Spadochrony i pocałunki

  • szt.
  • 35,90 zł
  • Niedostępny

Nakład wyczerpany. Nie ma możliwości zakupu książki.

 

Kontynuacja losów bohaterki Strachu przed lataniem i Jak ocalić swoje życie?
Isadora Wing powraca i znów wpada w kołowrót zwykłych spraw: kariery, dzieci, życia pełnego wyzwolonej miłości. Czasy jednak się zmieniły, odkąd Isadora po raz pierwszy "odleciała". Marzenia szalonych lat 60. zostały sprowadzone na ziemię przez okrutną, choć zabawową rzeczywistość lat 80.
Zamężna (znów) i rozwiedziona (znów), Isadora jest teraz samotną matką - z ukochaną córeczką, irytującym eksmężem i całą menażerią amantów: ortodoksyjnym rabbim, romantycznym DJ-em, synem znanej terapeutki seksualnej i wreszcie Beanem, demoniczno-bajronicznym kochankiem, jakiego szukała przez całe swoje życie. Oblegana przez tych "właściwych" facetów odkrywa, że miłość i seks lat 80. wymagają całkowicie nowego ceremoniału…

Spadochrony i pocałunki to powieść o postfeministycznej kobiecie, o wyzwoleniu seksualnym i wszystkich tych pustych obietnicach, o poszukiwaniu przodków i miłości, która wreszcie zaspokoi pragnienie duszy i (być może) będzie wieczna…

Bez ryzyka większej pomyłki można powiedzieć, że nikt ze współczesnych pisarzy nie był równie często omawiany, krytykowany, chwalony, ganiony, a nade wszystko czytany - jak Erica Jong. Jej pierwsza powieść, Strach przed lataniem, rozpoczęła swą długą karierę najpierw jako succes d'estime, succes de scandale, by jako światowy bestseller stać się współczesną klasyką. Jej druga powieść, Jak ocalić swoje życie, również stała się międzynarodowym przebojem czytelniczym, wprowadzając do współczesnej prozy wyższy stopień szczerości. Potem, w 1980 roku ukazała się jej zdumiewająca Fanny, osiemnastowieczna powieść historyczna, uznana za wybitne osiągnięcie literackie, jak również mistrzostwo prozy erotycznej. Dalsze lata przyniosły kolejne książki, m.in.: Czego chcą kobiety?, Czarownice, Strach przed pięćdziesiątką.
Erica Jong urodziła się w Nowym Jorku, studiowała w Barnard College i na Uniwersytecie Columbia. Obecnie mieszka wraz ze swą córką w Nowym Jorku i w Weston, w stanie Connecticut.

Rok wydania: 2005
Stron: 494
Oprawa: broszura
Format: 125/183
Pakowanie: 12
Tłumacz: Renata Kopczewska

Fragment tekstu:

Dla Claytona C.C. Wheata oraz Grace Darling Griffin

 

Wiem, że są niezmierzone przestrzenie
niewidoczne dla nas,
…kwarc w sztabkach,
muł,
błękitne wody dla bitwy,
wiele ciszy, dużo złóż
odwrotów i kamfory,
rzeczy upadłe, medale, czułości,
spadochrony, pocałunki.

Pablo Neruda Melancholia w rodziny wnętrzu

 

1
Jesteśmy starszym pokoleniem, czyli wyż demograficzny dorasta
Szaleję, gdyż tak szybko umieram.
Henry Miller

(Oczywiście nie sposób jest wyrokować, jaki obrót przybierze ewolucja po tym, jak ulegnie zagładzie rodzaj ludzki, ale przykłady z przeszłości zdecydowanie sugerują, że powtórnego pojawienia się człowieka raczej nie należy brać pod uwagę. Ewolucja wytworzyła zawrotną różnorodność gatunków, jednak nic nie wskazuje na to, by jakiś gatunek, raz wymarły, rozwinął się powtórnie).
Jonathan Schell


Isadora bez Josha czuje się jak zagubione dziecko wkraczające w dorosłość. Tylko że wkraczając w dorosłość, nigdy nie czuła się zagubiona jak dziecko. W wieku trzydziestu dziewięciu lat znalazła się w szponach demonicznego erotyzmu, który nie musi zasłaniać się miłością.
Gdy tylko minął pierwszy miesiąc nieznośnego bólu, spowodowanego rozstaniem, Isadora zaczęła uganiać się za chłopami jak szalona, tak jakby chciała w ten sposób uciec od rozpaczy. Najpierw myślała, że nikt nie może równać się z Joshem w łóżku. Ale teraz, kiedy jest już dziana (choć ciągle temu nie dowierza) i sławna (w co także nie wierzy), świat okazuje się być pełen impotentów. Dlaczego nikt nas nie uprzedził, że kiedy kobiety rosną w siłę, mężczyźni słabną podwójnie, jakby w odwecie? Mimo to zabawia się z zamulonym disc jockeyem z Hartford (to jej jankeska odmiana gajowego Mellorsa), z milusim bankierem żydowskim z Nowego Jorku, niebieskookim pisarzem z Południa, pochodzącym z Nowego Orleanu, z zabawnym szwedzkim developerem, który posiada (i doprowadza do ruiny) kilka wysp na Karaibach, z wyklętym rabinem, który pragnie, by stała się jego wierną, z handlarzem antyków, któremu nie udało się ukończyć Erasmus Hall High, ale za to jeździ rollsem, z dwudziestosześcioletnim studentem, który w każdej chwili może dostarczyć jej nieograniczone ilości valium, librium, marihuany i haszyszu (a w wolnych chwilach pracuje nad wynalezieniem leku na raka), z chirurgiem plastycznym z Nowego Jorku, który jest zwolennikiem seksu oralnego, oraz z wieloma jeszcze innymi, z którymi potraciła kontakt.
Właściwie wygląda na to, że wszyscy są zwolennikami seksu oralnego. Wszyscy odkryli już łechtaczkę. Przez te dziesięć lat, które minęły od czasu, kiedy uciekła (nie na długo) od Bennetta Winga z Adrianem Goodlove'em (co następnie opisała w książce, dając tym samym placet wszystkim kobietom na podobne zachowanie), świat niewątpliwie się zmienił. Po pierwsze, upowszechnił się seks oralny. Po drugie, impotencja stała się coraz częstszym zjawiskiem. Po trzecie, seks stał się wszechobecny i jakoś odarty z całej swojej tajemniczości. Po czwarte wreszcie, świat niewątpliwie zmierza ku zagładzie.
Pokolenie Isadory weszło w wiek średni. Rzesze niezmordowanych przedstawicieli wyżu demograficznego, którzy wyobrażali sobie, że łysienie, tycie i śmierć ich nie dotyczy, zaczęli teraz gremialnie łysieć, tyć i umierać w zastraszającym tempie. Wielu z nich ma już tylko byłych współmałżonków, dzieci przejmowane na co drugi weekend, domy w Hamptons i bajecznych okolicach Fairfield i Dutchess, a w miastach szacowne kamienice z kamiennymi fasadami lub mieszkania. Niektórzy dorobili się nawet akcji i obligacji, własnych prawników i księgowych, doradców finansowych i hemoroidów. (Tak się jakoś składa, że te rzeczy idą w parze).
Należą już do starszego pokolenia. Wiedzą o tym, gdyż wypisują czeki. Wiedzą, gdyż ich rodzice zaczęli umierać. Wiedzą, gdyż ich dziadkowie spoglądają na nich z góry, ale już tylko z obłoków. (Przy tym życie zaczyna wydawać się równie upiorne jak umarlak). Kobiety osiągnęły wiek, w którym kochanków spotyka się na zebraniach klubów Anonimowych Alkoholików, wiek, w którym jedni przyjaciele są uzależnieni od nałogów, inni zbankrutowali, a jeszcze inni zeszli z tego świata, ich dzieci natomiast domagają się prawdziwych koni, nie takich na biegunach, one same zaś martwią się już nie o własne ciąże, ale o ciąże córek. Krótko mówiąc, pokolenie to weszło w wiek, w którym ma się już pewność, że kiedyś przyjdzie umrzeć.
Isadora mieszka teraz w Rocky Ridge w stanie Connecticut. Opuściwszy rodzinny Manhattan dla Wybrzeża, zaliczyła następnie Malibu, by zamknąć magiczny trójkąt na Nowej Anglii, przechodząc drogę, do której odbycia jej pokolenie zdaje się czuć zobligowane, choć niekoniecznie w tej kolejności. Odbycie tej drogi nadal obowiązuje "skazanych na sukces" pisarzy, aktorów i ludzi związanych profesjonalnie z mediami, tak jak osiemnastowiecznych piratów, którzy też poruszali się wzdłuż boków trójkąta wyznaczonego przez Anglię, wybrzeże Afryki i Sugar Isles.
Isadora sądzi, że w pewnym stopniu jest typem osiemnastowiecznym, jej sercowe podboje mają piracką proweniencję. Uważa się za spadkobierczynię Molly Flanders czy Fanny Hill, które są reliktem ocalałym z przeszłości. Ona z użalaniem się nad sobą skończyła mniej więcej w latach siedemdziesiątych. W wieku lat trzydziestu dziewięciu jest niemal przekonana, że wszystkie życiowe udręki, jakie są człowiekowi zadane do przeżycia, mają obrócić się na jego korzyść, i że dawka cierpienia mieści się w granicach tolerancji bólu, a życie jest procesem hartowania duszy, która opuszczając w końcu swą ziemską powłokę, lepiej się teraz orientuje, którędy wiedzie droga, niż podczas poprzednich wędrówek. Isadora już wie, że życie jest podróżą ku samowystarczalności. Wie, że zawsze ma otwarte serce dla wszystkich. Wie, że płaci za to, zbiera tego owoce, bo ścieżka serca jest ciernistą drogą, ale jakaż jest alternatywa?
Czasem ogarnia ją tak głęboki smutek, że żaden płacz go nie zmyje. Mieszkanie w odległym Connecticut oznacza niekończące się jazdy samochodem. Po to, by przespać się z kimś, musi nieraz jeździć przez godzinę wzdłuż Merrit Parkway. O ileż wygodniejsze pod tym względem jest małżeństwo. Isadora zna na pamięć wszystkie zjazdy z alei, przez New Haven do Nowego Jorku, i czasem zastanawia się, co robi tu w środku nocy, ona, dziewczyna z Manhattanu, gdy tak jedzie otępiała opustoszałymi alejami, mijając Shelton, Orange, Milford, Fairfield, słuchając nadawanej przez radio łatwej muzyki, co stało się jej najnowszym obyczajem, do którego nigdy publicznie się nie przyznała, z uczuciem wewnętrznej pustki, czując się jak dętka, z której z hukiem uszło powietrze.
Jest właśnie trzecia nad ranem, noc rześka, jak to bywa w październiku. Po dwudniowej ulewie niebo nagle się przejaśnia, ukazują się gwiazdy, niczym w podziurawionej szpilkami brunatnej powłoce, jaką zapamiętała widzianą z okna w szkole podstawowej. Isadora weszła w wiek nostalgiczny, straszny czterdziesty rok życia. Zmierza w kierunku owych czterdziestych urodzin z przedłużającej się schadzki z disc jockeyem, narkomanem na odwyku, któremu bardziej niż jakiemukolwiek znanemu jej mężczyźnie zależy na wprawieniu kobiety w błogostan, mimo że staje mu jedynie sporadycznie. Jest Królem Minety, Lizylordem, Czcicielem Warg Sromowych. Ze wszystkich znanych dotychczas mężczyzn on jeden oprócz Josha zna rytm orgazmu i nie zamiera w bezruchu, kiedy zaczyna się pulsowanie. Ponadto wielbi ją i jej twórczość z bezpiecznej odległości (uwielbienie z nazbyt bliska nie wydaje się w ogóle możliwe) i Isadora woli, żeby tak zostało. Dozuje mu siebie raz na tydzień; w ten sposób przyjemności starczy na dłużej. Czasem zastanawia się, czy na trzeźwo wydałby się jej dostatecznie interesujący.
Nadal kocha Josha, który wyprowadził się przed trzema miesiącami po trwających rok niewymownych cierpieniach z jej strony i załamaniach, zostawiając ją pogrążoną w szarpiącym poczuciu winy. To się zdarzyło w siódmym roku ich pożycia. W ciągu siedmiu lat ulegają wymianie wszystkie komórki, tak gdzieś wyczytała, chyba w "Science News". Przez siedem lat nierozłączni, nagle zaczęli walczyć ze sobą - o wszystko, o pieniądze, o seks, miłość ich trzyletniej córeczki, którą oboje uwielbiali - wszystko to, o co zazwyczaj walczą ze sobą pary małżeńskie. Nie rozdzieliła ich ani inteligencja, ani namiętność, ani fakt, że byli związani ze sobą na zawsze w jakichś Dantejskich sferach, takich czy innych. Nadal się kochali, ale nie mogli ze sobą żyć. Przynajmniej na razie.
- Ja już nie wrócę, znajdź sobie kogoś innego - powtarzał uparcie Josh. Ale Isadora ciągle w to nie wierzy. Świadomie wybiera sobie kochanków, których nie może traktować poważnie. Czeka, aż Josh dorośnie. Skończył już trzydzieści trzy lata, tyle ile Chrystus, gdy Go ukrzyżowano. Dante, kiedy schodził do piekieł. Nel mezzo del cammin di nostra vita. Środek życia, wiek średni, niebezpieczny dla mężczyzny. Dla kobiety zresztą też, z tych samych powodów. Kiedy ona miała trzydzieści dwa lata, wyrwała się z okowów swojego drugiego małżeństwa, odeszła od Bennetta dla Josha. Teraz jej kolej, by zostać porzuconą. Mimo że to ona go wyrzuciła - po roku wysłuchiwania jego pogróżek, że odejdzie. On wmanewrował ją w tę decyzję, zrzucając na nią odpowiedzialność. Ale to była bardziej jego niż jej decyzja.
Wydaje jej się, że była dla Josha kulą u nogi, pętlą na szyi, zakrytą kartą. On mieszka teraz sam w wynajętym domu w sąsiednim miasteczku, tuż za Rocky Ridge. Zamieszkał w Southton, tańszej dzielnicy, co w tym rejonie znaczy, że zamiast trzystu tysięcy dolarów dom kosztuje sto tysięcy dolarów. Jest samotny, ale nie chce wrócić. Nie chce i nie może. Nie weźmie też od niej ani grosza. Wyprowadził się, bo chce udowodnić, że sam da sobie radę. Pisze też powieść, odnosi nawet pewien sukces, ale jej sława go przyćmiewa. Co można na to poradzić? Kochają się, kochają swoje dziecko, ale nie mogą pisać pod jednym dachem. Wożą więc Mandy tam i z powrotem. Amanda Ace jest ich trzyletnim skarbem i cudem, starają się więc jak mogą.
Isadora właśnie mknie alejami Merritt o trzeciej nad ranem, a radio wygrywa tandetną przeróbkę Stardust - zawodzące skrzypki i ckliwe, nosowe dźwięki rogów. Może słuchać tylko łatwej muzyki, kiedy jej umysł już nie pracuje i jest za późno na jazz, hard rocka czy barokową muzykę, która zamęczyłaby sfatygowane szare komórki. Uwielbia prowadzić. Jako dwudziestolatka panicznie bała się latać samolotami i prowadzić samochód, teraz uwielbia jedno i drugie. Duże samoloty, małe samoloty, Pilgrim Airlines do Bostonu, a jeśli trafi się okazja, to i przelot prywatnym samolotem na Katalinę. (Ma przyjaciela w Los Angeles, który pilotuje cessnę). Concordem, jeśli podróż opłaca zagraniczny wydawca. Jumbo jety, Lear jety, Hawker-de Havillandy, helikoptery. Strach przed lataniem przekształcił się w miłość do latania, i czyż nie jest tak, że każda miłość jest podszyta minionym strachem, który jest też odwrotnością szalonego pożądania?
Kocha również samochody. Chciałaby móc kolekcjonować stare roczniki, jej konserwatywna natura jednak nie pozwala na taką rozrzutną ekstrawagancję. Ma tylko dwa samochody - starego mercedesa i nowego srebrnego diesla z prywatną tablicą rejestracyjną z Nowej Anglii. CIPA - umknęła uwadze cenzorów z Connecticut. PIZDA nie przeszłaby w wydziale rejestracji pojazdów mechanicznych w Norwalk, ale CIPA, z jej kadencją jakby wziętą z Chaucera, przeszła przez komputerowe sito.


Prowadzi jak as* kierownicy, którym zresztą jest. Znana jako Isadora Wing, nazywa się właściwie Isadora White Stollerman Wing Ace. Wychowana na Manhattanie, jako nastolatka nie nauczyła się prowadzić, teraz więc to nadrabia. Z piskiem opon bierze zakręty, dodając gazu jak kierowca wyścigowy, jest Stirlingiem Mossem pisarek, damskim Paulem Newmanem Connecticut. W swym starym 280SL jest nawet bardziej ekscentryczna.
Zbliża się Rocky Ridge i Southton. Zjazd 43A. W nocy trudno go znaleźć. Wiele razy go minęła. Naciska na hamulec, słyszy pisk niezawodnych nazistowskich szczęk hamulcowych. Kupiła ten samochód za honorarium otrzymane za swój pierwszy bestseller, książkę, w której krytycznie pisała o Niemcach. Pewnego rodzaju odwet. Chociaż w kilku dziedzinach naziści byli niezawodni. Skonstruowali najlepsze samochody i piece krematoryjne. We współczesnym świecie, pełnym wielonarodowościowych konglomeratów, kto może wskazać, skąd pochodzą zarobione pieniądze? Niemcy, Arabowie, Japończycy… Nie sposób jest skutecznie ominąć niewłaściwe kieszenie, co było jeszcze możliwe dla pokolenia jej rodziców. Co to zresztą znaczy: niewłaściwe kieszenie? W latach czterdziestych, dekadzie jej narodzin, normy moralne były bardziej przejrzyste i jednoznaczne. Teraz panuje totalne pomieszanie pojęć. Łajdacy mieszają się z bohaterami. Kto odróżni tancerza od tańca czy garnek od garncarza? Isadora czasem wolałaby żyć w czasach młodości jej rodziców, kiedy naziści byli nazistami, a dobrzy Amerykanie dobrymi Amerykanami i kiedy intelektualiści wierzyli, że socjalizm może ocalić świat. Kiedy kapitalizm uważano za jedyne zło (w przeciwieństwie do ludzkiej lub raczej nieludzkiej natury), a wolna miłość nie była jeszcze powszechnie praktykowana i dlatego mogła być postrzegana jako panaceum na wszystko - w każdym razie przez cyganerię Provincetown pokolenia jej rodziców.
Nieraz nawet zazdrości pokoleniu swych dziadków, którzy wojnę nazwali określeniem tyleż naiwnym, co pełnym nadziei - Wielka Wojna, jak gdyby mogło skończyć się na tej jednej wojnie. Jej pokolenie nie miało już tyle szczęścia i mogło się przekonać, że tamta wojna była zaledwie próbą kostiumową przed II wojną światową, wojna zaś w Korei i Wietnamie jedynie przykrywką dla drzemiących talentów autodestrukcji, właściwych całemu rodzajowi ludzkiemu, a było to jeszcze przed Wielkim Wydarzeniem. Fakt, że jej dziadkowie mówili o "wojnie, która zakończy wszelkie wojny", dowodził jedynie przepaści dzielącej ich i jej pokolenie.
Cholera, minęła zjazd. Mknie teraz w stronę Westport, rozpamiętując, jakie to niebezpieczne dla niej, matki całkowicie od niej zależnej trzyletniej córeczki, prowadzić samochód w stanie zamroczenia. Żałosne - trzydziestodziewięcioletnia hippiska. Chociaż może wygląda na trzydzieści trzy. W każdym razie znacznie lepiej wygląda teraz, niż kiedy miała trzydzieści trzy lata, wszyscy jej to powtarzają. Po pierwsze, jest znacznie szczuplejsza, w ciąży rozkwitła, w twarzy zarysowały się lekko wystające kości policzkowe, przedtem niewidoczne. Po drugie, pieniądze też robią swoje: kosmetyki od Arden, fryzura za sześćdziesiąt dolarów, wyjazd do uzdrowiska każdej zimy, ubrania od dyktatorów mody - te rzeczy nigdy piękności nie szkodzą. Nadal ma jasne włosy i duże oczy, jak wtedy, gdy była nastolatką, tylko zmarszczki na czole, wyryte przez zmartwienia, stają się coraz głębsze. To już raczej Josh wygląda na trzydzieści dziewięć lat - z coraz rozleglejszymi zatokami nad czołem, liniami idącymi od nosa i biorącymi w nawias usta, z kurzymi łapkami w kącikach oczu.
- Idź, niech cię inni pierdolą - powiedział przed tygodniem z tym swoim cynizmem i udawaną obojętnością, co doprowadza ją do szału. Posłuchała go. I sprawia jej to mnóstwo przyjemności. Doszedłszy do wieku, kiedy pozbywa się zahamowań w osiąganiu przyjemności, wie już z całą pewnością, że urodziła się po to, by umrzeć, i poddaje się orgazmom, które z nieznaną dotąd intensywnością wypełniają pustkę nieuchronnej śmierci. Ale bywają chwile, kiedy nie do wytrzymania staje się ból wywołany poczuciem ogromnej straty, rozpacz po utraconej rodzinie, wieczorach w łóżku, kiedy przytuleni do siebie czytywali głośno Dickensa albo oglądali stare filmy (tak właśnie pozostawali wtuleni w siebie, kiedy przed trzema laty zaczął się poród i na scenie pojawiła się Mandy). Pamięta, jaką stanowili parę, kiedy sprowadzili się do Connecticut - on siadywał, by pisać w jednym pokoju, ona w drugim, a między nimi krążył w podskokach piesek (był to bichon frisé, którego nazwali Czechau); nie było jeszcze dziecka ani żadnych cholernych niań, które wtargnęły w ich życie, mogli się wtedy pieprzyć o dowolnych porach dnia i nocy, wydawać niedzielne obiadki dla swych nowojorskich przyjaciół, dla których razem gotowali, razem podawali do stołu, a potem razem sprzątali, by na koniec paść ze zmęczenia do łóżek, mając jeszcze dość sił, by chichotać i zabawiać się jak para kumpli na rozbieranych prywatkach, i wreszcie zasnąć po wieńczącym wieczór dymanku, albo i bez tego.
W domu tym kwitło życie, rośliny, na rozległych jak w stodole ścianach słały się słoneczne plamy. Wzięli z miejscowego schroniska parszywą kundlicę, która pielęgnowana ich miłością ozdrowiała w tym słonecznym domu, w którym unosił się zapach zdrowego seksu i pieczonego chleba, gdzie stale rozlegał się klekot maszyn do pisania i gdzie niezwykli ludzie zakochiwali się w ich śniadaniach ciągnących się do obiadu, i gdzie zewsząd emanowała radość i siła życia. Czy można chcieć czegoś więcej?
Isadora kołuje wokół następnego zjazdu, rozpamiętując miniony wieczór, który spędziła w łóżku ze swoim disc jockeyem (albo Dick* Jockeyem, jak nazywają go jej przyjaciele). Pięć godzin spędzonych w motelu Ho Hum (nazwa ta zawsze przywodzi jej na myśl siedem krasnoludków), miejscowa spalnia na godziny, gdzie klienci zazwyczaj nie wnoszą ze sobą żadnego bagażu; a gdyby to się zdarzyło, recepcjonista zapewne z wrażenia dostałby ataku serca. "Aksamitne tunele", Isadora mruczy do siebie podczas czwartej godziny zamulenia, kiedy ma za sobą przynajmniej osiem orgazmów - zdumiewające, jak się o tym pomyśli z pewnej perspektywy czasowej - on zaś nadal jest nią urzeczony. Typ poety. Taki, który z równym entuzjazmem pochłania lekturę Beowulfa i Harolda Robbinsa. Jebaka, par excellence, ale również cavaliere servente, który wie, że kobiety reagują na słodkie słówka, jak też na ciepłe lizanko. W łóżku jest genialny, do tego potrafi mówić takie rzeczy jak: "Dla ciebie poszedłbym walczyć z Grendelem**, by potem wybrać się na poszukiwania Trzeciego Pierścienia". Para się też poezją, ale jak dotąd miał na tyle wyczucia, by nie przynosić na randki swych utworów. Może zresztą nadejdzie na to pora. I co wtedy? Czy Isadora będzie musiała rozpłynąć się w sinej mgle? Dość długo doświadczana sława objawiła jej, że gdy ona chce tylko przespać się z delikwentem, on zamiast się do tego zastosować, przynosi swoje wypociny. Poza tym jej disc jockey jest naprawdę miły, czuły, skromny, niemal godny miłości - nie chciałaby go zranić, jest na to zbyt sympatyczny. Nigdy więcej nie będzie szła do łóżka z wrednymi typami, o nie. Mogła to robić jako dwudziestolatka, teraz już nie, na szczęście. Chwała Bogini.
Errol szybko załapuje. "Kiedy tylko myślę o tobie - wyznaje - wiem, że Bozia istnieje. I jestem Jej za to wdzięczny".
Co za facet.
Śmignęła zjazdem, wjechała w lokalną drogę wiodącą do domu. Jedzie na długich światłach (ruch jest niewielki), nie schodzi poniżej sześćdziesiątki i ma tylko nadzieję, że hamulce w porę zareagują, gdy wyskoczy jakiś jeleń. Na zderzakach ma przyklejone hasło Towarzystwa Przyjaciół Zwierząt: HAMUJĘ NA WIDOK ZWIERZĄT. Głupie hasełko. Czy wegetarianie deklarują zwalnianie na widok warzyw? "Dlaczego jest pan wegetarianinem?", zapytał ktoś I.B. Singera, który setnie zasłużył na literacką Nagrodę Nobla. "Czy ze względu na zdrowie?" "Tak - odpowiedział stary, przebiegły Żyd. - Ze względu na zdrowie zwierząt". Isadora również kocha zwierzęta, nie nosi futer i nie inwestuje w farmy zwierząt hodowlanych. Ale zeszłej zimy przyszło jej do głowy, kiedy otuliła się z rozkoszą swoją puchową kurtką, że gęsi także się zabija. Ale poruta. Równie dobrze mogłaby nosić norki, tyle że norki kojarzyły jej się z żydowskimi babciami. Fakt, że większość jej przyjaciółek nosi futra z norek, świadczy niechybnie o zbliżającym się wieku średnim. Ponadto, o zgrozo, noszą je niektórzy zaprzyjaźnieni panowie.
Domek, kochany domek. Stromy i kręty podjazd (zimą oblodzony) tym razem zwiastuje przyjemność powrotu do siebie. Zawsze, kiedy Isadora śmiga po jego pochyłej powierzchni, przypomina sobie scenę ze Świata według Garpa, w której żona tytułowego bohatera odgryza kawałek penisa swojego kochanka, a jej dziecko traci życie. Literackie przerysowanie. W życiu nie zdarzają się tak ironiczne puenty. (Zamiast ironii częściej zdarza się obfite ronienie łez). Mimo to lubi Irvinga i jego toporny styl zapaśnika, żonę, którą wziął i rzucił, jego stłumione potrzeby seksualne, stosunek do przemocy - taki z niego współczesny literacki Smollett*. Bo nie jest realistą, ale czy ona sama należy do pisarzy realistów? Czy ktokolwiek na świecie mógłby być realistą, kiedy obok trzyletnia dziewuszka kręci się po salonie i skanduje: "Sadam padł, Sadam padł!", nie mając pojęcia, ani kto to jest Sadam, ani co znaczy "padł".
CIPA, jej nazistowska srebrna strzała, zatrzymuje się z drżeniem, nie tak jak jej dopiero co przeżyty orgazm. W domu światła są pozapalane. Dostopieski, następny bichon, który nastał na miejsce Czechaua, przejechanego przez przedostatnią nianię, nieznośną angielską dziewuchę, ujada za kwadratowym okienkiem klatki schodowej. Isadora ze wstydem sobie uświadamia, że wolała Czechaua. Tamten miał w sobie jakiś kundlizm, a do tego rosyjsko-żydowską duszę. Dostopieski jest gojem z Fairfield, mimo godnego imienia. Może powinna na miejsce Czechaua wziąć raczej jakiegoś airedale terriera albo owczarka niemieckiego czy też - co jest największym marzeniem Mandy, oczywiście oprócz powrotu tatusia - "labradoga", jak mówi.
Isadora otwiera ciężkie rzeźbione drzwi z rustykalnymi metalowymi okuciami w kształcie serc, a Dostopieski natychmiast się rzuca ją witać. Co by poczęli ludzie żyjący w separacji bez swoich psów? "Pociesz mnie jakimś bichonem", mówiła do Josha w lepszych czasach.
Odkłada torby, zdejmuje wielki sweter w kolorze różowym i fuksji (kupiony w Szwecji podczas podróży promującej książkę), ściąga kowbojskie fioletowe buty i zabiera się do nocnych ablucji. Już prawie się przyzwyczaiła, że ma dla siebie całą sypialnię, choć czasem robi jej się markotno, zwłaszcza w środku nocy. Dopiero po pięciu tygodniach zdobyła się na to, żeby przenieść swoje ubrania do opuszczonej przez niego szafy, po sześciu tygodniach - przeniosła kosmetyki na jego umywalkę, a trzeba było aż siedmiu tygodni, by weszła do sauny z innym mężczyzną (Mandy już smacznie spała), ale nadal kładzie się po swojej stronie łóżka wodnego, jakby zostawiając mu jego miejsce, kiedy wróci. Chce, żeby wrócił. Choć może jeszcze nie teraz. I nie w takim stanie, w jakim się obecnie znajduje - przybity, odstręczający, kipiący gniewem.
"Szare mydło?", zapytuje Woody Allen w Annie Hall. Isadora też takiego używa. Słynny przepis doktora Lazlo. Mydło z błota morskiego, po trzynaście dolarów za kawałek. Thorstein Veblen dopiero ma uciechę w swoim grobie. Co to zresztą takiego jest to "błoto morskie"? Pradawny muł? Błoto, w którym ugrzęzły dinozaury? Breja z dołów asfaltowych La Brea, jako maseczki piękności? Cokolwiek to by miało być, niewątpliwie przydało jej urody. To albo może Errol. Po nocy spędzonej z nim nabiera bardzo zdrowego wyglądu, a jeszcze w wiele dni później odczuwa mrowienie w sutkach.
Errol jednak może sprawiać problemy. Już zaczyna wyznawać jej miłość w najbardziej nieoczekiwanych chwilach. Ale może to tylko samooszukiwanie się? Errol jest takim jurnym ogierem, że wszystkie szeptane przez niego czułe słówka wydają się uniwersalne, które może wyznawać każdej po kolei: "Jaka jesteś piękna", "Jaką masz delikatną skórę", "Uwielbiam twoją cipcię", "Tak cudownie oplatasz się wokół mnie", "Och, co ty robisz?", "Bez przerwy cię pragnę".
Errol to legenda Connecticut. Wysoki, smukły, z jednym okiem piwnym, a drugim niebieskim, ubrany jak przysłowiowy kowboj z gór, sławny jest od Hartford do Old Greenwich. Isadora dzieli go ze swoją przyjaciółką - brzmi to nieprawdopodobnie: dzielić się czyimś palantem, ale czasem rzeczywistość przerasta wyobraźnię. Otóż ma go wspólnie z Lolą Birk Harvey, dziedziczką z Greenwich, właścicielką ogromnego majątku w Sound, z którego korzysta wraz ze swoim mężem kapitalistą, nadętym ważniakiem o imieniu Bruce.
Małżeńska niewierność to hobby Loli. Z zawodu jest agentką literacką, ale nigdy nie zajmuje się więcej niż kilkoma zaledwie klientami, gdyż jej prawdziwe powołanie jest niesłychanie czasochłonne. Lola wyrosła w Nowym Jorku, niedaleko kościoła prezbiteriańskiego na Madison Avenue, rzut beretem od Le Cirque i Sailboat Pond. Przedtem jej ojciec, Foster Birk, zajmował się interesami pisarzy, ona jednak doprowadziła odziedziczoną po nim kancelarię niemal do ruiny, gdyż robienie pieniędzy właściwie jej nie interesuje. (Po matce odziedziczyła też kupę szmalu, a do tego jej mąż jest nieprzyzwoicie bogaty).
Zainteresowania Loli skupiają się na sztuce zdradzania. Poznała takie tajniki tej sztuki, o jakich Isadorze się nie śniło. Na przykład umawianie się z facetami na podmiejskim parkingu przy Merritt Parkway. Albo sposoby nakłonienia ich do korzystania z wynajmowanych samochodów. Następnie - kolekcjonowanie peruk w różnych kolorach, tak by pozostawać nierozpoznaną. Konieczność noszenia dużych torebek, które pomieszczą bez trudu butelkę wina, sery i seksowną bieliznę. Urządzenie skrytek w samochodzie, gdzie można by schować korkociąg i plastikowe szklaneczki do szampana.
Wszystko, co robi Lola, ma swój styl, nie wyłączając seksu. Ona wie, że seks to sztuka, nie tylko umiejętność. Potrafi korzystać w tym celu z odziedziczonych WASP-owskich atrybutów. Nikt nie może sobie pomyśleć, że Lola z kimś się dyma, dlatego upatruje sobie swoją ofiarę podczas przedłużanych obrządków towarzyskich. Praktykuje, co zalecane jest w tygodnikach dla ludzi biznesu, wstępne działania rozpoznawcze; umawia się na lunch, obiady, kolacje i koktajle w Nowym Jorku i Greenwich. A kiedy już delikwent zaczyna się zastanawiać, dlaczego ta koścista blondyna wydzwania do niego, podejrzewa, że może ona chce go zachęcić do napisania wielkiej amerykańskiej epopei (wygląda to na powszechną obsesję narodową), wtedy niebieskooka Lola (która przekroczyła już czterdziestkę, ale wygląda na nie więcej niż trzydzieści pięć lat) nachyla się do niego przez blat koktajlowego stolika, muska jego dłoń i pyta: "Czy mówiłam ci już, jak bardzo mnie podniecasz?"
- Facet jest zawsze zdumiony - relacjonuje Lola. - Bo oto ja, Lola Harvey we własnej osobie, czynię mu awanse. Nie mogą w to uwierzyć. Nigdy. Wtedy ja idę dalej i mówię: "Czy moglibyśmy spotkać się gdzieś w jakimś ustronnym miejscu?" i pod stołem pieszczę jego udo. Jeżeli jest dostatecznie ciemno, sprawdzam rozmiary jego twardziela. A jeżeli jeszcze mu nie stanął, można go spisać na straty, to więcej niż pewne. Ale jeśli mu stoi, wtedy pora podjąć decyzję, czy cała sprawa warta jest zachodu.
Isadora nie posiada się ze zdumienia. Lola zna sekrety uwodzenia mężczyzn, o których ona, Isadora, w czasach swej bujnej młodości nie miała najmniejszego pojęcia. ("Gorąca młodość", by użyć określenia Byrona). W takim razie cóż warta jest jej wiedza? Nic a nic. Seks w wieku trzydziestu dziewięciu lat smakuje lepiej niż kiedykolwiek. Jedynym problemem jest znalezienie odpowiednich partnerów. Ha. Panowie, którzy nie obawiają się sławnych kobiet, nie są dobrzy w łóżku, mogą też być poszukiwaczami złota albo typami tatuśków (którzy chcą cię ocalić przed tobą samą). Ile to już razy Isadora słyszała ten tekst: "Jesteś przedmiotem moich fantazji erotycznych od siedmiu lat, czyli od kiedy przeczytałem "tę twoją książkę"". Po czym idą do łóżka i okazuje się, że delikwent nie staje na wysokości zadania. Kto by chciał być przedmiotem czyichś marzeń erotycznych, myśli Isadora. Przecież marzenia erotyczne w konfrontacji mogą przynieść jedynie rozczarowanie, nic innego.
Prześladuje ją "ta jej książka". Prześladuje, ale też okazuje się błogosławieństwem. Z jednej strony Wyznania Kandydy weszły do codziennego słownictwa, jak ajax czy wazelina. Z drugiej jednak naznaczyły jej młode lata pewnego rodzaju erotycznym piętnem. Wielu ludzi postrzegało ją jedynie jako nimfomankę literatury, podczas gdy ona jest (o czym doskonale wiedzą jej przyjaciele) miłą, apetyczną Żydóweczką hołubiącą w głębi duszy Central Park West, skąd pochodzi.
Jest więc już w domu. Zmywa z siebie makijaż według wskazówek doktora Lazlo, wkłada czerwoną flanelową koszulę nocną od Lanza - przebranie w babcinym stylu nadające się wyłącznie na bezmęskie noce, i na palcach idzie na górę zobaczyć swoją córeczkę.
W pokoju zarzuconym taką ilością miękkich zabawek, jakiej nie powstydziłby się żaden sklep z zabawkami, pełnym egzotycznych jednorożców, smoków i wielbłądów, jak również zwyczajnych misiów, małpek i świnek, Amanda śpi w dziecinnym czerwonym łóżeczku, trzymając w objęciach małego pluszowego wielbłądka, którego nazwała "Wielblondaskiem".
Wielblondasek został Amandzie dany w prezencie przez najlepszą przyjaciółkę Isadory, jej dobrą wróżkę i matkę chrzestną zarazem, Hope. Hope ma srebrzyste włosy, ogromne cyce, ciepły głos i dar poruszania się w świecie bez drogowskazów. Była akuszerką pierwszego tomiku poezji Isadory, co miało miejsce przed blisko dwunastoma laty, a teraz już dobiega sześćdziesiątki.
- Wszystko zmienia się na lepsze, kochanie - uspokajała Isadorę, pełną lęków przed starzeniem się. - Nadal pod choinką znajdujesz prezenty. Mniej za to się przejmujesz. A przy tym wiesz co?
- Co? - chce wiedzieć Isadora.
- Już nie myśli się bez przerwy o seksie - wyznaje Hope, uśmiechając się przebiegle.
Nie wiadomo, w jaki sposób Amanda wyczuwa bezbłędnie, że Hope jest także jej dobrą wróżką. Od razu przyciska do siebie otrzymanego od niej wielbłąda, nadaje mu natychmiast imię Wieblondasek i od tej pory się z nim nie rozstaje. Och, Amanda już objawia zacięcie językowe, bawi się słowami albo wymyśla nowe, tak samo jej mama i tata. Na przykład Labradog. Najwyraźniej ona też urodziła się pod zabazgraną gwiazdą.
"Niech Bogini broni", odczynia Isadora, wiedząc, że koegzystencja matki z córką niesie ze sobą wystarczający ładunek konfliktów, nawet jeśli nie służy się tej samej muzie.
Jej matka parała się malarstwem, nadal zresztą to robi. Isadora porzuciła więc pędzel dla pióra, gdy skończyła osiemnaście lat, i od tego czasu nigdy nie żałowała swojej decyzji. Czasami miałaby ochotę namalować jakąś akwarelkę. Postanowiła sobie, że gdy spełni do końca swą misję pisarską, złamie pióro, wyrzuci papier maszynowy (osiemnastowieczna z ducha Isadora nie uznaje pisania na komputerze, chociaż wypożyczyła to urządzenie dla swojej sekretarki) i resztę życia spędzi na malowaniu akwarel, tak jak to zrobił Kurt Hammer (niegdysiejszy guru z Big Sur, który teraz już tylko straszy ją z pisarskiego raju).
Amanda śpi sobie, przytulając Wielblondaska. W wieku lat trzech żyje wyłącznie bieżącą chwilą, nie troszcząc się o to, czy zostanie pisarką czy malarką, czy choćby aktorką, co jej przepowiada dosłownie każda aktorka, jaką zna Isadora, i każdy reżyser. Śpi głęboko, jej oczy zasłonięte niebieskaworóżowymi powiekami śledzą sny, jakie mogą śnić tylko trzylatki - wielbłądy przemierzające senne pustynie, "labradogi", jednorożce, smoki, żaby Kermity, Myszki Miki i inne "złerządka". Jej zaróżowioną od snu buzię okalają rude loczki, równo przycięta grzywka w poziomkowym kolorze przylega do wysokiego zgrzanego czółka.
"Niech ją Bogini błogosławi i zachowa", szepcze do siebie Isadora, która w okresie ciąży nabrała przekonania, że Bóg musi być istotą żeńską. Wszelkie dogmaty przyjmuje ze szczyptą sceptycyzmu, nawet te feministyczne, ale tym razem jest pewna, że Bóg musi być kobietą, w każdym razie, ona, matka córki, woli modlić się do Bogini niż do Boga.
Bóg oczywiście nie jest ani męskiego, ani żeńskiego rodzaju, ale, jak kto woli, reprezentuje zarówno jeden, jak i drugi rodzaj. Yin i Yang, Sziwa i Kali, Jezus i Maryja, Mojżesz i… No właśnie, kto? Tylko Żydzi całkowicie ją zlekceważyli. Ona jednak to wyrówna, niechby nawet w taki naiwny sposób, kiedy szepcze "niech Bogini błogosławi" i czuje się wtedy znacznie spokojniejsza.
Składa pocałunek na ciepłym zaróżowionym policzku dziecka. Amanda odwraca się, wydaje jakieś niezrozumiałe dźwięki i zwija się do pozycji embrionalnej. Z czułością typową dla matek Isadora otula stópki dziecka. Łzy napływają jej do oczu, kiedy myśli o swojej malutkiej córci pozbawionej ojca, o bólu bycia kobietą, na razie przez dziecko nawet nie przeczuwanym, o przykrościach, jakie sama sprawiła swojej matce i jakich Amanda z pewnością jej nie oszczędzi, o zdradach, porzuceniach przez mężczyzn, zapoczątkowanych przez ojca, o długiej drodze do otrzeźwienia, jaką kobieta przebywa od swych narodzin do wieku średniego.