Pod ostrzałem

  • szt.
  • 35,90 zł
  • Niedostępny

BRAK MOŻLIWOŚCI ZAKUPU KSIĄŻKI. NAKŁAD WYCZERPANY.

 

W największej jak dotąd powieści z cyklu "Korpus", W.E.B Griffin swych bohaterskich marines zabiera do Korei.
Osiem tomów kreślonej przez Griffina kroniki Korpusu Piechoty Morskiej okazało się jednym z najbardziej popularnych cykli powieściowych. Teraz Griffin kończy z II wojną i wprowadza nas w gąszcza wojny koreańskiej.
Kiedy 1 czerwca 1950 roku kapitan Ken McCoy przedstawia raport o możliwym zagrożeniu ze strony Korei Północnej, wzbudza to tak wrogą reakcję najwyższych oficerów na Dalekim Wschodzie, że nie tylko nakazują zniszczyć raport, ale też chcą całkowicie usunąć McCoya z Korpusu. Świeżo powstała CIA natychmiast bierze McCoya pod swe skrzydła, w niebagatelnym stopniu z tej racji, że 25 czerwca wojska północnokoreańskie przekraczają 38. równoleżnik, stanowiący linię demarkacyjną między dwiema częściami Korei. Do służby czynnej niezwłocznie zostają powołani - niekiedy musząc się stawić w ciągu siedemdziesięciu dwóch godzin - rezerwiści, czy to pracujący w wojsku czy w cywilu. Dla Fleminga Pickeringa, jego lubującego się w ryzyku syna Malcolma, Eda Banninga, George'a Harta, Clyde'a Dawkinsa, Williama Dunna, Erniego Zimmermana, a także dla ich ukochanych i bliskich, takie nazwy jak Pusan i Inchon nabiorą nowej, krwawej rzeczywistości, Korea zaś stanie się nie tylko polem nowych bitew, ale także i ogromnego wyzwania.
Pod ostrzałem, jak zawsze u Griffina, pełne jest namacalnego realizmu, napięcia, bogactwa psychologicznego, a także zafascynowania duchem wojska i jego rzeczywistością. Książka ta to kolejne potwierdzenie słuszności słów Toma Clancy'ego: "W.E.B. Griffin należy do wielkiej i znakomitej tradycji narracyjnej".

Rok wydania: 2004
Stron: 614
Oprawa: broszura
Format: 120/195
Pakowanie: 10
Tłumacz: Jerzy Łoziński

Fragment tekstu:

Cykl Korpus dedykuję pamięci:

Podporucznika Drew Jamesa Barretta III z kompanii K 3. batalionu 26. pułku piechoty morskiej USA, urodzonego 3 stycznia 1945 roku w Denver, stan Kolorado, a poległego 27 lutego 1969 w Wietnamie Południowym w prowincji Quang Nam;

Majora Alfreda Lee Butlera III, ze sztabu Samodzielnej Jednostki Desantowej 22. pułku piechoty morskiej USA, urodzonego 4 września 1950 roku w Waszyngtonie, a poległego 8 lutego 1984 roku w Bejrucie,
oraz
Donalda L. Schompa, pilota myśliwskiego piechoty morskiej, legendarnego mistrza amerykańskiego lotnictwa wojskowego, zmarłego 9 kwietnia 1989.


SEMPER FI!

 

 

Prolog

W roku 1944 wielu - czy nawet większość - wysoko postawionych demokratów uważało, iż prawdziwe zagrożenie dla reelekcji prezydenta Franklina D. Roosevelta stanowi wiceprezydent Henry A. Wallace.
Republikanie - a także liczni konserwatywni demokraci z południa - serdecznie go nie znosili z powodu zarówno liberalnych poglądów politycznych, jak i nieskrywanej sympatii do Związku Radzieckiego.
Co najmniej równie ważny był tajony wprawdzie przed opinią publiczną, znany jednak wielu republikanom, a w ich liczbie także prawdopodobnemu kandydatowi na prezydenta, gubernatorowi Nowego Jorku, Thomasowi E. Deweyowi, fakt marnego i pogarszającego się stanu zdrowia prezydenta Roosevelta.
Istniała poważna groźba, iż Dewey całą swą kampanię skoncentruje wokół następującej kwestii: "Jeśli nawet Roosevelt zostanie wybrany, najprawdopodobniej nie przeżyje swej kadencji. I co, wolicie w Gabinecie Owalnym Henry'ego Wallace'a czy mnie?"
Uznano zatem, że Wallace musi zniknąć.
Na swego zastępcę Roosevelt wybrał senatora z Missouri Harry'ego S. Trumana, który zasiadał wprawdzie w Senacie, nie należał jednak do grona najbliższych współpracowników prezydenta.
Był to znakomity wybór polityczny. Truman zyskał sobie powszechne uznanie jako przewodniczący senackiej komisji badającej korupcję i nadużycia pośród dostawców materiałów wojskowych. Niemal każdego tygodnia kroniki wyświetlane na ekranach całego kraju pokazywały "Komisję Trumana" i jej przewodniczącego - mężczyznę o miłej powierzchowności, który z prawdziwą pasją tropił nieuczciwych, oszukujących rząd i armię kontrahentów i niczego nie zmierzał puścić im płazem.
Zarazem niepodobna było dopatrywać się w nim antymilitarysty, skoro podczas I wojny światowej z odznaczeniem służył we Francji jako kapitan artylerii, a karierę wojskową zakończył jako pułkownik Gwardii Narodowej Missouri.
Duet Roosevelt-Truman wygrał wybory w cuglach; wiceprezydent Truman ukazał się u boku Roosevelta podczas inauguracji, a potem w sposób mniej czy bardziej taktowany dano mu do zrozumienia, żeby usunął się na bok i nie przeszkadzał rządzić krajem Rooseveltowi i jego przyjaciołom, mającym o wiele większe po temu kwalifikacje od senatora z Missouri.
Podczas pierwszych osiemdziesięciu jeden dni swej czwartej kadencji Roosevelt widział się z Trumanem tylko dwa razy i nigdy nie były to spotkania w cztery oczy.
Osiemdziesiątego drugiego dnia kadencji - 12 kwietnia 1945 roku - zażywając wypoczynku w Warm Springs, w stanie Georgia, w towarzystwie damy nie będącej jego żoną, Franklin Delano Roosevelt znienacka zmarł.
Bezzwłocznie trzeba było teraz zapoznać prezydenta Harry'ego S. Trumana z kwestiami, w które nie uważano za właściwe go wprowadzać jako wiceprezydenta. Do spraw tych należała zupełnie nowa broń zwana bombą atomową.
Trzeba też było go poinformować o niepokojących podejrzeniach żywionych przez służby wywiadowcze - a zwłaszcza przez Biuro Służb Strategicznych (OSS - Office of Strategic Services) - iż Józef Stalin bynajmniej nie zamierzał wycofać się w granice Matki-Rosji i wylizywać wojenne rany, natomiast powojenny chaos uważał za znakomitą sposobność po temu, aby reszcie świata dać zakosztować rozkoszy komunizmu.
Za takim podejrzeniami przemawiały takie chociażby fakty: ZSRS - czyli Stalin - zmusił króla Rumunii, aby powołał zdominowany przez komunistów rząd; komuniści Tito kontrolowali Jugosławię; komuniści dominowali na Węgrzach i w Bułgarii (skąd płynęły informacje o likwidacji ponad dwudziestu tysięcy osób); w Polsce, gdy przywódcy podziemia przyjęli zaproszenie na "konsultacje" z oficerami armii sowieckiej, bezzwłocznie ich aresztowano i większość z nich "zaginęła".
Stalin zresztą nie krył się ze swymi zamiarami. Wedle doniesień OSS na krótko przed końcem wojny miał powiedzieć jugosłowiańskiemu komuniście Milanowi Dzilasowi: "W tej wojnie każda strona narzuca swój porządek tak daleko, jak daleko znajdują się jej wojska. Tak jest i nie może być inaczej".
Harry S. Truman nie sprawował jeszcze miesiąc urzędu prezydenta, gdy 8 maja 1945 roku, o godzinie 2.41 armia niemiecka poddała się aliantom w kwaterze generała Dwighta Eisenhowera w Reims.
Trzy dni później, 11 maja, Truman bez żadnych wcześniejszych zapowiedzi kazał wstrzymać dostawy do ZSRR odbywające się w ramach programu Lend-Lease, następnie jednak ulegając swemu lewicującemu doradcy, Harry'emu Hopkinsowi popełnił - jak to później określił - największy błąd w życiu. Aby upewnić Stalina o przyjaznym stanowisku powojennej Ameryki, nie podnosił tematu "zaginionych" przywódców polskiego podziemia, a także uznał "nowy" rząd ustanowiony w Warszawie, aczkolwiek wiedział, że niemal w całości składa się z sowieckich marionetek.
W lipcu tego roku Truman spotkał się ze Stalinem w Poczdamie na przedmieściach Berlina. Doszedł do wniosku, że Roosevelt mylił się całkowicie - "Wujka Józefa" niepodobna traktować jak trudnego kongresmana, którego można przekupić autostradą w jego stanie i nowym urzędem pocztowym w rodzinnym mieście. Stalin chciał zagarnąć cały świat.
Po powrocie z Poczdamu Truman przemyślał całą sprawę i wydał rozkaz, aby przeciw Japonii użyto bomby atomowej. Główna przesłanka Trumana brzmiała tak: użycie bomby oszczędzi życie pół miliona Amerykanów, którzy wedle przewidywań ekspertów zginęliby w trakcie "konwencjonalnej" inwazji na wyspy japońskie.
Poza tym, rozumował Truman, może to stać się dla Stalina przestrogą, aby mitygował swe zapędy. Tylko wariat albo szaleniec zaryzykowałby wojnę z narodem, który posiada najbardziej destrukcyjną z kiedykolwiek wynalezionych broni.
6 sierpnia 1945 roku Hiroszima została dosłownie zmieciona z powierzchni ziemi. 8 sierpnia Związek Sowiecki wypowiedział wojnę Japonii. Nazajutrz, gdy Armia Czerwona wkraczała do Mandżurii, atakując Armię Kwantuńską, mogącą stawiać tylko symboliczny opór, bombowiec B-29 zrzucił na Nagasaki drugą bombę.
2 września 1945 roku na pokładzie zakotwiczonego w porcie tokijskim pancernika "USS Missouri" japoński minister spraw zagranicznych, Shigemitsu Mamoru, w imieniu cesarza Hirohito podpisał bezwarunkową kapitulację Japonii wobec generała amerykańskiej armii Douglasa MacArthura, którego prezydent Truman wyznaczył na dowódcę naczelnego sił alianckich.
Zanim jeszcze doszło do kapitulacji Japonii, najwyżsi rangą oficerowie Marynarki i Piechoty Morskiej doszli do przekonania - znowu głównie na podstawie raportów przekazywanych z Chin przez agentów OSS - że wojna domowa między komunistami, którymi dowodził Mao Tse-Tung, a nacjonalistami pod wodzą Czang Kaj-szeka, stanowi istotne zagrożenie dla światowej stabilności i dlatego trzeba tam będzie najprawdopodobniej wysłać oddziały marines.
Nie minęło czterdzieści osiem godzin od podpisania kapitulacji, a oddziały piechoty morskiej - połączone w III Korpus Desantowy i ćwiczące inwazję na wyspy japońskie - zostały postawione w stan pogotowia w związku z możliwym przerzutem do Chin.
Miesiąc później, w październiku 1945 roku, dyrektywa prezydenta Trumana "rozwiązała" Biuro Służb Strategicznych.
Żart krążący po Waszyngtonie powiadał, że w żaden inny sposób Truman nie był w stanie pozbyć się Williama J. Donovana, "Dzikiego Billa", który stał na czele tej organizacji od roku 1942, gdy się narodziła (także mocą prezydenckiej "dyrektywy").
Donovan, który podczas I wojny zdobył we Francji Medal Honoru, studiował prawo razem z Franklinem D. Rooseveltem i był jego długoletnim przyjacielem. Nie ulegało wątpliwości, że OSS było bardzo przydatne podczas wojny, ponieważ jednak wojskowi szczerze nie znosili i samego Biura, i jego szefa, więc przy każdej możliwej okazji wysocy oficerowie naciskali na wodza naczelnego, aby zrobił z tym wreszcie porządek.
Czy przyczyny były takie czy inne, faktem pozostaje, że OSS - który to skrót przez niechętnych był rozwijany: "Oh, So Social", "Och, jak miło" - zostało rozwiązane, a znaczną większość dwunastu tysięcy jego pracowników obojga płci bezzwłocznie przeniesiono do cywila. Niewielka ich część, która pracowała na normalnych etatach wojskowych, ponownie znalazła się w swych macierzystych jednostkach piechoty morskiej, wojsk lądowych i marynarki, gdzie rzadko kiedy czekano na nich z otwartymi ramionami.
Truman, który potrafił przyznawać się do błędów, już na początku 1946 uznał, iż jednym z nich była likwidacja OSS. Sowieckie intencje były już wtedy całkowicie klarowne, a biurokratyczne utarczki między "nowo" wyzwolonymi wywiadami wojsk lądowych, marynarki i departamentu stanu wyraźnie pokazały, że narodowi nieodzownie potrzebna jest centralna agencja wywiadowcza, czy poszczególnym udzielnym władcom w tej dziedzinie to się podoba, czy nie.
Po raz kolejny wykorzystując narzędzie dyrektywy, Truman utworzył Centralny Zespół Wywiadowczy i Narodowe Kierownictwo Wywiadu, a w roku 1947 jego rozporządzenie stało się prawem, kiedy ustawa Kongresu powołała do życia Centralną Agencję Wywiadowczą (CIA - Central Intelligence Agency). Jej pierwszym dyrektorem został wiceadmirał Roscoe Hillenkoetter. Był to z pewnością gest pod adresem armii, ale też trzeba powiedzieć, iż Hillenkoetter jak rzadko kto nadawał się do tej funkcji.
5 marca 1946 roku, występując w Fulton w stanie Missouri, brytyjski premier z czasów wojny, Winston S. Churchill, powiedział: "Od Szczecina nad Bałtykiem po Triest nad Adriatykiem nad całym kontynentem rozpięła się żelazna kurtyna".
Miał bez wątpienia rację, ale nie była to jedyna żelazna kurtyna zawieszona przez sowiecką Rosję.
Inna pojawiła się na Półwyspie Koreańskim, który z kontynentu azjatyckiego wżynał się między Morze Żółte i Morze Japońskie. Od roku 1895 Korea znajdowała się pod dość brutalną władzą Japończyków.
Kiedy ZSRR zdecydował się przystąpić do wojny z Japonią, niemal automatycznie uznano, że Rosjanie przyjmą kapitulację Japończyków na północy Korei, a Stany Zjednoczone - na jej południu. 38 równoleżnik, biegnący tuż na północ od Seulu i dzielący Koreę na niemal równe części, stał się linią demarkacyjną.
Ledwie tylko Sowieci znaleźli się w "swojej" części Korei, natychmiast oddali władzę w ręce koreańskiego marksisty Kim Il Sunga, a 38 równoleżnik stał się kurtyną równie nieprzenikliwą jak europejska.
Rząd sowiecki oczekiwał, że Japonia podobnie jak Niemcy zostanie podzielona na cztery strefy okupacyjne, kontrolowane przez każde z wielkich mocarstw: Francję, Anglię, Rosję i Stany Zjednoczone. Tak się jednak nie stało.
Obecność Anglików i Francuzów w okupowanej Japonii była śladowa. Japonia i jej gospodarka znalazły się w ruinie. W żaden sposób nie można było nałożyć na ten kraj kontrybucji, aby utrzymać armię okupacyjną, Anglia zaś i Francja, same przygniecione ciężarem wydatków wojennych, nie mogły sobie pozwolić na pokrycie kosztów okupacji. Anglia miała zresztą ogromne kłopoty z Indiami, które chciały się odłączyć od Imperium Brytyjskiego, Francja zaś z Cochin-Chiną, jak wówczas zwano teren dziś znany jako Wietnam.
A poza tym oba kraje musiały ponosić koszty związane z utrzymaniem armii okupacyjnych w Niemczech, które teraz mniej były potrzebne do utrzymania posłuchu wśród pokonanych Niemców, a bardziej, aby nie pozwolić Związkowi Radzieckiemu na przekroczenie Fuldy i podbicie całej kontynentalnej Europy.
Brytyjczycy na dodatek mieli poważne kłopoty ze swoimi oddziałami stacjonującymi w wyzwolonej Grecji, gdzie siły komunistyczne - głównie wspierani przez Sowietów Albańczycy - usiłowały wprowadzić Grecję w orbitę wpływów ZSRR. W roku 1948 Wielka Brytania po prostu oznajmiła, że nie może już sobie pozwolić na obecność w Grecji i zaczęła wycofywać swoje oddziały.
Truman wziął na siebie odpowiedzialność za sytuację w tej części Europy, zaopatrując grecką armię, a także wysyłając do Aten generała broni Jamesa ven Fleeta wraz z grupą amerykańskich doradców wojskowych. Amerykańska antykomunistyczna batalia w Grecji - niemal nie znana opinii publicznej w USA - jest uznawana przez niektórych za pierwszą "gorącą wojnę" w ramach zimnej wojny, a amerykańskich "doradców", najczęściej w małych grupkach bardzo aktywnie "doradzających" walczącym oddziałom greckim, za prekursorów Sił Specjalnych USA.
Nieobecność brytyjskich i francuskich wojsk w Japonii była bardzo korzystną okolicznością dla najwyższego dowódcy sił amerykańskich w Japonii, Douglasa MacArthura, który nie mając żadnych złudzeń co do intencji sowieckich i zupełnie nie chcąc zmagać się z tymi samymi problemami, jakie miała z komunistami armia okupująca Niemcy, po prostu nie zgodził się na jakąkolwiek obecność ZSRR w Japonii.
Truman zignorował gorące protesty ZSRR.
Waszyngton ignorował jednak także to, co działo się w Korei. Amerykański dowódca w tym regionie, generał John R. Hodge, z braku konkretnych - mówiąc ściślej: jakichkolwiek - rozkazów z Waszyngtonu, wziął sprawy w swoje ręce.
Już pod koniec 1945 roku zaczął organizować południowokoreańską policję, a potem i armię. Aby stworzyć równowagę dla posłusznego Sowietom Kim Il Sunga, zezwolił na powrót z emigracji w USA koreańskiemu antykomuniście Syngmanowi Rhee.
W roku 1948 podział Korei wzdłuż 38 równoleżnika był już dopełniony. Każda z obu części ogłosiła się republiką, każda miała swojego prezydenta, własny rząd i własną armię, każda też uważała się za jedyną prawowitą władzę całego kraju.
Istotną różnicę między obiema Koreami stanowiło to, iż Północna była o wiele lepiej uzbrojona - rozporządzając japońskimi jeńcami i świeżo dostarczonym sprzętem rosyjskim - niż Południowa. Amerykański Departament Stanu, w obawie, że powodowany gorącą nienawiścią Syngman Rhee zaatakuje Koreę Północną, wymógł na Trumanie, by nie dostarczać Korei Południowej ciężkiej artylerii, nowoczesnej broni przeciwlotniczej, a na działalność na jej terenie zezwolić ledwie kilkuset żołnierzom, na modłę grecką występującym jako "grupa koreańskich doradców wojskowych".
Narastała wrogość między obu republikami koreańskimi. Podczas ośmiu miesięcy, pomiędzy listopadem 1949 a lipcem 1950 roku, ponad 3000 żołnierzy południowokoreańskiej armii i straży granicznej zginęło w "incydentach" rozgrywających się wzdłuż 38 równoleżnika.
12 stycznia 1950 roku sekretarz stanu Dean Acheson występując w National Press Club w Waszyngtonie, przedstawił główne linie azjatyckiej polityki Trumana. Acheson wyliczył kraje, z którymi wiążą się istotne interesy USA, co każdy rozumiał jako eufemizm oznaczający, iż Stany Zjednoczone gotowe są podjąć wojnę w ich obronie.
W obrębie owej sfery istotnych interesów znalazły się Japonia, Okinawa i Filipiny. Acheson nie wspomniał o Tajwanie i Korei.
Pięć miesięcy później, 25 czerwca 1950 roku, Północna Korea przekroczyła linię 38 równoleżnika.


I


1
Na pokładzie Trans-Global Airways, lot 907
36°59' szer. płn., 143°77' dł. wsch.
(nad Pacyfikiem, w pobliżu Japonii)
1 czerwca 1950 roku, 11.00

- Mówi pierwszy oficer - powiedział do mikrofonu łączności pokładowej drugi pilot samolotu Trans-Global Airways, lot 907. - Zaczynamy schodzić do lądowania na tokijskim lotnisku Haneda i muszę przestrzec przed możliwymi wstrząsami na niższych wysokościach. Proszę zatem zająć miejsca i zapiąć pasy; niedługo znajdziemy się na płycie lotniska.
Lot 907 był wykonywany przez liczący sobie pięć miesięcy Lockheed L-1049 Constellation, ochrzczony jako "Los Angeles".
Nawigator, który nosił skrzydełka pilota i miał nadzieję awansować na drugiego pilota, kiedy TGA zdecydują się - co mogło nastąpić nawet w najbliższym tygodniu - na osiemnastą maszynę Constellation w swej flocie, wykonał jeszcze kilka obliczeń, wstał od swego stanowiska i mruknął "Przepraszam" do faceta siedzącego na fotelu spadochronowym (składany fotel, znajdujący się między fotelami obu pilotów i tuż za nimi). Tamten zerknął na niego zdziwiony, dopiero po chwili zrozumiał, o co chodzi, i odsunął się, aby nawigator mógł podać kartkę papieru drugiemu pilotowi.
Po chwili z głośników popłynęła informacja:
- Panie i panowie, tu znowu pierwszy oficer. Właśnie otrzymałem od naszego nawigatora informację - która, rzecz jasna, będzie jeszcze musiała być oficjalnie potwierdzona - iż z racji nader sprzyjającego nam od kilku godzin wiatru najprawdopodobniej pobijemy światowy rekord szybkości regularnych przelotów między San Francisco i Tokio, z międzylądowaniami w Honolulu i na Wake Island. Ostatni rekord ustanowiło Constellation należące do TGA, a pilotowane przez kapitana M.S. Pickeringa, który także i dzisiaj siedzi za sterami. Jeśli nasze wyliczenia zostaną potwierdzone przez odpowiednie władze, TGA z prawdziwą radością wystawią każdemu z państwa świadectwo obecności na pokładzie w trakcie tego wyczynu. Trzymajcie zatem kciuki.
Kapitan Pickering obrócił się za siebie.
- Wróć lepiej na miejsce, tato - powiedział.
Fleming Pickering, wysoki, rosły, elegancki, siwowłosy, dość przystojny mężczyzna, który o sobie myślał jako "Facecie Rok po Pięćdziesiątce", kiwnął głową i wstał, chociaż miał nadzieję, że będzie mógł zostać na fotelu spadochronowym aż do końca.
Nie miał na uszach słuchawek i nie słyszał żadnego z komunikatów drugiego pilota.
Opuścił kokpit, coraz częściej zwany po prostu kabiną pilota, a kiedy zobaczył swoje miejsce i sąsiada, pomyślał, że chociaż przekraczanie Pacyfiku z szybkością trzystu dwudziestu pięciu węzłów na godzinę miało swoje dobre strony, to niewątpliwą złą stroną było to, że jeśli los usadził cię obok jakiegoś dupka wołowego, byłeś już do niego przytwierdzony na cały lot.
Na statku jest inaczej: tam możesz wymigać się od niemiłego towarzystwa.
"Inaczej bywało na statku", poprawił w myśli sam siebie. Statki pasażerskie, oceaniczne liniowce, stawały się tak przestarzałe jak dwukółki. Kiedyś na flotę Pacyfiku i Dalekiego Wschodu składało się czternaście jednostek. Teraz kursowała tylko jedna.
Pickering uprzejmie kiwnął głową sąsiadowi, usiadł obok niego i zapiął pas.
- Byłeś pan tam z przodu? - spytał dupek. - Nie wiedziałem, że pozwalają wchodzić do kokpitu.
- Mój syn jest pilotem - wyjaśnił Pickering.
- Jasne, jak ktoś jest pilotem, to może łamać przepisy dla swojego ojca, tak?
- Pracuję też dla Trans-Global Airways.
- Bez jaj? A co pan robi?
- Jestem w zarządzie.
Nie była to cała prawda. Trans-Global Airways były całkowicie zależne od Pacific & Far East Shipping Corporation. Kiedy "Wall Street Journal" w artykule o Trans-Global wspomniał o P&FE, użył określenia "firma prywatna". P&FE należała do rodziny Pickeringów, a Fleming Pickering był szefem rady nadzorczej.
- A, to leci pan w interesach? - spytał dupek.
- Istotnie - odrzekł Pickering i uśmiechnął się z wysiłkiem.
Także i ta odpowiedź nie była do końca prawdziwa.
Chociaż faktycznie leciał do Tokio, aby wziąć udział w konferencji kilkunastu firm przewozowych - przy czym chodziło zarówno o przewozy powietrzne, jak i "naziemne", jak to teraz zaczęto nazywać - to przecież na konferowanie z kimkolwiek przeznaczyć chciał możliwie jak najmniej czasu. Znacznie więcej chciał poświęcić pewnej młodej parze: stacjonującemu w Tokio kapitanowi piechoty morskiej i jego żonie. Nigdy im tego nie mówił, ale myślał o nich jak o swych dzieciach, aczkolwiek nie łączyły ich żadne więzy krwi.
W młodości, kiedy przygotowywał się do przejęcia P&FE, usłyszał od ojca, kapitana Richarda Pickeringa, podstawową zasadę sukcesu w biznesie: "Wyszukaj odpowiednich podwładnych, postaw przed nimi jasne zadanie, a potem zejdź im z drogi i nie przeszkadzaj".
Fleming Pickering miał zdolnych podwładnych, którzy wiedzieli, czego od nich oczekuje. I najprawdopodobniej - myślał, albowiem schodził im z drogi, aby nie przeszkadzać - dobrze wykonywali swoją robotę. W jego opinii lepiej niż ktokolwiek na ich stanowiskach w całej branży przewozowej.
To oni konferowaliby w Tokio, a on nie stawałby im na drodze.
Problem jednak w tym, iż w ostatnią środę prezes rady nadzorczej Fleming Pickering zgodnie ze zwyczajem zjawił się w swym gabinecie w San Francisco dokładnie o godzinie 9.00.
Znajdujący się w południowo-zachodnim skrzydle najwyższego (dziesiątego) piętra budynku gabinet robił spore wrażenie, trochę podobny do muzeum.
Najpierw przyciągały wzrok cztery szklane gabloty. W dwóch umieszczono precyzyjne modele każdej z dziewięćdziesięciu jeden jednostek należących do floty P&FE, wszystkie w tej samej skali, długości mniej więcej dwóch stóp. Były tam tankowce, drobnicowce, frachtowce i jeden liniowiec pasażerski.
W dwóch pozostałych gablotach pyszniły się modele o wiele większe, po jednym w każdej. W pierwszej widniał długi na sześć stóp, niezwykle dokładny model klipera "Pacific Princess" (kapitan: Richard Pickering), który ustanowił nie pobity dotąd rekord żaglowców na trasie San Francisco-Szanghaj. W drugiej gablocie umieszczono długi na trzynaście stóp model pięćdziesięciojednotonowego statku pasażerskiego "SS Pacific Princess" (kapitan: Fleming Pickering), który ustanowił i nadal dzierżył rekord szybkości na trasie San Francisco-Szanghaj ustanowiony podczas dziewiczego rejsu w roku 1941.
Nad gablotą z kliperem na niewidocznych żyłkach unosił się w powietrzu model myśliwca Chance Vought Corsair F4U. Zbudowany przez tę samą firmę, która wykonała modele statków, odtwarzał wszystkie szczegóły z niezwykłą dokładnością. Na kadłubie widniał biały napis MARINES, a pod nim symbol VMF-229; pod kabiną pilota informacja: "Major M.S. Pickering, KPM USA" i dziewięć małych flag japońskich, z których każda reprezentowała zestrzeloną przez majora Pickeringa maszynę nieprzyjacielską.
Z kolei nad gablotą z "SS Pacific Princess" unosił się model należącej do Trans-Global Airways czterosilnikowej maszyny Lockheed L049 Constellation "San Francisco", na której Malcolm S. Pickering ustanowił dwa rekordy świata: najszybszy przelot samolotu pasażerskiego między San Francisco i Honolulu oraz najszybszy przelot samolotu pasażerskiego między Honolulu a Szanghajem. Ten ostatni miał szansę utrzymać się w księgach na jakiś czas, od chwili bowiem, kiedy Szanghaj został opanowany przez chińskich komunistów, samolotom amerykańskim nie wolno było tam lądować.
Za wielkim, antycznym, mahoniowym biurkiem prezesa rady nadzorczej stało koło sterowe "Pacific Princess" oraz kompas z pokładu rufowego, a za nimi wisiała mapa świata o wymiarach osiem na dwanaście stóp.
Każdego ranka o szóstej kontroler nocnych operacji na zakończenie swej wachty wjeżdżał na trzecie piętro, kładł na biurko nocny raport, a następnie przemieszczał na mapie przymocowane do niej magnetycznie wszystkie dziewięćdziesiąt jeden modelików, tak aby ich rozmieszczenie zgadzało się z ostatnimi doniesieniami.
Poprzedniej środy Fleming Pickering o godzinie 9.01 ogarnął spojrzeniem mapę, następnie przeczytał nocny raport, nalał sobie filiżankę kawy i o 9.09 był w jej połowie, dokładnie jak dzień wcześniej o godzinie 9.09 i jak najpewniej będzie o tejże godzinie nazajutrz.
Stan ducha prezesa można określić jako setne znudzenie, któremu towarzyszyło stale to samo pytanie: i co tu robić z resztą tego cholernego dnia?
Bo co to za perspektywa: odbywający się w co drugą środę miesiąca w Quarterback Club obiad, organizowany przez Greater San Francisco United Charities Inc.? Kapitan Richard Pickering miał bez wątpienia rację także w tej kwestii. "Flem", mówił, "z dawaniem pieniędzy kłopot jest taki, że kiedy ktoś otrzymuje je za nic, przestaje je cenić". Fleming Pickering już dość dawno doszedł do wniosku, że Greater San Francisco United Charities - podobnie jak tuzin innych organizacji dobroczynnych - oczekuje od niego tylko nazwiska na liście komitetu honorowego oraz podpisu na czekach, w zamian za co będzie mógł podczas zebrania wygłosić swoje sugestie, które zostaną kompletnie zignorowane.
O godzinie 9.11 w interkomie rozległ się głos Helen Florian, która od ponad dwóch dekad była sekretarką prezesa: "Szefie, Pick na linii".
Fleming, który siedział ze stopami opartymi o parapet i przyglądał się ruchowi - niezbyt wielkiemu - w Zatoce San Francisco, okręcił się na fotelu i sięgnął po słuchawkę.
"Do diaska", pomyślał, "nie powinien poczuć, że jestem w nie nadzwyczajnym nastroju".
- Dzień dobry - powiedział wesoło. - Co nowego?
- Mama ciągle w Nowym Jorku? - spytał Pick.
- Myślę, że dzisiaj to powinno być St. Louis - odrzekł Pickering. - Znasz matkę.
Przez głowę przemknął mu obraz kobiety od trzydziestu lat będącej jego żoną: wysoka, zgrabna, siwowłosa i z niezwykle niebieskimi oczyma. Strasznie za nią tęsknił i to nie tylko z tego powodu, że dzięki niej czuł się niekiedy jak dwudziestojednolatek.
Kiedy Fleming Pickering poderwał się na głos surm i do wtóru muszkietom pomaszerował na II wojnę światową, Patricia Foster Pickering przejęła na czas jego nieobecności funkcję prezydiowania radzie nadzorczej i ku zdumieniu wszystkich - z wyjątkiem męża - nie tylko utrzymała w delikatnych palcach wodze, ale na dodatek manipulowała nimi z ogromnym wyczuciem i wielką biegłością.
Po powrocie Fleminga z wojska przez krótką chwilę rozważano nawet pomysł, aby oboje zarządzali firmą, Patricia jednak wiedziała aż za dobrze, że jeśli ich małżeństwo ma sprostać próbie czasu, nie mogą wchodzić sobie w paradę tam, gdzie chodziło o funkcjonowanie firmy, dzieła rodowego.
Z tymczasowego prezesa rady nadzorczej P&FE stała się prezesem pleno titulo rady nadzorczej Foster Hotel Inc. Po pierwsze, była jedyną córką Andrew Fostera, większościowego właściciela sieci czterdziestu dwóch hoteli, po drugie, jej ojciec, pragnący już odejść na emeryturę, chłodnym okiem biznesmena ocenił, że nikt nie nadaje się lepiej niż Patricia na stanowisko szefa firmy.
O ile Patricia Foster Pickering podzielała pogląd męża - i ojca - że najlepsze zarządzanie instytucją polega na znalezieniu odpowiednich podwładnych, a potem usunięciu się im z drogi, o tyle bardzo jej też odpowiadało przekonanie ojca, iż jeśli chce się sprawdzić, czy podwładni istotnie robią to, czego się od nich oczekuje, należy "składać niezapowiedziane wizyty i sprawdzać, czy nie ma pod łóżkami kłębków kurzu, a w butelkach istotnie jest likier, nie zaś podbarwiona woda".
Co znaczyło, że większość czasu była w drodze, najczęściej od wtorkowego poranka do piątkowego wieczoru. Co znaczyło również, iż jej mężowi od wtorku rano do piątku wieczorem pozostawało tylko obijać się po pustych pomieszczeniach apartamentu na Foster San Franciscan lub znajdującym się nieopodal Carmel domku nad Pacyfikiem. A chociaż niezmiennie upominał siebie, że nie ma się na co uskarżać - nie dość, że był całkiem majętny i cieszył się niezłym zdrowiem, to jeszcze miał kochającą żonę, a także syna, który go kochał, a z którego on był dumny - to przecież co najmniej raz na miesiąc nawiedzał go marny nastrój, kiedy najchętniej odpowiadałby całemu światu: "Bardzo przepraszam, ale biedny stary Flem jest trochę nie w humorze" i na przekór wszelkiej logice istotnie było mu żal biednego starego Flema.
- Polećmy do Tokio - zasugerował Pick.
- Po co miałbym lecieć do Tokio?
- Bo jedyne inne rozwiązanie w twoim przypadku, to spoglądać na ruch fal w Zatoce San Francisco do chwili, kiedy powróci mama. Tato, niech chociaż raz to ona na ciebie poczeka.
"Może to i nieładne", pomyślał Fleming Pickering, "ale byłaby w tym odrobina sprawiedliwości, gdyby to Patti musiała posiedzieć trochę w pustych ścianach w oczekiwaniu na mnie".
Zaraz jednak przyszła mu do głowy inna myśl.
- O ile pamiętam, uzgodniliśmy, że nie jedziesz do Tokio.
Oczywiście, nie zabronił Pickowi uczestnictwa w konferencji, ale parę razy zdążył już zacytować słowa dziadka Picka o znajdowaniu właściwych podwładnych, a potem usuwaniu im się z drogi.
- Ma być Bartram Stevens z Pacific Cathay. Poinformował mnie o tym Charley Ansley, który wczoraj wieczorem zadzwonił do mnie z Hongkongu. Prosił, żebym się zjawił, bo inaczej kierownictwo obejmie Stevens jako najwyższy rangą.
Bartram Stevens kierował Pacific Cathay Airways, które dla Trans-Pacific Shipping były tym, czym Trans-Global dla P&FE. Charley Ansley, który pracował w P&FE dłużej niż Pick żył na świecie, był dyrektorem generalnym Trans-Global.
"Nie dzwonił do mnie, i chyba słusznie. Chciał poprosić Picka o przybycie, decyzja więc należy do niego, a nie do mnie. Ale jeśli potrzebny był jeszcze jakiś dowód, że jestem tak potrzebny jak cycki na wieprzu - oto i on!"
- No dobrze, ale jeśli się zjawię, czy to aby zbyt wysoko nie ustawi poprzeczki?
- Z całym dla ciebie szacunkiem, mój pomysł jest taki - a Charley się z nim zgadza - że będziesz sobie wygodnie siedział w Imperialu, a my zadbamy o to, aby wieść się rozeszła. Ot, tak, na wszelki wypadek, gdyby się na przykład okazało, że gdzieś w pobliżu kręci się komandor Ford.
Komandor Hiram Ford był prezesem Trans-Pacific Shipping.
"To całkiem prawdopodobne, że ten sukinsyn może się tam zjawić. I próbować zdominować całą konferencję".
- To twój pomysł czy Charleya?
- Mój, tato. No już, przestań się namyślać! A przy okazji zobaczysz Rzeźnika i Ernie. A ja cię dostarczę z powrotem w następny czwartek.
- Jeśli uznacie to z Charleyem za słuszne rozwiązanie.
- Już uznaliśmy.
"Co tam! W przeciwnym wypadku istotnie pozostanie mi tylko wpatrywać się w fale na Zatoce San Francisco i czekać na powrót Patti. Dobrze jej to zrobi, jak raz sama poczeka".

- Ja pracuję w Departamencie Stanu - oznajmił dupek.
- Ach, tak?
- Zostałem przydzielony do sztabu generała MacArthura.
- To interesujący przydział - zauważył uprzejmie Pickering.
- Mam być doradcą do spraw wojny psychologicznej.
- Doprawdy?
- Nie mogę się już doczekać, kiedy zacznę z nim pracować. To podobno niesłychany facet.
- Trudno się tym nie zgodzić.
"Pierwszą rzeczą, której się nauczysz, będzie to, że nie pracuje się z El Supremo, pracuje się dla niego. Drugą zaś to, że Douglas MacArthur przyjmuje tylko takie rady, które całkowicie zgadzają się z jego własną opinią".