Credo

  • szt.
  • 35,90 zł
  • Niedostępny

Nakład wyczerpany. Nie ma możliwości zakupu książki.

Jest druga połowa VII wieku. Brytanię rozdzierają krwawe wojny. Nowa religia - chrześcijaństwo - wypiera stare celtyckie wierzenia. Jednak pośród gór, potoków, szemrzących lasów, gdzie tu i ówdzie sterczą ruiny budowli pamiętające obecność Rzymian, wciąż wyczuwa się obecność nieprzyjaznych ludziom duchów.
Bega, piękna irlandzka księżniczka postanawia zostać oblubienicą Chrystusa. Jednak mimo swego zdecydowania i niezależności nie potrafiła poskromić porywu swego serca - darzy miłością młodego księcia, Padrika…
Ta pełna okrucieństwa, osadzona w Brytanii wczesnych wieków średnich na poły powieść historyczna, na poły saga rodzinna jest także historią żarliwej miłości, wielkiego uczucia… które przetrwało aż do końca.

Rok wydania: 2004
Stron: 728
Oprawa: broszura
Format: 135/205
Pakowanie: 10
Tłumacz: Beata Adamczyk

Fragment tekstu:

Pamięci ojca Stanleya Bragga

 

Następny z naczelników króla opatrzył swoją zgodę tą roztropną tezą i rzekł: "Wasza Wysokość, gdy porównamy obecne życie człowieka tu, na ziemi, z czasami, o których nic nam nie wiadomo, to kojarzy mi się ono z szybkim przelotem małego wróbla przez salę biesiadną, w której w chłodne zimowe dni zasiadasz przy wieczerzy wraz ze swymi lordami i doradcami. W środku panuje przyjemne ciepło, na zewnątrz szaleją ulewne deszcze i śnieżne zawieruchy. Wróbel bystro wlatuje przez jedne drzwi, a wylatuje drugimi. Gdy przebywa w środku, nie dosięgają go mróz i zimno; jednak po paru chwilach wytchnienia znika w zimowym świecie, z którego przybył. Tak samo człowiek pojawia się na ziemi na krótką chwilę; lecz co działo się przed tym życiem i co nastąpi po nim, nic o tym nie wiemy. Dlatego, jeżeli ta nowa nauka daje nam trochę więcej wiedzy na ten temat, to jedynym rozsądnym rozwiązaniem jest za nią podążyć".

Bede, Historia kościelna narodu angielskiego
Księga II, Rozdział 13

 

Prolog
A.D. 647

Wszedł na górę, jak nakazał mu Bóg, i tam właśnie zdarzył się ów cud.
Mimo że mijała dopiero połowa wielkiego postu, Donal już czuł, jak jego post staje się głodowaniem.
Marmurowe i granitowe skały lśniły w jasnym blasku zimowego słońca. Wspinał się ostrożnie, tak aby nie zadrapać nagich stóp. Wycieńczony mnich ledwo powłóczył nogami, przygnieciony głodem i ciężarem grzechów, dźwiganych od sześćdziesięciu lat.
Złe duchy nie dawały mu wytchnienia.
- Do Ciebie, Panie, wołam, Skało moja, nie bądź wobec mnie głuchy, bym wobec Twego milczenia nie stał się jak ci, którzy zstępują do grobu. - Początkowe strofy psalmu wypowiadał bełkotliwie, mocno akcentując łacińskie głoski, ale stopniowo słowa stawały się coraz wyraźniejsze. Wreszcie, próbując odpędzić strach czający się w otaczającej go ciszy, wykrzykiwał je głośno. Gdy skończył, w milczeniu obserwował kamienisty krajobraz, przypominający, w jego mniemaniu, izraelską pustynię. - Ocal Twój lud i błogosław Twemu dziedzictwu - z błaganiem wypowiedział ostatni werset psalmu. - Nakarm ich, Panie, i zaprowadź do Twego królestwa. Nakarm mnie, Panie. Gdyby teraz nagle zjawił się orzeł ze strawą w dziobie i zrzucił ją wprost w moje usta, tak jak przydarzyło się to świętemu Brendanowi, czy zjadłbym? Panie, pomóż mi, Panie, przebacz, ale uczyniłbym to.
To nie była wysoka góra, zresztą w tej okolicy było niewiele wysokich szczytów, ale wycieńczenie powodowało, że niewielkich rozmiarów wzniesienie wydawało mu się olbrzymią skałą. Chciał zdrapać skórę ze swego brzucha, aby odciągnąć uwagę tej chciwej części swego ciała od jątrzącego bólu i błagania o pokarm. W jego trzewiach zamieszkały złe duchy, wgryzając się we wnętrzności i wrzeszcząc o kawałek mięsa. Wspinając się coraz wyżej i wyżej, Donal rozmyślał o wiecznej uczcie z  aniołami w niebie, obiecanej przez Boga swoim wybranym - obfitości mięs, dziczyzny, piwa, miodu, chleba. Wystarczyłby kawałek chleba, usta pobłogosławione świeżą kromką, i trochę mleka, w którym ją rozmoczy, i zaspokoi ten pożądliwy, zdradziecki brzuch. Kęs świeżego chleba: przez chwilę wydawało się, że wspomnienie jego smaku obezwładni mnicha. Otarł pot spływający na spragnione usta. Były wyschnięte, a w pobliżu nie było najmniejszego źródełka. Nogi miał obolałe, na piersi czuł ogromny ciężar, jakby bies próbował go złapać w swój piekielny uścisk.
To był błąd, że się zatrzymał - nawet na chwilę. Duszą targały demony, kusząc go nie tylko strawą i piciem, ale również grzechami ciała, których tak naprawdę nigdy nie udało mu się pokonać: pożądliwości i chęci posiadania.
- Do Ciebie, Panie, wołam, Skało moja.
Po chwili zaczął szlochać - wycieńczony, stary człowiek o przerzedzonych, siwych włosach, ubrany w najpośledniejszy mnisi habit, brudny i obdarty; zdrętwiałe stopy starca nawykły już do surowego klimatu. Nigdy nie uda mu się pozbyć swoich grzechów. Nigdy nie zasiądzie po prawicy Boga. Czy to naprawdę Bóg, czy sam szatan kazał mu opuścić swoje domostwo i wspinać się na tę górę?
Oczami duszy zobaczył obraz Chrystusa przebywającego na pustyni. Szatan nakłaniał Go, aby przyjął wszystko, co mu oferował… Donal położył dłonie na swoich oczach - czy zobaczył, jak Chrystus przyjmuje to, co oferuje demon? Nie - tego nigdy by mu nie wybaczono, nie pomogłoby nawet wstawiennictwo wszystkich świętych.
Nagle znalazł się na samym szczycie i zauważył przed sobą skałę pochyloną w ten sposób, że dawała schronienie przed porywistym wiatrem. Donal położył się pod nią - drżał z zimna. Dokuczały mu zmęczone kończyny. W tym przerażającym i odludnym miejscu czuł się jak na krańcu świata.
Jaką wartość miało jego życie? Jak mógł być pewny, że moce ciemności nie upomną się o niego i na zawsze nie pochłonie go ogień piekielny? Zerwał mocne źdźbło trawy i zaczął ssać w nadziei, że zaspokoi ono jego pragnienie. Ale czy trawa nie stanowiła pokarmu? I czy w ten sposób nie łamie najświętszego postu, przyrzeczonego nie tylko Chrystusowi, ale także pamięci świętego Kolumbana? Szatan musiał maczać w tym palce. Jaką nadzieję może żywić on, nic nie znacząca istota, żyjąca jedynie dzięki łasce Bożej, aby oczekiwać na łaskę cudu? Dlaczego uwierzył w jakiś sen? Czy będzie to źródłem grzechu? Jakiż z niego głupiec, że pozwolił, aby szatan nakłonił go do takiego aktu pychy! Z głodu kręciło mu się w głowie. Zaczęły go dręczyć chaotyczne wizje z przeszłości. Oto matka tuli go w ramionach, nucąc mu pieśń poświęconą bogom, których zabronił jej wyznawać. Szatan znowu szepcze mu do ucha słowa tej pieśni, kołysząc do snu i zatruwając jego duszę osłabioną grzechem próżności. Donal zakrył uszy rękami, aby odpędzić tę pogańską pieśń. Jednakże jego wola nie mogła pokonać zmysłowego podniecenia obezwładniającego ciało. Chciał głośno krzyczeć, jak Chrystus krzyczał na krzyżu, ale jakżeby śmiał? Spędził życie w uległości i posłuszeństwie - jakżeby śmiał? Och, pyszny i niegodny sługa.
Gdy się obudził, gorące słońce świeciło mu prosto w twarz. Nogi przestały boleć. Czuł się najedzony. Ogarnęło go uczucie łagodnego, radosnego zachwytu.
Szła ku niemu w pełnym słońcu, ubrana w śnieżnobiałą suknię przetykaną złotem, na jej szyi lśnił złoty naszyjnik, a na białych ramionach połyskiwały złote naramienniki. Na głowie miała obręcz z białego złota, spod której spływały czarne włosy sięgające pasa. W wyciągniętej ręce trzymała coś, co początkowo wyglądało jak mały krzyżyk, ale gdy podeszła bliżej, Donal zobaczył, iż był to zwykły kawałek drewna lśniący w świetle słonecznym.
- Donal - powiedziała, a dźwięk jego imienia wzbudził taką tęsknotę w jego sercu, że łzy zabłysły mu w oczach. Jej głos, tak łagodny, rozproszył wszystkie jego smutki. - Wysłuchaj mnie. Wysłuchaj wszystkiego, co powiem, ale zachowaj to dla siebie. Spójrz na mnie, ale nie mów nic nikomu. Zrób wszystko, co powiem, ale nie zadawaj żadnych pytań. To - wyciągnęła przed siebie fragment drewna i Donal cofnął się, jakby jakaś siła zmusiła go do tego - to jest największy skarb na ziemi. Pochodzi z krzyża, na którym cierpiał Nasz Pan i na którym skonał przed swoim chwalebnym zmartwychwstaniem i wstąpieniem do nieba. Pan szuka najpokorniejszych - uśmiechnęła się ponownie i znowu oczy Donala wypełniły się łzami - i czasami tych, którzy uważają się za niegodnych. Jednak On widzi dusze tych, którzy toczą ciężkie zmagania i których nagroda jest licha tu na ziemi, których dręczą ogromne pokusy i którzy wątpią, iż zasłużyli na zbawienie wieczne. To są słudzy użyteczni, Donalu. Oni są tajemnymi posłańcami Boga. Przez nikogo nie podejrzewanymi ze względu na swoją skromność - wyciągnęła w jego kierunku fragment drewna - ty jesteś jednym z nich. Weź to. Ale nie zatrzymuj dla siebie. Gdy zejdziesz z tej góry, zobaczysz małą dziewczynkę, dziewicę, dziecko jeszcze. Nastanie czas, gdy w pełni wykorzysta ten dar Boży. Wraz z upływem jej życia wszyscy poznają jego znaczenie. Kiedy odejdę, będzie leżał po twojej prawicy. Podnieś go. - Jeszcze raz uśmiechnęła się do niego.
Donal wyciągnął ramiona w jej kierunku, ale ona zniknęła.
Zaczął drżeć. Słońce schowało się przed nim i wydawało się ukrywać przed całym światem, niebo bowiem zasnuły szare, burzliwe, ołowiane chmury. Dygotał jak w gorączce. Szybko wstał i próbował rozgrzać się, tupiąc nogami. Przypomniał sobie jej ostatnią prośbę, upadł na kolana i gorączkowo zaczął szukać Bożego daru. Tak, był tam, leżał obok świecącego kawałka marmurowej skały. Długości jego kciuka i szerokości małego palca. "Podnieś go". Powiedziała: "Podnieś go". Brakowało mu odwagi, jednak wspomnienie jej uśmiechu umocniło go. Trzymał kawałek drewna w dłoni, niezdolny, aby cokolwiek pomyśleć lub cokolwiek uczynić.
Wreszcie, odłożywszy na chwilę fragment krzyża, oderwał skrawek materiału ze swego grubego habitu. Sięgnął ponownie po kawałek drewna i trzymając go w górze, mocą tkwiącą w nim uczynił znak krzyża. Wtedy lodowaty ogień przeniknął jego ciało. Owinął skarb z całą pieczołowitością, recytując ten sam psalm Dawidowy, który pomógł mu w wędrówce na szczyt.
Nie czuł już głodu. Nie czuł pragnienia. Zniknęły wszelkie pokusy. Zdążał w kierunku grodu, nie zwracając uwagi na grad, który złe moce złośliwie w niego ciskały. Żaden zły duch nie zniweczy cudu! Na próżno starały się go powstrzymać. Donal kroczył tak szybko, że o mało serce nie wyskoczyło mu z piersi. Wiedział jednak, że gdyby na chwilę przystanął, radość z otrzymanego daru obezwładniłaby go, był tego pewien, na Matkę Syna Boga Wszechmocnego. Nie, nie wolno mu o tym mówić. Nikomu nawet nie wspomni, że Ją widział. Będzie pokorny i niemy - dlatego właśnie został wybrany.
Ale to przecież zdarzyło się naprawdę! Właśnie jemu! Donalowi, najbardziej niegodnemu i najmniejszemu z braci i sióstr w Chrystusie Panu. W tym najodleglejszym z zakątków został zaszczycony Nawiedzeniem Najświętszej Marii Panny, i miał na to niezbity dowód. Wyśpiewywał Magnificat, pokonując ostatnie wzniesienie zwinnie jak kozica. Jej uśmiech będzie mu towarzyszył aż do śmierci.
U bram grodu stała mała dziewczynka, w ręku trzymała kądziel, zbyt dużą jak na jej wiek. Mimo to zręcznie sobie z nią radziła. Nie miała więcej niż sześć lat. Jej rozwichrzone, grube, ognistorude, nigdy nie ścinane włosy spływały na ramiona i prawie zasłaniały pociągłą, opaloną twarz o wyraźnych rysach i intrygujące, jasnoniebieskie oczy. Olbrzymi owczarek - który ze względu na swoje rozmiary mógł służyć jej jako kucyk - ujadał zajadle, ale dziewczynka uciszyła go jednym lekkim klepnięciem. To była Bega, córka Cathala, księżniczka tego grodu.
Donal mocno ścisnął owinięty w materiał fragment krzyża i pełen mocy Bożej skierował się ku dziewczynce. W obliczu tych wszystkich cierpień i zbrodni, głodu i masakr czekających świat, w obliczu wszystkich utrapień, które być może na nią zstąpią, Bóg nigdy nie opuści Begi, której imię daje obietnicę życia w niebie. Obawiał się, że dziewczynka ma dar jasnowidzenia, i skoncentrował się na tym, aby nie upuścić swego skarbu. Najważniejszą misją w jego życiu stało się teraz przekazanie jej fragmentu najświętszego krzyża.
Bega uśmiechnęła się do ponuro wyglądającego, starego mnicha i wziąwszy go za rękę, poprowadziła do grodu.


Księga pierwsza

 

 

 

CONNACHTAGALWAYIRLANDIA


A.D. 657


Rozdział pierwszy


Czy tak czuje się dusza, zastanawiała się, gdy uchodzi z ciała? Ogarnęło ją wrażenie prędkości. Nie było już nieba, tylko mknący zastęp pierzastobiałych obłoków; nie było ziemi, tylko niezgłębiony ocean falujący podobnie jak kawał wołowej skóry pod jej stopami.
Wiatr, który poczynał się w ogromnym morzu, sięgającym krańców ziemi, wiatr, który rodził się w miejscu, gdzie słońce udaje się na spoczynek i gdzie akt stworzenia bierze swój początek, huczał, uderzając w kwadratowy żagiel. Unosił lekką łódź o wiklinowej konstrukcji na grzbietach fal, ciskając ją w kierunku nabrzeża.
Jeśli takiego uczucia doświadczają święci, to wystarczający powód, aby podążać ich trudną drogą. Cathleen, jej nauczycielka z dzieciństwa, często nakłaniała ją do tego, a nawet Donal napomykał o tym parę razy. Jednak to nie takie proste, pomyślała, trzymając się burty, podczas gdy w czółnie spokojnie spoczywały wiosła, a Congal, rybak, siedział przy głównym wiośle sterowym - to wszystko sprawiało, że chciało się wysławiać dzieło Stwórcy nie tylko ustami, ale i całym sercem. Gdy białe chmury się rozproszyły, zimowe słońce zaczęło przeglądać się w tafli wody, białe grzywy fal zalśniły, a ocean tonął w zieleni i błękicie. W tym nie znanym jej świecie Bega szukała słowa, aby opisać wrażenie rozkoszy, jaką dawały jej ta prędkość, ten ocean odbijający zachód słońca, ten wszechmocny Bóg wiatru. Wolność. Tak - to była wolność. Uśmiechnęła się do siebie samej - to właśnie czuła, tę głęboko skrywaną radość, która owładnęła nią zupełnie i trzymała w swym posiadaniu. Po raz pierwszy była na morzu.
Padric stał obok masztu, zaciskając na nim dłoń i nie zważając na niezadowolone spojrzenie Congala. Jaką siłę miała ta maleńka, delikatna łupinka w połączeniu z mocą, którą Bóg władał światem, pomyślał. Ta mała łódka, którą z łatwością mogłyby unieść dwie osoby, a ona sama zdolna byłaby unieść sześć, w tej chwili niosła trzy i kilka połyskujących ryb, uderzających ogonami o dno statku. Ten mały okręcik pomnożony przez sto, tysiąc, zdołałby przewieźć armię i wysadzić u wybrzeży wroga tak szybko i sprawnie, że wojownicy byliby zdolni od razu stanąć do walki. Tak właśnie plemiona germańskie napadły na jego ojczyznę - Brytanię, myślał Padric.
Gdy tak stał, czując prędkość, z jaką mknął korab, oczyma wyobraźni znowu dojrzał - a obraz ten często go nawiedzał - tych pogańskich wojowników, jak, szybko pokonując wschodnie morza, lądują na szerokim, białym brzegu Northumbrii, którą teraz nazywają własnym krajem, i na całym Rheged na zachodnim wybrzeżu, gdzie coraz mniej Brytyjczyków, ludzi jego ojca, ludzi króla Artura.
Padric marzył, że przyjdzie dzień, gdy pobije wrogów i zwróci wyspę prawowitym mieszkańcom. Ale jego ojciec zdecydował, że syn musi poznać potęgę prawdziwego chrześcijaństwa i posiąść dar wiedzy, jaką można znaleźć jedynie w Irlandii. Przebywał więc tam od jakiegoś czasu i zajmował się między innymi kształceniem księżniczki Begi.
Ale nadszedł czas, aby wracać do domu. Chciał rozpocząć walkę o odzyskanie królestwa Rheged, które istniało, zanim nastali tam Rzymianie. To pragnienie wciąż rosło. Zapach wody morskiej, skóry wołu, okrywającej mknącą ku brzegowi łódź, siła otaczającej go natury - wszystko to wyzwalało w nim wiarę i przekonanie o słuszności swojej decyzji.
Najeźdźcy zostaną odparci. On, Padric z Rheged, zmusi ich do odwrotu tą samą drogą, którą przybyli, aby objąć w posiadanie cudzy kraj - przez morze.
Odwrócił się i uśmiechnął do Begi, ale ona miała zamknięte oczy i musiał ją zawołać, aby na niego spojrzała. Przez chwilę, urzeczony, nie mógł oderwać wzroku od młodej kobiety, obdarzonej twarzą o łagodnych, wyrazistych rysach, siedzącej z wysoko uniesioną głową, z włosami zwichrzonymi jak morskie fale, której szczupłe ciało owiewał wiatr. Była teraz zupełnie niepodobna do tej dziecinnej swawolnicy, która dokuczała mu przez ostatnie dwa lata.
Bega popatrzyła na Congala: czy może wstać? Potrząsnął głową, ale uśmiechnął się. Padric stał tuż za nią - szczupły, smuklejszy niż jej bracia, wyższy, z długimi włosami bardziej rudymi niż jej i prawie tak samo zwichrzonymi. Oboje byli Celtami - on Brytem, ona pochodziła z Irlandii. Oboje ogarniał smutek, jakby przeczuwali, że niewiele czasu zostało dla ich starożytnego plemienia.
Padric wyciągnął do niej rękę, jego spojrzenie ośmieliło ją, wiedział, że dodał jej odwagi. Opierając się mocno o dno mknącej łodzi, próbowała wstać, ale zachwiała się i o mało nie wypadła za burtę. Morze i niebo zlewały się w jedno, promienie słoneczne oślepiały ją. Jak przez mgłę zobaczyła Padrica. Wychyliła się i udało mu się chwycić ją i przyciągnąć do siebie. Była bezpieczna. Trzymał jej rękę dłużej i mocniej niż to konieczne, lecz ku swemu zaskoczeniu nie oponowała. Stali tak razem, a fale morskie wiodły ich ku piaszczystemu pasmu, które zdawało się oczekiwać ich przybycia.
Kiedy wciągnęli łódkę na szeroką, pustą plażę, Bega ujrzała w oddali starego Donala, który, kuśtykając w ich kierunku, modlił się o nieuleganie pokusom. Bega chciała zatrzymać w sobie to nie znane jej dotąd radosne uniesienie, nagłe, gwałtowne ożywienie. Donal zawsze zawracał jej głowę nudnymi konkretami. Myśli Padrica natomiast zajmowały plany i nadzieje obudzone w czasie morskiej podróży. Wydawało się, jakby serca i dusze opuściły ich ciała i wciąż szybowały po bezkresnym oceanie, jakby nie dla nich były doczesne sprawy tego świata.
- Czy chciałabyś znowu wypłynąć w morze? - spytał Padric.
- O tak. - Na samą myśl o tym odczuwała ekscytację. - O tak - powtórzyła cicho.
- Czy będzie z niej dobry żeglarz, Congal?
Ogorzały od słońca, olbrzymiej postury rybak przytaknął, zwijając z uwagą sieci. Obok stała Bega, trzymając wiklinowy kosz, do którego Padric wkładał złowione ryby.
- Wyobraź sobie… - powiedział i nagle przerwał.
Nie czas mówić o własnych marzeniach i ambicjach. Poza tym Bega nieustannie mu dokuczała, nie można było przewidzieć, co zrobi. Mimo swoich osiemnastu lat - on był trzy lata starszy - wciąż była rozpieszczoną młodą dziewczyną, przyjmującą wyniosłą postawę od momentu jego przybycia na dwór ojca.
Wszyscy wiedzieli, że to ją bawi. Ojciec pozwalał na te swawole, jak również aprobował krnąbrność swej córki. Jej bracia krzywym okiem patrzyli, jak podstępna siostra niewidzialnymi więzami omotała światłego i żądnego walki brytyjskiego księcia. Nikt nie doceniał jego rycerskości. Nikt też - nawet Bega ani sam Padric - nie rozumiał, że pod tym ciągłym dokuczaniem kryło się coś, czego na razie nikt nie pojmował. Czasami Bega tak go drażniła, że obiecywał sobie, iż nie chce mieć więcej do czynienia z tą kobietą-dzieckiem, która, bywało, wyzywała swoich braci na pojedynek na miecze i jako najlepsza uczennica Padrica pogardliwie wytykała im brak umiejętności. On jednak szybko zapominał o swoich obietnicach, stał przy niej - o jeden krok z przodu, ale zawsze gotowy jej służyć.
- Chciałabym znowu wyruszyć w morze - powiedziała z niespotykaną dla siebie powagą. - Naprawdę.
Pragnęła, aby znowu ogarnęło ją to uczucie przenikające każdy skrawek jej ciała, sprawiające, że czuła się inaczej, bardziej sobą - prawdziwą Begą. Wolność. Skąd się bierze? Czyż można ją znaleźć jedynie w autentycznej służbie? Więc czemu służyła?
- Przyjdzie czas - odrzekł Padric wyniosłym tonem (tak pomyślała). - Zobaczymy, jak sobie poradzisz.
Czasami zachowywał się jak mały chłopiec!
Wybrała tłustego pstrąga i rzuciła nim w Padrica. Jak często w takich razach, Padric przez moment zawahał się, nim coś zrobił. Jej opalona twarz, jasnoniebieskie, kpiące oczy i prowokująca postawa wprawiły go w rozbawienie.
Jednak na łodzi było coś jeszcze. Coś jakby słaby promyk, którego znaczenie sobie uświadamiał, coś, czemu Bega nie pozwalała się rozwinąć. Jak mała iskierka błąkająca się po węglach, którą gasi delikatny podmuch wiatru.
Tuż za Donalem szła Maeve - towarzyszka Begi, niewolnica. Za nimi, ujadając radośnie na widok swej pani, biegła Murcha, podobny do wilka pies Begi.
- Musisz niezwłocznie udać się do domu - wyszeptał Donal, z trudem chwytając powietrze.
Jednak mimo zmęczenia nie potrafił ukryć w głosie pewnej nuty uwielbienia, gdy zwracał się do dziewczyny. Bega szanowała Donala ze względu na jego wiek i pobożność. Jako najpokorniejszemu ze sług Bożych okazywano mu tu szczególne względy. Ale czasami jego bezpośredni i poufały sposób zwracania się do niej bardzo ją drażnił. Jakby chciał, aby wiedziała, że łączy ich jakaś sekretna więź, której pod żadnym pozorem nie ujawni. Próbowała wiele razy nakłonić go do uchylenia rąbka tajemnicy, ale zawsze udawało mu się wykręcić. Irytowało ją to i obwiniała się za brak cierpliwości wobec świątobliwego starca, który zresztą zawsze śpieszył jej z pomocą. Przyzwyczaiła się już, korzystając ze swobody, jaką obdarzył ją ojciec, że wszyscy okazywali jej posłuszeństwo. Niekiedy jednak nie potrafiła zapanować nad rozdrażnieniem w stosunku do Donala i wielu innych poddanych przebywających na dworze rządzonym mocną ręką jej rodzica.
- Twój ojciec przysłał mnie tutaj, bo wie, że znajdę cię wszędzie. - Donal próbował teraz nieumiejętnie naśladować głos jej ojca: - Donal znajdzie Begę w najmniejszej rozpadlinie skalnej, w najciemniejszym lesie, w najdalszym królestwie na krańcu świata. Wykopie ją z ziemi jak dzik truflę, czyż nie? Schowajcie Begę w najmniejszą dziurę w Connachcie, a Donal zamieni się w psa tropiącego i odszuka ją. Twój ojciec ma rację. Oto jestem. Maeve przybyła ze mną, aby służyć ci pomocą w czasie drogi.
Po co Maeve tutaj? Potrafiła znieść gadulstwo Donala, jego elokwencja nie dziwiła nikogo, ale obecność Maeve stanowiła dla niej zagadkę. Bega zauważając, że Padric uśmiecha się do służki bezwiednie i serdeczniej, niż było to konieczne, wcisnęła mu w ręce kosz pełen ryb.
- Co się stało? Dlaczego muszę wracać?
- Maeve ci powie. Mnie nie pozwolono. - Donal zwykle uginający się pod brzemieniem swych lat, mówiąc te słowa, wyprostował się nagle. Obawy Begi wzrosły. - Twój ojciec mi zakazał - wyjaśnił Donal - a ja nigdy nie mówię tego, co zakazano mi mówić. - To oświadczenie zdawało się budzić w nim uczucie dumy. Spojrzał w niebo i jego usta zaczęły poruszać się w cichej modlitwie.
- Maeve, w takim razie wracamy - powiedziała Bega.
Skinęła głową Donaldowi, który skłonił się przed nią głęboko i popatrzył jej prosto w oczy. Mimo to nie potrafiła w nich nic wyczytać. Pocieszając się myślą, że odciągnie wzrok Padrica od Maeve, wzięła dziewczynę za rękę i poprowadziła w kierunku budynków klasztornych, dokąd udawały się na spoczynek. Milczała przez chwilę. Domyślała się, że coś się wydarzyło. Bała się, że sprawdzą się jej najgorsze przeczucia. Zostawiała za sobą bezkresne morze, przypominające jej o wspaniałym uczuciu wolności, jakiego tam po raz pierwszy doświadczyła. Szła zdecydowanie, ale z ciężkim sercem, zdając sobie sprawę, że świat, jaki odkryła, żeglując po oceanie, na zawsze zamknął przed nią swoje podwoje z chwilą, gdy usłyszała wiadomość przesądzającą o jej losie.
- Wspaniale wyglądasz, Maeve - rzekła, próbując w ten sposób odwlec ogłoszenie wyroku. - Moja nieobecność ci służy.
Maeve zarumieniła się, potwierdzając prawdziwość tych słów. Nieobecność Begi na dworze podziałała kwitnąco na jej niewolnicę, która w pobliżu swej pani czuła skrępowanie wynikłe z zawiści. Maeve nie urodziła się niewolnicą i nie urodziła się, by nią zostać. Na nic się zda łaskawość Begi wobec niej, Maeve i tak wiedziała, że dorównuje jej urodzeniem. Na dworach układano już pieśni: o napadzie na jej gród, wzięciu zakładniczki i uczynieniu z niej niewolnej dziewki - niewolnej tylko z nazwy - obstawała przy swoim.
- Prawdziwa z ciebie piękność, Maeve - powiedziała wesoło Bega do posępnie wyglądającej dziewczyny. - Taką urodę jak twoja nasi irlandzcy poeci uważają za ideał piękna.
I to była prawda. Maeve miała grube, ciemne, lśniące włosy, tak samo długie jak włosy Begi (nie ścinane od dnia jej narodzin), ale włosy Begi, rozwichrzone, rudobrązowe loki, nigdy nie poddawały się grzebieniowi i nie pozwalały zapleść w warkocze. Włosy Maeve, jedwabiste, aksamitne w dotyku, przypominały włosy Najświętszej Marii Panny. Skórę miała białą, alabastrową, nie skażoną przez wiatr, gorące słońce czy rzęsisty deszcz, natomiast Bega miała twarz ciemną jak Cyganka, jej oblicze nabierało jaśniejszego odcienia jedynie wtedy, gdy wpadała w gniew. Lekko zaróżowione policzki Maeve zasłużyły już na komplement Padrica - i to w obecności Begi! Niebieskie oczy Maeve nie były tak jasne, wzbudzające zaciekawienie, jak oczy Begi, ale intensywnie lazurowe, koloru nieba, typowo celtyckie, okolone czarnymi brwiami, lśniły, świadome swojej urody.
Bega dawno temu porzuciła wszelkie próby uczynienia z Maeve swojej przyjaciółki. Jednak wciąż uważała ją za sprzymierzeńca. Dzisiejsze spotkanie zachwiało tym przekonaniem.
- Książę z rodu O'Neillów chce cię poślubić - w głosie Maeve wyczuwało się zazdrość. - Nie syn najwyższego króla, ale jego brata. Wkrótce on sam zasiądzie na tronie królewskim. Twój ojciec nie posiada się z dumy z tego powodu.
To właśnie Bega przewidywała i tego najbardziej się obawiała. Nieustępliwość i konsekwencja ojca w wydaniu jej za mąż za któregoś z przedstawicieli rodu panującego napotykała zacięty opór ze strony jego córki. Mimo wszystko Bega żywiła w duszy nadzieję, że ojciec nie zmusi jej do małżeństwa.
Ty, pewnie, biedna Maeve, pomyślała Bega, przyjęłabyś taką wiadomość z wielką radością. Gdyby losy wojny potoczyły się inaczej, prawdopodobnie teraz ustalano by okoliczności twego ślubu z jednym z najpotężniejszych książąt Irlandii.
- Ty bardziej się do tego nadajesz - wypowiedziała głośno swoje myśli.
- Bardziej? A dlaczegóż to? - odrzekła Maeve z goryczą w głosie.
Jej ojciec i dwaj starsi bracia zginęli. Nie było nikogo, kto zapłaciłby okup za jej uwolnienie. Powszechnie o tym wiedziano. Musiała porzucić płonne marzenia o wyjściu za mąż czy zostaniu metresą królewską - jak matka Begi. Jeśli los okaże się dla niej łaskawy, będzie konkubiną - trzecią w linii - bez żadnych praw i tytułów. Gdyby bitwa przybrała inny obrót, mogłaby być królową.
- Odezwij się - nalegała Bega. - Powiedz, co o tym sądzisz.
Podniosła z ziemi mokry patyk wyrzucony przez morze i cisnęła go daleko, zmuszając swego psa do pogoni za nim.
Ale Maeve nie miała ochoty odpowiadać. Może nie zdaje sobie sprawy, jak bardzo mnie nienawidzi, pomyślała Bega, wolałabym, żeby wyznała głośno, co myśli, a nie trzymała tego w tajemnicy. Tajemnice utrudniają życie i stają się niewidzialnymi murami odgradzającymi nas od innych.
- Wolałabym, żebyś to ty go poślubiła - stwierdziła cicho Bega. - Tak bardzo chciałabym, żebyśmy mogły zamienić się miejscami i żeby on ciebie wziął za żonę.
Łatwo ci mówić, pomyślała Maeve, czując za te słowa jeszcze większą nienawiść do swej pani.
Życie wydaje ci się proste, gdy masz ojca zwyciężającego wszystkich przeciwników, mieszkasz na wspaniałym dworze, a książę O'Neill prosi o twoją rękę.
Szły dalej, nie odzywając się do siebie, w kierunku odległych zabudowań tworzących niewielki klasztor - ostatni Boży przyczółek, położony u wybrzeży Atlantyku, którego wody prowadziły gdzieś na kraniec świata. Obie zdawały sobie sprawę ze znaczenia zalegającej ciszy. Gdyby nie było Begi, jaka rola przypadłaby Maeve?
- Co to za wiadomość? - spytał Padric, gdy wraz z Donalem zrównali się z dziewczętami. Prowadzili konie, które czekały na nich na brzegu.
Bega kiwnęła przecząco głową w stronę Maeve i dziewczyna nie odezwała się.
Padric porównywał te dwie młode kobiety. Jedna, spoglądając w dal, uwodzicielsko pochylała głowę w fałszywej pokorze. Druga, patrząc mu prosto w oczy, zdawała się przez to dorównywać mu wzrostem, mimo iż była od niego dużo niższa. Stał tak urzeczony, ale która tego dokonała? Może obie? Cóż może wiedzieć ten, kto nigdy nie był wiedziony na pokuszenie?, przypomniał sobie słowa króla Salomona, czując namiętność rodzącą się w sercu.
- Pojadę z wami - rzekł Padric. Donal powiedział mu, że oczekiwano ich o świcie. - Zrobiłem, co do mnie należało, i chcę porozmawiać z twoim ojcem, aby zwolnił mnie ze służby.
- Więc teraz zdecydowałeś się stąd wyjechać - powiedziała Bega, czując żal do niego za to, że ją opuszcza, nie wiedząc jeszcze o O'Neillu. Czyż nie widział, jak bardzo go potrzebuje?
- Teraz lub trochę później.
- Czy Padric ma o tym nie wiedzieć? - spytał Donal.
- Czy jestem jedyny, który ma o tym nie wiedzieć?
- Powiedz mu - rozkazała Bega Maeve, po czym wskoczyła na konia, spinając go tak mocno strzemionami i zbyt gwałtownie szarpiąc lejcami, że koń wyskoczył w górę. Na jej twarzy nie było jednak widać śladu strachu, jedynie pewność i zdecydowanie. Żaden wierzchowiec by jej nie zrzucił. Okładając go po boku ręką, galopowała po ubitym piasku w kierunku eremu zamieszkanego przez zakonnice i paru mnichów, dokąd przywiózł ją Padric, aby spędziła kilka tygodni przy umierającej Cathleen.
Maeve oschle przekazywała mu nowinę, a Padric patrzył za oddalającą się szybko postacią. Bega jedną ręką trzymała lejce, drugą uderzała raz po raz zad zwierzęcia bądź odgarniała z twarzy włosy, wyglądające z daleka jak peleryna powiewająca na wietrze. Murcha z wywieszonym językiem pędziła wokół konia zygzakami, jakby chciała być naraz w wielu miejscach. Długo patrzył na znikającą w ciemności Begę. Na morzu, jak dokładnie pamiętał, była piękna. Wciąż czuł w swoich palcach mocny uścisk jej dłoni.
- Jest pełna łaski - usłyszał za sobą głos Donala i zdumiony zdał sobie sprawę, jak ta nieoczekiwana uwaga trafnie oddaje jego własne uczucia.