Requiem dla Nirvany

  • szt.
  • 29,00 zł
  • Niedostępny

BRAK MOŻLIWOŚCI ZAKUPU KSIĄŻKI. NAKŁAD WYCZERPANY.

 

"Tak jak Nick Hornby [w zwanej kultową Wierności w stereo], Lindquist uświadamia nam jak łatwo i niepostrzeżenie muzyka może wpływać na powszednie życie, wzbogacając je na każdej płaszyźnie“. "The New York Times Book Review“ "Requiem dla Nirvany to powieść ukazująca od wewnątrz rytm i obraz późniejszych lat dziewięćdziesiatych w Seattle“. Peter Buck, gitarzysta R.E.M. Pete Tyler jest typowym przedstawicielem generacji X. Ma trzydzieści sześć lat, pracuje jako prawnik, a przed laty należał do grunge'owej kapeli alternatywnej sceny muzycznej w Seattle. Wiedzie niefrasobliwy żywot singla, wieczory spędza w klubach i umawia się z dziewczynami, których starsze siostry były fankami jego zespołu. Pete wie, że znajduje się na rozdrożu - z jednej strony jest niedojrzały, a z drugiej chce wieść ustabilizowane życie. Czas wreszcie dokonac wyboru...

Rok wydania: 2003
Stron: 270
Oprawa: broszura
Format: 125/183
Pakowanie: 20
Tłumacz: Ryszard Zabrzeski

Fragment tekstu:

DlaKerin KellerLisy Van AttaKim Warnick

 

 

PRZEZ CAŁE ŻYCIE SERCE MOJE TĘSKNIŁO DO CZEGOŚ,CZEGO NIE POTRAFIĘ NAZWAĆ

(Napis na ścianie toalety męskiej w Crocodile Cafe - przypisywany, zapewne niesłusznie, wodzowi Seattle.)

 

 


ZMARTWYCHWSTAŁA SZAFA GRAJĄCA

Pete Tyler ma trzydzieści sześć lat. Albo, jak sam mówi od dnia swoich urodzin, które obchodził tydzień temu, prawie czterdzieści.
Zdejmuje marynarkę i kładzie się w hamaku z egzemplarzem taniego wydania książki Richarda Forda Sportswriter, którą kupił, gdy miał dwadzieścia kilka lat, z powodu ilustracji kojarzącej mu się z okładką albumu płytowego. Wtedy nie skończył jej czytać, sądzi, że teraz mu się to uda. Jest teraz bliższy wiekiem narratorowi. Takie pojęcia jak "utrata" i "gorzki żal" nabrały dla niego znaczenia.
Dzisiejszy wieczór ma zamiar dla odmiany spędzić w domu i poczytać. Podoba mu się pomysł, by położyć się w czystej pościeli przed północą, obudzić się bez kaca, ze świadomością, że włosy łonowe w łóżku są jego własnymi.
Jednak po kilku minutach zaczyna się niecierpliwić. Chce przynajmniej skończyć rozdział, ale kartkuje książkę i stwierdza, że zostało jeszcze siedemnaście stron - za dużo. Porzuca pana Forda i wybiera towarzystwo Johnniego Walkera.
Ze szklanką whisky z wodą sodową w ręce przysuwa stołek do zestawu stereo ustawionego na skrzynkach, wkłada do odtwarzacza sześć kompaktów, ustawia Let It Be, The Replacements z około 1984 roku. Piątkowy wieczór jest tradycyjnie wieczorem Zmartwychwstania Szafy Grającej. Pete, jak i wielu jego kumpli, uważa, że nie ma nic ważniejszego, czy bardziej wzruszającego, niż dobry utwór rockandrollowy, ale na szczęście pogląd ten jest przeważnie przyjmowany milcząco jako oczywista prawda.
Jego poddasze ma tysiąc osiemset stóp kwadratowych niezłej akustyki. Ceglane ściany są pobielone, podłoga z desek obdrapana, pokaleczona. Cztery dawno nie myte okna, o wymiarach cztery metry na półtora, wychodzą na Elliott Bay.
Prosty basowy motyw utworu I Will Dare wibruje w uszach Pete'a, który zapala camela bez filtra i kiwa głową w rytm słów śpiewanych przez Paula Westerberga "Jakaż ty jesteś młoda, jakiż ja jestem stary, policzmy worki pod moimi oczyma…"
Pete ma mglistą świadomość, że jest już trochę za stary, by w kółko słuchać takich piosenek jak Sixteen Blue, Unsatisfied i Gary's Got a Boner, ale nie traci wiele czasu na myślenie o tym. Woli po prostu żyć, niż rozmyślać. Trzyma się tego podejścia do życia, choć nie zawsze daje ono pożądane rezultaty.
Po Let It Be następuje płyta R.E.M. Life's Rich Pageant, nagrana około 1986 roku, z These Days, Fall On Me i Cuyahoga. Potem Pete wyciąga największe hity Alice Coopera, z mniej więcej 1975 roku, i słucha I'm Eighteen, No More Mr. Nice Guy i ograną Teenage Lament '74.
Za Cooperem idzie The Clash, London Calling, około 1979, i po Lost in the Supermarket Pete wybiera Train in Vain i ostatni, nie wymieniony w spisie utwór You didn't stand by me…
O dziewiątej trzydzieści Pete jest przy trzeciej szklance Johnniego Walkera i pierwszej płycie Pearl Jam z około 1991 roku. Słuchając Black, zaczyna odczuwać nostalgię i samotność, czyli to, czego właśnie chciał uniknąć.
Na kolację je "triskwity" z ostrym sosem meksykańskim, zdejmuje spodnie od garnituru i wkłada dżinsy, rozluźnia krawat, wkłada stare mokasyny. Na podłodze, koło futonu*, na którym sypia, leży egzemplarz "SPIN", który kopnięciem wsuwa pod "New York Times Book Review". Ma nadzieję poderwać dziś dziewczynę, na której ten pierwszy zrobi wrażenie, ale wie, że prawdopodobnie spotka taką, której znany będzie drugi periodyk.
Jeszcze bardziej prawdopodobne jest to, że wróci do domu sam, ale kto chciałby robić takie plany?

 


MOŻLIWOŚCI

Pete wychodzi z budynku na Western Avenue koło Harbor Steps. Wiatr z południa niesie mżawkę i Pete odwraca się tyłem, by zapalić camela. Stara się rzucić palenie, ale R.J. Reynolds wygrywa tę bitwę.
Dużo jest możliwości na ten wieczór. W kierunku południowym jest Pioneer Square, wiele barów i klubów, o których wiadomo, że jest taka sama opłata za wejście i że bywa w nich głośna klientela. W kierunku wschodnim jest Gibson's i Night Lite, alkoholowe spelunki. W kierunku północnym jest obszar Belltown, gdzie znajdują się Frontier Room, jeszcze jedna alkoholowa spelunka, Sit and Spin, lokal z automatami pralniczymi, barem i muzyką, a także Crocodile, w którym gra każdy przyzwoity zespół z Seattle, chociaż byle jakie też w nim grają.
Wie, że gdziekolwiek by poszedł, wszędzie będzie miał irytujące poczucie, że czegoś mu brak, że gdzie indziej leżą możliwości, na które czekał całe życie, a on po prostu szuka nie tam, gdzie trzeba, ale pewnego wieczoru…
Mżawka pokrywa jego sfatygowaną niebieską kurtkę drobnymi kropelkami. Pete ukrywa papierosa w dłoni i rusza wzdłuż rzędu ulicznych latarń na północ.

 


DOSTRZEGŁEM CIĘ

Pierwszy przystanek robi w Alibi Room, dobrze ukrytym przed postronnymi osobami barze na Post Alley, naprzeciwko kina na Pike Place. Pete nie lubi pretensjonalnych dań, scenariuszy poustawianych na półkach zamiast książek ani zaaferowanego kierownika, biegającego po sali w adidasach i zwracającego ludziom uwagę, by nie używali telefonów komórkowych. Przychodzi tutaj ze względu na Carol.
- Cześć - mówi Carol, gdy Pete skromnie podchodzi do baru.
- Cześć.
Gdy Carol przyrządza martini, z aparatury stereo rozbrzmiewa marna imitacja Blur w wykonaniu Pavement. Carol ma na sobie opięte dzwony-biodrówki i poplamioną farbą kamizelkę odsłaniającą wytatuowanego motyla i róże. Carol jest artystką.
Trzy miesiące temu zaprosiła go na wystawę w Upchurch Gallery. Jej obrazy były mroczne i abstrakcyjne, wskazywały na poważnie zaburzoną osobowość. Zaintrygowało to Pete'a. Nie mógł jednak zaspokoić swojej ciekawości, bo Carol nie odstępowała swojego chłopaka podobnego do Elvisa Costello. Pete widział, że był to początek namiętnej miłości.
- Co słychać? - pyta Carol, stawiając przed nim whisky i szklankę piwa Pike Place.
- Nic nowego, dalej martwię się o przyszłość.
Carol kiwa głową.
- Słyszałeś o tej ankiecie przeprowadzonej wśród żeńskiego personelu Białego Domu? Pytano kobiety, czy przespałyby się z prezydentem Clintonem. Dziewięćdziesiąt procent odpowiedziało: "Nigdy więcej".
Pete uśmiecha się, kiwa głową.
- Wciąż spotykasz się z tym gitarzystą?
- Kiedy jest tutaj. Teraz jest w trasie.
W takim razie pewnie właśnie łapie jakąś chorobę weneryczną.
- Mają koncerty objazdowe w BC* - wyjaśnia Carol. - Potem jadą do Toronto. Są bardzo popularni w Kanadzie.
- Kiedy wraca?
- Za dwadzieścia trzy dni.
Pete traci humor na wieść, że ona liczy te dni, i jednym haustem opróżnia kieliszek.
- Przysyła mi pocztówki i listy, i kasety z nagraniami - mówi Carol - a ja robię dla niego ten kolaż i…
Pete chciałby przejąć jego pozycję u jej boku, ale wie, że może to być kosztowne i czasochłonne, więc na razie czeka, aż miejsce zwolni się samo.
Na First Avenue zachodzi do Seattle's Best Coffee, która zastąpiła Fantasy Unlimited na rogu Pike. W Fantasy Unlimited sprzedawano sztuczne penisy, oryginalne pocztówki i wymyślną odzież, w tym strój z czarnej skóry, taki jak ten, który nosił Gimp w Pulp Fiction. Kolejny lokalny skarb utracony na rzecz wielkomiejskiej zabudowy.
Idąc na północ, mija Champ Arcade - WSPANIAŁE NAGIE DZIEWCZYNY! - siorbie podwójne espresso, trzymając filiżankę w obu dłoniach; kofeina szybko łączy się z alkoholem i ten łagodny koktajl rozgrzewa go.
Wiatr owiewa mu twarz, gdy mija Market Place Tower. Zastanawia się, czy nie zajść do Pink Door na Post Alley, ale stwierdza, że dobór kolorów, które są, czemu trudno się dziwić, głównie odcieniami różowego, przekracza jego wytrzymałość.
Idzie więc dalej i widzi Kosmiczną Iglicę z restauracją w kształcie spodka, jaśniejącą niebieskim i pomarańczowym kolorem na tle dalszych budynków i widok ten daje mu niejasne poczucie komfortu psychicznego - to jego Gwiazda Polarna.
Nieznajomy bramkarz strzeże drzwi i nie pozwala mu wejść z kubkiem kawy. Ponadto żąda dowodu tożsamości. Pete wygląda młodo jak na swój wiek, ale nie aż tak młodo. Czasem martwi się, że może wygląda na jakiegoś tajniaka.
Donna, barmanka, wysportowana dziewczyna, bez pytania stawia przed nim whisky. Pete daje jej spory napiwek.
- Dlaczego nie przyprowadzasz ostatnio tych słodkich dziewczyn? - pyta Donna.
- Bo mi je podrywasz.
- Dziewczyna wie, co podoba się dziewczynom.
- Dobrze, że ktoś to wie.
Po zakończeniu tej obowiązkowej, żartobliwej wymiany zdań Pete sączy swoją whisky, która od razu idzie mu do głowy.
Rozgląda się po sali. Zaprzysięgli pijacy, wcześniej wyłączni goście, ustąpili teraz miejsca muzycznej publice. Pete zauważa dziewczynę o rzucającej się w oczy urodzie - bardzo szczupła, jasna skóra, ciemne włosy, kolczyk w nosie. Niestety jest już z facetem, który wygląda trochę jak Chris Cornell z Soundgarden, ale jest to w istocie młodszy brat Cornella z Grace.
W tle leci Margaritas Love As Laughter. Pete'owi podobają się regionalne akcenty w muzyce tej grupy; przypomina sobie, że w latach osiemdziesiątych trzeba było przystawić barmanowi pistolet do głowy, jeśli chciało się usłyszeć miejscowy zespół.
Wybór wydaje się ograniczony, ale spostrzega szansę: blada skóra z Seattle, ciemnoczerwona szminka, czarne włosy, okulary. Przy jej stole siedzi pięć osób: dwie kobiety, dwóch facetów. Obok jej szklanki stoi pusty kieliszek po wódce, a ona długimi łykami popija duże piwo, wyglądające na Heffeweizen. Dwie dobre oznaki. Pete zabiera się do rzeczy.
Bierze egzemplarz "The Stranger" - "Za darmo co czwartek!" - ze stołu w holu, znajdującego się na widoku jego obiektu, i otwiera na "Widziałem cię".
DZIEWCZYNA EROTYCZNEGO DNIA @ CHA CHA 3/10
Ty: T-shirt z napisem: "Erotycznego dnia".Ja: blond włosy, ubrany na czarno.Ciągle spoglądaliśmy na siebie.Ale ty poszłaś z jakimś pozerem. Samotna? Kawa? Heroina?

NIEBEZPIECZNY HARVEY @ SIT AND SPIN
W walentynki. Ty: zielono-różowo-czarne włosy.Powiedziałem: "Fajne włosy". Chciałem poflirtować.Nie wyszło. Pozwól mi jeszcze raz spróbować."Nie jestem chory, ale nie czuję się najlepiej".

Pete przegląda ogłoszenia zatytułowane: MŁODA ARTYSTKA, MINETKI i PIESZCZOTY W AUTOBUSIE. Z nabożną czcią czyta tę część "The Stranger". Jest poruszony tymi wołaniami w pustkę.
W tym czasie Popijająca Dziewczyna kończy swoje piwo. Gdy rozgląda się za kelnerką, spostrzega, że Pete patrzy na nią. Ich oczy się spotykają. Ona szybko odwraca wzrok. On ponownie przenosi wzrok na gazetę.
Ona wstaje. On nie odrywa oczu od gazety, dopóki ona się nie zbliży. Podnosi głowę, udając zaskoczenie na jej widok, uśmiecha się.
Ona też się uśmiecha i mija go.
Pete czeka kilka sekund, po czym podąża za nią do baru. Ona ma na sobie czarną spódnicę, a jej nogi są nagie - odważna decyzja w okresie schizofrenicznej pory roku między zimą i wiosną. Pete podchodzi do niej i spogląda na Donnę, która reaguje szybką whisky z lodem.
- Co pijesz? - pyta Popijającą Dziewczynę, wyciągając portfel.
Ona zastanawia się przez chwilę, po czym mówi:
- Heffeweizen.
- I Heffeweizen - powtarza do Donny, płacąc.
- Dziękuję - mówi Popijająca Dziewczyna.
- Cała przyjemność po mojej stronie.
- Jesteś tutejszy?
- Urodziłem się tu i wychowałem.
- Ja dopiero się tu przeprowadziłam. Dostałam pracę w Amazon.com. Doszłam do wniosku, że trzeba wreszcie podjąć prawdziwą pracę, skoro to już ostatni rok tysiąclecia i w ogóle.
- Prawdę mówiąc, dopiero następny rok jest ostatnim rokiem tysiąclecia.
- Proszę?
- Rok 2000 jest ostatnim rokiem tysiąclecia.
W odpowiedzi posyła mu nierozumiejące spojrzenie.
- Ponieważ pierwszym rokiem tysiąclecia był rok 1001 - wyjaśnia Pete - więc rok 2000 jest ostatnim rokiem tysiąclecia. Rok 2001 jest pierwszym rokiem nowego tysiąclecia. Dlatego właśnie Kubrick nazwał swój film 2001, zamiast 2000.
Ona wciąż patrzy na niego nierozumiejącym spojrzeniem i on zdaje sobie sprawę, że ją traci.
- Skąd jesteś? - zaczyna z innej beczki.
- Z Vancouver.
- British Columbia?
- Stan Waszyngton.
- No to witaj w Seattle.
Pojawia się piwo i stukają się szklankami w toaście.
- Moi znajomi i ja chcemy pójść do Crocodile. Znasz to miejsce?
Pete przytakuje; postanawia nie wyjawiać, że spędził tam około czterdziestu dwóch procent swojego dorosłego życia.
- W takim razie może znowu się spotkamy?
- Możliwe - uśmiecha się Pete.
Na zewnątrz przestało mżyć i prawie pełny księżyc wstaje pomiędzy niewielkimi cirrusami nad budynkiem Bank of America. Chodniki wypełniają się nocnym życiem. Pete zauważa każdą parę, ciekawi go, co dany facet zrobił, żeby poderwać taką dziewczynę.
Mija kościół Betlejemski na rogu Lenora i Second. Ciągle zmieniający się napis nad drzwiami głosi teraz: "Niech Jezus będzie twoją sekcją rytmiczną!" Pete dochodzi do wniosku, że wciąż kręci się tu zbyt wielu muzyków.
Przed Crocodile Cafe Pete staje w kolejce za dwoma facetami; jeden z nich jest w garniturze, drugi w skórzanej kurtce. Wywieszki na szklanych drzwiach oznajmiają, że dziś grają Murder City Devils i Tight Bros From Way Back When - dobra wiadomość. Kevin, bramkarz, dostrzega Pete'a i przepuszcza go poza kolejką; drobna uprzejmość, którą Pete docenia.
Przechodzi przez salę jadalną i nie widzi nikogo znajomego, więc idzie za torującym sobie drogę przez hol facetem w czarno-zielonej koszulce z napisem: STRAŻNIK DOBREGO ZACHOWANIA.
W środku wszystkie chaotycznie poustawiane stoliki są zajęte. Wśród rupieci mających stanowić wystrój wnętrza są kandelabry, neonówki, krokodyle z papier mâché i zwisające z sufitu owce ze skrzydłami. Pete jest, jak zawsze, wytrącony z równowagi przez te skrzydlate owce. Gdyby to były świnie, mógłby jeszcze zrozumieć - "gdyby świnie miały skrzydła, to by mogły latać". Ale owce?
Znajduje wolny stołek przy barze, omijając kolejkę do drinków. Jennifer, barmanka, przynosi mu whisky. Jennifer jest fajna i ładna, i za dużo ludzi przystawia się do niej, więc Pete tego nie robi.
- Słyszałeś już, że Beth wróciła?
- Słucham?
- Beth Keller. Podobno wróciła.
Trzynaście lat temu Pete przez trzy miesiące mieszkał z Beth w motelu i od tamtego czasu nie widział jej. Uznaje to za najlepszy etap swego życia, przynajmniej gdy jest pijany.
Stephanie, właścicielka, wchodzi drzwiami z napisem: TYLKO DLA PERSONELU i pozdrawia Pete'a kiwnięciem ręki. Jest wysoka i fantastyczna, usta ma pomalowane czerwoną szminką, ale jest nieosiągalna, bo jest żoną gwiazdora rocka z Georgii, który ostatnio przeniósł się do Seattle. Mają dzieci, co imponuje Pete'owi.
- Jennifer - mówi, gdy ona nalewa piwo innemu klientowi.
- Tak?
- Widziałaś ją?
- Kogo?
- Beth.
- Nie, słyszałam tylko, że ktoś ją widział.
Pete zapala camela, pije swoją whisky. Szacunkowa ilość alkoholu we krwi wynosi 0,5 promila i szybko rośnie. Do baru podchodzi facet w koszulce z napisem: SEATTLE SĄDZI, ŻE PRAWDZIWY ŚWIAT JEST PASKUDNY. Pete uważa, że to jest oczywiste.
Słysząc odgłosy zajmowania miejsc na scenie przez zespół, Pete zsiada ze stołka. Przez wejście dla personelu idzie przez wąski pokój, który zawsze przypomina mu zamach na Roberta Kennedy'ego, i wchodzi do sali muzycznej. Znajduje miejsce obok głośnika i opiera się o ścianę.
Brzmienie zespołu nie jest dobre - powietrze jest wilgotne od oddechów, potu i zadymione, więc wysokie tony są stłumione. Dźwiękowiec nie skompensował tego. Pewnie jest na narkotykach - i to niewłaściwych.
Publiczności to jednak nie przeszkadza. Spencer podchodzi do skraju sceny i chwyta statyw mikrofonu - I never want you to be a sailor's girl… - pochyla się nad stojącymi z przodu dziewczynami i ich ręce wyciągają się do niego, a jego pot i kropelki śliny lśnią w białym świetle reflektora.
Choć Pete nie rozumie połowy tekstu, Spencer wygląda, jakby to wszystko głęboko przeżywał, a zespół sprawia wrażenie, że bardzo mu się to podoba, i to rozkręca Pete'a - brak mu sceny, brak mu tych chwil, ale nie chciałby, nie chce, nie będzie myśleć o tym.
Zauważa opierającą się o ścianę szansę: wysoką, bardzo szczupłą, bez makijażu oprócz pomadki na ustach. Większość młodej publiczności zebrała się przed estradą, więc przy barze nie jest tłoczno. Pete rusza w tamtym kierunku, udając, że szuka miejsca, z którego lepiej widać estradę.
Kiedy Devils robią przerwę, Pete decyduje się na ruch. Nie jest jeszcze na tyle pijany, żeby powiedzieć: "Chodź do mnie do domu, a świat materialny zniknie i nie będzie ważne, czy Bóg umarł", więc po prostu mówi:
- Cześć.
- Cześć.
- Co o nich sądzisz?
- Widziałam ich już tak narąbanych, że nie byli w stanie grać, więc dziś idzie im raczej nieźle.
Pete przyjmuje tę wyczerpującą odpowiedź za zachętę do rozmowy. Spogląda na swoją w połowie pustą szklankę i pyta:
- Chcesz następnego drinka?
- Dziękuję, ale czekam na tę nową piosenkę Dereka, którą mają dziś wykonać.
Derek to Derek Fudesco, gitarzysta basowy.
W sali jadalnej Pete zauważa samotną dziewczynę jedzącą sandwicz wegetariański, czytającą "The Stranger". Ma wiele pierścionków, ale nie ma obrączki.
Pete gapi się na nią pijacko. Dziewczyna z Pierścionkami nie zwraca na niego uwagi. On popija swoje piwo, nie odrywając od niej oczu. Ona w końcu coś wyczuwa, spogląda na niego, nie reaguje i wraca do lektury "The Stranger". On odwraca wzrok, po czym próbuje ponownie, żeby sprawdzić, czy ona znów zerknie.
Nic z tego.
Pete, ogólnie biorąc, oczekuje jakiejś oznaki zachęty, ponieważ to, jak uważa, jest jedną z tych subtelnych cech, które odróżniają go od nachalnego podrywacza. Nie widząc dalszych perspektyw, rusza dalej.
W barze zamawia u Jennifer następną whisky. Kurt Cobain w różowych okularach patrzy na Pete'a z fotografii wiszącej nad kasą.
- Kto ci powiedział, że Beth wróciła? - pyta Pete, gdy dostaje swoją whisky.
- Chyba Hadley. Nie pamiętam.
Pete odczuwa ciężar drugiej w nocy i uświadamia sobie całą niedolę, którą jego organizm zafunduje mu w domu.
Leżenie samotnie w łóżku i rozmyślanie o Beth, i cały towarzyszący temu smutek to jedno z najgorszych zakończeń wieczoru, jakie może sobie wyobrazić, ale kiedy jest przegrany, umie sobie zdać z tego sprawę.
Gdy ma już zakończyć wieczór, spotyka Popijającą Dziewczynę, która niezbyt pewnym krokiem idzie przez wąski hol oddzielający bar od sali jadalnej i z uśmiechem macha do niego jak do starego przyjaciela.
- Wychodzisz? - pyta.
- No cóż…
- Napijmy się. - Odciąga go od drzwi.
W barze Pete pyta:
- Heffeweizen?
- Guinness.
- Czy nie piłaś wcześniej Heffeweizen?
- A, tak. I Jägermeister.
Siadają na stołkach barowych i tworzą przesiąknięta alkoholem więź, rozmawiając o filmach i muzyce, i o tym, że za dużo ludzi przeprowadza się do Seattle. W trakcie rozmowy Pete dowiaduje się, że dziewczyna ma na imię Rose, że urodziła się w Renton, że ojciec porzucił ich, gdy miała dwanaście lat, że nienawidzi swojego ojczyma - aluzje do przemocy w rodzinie - że chodziła do państwowych szkół, że odeszła z uniwersytetu waszyngtońskiego, że spróbowała heroiny, że spodobało jej się to, więc starała się tego unikać, że ma opcję na akcje w Amazon.com.
Rose chyba nie wie, jak wysoko czarna spódnica podjechała na jej udach. Postukuje kolczykiem w języku o zęby, które, jak zauważa Pete, są bez skazy. Właściwie wygląda lepiej, niż Pete pamięta ją z poprzedniego spotkania, i nie składa tego na karb alkoholu.
- Kończymy, proszę państwa! - ogłasza Jennifer.
Czas nieustannie upływa.
Rose odwraca się do Pete'a.
- Już zamykają? - Wygląda na niepocieszoną.
- Mam w domu dużo napitków. I niezłe kompakty - mówi Pete. Stara się, by nie zabrzmiało to jak ostatnia szansa sprowadzenia sobie kogoś na noc. - To tylko kilka przecznic stąd. A bar jest czynny do rana.
Ona zastanawia się, trzeba tylko dodatkowego argumentu.
- Budynek Oceanic - dodaje Pete, jakby to miało jakieś znaczenie.
- Chyba powinnam porozumieć się ze znajomymi - mówi Rose.
- A gdzie oni są?
- Nie wiem - śmieje się Rose.
- Mam Jägermeister w lodówce.
Idą na południe Second Avenue, potykając się, zderzając się biodrami. Zaczyna padać deszcz i Pete zatrzymuje taksówkę na Pine.
- Nie jesteś Kubą Rozpruwaczem, co? - pyta Rose, gdy taksówka rusza.
- Nie sądzę.

 

COURTNEY LOVE MUSI UMRZEĆ

- Fajnie tu - mówi Rose, gdy wchodzą na poddasze.
Pete uważa, że częścią tego, co kobiety biorą pod uwagę, decydując, czy przespać się z facetem, jest ogólne wrażenie. Mężczyźni mogą kopulować nawet w toalecie publicznej, ale kobiety są wrażliwsze na otoczenie. Jego ascetyczne poddasze ma atmosferę silnie działającą na niektóre dziewczyny.
Rose podchodzi do zachodnich okien, potyka się na jednej z nierównych desek podłogi. Księżyc prześwituje przez poszarpane chmury nad plażą Alki, gdzie ostatni prom odpływa w noc przez Elliott Bay w kierunku wyspy Bainbridge, z iluminatorami jaśniejącymi w biało-zielonych burtach statku o dwóch dziobach, odbijającymi się w ciemnej wodzie.
- Co za widok - mówi Rose. - Mogłabym godzinami patrzeć. Palić skręta i po prostu patrzeć.
Pete lustruje jej nogi i tyłek - podobają mu się.
Rose odwraca się do niego.
- Słuchaj, masz może trawkę?
- Niestety nie.
Rose rozgląda się, widzi półki z białymi koszulami i ciemnymi garniturami, setki kompaktów i książki złożone stosami na podłodze, futon, hamak i niewiele ponadto.
- Właśnie się rozwiodłeś czy co?
- Nigdy nie byłem żonaty.
- Jak długo tu mieszkasz?
- Jakieś siedem lat.
- Jesteś artystą? Z czego żyjesz?
Pete zapala camela. Nie powinno to być kłopotliwe pytanie, ale nieodmiennie ma wątpliwości, jak dalece może się odsłonić.
- Kiedyś grałem w zespole - mówi - ale teraz jestem prawnikiem.
- W jakim zespole?
- Morph.
- Quaalude Fellatio?
- Tak.
Rose przygląda mu się uważnie.
- Byłeś wokalistą? Grałeś na basie?
- Byłem tym bez talentu muzycznego.
- Ach, tak, pamiętam was, chłopaki. Ty i Todd, i… jak on się nazywał… Czy to nie któryś z was umarł?
- Bob.
- Przedawkowanie?
- Tak.
- Nie uważasz, że moglibyście znowu razem grać?
- Bob nie żyje - przypomina jej Pete.
- Zawsze możecie wziąć nowego perkusistę.
Pete zrobił kiedyś taką samą niefortunną uwagę do Todda i teraz zdaje sobie sprawę, jak to musiało zabrzmieć. Uchyla okno i pstryka papierosem na pustą ulicę, gdzie niedopałek wybucha pomarańczowymi iskrami, po czym z sykiem gaśnie na mokrej nawierzchni.
- A teraz jesteś prawnikiem?
Pete kiwa głową.
- Włączę jakąś muzykę.
- Gdzie masz łazienkę?
Pete wskazuje ogólny kierunek, potem podchodzi do stereo. Zastanawia się, czy wybrać Celebrity Skin Hole czy składankę Mother Love Bone z Chloe Dancer/Crown of Thorns. Inną możliwością jest Pearl Jam, ponieważ Eddie Vedder często wprowadza dziewczyny z Seattle we właściwy nastrój. Pete decyduje się na Hole, uznając, że to najbardziej sprzyja niezobowiązującej atmosferze niezbędnej przy seksie z właściwie nieznajomą osobą.
Krzyk Courtney wypiera hałas ruchu ulicznego dobiegający z Alaskan Way Viaduct. Oh, make me over…
Pete wyciąga lód i piwo Jägermeister z lodówki, która nie jest samorozmrażalna i jej wnętrze wygląda jak arktyczna zima. Nalewa porcję whisky i porcję Jägermeister.
Rose wraca z łazienki bez okularów. Staje na środku pokoju i patrzy na jego głośniki.
- Courtney Love musi umrzeć - oświadcza.
Pete podchodzi z drinkami. Rose kładzie się w hamaku. Nagle wyciąga ręce na boki, zapewne żeby zatrzymać kołysanie. Nie najlepiej orientuje się w fizyce.
Pete zatrzymuje hamak, po czym podaje jej drinka.
Rose podnosi się do pozycji siedzącej, odwraca się od niego, wymiotuje.
Wymiociny, które Pete widzi jak na zwolnionym filmie, częściowo zanieczyszczają hamak, by wylądować na podłodze w postaci obrzydliwej kałuży.
Rose odwraca się ku niemu i usiłuje wstać z hamaka. Pete boi się, że upadnie, więc pomaga jej wstać, rozlewając przy tym piwo. Druga porcja jej wymiocin trafia głównie ponad jego ramię, ale resztki lądują na jego plecach.
- Nic ci nie jest? - pyta Pete bez sensu.
- Nic - odpowiada Rose równie bezsensownie.
Pete delikatnie stawia ją na nogi. Nagle czuje, że ona leci z nóg jak ścięta.
- Zwymiotuję jeszcze trochę - mówi ona.
- Nie tak od razu - sugeruje Pete.
Pomaga jej dojść do łazienki, gdzie Rose kładzie się na podłodze obok sedesu. Pete widzi jej czerwone majtki, gdy spódnica podciąga się wysoko, i przygląda się temu dłużej, niż powinien, biorąc pod uwagę okoliczności.
- Chcesz wody?
Kręci głową, jęczy i wyciąga się na płask na podłodze z zamkniętymi oczami.
- Rose!
Brak odpowiedzi.
- Rose! - powtarza Pete.
Rose się nie odzywa, ale po bańkach tworzących się z wymiocin na jej wargach widać, że oddycha. Pete chwyta ją pod pachy i unosi. Tyłem ciągnie ją do kuchni; jej stopy zostawiają ślady na zakurzonej podłodze. Rose wydaje dźwięki sugerujące, że nie chce, by ją przenoszono, ale jej pozycja w tym dialogu nie jest mocna.
Nagle dzwoni telefon. Automatyczna sekretarka Pete'a odbiera i do wtóru głosu Courtney Love rozlega się:
- Cześć, to ja. Właśnie skończyłam pracę. Jesteś tam?
"Ja" to Winter, nazwana tak przez jej rodziców, hipisów, pracująca jako striptizerka po drugiej stronie Post Alley, naprzeciwko budynku Oceanic.
- Kto to? - pyta Rose z nagłym ożywieniem.
Pete bardzo chciałby od razu porozmawiać z Winter, ale nie chce upuścić Rose na podłogę.
- W porządku - mówi Winter. - Widzę, że nie odbierzesz. Pewnie masz tam jakąś dziwkę. Zadzwoń do mnie później.
- Dlaczego ona mówi, że nie sprzedaje dania? - pyta Rose. - Nie rozumiem tego. Po co miałaby sprzedawać dania?
Po chwili intensywnego myślenia Pete zdaje sobie sprawę, że Rose pyta o tekst piosenki.
- Tanio - wyjaśnia. - Ona śpiewa, że nie sprzedaje tanio.
- A!
Pete powoli podnosi Rose, tak że wreszcie może stanąć na własnych nogach. Obejmuje ją w pasie i prowadzi do kontuaru na środku kuchni, o który ciężko się opiera.
Pete nalewa szklankę wody z kranu i podaje jej. Rose chwyta ją obiema rękami i pije. Kiedy kończy, Pete odbiera jej szklankę, by nie wylądowała na podłodze.
- Przepraszam - bełkocze Rose, siąkając nosem. - Chyba nie powinnam była zażywać heroiny.
Zaprawiła się w łazience, wspaniale. "Nie mam pojęcia, gdzie zdobyła heroinę, panie posterunkowy".
- Ile wzięłaś?
- Niewiele. Bardzo mało zostało.
- Czy jeszcze będziesz wymiotować?
- Nie, chyba nie.
Pete przypomina sobie jej obnażone ciało i majtki, które widział w łazience, i zastanawia się, czy noc można jeszcze uratować.
Ona odwraca ku niemu głowę, z wolna nastawia ostrość wzroku.
- Powinnam wracać do domu. Odwieziesz mnie?
- Teraz chyba nie mógłbym prowadzić.
- Dlaczego?
- Chyba za dużo wypiłem.
- Mnie to nie przeszkadza.
- Wezwę taksówkę.
W windzie towarowej Rose upada na podłogę. Pete pozwala jej tam leżeć. Kiedy winda się zatrzymuje, podnosi ją i wyprowadza na Western and University, gdzie, jak przez mgłę, pamięta, że ta parodia wieczoru zaczęła się z nieuzasadnionymi - jak zwykle - oczekiwaniami.
I znowu straciłeś noc, której nikt ci nie zwróci.
Księżyc przeniósł się już nad zachodni horyzont, tuż nad pokryte śniegiem szczyty Olympic Mountains. Wciąż rozświetlony prom umościł się w porcie. Ruch uliczny na zwykle zatłoczonym Alaskan Way Viaduct jest niewielki.
Pete pomaga Rose usiąść na krawężniku. Zapala papierosa i rozchodzący się dym częściowo przytłumia smród wymiocin.
Gdy nadjeżdża taksówka firmy Pioneer, Pete podaje kierowcy adres z prawa jazdy Rose i wręcza mu dwadzieścia dolarów. Następnie ładuje ją na tylne siedzenie jak worek ziemniaków.
- Jutro już nic nie będziesz pamiętać - mówi, żałując, że nie może powiedzieć tego samego o sobie.

 

CZAS PRZYSZŁY

- Mamo, mam prawie czterdzieści lat.
- Masz trzydzieści sześć lat, Peter.
- Mam prawie czterdzieści. Czas przyspieszył, odkąd przestałem brać narkotyki.
- To przez to, że jesteś starszy. Nie próbuj mi wmawiać, że byłeś narkomanem.
Pete, kiedy miał dwadzieścia kilka lat, brał tyle, że wpędziłby w kompleksy Marilyna Mansona. Matka nie przyjmuje jednak do wiadomości jego młodzieńczego pociągu do zdeprawowanego środowiska. Zwykle nie rozmawia z nim o latach, które spędził w zespole.
Pete klęczy i za pomocą ołówka i linijki zaznacza na bocznych drzwiach domu prostokąt o wymiarach osiem na dwanaście cali. Matka stoi nad nim z kieliszkiem wina.
- Więc skoro masz trzydzieści sześć lat - mówi - to Sandy musi mieć trzynaście.
Sandy to trzeci pies jego rodziców. Pierwsze dwa, Missy, a potem Sid, były seterami. Sid zdechł po wyprowadzeniu się Pete'a i jego siostry. Ojciec postanowił nie kupować nowego psa, jednak matce spodobał się szczeniak porzucony przed sklepem spożywczym na Sand Point Way. Zdarzyło się to tuż przed powrotem Pete'a do rodziców na wypoczynek po trasie, tej trasie, kiedy spotkał Beth Keller. Sandy zawsze przypomina mu tamten okres i Pete myśląc o tamtych czasach, zawsze wspomina Beth.
Odkłada ołówek i linijkę, bierze do ręki piłę tarczową.
- Jesteś pewien, że ona się w tym zmieści?
- To średni rozmiar - mówi Pete.
- Może powinieneś był kupić duży?
- Duże są dla bernardynów.
- Sandy się starzeje i staje się trochę… no… krąglejsza. - Matka spogląda na Sandy z przepraszającym wyrazem twarzy.
Pete uruchamia piłę.
- Przytrzymaj ją, dobrze?
- Wydaje mi się za małe - mówi matka, chwytając Sandy za obrożę.
Pete przykłada ostrze piły do narysowanej ołówkiem linii. Sypie się struga trocin.
- Uważaj na palce - mówi matka, podnosząc głos, by ją było słychać w tym hałasie.
Pete wycina cztery proste linie. Gdy kończy ciąć ostatnią, z drzwi wypada prostokątna płytka.
- Wygląda na za mały - mówi matka.
Pete wyjmuje wtyczkę z kontaktu, zwija przewód. Sandy podchodzi i obwąchuje jego dzieło.
Pete otwiera drzwi, wchodzi do środka, zamyka drzwi.
- Sandy! - woła.
Sandy wsuwa głowę przez otwór.
- Chodź tu - mówi Pete i klepie się w udo.
Sandy radośnie przechodzi przez otwór, po czym zawraca i wychodzi na zewnątrz, najwyraźniej rozumiejąc, o co chodzi.
- Jest trochę ciasny - mówi matka spoza drzwi - ale chyba spełni swoją funkcję. Dziękuję.
Pete wchodzi do kuchni. Blask popołudniowego słońca wpada przez duże okno, przydając kuchni ciepła. Pete wyjmuje z lodówki piwo Rainier, siada na stołku i patrzy przez okno na górę o tej samej co piwo nazwie, dominującą nad południowo-wschodnim horyzontem. Trawnik z tyłu domu schodzi łagodnym stokiem ku Washington Lake, a popołudniowa bryza przynosi odległy hałas uliczny na moście pontonowym 520, który jego matka nazywa "nowym mostem", choć ukończono go w 1963 roku.
Matka wchodzi i nalewa sobie następny kieliszek Ste. Michelle Chardonnay. Sandy wpada za nią i zlizuje coś z sosnowej podłogi.
- Pamiętasz Beth? - pyta Pete.
- Beth? Czy to ta Kanadyjka?
- Nie. Tamta była Jayne. Ale w tym samym czasie.
- Beth była wysoka, z ciemnymi włosami?
- Nie, to Sarah. Beth to była ta, co przeprowadziła się do Los Angeles. Dzwoniła tu kilka razy. Pamiętasz?
- A tak. Prawda. - Matka siada obok Pete'a. - Nigdy jej nie spotkałam, ale pamiętam, jak o niej mówiłeś.
- Słyszałem, że wróciła.
- Utrzymywaliście kontakty?
- Nie.
- O…
- Myślisz, że powinienem próbować się z nią skontaktować?
- No cóż, to mogłoby być miłe.
- Nie uważasz, że dziwnie by to wyglądało?
- A co miałoby w tym być dziwnego?
- Nie wiem - mówi Pete. - To było ponad dziesięć lat temu.
- Co ona teraz robi?
Zależy komu wierzyć.
- Nie jestem pewien.
- Czy wyszła za mąż?
- Nie sądzę.
- Pewnie by się ucieszyła, gdybyś się z nią skontaktował.
- Może tak…
Jego żołądek reaguje na tę rozmowę, więc Pete pociąga długi łyk piwa. Ma wielką ochotę na papierosa, ale przy matce nie pali. Już dawno temu powiedział jej, że rzucił palenie.
- Czy wciąż chodzisz z tą młodą kobietą?
- Którą?
- Tą z tym dziwacznym imieniem.
- Winter?
- Właśnie.
- Tak. Chodzę z nią.
- Przyprowadzisz ją na przyjęcie do Katie?
Pete przecząco kręci głową.
- Chciałabym ją poznać.
- Nie chcę jej przyprowadzać na przyjęcie urodzinowe czteroletniego dziecka mojej siostry.
Matka potakująco kiwa głową.
- W porządku. Możemy zorganizować barbecue u nas. Albo pójść gdzieś na kolację.
- Co?
Pete ma trwale uszkodzony słuch, pozostałość ze Starych Złych Czasów. Czasem jednak mówi "Co?", po prostu żeby uniknąć odpowiedzi na pytanie. Matka dawno przejrzała tę grę i czeka na odpowiedź.
- Porozmawiam z nią o tym.
- Uważam, że to trochę dziwne, że spotykasz się z nią od kilku miesięcy i nie przedstawiłeś jej ani Katie, ani mnie.
- Ona ma nietypowy rozkład zajęć.
- Co robi?
- Pracuje w swego rodzaju branży artystycznej.
- Czy myślisz o niej poważnie?
- Poważnie? Nie wiem.
- Nie wiesz?
- Nie.
Cisza.
- Peter, nie sądzisz, że mógłbyś się wreszcie ustatkować?
Pete wzrusza ramionami. Matka od pewnego czasu przejawia nietypowe dla niej racjonalne podejście do różnych kwestii. Nigdy dawniej nie rozmawiali o sprawach osobistych, ale ostatnio zaczęli, a to nie jest mocna strona Pete'a.
- Czy nigdy nie myślisz o przyszłości? - pyta matka.
- Myślę - kiwa głową Pete.
- Chcesz być samotny przez całe życie?
- Raczej nie.
- Nie uważasz, że istnieje jakiś powód, że dotąd się nie ożeniłeś?
- Możliwe.
- Znasz ten powód?
- Los?
- Może za dużo wymagasz?
- Może.
- Jeśli chcesz dostać zbyt dużo - mówi matka - możesz zostać z niczym.
Pete potakująco kiwa głową. Schyla się i czochra Sandy po karku.
- Skończę drzwiczki dla psa i posprzątam - mówi. - Potem muszę iść.
Nie chce tu zostać do zachodu słońca. Ostatnio zachodzące słońce wytrąca go z równowagi jak opadające ostrze gilotyny.
- Myślę, że to miło być wolnym, kiedy jest się młodym - mówi matka. - Czasami ciekawa jestem, jak by to było. - Pociąga łyk z kieliszka. - Ale powiem ci jedno: nikt nie chciałby starzeć się w samotności.
Pete podejrzewa, że matka i tym razem ma rację.

 


WITAJCIE W TYGODNIU ROBOCZYM

Pete macha swoją przepustką i kartą identyfikacyjną, omijając kolejkę do detektora metalu przy wejściu do budynku sądu. Nikt nawet nie rzuca okiem na jego dokumenty. Najwyraźniej nie wiedzą, że nie ma prawa iść na skróty.
Przeciskając się ku tylnej ścianie windy, Pete nie zwraca uwagi na zwykłą tu ciżbę adwokatów, oskarżonych i osób cywilnych. Jednak na drugim piętrze wyczuwa zapach perfum Chanel i podnosząc wzrok, widzi wsiadającą do windy piękną kobietę o skandynawskiej urodzie i jasnej karnacji.
Jest blondynką o zielonych oczach. Podwójny starbucks trzyma obiema dłońmi, typowym chwytem amatorów kawy z Seattle. Ma na sobie lewisy i sweter z szetlandzkiej wełny. Nie jest prawniczką i chyba nie jest oskarżoną.
Gdy drzwi się zamykają, ona postępuje krok w kierunku wschodniej ściany, ukazując ładny profil. Wyczuwa wzrok Pete'a i odwraca się.
Pete uśmiecha się. Ona odwzajemnia się neutralnym uśmiechem.
Mógłby spróbować starego: "Szukasz luki prawnej?", chociaż ostatnim razem, kiedy tego spróbował, kobieta odpowiedziała: "Nie, przyjechałam tu tylko na rozprawę mojego chłopaka".
Na szóstym piętrze dziewczyna wysiada. Pete spogląda w ślad za nią, mając nadzieję, że ona rzuci mu spojrzenie przez ramię. Drzwi się zamykają. Jednak jemu i tak humor się poprawia, bo widok atrakcyjnej kobiety zawsze przypomina mu: możliwości.
Wysiada na dziewiątym piętrze, wystukuje kod na klawiaturze zabezpieczającej drzwi i rusza korytarzem Wydziału do spraw Przestępstw Seksualnych, na którego ścianach dla dobra poszkodowanych dzieci wiszą plakaty z postaciami z filmów Disneya. Pete uważa te groteskowe karykatury za absurdalne, a czasem wręcz cierpnie mu od nich skóra.
Drzwi jego gabinetu są wytapetowane kartkami z policyjnych raportów, a szczególnie zabawne fragmenty są zaznaczone żółtym markerem. Obecnie Pete'a najbardziej śmieszy fragment dotyczący grasującego w parkach gwałciciela interesującego się głównie nieletnimi dziewczętami.

Umieściłem oskarżonego w areszcie i odczytałem mu jego prawa. Kiedy spytałem go, czy zrozumiał, odpowiedział: "Co dziewczyna z Eatonville mówi, tracąc dziewictwo?" Ponownie spytałem go, czy zrozumiał, na co on odpowiedział: "Mówi: ZEJDŹ ZE MNIE, STARUSZKU, GNIECIESZ MI FAJKI".

Na ścianie nie ma dyplomów, zaświadczeń, brak dowodów przyjęcia Pete'a do Stowarzyszenia Prawników Stanu Waszyngton. Pete uważa, że nie jest to konieczne. Nie mógłby być zastępcą prokuratora bez wymaganego wykształcenia i członkostwa w stowarzyszeniu, więc wystawianie tych dowodów na pokaz jest zbędne.
Jedyne dwie rzeczy w ramkach to dyplomy, które otrzymał na początku kariery jako "Prokurator Procesowy Roku". Stoją na półce biblioteczki. Trzyma je tam, bo jest z nich dumny i od czasu do czasu rzuca na nie okiem, by upewnić się, że wybór zawodu prokuratora nie był jego życiową pomyłką.
Praca nad procesami przychodzi Pete'owi łatwo. Mimo to wciąż ma wątpliwości. Miał dwadzieścia siedem lat, prawie trzydzieści, kiedy zdał sobie sprawę ze swojej sytuacji i zdecydował, że nie chce po trzydziestce, czy co gorsza po czterdziestce, borykać się z życiem w starzejącym się grunge'owym zespole. W tych rzadkich momentach, kiedy próbował sobie wyobrazić swoją przyszłość, widział siebie starego, samotnego, bez grosza, uzależnionego od narkotyków - i ogarniał go okropny strach. Ponadto na myśl o Micku Jaggerze robiło mu się niedobrze.
Z drugiej strony nie spieszyło mu się z dorastaniem. W razie wątpliwości - poczekaj. To jego dewiza.
Poszedł więc na studia prawnicze. Jezus zapłakał.
Siedem lat później Pete wciąż nie jest w pełni zaangażowany w proces wychodzenia ze swojej przedłużonej niedojrzałości. Nie dostosował się do faktu, że ma własny gabinet. Stara się nawet nie myśleć o nim jak o gabinecie, ale jak o kulisach sceny, po których się pęta.
Zgodnie z tą nienormalną fikcją spędza dużo czasu w starym skórzanym fotelu, słuchając Andy'ego Savage'a i Steve'a na 107,7, pijąc kawę i gapiąc się przez okno na Safeco Field. Właśnie to robi, gdy detektyw Bradley Tuiaia wchodzi i rzuca na jego biurko gruby raport policyjny.
- Norm i Satterblack to kompletni sklerotycy - mówi Bradley - więc porozmawiałem z Johnem o tej sprawie i doszliśmy do wspólnego wniosku: bierzesz ją.
Trzydziestoletni detektyw jest byłym obrońcą drużyny UW, krępym pół-Samoańczykiem.
- Przejrzyj to - mówi.
- Nie lubię czytać raportów tak wcześnie rano.
- Streszczę ci to.
- Czy to sprawa z dzieckiem?
Bradley przecząco kręci głową.
- Gwałt na dorosłej.
- No dobra.
Bradley zaczyna mówić. W tle Soundgarden grają Burden in Hand.
- Ofiara ma osiemnaście lat, oskarżony trzydzieści pięć. Spotkali się w barze Breakroom na Capitol Hill. Znają się, mają wspólnych znajomych, ale dotąd nie uprawiali ze sobą seksu. Po zamknięciu baru on zaprasza ją do siebie, gdzie dalej piją. I znowu zakaz wyszynku alkoholu w naszym stanie po drugiej w nocy przyczynia się do gwałtu w ramach randki.
- Ona ma osiemnaście lat i spotkali się w barze?*
- Sfałszowany dowód osobisty.
- Wspaniale.
- Piją u niego, potem postanawiają obejrzeć film na wideo. Telewizor jest w sypialni, więc kładą się na łóżku, żeby oglądać. W każdym razie on się rozbiera do bielizny i wchodzi pod kołdrę. Ona prosi go o pożyczenie podkoszulka i wchodzi w tym do łóżka, majtek nie zdejmuje. On w tym czasie przestaje interesować się filmem. Zaczyna ją obmacywać. Zeznała, że najpierw zaczęła się z nim całować, ale wtedy on sięgnął do jej krocza. Ona odpycha jego rękę. Teraz sprawa zaczyna się robić poważna. On stara się zdjąć jej majtki jedną ręką, ale ona ciągnie je w górę. Wtedy on chwyta je oboma rękami i ściąga w dół. Ona mocuje się z nim, wierzga nogami, usiłuje znowu je wciągnąć, ale on całkiem je z niej zdejmuje. On ma około sześciu stóp, waży jakieś sto siedemdziesiąt funtów. Ona jest dość wysoka, ale chuda. Po ściągnięciu jej majtek on zdejmuje swoje i kładzie się na niej. Stara się wprowadzić członek do jej pochwy. Ona w tym czasie już krzyczy. On początkowo przytrzymuje jej ręce nad głową, ściskając nadgarstki obiema rękami, ale ona wierzga i umyka mu biodrami, więc puszcza jej ręce, chwyta nogi i rozchyla. Ona, mając wolne ręce, zaczyna go bić po głowie i twarzy, ale on tylko uchyla się i nie zwraca uwagi na uderzenia. W końcu udaje mu się dokonać penetracji i zaczyna kopulować. Ona drapie go po plecach najmocniej jak może, ale on nie przerywa. Wtedy ona uświadamia sobie coś i mówi do niego: "Nawet nie założyłeś prezerwatywy".
Wtedy on przerywa. Wyciąga członek z jej pochwy i sięga do stojącego przy łóżku stolika, prawdopodobnie po prezerwatywę. Ona zrywa się, biegnie do łazienki i zamyka drzwi na klucz. Jest przerażona. Siada na podłodze, plecami do drzwi, zapiera się nogami o sedes, na wypadek gdyby on chciał wyważyć drzwi. Ale przez kilka minut nic się nie dzieje.
Potem, po kilku chwilach, on puka. I nagle zaczyna ją przepraszać. Zaczyna od: "Słuchaj, to nie było w porządku z mojej strony". Zwala wszystko na alkohol, stara się zbagatelizować całą sprawę. Prosi ją, żeby otwarła drzwi. Ona najpierw nie reaguje, ale on ciągle ją przeprasza i wreszcie skłania ją do wyjścia z łazienki.
Bradley siada.
- I tu jest problem - mówi.
Pete czeka. Burden in Hand przechodzi w Push, Matchbox 20, dwa utwory traktujące o przemocy w rodzinie, i Pete powstrzymuje się od zwrócenia na to uwagi Bradleyowi, który kontynuuje:
- Udaje mu się namówić ją do powrotu do łóżka. Powiedziała, że nie wiedziała, co mogłaby innego zrobić. W każdym razie oboje idą spać, albo tracą świadomość. Ona budzi się wcześnie, kiedy jeszcze jest ciemno, i udaje się jej wyjść, nie budząc go. Jej współlokatorka jest w domu i dziewczyna opowiada jej, co się stało. Współlokatorka namawia ją, żeby zaraz zgłosić gwałt, ale ona nie zgłasza. Bierze prysznic, idzie do łóżka i zasypia. Budzi się koło południa. I wciąż nie idzie na policję, ale dzwoni na telefon zaufania dla ofiar przemocy. Dyżurna konsultantka namawia ją do zgłoszenia gwałtu. I tu wchodzi do akcji twój pokorny sługa. Jadę do niej i ona opowiada mi to, co ci powtórzyłem. Poprosiłem ją o te majtki. Popatrzyła na mnie dziwnie, ale wyciągnęła je i dała mi. Są porozciągane i podarte. Powiedziałem jej, żeby poszła do szpitala na oględziny, chociaż chyba było już za późno, żeby to coś dało.
- Jakim ona będzie świadkiem?
- Jest nieśmiała, młoda, ładna w ten punkowy sposób z Capitol Hill. Wypadnie dobrze.
- A co mówił ten gość?
- Najpierw porozmawiałem z kilkoma ludźmi, którzy byli tego wieczoru w Breakroom, między innymi z tym podejrzanym gościem o imieniu Chad, który przyjmuje zakłady, i on powiedział, że ofiara i oskarżony wyszli razem. No więc poszedłem do jego mieszkania. Około dziesiątej rano w niedzielę. Obudziłem go. Spytałem, czy wie, dlaczego przyszedłem. Powiedział, że nie ma pojęcia. Spytałem więc, czy w piątek wieczór był z Amber Nickerson. Spytał: "Z kim?" Powtórzyłem jej nazwisko. Odpowiedział: "Możliwe". Nie odezwałem się, tylko patrzyłem na niego. Wtedy powiedział: "No w porządku, tak". Spytałem, czy razem wyszli z Breakroom. Przez chwilę nic nie mówił, potem powiedział: "Tak". Spytałem go, czy ona przyszła z nim do niego do domu. Znowu jakiś czas nic nie mówił, tym razem z dziesięć sekund, po czym spytał: "Czy mam porozmawiać z adwokatem?"
Pete jęknął.
- Odpowiedziałem standardowo: "To twoja sprawa, ja nie mogę ci udzielać porad prawnych". - Bradley po raz pierwszy się uśmiecha. - Może dodałem też coś o tym, że przyszedłem wysłuchać jego wersji tej historii, coś w rodzaju "słuchaj, jeśli nie chcesz opowiedzieć mi swojej wersji tej historii…" I wtedy zdecydował się mówić. Powiedział mi zasadniczo to samo co ona, tylko stwierdził, że to ona go podrywała, ale nie odbyli stosunku, bo chciała, żeby założył prezerwatywę, a on nie mógł żadnej znaleźć. Spytałem o siniak koło oka. Nie wiedział, skąd go ma. Oświadczył, że często po imprezie budzi się z siniakami. Zgodził się pójść na komisariat i złożyć zeznanie. A teraz słuchaj: w zeznaniu, które nagrywano na taśmę, powiedział coś nowego, otóż rzeczywiście odbyli stosunek i że jest możliwe, że nie był to stosunek za obopólną zgodą.
- Możliwe?
- Tak to ujął. Ciągle mówił, jaki był pijany. Powiedział, że możliwe, że to nie było za obopólną zgodą, ale był naprawdę pijany i ma luki w pamięci. Ale jest pewien, że przestał, kiedy ona go poprosiła, żeby założył prezerwatywę, a on nie mógł żadnej znaleźć. Najwyraźniej przestraszył się, że możemy udowodnić, że odbyli stosunek, więc zdecydował się do tego przyznać. Kiedy skończył składać zeznanie, podziękowałem mu, a potem go zaaresztowałem.
- Coś przede mną ukrywasz.
- Nie, tak to mniej więcej wygląda.
- No to czemu chcesz, żebym poprowadził tę sprawę?
- Jesteś najlepszy w przedstawianiu przysięgłym narąbanych ofiar. Słyszałem, jak objaśniasz takie rzeczy, jak zwłoka w zgłoszeniu przestępstwa, brak zerwania kontaktu, wszystkie te podręcznikowe reakcje. Masz wyczucie psychologii tych spraw.
- Nie bierz mnie pod włos. Dla Scotta czy kogokolwiek innego w tym dziale byłaby to bułka z masłem.
Bradley pokazuje na raport policyjny. Pete bierze go do ręki i czyta nazwisko oskarżonego: KEITH JOHNSON.
O kurwa!
- To twój dawny świat, Pete.