Ostatni Kabalista Lizbony

  • szt.
  • 35,00 zł
  • Niedostępny
NAKŁAD WYCZERPANY. BRAK MOŻLIWOŚCI ZAKUPU KSIĄŻKI.


Trzymająca w napięciu książka, która kontynuuje tradycję Imienia Róży. Jej akcja usytuowana jest w środowisku potajemnych Żydów, żyjących w szesnastym wieku w Lizbonie. Jest rok 1506-ty. Ulicami Lizbony zawładnęły strach i powszechna podejrzliwość, gdy Abrahama Zarco znaleziono martwego i z nagą dziewczyną u boku. Abraham był sławnym Kabalistą, który w czasach, gdy portugalscy Żydzi zmuszeni zostali do przyjęcia chrześcijaństwa, kultywował arkana tajemnej żydowskiej wiedzy i tradycji. Młody Berekiasz, utalentowany iluminator manuskryptów, starając się rozwikłać zagadkę śmierci swego wuja, natrafia na kabalistyczne tropy. Wprowadzają go one w labirynt tajemnic, które Żydzi starali się ukryć przed swymi prześladowcami. Ostatni Kabalista Lizbony jest pełnym napięcia i zagadek oskarżeniem złowrogiego oddziaływania nietolerancji, a zarazem niezwykłym i przykuwającym uwagę thrillerem.

Rok wydania: 2003
Stron: 480
Oprawa: broszura
Format: 125/183
Pakowanie: 16
Tłumacz: Zbigniew Gieniewski

Fragment tekstu:

NOTA HISTORYCZNA


W grudniu A.D. 1496, cztery lata po tym, jak król Ferdynand i królowa Izabela wygnali z Hiszpanii wszystkich Żydów, król Portugalii Manuel dał się przekonać, że powinien postąpić tak samo. W zamian miał otrzymać za żonę córkę hiszpańskiej monarszej pary. Jednakże tuż przed wejściem w życie dekretu o wypędzeniu król Manuel doszedł do wniosku, że lepiej będzie przechrzcić portugalskich Żydów, niż tracić tak cennych dla niego poddanych. W marcu 1497 roku monarcha zarządził zamknięcie wszystkich portów, co uniemożliwiło Żydom opuszczenie kraju, rozkazując zarazem, aby spędzić ich wszystkich do kościołów i ochrzcić. Choć zachowały się relacje mówiące o tym, iż niektórzy Żydzi woleli popełnić samobójstwo i zamordować swe własne dzieci, niż przejść na chrześcijaństwo, to przeważająca większość pod przymusem wyraziła zgodę na uznanie Jezusa za Mesjasza. Nazwano ich Nowymi Chrześcijanami i dano im dwadzieścia lat na zaniechanie tradycyjnych żydowskich obyczajów, która to obietnica okazała się jednak płonna: następne dwie dekady przebiegały pod znakiem uprzedzeń, prześladowań i wtrącania Żydów do więzień. Mimo to wielu Nowych Chrześcijan kultywowało wiarę swoich przodków. Wystawiając się na wielkie niebezpieczeństwo, w tajemnicy odmawiali hebrajskie modły, odprawiali religijne obrzędy, zwłaszcza te, które dotyczyły obowiązku przestrzegania szabasu, oraz celebrowali żydowskie święta. Jednym z takim potajemnych wyznawców judaizmu był Berekiasz Zarco, narrator Ostatniego kabalisty Lizbony.

 

 

 

 

 

 

NOTA AUTORSKA
ODKRYCIE RĘKOPISU BEREKIASZA ZARCO

Abraham Vital jest adwokatem, który praktykuje w Stambule i zarabia na utrzymanie pisaniem do rządu tureckiego petycji, domagając się przyznania środków do życia ludziom niezdolnym do pracy w następstwie doznanych obrażeń lub chorób. W 1981 roku stoczył on zwycięską prawniczą batalię na rzecz pewnego pięćdziesięciodziewięcioletniego cieśli nazwiskiem Ayaz Lugo, który na skutek wypadku samochodowego utracił władzę w prawej ręce i w prawej nodze.
Lugo zmarł w czerwcu osiemdziesiątego ósmego roku. Jego żona pożegnała się z tym światem już sześć lat wcześniej. Byli bezdzietni. W dowód wdzięczności dla Abrahama Vitala, Lugo zapisał mu w testamencie swój dom.
Miałem okazję mieszkać w domu Ayaza Lugo przez siedem miesięcy, które spędziłem w Stambule w dziewięćdziesiątym roku, analizując sefardyjską poezję, a w szczególności ballady. Zaproponował mi to wielkodusznie, nie wymagając w dodatku opłacania czynszu, właśnie Abraham Vital; zapoznał nas ze sobą wspólny nasz przyjaciel, a mój doradca w kwestiach mojej pracy dyplomowej, doktor Izaak Silva Rosa, były pracownik naukowy Uniwersytetu Kalifornijskiego w Berkeley, a obecnie wykładowca na portugalskim Uniwersytecie w Porto.
Podobnie jak nieżyjący już Lugo, Vital jest sefardyjczykiem, czyli potomkiem Żydów, którzy w wiekach od piętnastego po osiemnasty falami uciekali przed prześladowaniami z Hiszpanii i Portugalii. Przodkowie Vitala i Ayaza Lugo znaleźli bezpieczne schronienie w Stambule - zwanym w owych czasach zarówno przez chrześcijan, jak i przez żydów, Konstantynopolem - już w 1492 roku. Sułtan Bejazet Drugi przyjął wówczas do Królestwa Turcji tysiące sefardyjskich Żydów, którzy musieli opuścić Hiszpanię na mocy wydanego przez króla Ferdynanda i królową Izabelę dekretu o ich wydaleniu.
Pewnego parnego poranka na początku maja Vital zawiózł mnie do dawnego domu Ayaza Lugo, mieszczącego się na skraju stambulskiej dzielnicy żydowskiej, która zwana była Balat, a powstała już w średniowieczu. Dwa piętra kamienia i łuszczących się różowych stiuków wznosiły się pomiędzy piekarnią i sklepem z płytami, przypominając mi jakąś starożytną, opuszczoną wieżę strażniczą.
Wprowadziłem się tam dziewiątego maja dziewięćdziesiątego roku. Dopóki nie zabrałem się do sprzątania, wszystko we wnętrzu tego domu miało barwę sepii, jak na starych fotografiach.
Nie musiałem nawet stawać na palcach, by móc na obu piętrach dotknąć palcami wybrzuszonych sufitów. Przez owalne okienka wielkości tacy przenikały do mojej sypialni stożkowate smugi światła. Meble z solidnego drewna, mocno już nadwątlonego przez miniony czas, bez wątpienia nabyte zostały w dzieciństwie Ayaza Lugo; wszystkie stały się antykami.
W sypialnianej komodzie znalazłem tysiące kostek cukru, pieczołowicie ułożonych w skórzanych walizkach. Najwyraźniej podczas drugiej wojny światowej cukier był trudnym do zdobycia rarytasem. Czy spakowano te kostki, na wypadek gdyby Lugo musiał pośpiesznie uciekać?
Pomyślałem: Być może Żydzi zawsze powinni mieć w pogotowiu choć jedną spakowaną walizkę.
W przeżartej przez korniki komodzie, pod stosikiem bawełnianej bielizny, znalazłem tabliczki zjełczałej tureckiej czekolady. Sprawiło mi to przyjemność; wyglądało na to, że obaj, i Lugo, i ja, byliśmy łasuchami.
Na żelaznej ramie mojego łóżka leżał mocno sprasowany materac, który wyprodukowano w Konii. Umieszczona na nim etykieta napisana została po arabsku, z czego należało wnosić, że miał jakieś siedemdziesiąt lat, jako że w latach dwudziestych w całej Turcji arabskie pismo zastąpiono łacińskim.
W domu nie było ani jednego prysznica. Z jedynego zainstalowanego w nim kranu spływał do zlewu cienki strumyczek zimnej, brązowawej wody, która wydawała pomieszaną woń chloru i rdzy; najwidoczniej Ayaz Lugo i jego małżonka, żeby się wykąpać, musieli korzystać z publicznych łaźni.
Miałem w tym domu za współmieszkańców mnóstwo myszy; ale za to, jakimś cudownym zrządzeniem losu, nie było tam mrówek ani pluskiew.
W lipcu Abraham Vital postanowił, że trzeba zacząć wprowadzać to domostwo do dwudziestego wieku, i wedle zachodnich wzorców. Przeróbki zaczęto od piwnicy, abym zanadto z ich powodu nie ucierpiał. Osiemnastego lipca robotnicy natrafili na tajemny schowek o wymiarach metr dwadzieścia pięć na metr dwadzieścia pięć, głęboki na sześćdziesiąt parę centymetrów i zamaskowany deskami, pokrytymi następnie warstewką cementu. Ktoś ukrył w nim tik - małą okrągłą skrzyneczkę, która służyła sefardyjskim Żydom do przechowywania Tory, czyli pierwszych pięciu ksiąg Starego Testamentu. Skrzyneczka ozdobiona była precyzyjnie wykonanymi srebrnymi ornamentami i emaliowanymi pawiami; po jej otwarciu okazało się wszakże, iż nie kryła w sobie Tory, lecz zestaw oprawnych w skórę rękopisów, których łącznie było dziewięć.
Teksty te pisane były prostymi literami, typowymi dla hebrajskich manuskryptów z Iberii, i językiem w większości żydowsko-portugalskim, czyli w istocie staroportugalskim, tyle że zapisanym hebrajskimi literami. Niektóre fragmenty wcześniejszych rękopisów napisane były jednak czystą średniowieczną hebrajszczyzną. Skrybowie posługiwali się kalamusem, czyli trzcinowym piórem, którego używano wówczas w Iberii. Papier zachował się w znakomitym stanie.
Sześć manuskryptów miało polerowane okładki z welinu, na których widniały iluminowane tytuły z literami, którym nadano kształty ptasich główek. Były wśród nich dudki, sowy i drozdy, ale przeważały europejskie złote zięby i pawie. Odmalowany został także jeden gatunek kolibra (co ciekawe, z rodziny żyjącej w Nowym Świecie). Jako tło dla tytułów posłużyły koronkowe, powikłane geometryczne formy i arabeski. Iluminacje były szczodrze zdobione złotymi listkami. Jeśli chodzi o kolory, dominowała wśród nich jaskrawość karminu i błękit lapis-lazuli.
Odkryłem, że wszystkie te manuskrypty zostały podpisane dokładnie zarysowanymi w formie egipskiego ibisa literami przez tego samego skrybę: Berekiasza Zarco. Dzięki datom, odnotowanym obok jego podpisu, jak również dzięki zawartym w samych tekstach odniesieniom do bieżących wydarzeń, można było stwierdzić, że spisywał je w ciągu dwudziestu trzech lat: od 5267 do 5290 wedle hebrajskiego kalendarza, czyli od A.D. 1507 do A.D. 1530.
Wieczorem osiemnastego lipca 1990 roku przystąpiłem do lektury tego dzieła. Okazało się, że miałem w rękach sześć traktatów na temat różnych aspektów kabały, mistycznej filozofii, która zrodziła się we wczesnym średniowieczu w Prowansji, by następnie na przestrzeni kolejnych wieków upowszechniać się pośród żydowskiej diaspory zarówno w ustnych przekazach, jak i na piśmie. Najlepiej znanymi kabalistycznymi tekstami są Bahir i Zohar.
Jednakże trzy rękopisy Berekiasza - te bez stron tytułowych - poświęcone były tematyce świeckiej. Pierwszy, którego stronice związane zostały za pomocą rzemyka, zaczął powstawać w 1507 roku, dwa ostatnie napisane zostały w 1530. Już po pierwszym, pobieżnym przeglądzie stało się dla mnie oczywiste, że dotyczyły one lizbońskiej masakry z kwietnia 1506 roku. W tych krwawych zamieszkach straciło wówczas życie około dwóch tysięcy Nowych Chrześcijan - żydów, siłą nawróconych na chrześcijaństwo w 1497 roku - spośród których wielu spalono na placu Rossio, do dziś stanowiącym centralny punkt portugalskiej stolicy.
Niestety, kolejność sporej liczby zwartych fragmentów, a nawet pojedynczych kart Berekiaszowego manuskryptu, została pomieszana przez kogoś, kto bez wątpienia nie potrafił się rozeznać w portugalskiej odmianie hebrajskiego. Gotowałem się z wściekłości; dwa miesiące zajęło mi ułożenie wszystkiego z powrotem na swoim miejscu. Kiedy już jednak dzieło Berekiasza Zarco zostało uporządkowane, czytało się je całkiem gładko.
Te trzy historyczne manuskrypty łącznie stanowią jednolite dzieło, opowiadające dzieje rodziny Berekiasza podczas owych tragicznych wydarzeń kwietnia 1506 roku. Głównym wątkiem są Berekiaszowe poszukiwania mordercy jego ukochanego wuja Abrahama, sławnego kabalisty, który najprawdopodobniej napisał niektóre spośród tekstów tak zwanej Szkoły Lizbońskiej, nieznanego dotychczas autorstwa, a wśród nich Pukanie do drzwi oraz Księgę boskiego owocu; lektura tej historii pokaże, dlaczego Abraham wolał, by pozostały one anonimowe.
Znanych nam jest kilka innych opisów tego pamiętnego pogromu (w tym relacja Solomona Ibn Vergi, o którym zresztą Berekiasz w swoim tekście wspomina), toteż historyczna wiarygodność tej historii jest niepodważalna. Wszystkie główne wydarzenia, o których opowiada lizboński iluminator, są potwierdzone przez jemu współczesnych. Wielu wymienionych przez niego ludzi, w tym Didiego Molcho, dom Joăo Mascarenhasa i Izaaka Ibn Farraja, znamy z ich własnych pisemnych przekazów, jak również z dokumentów Kościoła oraz Korony Portugalskiej.
Niektórzy czytelnicy, nie obeznani z szesnastowieczną literaturą sefardyjczyków i Nowych Chrześcijan, mogą mieć trudności, zapoznając się z historią Berekiasza poprzez moją adaptację, której nadałem formę swego rodzaju sensacyjnej literackiej zagadki, nie unikając przy tym potocznego języka. Jednakże Berekiasz Zarco, podobnie jak wielu jemu współczesnych, jest zarówno w swym oglądzie świata, jak i w pisarskim stylu, autorem nader nowoczesnym. Zwłaszcza drugi manuskrypt ukazuje prostotę i bezpośredniość jego narracyjnej techniki, przypominającej hiszpańskie powieści zbójeckie, z których najwcześniejsze wydane zostały notabene krótko po tym, jak Berekiasz zakończył swe dzieło. Co przy tym interesujące, to fakt, iż wielu hiszpańskich autorów tego typu powieści również było przechrzczonymi żydami.
Wszelako w odróżnieniu od powieści zbójeckich, ton Berekiasza nadzwyczaj rzadko bywa ironiczny, a już nigdy komiczny. Co więcej, jego główna postać - czyli on sam - nie jest ani szelmą, ani bohaterem. Jest po prostu taki, jakim z pewnością był sam Berekiasz Zarco: inteligentny, acz wewnętrznie pomieszany młody iluminator manuskryptów, sprzedawca owoców i kabalista; młodzieniec, którego duchowo spustoszyła tragiczna śmierć jego wuja.
Bezpośredniość języka Berekiasza przejawia się między innymi w przekleństwach, jawnie bluźnierczych stwierdzeniach, a nawet w pospolitej ulicznej gwarze; starałem się to wszystko zachować i oddać.
Zdaje się jasne, że gdyby Berekiasz zamierzał jeszcze napisać jakiś mistyczny traktat lub nawet poważny tekst historyczny, mógłby to uczynić. Miał odpowiedni po temu talent i wystarczającą wiedzę. Lecz nic takiego nie wyszło spod jego pióra. Napisał trzyczęściową powieść zagadkę, której ostatnią część dzisiejsi krytycy mogliby określić jako posłowie. Na użytek nowoczesnego czytelnika podzieliłem te trzy części na dwadzieścia jeden rozdziałów. Te od pierwszego do ósmego obejmują pierwszy z Berekiaszowych rękopisów, od dziewiątego do dwudziestego - drugi, a dwudziesty pierwszy - trzeci.
Choć Ostatni kabalista Lizbony jest czymś więcej niż tylko przekładem, to pozostawałem rygorystycznie wierny tekstowi Berekiasza, uchybiwszy temu obowiązkowi tylko w odniesieniu do dwóch jego elementów: pominąłem mianowicie fragmenty, w których zapisuje on teksty długich modlitw i religijnych pieśni, a także obszerne dygresje na temat zawiłych duchowych arkanów kabały. Choć interesujące dla uczonych, to przeciętnemu czytelnikowi z pewnością zdałyby się one nużące lub zgoła nudne, toteż w przeważającej większości usunąłem je z mojej przeróbki tego tekstu. Zamieniłem również kolejność kilku części, by całość układała się w porządku chronologicznym, albowiem Berekiasz próbował łączyć je ze sobą powiązaniami o charakterze spirytualnym. Jestem jednak przekonany, że i to w żaden istotny sposób nie zniekształciło jego dzieła, a reorganizacja jego struktury sprawi, iż znajdzie ono większe zrozumienie u dzisiejszego czytelnika.
Ogólnie rzecz biorąc, próbowałem utrzymywać równowagę pomiędzy współczesnym językiem a wtrącanymi od czasu do czasu "zabytkowymi" słowami lub sformułowaniami. Tak opracowana całość pozostała, mam nadzieję, wierna duchowi oryginału.
Berekiasz nie jest konsekwentny, jeśli chodzi o zapis słów portugalskich; być może dlatego, że miał kłopoty z zastępowaniem pisowni języka ziemi, na której się urodził, hebrajskimi literami. Kiedy więc przytaczany jest portugalski, posługuję się jego dzisiejszym zapisem.
Tam gdzie zachowane zostały hebrajskie słowa, posłużyłem się alfabetem łacińskim, aby mogli je wymówić amerykańscy i europejscy czytelnicy.
Rękopisy Berekiasza dają okazję do zastanowienia się nad paroma interesującymi aspektami historii hebrajskiego piśmiennictwa na terytorium dawnej Iberii. Czy na przykład opatrzona ilustracjami Tora, którą znajduje on w genizie, czyli tajemnej skrytce swojego wuja, jest tak zwaną Biblią Kennicotta, znajdującą się obecnie w zbiorach Biblioteki Bodlejańskiej Uniwersytetu w Oksfordzie? Jego napomknienia o literach, które obrazują dzikie bestie, oraz o Izaaku Bracarense (bez wątpienia chodzi o Izaaka de Braga, dla którego manuskrypt ten był iluminowany) zdają się wskazywać na ten właśnie tekst. Nic nie wiadomo o losach tej Biblii od chwili jej ukończenia w 1476 roku aż do roku 1771, kiedy nabył ją Oksford, zachęcony do tego przez bibliotekarza, doktora Kennicotta. Może więc naprawdę dzieło to zostało uratowane przez Abrahama Zarco i jego siostrzeńca Berekiasza?
Co się tyczy hebrajsko-arabskiej wersji Fontanny Życia, która znajdowała się w posiadaniu ojca Carlosa, to czy naprawdę została ona przeszmuglowana do Salonik? W takim razie, co się z nią stało, skoro nigdy nie znaleziono oryginalnej wersji, a tylko jej łacińskie tłumaczenia?
A wreszcie - Ostatni kabalista Lizbony sam w sobie stanowi zagadkę. Dlaczego ukryto te manuskrypty w piwnicy Ayaza Lugo? Jak wytłumaczyć fakt, że we współczesnych im żydowskich tekstach nie znaleziono żadnej wzmianki na ich temat? Czyżby nigdy nie zostały opublikowane? Przecież, zważywszy na jawnie sformułowany cel ich powstania, którym było ostrzeżenie Nowych Chrześcijan i Żydów przed nieustannym niebezpieczeństwem, jakie im zagrażało w Europie, Berekiasz powinien był się postarać o jak najszersze upowszechnienie swego dzieła!
Profesor Ruth Pinhel z Uniwersytetu Paryskiego przedstawiła mi kilka teorii na ten temat; ich echo znalazłem również w wypowiedziach innych znawców średniowiecznej literatury sefardyjskiej, do których zwróciłem się o radę.
Otóż, po pierwsze, lekceważące opinie Berekiasza o Starych Chrześcijanach i jego otwarte nawoływanie, by Żydzi i Nowi Chrześcijanie opuścili Europę, z pewnością wywołałyby gniew europejskich władców i kościelnej hierarchii, zwłaszcza portugalskich i hiszpańskich inkwizytorów; gdyby Berekiasz rozpowszechnił swoje dzieło w chrześcijańskiej Europie, jego kopie byłyby konfiskowane i palone.
Możliwe też, że jego płomienne nawoływanie do emigracji Żydów rozjuszyłoby przywódców z trudem egzystujących w Europie społeczności żydowskich; czy to tajemnych sefardyjskich ugrupowań w Portugalii i Hiszpanii, czy jawnie funkcjonujących społeczności aszkenazyjskich w środkowej i północnej Europie. Także Żydzi lub Nowi Chrześcijanie, którzy byli w znaczącym stopniu duchowo, emocjonalnie lub finansowo zainteresowani pozostaniem w Europie, mogliby zwalczać dzieło Berekiasza równie zaciekle, jak chrześcijanie.
Co więcej, jego podejście do takich kwestii jak seks i schizma pomiędzy kabalistami a zwierzchnością rabinacką mogłoby się po prostu wydać nazbyt szczere i otwarte dla części jego potencjalnych czytelników. A już z całą pewnością dzieło Berekiasza stanowiłoby tabu dla wielu konserwatywnych żydowskich przywódców, którzy wszak usiłowali powstrzymać nadchodzący wiek Żyda zeświecczonego.
Muszę tu wspomnieć o jeszcze innej teorii, choć budzi ona moje osobiste wątpliwości: możliwe, że to sam Berekiasz nie chciał rozpowszechniać swego dzieła; nie tylko pragnął on zapobiec ujawnieniu istnienia potajemnych Żydów, o których mowa w jego tekście, ale i brał pod uwagę fakt, iż ekskomunika tak zwanych heretyków bynajmniej nie zdarzała się wówczas rzadko. Odczuwając palącą potrzebę ostrzeżenia europejskich Żydów przed losem, jaki dla nich przewidział jego wuj, zarazem mógł się lękać, że zostanie wykluczony ze swojej społeczności, jak to się wiek później przydarzyło innemu Żydowi o portugalskich korzeniach, Baruchowi Spinozie. Może więc tylko w sekrecie rozprowadzał kopie swego dzieła, błagając czytelników, żeby nie rozpowszechniali jego treści, a jeszcze lepiej - żeby w ogóle nie wspominali o jego istnieniu. Mogłoby to wyjaśniać fakt, iż nie opatrzył swych manuskryptów żadnym tytułem.
I jeszcze jedna, o wiele bardziej przygnębiająca możliwość: jest bardzo prawdopodobne, że Berekiasz został zabity, gdy podjął próbę potajemnego powrotu do Portugalii, żeby ratować swoją kuzynkę Rezę. Gdyby zrobił jakieś kopie swego dzieła i zabrał je ze sobą do Iberii, przepadłyby wówczas razem z nim; ocalałoby jedynie to, co zostało ukryte w konstantynopolskim domu.
Co do samej skrytki, to bardzo możliwe, że wszystkie manuskrypty zostały w niej schowane podczas wojny w obawie przed nazistami; jej cementowa osłona została wykonana właśnie w tamtym okresie. Trzeba bowiem pamiętać, że portugalscy Nowi Chrześcijanie w szesnastym, siedemnastym i osiemnastym wieku masowo emigrowali głównie do Turcji, Grecji, Północnej Afryki, Holandii i Włoch, a więc na terytoria, którym zagrażała lub które podbiła Rzesza Niemiecka. W rezultacie tego masowego napływu Nowych Chrześcijan, już pod koniec szesnastego wieku w Konstantynopolu żyła największa w Europie, trzydziestotysięczna społeczność żydowska, która zbudowała tam aż pięćdziesiąt cztery synagogi.
Podczas drugiej wojny światowej większość iberyjskich Żydów, zamieszkujących w Grecji, Jugosławii i pozostałych krajach południowo-wschodniej Europy - było ich dwieście tysięcy albo i więcej - aresztowano i zagazowano. Pamiętając o Berekiaszowym wołaniu, aby Żydzi i Nowi Chrześcijanie opuścili chrześcijańskie ziemie, uznać trzeba za wielce interesujący fakt, iż w Turcji, choć przygniatającą przewagę mieli tam muzułmanie, żydowska społeczność pozostawała pod ochroną rządu i w całości uszła przed zagładą. Mimo to jednak właściciel - lub właściciele - rękopisów Berekiasza, którymi byli być może rodzice Ayaza Lugo, mogliby się lękać, iż fala wielkiego pogromu ogarnie także Turcję, tak samo jak czterysta lat wcześniej Berekiasz obawiał się, że inkwizycja rozprzestrzeni się z Kastylii na Portugalię (inkwizycja ostatecznie ustanowiona została w Portugalii w roku 1536, mniej więcej pięćdziesiąt lat po tym, jak zaczęła się w Hiszpanii, i zaledwie sześć lat od chwili, gdy Berekiasz zakończył swe dzieło).
Czy Lugo wiedział o istnieniu tych manuskryptów? W swojej ostatniej woli ani słowem o nich nie wspomniał. Mogło zatem być i tak, że rodzice ukryli je bez jego wiedzy.

Moje podziękowania należą się przede wszystkim Abrahamowi Vitalowi, który wspaniałomyślnie otworzył przede mną swój dom, a następnie zgodził się, żebym tam pracował nad tekstami Berekiasza Zarco. Wdzięczność pragnę wyrazić również jego małżonce, Miriam Rosencrantz-Vital, która ułatwiła mi przeżycie wielu długich wieczorów, pokrzepiając mnie butelkami znakomitego porto oraz własnoręcznie przyrządzanym kuskusem.
Niechaj wyrazy mej wdzięczności przyjmą również: Isaac Silva Rosa, który zachęcił mnie do przerwania pracy nad moją naukową dysertacją i zajęcia się znalezionym rękopisem; Ruth Pinhel, która tak bardzo mi pomagała w pozyskiwaniu historycznych odnośników, Ari Diaz-Lev i Carl Konstein, moi pomocnicy w tłumaczeniach z hebrajskiego, tudzież Joseph Amaro Marcus, ekspert w dziedzinie portugalskiej i hiszpańskiej kabały, który odczytywał wszystko to, co dla mnie było nieodczytywalne.

Książka ta powstała dla upamiętnienia zarówno postaci samego Berekiasza Zarco, jak i jego rodziny oraz przyjaciół.