Sława aż do śmierci

  • szt.
  • 29,90 zł
  • Niedostępny

BRAK MOŻLIWOŚCI ZAKUPU KSIĄŻKI. NAKŁAD WYCZERPANY.

Jeden dom. Dziesięciu zawodników. Trzydzieści kamer. Czterdzieści mikrofonów. Raz jeszcze telewidzowie zaspokajają swój głód podglądania, kiedy kolejna grupa nikomu nieznanych i niczym niewyróżniających się młodych ludzi poddana zostaje brutalnej wiwisekcji w ramach prawdziwej telewizyjnej opery mydlanej pod nazwą Areszt domowy. Wszyscy znają obowiązujące reguły: całkowicie obcy sobie ludzie zmuszeni są do zamieszkiwania pod jednym dachem, podczas gdy reszta kraju się temu przygląda. Komu pierwszemu puszczą nerwy? Kto pierwszy zacznie uprawiać seks i z kim? Kogo publiczność pokocha, a kogo znienawidzi? Wszystkie te typowe pytania. I nagle rodzą się nowe! Kto jest mordercą? W jaki sposób udało się jemu, czy jej, dokonać tego czynu pod czujnym okiem trzydziestu kamer telewizyjnych? I dlaczego? I czy będzie ktoś następny?

Rok wydania: 2003
Stron: 392
Oprawa: broszura
Format: 125/183
Pakowanie: 16
Tłumacz: Lech Z. Żołędziowski

Fragment tekstu:

Moje podziękowania otrzymują:
w Zjednoczonym KrólestwieAndrew, Anna, Caroline, Claire, Craig, Darren,Mel, Nichola, Nick, Sada i TomorazAmma, Brian, Dean, Elizabeth, Bubble, Helen, Josh,Narinder, Penny, Paul i Stuartw AustraliiAndy, Anita, Ben, Blair, Christina, Gordon, Jemma, Johnnie, Lisa, Peter, Rachel, Sara-Marie, Sharna i Todd.Bez nich ta książka by nie powstała.

 

 

David Zawód: aktor. Znak zodiaku: Baran.
Jazz Zawód: pomocnik kucharza. Znak zodiaku: Lew (na styku z Rakiem).
Kelly Zawód: konsultantka sklepowa. Znak zodiaku: Waga.
Sally Zawód: bramkarka w nocnym klubie. Znak zodiaku: Baran.
Garry Zawód: kierowca furgonetki. Znak zodiaku: Rak.
Glaca Zawód: artystka cyrkowa na trapezie, czasami dorabia jako tancerka erotyczna. Znak zodiaku: Koziorożec.
Hamish Zawód: lekarz. Znak zodiaku: Lew.
Kulas Zawód: anarchista. Znak zodiaku: twierdzi, że wszystkie dwanaście.
Layla Zawód: projektantka mody i handlowiec. Znak zodiaku: Skorpion.
Dervla Zawód: terapeutka pourazowa. Znak zodiaku: Byk.

Do morderstwa doszłodwudziestego siódmego dnia pobytu w domu.

 


NOMINACJA
Dzień 29, godzina 9.15

- Prezenter telewizyjny, prezenter telewizyjny, prezenter telewizyjny, prezenter telewizyjny, maszynista kolejowy.
Sierżant Hooper uniósł głowę.
- Maszynista kolejowy?
- Przepraszam, pomyłka. Prezenter telewizyjny.
Inspektor Coleridge odłożył na biurko grubą teczkę z aktami podejrzanych i raz jeszcze spojrzał na wielki ekran wideo, który ustawiono w rogu sali operacyjnej. Już od dwóch godzin oglądał na nim kolejne fragmenty nagrań.
Garry siedzi rozparty na zielonej kanapie. Przycisk "pause" został wciśnięty i obraz Garry'ego stoi w miejscu. Ale nawet gdyby nie to, i tak niewiele by się działo, bo Garry siedzi w swojej ulubionej pozycji, ma nogi szeroko rozłożone, mięśnie rozluźnione, lewą ręką ospale gmera sobie przy jądrach.
Nad kostką prawej nogi widać lekko rozmazany niebieski wizerunek orła. Coleridge zdążył już tego orła znienawidzić. Co on sobie, do diabła, wyobraża, ten okropny, arogancki dureń! Skąd do niego orzeł? Coleridge nacisnął "play" i Garry przemówił.
- No i ta twoja typowa drużyna w angielskiej Premier League, to to jest dziesięciu palantów i jeden wielki goryl, co się kręci w przodzie, zwykle zresztą czarny.
Coleridge starał się skupić, ale jego uwaga wciąż była rozpraszana. Jak długo oni mogą wygadywać te brednie? Oczywiście każdemu zdarza się mówić bzdury, ale w przypadku większości ludzi rozpływają się one w powietrzu bez śladu. A z tymi tu ślad pozostaje na zawsze. Co więcej, te bzdury to materiał dowodowy. A więc musi tego słuchać.
- …no i tych dziesięciu idiotów musi cały czas podawać piłę do tego goryla, bo mają nadzieję, że go tamci nie upilnują i że mu się uda.
Świat miał już okazję słyszeć te błyskotliwe uwagi wcześniej: zostały zakwalifikowane do emisji, a ekipa Peeping Tom Productions* była nimi najwyraźniej zachwycona. Słowa "czarny" i "goryl" wypowiedziane w jednej kwestii, to przecież rewelacyjna telewizja reality.
"Bezkompromisowa, prowokacyjna i po całości" - mruknął Coleridge pod nosem.
Był to cytat z artykułu gazetowego dołączonego do pudła z taśmami wideo, które właśnie przeglądał. Wszystkie taśmy z nagraniami Aresztu domowego przychodziły z doczepionymi do nich wycinkami prasowymi. Biuro prasowe Peeping Toma działało bardzo skrupulatnie. Wystarczyło poprosić o materiały archiwalne i dostawało się wszystko.
Artykuł, który Coleridge przeczytał, dotyczył Geraldine Hennessy, słynnej producentki Aresztu domowego.
"My się nie nazywamy BBC" - cytowano w artykule wypowiedź Geraldine, znanej prasie pod przydomkiem Zołza. "Nasza telewizja nazywa się BPC: bezkompromisowa, prowokacyjna i po całości, i do nas należy otwieranie przed światem okienka, przez które widać prawdziwy, intuicyjny rasizm Garry'ego".
Coleridge westchnął. Prowokacyjna? Po całości? Jak dorosła kobieta może mieć tego rodzaju ambicje? Przeniósł teraz uwagę na mężczyznę siedzącego na pomarańczowej kanapie naprzeciw Garry'ego: luzaka imieniem Jason, nazywanego Jazz. Taki wyluzowany i obojętny na wszystko i tak obezwładniająco pewny siebie, zawsze uśmiechnięty, chyba że szyderczo się krzywi, co właśnie robi teraz.
- No i tak jest, koleś - mówi dalej Garry. - Żadnego talentu, żadnego pomyślunku, żadnego planowania. Cały krajowy sport oparty tylko na liczeniu na szczęśliwy przypadek. - Znów poprawia sobie genitalia, których zarys widać wyraźnie pod połyskliwym zielonym materiałem szortów. Kamera robi zbliżenie. Peeping Tom najwyraźniej poluje na genitalia; zapewne pasują do ideologii BPC.
- I nie zrozum mnie źle, kiedy mówię, że ten wielki facet z przodu to czarny - dorzuca Garry. - Ale prawda jest taka, że teraz większość napastników w lidze to czarni.
Jazz wlepia w Garry'ego spojrzenie, które jego zdaniem jest w równym stopniu enigmatyczne co pogardliwe. Jazz fizycznie prezentuje się jeszcze lepiej niż Garry i jego mięśnie też są stale naprężone. Grają mu pod skórą ramion, kiedy tak od niechcenia bawi się grubym złotym łańcuchem zwisającym z szyi i ułożonym na pięknie zarysowanej klatce piersiowej.
- Tylko że goryl.
- Co?
- Nie powiedziałeś "facet", powiedziałeś "goryl".
- Powiedziałem? Dobra, no więc chodziło mi o to, że goryle są wielkie i silne, co nie? Tak jak wy.
We wnęce kuchennej Layla, która wyobraża sobie siebie jako jasnowłosą hippiskę-supermodelkę, z oburzeniem potrząsa splecionymi warkoczykami z nanizanymi na nie koralikami. Coleridge wie, że Layla potrząsa tymi swoimi pięknymi włosami z oburzeniem, bo na taśmie wideo, którą teraz ogląda, realizator zrobił na nią przebitkę. Peeping Tom nie mógł oczywiście przepuścić tego pogardliwego grymasu na jej twarzy. Coleridge zaczynał zdawać sobie sprawę, że realizatorów Peeping Toma z założenia głównie interesują zachowania agresywne.
 "Uważamy się za podglądacza dla ludu" - zacytowano w artykule wypowiedź Geraldine. Najwyraźniej Laylę poczytywała ona z kolei za nadętą, nudną pindę z klas średnich, bo montaż tak ją właśnie przedstawiał.
Coleridge zaklął w kierunku ekranu. Oglądał Jazza, teraz chciał oglądać Jazza, a jedną z niedogodności tego śledztwa było niestety to, że oglądać mógł jedynie to, na co w danym momencie Peeping Tom mu pozwalał. A przecież zainteresowania inspektora Coleridge'a bardzo odbiegały od zainteresowań Peeping Toma: Peeping Tom chciał robić tak zwaną "pasjonującą telewizję", Coleridge chciał złapać mordercę.
Kamera wróciła do Garry'ego i jego jąder.
Coleridge nie podejrzewał, by Garry był mordercą. Znał takich jak on. Podczas wielu lat spędzonych w mundurze, w każdy sobotni wieczór puszkował takich Garrych na pęczki. Tacy jak on zawsze byli tacy sami - tak samo głośni, tak samo pewni siebie, tak samo bezczelni. Ale Coleridge pamiętał też zachowanie Garry'ego sprzed dwóch dni, kiedy tuż po morderstwie siedzieli twarzą w twarz z dzielącym ich policyjnym magnetofonem. Wtedy nie wyglądał już na bezczelnego, wtedy wyglądał na przerażonego.
Więc inspektor znał takich Garrych. Tacy jak on wdają się w bijatyki, ale nie zabijają, chyba że mają wielkiego pecha albo siadają za kierownicę po pijanemu. Na pewno Coleridge nie polubił tego wiecznie skrzywionego, napuszonego, wytatuowanego typka z przedmieścia, nie uważał go jednak za bandziora. Za kogoś, kto jest w stanie zaatakować bliźniego, wpakować mu nóż kuchenny w szyję, potem go wyciągnąć i ponownie wpakować w czaszkę aż po rękojeść.
Coleridge nie uważał, by Garry był zdolny do czegoś takiego. Tyle że nie raz już się mylił.
Ludzie też nie uważali Garry'ego za mordercę. Był jednym z ulubieńców widzów. Zanim jeszcze cała zabawa przekształciła się w prawdziwą zagadkę kryminalną na żywo, Gar-Gazza, jak go nazywano, był jednym z głównych faworytów typowanych przez prasę brukową do zwycięstwa, później zaś, kiedy media zaczęły układać rankingi potencjalnych zabójców, Garry rzadko pojawiał się na czołowych miejscach.
Coleridge uśmiechnął się do siebie ze smutkiem i z lekkim poczuciem wyższości. Był to jedyny rodzaj uśmiechu, jaki mu ostatnio wychodził. Bo tak naprawdę ludzie nie znali Gar-Gazzy. Wydawało im się, że znają, ale się mylili. Pokazano bowiem Gar-Gazzę jedynie od najlepszej strony: jego dowcipne powiedzonka, umiejętność wychwytywania tego, co u innych uznawał za snobizm lub wymądrzanie się, jego bezlitosne i chętne usadzanie Layli przy każdej okazji, z tą jej pogardą dla wszystkich i z jej wiecznym zadzieraniem nosa. A także filuterną, masywną końcówkę jego penisa, która mu kiedyś wyjrzała z nogawki spodenek gimnastycznych. Kadr ten natychmiast trafił na T-shirty sprzedawane na bazarze w Camden Town.
- Cyklop! Leżeć! - krzyknął wtedy Garry tonem jak do psa, po czym poprawił sobie ułożenie członka. - Przepraszam was, dziewczyny, ale nie noszę gaci. Sprzęt miłosny mi się od tego poci.
Takiego Garry'ego znał naród. Wydzielanego w małych dawkach, szczerego, bezpośredniego, zwyczajnego kolesia, którego naród polubił.
Na ekranie Garry, podobnie jak realizator, który zmontował taśmę oglądaną teraz przez Coleridge'a, dostrzega reakcję Layli na jego tyradę o rasowych problemach piłki nożnej i uznając ją za przejaw snobizmu i wymądrzania się, postanawia podrążyć ten temat.
- No bo tak jest! - ciągnie, teraz już pod Laylę, i śmieje się z grymasu na jej twarzy. - Wiem, że nie powinnem tak mówić, ale w dupie mam zasraną poprawność polityczną. Bo ja tu Jazzowi mówię komplement. Czarni są szybsi i silniejsi, i to jest na bank. Spójrz tylko na boks, popatrz na olimpiady. Kurwa, biali kolesie to medale powinni dostawać tylko za to, że mają w ogóle odwagę stawać do zawodów! A z dupami jest jeszcze gorzej. Widziałaś, jak te czarne laski biegają? Pół tuzina jebanych hebanowych amazonek przelatuje razem przez metę, a dopiero dziesięć minut później zjawia się parę kościstych dup z Glasgow.
Bezkompromisowa wypowiedź. Bezkompromisowa, prowokacyjna i po całości.
- No tak, ale to dlatego, że… - Layla się jąka, czuje jednak, że powinna zaprotestować przeciwko takiemu podłemu stawianiu sprawy.
- Dlatego, kurwa, że co?
- Dlatego, że… no, że czarni muszą uciekać do sportu, bo inne możliwości są dla nich w społeczeństwie niedostępne. I dlatego mają proporcjonalną nadreprezentację w dziedzinie aktywności fizycznej.
Teraz włącza się Jazz, ale wcale nie po to, by poprzeć Laylę.
- Znaczy, ty uważasz, że w ogóle to kupa białych facetów mogłaby nas, czarnych, załatwić w biegach i w boksie, i wszędzie, tylko że oni za bardzo są zajęci nauką na doktorów i premierów, i różnych takich? Tak to sobie kombinujesz, Lalunia?
- Wcale nie!
- Ale z ciebie, kurwa, obrzydliwa rasistka!
Layla wygląda, jakby za chwilę miała wybuchnąć płaczem. Garry i Jazz śmieją się do siebie. Nic dziwnego, że ludzie wolą ich niż ją. Duża część widowni telewizyjnej widzi w Gar-Gazzie i Jazzie swoich ludzi wśród mieszkańców domu. Pogodni, niczego nie udają, normalni, fajni faceci. Superkolesie z jajami. Tylko jak by się ci sami ludzie czuli, myśli Coleridge, gdyby tak musieli znosić ich towarzystwo przez dwadzieścia cztery godziny na dobę? Tak jak pozostali aresztanci. Dzień w dzień, tydzień w tydzień, z ich nieokiełznaną arogancją wobec wszystkiego i wszystkich. Jak irytujące byłoby to wtedy? Jak bardzo wtedy mógłby ich ktoś potajemnie znienawidzić? Czy do tego stopnia, by chcieć się na którymś z nich zemścić? Czy aż tak, by jednego z nich, a może obu, chcieć zepchnąć do defensywy? Czy aż tak, by któregoś z nich popchnąć do morderstwa?
Ale przecież ludzie nie mordują tylko dlatego, że ktoś ich irytuje, prawda? Nie, nieprawda. Doświadczenie mówiło Coleridge'owi, że tak się właśnie zdarza. Nerwy są najczęściej spotykanym motywem. Żałosne, drobne scysje między ludźmi, które nagle i w sposób niezamierzony nabierają morderczych proporcji. Ileż to już razy Coleridge miał do czynienia ze zrozpaczonym członkiem jakiejś rodziny, który nie był w stanie pojąć tego, co zrobił pod wpływem zdenerwowania?
- Dłużej nie mogłam już tego wytrzymać. Coś we mnie pękło.
- To ona mnie do tego doprowadziła.
Większość morderstw popełniana jest w sytuacjach domowych i dotyczy ludzi, którzy wzajemnie się znają. A przecież trudno sobie wyobrazić sytuację bardziej domową niż Areszt domowy. Przecież zanim doszło do morderstwa, wszyscy aresztanci dobrze się już poznali, a przynajmniej poznali te zewnętrzne cechy, które współmieszkańcy chcieli ujawnić i które tak naprawdę są jedynymi cechami, jakie w ogóle poznajemy u innych. Przecież ci ludzie całe dnie i większość nocy spędzali wyłącznie na rozmowach między sobą i o innych.
A może któreś z nich tak się dało we znaki innym, że sprowokowało ich do morderstwa?
Tyle, że z nich wszyscy mogli doprowadzić do pasji. W każdym razie Coleridge'a. Wszyscy co do jednego. Z tymi swoimi wypielęgnowanymi brzuchami, gołymi pośladkami, napiętymi muskułami, tatuażami i kolczykami na sutkach. Z tą wspólną wiarą w znaki zodiaku, nie kończącym się wzajemnym obłapywaniem i obmacywaniem, a ponad wszystko z totalnym brakiem jakichkolwiek intelektualnych zainteresowań czymkolwiek na tym świecie, co bezpośrednio nie dotyczyło ich samych.
Inspektor Coleridge sam by ich chętnie wszystkich zamordował.
- Pański problem, panie inspektorze, polega na tym, że pan ma za duże wymagania - powiedział sierżant Hooper, który obserwował Coleridge'a wpatrzonego w ekran wideo i czytał w jego myślach z taką jasnością, jakby głowa inspektora była przezroczysta. - A dlaczego ktoś w ogóle miałby w dzisiejszych czasach chcieć być maszynistą kolejowym? Maszynistów kolejowych już nie ma, najwyżej siedzi jakiś frajer, który naciska przycisk "start" i czasami strajkuje. Trudno to teraz nazwać szacownym zawodem, nie? To już bym wolał być prezenterem telewizyjnym. A jak mam być szczery, to też raczej prezenterem niż gliną.
- Weźcie no się do pracy, Hooper - powiedział Coleridge.
Coleridge wiedział, że wszyscy wokół się z niego podśmiewają. Śmiali się, bo uważali go za człowieka staromodnego. A uważali go za staromodnego, bo interesowało go co innego niż astrologia i plotki o znanych ludziach. Czy był już ostatnim człowiekiem na kuli ziemskiej, którego interesuje co innego niż astrologia i plotki o znanych ludziach? Na przykład książki i pociągi? Przecież, na litość boską, miał dopiero pięćdziesiąt cztery lata, ale w oczach większości jego ludzi równie dobrze mógł ich mieć dwieście. Dla nich Coleridge był takim strasznym dziwakiem. Był członkiem Towarzystwa Przyrodniczego, diakonem w miejscowym kościele, nie zdarzyło się, by w rocznicę zakończenia wojny nie uczestniczył w uroczystościach pod pomnikiem ku czci ofiar wojennych, w ogrodzie zaś wszystkie rośliny hodował z nasion i nigdy nie kupował gotowych sadzonek w centrum ogrodniczym.
No i proszę, myśleli jego policjanci. I teraz na niego przypadło oglądanie całości zachowanych nagrań Aresztu domowego. Siedzenie godzinami i przyglądanie się grupie dwudziestoparolatków zamieszkałych w jednym domu i poddawanych stałej obserwacji kamer wideo, co w jego wypadku zakrawało na okrutny żart. Mógł bez wahania stwierdzić, że w całej historii programów telewizyjnych nie znalazłby pozycji, którą w normalnych okolicznościach oglądałby z większą niechęcią niż Areszt domowy.
Coleridge chwycił za ucho prawdziwy porcelanowy kubek, którego cały czas używał, mimo iż trzeba go było myć.
- Jeżeli będę chciał poznać wasze zdanie, sierżancie Hooper, na temat maszynistów kolejowych, albo na jakikolwiek inny temat, to was o nie zapytam.
- A ja się zawsze nim chętnie z panem podzielę, panie inspektorze.
Coleridge wiedział, że sierżant ma rację. Któż dziś może mieć pretensje do młodych ludzi, że nie mają takich ambicji? Dawniej, jeśli chłopiec chciał być maszynistą kolejowym, to dlatego, że kiedy dorośnie, będzie mógł panować nad taką wielką maszyną. Wspaniałą, potężną, buchającą parą, sapiącą, żywą bestią, potworem z metalu, nad którym panowanie wymaga umiejętności i odwagi, skrupulatności i pomyślunku. Oczywiście w dzisiejszych czasach technika stała się tak skomplikowana, że poza Billem Gatesem i Stephenem Hawkingiem nikt już nie jest w stanie rozumieć, jak co działa. Ludzkość wypadła z kursu, by użyć sformułowania, jakie często słyszał z ust sierżanta Hoopera. Nic dziwnego więc, że wszystko, na czym młodym ludziom dziś zależy, to dostać się do telewizji. A cóż im jeszcze innego pozostało? Z niechęcią patrzył na potężny stos kaset wideo i dyskietek komputerowych, które zdawały się zajmować całą salę operacyjną.
- To zacznijmy jeszcze raz od początku, zgoda? Spróbujmy to wszystko jakoś uporządkować. - Wziął do ręki kasetę z napisem: "Montaż pierwszego odcinka" i włożył ją do odtwarzacza.
Jeden dom. Dziesięciu uczestników. Trzydzieści kamer. Czterdzieści mikrofonów. A wybroni się tylko jeden.
Tekst wbijał się w ekran niczym pięść waląca prosto w twarz.
Ostra, głośna muzyka rockowa towarzyszyła postpunkowej grafice pojawiającej się na tle kolejnych, lekko rozmazanych obrazów.
Automatyczna kamera obracająca się pod sufitem.
Ogrodzenie z drutu kolczastego.
Warczący pies pilnujący terenu.
Dziewczyna stojąca tyłem do kamery i zdejmująca biustonosz.
Zbliżenie ust, wrzeszczących i wykrzywionych wściekłością.
Jeszcze więcej potężnych dźwięków gitary. Jeszcze więcej nerwowej grafiki.
Nikt z oglądających to nie mógł mieć cienia wątpliwości, że ma oto przed sobą pasjonującą telewizję dla entuzjastów. Przesłanie było jednoznaczne: niech się nudziarze przełączą na coś innego, ale jeśli ty jesteś młody, pełen wigoru i kochasz odlot, to ten program jest właśnie dla ciebie.
Dziewięć tygodni. Żadnego zmiłuj się. Żadnych ucieczek.
Areszt domowy.
Jeszcze jeden potężny, rozciągnięty akord gitarowy i koniec napisów. Jeszcze przez jedną, ostatnią chwilę dom Peeping Toma pozostaje pusty i milczący. Wielkie, przyjazne, jasno oświetlone wnętrze, a w nim salon z wykładziną, sympatyczne wspólne sypialnie, łazienka z umywalkami ze stali nierdzewnej i prysznicem, a w ogrodzie basen.
Otwierają się drzwi frontowe i do obszernego, otwartego salonu wchodzi dziesięcioro młodych ludzi. Dziesięcioro ludzi, którzy, o czym zapewniono w zwiastunach programu cały naród, nigdy wcześniej się z sobą nie spotkali.
Podskakują, pokrzykują, obściskują się, powtarzają co chwila: "Obłęd! Total odjazd! Ale super!" Niektórzy rozchodzą się po sypialniach i skaczą na łóżkach, inni podciągają się na framudze drzwi, jedno czy dwoje zostają nieco z tyłu i rozglądają się, ale wszyscy zdają się podzielać opinię, że oto zaczyna się dla nich przygoda życia i że nie mogliby jej sobie wymarzyć w bardziej genialnym towarzystwie.
Kiedy realizatorzy są pewni, że nikt z widzów nie ma już cienia wątpliwości, jaką to świetną zabawową grupę przyjdzie im oglądać, kamera przystępuje do indywidualnej prezentacji poszczególnych uczestników. Pierwszego wybiera niebywale przystojnego młodego człowieka z ciepłym, lekko zamglonym spojrzeniem szczenięcia, chłopięcymi rysami twarzy i włosami długimi do ramion. Ma na sobie długi czarny płaszcz i trzyma gitarę. Na twarzy chłopaka pojawia się napis, w którym litery zbudowane są z cegieł, jak w więziennym murze.
David. Zawód: aktor. Znak zodiaku: Baran.

- Zróbcie pauzę, posterunkowa Jones.
Obraz zamiera, a zebrani policjanci przyglądają się przystojnej twarzy na ekranie, zniekształconej jedynie przez nałożone na nią agresywne liternictwo.
- Zawód: aktor - powiedział Coleridge. - A kiedy on ostatni raz występował?
Trisha, młoda policjantka z wydziału śledczego, która właśnie skończyła upinać ostatnią z siedmiu fotografii podejrzanych, wzięła do ręki teczkę Davida.
- Książę w Kopciuszku. Dwa Boże Narodzenia wstecz.
- Dwa lata temu? Trudno to chyba nazwać jego prawdziwym zawodem, co?
- To samo później mówi Gazza, panie inspektorze - wtrącił Hooper. - David mocno się wtedy wpienił.
- Wpienił?
- Zdenerwował.
- Dziękuję wam, sierżancie. Bardzo by nam w pracy pomogło, gdybyśmy mogli wszyscy posługiwać się jednym językiem. Czy dysponujemy jakimiś dowodami, że ten chłopiec w ogóle potrafi grać?
- O tak, panie inspektorze - powiedziała Trisha. - Zaczął nawet bardzo dobrze. Skończył szkołę aktorską RADA* i na początku miał mnóstwo pracy, tylko ostatnio jakoś mu się nie wiedzie.
Coleridge przyglądał się twarzy Davida unieruchomionej na ekranie.
- Trochę to dla niego poniżające, co? Jakoś nie mogę sobie wyobrazić, żeby kończąc szkołę aktorską, miał ambicję, by występować w Areszcie domowym.
- Pewnie nie. Pewnie go to trochę upokarza.
Coleridge raz jeszcze przyjrzał się twarzy Davida, która się rozjeżdżała i drgała, bo policyjny odtwarzacz wideo był stary, ledwo dyszał i nie lubił pauz. Usta Davida były lekko rozchylone w uśmiechu, przez co sprawiał wrażenie, jakby gryzł powietrze.
- No to z czego on żyje, skoro jego prawdziwym zawodem jest niewystępowanie?
- Sam się nad tym zastanawiałem, panie inspektorze - powiedział Hooper - i muszę przyznać, że sprawa jest trochę niejasna. Nie ma żadnych angaży, a mimo to wygląda, że nieźle mu się powodzi - przyzwoite mieszkanie, dobre ciuchy i tak dalej. Peeping Tomowi powiedział, że pomagają mu rodzice.
- Sprawdźcie to, proszę. Bo jeżeli siedzi w długach albo kradnie, albo handluje narkotykami, a ktoś z mieszkańców domu się o tym dowiedział… No cóż, w tym mogłoby coś być, jakiś cień motywu… - Głos Coleridge'a nie brzmiał zbyt pewnie.
- Ale ci z telewizji musieliby wtedy coś wiedzieć, prawda? Znaczy, gdyby inny mieszkaniec czegoś się o nim dowiedział. Przecież oni tam wszystko słyszą, nie? - wtrąciła Trisha.
- No, tak zupełnie wszystko, to nie - powiedział Hooper, który był miłośnikiem telewizyjnych programów reality. Absolutnie wszystko widzą, ale nie wszystko słyszą. Większość, ale nie wszystko. Czasami, kiedy mieszkańcy mówią szeptem, to trudno się zorientować, o co chodzi, a czasami zapominają sobie przypiąć mikrofon i ci ze studia muszą im dopiero przypominać. A zdarza się też, że mówią i specjalnie stukają w mikrofon. Uczestnicy z pierwszej serii na to wpadli. Pamiętacie Wrednego Willy'ego? Tego faceta, którego wyrzucili za próbę oszustwa przy głosowaniu? On się tak zabawiał.
- Właściwie to warto by na to zwrócić szczególną uwagę. Na to stukanie w mikrofon, bo to bardzo podejrzane.
- Tylko niestety większości tych fragmentów, kiedy nie słychać, nie zachowano na dyskietkach, bo i tak nie nadawały się do emisji.
- No cóż - powiedział Coleridge. - Jak mawiała moja matka, nie po to jest życie, żeby nam było łatwo. Jedźmy dalej. Następny, proszę.

- Ludzie, patrzcie, basen!
Jazz otwiera drzwi na patio i obraca się na pięcie, by podzielić się z wszystkimi swoim odkryciem. Ceglane liternictwo kładzie się na jego przystojną, młodą twarz.
Jazz. Zawód: pomocnik kucharza. Znak zodiaku: Lew (na styku z Rakiem).
- Tu jest lepiej jak na Ibizie! - Wykonuje na brzegu basenu krótki taniec w stylu acid, jednocześnie całkiem udanie imitując dźwięk perkusji i basu "Daa buum! Czy czy buum. Czy czy buum. Czy czy BUUM!"
Teraz z domu wybiega dziewczyna i dołącza do Jazza. Ładna, z radosną uśmiechniętą twarzą i szpilką połyskującą klejnocikiem, umieszczoną w jednym z nozdrzy.
Kelly. Zawód: konsultantka sklepowa. Znak zodiaku: Waga.
- Ale super hiper! - woła Kelly.
- Czy czy buum! - odpowiada Jazz.
Kelly zaczyna podskakiwać i w podnieceniu klaskać w dłonie.
- Ale super! Odjazd! Fantazja! - woła i zrzucając z siebie workowate spodnie biodrówki, wskakuje do basenu.

- Konsultantka sklepowa? - zapytał Coleridge. - A co to znaczy?
- Ekspedientka - powiedział Hooper. - W Miss Selfridge.
Coleridge patrzył na migający na ekranie obraz Kelly.
- Widzieliście te spodnie, które miała na sobie? Pół pośladków jej było widać.
- Mam dokładnie takie same - powiedziała Trisha.
- Patrycjo, doprawdy mnie zdumiewasz. I jeszcze od góry jej majtki wychodziły.
- Bo to o to chodzi, panie inspektorze.
- O to?
- Oczywiście. Przecież nie ma sensu wydawać majątku na stringi CK, jeżeli nikt tego nie ogląda, prawda?
Coleridge nie zapytał, co to są stringi CK. Nie dawał się już łapać w takie oczywiste pułapki.
- Jakie poczucie własnej wartości ma taka dziewczyna, jeżeli gotowa jest popisywać się swoją bielizną?
Coleridge często zastanawiał się, czy jest jedynym na świecie tak kompletnie kulturowo wyobcowanym człowiekiem? Czy są też może inni? Tylko żyją w ukryciu, przemykają się cichcem w mroku, boją się otworzyć usta w obawie, że się wyda. Ludzie, którzy przestali już rozumieć reklamy, nie mówiąc o tym, czego te reklamy dotyczą.
Na ekranie Kelly podskakuje w wodzie, a jedna z jej piersi na moment wyślizguje się spod mokrej koszulki. Kiedy wynurza się ponownie, pierś jest już schowana.
- O kurcze! - woła. - Mam założony mikrofon. Peeping Tom mnie zabije.
- I tu się pomyliła - powiedział Hooper. - Słynny cycek Kelly. Dobrze go pamiętam. Niewątpliwie był wart ceny jednego mikrofonu. Wykorzystali ten kawałek w zwiastunach, przymglony i w zwolnionym tempie, bardzo odważne, bardzo ładne ujęcie. W gazetach też to było. "PIERSI w domu Peeping Toma!" Wydało mi się to wtedy całkiem zabawne.
- Przepraszam, czy moglibyśmy przejść dalej? - parsknął Coleridge zaczepnie.
Hooper przygryzł wargę. Nacisnął "play" i na ekranie młoda kobieta z tatuażami i irokezem na głowie wygląda z domu, by popatrzeć na basen.
Sally. Zawód: bramkarka w nocnym klubie. Znak zodiaku: Baran.
- Powinni byli powiedzieć: "Zawód: wojująca lesbijka" - wtrąciła Trisha. - To ona jest ta homo. W programie musi być albo jakiś gej, albo jakaś lesba. Zdaje się, że takie są wytyczne dla nadawców ze strony Komisji Standardów Etycznych.
Coleridge początkowo chciał zaprotestować przeciwko słowu "lesba", ale potem pomyślał, że być może weszło już ono do oficjalnego słownika, tylko on tego nie zauważył. W dzisiejszych czasach język tak szybko ulegał zmianom. Zapytał więc tylko:
- Czy myślicie, że te tatuaże mają jakieś określone znaczenie?
- Tak. One mówią: trzymaj się ode mnie z daleka, bo jestem groźna, ostra suka - odparł Hooper.
- To są chyba tatuaże maoryskie - powiedziała Trisha. - Zdecydowanie wyglądają mi na maoryskie.
Ramiona Sally były nimi pokryte w całości; od dłoni do barków nie było na nich centymetra wolnego ciała. Wielkie, grube, niebiesko-czarne pasma wiły się na jej skórze.
- Wiecie, że w Internecie to ona jest na pierwszym miejscu listy podejrzanych - powiedział Hooper, a po chwili dodał: - Jest na pewno dość silna. Popatrzcie tylko na te jej muskuły.
- Nóż był bardzo ostry - mruknął Coleridge. - Wszyscy w tym domu są na tyle silni, żeby go wbić w czaszkę, pod warunkiem jednak, że wystarczy im determinacji co do tej czaszki. I zechciejcie łaskawie te uwagi o Internecie zachować dla siebie. To, że są na świecie miliony znudzonych kretynów, którzy nie mają nic lepszego do roboty niż obciążanie linii telefonicznych wysyłaniem bzdur, w żaden sposób nie dotyczy tego śledztwa.
Przez chwilę w sali operacyjnej zapadło milczenie. Coleridge tak bezwstydnie traktował ich wszystkich niczym dzieci w szkole, że nie było wiadomo, jak reagować.
- A ta bramkarka w klubie - powiedział Coleridge, wracając do Sally. - Wiemy coś o niej?
- Chłopcy z posterunku w Soho mieli z nią parę razy do czynienia - powiedziała Trisha, przeglądając teczkę Sally. - Paru poturbowała, ale zawsze tylko w samoobronie.
- To mamusia musi być z niej bardzo dumna.
- Wdała się też w bójkę podczas ubiegłorocznego pochodu gejów. Załatwiła paru frajerów spośród gapiów, którzy jej się narazili.
- Dlaczego ci ludzie uważają za konieczne, by publicznie demonstrować swoje preferencje łóżkowe?
- Bo gdyby głośno o tym nie mówili, to by pan nic o nich nie wiedział, prawda?
- A dlaczego ja mam o nich coś wiedzieć?
- Bo wtedy by pan myślał, że oni są zwyczajni.
- Jeżeli macie na myśli to, że są heteroseksualni, to zapewniam was, że tak bym nie myślał. Zaręczam, że w ogóle bym się nad tym nie zastanawiał.
Ale Trisha wiedziała, że Coleridge sam się oszukuje. Była zupełnie pewna, że uważa ją za osobę heteroseksualną. Nawet do głowy by mu nie przyszło pomyśleć inaczej. Och, jakżeby chciała móc wstrząsnąć nim do głębi i udowodnić, że ma rację. Powiedzieć mu, że jest całkowicie i jednoznacznie lesbijką, w stopniu nie mniejszym niż ta wytatuowana dziewczyna na ekranie. Jeśli mam być szczera, panie inspektorze, w łóżku miewam tylko kobiety, a najbardziej lubię, jak mnie walą przyczepionym sztucznym kutasem.
Ale by się zdziwił. A myślał, że taka z niej miła dziewczyna.
Ale nic nie powiedziała. Przemilczała. To właśnie dlatego w skrytości ducha podziwiała takie kobiety jak Sally, nawet jeśli drażniły i sprawiały wrażenie pozbawionych wdzięku. Ale przynajmniej nie milczały. I zmuszały takich jak Coleridge do myślenia.
- Przejdźmy dalej - powiedział Coleridge.

- Fajne masz buforki, koleżanko! - woła Sally, patrząc na Kelly wychodzącą z basenu.
Następny wychodzi z domu Garry, potężne mięśnie i głowa ogolona na łyso. Widząc Kelly ociekającą wodą i ubraną w stringi i skąpą koszulkę przylegającą do jej młodego, zgrabnego ciała, Garry pada na kolana w udanym zachwycie.
- O, dzięki ci, Boże! - woła w kierunku niebios. - Coś dla chłopców! To lubimy!
Garry. Zawód: kierowca furgonetki. Znak zodiaku: Rak.
- Albo dla dziewczynek! - odkrzykuje Sally. - Nigdy nie wiadomo, może zagrać w mojej drużynie.
- To ty jesteś lesba? - pyta Garry, odwracając się do niej z zainteresowaniem.
- A co! - mówi Sally i pokazuje na przód swojej koszulki, na której widnieje napis: "Liżę cipy".
- Ach, to dlatego, tak? A ja myślałem, że to z jakiejś chińskiej knajpy!
Garry śmieje się głośno ze swojego żartu, który później wieczorem, kiedy to poszło na antenę, wywołał mały skandal, bo został uznany za zbyt bezkompromisowy, prowokacyjny i po całości.
Wewnątrz domu łysa kobieta ubrana w minispódniczkę z imitacji lamparciej skóry rozgląda się po salonie.
- Ludzie, patrzcie! Dali nam kosz powitalny. Super!
Glaca. Zawód: artystka cyrkowa na trapezie, czasami dorabia jako tancerka erotyczna. Znak zodiaku: Koziorożec.
- Fajki, czekolada, szampan! Ale odjazd!
- Do roboty! - woła Garry od drzwi.
Pozostali szybko gromadzą się wokół kosza i cztery butelki firmowego szampana od Sainsbury'ego zostają natychmiast otwarte. Potem wszyscy rozsiadają się na pomarańczowej, zielonej i fioletowej kanapie, co podczas nadchodzących długich dni będzie stanowiło ich główne zajęcie.
- Dobra, no to jak se tak tu siorbiemy i imprezujemy, to wam lepiej od razu cóś powiem - wykrzykuje Moon tym swoim przesadnym akcentem manchesterskim - bo tak czy siak, to i tak się wszyscy kapniecie. Po pierwsze primo, to ja tą jobaną grę wygrywam, i to jest jasne, nie? Więc cała reszta was, palantów, może się odpalantować! Jasne, co nie? - Ta szarża słowna spotyka się z przyjazną reakcją reszty. - Drugie primo, to tańczyłam dla różnych smutasów, nie? I dusiłam z nich kasę za to, żeby se mogli na mnie pofilować. Nie jestem z tego dumna, ale byłam niezła w te klocki, nie?
Powoduje to znowu aplauz i pokrzykiwanie:
- No i bardzo dobrze!
- I trzecie, to zrobiłam sobie cycki, nie? Cholernie byłam niezadowolona z tego, co miałam przedtem, a moje nowe cycki od razu mi dodały szpanu jako osobie, nie? No a o to w końcu chodzi, co nie? Bo tak naprawdę, jak mam być szczera, to uważam, że teraz mam takie cycki, jakie miałam mieć od początku.
- Daj mi na nie luknąć, kochana, to ci powiem, czy masz rację! - woła Gazza.
- Spoko, tygrysku! - odpowiada Moon, pławiąc się w ogólnym zainteresowaniu, które wywołała. - Poluzuj. Mamy przed sobą dziesięć jobanych tygodni w tym domu, wszystko po kolei. O mój Boże, właściwie to co ja tu gadam? To straszne. Mamusia nic nie wie, że jestem striperką, myśli, że jestem czysta jak lelija. Mamusiu, przepraszam!
- Ja tam nic nie mam przeciwko drobnej operacji kosmetycznej - mówi w zadumie Jazz. - Nigdy nie żałowałem, że dałem sobie fajfusa skrócić. Przynajmniej mi teraz przez nogawkę od dołu nie wyłazi.
Mieszkańcy śmieją się, pokrzykują, powtarzają "super" i "obłęd", ale śmiech nie jest u wszystkich taki sam. Dziewczyna z kruczoczarnymi włosami, zielonymi oczami i nobliwym wyglądem tylko się uśmiecha. Obok niej siedzi zwyczajnie wyglądający młody człowiek ubrany w eleganckie, ale luzackie ciuchy z Timberlandu.
Hamish. Zawód: lekarz. Znak zodiaku: Lew.

- Nie wygląda mi na zbyt szczęśliwego - zauważył Coleridge, przyglądając się przystojnej twarzy Hamisha, na której zamarł dość naburmuszony wyraz.
- Bo Hamish chce to wygrać - powiedział Hooper. - On tu przyszedł z gotową strategią. Nie wychylać się, nie rzucać się w oczy, to jest jego myśl przewodnia. "Nominację dostają tylko ci, którzy dają się zauważyć". On to co wieczór powtarza w pokoju zwierzeń. To jest bardzo skomplikowana gra - ciągnął dalej Hooper. - Oni muszą na jeden sposób rozgrywać swoich współmieszkańców w domu, a na inny widzów przed telewizorami. Więc muszą nie rzucać się w oczy na tyle, żeby uniknąć nominacji, ale jednocześnie być na tyle interesujący, by uniknąć wydalenia, kiedy się taką nominację dostanie. Myślę, że właśnie dlatego ludzie są tak tym programem zafascynowani. To jest prawdziwe studium psychologiczne. Zupełnie jak ludzkie zoo.
- Czyżby? - mruknął Coleridge cierpko. - Jeżeli tak, to ciekaw jestem, dlaczego realizatorzy tego programu nie omijają nigdy żadnej okazji, żeby puścić na antenę rozmowy o seksie albo czyjś nagi biust.
- Bo biust też jest fascynujący, panie inspektorze, nie uważa pan? Ludzie lubią sobie na niego popatrzeć. Na przykład ja lubię. A poza tym, jak ludzie idą do prawdziwego zoo, to na co najchętniej patrzą? Na przodki i na zadki małp, prawda?
- Nie wygłupiajcie się.
- Kiedy ja się wcale nie wygłupiam. Jakby pan miał do wyboru oglądanie pary słoni, które piją herbatę albo się rżną, to co by pan wolał? Ludzie interesują się seksem. Nie ma się co oszukiwać.
- Odbiegamy od tematu - powiedział sucho Coleridge.
- Tak pan myśli? - spytała Trisha, przypatrując się twarzy Hamisha na ekranie. - Bo ja nie. Cały ten dom jest przesiąknięty seksem i to na pewno musi mieć jakiś związek ze sprawą. Na przykład proszę spojrzeć, komu się teraz Hamish przygląda.
- Trudno powiedzieć.
- Ale zobaczy pan, jak kamera odjedzie i da szerszy plan, zaraz to będzie. - Trisha wcisnęła "play" na wysłużonym odtwarzaczu i rzeczywiście, kamera pokazała w szerokim planie obraz całej śmiejącej się, lekko wstawionej i wiercącej się na kanapach grupy.
- Teraz patrzy na Kelly, panie inspektorze, a potem zaczyna się gapić na Laylę. Taksuje je. Psycholog z tego programu twierdzi, że przez pierwsze godziny pobytu w domu cała grupa w zasadzie myśli głównie o tym, kto się komu podoba.
- A to mi dopiero niespodzianka. A już myślałem, że oni tam siedzą i rozmyślają o swoich nieśmiertelnych duszach i o Bogu. - Jednak od razu pożałował swego wybuchu. Sam nie znosił sarkazmu, a Trishę lubił i cenił jako policjantkę. Wiedział, że ona nie ma zwyczaju się wymądrzać. - Przepraszam. Oni mnie, niestety, stale irytują.
- Nic nie szkodzi, panie inspektorze. Stanowią rzeczywiście niezły zestaw. Ale mimo to myślę, że dobrze będzie orientować się, kto się komu podoba. Chodzi mi o to, że w tych okolicznościach, niezwykłych, jak na dokonanie zbrodni, zazdrość może się okazać bardzo prawdopodobnym motywem.
- To komu, twoim zdaniem, podoba się Kulas? - zapytał Hooper, patrząc z uśmiechem na postać, która właśnie pojawiła się ekranie.
Kulas. Zawód: anarchista. Znak zodiaku: twierdzi, że wszystkie dwanaście.
- No, bo powiedzmy sobie szczerze - ciągnął dalej Hooper. - Gdybyśmy w tej grupie poszukiwali potencjalnej ofiary morderstwa, to przecież musiałoby wypaść na Kulasa, prawda? Ten facet aż się o to prosi.
- Dla mnie każdy biały z dredami na głowie się o to prosi - powiedziała Trisha i dodała: - Kulas to prywatny pomysł Zołzy Geraldine, panie inspektorze.
- Co macie na myśli, posterunkowa Jones?
Trishy chodziło o poufną informację z jednej z roboczych odpraw w ekipie producenckiej, jaką udało jej się w dniu morderstwa wydobyć z biura Peeping Toma.
- Kulas był jedynym uczestnikiem, do którego zgłosił się Peeping Tom, a nie odwrotnie, jak w przypadku pozostałych. Zdaniem Geraldine Hennesy był on, i tu cytat, "gwarantem pasjonującej telewizji. Naturalnym podrażniaczem, jak ziarnko piasku w skorupie ostrygi, wokół którego rośnie perła".
- Szalenie poetyckie - powiedział Coleridge. - Muszę stwierdzić, że trzeba mieć bardzo bujną wyobraźnię, żeby sobie pana Kulasa skojarzyć z perłą, ale cóż, każdemu wolno.
- Dojrzała go w telewizyjnych wiadomościach południowych, w materiale z zamieszek podczas pochodu pierwszomajowego.
- Ach, więc był aresztowany? To już jest coś. Oskarżony o zakłócenie spokoju?
- Nie był aresztowany, panie inspektorze. Był z nim wywiad w BBC. To zresztą jego tytuł do sławy.

- Widziałam ten wywiad z tobą, o tej całej anarchii i innym szajsie - mówi Glaca do Kulasa, domyślając się w nim bratniej duszy. - Byłeś jobany geniusz, kochany. Super hiper.
- Dziękuję, o pani - odpowiada Kulas.
- Tylko o co ci szło z tą czapką błazna? Znaczy, chciałeś tym coś udowodnić czy jak?
- Istotnie chciałem coś udowodnić, droga Glacuniu. Że kiedy tak zwanym mędrcom brakuje pomysłów, to pora zacząć rozmawiać z głupcami.
- I wtedy zaczęli rozmawiać z tobą - mówi Jazz z powagą.
- Słusznościowo, mój bracie. - Kulas błyska uśmiechem, który jego zdaniem jest bardzo subtelny, ale który ze względu na gęstą brodę i stan uzębienia bardziej przypomina parę pokruszonych miętówek polo, które utknęły w zapchanym włosami odpływie z wanny.
- Nie mogłam się wtedy dostać do pracy - z wyrzutem mówi Kelly. - Zamknęli całą Oxford Street. Ciekawa jestem, jak przeszkadzanie ludziom w robieniu zakupów ma w czymś pomóc?
Kulas stara się to wyjaśnić, ale jego koncepcja polityki nie charakteryzuje się nadmierną liczbą szczegółów czy głębszą analizą. Wygląda na to, że sprowadza się ona do wydzielenia czegoś, co nazywa "systemem", i totalnego potępienia go.
- I w sumie o to chodzi - mówi.
- No ale co to jest ten system? - pyta Kelly.
- No jak to? Ten cały kapitalistyczny, globalistyczny, policyjny, szmalcowny, hamburgerowy amerykański szajs z polowaniami na lisy, testami na zwierzętach i tym wszystkim innym, nie? - wyjaśnia Kulas swoim monotonnym, nosowym głosem.
- A, jasne, rozumiem - mówi Kelly, ale nie wygląda na przekonaną.
- Potrzeba nam makroekologicznych społeczności organicznych, które będą współdziałać ze środowiskiem w atmosferze wzajemnego poszanowania - dodaje Kulas.
- Co ty, kurwa, bredzisz? - pyta Garry.
- Bo chodzi o to, że generalnie byłoby fajnie, jakby wszystko było fajniejsze.
*
Raz jeszcze inspektor Coleridge zatrzymał taśmę.
- Domyślam się, że nienawiść Kulasa do "systemu" nie przeszkadza mu żyć na jego koszt - powiedział.
- Dokładnie, panie inspektorze - odparła Trisha. - Bo tak naprawdę, jedyny system, z jakim on ma do czynienia, to system opieki społecznej.
- Za pomocą którego państwo może go karmić i poić, a on w tym czasie kombinuje, jak to państwo rozwalić. Trzeba przyznać, że to bardzo wygodne.
- Tak jest, panie inspektorze. On też tak uważa - powiedział Hooper. - Zresztą później odbędzie się potężna awantura między nim a całą resztą, bo oni nie chcą tak jak on dojrzeć ironii sytuacji, w której państwo finansuje swojego najgorszego wroga.
- Pewnie dlatego, że tak jak my wszyscy, oni muszą to państwo finansować.
- W zasadzie o to chodzi, tak jest.
- No cóż, ogromnie się cieszę, że choć w jednej sprawie mamy takie samo zdanie. A ten cały Kulas, mamy coś na niego? Jakieś oszustwa? Fałszywe adresy? Wyłudzanie podwójnych zasiłków, coś w tym rodzaju? Coś, czego ujawnienia mógłby się obawiać?
- Nic, panie inspektorze. W tych sprawach jest zupełnie czysty.
Przez chwilę zapadło milczenie, a potem niemal jednocześnie wszyscy troje wybuchnęli śmiechem. Jeżeli było coś, co o Kulasie można było powiedzieć z całkowitą pewnością, to to, że czysty nie był.

- Kurde, człowieku! - mówi Jazz podniesionym głosem. - Czy ty nigdy nie słyszałeś o mydle?!
Kulas trwa w pozycji, która miała się stać jego ulubioną. Kuca na podłodze w narożniku salonu, opierając owłosioną brodę o kościste kolana, które podciągnął blisko do klatki piersiowej, a z sandałów wystają mu brudne paluchy z długimi paznokciami i nagniotkami.
Kulas był brudny, tak jak może być brudny człowiek, który przed chwilą przerwał drążenie tunelu. Do Aresztu domowego trafił bezpośrednio ze swojego ostatniego miejsca pobytu, którym był dwustumetrowy tunel wydrążony przez niego pod placem budowy nowego, piątego terminalu na lotnisku Heathrow. Kulas podobno proponował Zołzie Geraldine, że może weźmie prysznic przed dołączeniem do grupy, ale Geraldine, jak zawsze szukając "bombowej telewizji", zapewniła go, że nie, nie trzeba.
- Masz tylko być sobą - powiedziała.
- To znaczy kim? - zapytał Kulas. - Bo ja jestem sumą moich wszystkich przeszłych i przyszłych wcieleń.
Kulas śmierdział. Drążenie tuneli jest ciężką fizyczną pracą, a każda kropla potu, jaką z siebie wydzielił, wsiąkała w jego utytłane ubranie składające się z mieszaniny starych mundurów polowych i dżinsu. Gdyby Kulas miał na sobie skórzaną kurtkę (której jako bojownik o wolność zwierząt nigdy by oczywiście na siebie nie włożył), to wyglądałby jak ci obrzydliwi kiedyś motocykliści spod znaku piekielnych aniołów, którzy nigdy nie prali swoich lewisów, niezależnie od tego, ile razy oddawali na nie mocz.
- Facet, ale ty cuchniesz! - mówi dalej Jazz. - Jak nagrzany! Masz człowieku, psiknij się moim dezodorantem, zanim tu wszyscy zdechniemy od smrodu albo się na śmierć zadusimy!
Kulas przecząco kiwa głową.
- Uważam wszystkie kosmetyki za przejaw degeneracji humanoidalnej, jeszcze jeden żałosny przykład na to, jak nasz gatunek nie jest w stanie zaakceptować swego miejsca na tej planecie, jako jednego jeszcze przedstawiciela świata zwierzęcego.
- Ty, urżnąłeś się czy jak?
- Ludziom się wydaje, że stoją wyżej od zwierząt, a dowodem na to ma być ich strojenie się i pindrzenie. - Kulas monotonnie sączy słowa i bije z niego moralna wyższość prowincjonalnego proroka. - Ale spójrz tylko na jedwabiste futerko kota albo na radosne skrzydełka drozda. Czy widziałeś kiedyś, żeby jakaś supermodelka z przewróconym w głowie wyglądała równie pięknie?
- Pewnie, kurwa, że tak - mówi Jazz, który sam używa aż dwóch różnych dezodorantów i codziennie naciera się wonnymi olejkami. - Mogę ci, facet, powiedzieć, że nie zdarzyło mi się marzyć o dymaniu jakiegoś kota, ale jak chodzi o Naomi albo Kate, to proszę bardzo, w każdej chwili.
Z kuchni odzywa się Layla zajęta parzeniem herbaty ziołowej.
- Kulas, mam organiczne kosmetyki zrobione bez szwanku dla zwierząt. Jak chcesz, to mogę ci pożyczyć.
Layla. Zawód: projektantka mody i handlowiec. Znak zodiaku: Skorpion.
- A jak ta plastikowa butelka trafi na wysypisko i jakaś mewa nadzieje ją sobie na dziób, to też nie będzie szwanku? - mówi Kulas.

- Tylko niech się pan nie da nabrać na tę projektantkę mody, panie inspektorze - powiedział Hooper. - To też ekspedientka. Wychodzi to na jaw później, w drugim tygodniu. Layla nie może się z tym pogodzić, kiedy Garry stwierdza, że właściwie ona i Kelly robią to samo. W jej mniemaniu jest nieporównanie wyżej od Kelly. Wyszła z tego niezła awantura.
- Garry uwielbia im wszystkim robić na złość, co?
- O tak, wszystko, byle tylko kogoś napuścić, to cały Garry.
- A ta młoda dama, Layla, traktuje się bardzo poważnie, tak?
- Rzeczywiście tak jest. Najostrzejsze wymiany zdań w pierwszym tygodniu zdarzają się między nią i tym aktorem, Davidem, który zachowuje się najbardziej emocjonalnie.
- I oboje uważają się za poetów - dodała Trisha.
- Tak, rzeczywiście wyczuwam w nich dużo skrywanej złości - powiedział Coleridge w zadumie. - I dużo zawiedzionych nadziei. To może mieć jakieś znaczenie.
- Chyba nie w przypadku Layli, panie inspektorze? Przecież ją wydalono, zanim doszło do morderstwa.
- Pamiętam o tym, sierżancie, ale zważywszy na to, że nie wiemy nic, to przystoi nam brać pod uwagę wszystko.
Hooper bardzo bolał nad tym, że musi pracować z szefem, który używa takich słów jak "przystoi".
- Ta niechęć i poczucie wyobcowania emanujące z Layli mogło wywołać w grupie jakąś reakcję. Mogła się stać katalizatorem do rozbudzenia u kogoś innego wątpliwości na jej temat. Kto wie, czasami morderstwo popełnia się na zupełnie innej osobie.
- Proszę? - powiedział Hooper.
- No, zastanówcie się. Przypuśćmy, że jakaś kobieta zadręcza swojego mężczyznę pretensjami za jego niedoskonałość w łóżku. Wreszcie on nie wytrzymuje i wybiega w ciemność nocy, i w drodze do domu ktoś zupełnie obcy go potrąca. Mężczyzna odwraca się i zabija tego kogoś, podczas gdy tak naprawdę chciałby zabić swoją kobietę.
- Panie inspektorze, mogę sobie wyobrazić, że coś takiego dzieje się w nagłym przypływie furii, ale przecież to morderstwo miało miejsce na długo po tym, jak Layla opuściła…
- Dobrze, w porządku, weźmy inny przykład. Przypuśćmy, że mamy do czynienia z gronem przyjaciół. A ukrywa przed resztą jakąś bardzo ponurą tajemnicę, o której dowiaduje się B. Następnie B zaczyna wszystkim rozpowiadać to, czego się dowiedział, i to dociera do A, ale kiedy A oskarża o to B, B w przekonujący sposób dowodzi, że cała ta gadanina to sprawka C. Wtedy A zabija C, który nic o niczym nie wie. Zabita zostaje niewłaściwa osoba. Moje doświadczenie uczy, że w sprawę morderstwa zamieszanych jest zazwyczaj dużo więcej osób niż tylko zabójca i jego ofiara.
- Więc Laylę zostawiamy na liście?
- No, może nie jako bezpośrednio podejrzaną o morderstwo. Ale to zupełnie możliwe, że ziarno zasiane przez nią przed opuszczeniem domu wykiełkowało później w postaci morderstwa. Jedźmy dalej.
Trisha nacisnęła "play" i kamera, panoramując, przeniosła się z Kulasa na dziesiątego i ostatniego uczestnika.
Dervla. Zawód: terapeutka pourazowa. Znak zodiaku: Byk.
*
Wszyscy są zgodni, że Dervla jest z nich najładniejsza i w dodatku najbardziej tajemnicza. Milcząca i bardzo spokojna, nigdy nie można powiedzieć, co tak naprawdę się dzieje w głębi jej zielonych, irlandzkich oczu. Oczu, które cały czas wydają się rozbawione czym innym niż reszta grupy. W chwili morderstwa bukmacherzy typujący zwycięzców plasowali Dervlę na drugiej pozycji, a byłaby zapewne pierwsza, gdyby nie świadomie negatywny montaż, skierowany przez Geraldine Hennessy wyraźnie przeciwko Dervli i przedstawiający ją jako snobkę z muchami w nosie. A w rzeczywistości bywała tylko rozkojarzona.
- No to co robi terapeutka pourazowa, jak siedzi w domu? - pyta Garry. Razem z Dervlą leżą wyciągnięci koło basenu w zrelaksowanej atmosferze po porannym szampanie.
- Myślę, że moim zadaniem jest rozumienie ludzi i ich reakcji na stres, tak bym mogła im pomóc w uporaniu się z nim - odpowiada Dervla swoim śpiewnym dublińskim akcentem. - Dlatego zresztą chciałam być w tym programie. Bo tak naprawdę, to całe to doświadczenie to jeden wielki ciąg drobnych urazów, prawda? Myślę, że to będzie niesłychanie pouczające, żeby móc bezpośrednio stykać się z ludźmi doznającymi urazów, i takich samych urazów doznawać samej.
- Więc ci nie chodzi, żeby wygrać te pół bańki, tak?
Ale Dervla jest zbyt sprytna, by dać się na to złapać. Przecież wie, że niemal na pewno dziś wieczorem cały kraj usłyszy jej odpowiedź.
- No oczywiście, że byłoby fajnie wygrać. Ale jestem pewna, że i tak na długo przedtem mnie wyrzucą. Nie, w zasadzie jestem tu po to, żeby się uczyć. Siebie i stresu.

Coleridge'a tak to wyprowadziło z równowagi, że musiał sobie zrobić kolejny kubek herbaty. Oto ma przed sobą piękną, inteligentną młodą kobietę, która, jak to ze wstydem przyznawał, działała na niego dość pociągająco, z oczami jak szmaragdy i głosem jak mleko z miodem, która mówi absolutne i kompletne bzdury.
- Stres! Stres! - powiedział tonem, który w jego ustach był niemal krzykiem. - Nie dalej jak dwa pokolenia temu cała populacja tego kraju stanęła przed groźbą bezpośredniej, brutalnej okupacji przez bandę krwiożerczych nazistów! Pokolenie wcześniej straciliśmy w okopach milion chłopców. Milion niewinnych chłopaków. A teraz doczekaliśmy się "terapeutów", którzy badają "urazy" wywołane odsunięciem z uczestnictwa w zabawie telewizyjnej. Czasami ogarnia mnie rozpacz, mówię wam, naprawdę czarna rozpacz.
- No tak. Tylko, panie inspektorze - powiedziała Trisha - w czasie wojny i tak dalej, to ludzie wiedzieli, o co walczą, mieli w co wierzyć. A dziś nie bardzo mamy w co wierzyć. I czy przez to nasze niepokoje i nasze cierpienia są mniej ważne?
- Otóż, właśnie tak! - Coleridge przerwał, by się nie zagalopować. Nawet on sam przyłapywał się czasami na tym, że zachowuje się jak stary świętoszkowaty dureń-reakcjonista. Zaczerpnął głęboko powietrza i ponownie skierował uwagę na młodą kobietę na ekranie.
- Więc panna Dervla przyszła do tego domu wyłącznie w celach poznawczych, żeby obserwować zachowania pacjentów poddanych stresowi?
- Tak - potwierdziła Trisha, zaglądając do swojej dokumentacji. - Uznała, że cała procedura nominacji i obecność nieuniknionych w tych okolicznościach zwycięzców i pokonanych da jej idealną okazję do badania ludzkich reakcji na wyobcowanie i odrzucenie przez grupę.
- Trzeba powiedzieć, że bardzo to chwalebne.
- I dodała też, że ma nadzieję, że któregoś dnia zostanie prezenterką telewizyjną.
- No proszę, i pomyśleć, że wcale nie jestem tym zaskoczony. - Coleridge pociągał łyk herbaty i patrzył na ekran. - Jeden dom, dziesięciu uczestników - powiedział właściwie do siebie. - I jedna ofiara.

Dzień 30, godzina 7.00

Od morderstwa minęły już trzy dni, a Coleridge miał wrażenie, że śledztwo tak na dobre jeszcze się nie zaczęło. Przeszukanie domu nie ujawniło żadnych istotnych śladów, przesłuchania podejrzanych, poza wywołaniem u nich wyraźnego zaskoczenia i przerażenia, nie dały żadnych rezultatów, ludzie z ekipy Peeping Toma nie byli w stanie zasugerować nawet cienia motywu, Coleridge zaś i jego ekipa zostali sprowadzeni do roli oglądaczy siedzących przed ekranem i snujących najbardziej dziwaczne teorie.
Coleridge przymknął oczy i wolno oddychał. Skoncentrować się, trzeba się skoncentrować, zapomnieć o wszystkim wokół i skoncentrować się.
Próbował oswobodzić umysł, oczyścić go z wszelkich teorii i domysłów i uczynić z niego czystą kartę, na której czyjaś niewidzialna ręka mogłaby napisać rozwiązanie zagadki: Mordercą jest… Ale żaden napis się nie pojawił.
Wydawało się wręcz niewiarygodne, że w ogóle jakiś morderca może istnieć, tyle tylko, że do morderstwa niewątpliwie jednak doszło.
Jak to możliwe, żeby można było popełnić morderstwo w całkowicie odizolowanym pomieszczeniu, w którym każdy cal powierzchni jest pod kontrolą telewizyjnych kamer i mikrofonów?
W monitorowni ekrany obserwowało wtedy ośmioro ludzi. Dziewiąta osoba była jeszcze bliżej miejsca zdarzenia, stojąc za kamerą ustawioną w korytarzu kamerowym biegnącym wokół całego domu i obserwując wnętrze poprzez weneckie lustra. Dalsza szóstka przebywała w pomieszczeniu, z którego wyszedł morderca i podążył za swą ofiarą. I była tam nadal, gdy chwilę później morderca (lub morderczyni) wrócił po dokonaniu zabójstwa. Według pobieżnych ocen, dalsze czterdzieści siedem tysięcy osób obserwowało całe zdarzenie na żywo poprzez łącze internetowe, które Peeping Tom uruchomił dla najbardziej zapalonych miłośników programu.
Wszyscy ci ludzie na własne oczy widzieli morderstwo, a mimo to - jakimś cudem - morderca wszystkich ich przechytrzył.
Coleridge poczuł narastający w żołądku ciężar strachu. Strachu, że jego długa i w miarę udana kariera w policji zmierza teraz do spektakularnej klęski. Klęski poniesionej na oczach całego świata, była to bowiem w tej chwili najsłynniejsza sprawa kryminalna na całej kuli ziemskiej. I oczywiście, każdy na jej temat miał swoją własną teorię - każdy pub, każde biuro, szkoła, bar z sushi w Tokio i łaźnia turecka w Istambule. Godzina po godzinie biuro Coleridge'a bombardowano dziesiątkami tysięcy e-maili ujawniających, kto jest mordercą i dlaczego on (lub ona) to zrobił. Jak grzyby po deszczu wyrastały wokół zastępy kryminologów i żartownisiów - w wiadomościach telewizyjnych, w gazetach, w radiu i we wszystkich możliwych językach. Bukmacherzy zaczęli przyjmować zakłady, spirytualiści kontaktowali się z ofiarą, a Internet groził zawaleniem pod naporem tysięcy internautów dzielących się z sobą swymi teoriami.
I wyglądało na to, że jedynym człowiekiem na świecie, który nie ma zielonego pojęcia, kim może być morderca, jest inspektor Stanley Spencer Coleridge, wyższy oficer policji odpowiedzialny za śledztwo.
Krążył po domu, próbując wczuć się w jakieś jego sekrety. Miał nadzieję, że dom mu coś podpowie. Oczywiście nie był to ten prawdziwy dom. Przeszukiwanie tamtego domu ekipa śledcza zakończyła i musiała go zwrócić prawowitym właścicielom. Jednak ten dom był wierną kopią tamtego, a firma Peeping Tom Productions z ochotą udostępniła go policji. Była to makieta wykonana z posklejanych płyt gipsowych, którą ekipa produkcyjna wykorzystywała podczas wielu miesięcy prób kamerowych, upewniając się, że każdy centymetr powierzchni znajduje się w polu widzenia kamer, i że naprawdę nigdzie nie można się ukryć. Makieta nie posiadała sufitu ani instalacji hydraulicznej, a za ścianą nie było ogrodu, ale wnętrze było odwzorowane bardzo dokładnie, łącznie z kolorem ścian i zachowaniem wszystkich wymiarów. Można więc było się tu poczuć jak w prawdziwym domu.
Coleridge zaklął w duchu. Stojąc we wnętrzu makiety, poczuł się nagle jak jeden z uczestników: brak jakichkolwiek rozsądnych myśli, których miejsce zajmują odczucia.
"Odczucia" - pomyślał Coleridge. "To modus operandi całego pokolenia. W ogóle nie musisz myśleć ani nawet w cokolwiek wierzyć. Wystarczy, że czujesz".
Tak jak tamten dom, makieta zbudowana w pustej hali zdjęciowej w Shepperton Film Studios składała się z dwóch sypialni, prysznicu, łazienki przystosowanej do prania w wielkim stalowym korycie, ubikacji, urządzonego w otwartym planie salonu, kuchni z kątem jadalnym, magazynku i pomieszczenia zwanego pokojem zwierzeń, do którego mieszkańcy chodzili na rozmowy z Peeping Tomem.
Wokół domu z trzech stron, z wyjątkiem tej, która przylegała do ogrodu, biegł ciemny korytarz, a po nim poruszały się kamery obsługiwane przez żywych kamerzystów i podglądały mieszkańców poprzez ogromne lustra weneckie zajmujące większą część ścian. Kamery te, uzupełnione kamerami automatycznymi rozmieszczonymi w różnych miejscach domu, powodowały, że w całym pomieszczeniu nie było jednego centymetra kwadratowego powierzchni, który mógłby umknąć obserwacji. Jedynym fragmentem niewidocznym dla kamer ręcznych była ubikacja. Nawet obsesyjne podglądactwo Peeping Toma ustawiło w tym miejscu barierę, która uniemożliwiała kamerzystom podejście na kilka centymetrów do wypróżniających się mieszkańców domu. Nie dotyczyło to już jednak realizatorów mających wnętrze ubikacji pod obserwacją, jako że umieszczono tam kamerę automatyczną, której uwagi nic ujść nie mogło. Realizatorzy nie tylko wszystko widzieli, ale i słyszeli, pomieszczenie ubikacji posiadało bowiem także instalację mikrofonową.
Coleridge przypomniał sobie slogan, który przez kilka tygodni poprzedzających rozpoczęcie emisji widniał na niezliczonej liczbie reklam przydrożnych. Slogan brzmiał: NIE MA UCIECZKI. Dla jednej z osób uczestniczących w programie okazał się on tragicznie proroczy.
Dom i przylegający do niego ogród otoczone były fosą i podwójnym ogrodzeniem z drutu kolczastego, patrolowanym przez strażników. Pawilon monitoringu, w którym pracowała ekipa realizatorów, znajdował się pięćdziesiąt metrów na zewnątrz ogrodzenia, a z korytarzem kamerowym łączył go tunel wykopany pod fosą. To tym właśnie tunelem Geraldine wraz z przerażoną nocną zmianą Peeping Toma wbiegła do wnętrza domu tamtej strasznej nocy, w chwilę po tym, jak stali się świadkami morderstwa obejrzanego na monitorach telewizyjnych.
Morderstwo.
To morderstwo gnębiło Coleridge'a.
Po raz setny przeszedł się po makiecie domu drogą, którą przeszła najpierw ofiara, a w chwilę później zabójca. Potem zrobił kilka kroków i stanął w korytarzu kamerowym, patrząc na wnętrze, tak jak owej fatalnej nocy oglądał je kamerzysta. Wrócił do salonu i otworzył szufladę w szafce kuchennej, pierwszą od góry, tę samą, którą otworzył zabójca. W szufladzie nie było noży; była to przecież tylko makieta do prób.
Niemal trzy godziny zajęło Coleridge'owi snucie się po tej wrogiej, przygnębiającej makiecie, nie dowiedział się jednak niczego o tym, co stało się tu w ciągu tych kilku krótkich chwil brutalnego morderstwa, czego by już wcześniej nie wiedział. Zadał sobie też pytanie, w jaki sposób on sam dokonałby tego morderstwa, gdyby był zabójcą. I odpowiedź brzmiała: dokładnie tak samo. Był to bowiem jedyny możliwy sposób na dokonanie tej zbrodni i zachowanie cienia szansy, że uda się ujść bezkarnie. Zabójca (czy zabójczyni) dostrzegł jedyną możliwą szansę na zadanie śmierci bez konieczności ujawnienia się, i szansę tę wykorzystał.
To już jest coś, pomyślał Coleridge. Szybkość z jaką morderca skorzystał z nadarzającej się okazji, musiała świadczyć o tym, że morderca obserwował i czekał. Mając morderstwo w planie.
Cóż więc takiego się stało, co wywołało taką nienawiść? Nie mając innych dowodów, Coleridge musiał założyć, że jeszcze niecały miesiąc temu wszyscy ci ludzie byli sobie całkowicie obcy. On i jego ekipa przestudiowali historię wszystkich uczestników gry i jak dotąd nie natknęli się nawet na strzęp informacji mogącej świadczyć, że uczestnicy znali się przed wejściem do domu.
Skoro tak, to dlaczego ktoś postanowił zabić kogoś zupełnie obcego?
Pewnie dlatego, że teraz ten ktoś już nie był obcy. A więc w ciągu tych trzech tygodni musiało się wydarzyć albo zostać powiedziane coś, co doprowadziło do tego morderstwa. Ale co? Nie ulegało wątpliwości, że przez cały czas w domu działy się różne okropieństwa, jednak nie natrafiono na nic, co choćby w przybliżeniu mogło posłużyć jako motyw zbrodni.
Nie można było oczywiście wykluczyć, że dwie spośród osób przebywających w domu znały się wcześniej. Że zupełnie przypadkowo do domu przeniknęła jakaś zadawniona animozja. Że do tego morderstwa doprowadził jakiś ponury i dramatyczny zbieg okoliczności w procesie selekcji uczestników.
Jakakolwiek by była odpowiedź na te wszystkie pytania, Coleridge uznał, że tutaj, w tej mrocznej starej hali w Shepperton jej nie znajdzie. Odpowiedź tkwiła w prawdziwym domu, w ludziach przebywaj