W górę rzeki
Fragment tekstu:
Kosmosowi
1
Na pogrzebie Marka nie płakałam. Nie płakałam podczas jego choroby ani wcześniej, gdy jeszcze nierówno oddychał pod lekką kołdrą, ale było wiadomo, że nie zrobimy wspólnie żadnej z tych rzeczy, które, starannie zaplanowane, odkładaliśmy na bliżej nieokreślone potem. Jakby marzenia niczym nie różniły się od pięknie wyprasowanych koszul trzymanych w szafie na szczególną okazję, żeby nie powiedzieć "na ostatnią godzinę". Albo jakby stanowiły zapobiegliwy zapas mydła lawendowego. Lub jakąś bezcenną kolekcję znaczków, którą trzeba schować przed wścibskimi dziećmi sąsiadów.Schowałam więc te niby-koszule, niby-mydła i niby-znaczki. Wyrzuciłam je poza siebie, starannie usunęłam z mieszkania, aby Marek przypadkiem nie zauważył ich podczas samotnych długich dni umierania. Pozostaliśmy bez marzeń, a w domu zrobiło się bardziej przestronnie. Łucja, nasza córka, skarżyła się nawet, że jest zbyt pusto, i często przynosiła kwiaty - do czasu, gdy się okazało, że kradła ...