardziej indyjski sposób, kobiety z jej rodziny robiły to, by okazywać miłość w latach jej dzieciństwa, w tym czasie prostoty, za którym tęskni coraz bardziej w miarę, jak dorosłe plany padają wokół niej w gruzy. Jest zbyt dużo jedzenia, znacznie więcej, niż Suda mogłaby zjeść. Jedzenia, które przez nadchodzący tydzień będzie się psuło i które trzeba będzie wciskać do pojemnika na śmieci ukradkiem, kiedy Sunil wyjdzie do pracy.
Przez chwilę żona i mąż mierzą się wzrokiem w zimnym, białym, rozlewającym się świetle lodówki. Ich twarze z pewnością są zbyt młode, by pomieścić odciśniętą na nich, znużoną wściekłość. Ona chwyta brzeg miski, jakby chciała cisnąć nią w niego. Potem z drżącym śmiechem pociera oczy lepkimi kciukami.
- Chyba trochę mi odbiło - mówi.
- To naturalne - pospiesznie łagodnym, ostrożnym głosem odpowiada on. - W końcu odwiedza nas po raz pierwszy i zależy ci, żeby to było coś szczególnego. - W jego opadających ramionach jest ulga. Dla niego ostatnie miesiące też były trudne. Nie wiedział, kiedy Andżu wybuchnie udręczonym płaczem albo wycofa się do łóżka, żeby owinąć się w nieustępliwe milczenie. Obejmuje ją.
- Chodź teraz spać. - Kiedy ona się waha, Sunil dodaje: - Nie chcesz być promienna i świeża jutro, kiedy twoja kuzynka się tu zjawi?
A ona patrząc gdzieś daleko, pozwala, by odebrał jej mlecznożółty jajeczny kogel-mogel i zaprowadził ją do sypialni.


Aszok. O nim Andżu nigdy nie mówi. Ani Sunilowi, ani nawet Premowi. Inny mężczyzna w życiu Sudy, jej zakazana, młodzieńcza miłość. Czy Andżu w głębi duszy nie jest o niego zazdrosna? Czy to dlatego jej myśli zbaczają ku niemu częściej, niż chciałaby? Wciąż wyobraża go sobie jako nastolatka, wysokiego, patykowatego, w białej wykrochmalonej koszuli, z lekko zapadniętą piersią. Złośliwie wyolbrzymia jego wystające zęby, przypominając sobie, jak nieśmiało czekał na kalkuckim chodniku na przejeżdżającą Sudę. Jak ta Suda głupio za nim szalała - oczywiście w tajemnicy, w ich rodzinie nie pozwalano na takie rzeczy. Przecież ona o mało z nim nie uciekła! Potulna Suda! Ale na szczęście (to właściwe słowo, prawda?) w ostatniej chwili wrócił jej rozsądek.
Andżu z bolesną wyrazistością przypomina sobie tę noc, gdy Suda powiedziała jej, że postanowiła nie uciekać z Aszokiem. Andżu siedziała samotnie na parapecie w swojej sypialni, myśląc o Sunilu, którego właśnie poznała. Niebo było bardzo ciemne - może w mieście wyłączono prąd - a gwiazdy wydawały się bliższe niż zwykle. Złożyła dłonie w łuk i podniosła do oczu. Była przekonana, że jej życie będzie przypominało to, co widziała: bezpieczny, opanowany blask, piękno rozpościerające się bez granic. Kiedy Suda podeszła cicho i położyła jej dłoń na karku, Andżu wzdrygnęła się zaskoczona. Była tak daleko. Może to dlatego nie zaczęła wypytywać kuzynki, choć była zdumiona, gdy Suda powiedziała, że boi się podjąć tak wielkie ryzyko.
- A jeśli z Aszokiem mi się nie ułoży? - spytała Suda, odwracając wzrok, a słowa wylały się z niej wszystkie naraz, jak wiadro wody chluśniętej z okna. - Co ja bym wtedy zrobiła?
Andżu zaś, oszołomiona własnymi myślami, szybko odparła:
- Masz rację. Tak będzie lepiej.
Teraz, gdy zastanawia się nad wszystkim, co zdarzyło się później, zadaje sobie pytanie, czy powiedziała właściwą rzecz. Pamięta czubki palców Sudy u nasady swojego karku. Kreśliły gorączkowe błaganie, lecz ona była zbyt zakochana, żeby je usłyszeć.
W ubiegłym miesiącu Aszok znowu poprosił Sudę, żeby za niego wyszła. Mimo rozwodu, mimo dziecka. Coś takiego nie zdarzało się w dobrych rodzinach.
- Jestem uszczęśliwiona z powodu Sudy - powiedziała Sunilowi Andżu, gdy dotarły do niej te nowiny. Twarz miała bladą i opuchniętą, jakby płakała. - Naprawdę. Napisałam jej, że powinna się zgodzić. Napisałam, że już czuję się lepiej i że jakoś dam sobie radę bez niej.
Sunil - mądry mężczyzna - nie odezwał się ani słowem.
A potem Suda odpisała, że odrzuciła oświadczyny Aszoka. Że leci do Ameryki.
- Czuję się strasznie winna - powiedziała Andżu do Sunila.
- Wyglądasz na całkiem zadowoloną.
Posłała mu zranione spojrzenie.
- Człowiek może się czuć winny, a jednocześnie być szczęśliwy. Nie mogę pozbyć się myśli, że wyrzekła się go, bo czuje, że musi się mną zająć.
- Nie wiem, czemu miałaby się tak czuć. Czy ja o ciebie nie dbam?
- Głuptasie! - zawołała z uśmiechem. Przytuliła go. Od poronienia rzadko to robiła. - Pewnie, że tak! Ale Suda… wiesz, między mną i nią jest inaczej.
W nocy, przed zaśnięciem, Andżu wypowiada życzenie - żeby Aszok miał dość inteligencji, aby czekać na powrót Sudy do Indii. A jednocześnie pragnie, by Suda na zawsze została z nią w Ameryce. Czy zdaje sobie sprawę, że jej życzenia zderzają się, próbując się wznieść do uszu bogów z naszego pod- księżycowego padołu, i przekreślają się nawzajem?
Piękna Suda. Ale czego my się właściwie o niej dowiedzieliśmy? Tylko rzeczy zewnętrznych, śniegu, który okrywa górę złudzeniem snu, gdy pod spodem trwa cały świat działań. Drobne stworzenia poruszają się niewidocznymi korytarzami, większe czekają przyczajone w jaskiniach. Skok, zatopienie zębów, efekty, które zdumiewają, ale częściej tylko zasmucają. A pod spodem sama ziemia, skała i błoto, i wciskające się pasma lodowca. Kto wie, czy nie przygotowuje się do kolejnego ruchu, który tym razem skończy się lawiną? Albo szkarłatnym wybuchem, który zamieni ziemię w popiół?
Pragniemy właśnie takich podziemnych prawd życia Sudy.


- Chcesz, żebym ci rozczesał włosy? - pyta Sunil.
Przebrali się już do snu. Andżu siedzi na skraju łóżka i wpatruje się w fotografię. Zachowuje się tak, jakby go nie słyszała, ale nie protestuje, gdy Sunil długimi, łagodnymi ruchami przesuwa grzebieniem po jej włosach, ani kiedy po chwili go odkłada, by ucałować jej ramiona, potem szyję, a wreszcie, ostrożnie - bo od dziewięciu miesięcy, od poronienia, nie mogła znieść, żeby ją tak dotykał - jej usta.
Lecz dziś Andżu odwzajemnia pocałunek, a przynajmniej nie porusza się, gdy on ją całuje, kiedy jego palce rozpinają jej koszulę nocną. Potem prosi go, żeby zgasił światło.
- Ale dlaczego? To tylko nocna lampka, zawsze ją lubiłaś.
Andżu wzdryga się w ciemnoniebieskim cieniu lampy, naciąga kołdrę po szyję.
- Nie mogę znieść tego, jak wygląda moje ciało. Wszystko się zapadło. Kości wystają w nieodpowiednich miejscach…
- Och, Andżu! Przesadzasz - protestuje Sunil, ale wychodzi z łóżka, żeby zgasić światło. Andżu przygląda się jego smukłym, pociętym cieniami plecom, prostej arogancji wyginających się mięśni. Jej oczy raz jeszcze odnajdują zdjęcie.
Sunil z determinacją zmusza je pocałunkami, aby się zamknęły. Andżu posłusznie otwiera usta pod jego wargami. Równie mocno jak on pragnie, by im się udało, żeby wrócili tam, gdzie byli - tylko co to za miejsce? Gubi myśli w tęczowej mgle, w bólu głowy kiełkującym u nasady czaszki. A jednak, kiedy Sunil mówi:
- Pamiętasz to popołudnie nad Rabindra Sarobar, kiedy pocałowałem cię po raz pierwszy, jaka byłaś onieśmielona - odpowiada:
- Tak. - Ale w rzeczywistości sobie tego nie przypomina. Bardzo stara się wyciągnąć jakiś szczegół z kruszących się, lotnych piasków pamięci. Czy świeciło słońce? Czy niebo wypełniały chmury podobne do dmuchanego ryżu? Czy dzieci puszczały na jezioro papierowe łódki? Czy był tam ptak lalmohan, czy nawoływał z góry, z gałęzi? Sunil czeka, żeby coś dodała. (Co?) Andżu mówi:
- Cała woda była pokryta purpurowymi płatkami, które opadły z kwiatów palasz. - A potem z poczuciem winy uświadamia sobie, że nie mogło tak być, wyszła za mąż w zimie, Sunil musiał wyjechać do Ameryki na długo, zanim otworzyły się pierwsze pąki.
Przyciska więc twarz do jego twarzy, wsuwa się pod niego, tak jak on to lubi. Ale Sunil przygniata ją niezmiernym, zimnym ciężarem jak olbrzymi, betonowy posąg, tyle że się porusza. Jego oddech otwiera się na jej twarz jak piec z gorzkim zapachem węgla. Ból u podstawy jej czaszki wzmógł się w głos, wołający, chociaż wołanie nic nie da. Prem, Prem, Prem, aż odpycha go i czuje, jak porażka, gęsta niby rozmokły śnieg, osiada w jego kościach. Otwiera usta, żeby mu powiedzieć, że jej przykro, że wie, jak bardzo się starał. Ona też się starała. Ale nie potrafi. A przypominanie sobie, jak było kiedyś, nic nie pomoże, już ni- gdy tak nie będzie, choćby im się udało zeszyć poszarpaną rozpadlinę rany, która biegnie wzdłuż ich ciał. Chyba jednak powiedziała coś całkiem innego, bo on odsuwa się i spogląda na nią, a rozzłoszczonym głosem pyta:
- Co przez to rozumiesz? Jak to musisz wynagrodzić Sudzie, że tyle poświęciła, żeby tu do ciebie przyjechać?
Andżu nie odpowiada. Wie, że on wie, co miała na myśli. Ale zawsze, kiedy chodzi o Sudę, Sunil woli udawać tępego, chce ją zmusić do wyjaśnień, do wyciągnięcia z wnętrza nagich emocji, żeby wyglądały na sentymentalne albo przesądne, albo po prostu głupie. Jednak tym razem Andżu tego nie zrobi. Leży tam zbuntowana, z zaciśniętymi wargami, i myśli o Aszoku. Czekał na Sudę przez tyle lat, gdy była żoną kogoś innego. Czy to miłość, czy strach przed tym, by znowu pokochać? "Powiedziałam mu nie", napisała Suda. Andżu nieuważnie owija palec pasmem włosów, póki palec nie strzeli. Zastanawia się nad tym "nie". Czy ona na miejscu Sudy mogłaby tak powiedzieć? Gdyby miała zważyć oddanie mężczyzny i potrzebę kuzynki, bezpieczeństwo, które on ofiarowywał, i niepewność, bo sama tylko tyle mogła dać Sudzie - w którą stronę przechyliłaby się waga? Musi to przemyśleć, a tutaj nie może, bo dłoń Sunila wślizguje się z tyłu, by objąć jej pierś, jego ręka znowu przyciąga ją do torsu pachnącego "Claiborne Sport", ostrym aromatem, kiedyś przez nią uwielbianym, który dziś przyprawia ją o lekkie mdłości. Ale oczywiście tego nie mogłaby mu powiedzieć. Czy taka troska bierze się z prawdziwych uczuć, czy tylko z przyzwyczajenia? Nad tym także powinna się zastanowić.
Czuje go teraz, stwardniałego, przy swoim ciele. Z jego kości promieniuje atomowy żar. Uciekać, uciekać. Chwyta koszulę nocną w niespokojne garście. Po nagłym bezruchu jego ciała, po opadających dłoniach poznaje, że go uraziła. Nie będzie próbował jej zatrzymać. Na to jest zbyt dumny. Andżu cicho wyślizguje się z łóżka - co teraz dałyby słowa, choćby wypowiedziała te właściwe? - i wymacuje drogę do pokoju obok, kładzie się na posłaniu, które przygotowała dla kuzynki, która jest jak brak tchu w jej piersi.
A mąż, czy go kocha? Raz po raz obraca w głowie to pytanie, twarde jak bryłka żelaza. Ostatecznie nie potrafi sobie wyobrazić życia bez niego - a cóż to jest, jeśli nie miłość? Oczy ma odwrócone od kołyski, którą Sunil przygotował dla Dajity. Ach, to kolejny problem, dziecko, którego nie chce w swoim domu. Boi się, że mogłaby je pokochać, a to byłoby zdradą wobec umarłego. Jak ma sobie z tym poradzić? Jak udawać, że to dziecko nie istnieje? Jak ma trzymać Dajitę na odległość ramienia, nie raniąc zarazem Sudy? Kiedy wreszcie zapada w sen, śni się jej światłocień niezręcznych planów.
To jest rok rozliczeń, rok wybaczenia, rok niełatwych sojuszy. Gdzieś w Ameryce mężczyzna zostaje skazany na dożywocie za zabójstwo czarnego aktywisty trzydzieści lat temu. Gdzieś w Indiach królowa bandytów zostaje uwolniona po jedenastu latach więzienia. Gdzieś w Rosji astronauta przygotowuje się do wylotu w kosmos, pierwszy raz w historii narodów na pokładzie amerykańskiej rakiety.
Ale tu jest Sunil, samotny w swojej sypialni. Czy on także śpi? Nie. W błękicie nocnej lampki, którą znowu włączył, jego oczy są łupkami kamienia. Połyskują dziwną rezygnacją. Gdy patrzy na zdjęcie Andżu z uroczystości zakończenia szkoły, jego ręka porusza się pod kołdrą. Szybki, zamazany ruch, aż ciało sztywnieje i wygina się w łuk, a potem opada w siebie, a on szepcze imię w pustą poduszkę, którą opuściła jego żona. Ćmie skrzydło imienia.
Suda.
To w jej zdjęcie wpatrywał się przez cały czas.
Ale on nie wykrzyczał tego imienia z namiętnością, tylko je wyszeptał. Czy możemy z tego wydobyć obtłuczony okruch nadziei? Z troski o Andżu wyszeptał imię kobiety, której przez cały ten czas usiłował nie pozwolić się zbliżyć. Kobiety, za którą szalał, odkąd zobaczył ją w ogrodzie, pod namiotem jaśminu - zbyt późno, bo był już wtedy narzeczonym jej kuzynki.
Ale czy to była troska czy strach? Nie, nie strach. Nie to. Bo jest jedna rzecz, którą nawet Andżu wie o Sunilu - on się nie boi nikogo oprócz, być może, samego siebie.