Nieprzyjacielskie kobiety

  • szt.
  • 29,90 zł
  • Niedostępny

Nakład wyczerpany. Brak możliwości zakupu książki.

 

Chwalona przez krytykę poetka i memuarzystka Paulette Jiles napisała przejmującą i porażającą swoim pięknem debiutancką powieść - niezwykłą historię o miłości i przetrwaniu w umęczonym wojną domową kraju. Dla mieszkających w południowo-wschodnim Missouri Colleyów wojna między Południem a Północą jest plagą, która może im przynieść zagładę, mimo deklarowanej przez rodzinę neutralności. Osiemnastoletnia Adair Colley przeżywa niewyobrażalny koszmar, kiedy milicja unijna podpala jej dom, zmusza jej brata do ucieczki i wywozi jej owdowiałego ojca, pobitego i zakrwawionego. Spada na nią opieka nad młodszymi dwiema siostrami. Nie widząc innego wyjścia, wyruszają pieszo przez okryte śniegiem góry na poszukiwanie bezpiecznego schronienia.
Ostatnie nadzieje szybko jednak pryskają, bo świat nie jest już taki jak kiedyś i zdradzieckie zachowanie współpodróżnego ściąga na Adair zarzut "kolaboracji z wrogiem". Zabrana od przerażonych sióstr, dziewczyna trafia do piekła, jakim jest obskurne więzienie dla kobiet w St. Louis.
Młoda Adair ma jednak mocny charakter, a poza tym miłość potrafi żyć nawet w otchłani zgrozy i rozpaczy. Zakochuje się w Adair przesłuchujący ją unijny major, a ona stwierdza, że wbrew sobie odwzajemnia jego uczucia. Major przyrzeka wrócić po nią, kiedy skończy się wojowanie, a przed swoim powrotem na linię frontu daje jej bezcenny prezent: wolność.
Osłabiona na ciele, lecz nie na duchu, Adair musi teraz wędrować sama przez groźne, nieznane tereny - uciekinierka, "nieprzyjacielskie kobieta", osaczona przez niebezpieczeństwa i ludzkie nieszczęście. Z mozołem zmierza na południe, podtrzymywana na duchu nadzieją, że odnajdzie dom i rodzinę, która może się okazać już tylko wspomnieniem.
Przejmująca, mocna i wspaniale napisana powieść Paulette Jiles, oparta na mało znanym podrozdziale najkrwawszej epoki w dziejach Ameryki, jest mistrzowskim dziełem, porywającym i autentycznym - liryczną, zapadającą w pamięć opowieścią o harcie ducha i poświęceniu, która, wraz ze Wzgórzem nadziei, zajmie trwałe miejsce w literaturze dotyczącej zimnej wojny.

Paulette Jiles urodziła się i wychowała na wyżynie Ozark w Missouri, a obecnie ma podwójne obywatelstwo amerykańsko-kanadyjskie. Ta ceniona przez krytyków poetka została uhonorowana Canadian Governor General Award, najbardziej prestiżową kanadyjską nagrodą literacką. Wydała między innymi North Spirit (1995) i Cousins (1992). Mieszka wraz ze swoim mężem w teksańskim San Antonio. Nieprzyjacielskie kobiety to jej pierwsza powieść.

"Nieprzyjacielskie kobiety, podobnie jak cała twórczość Paulette Jiles, tchnie homeryckim duchem. Jak coś napisanego przez starego wiarusa. Wędrówka, nie tylko przez ziemskie dziedziny, ale także przez królestwo zmysłowości, epifanii, intuicji, człowieczeństwa, prawości i tej prastarej, autentycznej materii ludzkiego życia, która raz jest w modzie, a raz nie, jej oddanie zaś wymaga trzeźwo myślącego, rzeczowego pisarza. Nieprzyjacielskie kobiety to ponadczasowa historia, która inaczej rzuca cień niż solenne, podejmowane na kolanach próby zasłużenia sobie na miejsce w historii literatury. Ta powieść zawiera ponadczasowe prawdy. W miłości i na wojnie wszystkie chwyty są dozwolone, jak to się mówi".
Carolyn Chute

"Powieść Nieprzyjacielskie kobiety składa się z czystej siły i poezji, podobnie jak najwspanialsze zwykłe kobiety i najniezwyklejsze pisarstwo w dziejach ludzkości".
Kaye Gibbons

"Hej, ty, co tak się szwendasz, kiedy los podsuwa ci coś takiego jak Paulette Jiles? Wiesz, jak się czuje człowiek, który przeczytał Paulette Jiles? Masz pojęcie, jaka to radocha, kiedy zdania napisane przez tę kobietę znajdą się w polu widzenia? Otwórz książkę. Nie zastanawiaj się nad tytułem. Przejdź od razu do sedna sprawy - czyli bezczelnego daru, jaki Blackwater w stanie Missouri złożyło sztuce".
Gordon Lish

"Jakąż utalentowaną pisarką jest Jiles: jej proza jest tak naturalna jak oddychanie, ale jednocześnie osiąga wyżyny najbardziej elokwentnej i najpiękniejszej poezji".
Sharon Butala

"Jiles wyzyskuje swoje talenty inteligentnie i z precyzją".
"New York Times Book Review"

Rok wydania: 2004
Stron: 326
Oprawa: broszura
Format: 125/183
Pakowanie: 40
Tłumacz: Tomasz Bieroń

Fragment tekstu:

Mojej kuzynce Susan Jiles Lawson i, jak zwykle, Jimowi

 

PODZIĘKOWANIA
Najserdeczniejsze podziękowania kieruję do mojej agentki, Liz Darhansoff  - bez jej zachęty, wytrwałości i kompetencji niniejsza książka w ogóle by nie powstała. Dziękuję mojej kuzynce Susan za te wszystkie lata wspólnego przemierzania szlaków na wyżynie Ozark, za jej gościnność, umiłowanie historii wojny domowej tudzież za jej szlachetne konie, Whiskey, Cowboya i Buddy'ego, które nosiły nas na dalekie wycieczki po górach. Bez znakomitych prac Jerry'ego Pondera, historyka południowo-wschodniego Missouri, nie mogłabym opowiedzieć tej historii. Przez wiele dziesięcioleci po benedyktyńsku dokumentował fakty wojny i jego książki będą w przyszłości pomocą dla wielu pisarzy. Jestem winna dozgonną wdzięczność Lois Lass Webb za jej zachętę, a zwłaszcza za przysłanie mi fotokopii Official Records of the War of the Rebellion dotyczących południowo-wschodniego Missouri, jak również wielu innych rzadkich materiałów, co wymagało od niej oderwania się od pracy nad własną powieścią. Dziękuję mojej optymistycznej i kompetentnej redaktorce z Morrow, Jennifer Brehl, za znakomitą adiustację skomplikowanego tekstu. Wielkie dzięki dla dr Deborah McCormick za nauczenie mnie jazdy po damsku. Dziękuję Rickowi i Kristan Caseyom za szakala. Wielkie dzięki dla Sky i Tima Leweyów z rancza Open V w Uvalde za gościnność, ciekawe rozmowy i zgodę na skorzystanie z drugiego domu, kiedy podczas burzy z piorunami wysiadła elektryczność - mogłam dzięki temu dokończyć tekst ręcznie, przy świecy. Dziękuję Rocky'emu Siskowi za przeprowadzenie nas wzdłuż Devil's Backbone do starego cmentarza na Szlaku Wojskowym. Szczególne podziękowania kieruję do Boba i Nancy Shivers za pomoc w drukowaniu próbnych wersji tekstu, tolerowanie mojego pojawiania się w biurze o dziwnych porach i mobilizowanie mnie do pisania. Jak zwykle dziękuję Gordonowi za to, że jest wybitnym geniuszem literackim oraz że starczyło mu mądrości, żeby nie wymiksować się z drugiej wojny światowej. Dziękuję moim przyjaciołom, Naomi Nye, Wendy Barker, Nan Cuba, Trish Maloney, Janice De Lara, Karen Janny oraz Bobowi i Jean Flynnom za wiarę w tę książkę i przeczytanie jej pierwszych wersji. Pragnę wyrazić wdzięczność wobec Genevieve Kile, zakochanej w historii hrabstwa Carter, za całe lata bezpłatnego ratowania podstawowych materiałów źródłowych. Szczególne podziękowania dla Jima za dokładną lekturę, wskazówki w kwestiach wojskowych i cierpliwość.

 

PROLOG
Żeby w Missouri zapanował spokój, należy zdławić secesjonistów i uświadomić im, że nie tylko są bezsilni, ale również że wszelkie próby wszczynania niepokojów sprowadzą na nich nieuchronną zgubę. Nie może się to ograniczać do żołnierzy i walczących mężczyzn, ale musi zostać rozciągnięte na nie biorących udziału w walkach mężczyzn i kobiety. [Podkreślenie w oryginale]

Barton Bates do Edwarda Batesa, St. Louis,10 października 1861 r., Edward Bates Collection,Missouri Historical Society, St. Louis


15 listopada 1864 r.: Zeszłej nocy przybyło dziewięćdziesiąt nowych osób [jeńców] z St. Louis. Jest wśród nich kobieta, niejaka pani Martin, z domu Blanerhassett. Powiedzieli nam, że w St. Louis jedna z kobiet jeńców nosi kajdany i kulę, "i przybywa ich". Ta postępowa epoka nadal obwieszcza zdumionemu światu o podobnych heroicznych wyczynach. Dziewiętnasty wiek w pełnym rozkwicie. Kobiety noszą kajdany i kulę, jako zbrodniarki polityczne.

Griffin Frost, jeniec konfederacki w St. Louis,Camp and Prison Journal, Press of the Camp Pope Bookshop,Iowa City, Iowa, 1994, pierwodruk w 1867,Quincy Herald Book and Job Office, Quincy, Illinois


Młodzi ludzie zaciągnęli się tysiącami, gotowi wojować za stan Missouri. Chcieli pójść na wojnę i wrócić do domu z historiami do opowiadania, tak jak ich ojcowie wrócili z wojny meksykańskiej z opowieściami o dalekich stronach, ogniu artyleryjskim i odważnej szarży mieszkańców Missouri pod Saltillo. W Doniphan Courthouse, na wyżynie Ozark, z początkiem lata w 1861 roku odbyła się rekrutacja połączona ze smażeniem ryb, tłumy zjechały do miasta wozami i wierzchem. Funkcjonariusze gwardii stanowej siedzieli za zbitym z desek stołem i po kolei wpisywali ich na listę werbunkową, wołając: "Nie, człowieku, nie możesz wstąpić do kawalerii, jeśli nie masz konia! Oj, przecież możesz zostać artylerzystą!" W maju 1861 roku, po tym jak federalni otworzyli w St. Louis ogień do rozjuszonego tłumu i zabili trzydzieści osób, w tym kilka kobiet i roczne niemowlę, młodzi ludzie z południowej części Missouri całymi tabunami mustrowali się do gwardii stanowej. Rekrutacja w Doniphan Courthouse ściągnęła tłumy ludzi z wyżyny Ozark i okolicznych osad. Pod pięćdziesięcioma patelniami ze smażonymi rybami płonął ogień w długim, płytkim rowie. Była orkiestra dęta i wielki sztandar namalowany przez panny Parmalee i Newnan, ukazujący pulchną Greczynkę w długiej szacie, z wieńcem laurowym w jednej ręce i szpikulcem, albo szablą, w drugiej. Podpis brzmiał: "Dla Ciebie, Missouri, nigdy nie ulegnę tyranowi".
Panny Parmalee i Newnan wiodły zaciekłe spory co do kwestii, jak dużo piersi Greczynki powinno być widać. Lucinda Newnan chciała, żeby jedna pierś w całości wysunęła się spod togi, czy jak tam nazywała się owa szata, lecz Amanda Parmalee powiedziała, że mamy by ich zabiły, gdyby kobieta na sztandarze była tak obnażona, oraz że nie ma znaczenia, jak w tamtych czasach się ubierano. Okryły więc nieprzystojne części ciała materiałem. Ojciec Adair Colley nie zgodził się, by jego córka pomagała w malowaniu sztandaru, ponieważ wybierali się na smażenie ryb i rekrutację, a dwie wyprawy do Doniphan Courthouse w trzy dni to byłoby za dużo. Adair i jej siostry uszyły zatem ze zużytego prześcieradła małe flagi gwardii stanowej, na których namalowały herbowe niedźwiedzie Missouri razem z dewizą stanu, Salus populi suprema lex esto, i machały nimi z wozu pośród strugi ludzi zdążających do miasta.
Orkiestra z niezwykłą maestrią zagrała Maryland, My Maryland. Panie z Doniphan przywiozły dla oficerów werbunkowych pęki nowych gęsich piór. Zdawało się, że trzymają w rękach bukiety z piór. Zatrudniono smyka, który siedział na ziemi koło butów oficera rekrutującego do kawalerii, obcinał pióra i podawał je do góry. Atrament lał się strumieniami.
Członkowie gwardii stanowej zostali włączeni do armii konfederackiej i wysłani do boju na wschód. Nowo wybrani funkcjonariusze z konsternacją patrzyli na otrzymane rozkazy, ale rozkaz to rozkaz. Wszystkie lokalnie stworzone jednostki jedną po drugiej ładowano na parowce i promy, które przewoziły ich na drugi brzeg Missisipi, po czym nowi żołnierze pomaszerowali do Wirginii i Tennessee. W południowo-wschodniej części wyżyny Ozark w domu zostały tylko kobiety z dziećmi. Tymczasem wojska federalne przesunęły w region wyżyny Ozark tysiące żołnierzy z Illinois, Indiany, Kolorado, Wisconsin, Iowa, Minnesoty i Kansas.
Dowództwo Unii przysłało również z St. Louis nowo powołaną milicję unijną. Siły te nie napotkały w południowych hrabstwach żadnego oporu. Milicja składała się głównie z podejrzanych osobników zamieszkujących brzeg rzeki w St. Louis. Oficerowie wiedzieli, gdzie posyłać skradzione rzeczy i skradzione konie. Zaczęli się wzbogacać, jak również walczyć między sobą. Ponieważ wszyscy młodzi mężczyźni poszli na front, członkowie milicji unijnej poczęli zabierać, co im się spodobało, mieszkańcom południowych hrabstw.
Wielu spośród młodych ludzi, którzy wstąpili do gwardii stanowej, wróciło po półrocznej służbie i nie chciało więcej wyjeżdżać. Mieli już dosyć wojaczki, a ponadto ktoś musiał bronić domów przed milicją unijną i innymi oddziałami ze stanów Środkowego Zachodu. Zaczęli organizować innych weteranów do odpierania rajdów federalnych.
Jedną z takich jednostek byli Niezależni Wywiadowcy Reevesa, którzy podpięli się pod CSA, Armię Konfederacką, żeby nie zostać uznanymi za partyzantów, a tym samym wyłączonymi spod ochrony, jaką daje prawo wojenne. Ich celem było zaprowadzenie jako takiego porządku w hrabstwach południowo-wschodnich. Tymczasem znowu wysłano ich do walki u boku armii konfederackiej w bitwie pod Perryville w Kentucky (1862 rok). Istnieją dowody na to, że cała jednostka podniosła bunt, żołnierze zagrozili, że zastrzelą oficerów, po czym wrócili na wyżynę Ozark.
Timothy Reeves znów powołał jednostkę ochotniczą, którą nazwał Piętnastym Oddziałem Kawalerii z Missouri, CSA, wymógłszy na konfederackim dowództwie przyrzeczenie, że już nigdy nie zostaną wysłani poza teren południowo-wschodniego Missouri. Przyrzeczenie zostało dotrzymane.
W 1861 i 1862 roku niewielkie pododdziały milicji unijnej i ludzie Reevesa potykali się ze sobą nad rzekami i przy przeprawach, walczyli pośród skał i w gęstych lasach sosnowych. Milicja robiła wypady, po czym wycofywała się do garnizonu Unii w Iron Mountain i barykadowała za bramami fortu. Ludzie Reevesa rozchodzili się do domów na wyżynie. Do Iron Mountain dochodziła linia kolejowa z St. Louis, więc milicja unijna mogła się zaopatrywać we wszystkie potrzebne rzeczy w magazynach wojskowych w mieście. O zaopatrzenie ludzi Reevesa dbały kobiety. Żołnierze nosili szyte domowym sumptem mundury, a żywili się tym, co zdołali ustrzelić albo wyhodować.
Panny Parmalee zagrzebały w gnojówce sztandar z Greczynką, szpikulcem i heroiczną dewizą, bo gdyby żołnierze federalni go znaleźli, podpaliliby dom. Adair Colley zabrała własnoręcznie uszyte flagi gwardii stanowej do domu i spaliła w kominku.
W okresie świąt Bożego Narodzenia w 1862 roku ściągnęły regularne wojska Unii i oddziały federalne liczyły w tym czasie dziesięć tysięcy żołnierza. Była to armia z piechotą, artylerią, kawalerią, korpusem medycznym, intendenturą i orkiestrą dętą.
Przybyli z garnizonu w Iron Mountain, położonego sto dwadzieścia mil na północ. Postukująca i podzwaniająca kolumna ostrożnie pełzała na południe, aby raz na zawsze rozprawić się z konfederatami z wyżyny Ozark. Żołnierze byli zdyscyplinowani, a oficerowie odpowiedzialni, ale na obrzeżach kolumny nieregularne oddziały milicji unijnej krążyły, siały zamęt i nękały ludzi jak jastrzębie.
Ta dziesięciotysięczna armia pod generałem Davidsonem założyła obóz w Doniphan Courthouse. Zatrzymali się w mieście na dwa tygodnie, wyjadając zapasy i paląc wszystko w okolicy. Byli tam żołnierze regularnej armii Stanów Zjednoczonych i funkcjonariusze gwardii stanowych z Iowa, Illinois czy Wisconsin. Mieszkańcy południowo-wschodniej wyżyny Ozark byli zaskoczeni tą wielką armią i niezwyciężoną potęgą Unii. Adair Colley, wówczas siedemnastolatka, pojechała popatrzeć, jak ciągną szlakiem wojskowym, i zorientowała się, że wojska Północy są silniejsze, niż sobie wyobrażano.
Jej ojciec i brat zakopali pod domem zapasy żywności: beczułki z miodem, smalcem i mąką kukurydzianą.
Piętnasty Pułk Kawalerii z Missouri czekał na oddziały tej wielkiej armii przy przeprawach. Ostrzeliwali wojska Unii, kiedy te brodziły przez kryształowe wody rzek. Konie stawały dęba i zderzały się ze sobą. Zaprzęgi mułów grzęzły, gdy trafieni kulą woźnice wpadali do wody, a kiedy kawalerzyści przyjeżdżali na odsiecz furgonom, oni również stawali się celem dla niegwintowanych, pamiętających jeszcze wojnę meksykańską muszkietów Reevesa.
Jak tylko odpłynął gęsty prochowy dym, Reeves i jego ludzie też odpływali z powrotem w góry. Nie mogąc sforsować przepraw, wielka armia Unii obozowała w namiotach w zimnym, ulewnym deszczu. Gdy nadszedł styczeń 1863 roku, żołnierze zaczęli się zastanawiać, po co tu przybyli, i oficerowie też zadawali sobie to pytanie. Pod koniec stycznia poziom wody w Black River podniósł się o dwa i pół metra i rzeka porwała wszystko z głównego obozu, poza baryłką przeznaczonej do celów leczniczych whiskey. Beczkę opróżnili żołnierze Trzydziestego Trzeciego Pułku Piechoty z Illinois, którzy następnie zaczęli walczyć między sobą. Maszerowali błotnistymi drogami i pewien młodzieniec z Iowa napisał w liście do domu, że miejscowi ludzie są chwastami w ogrodzie ludzkości. Armia w końcu zgubiła drogę i błąkała się po górach, nie wiedząc, dokąd zmierza. Przepłynęli przez wyżynę Ozark jak serwatka przez muślin i nie pozostał po nich żaden ślad.
Powlekli się więc z powrotem do Iron Mountain i regularne wojska posłano gdzie indziej. A potem milicja znowu zaczęła się wypuszczać na rajdy. W pierwszy dzień świąt Bożego Narodzenia w 1863 roku major James Wilson, z milicji unijnej, wyruszył na poszukiwania Reevesa. Był wykończony, wściekły i pokąsany przez niewidzialnego wroga, przez mężczyzn, którzy zasadzali się, a potem zapadli pod ziemię, miał dosyć kobiet i dzieci, które nic nie wiedziały o Piętnastym Pułku Kawalerii z Missouri, nigdy nie słyszały o Timothym Reevesie, a ich mężowie i ojcowie właśnie pojechali szukać zbłąkanego bydła.
Timothy Reeves i członkowie Piętnastego Pułku Kawalerii z Missouri jedli świąteczny obiad z rodzinami w Pulliam Springs. Major Wilson zaskoczył ich nad indykiem wbitym na widelec. Tak bardzo chciał zabić Reevesa, że nie robiło mu różnicy, czy na jego drodze znajdują się jacyś cywile. Ustawił swoich ludzi w szeregu i dał rozkaz do rozpoczęcia ognia. Reeves uszedł z życiem, ale Wilson zastrzelił sześćdziesięcioro cywilów - mężczyzn, kobiet i dzieci - plus nieznaną liczbę żołnierzy Piętnastego Pułku Kawalerii. Wziął stu pięćdziesięciu jeńców. Pułkownik Reeves, który swego czasu był duchownym, powiedział, że nie ma takiej dziury ani takiego pustkowia, na którym mógłby się ukryć major Wilson - że jest człowiekiem naznaczonym piętnem Szatana i czeka go niechybna śmierć.
W 1864 roku we wrześniowym upale konfederacki generał Price nadciągnął z Arkansas wraz z dwunastotysięczną, umundurowaną na szaro armią, żeby odbić Missouri dla Konfederacji. On również miał ze sobą piechotę, artylerię, korpus medyczny, intendenturę i orkiestrę dętą.
Milicja unijna zbiegła z hrabstw południowo-wschodnich, ale po drodze spaliła miasto Doniphan Courthouse. Ludzie Reevesa dogonili podpalaczy przy Ponder's Steam Mill nad Little Black River. Adair Colley i jej siostry słyszały z farmy strzelaninę, która trwała wiele godzin. Później okoliczni mieszkańcy przyjechali pochować poległych z obu obozów, unionistów i konfederatów, którzy do dzisiaj tam spoczywają. Groby są bezimienne. Gęsto upchane kamienne tablice w dębowym lesie przypominają anonimowe pomniki epoki żelaza.
Reeves i jego ludzie podążali wraz z konfederacką armią Price'a przez całą wyżynę Ozark aż do Iron Mountain. Piętnasty Pułk Kawalerii z Missouri po raz pierwszy opuścił rodzime tereny, ale ścigali majora Wilsona i nic nie mogło ich powstrzymać. Armia Price'a zaatakowała unijny garnizon w Iron Mountain i wyparła z niego załogę. Później mówiono, że tej nocy, kiedy wojska Unii się wycofały, major Wilson dał swój zegarek sierżantowi ze słowami: "Weź to dla mojego syna, bo ja nie dożyję świtu". Jego przeczucie się spełniło. Na drodze do St. Louis pułkownik Reeves wyłowił go spośród rozproszonych w ucieczce wojsk Unii. Odczytał Wilsonowi i sześciu osobom z jego kohorty zarzut zamordowania sześćdziesięciorga cywilów. Ustawił pluton egzekucyjny i krzyknął: "Ognia!" Ciało Wilsona zostawili dzikim świniom, przy drodze do St. Louis.
A potem konfederacki generał Price powtórzył manewr unijnego generała Davidsona. Przepłynęli przez wyżynę Ozark jak serwatka przez muślin. Wielka armia konfederacka ze śpiewem na ustach przemierzyła szlak wojskowy i nigdy więcej jej nie widziano.
Potem wróciła milicja unijna, odbudowała fort w Iron Mountain i urządzała jeszcze zacieklejsze rajdy.

 


ROZDZIAŁ 1

29 października 1864
Droga Żono i Dzieci. Drżącą ręką chwytam za pióro, aby Was zawiadomić, że między drugą a czwartą dziś rano zostanę rozstrzelany. Zostało mi jeszcze tylko kilka godzin na tym łez padole. Sześciu z nas skazano na śmierć w odwecie za sześciu żołnierzy Unii zastrzelonych przez ludzi Reevesa. Moja droga żono, nie płacz po mnie. Chcę spotkać się z Tobą w niebie. Chcę, żebyś nauczyła dzieci pobożności, aby mogły spotkać się ze mną po prawicy Pańskiej. […] Nie chcę, żeby to Ci ciążyło na duszy bardziej, niż jest to konieczne, spada bowiem na Ciebie cała opieka nad moimi drogimi dziećmi. Każ im pamiętać o swoim drogim ojcu. Wszystkim znajomym powiedz, że pojechałem do domu odpocząć. Idź do pana Connera i poproś go o pomoc w zwinięciu interesu. A jeśli go nie ma, to do pana Clevelanda. Jeśli nie otrzymasz tego listu przed wezbraniem Rzeki św. Franciszka, to lepiej zostań aż do żniw i rusz w drogę w porze suchej.
Jest teraz wpół do czwartej rano. Muszę zakończyć ten list i zostawić Cię w rękach Boga. Zasyłam Ci całą moją miłość i szacunek w godzinie śmierci. Ucałuj ode mnie wszystkie dzieci. Nie masz powodu się martwić o mój przyszły los, moja wiara jest bowiem głęboka i złego się nie boję. Bóg jest moim schronieniem i moją ucieczką. Żegnaj, Amy.
 
Asey Ladd
Asa Ladd, konfederacki jeniec wojenny trzymany w więzieniuprzy Gratiot Street w St. Louis, wraz z pięcioma innymi straconyw odwecie za rozstrzelanie przez Reevesa majora Jamesa Wilsonaz milicji unijnej. Ladd pochodził z południowo-wschodniego Missouri.

Był trzeci rok wojny i w okolicy zostały prawie same kobiety i dzieci. Mężczyźni poszli z pułkownikiem Reevesem do lasu, a wiele rodzin uciekło do Teksasu albo St. Louis. Z każdego parowu i doliny na wyżynie Ozark porzucone domy straszyły ślepymi oknami, a w nocy wiatr grał na szparach między deskami jak na kościanym flecie.
Adair Colley właśnie skończyła osiemnaście lat, kiedy na początku listopada 1864 roku milicja unijna aresztowała jej ojca i próbowała podpalić dom. Pierwsza zobaczyła ich jej siostra Savannah. Długa linia jeźdźców w niebieskich mundurach dwójkową kolumną skręciła w drogę prowadzącą na farmę Colleyów.
Przez całe trzy lata wojny ojciec Adair usiłował trzymać dzieci blisko domu. Był sędzią pokoju, więc tytułowano go Squire i prenumerowane przez niego gazety przychodziły na nazwisko Squire M.L. Colley. Postanowił nie mieszać się do wojny i trzymać dzieci poza zasięgiem żołnierzy obu stron. Przez trzy lata mu się to udawało. Przeczytał w gazecie z Little Rock, że tworzona jest w Missouri milicja unijna, złożona z podłego autoramentu nadrzecznych mieszkańców St. Louis i Alton tudzież innych miast położonych nad Missouri. Z mężczyzn, którzy zaciągali się dla baryłki whiskey i pięciu dolarów miesięcznie.
Dobrze wyszkolone i zdyscyplinowane wojska Unii już dawno zostały wysłane na pola bitwy na wschodzie kraju, do Wirginii i Tennessee, natomiast w pośpiechu sformowaną milicję wyekspediowano na wyżynę Ozark, gdzie miała nękać rodziny żołnierzy armii Południa, wyłapywać i aresztować ich samych podczas powrotu z sześciomiesięcznej służby oraz karać osoby podejrzewane o propołudniowe sympatie.
Ojciec Adair nie wiedział, co mówi prawo na temat ludzi, którzy walczyli w armii Południa, ale wrócili do domu i przestali być żołnierzami albo wcale się nie zaciągnęli, lecz nie potrafili tego udowodnić. Nie miało to jednak znaczenia, bo milicja unijna nie przejmowała się prawem. Kiedy spalili już sądy, zaczęli się zasadzać na pocztowców, przez co południowo-wschodnia wyżyna Ozark zdawała się odcięta od świata.
Ojciec Adair czytał córkom artykuły publikowane w "Appeal" z Memphis i "Democrat" z St. Louis, jeśli udało mu się je zdobyć. Adair wolałaby usłyszeć wiadomości o wyścigach konnych z gazety nashvillskiej, bo chciała się dowiedzieć, czy startują synowie Copperbottomów, ale wojna pożerała wszystko, nawet ludzkie myśli i wyścigi konne.
Z wyżyny Ozark do Missisipi spływają cztery duże rzeki: Eleven-Point, Current, Black i św. Franciszka. Przez trzy lata Adair obserwowała z oddali, jak żołnierze obu armii jeżdżą dolinami tych rzek, poszukując się wzajemnie. Jej brat, John Lee, co rano jechał na górskie grzbiety i pełnił wartę, bo Piętnasty Pułk Kawalerii z Missouri pod wodzą pułkownika Reevesa rekwirował konie tak samo ochoczo jak każda milicja. O świcie John Lee wypatrywał dymu ognisk, na których żołnierze gotowali śniadanie. Sam nie poszedł na wojnę, bo miał uschnięte ramię. Milicja unijna najeżdżała i podpalała gospodarstwa wokół farmy Colleyów, ale do nich samych jakoś nie znajdowała drogi.
Przez cały ten czas ojciec Adair był pochłonięty swoimi książkami prawniczymi oraz gazetami przekazywanymi z ręki do ręki wzdłuż Drogi Telegraficznej albo Szlaku Nachitoches przez sąsiadów bądź nielicznych podróżnych. Przez złożone z dwunastu szybek okno światło padało na skrzyniowy stół, przy którym pisał, spierając się z redaktorami naczelnymi co do przyczyn i konstytucyjnych aspektów wojny. Listy jednak coraz trudniej było wysłać.
Im dłużej trwała wojna, tym częściej Adair słyszała od kuzynek i nielicznych sąsiadów, jacy pozostali, że milicja unijna posyła kobiety do więzienia za nielojalność, czyli za dostarczanie ubrań i żywności swoim braciom, mężom, synom i kuzynom cwałującym z Timothym Reevesem. Że Unia aresztowała siostry Blakely, dziewczyny od Suttonów i starą panią Holland z Jack's Fork. Początkowo nikt nie wiedział, gdzie są przetrzymywane w tym dalekim mieście, ale potem zaczęły docierać informacje, że znajdują się w więzieniach dla kobiet przy Gratiot Street i St. Charles Street.
W poplamionych federalnoniebieskich kurtkach milicja spadła jak jastrząb na Doniphan Courthouse i Alton, na gospodarstwo Critesów oraz na wszystkie domy nad Pike Creek i rzeką Current, zabierając biżuterię, konie, kołdry i zastawę stołową, aby to wszystko sprzedać na czarnym rynku w St. Louis. Palili domy i strzelali do wszystkiego, co zobaczyli na swojej drodze. Tak potwornie zmasakrowali ojcu Adair twarz, iż myślała, że wybili mu oko. Stłukli go szprychą od wozu, którą potem wyrzucili oblepioną jego krwią i włosami.
Milicja unijna najpierw zabrała konie, a potem weszła do domu. Jeden żołnierz porozrzucał węgle z kominka po podłodze i dużym stole, a inny przewrócił szafę z porcelaną i tańczył po skorupach, śpiewając: "Grzeszny człowiecze, przyjdź obejrzeć ziemię, w której niebawem spoczniesz…"
Padał lekki listopadowy śnieg przywiany z Courtois Hills. Spirale białego puchu wirowały nad doliną Beaverdam Creek. Potem lunął ulewny deszcz. To ocaliło dom. Zimne krople biły jak grad i zalały kominek, który buchał gorącą parą. Z południowego zachodu nadciągnął silny wiatr, który zerwał Adair z głowy kapelusik i tak zapalczywie szarpał za sznureczki, że o mało nie poderżnęły jej gardła.
Kiedy dziewczęta walczyły z pożarem, milicja wynosiła z domu wszelką żywność i kosztowności, które udało im się znaleźć. Z postawionymi kołnierzami kurtek i nabitą bronią kursowali między domem a wozem, zostawiając na ziemi trop z łyżek, wrzecion i podeptanego papieru. Potem wsadzili na wóz ojca Adair, z zawiązanymi z tyłu rękami i bez kapelusza. Deszcz ciął go w twarz, a krew spływała cienkimi strużkami. Potem przechylony wóz odjechał w świat łomoczącej wody, z żelaznymi obręczami kół wzbijającymi cienkie aureole błota. Wieczorem Little Black River wystąpiła z brzegów.
W trzecim roku wojny domowej dzikie wino i sumak jadowity otuliły mgielnymi szkarłatnymi szalikami gardła drzew w południowo-wschodnim Missouri, gdzie zostały już prawie wyłącznie kobiety i dzieci.

 

ROZDZIAŁ 2

W zeszłym tygodniu minęło sześćdziesiąt dziewięć lat [wrzesień 1864 r.] od czasu, gdy mieszkańcy hrabstwa Shannon [wyżyna Ozark w południowo-wschodnim Missouri] okryli się żałobą po morderstwach popełnionych na Johnie Weście, pani Samowej West, Louisie Conwayu, Jamesie Henrym Galvonie, Wm. Chiltonie, Henrym Smisie, Samie Herringu, Jacku Herringu, Johnie Huddlestonie, Johnie Storym i Joshui Chiltonie. […] Zgodnie z relacjami rodzin ofiar […] oddział żołnierzy federalnych przyjechał z Rolli w okolice gospodarstwa Chiltonów i w środku nocy napadł na wiele domów. […] Federalni [tj. milicja unijna] zaczęli swój rajd od Chiltonów. […] Joe Butler i Alex Chilton byli w domu matki tego drugiego i kiedy dosiadali już koni, ich oczom ukazało się ośmiu żołnierzy federalnych. Żołnierze rzucili się w pościg, ale pani Susan Orchard, siostra Alexa Chiltona, zastąpiła im drogę i rozpostarła fartuch. Oddział się zatrzymał i zanim ją wyminął, dwaj uciekający mężczyźni byli za daleko, żeby ich dogonić.

J.J. Chilton, "Current Local", 12 listopada 1931,przedrukowane w: The Civil War in Carter and Shannon Counties,West Carter County Genealogical Society, Van Buren, Missouri, 2001


W zimowy wieczór na rok przed wojną ojciec Adair przyprowadził do domu konia. Adair zobaczyła ojca jadącego na Highlanderze i wiodącego na sznurku bułanka z pręgą wzdłuż grzbietu. Oba konie wzbijały tumany śniegu. Latarnia kładła ruchome pasy na dębach, a potem na ogrodzeniu. Adair z podkasaną spódnicą biegła za ojcem przez zaspy, kiedy prowadził Whiskey do stajni. Bułanek rozglądał się czujnie i podejrzliwie. Ojciec zaprowadził go do ostatniego boksu, z dala od Gimcracka, Highlandera i Dolly. Koń miał nietypową przypalaną maść. Sierść koloru słomy mieszała się z czarną, co składało się na połyskujący szarozłoty efekt. Kiedy koń chodził niespokojnie po boksie, kolor zmieniał się w świetle latarni, jakby zwierzę miało na sobie płaszcz z diagonalu lub tafty. Grzywa, ogon i nogi były czarne. Wzdłuż grzbietu biegła czarna kreska, a na nogach miał nikłe tygrysie prążki. Głowa u nasady była czarna, a potem stopniowo przechodziła w złotą. Miał krzepką budowę, łabędzią szyję i wysoko osadzony czarny ogon.
- To dla mnie?
Pogłaskała konia w szyję. Zimowa sierść była gruba i zdrowa.
- Dla ciebie, córko.
Adair uniosła latarnię ze świeczką, aby zobaczyć niebieskie ogniki migoczące w jego rogówkach. Bułanek przez chwilę wpatrywał się w żółty płomień, by znowu rozejrzeć się dokoła i zarżeć do Highlandera. Chrapy miał duże i pełne. Widać było każdą rzęsę nad jego ciemnymi oczami. Zanim poszli do domu, Adair zdjęła z kołka siodło i włożyła Whiskey na grzbiet, żeby sprawdzić, czy pasuje. Dobrze osiadło na kłębie.
- A teraz chodź i pozwól mu się oswoić z nowym miejscem - powiedział ojciec. - Na pewno jest niespokojny, więc zostaw go na chwilę.
Adair wróciła do domu i usiadła w dużej izbie na kufrze z ubraniami, przy ogniu. Chciała pobyć trochę sama ze swoimi myślami o szlakach, które Whiskey i ona przemierzą nazajutrz rano. Na takim koniu mogłaby się pokusić o przekroczenie Current River i pojechanie do Slayton Ford. Mogłaby się wyprawić aż do Eleven-Point. Mogłaby jeździć przez większość dnia, nie zmęczywszy konia. Zostało jej już tylko kilka lat wolności - potem zamążpójście i wyprowadzka do pełnego zgiełku domu, w którym miała tkwić usidlona przez codzienność. Adair często marzyła o milczących pustkowiach. Miejscach nie zamieszkanych przez nikogo, a zatem bez dymu, brudu, sufitów i bezmyślnego gadania - tylko ona, czysty śnieg i świat, który nieustannie się zmienia wraz z porami roku, Adair jedzie konno przez ten krajobraz.
- Nie możesz jeździć na tym koniu o każdej porze dnia i nocy - powiedział jej brat. - Ja też czasem go potrzebuję.
- Będę jeździła, kiedy mi się zachce - odparła Adair. Położyła grube pończochy i sznurowane buty przy ogniu. - A jak ja mówię, że jadę, to jadę.
- Savannah, pozbądź się tego skunksa - powiedziała Little Mary. - Załatwia się po kątach. Tam jest jego kupa, czuję smród.
Savannah siedziała na odwróconej maślnicy z małym skunksem w dłoniach.
- Urodził się poza sezonem.
Zwierzak przekręcił trójkątną główkę, by spojrzeć ze zdumieniem w ogień, a potem wpatrywał się w twarz Savannah. Łapki poruszały się chaotycznie, bez celu. Z pozostałymi młodymi rozprawiły się koty. Zostawiły tylko głowy i łapki wokół naczyń na mleko.
- Może jeść tylko mleko.
- Przynajmniej zabierz go z salonu.
- Biedne maleństwo jest głodne.
Savannah wstała i poszła do kuchni. Miała prawie piętnaście lat i jej instynkt macierzyński był w pełni rozkwitu.
- Słuchaj brata, Adair - powiedział ojciec. - To jest twój koń, ale jemu wolno go czasem pożyczyć.
Ojciec był zajęty czytaniem i nie życzył sobie kłótni. Zrobiłby wszystko dla wykręcenia się od sporu, kiedy czytał. Broszura nosiła tytuł: Sprawozdanie z Missouri: Dred Scott kontra Emerson.
- Bądźcie dla siebie dobrzy - powiedział. - Szykuje się wojna. To będzie wielka amerykańska wojna. Większa od wszystkich dotychczasowych. Wymyślili nowe, sprytne rodzaje broni. Bądźcie dla siebie dobrzy.
Powoli przewracał strony w świetle lampy naftowej. Znosił narowy swoich dzieci z wielką cierpliwością. Choroba zabrała im matkę w 1855 roku. Brat był myśliwym, a trzy dziewczyny miały kiepską rękę do tkania i gotowania, więc prowadzili się nieporządnie, byli niegospodarni, kłótliwi i szczęśliwi.
- Kupiłeś tego konia dla mnie. - Adair wstała. - To niesprawiedliwe. Dałeś Whiskey mnie.
- Nie mogę uwierzyć, że odzywasz się w ten sposób do taty - powiedziała Little Mary.
Siedziała naprzeciwko ojca zawinięta w gruby włóczkowy szal. Splatała sznurówki.
- Tylko on nam został. Obiecałaś wziąć na siebie dojenie April, jak się urodziła, i nie robisz tego.
Dwunastoletnia Little Mary miała mentalność belfrzycy, w ocenie Adair była osobą, która już by się nadawała do prowadzenia seminarium dla dziewcząt.
- Nie jestem tutaj na twoje rozkazy, Mary.
- Dziewczęta - interweniował ojciec, przewracając stronę.
- Dziewczęta! Dziewczęta! - poparł go brat Adair.
- Tylko spróbuj dotknąć mojego konia, Johnie Lee - zagroziła Adair.
Ogień wniknął do wnętrza hikorowych drewienek. Wszystkie twarze odwróciły się w jego stronę. Zapach hikory i ostry zapach dębu. Księżyc zaglądnął przez okno, a potem znowu zaczął padać śnieg.
- No to kiedy chcesz na nim jeździć? - spytał John Lee. - Moglibyśmy ustalić, jak się podzielić tym przeklętym koniem, gdybyśmy tylko doszli do porozumienia.
- Zalegasz z robotą - powiedział do niej ojciec.
- Ale z czym konkretnie? Jutro rano nie ma nic do roboty. Savannah może wydoić tę starą krowinę, którą tak bardzo kocha.
Poszukała w kufrze z ubraniami jakichś rękawiczek. Znalazła parę koronkowych, co prawda bardzo starych, na uroczyste okazje i nieco zetlałych, ale uznała, że się nadadzą. Mama była bardzo gospodarna i nic nie wyrzucała, bo na takim odludziu nigdy nie wiadomo, kiedy będzie można zdobyć nowe ubrania i kobiece akcesoria. W kufrze była patchworkowa kołdra z motywem chaty z bali i prawie wszystkie odstawione na boczny tor ubrania, które rodzina nosiła od 1819 roku. Kołdra była uszyta z resztek znacznie wcześniejszych ubrań, niedzielnych i ślubnych, ścinków wzorzystego jedwabiu i aksamitu. Mama powiedziała, że "chata z bali" kryje w sobie różne historie, niektóre gorszące. Większość tych skandali zabrała ze sobą do grobu.
- Potrzebuję go dziś wieczór - powiedział John Lee.
Siedział przy kominku z butami na kamieniach paleniska i skórzane spodnie mu parowały. Do siebie mruknął: "Sraj ogniem i oszczędź na zapałkach". Uschnięte lewe ramię przytrzymywał prawą ręką. Muszkiet postawił w kącie.
- Albo ja, albo tata cały czas jeździmy na Highlanderze, już ledwo dycha.
Obrócił się na krześle, aby spojrzeć na ojca. Kieszenie kurtki myśliwskiej miał pełne stożkowych kul kalibru.58, które grzechotały o siebie, kiedy się poruszał.
- Nie możesz jeździć na Dolly - powiedziała Savannah, która stanęła w drzwiach kuchni. - Jest za bardzo uczuciowa.
John Lee prychnął i odwrócił się do ognia. Czarne włosy zsunęły mu się na twarz.
- Adair nie może jeździć na tym koniu codziennie od rana do nocy.
- Mogę - odparła Adair. - Jutro wyruszam o świcie.
Kiedy dyszel Wielkiego Wozu obrócił się nad wyżyną, poszła do wychodka, gdzie zamarznięte kupy tworzyły coraz wyższą sztywną górę i już prawie sięgały otworu w desce, ale tata nie zamierzał nic z tym zrobić, a John Lee wybierał się na polowanie, więc wszystkie obowiązki spadały na dziewczyny. Wysypała do dołu wiadro popiołu z kominka. W kuchni napełniła drewniany kubełek gorącą wodą i umyła się, nie zdejmując halki. Pomyślała, że wolałaby mieszkać w lesie, niż znosić towarzystwo takich ludzi.
Na górze Savannah spała w łóżku z dwoma kociętami i skunksem, więc Adair ściągnęła swoją puchową kołdrę na podłogę i tam spędziła noc.


Następnego dnia Adair wstała o szóstej, kiedy było jeszcze ciemno. Włożyła do kieszeni sukienki lusterko. Potem wzięła z solniczki szczyptę soli i posypała nią płonące węgle. Obserwowała iskry, ale nie zdołała z nich wyczytać, za kogo wyjdzie za mąż. Jeszcze raz poprószyła ogień solą i wydawało się jej, że zobaczyła twarz żołnierza. Jednego z młodych mieszkańców hrabstwa.
Wyszła na dwór i kiedy mijała okno kuchni, w świetle lampy zobaczyła, jak jej oddech rozpłynął się wilgotnym obłokiem. Był to dym wewnętrznego ognia jej duszy. Każdy oddech był listem do świata. Ten list wysłała do góry przez zimne powietrze. Stała i słuchała śpiewu wilków na Courtois, których wycie przebiegało całą skalę. Trzymała świeczkę w dłoniach i palce rzucały na śnieg pręty cienia.
Weszła do stajni i włożyła świeczkę do lichtarza na poprzecznej belce. Damskie siodła wisiały w rzędzie na kołkach. Nałożyła swoje siodło Whiskey. Płaszcz z tafty mienił się kolorami, od złotego przez tabaczkowy po szary, bo koniowi spieszno było wydostać się z boksu. Po tym, jak Whiskey strzygł ku niej uszami i słuchał jej słów, Adair poznawała, że jest bardzo odważny i życzliwie usposobiony.
Wyprowadziła go ze stajni. Świat milczał i ta cisza była monetą, którą należało wydać bardzo roztropnie. Adair podciągnęła spódnicę, żeby nią nie zawadzić o łęk, i wsunęła lewy but do strzemienia. Pod spódnicę włożyła kalesony brata i pończochy naciągnięte na lekkie buty. Potem Adair i Whiskey jechali o świcie wzdłuż Beaverdam Creek. Śnieg był blady jak mgła, a stado wilków pod wodzą czarnego samca biegało wśród sosen na górskich grzbietach.
Puściła się galopem i śnieg fruwał wokół niej falami. Była zima, przełom lat 1860 i 1861, zanim zaczęła się wojna. Whiskey pędził przed siebie, z trudem go powściągała, bo pilno mu było się dowiedzieć, jaki jest świat. Adair oparła ciężar ciała na prawej kości udowej i przycisnęła kolano do boku konia, żeby szalony galop nie wysadził jej z siodła. Przebiegli przez szkliste czarne sadzawki Beaverdam, ze zwałami świeżego śniegu na brzegach. Woda wytryskała wokół niej fontannami, a spódnica wydymała się z tyłu.
Jechali doliną Beaverdam Creek. W miejscu, gdzie się zwężała, pocwałowali ścieżką prowadzącą na grań, mijając grób matki Adair z pancerzem płaskich wapiennych kamieni. Kiedy dotarli na grań, mimo sporej odległości słyszała rytmiczny chrobot młyna Ponder's Steam Mill na Little Black River. Kiedy tak stali, wzeszło słońce. Kipiące i rozedrgane, oświetliło wszystkie potężne pnie prężących się w szyku drzew. Musnęło szczyty górskie i nawarzyło mgły w dolinach.
Whiskey przebierał kopytami, z postawionymi uszami i wyciągniętą do góry szyją, spragniony nowych wrażeń. Ruszyli do źródła Blue Hole, które wytryskiwało z wapiennego urwiska. Woda gromadziła się za obrosłą mchem zaporą, którą ktoś kiedyś zbudował. Aby zobaczyć twarz przeznaczonego ci mężczyzny, należało przytrzymać nad studnią lusterko i spojrzeć w nie na studzienną wodę. W górach było jednak tyle rzek, potoków i źródełek, że nikt nie kopał studzien. Sadzawka źródełka Blue Hole musiała wystarczyć. Kuzynka Adair, Lucinda Newnan, powiedziała, że te wszystkie sztuczki z przepowiadaniem przyszłości objawiają wyłącznie pragnienia i zamiary samej dziewczyny. Adair chciała jednak spróbować, bo nieodpowiedni mężczyzna może zamknąć kobietę w domu, jeśli okaże się okrutny, może odebrać jej konia i zaprząc go do pługa, a ją samą bić kijem od miotły i nikt nie przyjdzie jej na ratunek. Nie słyszała o żadnej kobiecie, która nie wyszłaby za mąż, nie licząc czarownicy z Slayton Ford. Adair musiała wiedzieć. Może chciała zobaczyć niedobrego kandydata na męża, żeby się strzegła. Żeby umiała zauważyć złe intencje kryjące się za piękną twarzą.
Przywiązała Whiskey do niskiego konaru drzewa, a potem usiadła w cieniu platana, który rozpościerał się nad źródełkiem. Siedziała na śniegu z zadartą głową i lusterkiem w górze. Odchylała się coraz bardziej, żeby powierzchnia wody znalazła się w obrębie małego szklanego rogalika. Nareszcie się pojawiła. Kamienie pod powierzchnią układały się w kształt twarzy. Odbicie tyłu głowy Adair sprawiało, że twarz wydawała się otoczona ciemnymi włosami, a spomiędzy zębów wypływały małe rybki. Kto to może być?, pomyślała. Kto to może być? Lusterko zaparowało jej oddechem, więc wytarła je rękawem i spojrzała jeszcze raz. Przywoływała z pamięci twarze chłopców z hrabstw Ripley, Carter i Butler, prawie wszystkich szykujących się do wyjazdu na wojnę, i żadnego z nich tu nie rozpoznawała. Pod wodą znajdowała się twarz obcego człowieka, pośród wapiennych kamieni koloru kości, z rybkami przepływającymi mu przez głowę niby intencje, których Adair nie umiała rozszyfrować. Rękawiczki z koronki nie chroniły palców przez zimnem. Do wody wpadł suchy, brązowy liść dębu i nieznajomy mężczyzna uśmiechnął się. Adair sapnęła i lusterko wpadło do źródełka. Błysnęło i utonęło w ciemnościach. Strzepała śnieg z tyłu spódnicy i chociaż szukała lusterka za pomocą platanowego kija, a potem kantakiem, nie udało jej się go odzyskać.