Poczet skoczków świata

  • szt.
  • 19,90 zł
  • Niedostępny

UWAGA! KSIĄŻKA W OBNIŻONEJ CENIE ZE WZGLĘDU NA LEKKIE USZKODZENIA (RYSY, ZAGIĘCIA)

Powie ktoś, że skoki narciarskie są peryferyjnym sportem, bo nie uprawiają go w Afryce, w USA zaś mało kto zna nazwisko Małysz. Owszem, skoczek z Wisły nie będzie Michaelem Jordanem ani Tigerem Woodsem, ale i nie musi z nimi rywalizować. Z drugiej strony - w roku 2000 Niemcy uznali Martina Schmitta za najlepszego sportowca kraju. Stacja RTL ukuła tezę, że Formuła 1 latem, a skoki narciarskie zimą są najważniejsze.
W Niemczech wydaje się na sport nieporównanie więcej pieniędzy niż w Polsce, nieporównanie więcej jest gwiazd światowego formatu. W Finlandii, Norwegii i Austrii liczba skoczni wielokrotnie przewyższa liczbę takich obiektów u nas. Jednak to w Polsce konkursy skoków miały ponaddziesięciomilionową widownię. Taki jest nasz fenomenalny rekord świata oraz miara popularności Adama Małysza.
Pamiętam luty 1999 roku, gdy w Wiśle i Szczyrku odbywały się mistrzostwa w skokach i kombinacji. Konkurs na Malince oglądałem przez okno samochodu Apoloniusza Tajnera. Straszny był ziąb, więć Polo zlitował się nad… jedynym (!) tam obecnym dziennikarzem z tzw. Prasy centralnej. Tak niedawno, a ileż się zmieniło! Na Turniej Czterech Skoczni jeździli przedstawiciele trzech, może czterech polskich redakcji. Dziś jesteśmy najliczniejszą narodową grupą w biurach prasowych wszystkich konkursów. W jakimś sensie popularność Małysza przyszło mo przez kolka lat podsycać…
Marek Serafin

Rok wydania: 2005
Stron: 236
Oprawa: broszura
Format: 125/205
Pakowanie: 20

Fragment tekstu:

Spis treści

Część pierwsza
ZAMIAST WSTĘPU

Małysz bardzo medialny    8
Czy to nie jest zabawne?    13
Złote myśli Adama    20
Adam Małysz od A do Z    23
Polak, Niemiec jak bratanki?    31
Jego wielkie pasje    42
Co to jest małyszomania?    48
Inni o Adamie    56
Kolekcjoner Kryształowych Kul    59
Trener z otwartą głową    69
Z Wojciechem Fortuną w USA    80
Simi jak diabeł z pudełka    85


Część druga
WIELCY RYWALE ADAMA MAŁYSZA

Janne Ahonen    92
Roar Ljoekelsoey    101
Bjoern Einar Romoeren    107
Sigurd Pettersen    112
Martin Hoellwarth    117
Thomas Morgenstern    122
Matti Hautamaeki    125
Noriaki Kasai    129
Georg Spaeth    134
Peter Zonta    137
Tommy Ingebrigtsen    140
Adam Małysz    143
Simon Ammann    157
Michael Uhrmann    160
Veli-Matti Lindstroem    163
Tami Kiuru    166
Rok Benkovic    168
Andreas Goldberger    170
Akseli Kokkonen    179
Martin Schmitt    181
Andreas Kofler    186
Lars Bystoel    188
Andreas Kuettel    190
Sven Hannawald    192
Akira Higashi    200
Alexander Herr    202
Maximilian Mechler    204
Wolfgang Loitzl    206
Andreas Widhoelzl    209
Morten Solem    214
Daniel Forfang    216


Część trzecia
KLASYFIKACJE,  STATYSTYKI,  KALENDARZ SEZONU 2004/2005

BMI - jak to zadziała?    220
Klasyfikacja Pucharu Świata 2003/2004    224
Letnia Grand Prix 2004    225
Triumfatorzy Pucharu Świata od 1979 roku    226
Na podium konkursów Pucharu Świata    227
Najwięcej zwycięstw w sezonie    228
Polacy w Turnieju Czterech Skoczni    229
Polacy w czołowej dziesiątce klasyfikacji Turnieju Czterech Skoczni    229
Najdłuższe loty w historii narciarstwa       230
Notowania bukmacherów    232
Kalendarz Pucharu Świata w sezonie 2004/2005    233
Mistrzostwa świata w narciarstwie klasycznym Oberstdorf 2005 (terminy konkursów skoków)    234
Ankes    234

Małysz bardzo medialny 

Skok narciarski to właściwe proporcje wagi do wzrostu, ponadto siła mięśni. To także zgranie w ułamkach sekund odbicia z progu ze złożeniem sylwetki. Nie można się spóźnić, nie wolno przyspieszyć. Biodra mają być tam, gdzie powinny. Zbyt wczesne złożenie się na deski jest tak samo groźne jak zbyt długie otwieranie tułowia. Z grubsza -  w ułamkach sekund trzeba zgrać kilkanaście elementów. Nie wyjdzie jeden - i wszystko na próżno. Trzeba też mieć jeszcze trochę sympatii u Pana Boga, bo on załatwia tak zwane noszenie. Potem już się tylko leci, bije rekordy, zwycięża...
Adam Małysz jest dobrem narodowym. Udowadnia, że Polak potrafi. Szkoda, że w rodzimym zimowym sporcie mamy tylko jednego Małysza. Szkoda, że jeden człowiek dźwiga na sobie ciężar odpowiedzialności za całe nasze narciarstwo. Gdy nadciąga zima, naszych trzydzieści milionów pragnień zlewa się w jedno: żeby Małysz znów dolał wszystkim! A jeśli to się nie udaje - jak w poprzednim sezonie - to porażka jest sierotą i nazywa się Apoloniusz Tajner. Trener musiał odejść, przyszedł inny trener - Austriak Heinz Kuttin, a zapleczem zajął się jego rodak Stefan Horngacher. Polski Związek Narciarski mógł sobie pozwolić na zatrudnienie fachowców z Zachodu, albowiem Adam Małysz wyskakał mu kontrakt z grupą Lotos SA.
Wygrał swój pierwszy konkurs w Pucharze Świata  w 1996 roku, w Oslo-Holmenkollen. Jak ten czas leci. To było już prawie dziewięć lat temu, a Adam był Adasiem - 18-letnim młodzieńcem, który na skoczni nie drżał przed wielkimi tamtego okresu. Potem był sezon 1996/1997 i dwa zwycięstwa, obydwa w Japonii, w Sapporo  i w Hakubie (tej samej Hakubie, w której miał skakać po medal XVIII Zimowych Igrzysk Olimpijskich). Wydawało się to takie proste. Powtórzyć to samo za rok. Skoro czeski trener Polaków, Pavel Mikeska, umiał szczyt formy Małysza przygotować na luty 1997 roku, to dlaczego nie miałby tego zrobić na identyczny czas 1998 roku? Tak wówczas kombinowaliśmy. Jednak Czech nie umiał.
Do wspomnianych trzech zwycięstw doszły lokaty drugie, trzecie, czwarte... Siódme i dziesiąte miejsce w światowym rankingu w kolejnych dwóch sezonach. To już naprawdę brzmiało dumnie. I za tym szły jakieś pieniądze. Jeszcze bez wielkich kontraktów, ale z całkiem pokaźnymi premiami za czołowe lokaty w konkursach. Złożyło się to na doraźne przyzwoite życie, samochód dobrej marki, choć używany, potem następny. Złożyło się też na wiarę, że to musi trwać. Można było żyć trochę chwilą, trochę na kredyt, na konto przyszłych sukcesów, a najbardziej nadzieją.
Niestety. Nagle prysła nadzieja, uciekła radość, na co dzień zaczęło być krucho. Adaś już nie był Adasiem, lecz Adamem - mężem Izabeli, ojcem Karoliny. Pojawiło się więcej potrzeb, a nie pojawiały się środki na ich zaspokojenie. Powiada Adam Małysz, że zdarzało mu się pożyczać pieniądze od bliskiej rodziny, bo brakowało na utrzymanie żony i dziecka. Wysokość sportowego stypendium - jak wiadomo - jest uzależniona od wyników. Tymczasem dobrych wyników nie było. Mikeska miał prosty sposób na poprawę poziomu polskiej reprezentacji: im gorzej, tym więcej... roboty. Rosnąca objętość treningu zastąpiła jakość i skuteczność. W tym czasie Pavel Mikeska pogubił się jako trener. Pogubił też sens pracy i pogubił naszych skoczków, więc już nie chcieli z nim pracować. Do końca parasol ochronny nad Czechem trzymał ówczesny wiceprezes sportowy PZN, a późniejszy trener kadry, Apoloniusz Tajner. Uważał - do pewnego momentu - że tak trzeba.
Adam Małysz po igrzyskach 1998 roku bardzo poważnie rozważał możliwość przedwczesnego zakończenia kariery. Tak mówi z perspektywy tamtego straconego czasu. Ale czy mówi całą prawdę? Czy chciał uprawiać wyuczony zawód blacharza-dekarza? Czy jego żona - biorąc za męża kandydata na gwiazdę światowego sportu - chciała, by Adam zarabiał na życie układaniem dachów? Faktem jest, że Iza wsparła męża w chwilach najtrudniejszych, przetłumaczyła mu, iż chce zrobić głupstwo, odstawiając narty do kąta. Może zatem kobiecej próżności lub wielkiej niewieściej ambicji, jak kto woli, zawdzięczamy to, że dziś mamy idola, sportowca światowego formatu - trzykrotnego mistrza świata, trzykrotnego zdobywcę Pucharu Świata, dwukrotnego medalistę igrzysk olimpijskich, któremu co niektórzy mieli za złe, że medale z Salt Lake City nie były złote...
Miłość jest twórcza i piękna, lecz polskie przypadki  w odniesieniu do Adama Małysza potwierdzają, że może być też niszcząca. Śmieszyły mnie kiedyś publiczne wypowiedzi Adama, wygłaszane także za granicą po jego kolejnych zwycięstwach, w których przyznawał, że chciałby skakać tak dobrze, jak skakał, ale zarazem uniknąć tego, co wcześniej nie udawało się Martinowi Schmittowi. Zgiełku, medialnego szumu, konieczności sprostania oczekiwaniom tłumów. Nigdy już w życiu Adama Małysza nie miało być tak samo, a medialny szum, którego tak bardzo się bał, przysparzał mu... życiowego dostatku.
Nie jest bowiem tak, że wystarczą wyłącznie zwycięskie skoki, by interesowały się zawodnikiem wielkie firmy  i zabiegali sponsorzy. Musiała być ta - znienawidzona wówczas przez Adama - medialność, aby wszystko współgrało. Są koszty popularności, choć ona przynosi wymierne zyski. Nigdy nie zaglądałem Adamowi Małyszowi do kieszeni. Nigdy nie zapytałem: Ile masz z kontraktu  z Edim Federerem? Jak on dba o twoje interesy? Jawne były tylko dane o wysokości premii za wyniki w konkursach Pucharu Świata. Te pieniądze sumuje się w komunikacie FIS po każdych zawodach, od tej kwoty należy odjąć około 30 procent na konto podatków, które płaci się w każdym kraju, który jest gospodarzem konkursu. Raz jeden jedyny zapytałem: "Adam, więcej masz pieniędzy z tych premii czy z kontraktów reklamowych?". Odpowiedź brzmiała: "Więcej z kontraktów". I tyle.
Dziś Adam Małysz nie pożycza na życie. Austriacka firma zbudowała mu w Wiśle dom, który on sam wykończył. Samochody? Gdy Małysz wygrał w Plebiscycie na Sportowca 2001 roku citroëna C5, nie był pewien, czy będzie nim jeździł. Może tak, może nie... A ile było pytań, ile sensacyjnych informacji na temat audi, które nasz skoczek wygrał w 49. Turnieju Czterech Skoczni i które w końcu pozostało w Austrii, albowiem cło i podatek były wówczas za wysokie na kieszeń Adasia. To było prawie cztery lata temu...
Adam Małysz jest oazą na pustyni. Jest nierealnym zjawiskiem w marności polskich sportów zimowych. Tacy jak on rodzą się raz na sto lat, swoimi wynikami urągając wszystkiemu, czego w Polsce nie ma. Nie ma bowiem - po pierwsze - systemu, w którym narciarski biegacz, alpejczyk, dwuboista (mówiąc poprawniej, ale nie najładniej: kombinator norweski) byłby skazany na sukces. Nie ma pieniędzy w klubach, nie ma wystarczających środków w Polskim Związku Narciarskim. Sukcesy Adama Małysza w żaden sposób nie przekładają się na sensowną robotę w innych niż skoki konkurencjach zimowego sportu. Jeśli sportowiec osiągnie dobry wynik w wieku 17-18 lat, ma szansę przetrwać. Jeśli jest studentem, to przetrwa jeszcze trochę. Do niedawna wystarczyło być żołnierzem i służyć w jakiejś jednostce w Kirach koło Zakopanego. Dziś już nie, wojsko bowiem przędzie cienko i likwiduje sport w koszarach.
Gdy chłopak ma 19 lat i uprawia narciarstwo, rodzice pytają: A co ty z tego masz? Co my mamy poza jeszcze jedną gębą do wyżywienia? Popatrz synku, wujek Zenek pracuje w ciesielce, stawia domy, może byś mu pomógł? Nie za darmo przecież. "Synek" prędzej czy później pójdzie do wujka Zenka, a trenerowi klubowemu - żyjącemu z pasji, a nie z pensji - powie: Trenerze, już nie mogę i nie chcę bawić się w sport.
Co będzie, gdy Adam Małysz przestanie skakać? Pustka i totalny smutek. Nikt - po prawdzie - w naszym kraju, spośród ważnych ludzi, nie przyczynił się w żaden sposób do narodzin Małysza, mistrza. Tymczasem gratulacje wysyłali mu prezydent, premier i ministrowie. Jeździli na konkursy z jego udziałem. Po co? Po to głównie, żeby ładować sobie "akumulatory" popularności. Z wyjątkiem Aleksandra Kwaśniewskiego, bo on jednak jest pasjonatem sportu. No i z wyjątkiem byłej minister Barbary Piwnik, która z narciarstwem ma kontakt bardzo osobisty i jest silnie związana z... Tatrzańskim Związkiem Narciarskim oraz zakopiańskim Centralnym Ośrodkiem Sportu. Tak przynajmniej gadają góralki sprzedające oscypki na Krupówkach.
To nie jest książka biograficzna, nie jest to pozycja poświęcona wyłącznie Adamowi Małyszowi. Na razie przyszedł mi do głowy pomysł sporządzenia czegoś w rodzaju niezbędnika narciarskiego kibica. To także lektura na czas rozgrywania konkursów Pucharu Świata i mistrzostw świata w Oberstdorfie. Małysz jest jednym z bohaterów części pierwszej, w drugiej występuje już tylko jako przedstawiciel najlepszych narciarskich skoczków świata. Pierwsza część książki to efekt paroletnich obserwacji i zapisków zdarzeń, w których przyszło mi współuczestniczyć, oraz dziesiątek, a może setek rozmów. Dokonałem określonej selekcji tego materiału, zamieszczając tu tylko fragmenty, kadry z dłuższego "filmu".

Rozdział 1

Czy to nie jest zabawne?

Podczas rozlicznych wojaży z Adamem i za Adamem Małyszem dochodziło do sytuacji dość zabawnych. Oto przykłady - z różnych miejsc, bez chronologicznego uporządkowania.


Mogliśmy upaść na... ogon

Jakiś niedzielny ranek, lotnisko w Helsinkach. Po odprawie biletowej i bagażowej dochodzimy do wyjścia numer 33, skąd mamy wsiąść do samolotu lecącego do Warszawy. Tu skończy się moja podróż, skoczkowie i trenerzy zaś polecą dalej, do Krakowa. Bagaże też odprawiono im do Krakowa. Zastanawiamy się, czy samolot będzie pełny, czy raczej luźny.
"Gate 33". Już wszystko jasne. Będzie tłok, a tymczasem Adam Małysz błyskawicznie znalazł się w... oku cyklonu. Mnóstwo Polaków. Z Bangkoku wraca do kraju, via Helsinki, zakładowa wycieczka z jakiejś kosmetycznej firmy. Atrakcyjne dziewczyny, atrakcyjności panów nie oceniam.
"Ty, to przecież Małysz!!! Nie. Co ty, za mały. Przecież ci mówię, to nasz Adaś! O rany, ale drobinka, prawie go nie poznałam. Ale jest fajny, jak się dziecinnie uśmiecha. I wcale nie jest wyniosły. Taki skromny, miły i dostępny. Ale jaja. Taka niespodzianka na koniec podróży. Czy on poleci z nami? No pewnie, że poleci, przecież stąd już musi wejść do naszego samolotu. A jak się wycofa? To zróbmy sobie już teraz pamiątkowe fotki! Panie Adamie, prosimy serdecznie... I ja, jeszcze ja, i ja... Ty, Magda, odsuń się, ja chcę sama z Adasiem! Ja też chcę sama, ty się odsuń. Gratulujemy panu, kochamy pana, ściskamy zawsze kciuki, wielbimy..."
Uff, to wszystko prawda, lecz nie cała prawda. Adam Małysz uśmiechnął się sto razy, pozował do trzydziestu ośmiu fotek, odpowiadał na banalne pytania. Uwielbienie tym razem przyleciało z Bangkoku. W samolocie uwielbienie było już z całego świata. Samolot przechylił się na ogon, tam bowiem siedział Adam i tam pobiegła w pewnym momencie połowa pasażerów. Nawet pasów nie chcieli zapiąć. Podszedł kolega - Andrzej Łozowski ("Rzeczpospolita"), drugi kolega - Marek Brandt (zrzeszony indywidualnie). "A ty nie chcesz sobie zrobić zdjęcia z Adasiem?" - zażartował Marek. Nie! Byłem w tym samolocie jedną z trzech osób - niezwiązanych ze skokami - które nie chciały, by Adam im pozował. Wszyscy inni chcieli, bardzo tego pragnęli. Kochali Małysza, a ja w owym czasie cieszyłem się, że... nie jestem nim. I współczułem mu. Najszczerzej, jak umiałem. Życie Adama to w podobnych sytuacjach nie jest bajka. Popularność kosztuje dużo.
Na koniec Marek rzucił: "Ty, to jest jakieś szaleństwo, a w ślad za nim trzeba Małyszowi kupić samolot! Inaczej on tego wszystkiego nie przeżyje, a i my, podróżując z nim, będziemy zagrożeni. Przecież mogliśmy upaść na... ogon!". To była niezwykle celna uwaga.


Nie rozebrał Myszki Miki

Japonia, Sapporo, hotel - z gatunku dobrych. Zima Roku Pańskiego 2001. Opowiada Adam Małysz:
"Ledwie wróciliśmy do hotelu, gdy stawiła się ekipa japońskiej telewizji. Robili program ku pokrzepieniu własnych serc. Byłem im potrzebny jako ktoś bardzo zbliżony warunkami fizycznymi do skoczków japońskich. Chodziło o to, że skoro ja mogę skakać dobrze, to Japończycy też mogą i pewnie lada dzień, lada tydzień będą. Chociaż na razie, jak patrzę na moich skośnookich kolegów po fachu, to mi ich żal. Miejscowi dziennikarze wciąż zadają to samo pytanie: Dlaczego tak źle wam idzie? Powinno iść dobrze, bo macie w dorobku wielkie sukcesy, olimpijskie medale sprzed dwóch lat, no i... Małysz fruwa, a wy macie ołów w nartach.
Rozumiem sytuację Kasaiego, Funakiego i innych. Poniekąd to samo przeżywałem, i to aż przez dwa lata z okładem. Sympatyczna i ładna dziewczyna z japońskiej telewizji, która prowadziła wywiad ze mną [Mika Dohmen - M.S.], chciała poznać tajemnicę odbicia i mocy moich mięśni. Nie powiedziałem nic oryginalnego. Nic, czego bym wcześniej nie mówił polskim dziennikarzom, ale w sumie i tak była zadowolona. Na koniec prosiła, żebym... zdjął koszulę i wystawił do kamery mięśnie ramion. Nie zgodziłem się, ale podciągnąłem rękaw. Ona także, operatorzy zaś filmowali moje i jej przedramię. Wyszło na to, że rękę mam silniejszą. Gdy zaproponowali ujęcie na taśmie mojego uda, trener powiedział: "Zgoda, ale Mika też obnaży swoje udo!". I na tym, na śmiechu tylko się skończyło".
Dodam, że Mikę Dohmen nazwaliśmy Myszką Miki. Nieduża, ze śliczną buzią, zgrabna, wdzięczna. Zrobiłem jej parę zdjęć, które obejrzał też dyrektor Pucharu Świata, Walter Hofer. Zażartował (a może mówił poważnie?), że chciałby jedno kupić. Odpowiedziałem: "Nie stać pana, dyrektorze".


Biust przeszkadza

Predazzo, zima 2003, mistrzostwa świata w narciarstwie klasycznym. Adam Małysz był bohaterem tej imprezy, zdobył dwa złote medale! Miał rozliczne spotkania w hotelu, w którym mieszkaliśmy. O jednym z nich, o rozmowie z dziennikarką lokalnej prasy, tak swego czasu opowiedział:
"Pani redaktor pytała o rzeczy ogólne. Czy się boję, gdy mam skoczyć, dlaczego zdecydowałem się uprawiać skoki narciarskie, jaki mam wyuczony zawód, dlaczego lubię skocznie w Predazzo i tak dalej. Gdy już ustaliła, że mam pięcioletnią córkę, zapytała, czy posłałbym ją na skocznię. Odpowiedziałem, że oczywiście nie, ponieważ nie uważam skoków narciarskich za zajęcie odpowiednie dla kobiety. Grozi oszpeceniem przy upadku, a nie należy oszpecać piękna. Na to pani, że tak wiele upadków w tej konkurencji nie ma... Ja na to, że biust może przeszkadzać kobiecie w dojeździe do progu. I tak w końcu pogadaliśmy sobie na temat kobiecych piersi. Poważnie - nie jestem antyfeministą, jednak uważam, że są dyscypliny sportu, które powinny zostać męskie. Pani redaktor zgodziła się ze mną, że nie chciałaby skakać ani uprawiać boksu".


Być Małyszem!

Harrachov w Czechach, rok 2001, konkursy Pucharu Świata na miejscowym Czertaku (czertak to po polsku diabeł). Tego dnia, w radosną dla nas sobotę, byliśmy - z redaktorem Jerzym Nakoniecznym (naówczas katowicki "Sport") - Małyszami! Anegdotka brzmi tak.
Po konkursie podchodzi do nas japoński dziennikarz  i pyta, co Adam Małysz powiedział. Szczerze odpowiadamy, że nie wiemy, bo nie rozmawialiśmy z nim jeszcze. Nie musimy się spieszyć, bo za chwilę będzie konferencja prasowa, a po niej będziemy mieli zwycięzcę tylko dla siebie. Jednak zagubiony Japończyk prawie płacze: "Słuchajcie, w moim kraju jest już wieczór, gazetę zamykają mi za godzinę. Nie mam ani minuty na czekanie". Nie wypadało nie pomóc koledze po fachu. "Pisz, podyktujemy ci, co powie Małysz za godzinę! Gdyby coś się nie zgodziło, niewielką odpowiedzialność bierzemy na siebie". Skośnooki żurnalista posłał do ojczyzny taką "wypowiedź" polskiego skoczka:
"Ogromnie się cieszę z dzisiejszego zwycięstwa, tym bardziej że w Harrachovie skakałem pierwszy raz w życiu. Jednak jestem w tak dobrej formie, że żadna na świecie skocznia nie stanowi dla mnie problemu. Latało mi się fantastycznie, mimo pewnego zmęczenia Turniejem Czterech Skoczni i serdecznym powitaniem w kraju. Wygrałem dziś i wygram jutro. Tylko kwestią czasu jest, kiedy Martinowi Schmittowi odbiorę żółty trykot lidera Pucharu Świata. Moim celem w tym sezonie jest zwycięstwo w Pucharze i co najmniej jeden złoty medal mistrzostw świata w Lahti. Boleję nad wyraźnym spadkiem formy japońskich skoczków, ale widzę dla nich szansę. Gdyby na jeden sezon zamieszkali w Wiśle, mój klubowy trener, zarazem wujek, Jan Szturc, udzieli Kazuyoshiemu Funakiemu i jego kolegom kilkudziesięciu drogich - w sensie dosłownym - lekcji. Po nich niewątpliwie wrócą do światowej czołówki".
Tak pięknie brzmiał ten tekst, że byliśmy z Jerzym z siebie dumni. Japończyk podziękował, jak tylko Japończycy potrafią to czynić, zginając się w pas.


Miał ze sobą dobry kontakt...

Salt Lake City, rok 2001, mroźny poranek przed hotelem "Marriott University". Przed wyjazdem z Polski na tamtą amerykańsko-azjatycką wyprawę nie zdążyłem załatwić najprostszych spraw organizacyjnych - także akredytacji na zawody w Hakubie i Sapporo. Podszedł do mnie starszy mężczyzna, Austriak Gerhard Friedemann - znany w narciarskim światku organizator, człowiek od wszystkiego, którego jednak wówczas bliżej nie znałem. Zajmował się przelotami ekip, transportem ich bagażu, ale tak w ogóle on był i nadal jest sercem i duszą tej karuzeli, która nazywa się Pucharem Świata. Zapytał mnie, ile mam do przewiezienia sztuk bagażu do Japonii. Odpowiedziałem, że wprawdzie tylko jedną torbę, ale dużą. On na to, że o 6.30 odjeżdżamy na lotnisko. Podziękowałem, ale też spytałem, jak załatwić akredytację prasową w Hakubie i Sapporo, dokąd nie zdążyłem wysłać z Polski informacji o tym, że przylecę. Szelmowsko zmrużył oko i powiada:
- W zasadzie nie mam problemów z porozumieniem się z szefem biura prasowego w japońskich konkursach, to dla mnie drobiazg.
- Dzięki, więc rozumiem, że mi pan pomoże? - kontynuuję.
- Jasne! A wie pan, dlaczego łatwo mogę się z tym szefem skontaktować? - pyta z kolei mój rozmówca.
- Nie wiem.
- Bo... to ja nim jestem.
Pośmialiśmy się obaj. Friedemann jest nietuzinkowym człowiekiem. Włada biegle językiem niemieckim, albowiem urodził się w Austrii. Mówi też po angielsku, no i po japońsku, ponieważ na stałe osiadł w Sapporo. A po prawdzie jest obieżyświatem. Cała zima - w nieustannej podróży, z chwilowym tylko pobytem w japońskim domu.


Był jeden warunek

Rok 2002, Igrzyska Olimpijskie w Salt Lake City. Było już po konkursach indywidualnych, dla Adama Małysza olimpiada już się kończyła. Pozostała "drużynówka", przed którą zastanawialiśmy się, czy polska czwórka ma medalowe szanse. Konkluzja była następująca: Szanse są, ale musi zostać spełniony jeden zasadniczy warunek: Adam musi dwa razy polecieć na... 170 metrów. Dodajmy, że skocznia w Utah Olympic Park ma punkt konstrukcyjny K równy 120 metrów, a skoki 130-metrowe są tu rzadkością.


Skoczy na pustynię?

"Król Bahrajnu realizuje futurystyczną wizję. Chce, aby Adam Małysz skakał w 40-stopniowym upale, pod palmami. Kto bogatemu zabroni? (...) Hamad Ibn Isaa al-Khalify panujący w Bahrajnie, malutkim państwie u wschodnich wybrzeży Półwyspu Arabskiego, już rozpoczął realizację projektu "Lodowa Góra Bahrajnu". Znajdzie się w nim także narciarska skocznia. Były trener skoczków narciarskich, Apoloniusz Tajner, komentuje to w następujący sposób: "Patrzę na to przez pryzmat kaprysu bogacza. Ale nie wydaje mi się, żeby uprawianie wyczynowego narciarstwa w pustynnym klimacie miało sens. Można byłoby co najwyżej rozgrywać w Bahrajnie konkurs Grand Prix z udziałem całej światowej czołówki. Dla Małysza i innych asów byłoby to ciekawe urozmaicenie sezonu".
Wszystko miałoby znaleźć się pod dachem na powierzchni 250 tysięcy metrów kwadratowych: stok narciarski o długości 600-1500 metrów, stok snowboardowy, skocznia narciarska, tor bobslejowy, lodowiska do hokeja, łyżwiarstwa i curlingu" (za: "Super Express", 2.11.2004).

[...]

Rozdział 10

Z Wojciechem Fortuną w USA

Był zaproszonym przez Polski Komitet Olimpijski gościem XIX Zimowych Igrzysk Olimpijskich w Salt Lake City. Jest pierwszym i jedynym polskim mistrzem olimpijskim w zimowych dyscyplinach sportu. Jest zdobywcą setnego medalu dla Polski w igrzyskach, był do 2002 roku ostatnim sportowcem, który zdobył w biało-czerwonych barwach medal zimowych igrzysk olimpijskich, gdy na tej "pozycji" zluzował go Adam Małysz. Minęło wówczas trzydzieści lat od jego nieoczekiwanego triumfu w Sapporo. Trzydzieści chudych lat, co przecież nie jest winą Wojciecha Fortuny...
Pan Wojtek, gdy z nim wówczas rozmawiałem, był jeszcze w Chicago, gdzie osiadł od czterech lat, lecz walizkę już miał spakowaną. Wybierał się do Salt Lake City, na olimpijski konkurs skoków. I od tego zaczęliśmy tamtą rozmowę, którą zainicjował Wojciech Fortuna:

- Adam Małysz ma szansę na dwa medale. Nie wiem jakie. Trudno będzie o złoto. Jednak, gdyby Adam został mistrzem olimpijskim, potwierdziłby, że od ponad roku jest najlepszym skoczkiem świata. Bo jest najlepszy. Zabrakło mu świeżości w ostatnim Turnieju Czterech Skoczni, potrzebował innego oddechu, który dzisiaj chyba ma. Z drugiej strony nie róbmy z niego Yukio Kasayi, nie ustawiajmy go w pozycji sportowca, który musi wygrać. W sporcie nie ma żadnych "obowiązków". Życzę Adamowi, by skopiował mój wyczyn sprzed trzydziestu lat... Pragnę powiedzieć mu w niedzielę tylko jedno zdanie: "Adaś, czekałem na to trzydzieści lat!". Pamiętam, jak dumnie schodziliśmy ze skoczni w Salt Lake City, kiedy Małysz wygrał tu konkurs Pucharu Świata. Daj Boże, żeby to się powtórzyło w najbliższą niedzielę.
- Zatem pomówmy o panu, w kontekście tego, co się dzieje z Adamem Małyszem.
- Jego sytuacja jest inna. Na mnie trzydzieści lat temu nikt nie liczył. Nikt nie próbował chronić mnie przed polskimi dziennikarzami, bo... oni wcale do mnie nie biegli. Nie chcieli ze mną w Sapporo rozmawiać. Ze złości, z przekory, mówiłem sobie w duchu: "Ja wam pokażę". Ale to nie o dziennikarzy chodziło, lecz o tych ludzi, którzy nie chcieli mnie widzieć w polskiej ekipie olimpijskiej.
- Wspomniał pan o dziennikarzach. To jednak oni pomogli panu pojechać na igrzyska w 1972 roku. Bez nich nie byłoby pana w Sapporo.
- Tak. Pomogli mi Marian Matzenauer i Wojciech Jarzębowski. Byli jednak towarzysze, którzy przed startem przekonywali mnie: "Słuchajcie, wy nie macie rutyny, wy się w tej Japonii pogubicie...". Odchodziłem od nich wkurzony, mówiąc delikatnie.
- Skocznia zwana wówczas małą to w Sapporo była Miyanomori. Tam zajął pan szóste miejsce. Jakie były odczucia?
- Że to jest wielki wynik. Od trzydziestu sześciu lat, od igrzysk w Garmisch-Partenkirchen, od czasów Staszka Marusarza, nikt nie miał lepszego. Jednak byłbym wyżej już na tej skoczni, gdybym dla sędziów nie był... chłopcem, kimś kompletnie nieznanym. Długości plasowały mnie na drugim miejscu, ale czy sędziowie mogli skrzywdzić takich ludzi jak Jirzi Raszka czy Ingolf Mork? Tylko Gari Napalkow był za mną, jego nie przesunięto wyżej. Poczułem się wówczas skoczkiem, zresztą może już wcześniej. Na treningach w Sapporo nie schodziłem poniżej trzeciego miejsca.
- Jedenastego lutego 1972 roku w pierwszej serii konkursu na dużej skoczni, na Okurayamie, skoczył pan 111 metrów. Mając 29. numer startowy. Ta odległość przeraziła jury. Długo radzili nad cofnięciem kolejki?
- Chyba z osiem minut. Dwaj byli za unieważnieniem wszystkich skoków i cofnięciem kolejki, trzej, w tym Japończyk, sprzeciwili się. "Przecież on był dobry na małej skoczni" mówili.
- Szczęście przy tych obradach jury uśmiechnęło się do pana. A później? Były nerwy?
- Były. Drugi skok miałem nieudany, ale nie tylko ja. Wcześniej paru polskich działaczy mówiło: "Wojtek, musisz!". Pomyślałem: "A dlaczego musisz? Czy ja cokolwiek muszę? Przecież to nie ja miałem w Sapporo wygrywać, ale Adam Krzysztofiak i Stanisław Daniel-Gąsienica". Nogi miałem jak z waty. Wówczas nie było przy zawodnikach żadnego psychologa, żadnej fachowej pomocy. W tej drugiej serii panowały inne warunki i generalnie gorsze były loty. Nikt nie skoczył naprawdę bardzo dobrze. Pamiętam, jak cały stadion bił brawo, gdy wicemistrz olimpijski skoczył 95 metrów. Ja wcześniej tylko 87,5. Pomyślałem: "Jego łykam". Rozbieg został obniżony po pierwszej serii i nikomu nie było łatwo daleko skoczyć. Yukio Kasaya, który miał na Okurayamie zdobyć drugie złoto, zaliczył raptem 85 metrów. O dwa i pół gorzej ode mnie.
- Przypomnijmy jedną istotną rzecz. W tamtych czasach skakało się według listy startowej. Lider po pierwszej serii nie startował jako ostatni w finale.
- Tak. Kiedy skoczył Fin Tauno Kaeykoe, dotarło do mnie, że jestem mistrzem olimpijskim. Staszek Daniel uściskał mnie i powiedział: "Zdejmij czapkę, przyczesz włosy, za chwilę zawołają cię na podium". A ja myślałem, że kiedyś moim pragnieniem było skoczyć tak jak Kasaya, tak ładnie, lecieć jak po sznurku. Jego skoki to była poezja. Ale przecież w pewnym momencie to ja stałem się "poetą". Zagrali mi Mazurka Dąbrowskiego. Patrzyłem na stadion i jakbym go nie widział. Ale widziałem tych ludzi, którzy nie chcieli mnie w Sapporo. I byłem dumny, że zrobiłem im na złość. Dziś Adam Małysz nie ma takich problemów. Wszyscy go chcą, wszyscy pragną jego zwycięstw i czekają na nie. Jednak mu nie zazdroszczę. Bo i czego? Czy ja będę mniejszy tylko dlatego, że on wygra w Salt Lake City?! Polskie narciarstwo jest wciąż karłowate. Jeśli Adam nie wygra, to na kolejną taką szansę będziemy czekali następne trzydzieści lat.
- Dziś skacze się inaczej, ale i w innych kombinezonach niż wtedy. Pamiętam pańską czapeczkę, ale gorzej kostium. Jak on wyglądał?
- Wykombinowałem sobie sam takie spodnie, elastiki. Miałem też japońskie buty, ale w nich nie skakałem. To wszystko nie było z państwowego przydziału, musiałem to sobie "zorganizować". Za kryształ, za coś tam... Wtedy poczułem się jak skoczek, nie byłem w konkursie dzieckiem gorszego Boga, zyskałem pewność siebie. Chociaż... nie wszystko było jak należy. Walter Steiner szedł później w garniturku, Niemiec też, a ja w zmechaconym sweterku. Gdybym wiedział, że zostanę mistrzem olimpijskim... Kożuch mi wypolerował ten sweterek, czułem się w nim fatalnie, jak frajer jakiś. Teraz, gdy przylecę do Salt Lake City, mam dostać strój olimpijski. Jest inaczej niż trzydzieści lat temu.
- Straszny żal przez pana przemawia...
- Owszem, bo towarzysze byli na tamtej olimpiadzie pięknie ubrani. Tylko my byle jak. Szkoda, że nie dali nam jeszcze ciupagi góralskiej do ręki.
- Pomówmy o pieniądzach. Pamiętam, że za zwycięstwo w Sapporo otrzymał pan 150 dolarów...
- Miałem dostać 300, ale dali 150. Za szóste miejsce na Miyanomori musiałem podpisać 150, ale dali 50. Mówili: "A co, wy nie wiecie, w jakim świecie żyjecie? Nam też pieniądze potrzebne". Jakoś to przeżyłem. Zwłaszcza że potem dostałem mieszkanie, a telewizory i pralki pchały się drzwiami i oknami. Dziś nic od nikogo nie potrzebuję. Żyję sobie spokojnie w Ameryce. W Polsce, gdybym wrócił, czeka na mnie renta olimpijska. Świat zrobił się piękniejszy i zdrowszy.

[Wojciech Fortuna wrócił do Polski w sierpniu 2003 roku. Tu nie tylko renta olimpijska na niego czekała. Rozesłano za nim list gończy. Sportowiec został aresztowany, a następnie - po dziesięciu dniach - zwolniony z aresztu tymczasowego za poręczeniem majątkowym Polskiego Związku Narciarskiego. W czerwcu 2004 roku Sąd Rejonowy w Zakopanem skazał go na dziesięć miesięcy więzienia w zawieszeniu. Sąd orzekł, iż w 1997 roku Wojciech Fortuna znęcał się nad swoją konkubiną. W orzeczeniu wyroku można było przeczytać, że były skoczek wszczynał w domu awantury i straszył sąsiada pobiciem oraz śmiercią - M.S.].

Rozdział 11

Simi jak diabeł z pudełka

Z Simonem Ammannem przed olimpijskimi konkursami
(Salt Lake City, 2002)
- Skaczesz pięknie, wyglądasz dobrze. A co w duszy? Został uraz po Willingen?
- Nie. Za młody jestem, żeby chować urazy po upadkach, a za stary, żeby się nimi przejmować. Skaczę tak jak wcześniej, nic złego z psychiką się nie dzieje.
- Trener Mika Kojonkoski powiada, że te skocznie są dla zawodników niewysokich, technicznych. Ty właśnie do takich należysz, więc...
- Będę walczył. Dla mnie każde miejsce na podium, na dużej czy mniejszej skoczni, byłoby przeogromnym sukcesem. Nie wiem, czy już na taki sukces zasługuję.
- Kto według ciebie zwycięży w niedzielę?
- Myślę, że Adam Małysz ma wielkie szanse. Nie wiem, jak się zaprezentują Niemcy, Hannawald i Schmitt. Jakoś tradycyjnie chowają karty, nie ma ich dziś na skoczni. Któryś z Finów też będzie w czubie. Potem może ja, może Amerykanin Alan Alborn? Albo Słoweniec? Jest chyba z dziesięciu skoczków, z których każdy może wygrać.
- Nie było cię u nas w Zakopanem. Żałujesz?
- Owszem. Czytałem w Internecie, że w Zakopanem były tłumy ludzi. Ciekawie byłoby poskakać przy takiej widowni.

Z Ammannem po olimpiadzie
(Harrachov, 2002)
- Simi, powiedz najpierw, jak witano cię w rodzinnym Unterwasser po powrocie z igrzysk?
- Ja nie zaliczam się do (śmiech) najstarszych górali w moim regionie, ale ci najstarsi górale ponoć nie pamiętają, by kiedykolwiek tak witano tutaj naszego ziomka. Były tłumy ludzi, ponad dwa tysiące, chyba wszyscy mieszkańcy miasteczka zgromadzili się, aby mnie przywitać. Wiwatowali, śmiali się, ja razem z nimi. Niewiele, wstyd się przyznać, pamiętam ze szczerych i płomiennych przemówień przedstawicieli lokalnych władz, poza tym że wszystkie słowa były życzliwe.
- A powitanie w rodzinnym domu?
- Powiedziałbym, że było zwyczajne. Nic w nim nie było nadzwyczajnego. Moi rodzice to prości ludzie. Prości i uczciwi, wrażliwi.
- Niemożliwe! Obyło się bez uroczystej kolacji? Bez łezki mamy?
- Nie. Nic takiego nie miało miejsca. To znaczy kolacja tak, była, ale niczym się nie różniła od setek innych domowych kolacji. Jedzenie jak jedzenie. A tak nawiasem mówiąc, wcale nie miałem apetytu. To po prostu nie był czas na jedzenie, raczej na opowiadanie, na rozmowę o igrzyskach, o konkursach, przeżyciach i wrażeniach. Nie jestem wybredny ani nie jestem wielkim smakoszem czegoś konkretnego. Tylko jedna rzecz na stole była ekstra: butelka szampana, ze specjalną dla mnie przygotowaną etykietką w złotym kolorze, z napisem: "Dla podwójnego mistrza olimpijskiego".
- Czy kiedykolwiek marzyłeś o tym, że zdobędziesz na igrzyskach dwa złote medale?
- Nigdy, nawet w najśmielszych snach. To przecież było nierealne. Przed olimpiadą w Salt Lake City myślałem, że dobrze byłoby skakać na poziomie czołowej dziesiątki. To akurat był realny cel, zważywszy na wyniki, jakie miałem w tym sezonie, w grudniu i w styczniu. No, dobrze, przyznam się, jakiś tam jeden medal obojętnie jakiego koloru chodził mi po głowie.
- Jesteś podobnej konstrukcji do naszego Adama Małysza. Czy Adam stanowił dla ciebie do niedawna jakiś wzór, może był twoim idolem?
- Nie, to zdecydowanie za dużo powiedziane. Adama zawsze bardzo ceniłem, szanowałem, często oglądałem jego skoki. Tylko tyle. Poza tym... uważałem, że Małysz powinien wygrać na tych igrzyskach co najmniej raz. Miał w ręku wszystkie atuty.
- Jak obecnie wygląda twoje życie w Szwajcarii?
- Strasznie się zmieniło i jest trudne. Właściwie ostatnio nie miałem na nic czasu, także na trening. Bez przerwy muszę udzielać jakichś wywiadów, robić mądre albo śmieszne miny, uśmiechać się, choćbym akurat był smutny i nie miał na to ochoty. Nawet żarty muszę opowiadać, no... tak ogólnie wciąż gram rolę człowieka szczęśliwego. Prywatności już nie mam żadnej. Po tysiąckroć pytano mnie i nadal spotykam się z pytaniami, czy czytałem książkę o Harrym Potterze, czy oglądałem film nakręcony na podstawie tej opowieści. Ponoć jestem do tego tytułowego bohatera bardzo podobny...
- A jesteś?
- Chcę być sobą, chcę być podobny do samego siebie, choć porównania nie traktuję w kategoriach złośliwości.
- Masz rodzeństwo?
- Tak. Dwóch braci i trzy siostry.
- Czy jest prawdą, że w twoim domu rodzinnym nie ma telewizora?
- Owszem, nie ma.
- Gdzie zatem najbliżsi oglądali twoje skoki?
- U sąsiadów. Oni później też uczestniczyli w tym wielkim powitaniu mnie.
- Czy skakałeś kiedykolwiek na skoczni mamuciej?
- Nigdy.
- Jaki jest więc twój życiowy rekord w długości skoku?
- 142 metry.
- Gdzie tyle skoczyłeś?
- W Finlandii, w Kuusamo, na skoczni o punkcie konstrukcyjnym K 120 metrów.
- Nie boisz się zatem mamuta w Harrachovie? To diabelska góra!
- Strach? Nie. W moich skokach nie ma strachu. Oczywiście, pozostaje jakiś respekt wobec tej skoczni. Ale to jest tak, że jeśli jestem w dobrej formie, to nie muszę obawiać się żadnej skoczni.
- A jesteś w dobrej formie?
- Myślę, że tak.
- Przecież powiedziałeś, że ostatnio nie miałeś czasu na trening.
- Owszem, to znaczy nie skakałem po igrzyskach. Jednak jakiś tam lekki trening zaliczyłem.
- Czy wiesz, co to znaczy "małyszomania"?
- To po polsku, ale chyba rozumiem, o co chodzi.
- A co to jest, jeśli jest, "ammannmania"?
- To to samo, co teraz mnie spotyka w Szwajcarii. Z tym się żyje trudniej. Jeszcze nie przywykłem, ale już wiem, jak musiało być z Adamem Małyszem w Polsce.
- To nie musiało być, to jest, trwa...
- Tym bardziej współczuję Adamowi, ale i sobie coraz bardziej.

Małysz o Ammannie
- Simon przechodzi do historii skoków i historii narciarstwa. Jest drugim, po Mattim Nykaenenie, skoczkiem, który wygrał oba indywidualne konkursy w jednych igrzyskach. To młody chłopak, wesoły, przyjemny. Nieustannie żartuje, uśmiecha się, szuka pogawędki. Nazywamy go Harry Potter, bo jest do niego bardzo podobny. Ciekawie wyglądał podczas ceremonii dekoracji w tym długim płaszczu szwajcarskim. Niby należało się z nim liczyć przed igrzyskami, był w gronie faworytów, ale nie w pierwszym szeregu. Nie było wiadomo, co tak naprawdę pokaże po wyleczeniu kontuzji.

Porównanie z Orłem
Zapytano Simona Ammanna, czy zainspirował go do skakania brytyjski niezdara, Eddie Orzeł Edwards, trochę podobny do Szwajcara, także noszący okulary. Simi błyskotliwie odparł, że Edwards to jednak były inne czasy, a poza tym Brytyjczyk miał trzykrotnie większe od niego okulary i trzykrotnie krócej skakał.

Świerszczyk we mgle
(Oslo-Holmenkollen)
17 marca 2002 roku Simon Ammann wygrał pierwszy w karierze konkurs Pucharu Świata w skokach narciarskich. Tym zwycięstwem w pewnym sensie uwiarygodnił dwa złote olimpijskie medale, wykazał, że potrafi być mistrzem nie tylko w określonych warunkach, że wiele może dokonać w przyszłości.
Zapytano go na konferencji prasowej:
- Simi, czy pamiętasz, kiedy ostatni raz szwajcarski skoczek był pierwszy w Oslo-Holmenkollen?
- Nie - odparł Ammann.
- Dwadzieścia osiem lat temu wygrał tu Walter Steiner. Ciebie nie było wówczas na świecie...


JANNE AHONEN
(Finlandia; nr 1 sezonu 2003/2004)

Był lewoskrętny

Jest jednym z najbardziej utytułowanych fińskich skoczków, choć dopiero w sezonie 2003/2004 zdobył Kryształową Kulę za zwycięstwo w klasyfikacji generalnej Pucharu Świata. Debiutował w wieku 16 lat, w Ruhpolding, w 1993 roku, a pierwsze pucharowe punkty zdobył w tym samym roku podczas konkursu w rodzinnym Lahti. O Ahonenie zawsze się mówiło, że ma kamienną twarz, na której nigdy nie gości uśmiech. Od czasu do czasu Fin zaprzeczał temu wizerunkowi. Adam Małysz zwykł powiadać o Ahonenie, że podczas lotu jest najelegantszym skoczkiem świata. Co nie znaczy, że zawsze skutecznym.
Kilkanaście lat temu Fińska Federacja Narciarska postanowiła "wyhodować" skoczka światowej klasy. Szukano kandydata w szkółkach narciarskich przez wiele miesięcy. Znaleziono siedmioletniego wówczas Janne. Rodzice musieli się zgodzić na głęboką ingerencję federacji w życie chłopca. Kandydat na mistrza dorastał "pod kloszem", z dala od rodziny i rówieśników. Jeździł na zgrupowania, organizowano dla niego specjalne treningi. Ta inwestycja, jak widać, opłaciła się.
Kariera skoczka nie była usłana różami, zdarzały się w niej zawirowania. Janne Ahonen, choć tak elegancki i chwilami perfekcyjny technicznie, miał w życiu okres, gdy na skoczni poczynał sobie jak przedszkolak. Permanentnie leciał w lewą stronę, nie wiadomo dlaczego. To powodowało strach w końcowej fazie skoku i oczywiste skrócenie dystansu. "Moje plecy i miednica wymykały się spod kontroli. Czasami byłem tak powiązany na szczycie rozbiegu, że bałem się, iż nie będę umiał zachować równowagi". Ahonen, trener Ari Saukko i kierownictwo narodowej drużyny głowili się nad sytuacją. Ostatecznie badania lekarskie wykryły, że przyczyną kłopotów były "pozamykane" stawy w kręgosłupie skoczka. Odkrycie, że jedynym problemem jest niedomagający staw pomiędzy dwoma kręgami, pozwoliło problem usunąć. Właściwa diagnoza przyniosła skuteczne leczenie.
Janne Ahonen ma w Lahti dom o powierzchni 340 metrów kwadratowych. Został on zbudowany po części według projektu Janne, który jest dobrym kreślarzem, może nawet architektem-samoukiem. "Mój oryginalny szkic został zmieniony w konstrukcyjne rysunki przez prawdziwego architekta. Jeśli mieliby zbudować dom bazowany tylko na moich pracach, prawdopodobnie zawaliłby się albo czegoś by mu brakowało..." - opowiada Ahonen.
Wiele osób odnosi wrażenie, że Janne Ahonen jest arogancki lub po prostu ponury. Jednak to nie jest prawdą. Obok rodziny jego miłością są dwa lub cztery kółka. Tak często, jak to tylko możliwe, Ahonen zasiada za kierownicą bmw M5 lub wsiada na motor kawasaki i przemierza fińskie drogi. Jego pasją są także wyścigi dragsterów, którym namiętnie oddawał się tego lata. Czas dzielił między świeżo poślubioną małżonkę, dragstery i - oczywiście - trening narciarski. Tego nie było za wiele, więc prawie ominął Letnią Grand Prix. Chętnie spędza czas ze swoim młodszym bratem Pasim, który także jest skoczkiem narciarskim, lecz nieco słabszym niż Janne. 11 maja 2004 roku Janne Ahonen skończył 27 lat. To doskonały wiek, aby wygrywać.


FIS-kod: 1995
Klub: Skiclub Lahti
Urodzony: 11 maja 1977 roku w Lahti
Miejsce zamieszkania: Lahti
Wzrost: 184 cm; waga: 67 kg (w przybliżeniu, jak w przypadku wszystkich pozostałych skoczków)
Pseudonimy: Mask, Rena, Mau
Słynne powiedzenie: "Jesteśmy tu po to, żeby skakać, a nie żeby się uśmiechać"
Rekord życiowy: 213 m (Planica 2003)
Ulubione danie: spaghetti bolognese
Ulubiony napój: piwo
Ulubiony film: ogólnie filmy akcji
Ulubiony rodzaj muzyki: hard rock
Zainteresowania: motocykle (ubiera się w skórzane kurtki, szaleje za superszybkim kawasaki), malarstwo
Wykształcenie: średnie (mechanik samochodowy), obecnie studiuje
Języki obce: angielski, szwedzki
Stan cywilny: żonaty z Tiią Jacobson (wieloletnia partnerka, poślubiona 24 lipca 2004. Uroczystość odbyła się w kościele Panny Marii w Lahti. Janne i Tiia mają 3-letniego synka Mico)
Rodzeństwo: młodszy brat Pasi, również skoczek
Zwierzę: kot Ratte
Trener kadry: Tommi Nikunen (Kari Paetaeri i Ari-Pekka Nikkola); klubowy: Ari Saukko
Idol: niegdyś Matti Nykaenen (dziś już nie, albowiem Matti siedzi w więzieniu)
Narty: Atomic
Wiązania: Silvretta
Buty: Jalas
Kask: Carrera
Rękawiczki: Reusch
Gogle: Carrera
Adres do korespondencji: Urheiluseura, FIN-15100 Lahti lub Urheillukeskus, FIN-15110 Lahti

PRZEBIEG KARIERY

Igrzyska olimpijskie
1994   Lillehammer 37. na skoczni normalnej*, 25. na dużej**, 5. drużynowo
1998  Nagano 4. na skoczni normalnej, 37. na dużej, 5. drużynowo
2002  Salt Lake City 4. na skoczni normalnej, 9. na dużej, 2. drużynowo

Mistrzostwa świata
(skocznie K 90 i K 120)
1993  Falun 31. na skoczni dużej
1995 Thunder Bay 9. na skoczni normalnej, 9. na dużej, 1. drużynowo
1997  Trondheim 1. na skoczni normalnej, 8. na dużej, 1. drużynowo
1999  Ramsau 4. na skoczni normalnej, 4. na dużej
2001  Lahti 6. na skoczni normalnej, 3. na dużej, drużynowo 2. (K 90) i 2. (K 120)
2003  Val di Fiemme 35. na skoczni dużej, 1. drużynowo

Mistrzostwa świata w lotach
(skocznie mamucie***)
1994  Planica 12.
1996  Tauplitz/Bad Mitterndorf 3.
1998  Oberstdorf 8.
2000  Vikersund 3.
2002 Harrachov 24.
2004  Planica 2. indywidualnie, 2. drużynowo

Turniej Czterech Skoczni
1994/1995 3. (Garmisch-Partenkirchen 1.)
1995/1996 6.
1996/1997 18.
1997/1998 3. (Innsbruck 3., Bischofshofen 3.)
1998/1999 1. (Ga-Pa 2., Innsbruck 2., Bischofshofen 2.)
1999/2000 2. (Ga-Pa 3., Innsbruck 3., Bischofshofen 2.)
2000/2001 2. (Innsbruck 2., Bischofshofen 2.)
2001/2002 26.
2002/2003 1. (Oberstdorf 3., Innsbruck 1.)
2003/2004 2. (Innsbruck 3., Bischofshofen 3.)

Konkursy Pucharu Świata
(lokaty w czołowej szóstce)
 14.02.2004 Willingen GER K 120 1
 11.01.2004 Liberec CZE K 120 1
 10.01.2004  Liberec CZE K 120 1
 4.01.2003 Innsbruck AUT K 120 1
 21.12.2002 Engelberg SUI K 120 1
 4.03.2000 Lahti FIN K 120 1
 12.12.1999 Villach AUT K 90 1
 7.02.1999 Harrachov CZE K 120 1
 17.01.1999 Zakopane POL K 120 1
 9.01.1999 Engelberg SUI K 120 1
 20.12.1998 Harrachov CZE K 120 1
 19.12.1998 Harrachov CZE K 120 1
 6.12.1998 Chamonix FRA K 90 1
 7.03.1998 Lahti FIN K 120 1
 3.12.1995 Lillehammer NOR K 120 1
 1.01.1995 Ga-Pa GER K 120 1
 19.12.1993 Engelberg SUI K 120 1
 7.02.2004 Oberstdorf GER K 185 2
 24.01.2004 Sapporo JPN K 120 2
 23.01.2004 Hakuba JPN K 120 2
 20.12.2003 Engelberg SUI K 120 2
 6.12.2003 Trondheim NOR K 120 2
 30.11.2002 Kuusamo FIN K 120 2
 14.01.2001 Harrachov CZE K 185 2
 6.01.2001 Bischofshofen AUT K 120 2
 4.01.2001 Innsbruck AUT K 120 2
 3.12.2000 Kuopio FIN K 120 2
 19.03.2000 Planica SLO K 185 2
 5.03.2000 Lahti FIN K 120 2
 5.02.2000 Willingen GER K 120 2
 22.01.2000 Sapporo JPN K 120 2
 8.01.2000 Engelberg SUI K 120 2
 6.01.2000 Bischofshofen AUT K 120 2
 19.12.1999 Zakopane POL K 120 2
 18.12.1999 Zakopane POL K 120 2
 16.01.1999 Zakopane POL K 120 2
 6.01.1999 Bischofshofen AUT K 120 2
 3.01.1999 Innsbruck AUT K 120 2
 1.01.1999 Ga-Pa GER K 120 2
 5.12.1998 Chamonix FRA K 90 2
 29.11.1998 Lillehammer NOR K 120 2
 28.11.1998 Lillehammer NOR K 120 2
 17.01.1998 Zakopane POL K 120 2
 12.01.1997 Engelberg SUI K 120 2
 17.03.1996 Oslo NOR K 120 2
 16.12.1995 Chamonix FRA K 90 2
 21.01.1995 Sapporo JPN K 90 2
 14.01.1995 Engelberg SUI K 120 2
 7.03.2004 Lahti FIN K 120 3
 25.01.2004 Sapporo JPN K 120 3
 6.01.2004 Bischofshofen AUT K 120 3
 4.01.2004 Innsbruck AUT K 120 3
 14.12.2003 Titisee-N. GER K 120 3 
 29.12.2002 Oberstdorf GER K 120 3
 29.11.2002 Kuusamo FIN K 120 3
 13.03.2002 Falun SWE K 120 3
 12.03.2000 Oslo NOR K 120 3
 10.03.2000 Trondheim NOR K 120 3
 6.02.2000 Willingen GER K 120 3
 9.01.2000 Engelberg SUI K 120 3
 3.01.2000 Innsbruck AUT K 120 3
 1.01.2000 Ga-Pa GER K 120 3
 5.02.1998 Sapporo JPN K 120 3
 6.01.1998 Bischofshofen AUT K 120 3
 4.01.1998 Innsbruck AUT K 120 3
 20.12.1997 Engelberg SUI K 120 3
 10.12.1995 Planica SLO K 120 3
 22.01.1995 Sapporo JPN K 120 3
 15.01.1995 Engelberg SUI K 120 3
 10.12.1994 Planica SLO K 90 3
 10.03.2004 Kuopio FIN K 120 4
 1.01.2004 Ga-Pa GER K 120 4
 6.01.2003 Bischofshofen AUT K 120 4
 14.12.2002 Titisee-N. GER K 120 4
 8.12.2002 Trondheim NOR K 120 4
 17.03.2002 Oslo NOR K 90 4
 1.03.2002 Lahti FIN K 120 4
 1.01.2001 Ga-Pa GER K 120 4
 2.12.2000 Kuopio FIN K 120 4
 26.01.2000 Hakuba JPN K 120 4
 6.03.1999 Lathi FIN K 90 4
 10.01.1999 Engelberg SUI K 120 4
 1.01.1998 Ga-Pa GER K 120 4
 9.02.1997 Tauplitz/B.M. AUT K 185 4
 17.02.1996 Iron Mountain USA K 120 4
 12.12.1995 Predazzo ITA K 90 4
 8.12.1995 Villach AUT K 90 4
 2.12.1995 Lillehammer NOR K 90 4
 19.02.1995 Vikersund NOR K 185 4
 8.01.1995 Willingen GER K 120 4
 30.12.1994 Oberstdorf GER K 120 4
 11.12.1994 Planica SLO K 90 4
 2.02.2003 Tauplitz/B.M. AUT K 185 5
 1.01.2003 Ga-Pa GER K 120 5
 15.03.2002 Trondheim NOR K 120 5
 20.01.2001 Salt Lake City USA K 120 5
 13.01.2001 Harrachov CZE K 185 5
 19.03.1999 Planica SLO K 185 5
 14.03.1999 Oslo NOR K 120 5
 30.12.1998 Oberstdorf GER K 120 5
 8.02.1997 Tauplitz/B.M. AUT K 185 5
 18.01.1997 Sapporo JPN K 90 5
 6.01.1997 Bischofshofen AUT K 120 5
 8.12.1996 Kuusamo FIN K 120 5
 28.02.1996 Kuopio FIN K 90 5
 1.01.1996 Ga-Pa GER K 120 5
 1.02.1995 Kuopio FIN K 90 5
 16.01.1994 Liberec CZE K 120 5
 15.01.1994 Liberec CZE K 90 5
 17.01.2004 Zakopane POL K 120 6
 29.11.2003 Kuusamo FIN K 120 6
 23.01.2003 Hakuba JPN K 120 6
 19.01.2003 Zakopane POL K 120 6
 11.01.2003 Liberec CZE K 120 6
 24.01.2001 Hakuba JPN K 120 6
 19.02.2000 Tauplitz/B.M. AUT K 185 6
 23.01.2000 Sapporo JPN K 120 6
 29.12.1999 Oberstdorf GER K 120 6
 29.01.1999 Willingen GER K 120 6
 18.01.1998 Zakopane POL K 120 6
 16.03.1997 Oslo NOR K 120 6
 12.03.1997 Kuopio FIN K 90 6
 26.01.1997 Hakuba JPN K 120 6
 19.01.1997 Sapporo JPN K 120 6
 30.12.1995 Oberstdorf GER K 120 6
 
 W klasyfikacji generalnej Pucharu Świata
1992/1993  50.
1993/1994  10.
1994/1995  3.
1995/1996  3.
1996/1997  8.
1997/1998  9.
1998/1999  2.
1999/2000  3.
2000/2001  5.
2001/2002  15.
2002/2003  4.
2003/2004  1.

Po Kryształową Kulę
(sezon 2003/2004)
14.03.2004  Oslo NOR K 120 8
 12.03.2004 Lillehammer NOR K 120 7
 10.03.2004 Kuopio FIN K 120 4
 7.03.2004 Lahti FIN K 120 3
 28.02.2004 Salt Lake City USA K 120 14
 14.02.2004 Willingen GER K 120 1
 7.02.2004 Oberstdorf GER K 185 2
 25.01.2004 Sapporo JPN K 120 3
 24.01.2004 Sapporo JPN K 120 2
 23.01.2004 Hakuba JPN K 120 2
 18.01.2004 Zakopane POL K 120 12
 17.01.2004 Zakopane POL K 120 6
 11.01.2004 Liberec CZE K 120 1
 10.01.2004 Liberec CZE K 120 1
 6.01.2004 Bischofshofen AUT K 120 3
 4.01.2004 Innsbruck AUT K 120 3
 1.01.2004 Ga-Pa GER K 120 4
 29.12.2003 Oberstdorf GER K 120 13
 20.12.2003 Engelberg SUI K 120 2
 14.12.2003 Titisee-N. GER K 120 3
 
Inne sukcesy
1993 mistrz świata juniorów
2000 wygrał Letnią Grand Prix

 


ROAR LJOEKELSOEY
(Norwegia; nr 2 sezonu 2003/2004)

Skoczek reanimowany

Norweg okazał się rewelacją sezonu 2003/2004, do końca ostro walczył o Kryształową Kulę z Janne Ahonenem i przegrał raptem o dziesięć punktów. Gdyby nieco lepiej zaczął pucharowe starty tamtej zimy... "Janne skakał przez cały sezon równiej niż ja. W Turnieju Czterech Skoczni i w kilku następnych konkursach nie byłem w dobrej formie. Wówczas Fin zdobył decydującą przewagę" - stwierdził Roar Ljoekelsoey.
Skacze od 1985 roku, zadebiutował w Pucharze Świata w 1993 roku (Lillehammer), lecz nim norweską kadrę przejął Fin Mika Kojonkoski, Ljoekelsoey był skoczkiem równie solidnym co bezbarwnym. Niczym się nie wyróżniał, nawet w reprezentacji zawsze znajdował się w czyimś cieniu. Dopiero w styczniu 2003 roku (Sapporo) odniósł pierwsze zwycięstwo w zawodach Pucharu Świata. Wcześniej pamiętałem Roara tylko z jednego wydarzenia. Tę wówczas "szarą myszkę" zaproszono parę lat temu, w dobrym towarzystwie mocnych skoczków wraz z Adamem Małyszem, który dopiero (rok 1997) zaczynał objawiać talent, do lokalu obok kasyna w Innsbrucku. Panowie nie grali tam ani w ruletkę, ani w pokera, lecz... walczyli o ser. Tyrolski, żółty i twardy. Każdy dostał tyle, ile sam ważył, więc Roar "załapał się" na znacznie większą porcję niż Adam. Pamiętam też Ljoekelsoeya z tego, że ogromne kłopoty z wymawianiem jego nazwiska mieli (i mają!) telewizyjni sprawozdawcy. Bywali tacy, którzy w jednym konkursie kilkakrotnie zmieniali wersję. To jednak zdarzało się przed najlepszym dla Norwega sezonem.
Wydaje się, że Ljoekelsoey już na całe życie polubił skocznię Okurayama w Sapporo. Wygrał tam w 2003 roku, ale także dwukrotnie zimą 2004, a później już, do końca sezonu, nie zajął w Pucharze Świata 2003/2004 miejsca gorszego niż czwarte. Został też w słoweńskiej Planicy podwójnym - indywidualnym i drużynowym - mistrzem świata w lotach. Jak wyczytaliśmy w "Rzeczpospolitej", Roar jest nie tylko najstarszym, ale i najspokojniejszym skoczkiem w norweskiej kadrze. Gdy mówi, ledwo go słychać. Zamknięty w sobie, czasem nawet bojaźliwy i nieśmiały. Odpoczywa, łowiąc ryby i grając w golfa.
W 2002 roku trenera Kojonkoskiego zachęcano do głębokich zmian w norweskiej kadrze, do mocnego jej odmłodzenia, a w konsekwencji do... pozbycia się nieperspektywicznego Roara Ljoekelsoeya, który wcześniej nie dokonał niczego wielkiego. Fin nie posłuchał tych rad, zrobił z weterana lidera ekipy. Znalazł w Ljoekelsoeyu wielkie doświadczenie, ale też ogromne pokłady niewypalonej jeszcze energii, którą umiał wydobyć. Zmiana metod treningowych, sprzętu, długie rozmowy, więź przyjaźni - to wszystko tchnęło w Roara wiarę, że jego kariera tak naprawdę dopiero się zaczyna!
Ważny był wspomniany rok 2003, albowiem w karierze Ljoekelsoeya zaświeciło światełko - latem, w konkursach Grand Prix. Był kilkakrotnie w czołówce (najwyższa lokata - piąta w Lahti), a w cyklu szóste miejsce. Zimą bez fajerwerków, ale solidnie. Imponował Sigurd Pettersen, Ljoekelsoey zaś gromadził punkty w Pucharze Świata po cichu, na koniec plasując się na dziewiątym miejscu. Nie zawojował skoczni, ale lokata w dziesiątce to wynik nie do pogardzenia dla kogoś, kto już prawie nie liczył się jako sportowiec. Było wspomniane wcześniej zwycięstwo w Sapporo, a także brązowy medal z drużyną w mistrzostwach świata w Predazzo, gdzie królował Adam Małysz.
Zima 2003/2004 przyniosła skoczkowi z Trondheim siedem indywidualnych zwycięstw i dwa drużynowe w Pucharze Świata oraz fantastyczne wyniki na mamucie w Planicy. Dwa razy złoto - to się Roarowi mogło tylko przyśnić. Kojonkoski także triumfował, teraz to on od norweskiej federacji mógł się domagać tyle sera, ile sam waży. Jak podkreśla Mika Kojonkoski, Roar Ljoekelsoey ma też tę zaletę, że potrafi walczyć dla zespołu. W maju 2004 roku Roar po raz pierwszy został ojcem.

Fragmenty wywiadu z Roarem Ljoekelsoeyem, autor: Annia, źródło: "Skispringen-Norwegen"

"Drużyna norweska zakończyła zgrupowanie w Finlandii. Nikt z zawodników nie nabawił się kontuzji, wszyscy są zdrowi i silnie zmotywowani przed nowym sezonem. Jedynie Roar Ljoekelsoey uskarża się na problemy ze snem, a to za sprawą syna. Pociecha ma na imię Sokrates i niedługo skończy trzy miesiące.
- Skoki narciarskie przez długi czas były najważniejsze w moim życiu. Obecnie tak nie jest, a to za sprawą Sokratesa. Przy nim mogę naprawdę odpocząć i jak zauważyłem, mniej myślę o sporcie. Ale podczas treningów czy zawodów jestem, jak zawsze, skoncentrowany. Na pewno jest mi ciężko wyjeżdżać z domu (...), ale za to powroty są przyjemniejsze. Moja przyjaciółka Hege rozumie, że po powrocie do domu muszę odpocząć, jednak nie zwalnia mnie do końca z moich ojcowskich obowiązków.
Roar zdecydował, że przynajmniej jeszcze dwa lata, do igrzysk w Turynie w 2006 roku, będzie skoczkiem. Chciałby zakończyć karierę w wieku trzydziestu lat. Jednak nie jest to do końca przesądzone.
- To zależy, czy będę miał jeszcze motywację do skakania i czy mój organizm pozwoli mi dalej uprawiać sport. (...) Chciałbym dobrze skakać. Jeżeli to mi się uda, będę w stanie wygrywać. Mam wiele celów, które chciałbym w tym [2004/2005 - M.S.] sezonie osiągnąć: zdobyć Kryształową Kulę, tytuł mistrza świata w Oberstdorfie i wygrać Turniej Czterech Skoczni.
Na skokach narciarskich można zarobić, jeśli się wygrywa. Swoje pieniądze Roar zainwestował między innymi w dom w Trondheim.
- U mnie nic się nie zmieniło, jeśli chodzi o pieniądze, no, może poza tym, że mogę sobie kupić to, na co mam ochotę. Pieniądze dają poczucie bezpieczeństwa. Nie boję się również o przyszłość, ponieważ zdołałem odłożyć pewną sumę na koncie w banku.


FIS-kod: 2033
Klub: Orkdal I.L/Trönderhopp
Urodzony: 31 maja 1976 roku w Orkdal
Miejsce zamieszkania: Trondheim
Wzrost: 179 cm; waga: 62 kg
Trener kadry: Mika Kojonkoski
Debiut w Pucharze Świata: 1993, Lillehammer
Stan cywilny: w nieformalnym związku z dziewczyną o imieniu Hege
Pseudonim: Ljoeken
Hobby: wędkarstwo, golf, piłka nożna
Języki obce: angielski, niemiecki
Adres do korespondencji: Jacob Rollsgt. 9, 7016 Trondheim


PRZEBIEG KARIERY

Igrzyska olimpijskie
1994 Lillehammer 4. drużynowo
1998 Nagano 9. na dużej skoczni, 40. na normalnej, 4. drużynowo
2002 Salt Lake City 32. na dużej skoczni, 18. na normalnej, 9. drużynowo

Mistrzostwa świata
1995 Thunder Bay 31. na dużej skoczni
1997 Trondheim 6. na dużej skoczni, 24. na normalnej, 5. drużynowo
1999 Ramsau: 19. na dużej skoczni, 25. na normalnej, 6. drużynowo
2001 Lahti 20. na dużej skoczni, 7. i 8. drużynowo (w Lahti zostały rozegrane dwa drużynowe konkursy, na K 90 i K 120)
2003 Val di Fiemme (skoki w Predazzo) 22. na dużej skoczni, 18. na normalnej, 3. drużynowo

Mistrzostwa świata w lotach
1994 Planica 42.
1996 Tauplitz/Bad Mitterndorf 12.
2002 Harrachov 49.
2004 Planica 1. indywidualnie, 1. drużynowo

Konkursy Pucharu Świata
(lokaty w czołowej szóstce)
 14.03.2004 Oslo NOR K 120 1
 12.03.2004 Lillehammer NOR K 120 1
 7.02.2004 Oberstdorf GER K 185 1
2 5.01.2004 Sapporo JPN K 120 1
 24.01.2004 Sapporo JPN&nb