Ostrze Darwina

  • szt.
  • 32,90 zł
  • Niedostępny

BRAK MOŻLIWOŚCI ZAKUPU KSIĄŻKI. NAKŁAD WYCZERPANY.

Jak wszystko, co napisał Simmons, tak i Ostrze Darwina jest powieścią ponadgatunkową, tym razem mamy do czynienia ze skrzyżowaniem thrillera, powieści detektywistycznej, prawniczej i kryminału. Bohater, Darwin "Dar" Minor, jest byłym oficerem śledczy NTSB (Narodowej Rady Bezpieczeństwa Transportu) i doktorem fizyki, a obecnie pracuje w prywatnej kalifornijskiej firmie jako specjalista od rekonstrukcji wypadków.
Pewnego dnia cudem unika śmierci, gdy strzelają do niego mężczyźni z podrasowanego mercedesa. Śledztwo w tej sprawie prowadzi prokurator Sydney Olson oraz sam Dar, który dobiera sobie współpracowników z Departamentu Policji San Diego, LAPD, kalifornijskiej policji drogowej i FBI. Szybko okazuje się, że do Minora strzelali zabójcy rosyjskiej mafii. Czym zdenerwował ich pracodawców? Ostatnimi czasy oceniał jedynie "dziwne" wypadki samochodowe. Zaczyna badać sprawy głębiej i zaczynają ginąć ludzie…
Powieść obfituje w nieprawdopodobne zwroty akcji, bogate tło obyczajowe i historyczne (Darwin walczył kiedyś w Wietnamie, badał też sprawę wybuchu "Challengera"), a także w strzelaniny, ucieczki i pościgi samochodowe.

Rok wydania: 2005
Stron: 556
Oprawa: broszura
Format: 125/183
Pakowanie: 12
Tłumacz: Ewa Wojtczak

Fragment tekstu:

Książkę tę poświęcam Wayne'owi Simmonsowi i Stephenowi Kingowi. Mojemu bratu Wayne'owi za niezmienne poczucie humoru, którego nie pozbawiła go nawet praca - codzienne śledztwa w sprawie wypadków samochodowych, a Stephenowi, który z powodu czyjejś niewytłumaczalnej głupoty poczuł na chwilę niebezpieczny dotyk czubeczka ostrza Darwina, pragnę wyrazić wdzięczność za to, że ciągle jest z nami i nadal chce nam opowiadać kolejne historie.

Autor pragnie podziękować Wayne'owi A. Simmonsowi i Trudy Simmons za pomoc i rady, jakie od nich otrzymał podczas zbierania materiałów do tej powieści.
Dziękuję też kierownictwu portu szybowcowego Warner Springs za udzielenie mi zgody na sprawdzenie moich teorii związanych z walką powietrzną i przetestowanie pod tym kątem jednego z ich wyczynowych szybowców. Chcę również podziękować "The Accident Reconstruction Journal", Scout Sniper School Marynarki Stanów Zjednoczonych w Quantico, w stanie Wirginia oraz Camp Pendleton w Kalifornii. Wiele zawdzięczam także pismom Stephena Pressfielda na temat greckich teorii związanych z badaniem strachu i umiejętnością jego opanowania oraz Jimowi Landowi za doskonały podręcznik dla snajperów. Artyście z filii Acura koncernu Honda Motor, czyli człowiekowi, który ręcznie zmontował silnik mojej acury NSX, mogę powiedzieć jedynie: Dômo arigatô gozaimasu. I spytać: Shűri o onegai dekimasu ka?*.
Wszystkie nieszczęśliwe zdarzenia i kolizje drogowe omawiane w Ostrzu Darwina oparte zostały na prawdziwych sprawozdaniach z rekonstrukcji wypadków zarówno samochodowych, jak i innych, choć dla celów powieściowych każde opisane tu śledztwo zmieniłem w mieszaninę faktów z kilku realnie przeprowadzonych dochodzeń. Na koniec pragnę złożyć podziękowania wszystkim oficerom śledczym badającym przyczyny rozmaitych wypadków oraz ekspertom od ich rekonstrukcji. Profesjonalizm tych wszystkich osób, ich umiejętności analityczne i osobliwe poczucie humoru dodały tej powieści blasku. Właśnie tym ludziom zawdzięczam precyzję i wszelkie pozory rzeczywistości widoczne w książce. Jeśli zaś chodzi o pomyłki - autorem ich wszystkich jestem wyłącznie ja sam.

 

Brzytwa Ockhama: "Wśród równorzędnych rozwiązań najwłaściwsze jest zwykle to najprostsze".
William Ockham, wiek XIV

Ostrze Darwina: "Wśród równorzędnych przyczyn najczęstszą jest zwykle głupota".
Darwin Minor, wiek XXI

 

Rozdział pierwszy
A JAK AROGANT

Telefon zadzwonił kilka minut po czwartej rano.
- Lubisz wypadki, Dar, dlatego musisz przyjechać i obejrzeć ten.
- Nie lubię wypadków - odparował Darwin Minor. Nie spytał, kto dzwoni. Natychmiast rozpoznał głos Paula Camerona, chociaż nie kontaktowali się już od ponad roku. Cameron był sierżantem, funkcjonariuszem stanowej policji drogowej zwanej California Highway Patrol (w skrócie CHP) i działał w okolicach Palm Springs.
- No cóż - rzucił Cameron. - Powiedzmy zatem, że lubisz rozwiązywać łamigłówki.
Darwin odwrócił się, aby sprawdzić godzinę.
- Nie osiem minut po czwartej rano - odciął się.
- Ta jest naprawdę warta twojej uwagi - głos w słuchawce brzmiał głucho, jakby sierżant łączył się przez radio albo dzwonił z telefonu komórkowego.
- Gdzie?
- Montezuma Valley Road - odrzekł Cameron. - Z półtora kilometra w głąb kanionu, w miejscu, gdzie droga S-22 schodzi ze wzgórz w pustynię.
- Jezu Chryste - wymamrotał Darwin. - Mówisz o Borrego Springs. Będę się tam tłukł dobre dziewięćdziesiąt minut.
- Nie, jeżeli pojedziesz swoim czarnym samochodem - zarechotał Cameron. Jego chichot zlał się ze zgrzytami i zakłóceniami kiepskiego połączenia.
- Jakiego rodzaju kraksa może mnie wysłać do Borrego Springs przed śniadaniem? - spytał Dar, siadając prosto. - Wielki karambol? Kilka pojazdów?
- Nie wiemy - odparł sierżant, wciąż lekko rozbawionym tonem.
- Co to znaczy, że nie wiecie? Nie wysłałeś jeszcze nikogo na miejsce wypadku?
- Ależ ja dzwonię z miejsca wypadku! - funkcjonariusz przekrzykiwał zakłócenia.
- I nie wiesz, ile samochodów brało udział w stłuczce? - Dar miał nadzieję, że znajdzie papierosa w szufladzie stolika przy łóżku. Rzucił palenie dziesięć lat temu, tuż po śmierci żony, nadal jednak w stresujących sytuacjach odczuwał głód nikotynowy.
- Nie możemy nawet stwierdzić ponad wszelką wątpliwość, jakiego rodzaju pojazd czy pojazdy uczestniczyły w zderzeniu - Cameron wypowiedział to długie zdanie powoli, oficjalnym i protekcjonalnym tonem, którego policjanci używają podczas rozmów służbowych.
- Co masz na myśli? - spytał Dar. Potarł podbródek, usłyszał odgłos przypominający tarcie papierem ściernym i potrząsnął głową. Widział mnóstwo efektów zderzeń czołowych i innych kraks, do których doszło z powodu nadmiernej prędkości pojazdów. Rzeczywiście czasami trudno było odgadnąć model i pierwotny kształt wraku. Szczególnie w nocy.
- Mówię, że nie wiemy, czy rozbił się jeden samochód, kilka samochodów, samolot czy pieprzone UFO - odparł sierżant CHP. - Jeśli tego nie zobaczysz, Darwin, będziesz żałował przez resztę swoich dni.
- Co ty…? - zaczął Dar, lecz umilkł, gdyż Cameron się rozłączył. Minor postawił nogi na ziemi i siedząc nadal na łóżku, zapatrzył się w rozciągającą się za oknami jego wysokiego mieszkania ciemność. Wymamrotał: - Cholera. - Wstał. Musiał wziąć szybki prysznic.

Dojazd z San Diego zabrał mu dokładnie pięćdziesiąt osiem minut. Acura NSX gnała nawet na ostrych kanionowych zakrętach, a na długich odcinkach prostej osiągała maksymalną prędkość. Darwin włożył przenośny wykrywacz radaru do schowka na rękawiczki, zakładał bowiem, że wszystkie pojazdy patrolujące autostradę S-22 udały się na miejsce wypadku. Zaczęło świtać, gdy Minor wjechał na ponadkilometrowy stromy zjazd i ruszył w dół, obok Ranchita ku Borrega Springs i pustyni Anza-Borrega.
"Jednym z problemów specjalisty od rekonstrukcji wypadków - myślał Dar, wrzucając trzeci bieg i bez wysiłku pokonując zacieśniający się zakręt, równocześnie wsłuchując się w cichy, gardłowy, oznaczający zmniejszanie prędkości pomruk auta, a w końcu przełączając na czwórkę i znowu pędząc - jest towarzyszące mu ciągle wspomnienie śmiertelnej w skutkach głupoty ludzkiej, którą widzi podczas jazdy niemal na każdym kilometrze każdej przeklętej autostrady".
Acura z rykiem wspięła się na niskie, rozświetlone blaskiem przedświtu wzgórze, po czym z warkotem silnika rozpoczęła długi zjazd krętą drogą do kanionu położonego kilka kilometrów niżej.
"Na przykład tam" - myślał Minor, zerkając szybko na niczym nie wyróżniający się obszar z długą starą barierką na drewnianych słupkach wyposażonych w migające światełka. Obok był ostry zakręt. "Właśnie tam".
Niewiele ponad pięć lat temu Darwin przyjechał w to miejsce ledwie trzydzieści pięć minut po wypadku. Szkolny autokar uderzył w starą barierkę, ściął ponad osiemnaście metrów, przeleciał nad nasypem, trzykrotnie się przetoczył, po czym zsunął się po stromym, usianym głazami stoku, spadając w wąski strumień poniżej, gdzie legł na boku z roztrzaskanym dachem. Autokar należał do wydziału szkolnictwa, rejon Desert Springs i wracał z "Ekotygodnia" - kilkudniowej górskiej wycieczki kempingowej; wiózł czterdziestu jeden szóstoklasistów i dwoje nauczycieli. Gdy Dar tu przybył, ambulanse i helikoptery Flight-For-Life wciąż zabierały poważnie ranne dzieci, a rozstawione na skalistym zboczu pary sanitariuszy przekazywały z dołu do góry nosze z rannymi i ofiarami katastrofy. Ułożone na brzegu strumienia żółte plastikowe worki skrywały przynajmniej trzy młode ciałka. Ostatecznie okazało się, że zginęło sześcioro dzieci i jeden z nauczycieli, dwudziestu czterech uczniów odniosło poważniejsze rany, w tym chłopiec nieodwracalnie sparaliżowany od pasa w dół. Prowadząca autokar kobieta miała jedynie kilka przecięć i stłuczeń oraz złamaną lewą rękę.
Minor pracował wtedy dla National Transportation Safety Board (NTSB), czyli Narodowej Rady Bezpieczeństwa Transportu. Rok później odszedł z NTSB i został niezależnym specjalistą od rekonstrukcji wypadków drogowych i innych. Wtedy właśnie zatelefonowano do jego mieszkania w Palm Springs w sprawie kraksy autobusu.
Przez kilka dni po wypadku Dar oglądał w telewizji programy poświęcone tej tak zwanej "straszliwej tragedii" i czytał relacje w dziennikach. Stacje telewizyjne Los Angeles oraz gazety uznały początkowo prowadzącą autokar kobietę za bohaterkę i tak ją traktowano we wszystkich reportażach i artykułach. Wniosek taki wypływał też z wywiadu z kierowcą przeprowadzonego tuż po wypadku i z zeznań uczestników kraksy, między innymi nauczyciela, który siedział za jednym z zabitych dzieci. Przedstawiciele mediów ustalili, że po prostu zawiodły hamulce autokaru - mniej więcej półtora kilometra za miejscem, w którym pojazd rozpoczął długi, stromy zjazd. Kierowca, czterdziestojednoletnia rozwiedziona matka dwojga dzieci, krzykiem powiadomiła o tym fakcie pasażerów i kazała im się czegoś chwycić. Później nastąpiło dziewięć i pół kilometra przerażającej jazdy. Prowadząca autokar starała się ze wszystkich sił utrzymać na drodze rozszalały pojazd, a ponieważ hamulce nie działały, na ostrych zakrętach dzieci spadały z siedzeń. Nieludzkie zmagania kobiety zakończyły się w strumieniu i wszyscy zgodnie ocenili, że nie mogła nic więcej zrobić, cudem utrzymując pędzący autokar na drodze tak długo, jak mogła.
Dar przeczytał mnóstwo artykułów wynoszących pod niebiosa bohaterstwo kierowcy. Dwie stacje telewizyjne z Los Angeles zaprezentowały reportaż na żywo ze szkolnego zebrania, podczas którego rodzice ocalałych z wypadku dzieci dziękowali kierującej kobiecie za heroiczne próby uratowania autokaru w "beznadziejnych okolicznościach". "Nocne Wiadomości" NBC pokazały specjalny czterominutowy program nie tylko o tej kobiecie, lecz także o innych kierowcach szkolnych autobusów, którzy zostali ranni lub zginęli "podczas pełnienia obowiązków". Tom Brokaw nazwał tych ludzi "niedocenionymi bohaterami Ameryki".
Minor tymczasem zebrał informacje. Szkolny autobus był modelem TC-2000, wyprodukowanym w 1989 roku przez Blue Bird Body Company. Okręgowy oddział szkolnictwa w Desert Springs nabył go w tym samym roku. Pojazd miał układ kierowniczy ze wspomaganiem, silnik diesla oraz czterobiegową, automatyczną skrzynię biegów AT 545, skonstruowaną przez wydział Allison Transmission firmy General Motors. Został też wyposażony w zgodny z federalnym standardem bezpieczeństwa FMVSS podwójny, pneumatyczno-mechaniczny, tarczowo-bębnowy układ hamulcowy typ 121: na przedniej osi - hamulce tarczowe, typ 20, na tylnej - bębnowe, typ 24/30 oraz dodatkowy hamulec awaryjno-parkingowy. Wszystkie hamulce miały czternastocentymetrowe napinacze pasków.
Przy siedzeniu kierowcy znajdował się biodrowy pas bezpieczeństwa, siedzenia pasażerów natomiast nie miały żadnych pasów. Darwin wiedział, że był to standard w przypadku szkolnych autokarów. Rodzice, którzy nigdy nie pozwoliliby dzieciom jechać w rodzinnym aucie bez pasów, radośnie machali na pożegnanie swoim pociechom odjeżdżającym każdego ranka autobusem, w którym żadne z pięćdziesięciu miejsc nie wyposażono w takie zabezpieczenie. W dodatku rzeczony autokar był rażąco przeciążony - jego waga wraz z pasażerami i bagażem kempingowym wynosiła prawie 10 400 kilogramów.
Prowadząca pojazd miała - jak to wyłożyły gazety i sprawozdania telewizyjne - "doskonały poziom bezszkodowości, według danych okręgu". Testy krwi wykonane w szpitalu natychmiast po wypadku nie wykazały żadnych śladów leków czy alkoholu. Dwa dni po kraksie Dar przeprowadził z kobietą wywiad i jej opis prawie słowo w słowo pokrywał się z zeznaniem, które złożyła w wieczór tragedii podczas przesłuchania przed CHP. Potwierdziła, że około półtora kilometra od punktu startowego, na zjeździe o niewielkim stopniu nachylenia hamulce autobusu "wydawały się dziwaczne i zbyt miękkie". Wcześniej, gdy wduszała pedał hamulca, pojawiało się światełko ostrzegawcze, sugerujące zbyt niskie ciśnienie w układzie hamulcowym. W tym momencie autokar zaczął się wspinać na kolejne wzgórze i przez następne półtora kilometra zwalniał. Bieg automatycznie zmienił się na niższy, światełko ostrzegawcze znikło, choć mignęło jeszcze kilka razy. Prowadząca uznała, że problem sam się rozwiązał i nie widziała powodu do przerwania jazdy.
Niestety, wkrótce zaczęli kolejny długi zjazd, a wtedy hamulce "po prostu kompletnie zawiodły". Autobus przyspieszał i kobieta za kierownicą nie mogła go zatrzymać - nie działał hamulec nożny, nie działał także ręczny. W pojeździe dało się wyczuć intensywny odór spalenizny, a znad tylnych kół unosił się dym. Kobieta wyłączyła automatyczną skrzynię biegów i ręcznie przełączyła bieg na drugi, lecz ten manewr nic nie pomógł. Chwyciła więc radio, ażeby połączyć się z dyspozytorem, musiała jednakże odłożyć mikrofon, potrzebowała bowiem obu rąk, jeśli chciała utrzymać rozszalały autobus na drodze. Przez prawie dziesięć kilometrów jakoś sobie radziła, pokrzykując czasem do uczniów i nauczycieli: "Pochylić się na lewo!" lub "Przechylcie się na prawo!". W końcu autobus wpadł na zewnętrzną barierkę, ściął ją i runął w dół. "Nie wiem, co mogłabym wtedy jeszcze zrobić" - powiedziała kobieta podczas rozmowy i rozpłakała się. Jej opowieść zgadzała się z relacjami ocalałych dzieci i nauczyciela, z którymi Minor rozmawiał.
Prowadząca pojazd miała lekką nadwagę, ziemistą cerę i wąskie usta. Początkowo Darwin uznał ją za niezbyt rozgarniętą, wręcz gamoniowatą, musiał jednak zachować swoje zdanie dla siebie. Im stawał się starszy i im dłużej pracował w tym fachu, tym głupsza wydawała mu się większość ludzi. A od śmierci żony coraz więcej kobiet uważał za istoty ociężałe umysłowo.
Jego ludzie sprawdzili akta kierowcy. Stacje telewizyjne i gazety donosiły, że kobieta miała "doskonały poziom bezszkodowości, według danych okręgu" i była to prawda, tym niemniej należało zauważyć, że podjęła pracę w okręgu zaledwie sześć miesięcy przed wypadkiem. Według akt Wydziału Komunikacji i Transportu z Tennessee, gdzie mieszkała przed przeprowadzką do Kalifornii, w ciągu pięciu lat raz została przyłapana, gdy prowadziła pojazd pod wpływem alkoholu i dostała dwa mandaty za wykroczenia drogowe. W Kalifornii otrzymała prawo jazdy na autobus i zezwolenie do prowadzenia szkolnych autokarów (zgodę Wydziału Transportu Pasażerskiego); dwa dni po ich wydaniu zatrudnił ją okręg. Miała ważne kalifornijskie prawo jazdy kategorii B (zawodowe), ograniczone wyłącznie do konwencjonalnych autobusów z automatyczną skrzynią biegów. Z danych kalifornijskiego Wydziału Komunikacji i Transportu wynikało również, że dziesięć dni przed wypadkiem kobieta otrzymała dwa mandaty: za odmowę okazania polisy obowiązkowego ubezpieczenia oraz za brak tablic rejestracyjnych. Akta CHP sugerują, że do czasu uzupełnienia braków zatrzymano jej prawo jazdy, które zwrócono zaledwie w przededniu wypadku, gdy wypełniła w wydziale komunikacji i transportu formularz SR-22 (potwierdzenie odpowiedzialności cywilnej). W dniu kraksy nie miała więc do zapłacenia żadnych zaległych mandatów. Przeszła pięćdziesięcioczterogodzinne szkolenie, w ramach którego dwadzieścia jeden godzin spędziła za kierownicą podobnego do uczestniczącego w wypadku autobusu; niestety nie ćwiczyła na stromych, górskich drogach.
Raport Dara w sprawie fizycznych uszkodzeń autobusu zajął cztery pojedyncze kartki. Minor ustalił w nim, że nadwozie oddzieliło się od podwozia, dach się załamał i wgniótł do środka od miejsca tuż za siedzeniem kierowcy aż do trzeciego rzędu, lewa strona wgniotła się do wnętrza, odkształcając i łamiąc wszystkie ramy okienne i rozbijając wszystkie szyby po lewej stronie. Oderwały się zderzaki, urwał się jeden gumowy przewód paliwowy, a zbiornik paliwowy został uszkodzony w wielu miejscach, ale nie pękł, jego osłona zaś nadal solidnie trzymała się podwozia.
Dar przejrzał zalecenia kontroli i napraw dla autobusu i odkrył, że hamulce były regulowane systematycznie co 2400 kilometrów, a cały pojazd poddawano comiesięcznym przeglądom. Ostatnia kontrola odbyła się zaledwie dwa dni przed wypadkiem. Chociaż mechanik stwierdził, że hamulce są nieznacznie rozregulowane i wymagają konserwacji, Darwin nie znalazł dowodów, że ktoś się tym zajął, a testy Rady Bezpieczeństwa potwierdziły nie najlepszy ich stan. Dalsze śledztwo wykazało, że ostatnio okręg zmienił formularze przeglądu dla autobusów miejskich z kalifornijskiego kodeksu przepisów stanowej policji drogowej na rzecz formularzy przystosowanych dla przedsiębiorstw (1040-008 Rev. 5/91). W wypełnionym formularzu znajdowała się parafka głównego mechanika, który dokonał inspekcji stanu pojazdu. Tyle że nowe formularze dopuszczały pewien procent niedokładności, gdyż zalecenia dalszych napraw i kontroli wpisywano ręcznie na ich odwrocie. Najwyraźniej pięciu mechaników podległych głównemu (zgodnie z wytycznymi dla okręgów szkolnych i pojazdów przemysłowych, jeden mechanik przypadał na osiemnaście autobusów) przeoczyło odręczne wpisy.
- No cóż, mamy więc przyczynę - zauważył dyrektor okręgu szkolnego Desert Springs.
- Nie całkiem - odparł Minor.
Trzy tygodnie po kraksie postanowił dokonać jej praktycznej rekonstrukcji. Identyczny model szkolnego autobusu TC-2000 z roku 1989 obciążono 2300 kilogramami worków z piaskiem, które miały symulować ciężar uczniów, nauczycieli i ich bagaży. Pojazd ruszył z wierzchołka Montezuma Valley Road w rezerwacie, gdzie młodzież z opiekunami obozowała w ramach "Ekotygodnia". Hamulce tego TC-2000 rozregulowano w identyczny sposób co hamulce autokaru z wypadku. Darwin sam zasiadł za kierowcą autobusu testowego, towarzyszył mu jeden ochotnik z NTSB, który kręcił jazdę kamerą wideo. Na czas trwania próby CHP zamknęła trasę. Na poboczu stali członkowie rady szkolnej, ale żaden nie chciał jechać w testowym pojeździe.
Minor skierował autokar w dół pierwszego zjazdu, później półtora kilometra jechał w górę i w końcu zaczął zjazd długą drogą kanionową - w najgorszym miejscu spad wynosił dziesięć i pół procent - aż zatrzymał pojazd dziesięć metrów za punktem, w którym szkolny autobus wypadł z autostrady. Tu Dar zawrócił pojazd i ruszył z powrotem na szczyt.
- Hamulce działają - oświadczył zgromadzonym członkom rady szkolnej i policjantom z CHP. - Podczas jazdy nie zapaliło się żadne światełko ostrzegawcze hamulca, nie czułem też zapachu spalonych okładzin hamulcowych.
Następnie wyjaśnił, jak doszło do wypadku. Gdy prowadząca autobus opuszczała obozowisko w rezerwacie, działały wszystkie hamulce: zarówno nożne, jak i ręczne. Po pierwszym odcinku zjazdowym pasażerowie poczuli jednak smród palonych hamulców. A czekały ich wtedy trzy kilometry wspinaczki.
- Hamulce wydzielają zapach - tłumaczył Minor - kiedy bęben i szczęki hamulcowe osiągają temperaturę powyżej mniej więcej trzystu piętnastu stopni Celsjusza.
Nauczyciele, uczniowie i kierowca wyczuli smród spalenizny podczas pierwszego zjazdu i pierwszego wjazdu. Prowadząca zapach zignorowała. Światełko ostrzegawcze pojawiło się na krótko, a potem znów zaczęło migać, kiedy autobus zbliżył się do szczytu ostatniego wzgórza przed długim zjazdem ku Borrega Springs. Ocalały nauczyciel, siedzący w pierwszym rzędzie po prawej stronie, pamięta, że widział mruganie.
- W tamtym momencie podróży istniało tylko jedno techniczne wyjaśnienie migotania światełka ostrzegawczego sugerującego przegrzewanie się hamulca - ciągnął Darwin. - Używano awaryjnych hamulców bez przerwy, przez całą drogę od parkingu kempingu.
W dodatku, jak wytłumaczył zebranym, pozostali przy życiu pasażerowie twierdzili, że autobus "marnie jechał" i "lekko szarpał" podczas pierwszych trzech kilometrów jazdy pod górę. Prowadząca pojazd lekceważyła wszystkie te znaki ostrzegawcze i bez wahania wjechała w długą, zjazdową część drogi kanionowej.
Na podstawie badań Dar ocenił, że w momencie wypadku przednie koła autobusu jechały na luzie, tylne natomiast pozostały zablokowane. Ten typ autobusu wyposażony był w hamulce automatyczne, które włączają się same, bez woli kierowcy, ilekroć ciśnienie powietrza w układzie spada poniżej dwóch kilogramów na centymetr kwadratowy. Z faktu blokady tylnych kół Darwin wywnioskował, że niskie ciśnienie powietrza w układzie hamulcowym automatycznie uruchomiło hamulce, testy Rady Bezpieczeństwa pokazały wszakże, iż układ nie przeciekał, a kompresor powietrza nie był uszkodzony. Niestety, hamulce automatyczne nie zdołały zatrzymać autobusu, ponieważ wcześniej się przegrzały.
Minor wrócił do autobusu testowego, ustawił hamulec parkingowy i znów wyjechał z kempingu. Za nim ruszyła eskorta pojazdów CHP i samochody prywatne. W trakcie jazdy na wzgórze autobus nieznacznie szarpał. Dar i jego pomocnik z kamerą wideo nagrali na taśmę własny komentarz - czuli zapach spalonych hamulców. Jadący za autobusem funkcjonariusze kalifornijskiej policji drogowej zgłosili przez radio, że wyraźnie widzą dym wznoszący się znad tylnych kół. W autobusie zapaliło się światełko ostrzegawcze. Minor zatrzymał się krótko w tym samym miejscu, w którym przystanął szkolny autokar, wcisnął hamulce, tak jak kobieta za kierownicą, po czym zaczął długi zjazd w dół. Dwa kilometry dalej, na stromej drodze kanionowej hamulce zawiodły. Zareagowały automatyczne, lecz te po chwili się przegrzały i autobus zaczął przyspieszać. Kiedy pojazd osiągnął prędkość siedemdziesięciu trzech kilometrów na godzinę, Darwin zmienił trzeci bieg na drugi, a później na pierwszy. Autokar zachwiał się, ale szybko zwolnił do niecałych dwudziestu kilometrów na godzinę, a wtedy Minor wybrał piaszczysty fragment stoku na wewnętrznym odcinku następnej krzywizny, skierował tam autobus i zatrzymał go z zaledwie kilkoma wstrząsami. Sekundę później pojazd otoczyła armada samochodów policyjnych CHP i aut z członkami rady szkolnej. Dar przesiadł się do jednego z samochodów patrolowych i wszyscy pojechali na miejsce wypadku.
- Prowadząca szkolny autokar opuściła kemping z włączonym hamulcem parkingowym, co oznaczało, iż działały oba hamulce awaryjne, przegrzewając cały układ na pierwszych trzech kilometrach - oświadczył tłumowi zgromadzonemu wokół punktu, w którym autobus wypadł z autostrady. - Ciśnienie w układzie spadło poniżej dwóch kilogramów na centymetr kwadratowy. Automatyczne hamulce zareagowały i choć ich wydajność była niska z powodu przegrzania, powinny spowolnić autobus do prędkości poniżej czterdziestu pięciu kilometrów na godzinę. W tej rekonstrukcji mnie się udało.
- I pan jechał szybciej - dodał jeden z dyrektorów.
Minor pokiwał głową.
- Gdy przyspieszałem, ręcznie przełączyłem z drugiego biegu na trzeci, a potem na czwarty - wyjaśnił.
- To samo twierdziła kobieta kierująca autokarem - zauważył przewodniczący rady szkolnej.
Darwin znowu skinął głową.
- Wiem. Tyle że wcale tego nie zrobiła. Badaliśmy skrzynię biegów po wypadku i ustaliliśmy, że została zablokowana na czwartym biegu. Automatyczna skrzynia biegów typu Allison jest tak zaprogramowana, że samoczynnie przesuwa się w dół w przypadku tak nagłego przyspieszenia. Kobieta przełączyła się na sterowanie ręczne i włączyła czwarty bieg. - Tłum gapił się na niego. - Głębokie ślady opon, pochodzące z dnia wypadku, ciągną się przez sto sześćdziesiąt siedem metrów - dorzucił, wskazując nadal widoczne znaki. Wszystkie spojrzenia podążyły za jego palcem. - Układ hamulców automatycznych, chociaż osłabiony przez utratę ciśnienia powietrza z powodu przegrzania, wciąż działał, usiłując zatrzymać autobus, gdy ten wpadł na tę barierkę. - Wszyscy odwrócili się i zagapili w pogiętą i poobijaną barierkę. - Pojazd uderzył w nią z prędkością stu kilometrów na godzinę - kontynuował Dar. - Z prędkością niecałych osiemdziesięciu kilometrów na godzinę zjechał z drogi i poleciał aż tam. - Wszystkie głowy odwróciły się z powrotem. - Był na czwartym biegu, kiedy uderzył w barierkę, ponieważ kierująca ten bieg włączyła - powiedział z naciskiem - a nie dlatego, że skrzynia biegów zawiodła, czy też samoczynnie się przełączyła na najwyższy bieg. Kobieta po prostu spanikowała. Spaliła hamulce, zignorowała zapach palonych okładzin hamulcowych i niezwykłe zachowanie pojazdu podczas jazdy pod górę, potem zlekceważyła światełko ostrzegające przed spadkiem ciśnienia płynu hamulcowego i zdecydowała się na zjazd po stromym zboczu, mimo iż na szczycie przełęczy hamulce wydawały jej się "dziwaczne i zbyt miękkie". Wyłączyła tam automatyczną skrzynię biegów przy prędkości mniej więcej czterdziestu pięciu kilometrów na godzinę, po czym… przez pomyłkę… przełączyła bieg na czwarty.
Dwa miesiące po kraksie Minor przeczytał na ostatnich stronach miejscowych gazet, że kierującą autokar uznano winną lekkomyślności podczas jazdy i spowodowania w ten sposób niepotrzebnej śmierci aż siedmiu osób. Kobieta otrzymała rok w zawieszeniu i dożywotnio odebrano jej zawodowe prawo jazdy kategorii B. Żadna ze stacji telewizyjnych czy dzienników Los Angeles, które nazwały wcześniej tę samą osobę "niedocenioną bohaterką", nie omówiła szerzej końcowego aspektu tej historii. Wszędzie pojawiły się jedynie krótkie wzmianki - być może z powodu zakłopotania początkowym entuzjazmem.

Darwin Minor dotarł na miejsce katastrofy z wyłączonymi przednimi światłami; zrobiło się już wystarczająco jasno. Cameron stał w pewnej odległości od miejsca wypadku, nieco mniej niż półtora kilometra od punktu, w którym kanion przechodził w pustynię. Kręta, stroma droga wyglądała w tym momencie jak prawdziwy symbol śmierci drogowej - samochody patrolowe CHP parkowały na poboczu, błyskały światła, wokół ustawiono pachołki, funkcjonariusze drogówki dyrygowali ruchem. Dar dostrzegł też dwa ambulanse i krążący w powietrzu helikopter. Tak, było tu wszystko… oprócz wraków.
Zignorował machającego pałką policjanta i zaparkował na szerokim poboczu po prawej stronie, gdzie stały oficjalne pojazdy rozmaitych służb. Pulsujące czerwone i niebieskie światła zabarwiały co chwilę ściany kanionu. Patrolowy wielkimi krokami podszedł do acury.
- Hej, panie! Nie wolno się tu zatrzymywać. To jest miejsce wypadku.
- Posłał po mnie sierżant Cameron.
- Cameron? - Funkcjonariusz nadal wydawał się zdenerwowany brakiem szacunku Dara dla jego autorytetu. - Po co? Pan z Wydziału Ruchu Drogowego? Mogę zobaczyć jakiś dowód tożsamości?
Minor potrząsnął głową.
- Proszę po prostu powiedzieć sierżantowi Cameronowi, że przyjechał Darwin Minor.
Patrolowy obrzucił go groźnym spojrzeniem, wyciągnął jednak zza paska radio, odszedł kilka kroków na bok i połączył się przez krótkofalówkę. Dar czekał. Nagle zdał sobie sprawę, że wszyscy funkcjonariusze policji stoją na poboczu cały czas z zadartymi głowami i wpatrują się w ścianę kanionu. Wysiadł z acury i też zerknął na czerwoną skałę. Kilkaset metrów wyżej, na rozległej półce skalnej, wśród oślepiających świateł dostrzegł pracujących ludzi i działające maszyny. Nie zauważył żadnej drogi ani szlaku do tego stromego urwiska z położonego kilkaset metrów wyżej szczytu, żadna ścieżka nie prowadziła też w dół. W tej samej chwili z występu skalnego wzniósł się mały, zielono-biały helikopter, po czym opadł powoli na podłoże kanionu.
Na widok maszyny, lądującej na oczyszczonym terenie pobocza, Minorowi aż zrobiło się słabo. "LHO" - pomyślał. Tak je nazywali wiele lat temu w Wietnamie. LHO, czyli Lekki Helikopter Obserwacyjny. Dar przypomniał sobie, że oficerowie uwielbiali nimi latać. Teraz używała ich drogówka i inne służby policyjne. To był prawdopodobnie hughes 55.
- Darwinie! - Sierżant Cameron i jakiś inny policjant patrolowy wyskoczyli z helikoptera i na wpół kucając, wybiegli spod wirujących łopat.
Paul Cameron był mniej więcej w jego wieku, a zatem miał pod pięćdziesiątkę. Był wielkim Murzynem o potężnej piersi i nosił starannie przystrzyżony wąsik. Minor wiedział, że Cameronowi zostało jeszcze trochę do emerytury, gdyż późno zaczął policyjną karierę. Wcześniej służył w marines, gdzie trafił, gdy Darwin stamtąd odchodził.
Sierżantowi towarzyszył młody policjant - biały dwudziestokilkulatek o twarzy dziecka i ustach przywodzących na myśl Elvisa Presleya.
- Doktor Darwin Minor, a to patrolowy Mickey Elroy. Właśnie o tobie mówiliśmy, Dar.
Młody funkcjonariusz popatrzył na Darwina z ukosa.
- Naprawdę jest pan doktorem?
- Tak, choć nie doktorem medycyny, lecz fizyki.
Patrolowy Elroy zadumał się nad tym stwierdzeniem, tymczasem Cameron spytał:
- Gotów jesteś polecieć i obejrzeć łamigłówkę, Dar?
- Chodźmy - nawet nie starał się ukryć braku entuzjazmu.
- Podobno nie lubisz latać. To prawda? - Głos sierżanta miewał tylko dwa odcienie: rozbawienia albo obrazy. Teraz brzmiał wesoło. - Hej, ale z drugiej strony masz przecież licencję pilota, zgadza się, Dar? Lubisz wyłącznie szybowce czy coś w tym rodzaju?
- Po prostu nie lubię latać jako pasażer - uściślił Minor, tym niemniej wziął z acury torbę z aparatem i podążył za funkcjonariuszami do helikoptera. Cameron usiadł na przednim siedzeniu drugiego pilota, więc Darowi i młodemu patrolowemu pozostała jedynie tylna ławka. Usiedli i zapięli pasy.
"Kiedy ostatnim razem leciałem jedną z tych cholernych maszyn - pomyślał Dar - był to sea stallion wzlatujący nad wietnamski reaktor w Dalat".
Pilot sprawdził, czy wszyscy są przypięci, przekręcił jeden drążek sterowniczy i pociągnął w górę drugi. Mały helikopter poderwał się, zawirował, następnie przechylił do przodu, wznosząc się równocześnie na wysokość wylotu z kanionu. Tu maszyna szarpnęła w tył, przez minutę krążyła nad szeroką, porośniętą bylicą półką skalną, w końcu osiadła na niej ostrożnie; obracające się wirniki znajdowały się nie więcej niż sześć metrów od pionowej ściany skalnej.
Dar wysiadał na drżących nogach. Zastanowił się, czy zamiast wracać helikopterem na autostradę, mógłby poprosić Camerona o zgodę na opuszczenie się po ścianie kanionu na linie.
- Czy to prawda, co mówi sierżant o panu w związku z wahadłowcem kosmicznym? - spytał patrolowy Elroy, lekko wydymając wargi w stylu Elvisa.
- A co mówi? - odpowiedział pytaniem Minor, po czym przyklęknął i przykrył uszy, gdyż helikopter właśnie startował.
- Że pan podejrzewał tę tragedię. Chodzi mi oczywiście o Challengera… Miałem dwanaście lat, kiedy eksplodował.
Darwin potrząsnął głową.
- Nie, byłem tylko zwyczajnym przedstawicielem NTSB w komisji dochodzeniowej.
- Zwyczajnym przedstawicielem, którego NASA wywaliła z hukiem - dodał Cameron, naciągając na głowę wojskowy kapelusz i zapinając pasek pod brodą.
Elroy wyglądał na zaintrygowanego.
- Za co pana wylali?
- Bo im powiedziałem coś, czego nie chcieli słyszeć - odparował Dar. Stojąc na skalnym występie, widział lej w całej okazałości. Otwór miał nieco ponad dziewięć metrów szerokości i mierzył może metr w najgłębszym punkcie. Cokolwiek tu spadło, wybuchło i spłonęło przy wewnętrznej ścianie skalnej, wzniecając przy okazji mały ogień w trawie i bylicy, które rosły wzdłuż występu. Mniej więcej tuzin osób z CHP i techników stało lub kucało w pobliżu krateru albo w nim.
- Czego nie chcieli usłyszeć? - spytał Elroy, spiesząc za Minorem.
Darwin stanął na krawędzi leju po wybuchu.
- Że astronauci Challengera zginęli dopiero podczas eksplozji - odparł, nie skupiając się szczególnie na odpowiedzi. - Wyjaśniłem, że ludzkie ciało to zdumiewająco elastyczny organizm, toteż moim zdaniem siedmioro astronautów żyło aż do czasu, w której ich kabina uderzyła o powierzchnię oceanu. Spadali dwie minuty i czterdzieści pięć sekund.
Chłopak zastygł.
- Jezu Chryste - bąknął w końcu. - To chyba nieprawda, co? Nigdy o tym nie słyszałem. Chciałem powiedzieć, że…
- O co chodzi, Paul? - przerwał Dar. - Wiesz, że już się nie zajmuję katastrofami lotniczymi.
- Wiem - przyznał Cameron, błyskając w uśmiechu mocnymi białymi zębami. Kucnął, zaczął grzebać w spalonej trawie i po chwili rzucił Darowi nadpalony kawałek metalu. - Potrafisz to zidentyfikować?
- Klamka - odrzekł Darwin - od chevroleta.
- Tamci faceci uważają, że to chevrolet el camino z 1982 roku - wyjaśnił sierżant, wskazując techników pracujących w tlącym się jeszcze dole.
Minor spojrzał na pionową ścianę skalną po prawej stronie i setki metrów autostrady pod nią.
- To miło - mruknął. - Nie przypuszczam, żeby mogli znaleźć ślady opon na szczycie urwiska.
- Na pewno nie, to lita skała - zgodził się Cameron. - Nie ma tam zresztą żadnej drogi.
- Kiedy doszło do wypadku?
- W nieokreślonym momencie minionej nocy. Około drugiej rano ktoś zgłosił nam ogień.
- A wy od razu przyjechaliście.
- Musieliśmy. Początkowo chłopcy z CHP myśleli, że chodzi o samolot wojskowy.
Dar kiwnął głową i podszedł do żółtej taśmy otaczającej dół w ziemi.
- Dużo skorup. Coś nie należącego do el camino?
- Szczątki ludzkie - odparł sierżant ze smutnym uśmiechem. - Jedna osoba, jesteśmy tego niemal pewni. Prawdopodobnie mężczyzna. Wiesz, ciało jest trochę porozrzucane po upadku i eksplozji. Hm… znaleźliśmy też fragmenty aluminium i innego stopu, które nie mają raczej nic wspólnego z chevroletem el camino.
- Drugi pojazd?
- Tak podejrzewają technicy. Albo może części czegoś, co znajdowało się w samochodzie.
- Ciekawe - zadumał się Minor.
Patrolowy Elroy nadal popatrywał podejrzliwie, jakby sierżant chciał sobie z niego zażartować, podsuwając mu Darwina.
- I naprawdę jest pan tym facetem, na cześć którego ustanowiono Nagrodę Darwina?
- Och nie - zaprzeczył Dar. Chodził wokół leja, starając się nie zbliżać do krawędzi urwiska. Nie lubił wysokości. Niektórzy ludzie z Wydziału Ruchu Drogowego kiwali mu głowami i witali się. Minor wyjął aparat z torby i zaczął patrzeć przez obiektyw pod różnymi kątami. Wschodzące słońce lśniło w wielu tysiącach kawałków rozrzuconego i osmalonego metalu.
- A co to takiego? - spytał Elroy - Nigdy wcześniej nie widziałem takiego aparatu.
- Cyfrowy - odburknął Dar, skończył robić zdjęcia i kręcić wideo, po czym ponownie spojrzał w dół autostrady. Widoczne z góry wejście do kanionu znajdowało się w jednej linii z jezdnią biegnącą na wschód do Borrego Springs. Minor spojrzał na mały ekran cyfrówki, pstryknął kilka fotek otoczenia, a następnie nakręcił kawałek autostrady, pustyni i krateru.
- No cóż, skoro Nagrody Darwina nie ustanowiono na pańską cześć - naciskał patrolowy - na czyją ją nazwano?
- Karola Darwina - odparł Minor. - Słyszałeś o teorii, według której przetrwają najlepiej przystosowani? - Młokos popatrzył tępo. Dar westchnął. - Społeczność śledczych oficerów ubezpieczeniowych przyznaje nagrodę osobie, która w danym roku odda rodzajowi ludzkiemu największą przysługę poprzez usunięcie swojego DNA z puli genowej - zażartował.
Policjant powoli pokiwał głową, ale oczywiście nic z tego nie zrozumiał. Cameron zachichotał.
- Czyli temu, kto w najgłupszy sposób zabije sam siebie - wytłumaczył Elroyowi i zerknął na Minora. - W ubiegłym roku dostał ją ten facet w Sacramento, który tak długo potrząsał maszyną do pepsi, aż na niego spadła i go przygniotła, nieprawdaż?
- Nie, to się zdarzyło dwa lata temu - odciął się Dar. - W ubiegłym roku najlepiej się popisał rolnik z Oregonu, który zniecierpliwił się nagle podczas pokrywania gontem dachu własnej stodoły, więc przerzucił linę przez szczyt dachu i kazał swemu dorosłemu synowi przywiązać ją do czegoś stałego. Okazało się, że młody człowiek wybrał tylny zderzak ich pikapa.
Cameron głośno się roześmiał.
- Właśnie, dokładnie tak. A potem jego żona wyszła z domu i pojechała do miasta. Czy faceci od ubezpieczeń samochodowych zapłacili w końcu wdowie?
- Musieli - odpowiedział Darwin. - Najwyraźniej stary miał ten punkt w polisie.
Patrolowy Elroy wykrzywił usta w typowym dla Elvisa uśmiechu, lecz naturalnie nie pojął puenty opowieści.
- Więc rozwiążesz dla nas tę zagadkę? - spytał sierżant.
Minor podrapał się w głowę.
- Macie jakieś teorie?
- Ludzie z Wydziału Ruchu Drogowego uważają, że chodzi o nieudaną transakcję narkotykową - stwierdził Cameron.