Tajemnice Żuławki

  • szt.
  • Cena katalogowa: 20,00 zł
  • Rabat: -4,20 zł (21 %)
  • 15,80 zł

Autorzy przedstawiają w niniejszej książce historię i pradzieje ziemi położonej nad Notecią w środkowym biegu tej rzeki. Tajemnice Żuławki chętnie przeczytają miłośnicy badań archeologicznych i historycznych. Dziesięć gawęd zawiera wiedzę o wynikach prac wykopaliskowych, prowadzonych w latach dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku we wsi Żuławka Mała w gminie Wyrzysk na terenie Krajny (północna Wielkopolska). Zaczęło się jesienią 1991 roku. Na dnie wyschniętego stawku w gospodarstwie Kowalskich znaleziono pradziejowe konstrukcje drewniane. Potem w tej wsi odkryto ślady kilkunastu faz osadniczych, w tym ośmiu, z których pozostały elementy drewnianych konstrukcji. Należą do nich przede wszystkim groble budowane w pradziejach przez ówczesne bagna.

Rok wydania: 2003
Stron: 120
Oprawa: broszura
Format: 125/195
Pakowanie: 30

Fragment tekstu:

STAW ZA STODOŁĄ

Na początku był przypadek. A nawet dwa.
Czy jednak na pewno były to przypadki?
Z piaszczystego wzgórza w Osieku niedaleko Wyrzyska - na granicy północnej części Wielkopolski z Pomorzem, czyli na Krajnie, a więc w jedenastym i dwunastym wieku na rubieży państwa polskiego - okoliczni mieszkańcy wybierali od wielu lat piasek i żwir. Zawsze przecież były to niezłe materiały do budowy domów i obiektów gospodarczych.
Któregoś dnia - było to na początku lat siedemdziesiątych dwudziestego wieku, a ściślej w 1972 roku - ze skarpy wysypało się komuś spod łopaty ceramiczne naczynie, wypełnione spalonymi fragmentami kości. O znalezisku poinformowano natychmiast, jak należy, bydgoskich archeologów, którzy szybko zorganizowali ekspedycję wykopaliskową, a następnie przez 5 lat - do 1977 roku - pod kierunkiem Wojciecha Kuczkowskiego odkopali na terenie tego przedwiecznego cmentarzyska prawie 600 grobów ciałopalnych i 3 kultowe paleniska kremacyjne.
Uczestniczyła w tych pracach okoliczna ludność, ludzie młodzi - głównie uczniowie ostatnich klas miejscowej szkoły podstawowej i okolicznych szkół średnich - którzy w ten niecodzienny, a przy tym bardzo praktyczny sposób uczyli się prahistorii swojej miejscowości, przy okazji trochę sobie zarabiając. Pewnego zaś słonecznego dnia, w okresie letnich wakacji, wędrując autostopem po Polsce, odwiedzili to miejsce trzej panowie R: ojciec - Zygmunt, dziennikarz, oraz dwaj synowie: starszy - Przemysław, i młodszy -  Jarosław. Ich przodkowie wywodzili się właśnie z tej okolicy - z nieodległej Żuławki Dużej, a na osieckim cmentarzu znajdują się groby antenatów. Archeolodzy pozwolili chłopcom uczestniczyć w odkrywaniu kolejnego grobu: Przemek i Jarek dostali do rąk szpachelki i pędzelki, a zafascynowani niespodziewaną przygodą, natychmiast przystąpili do pracy. Właśnie wtedy młodszy z chłopców połknął tzw. bakcyla archeologii.
Z czasem właśnie na tym osieckim wzgórzu zbudowano znane dzisiaj dobrze, często odwiedzane Muzeum Kultury Ludowej, czyli po prostu skansen archeologiczno-etnograficzny.
Drugi przypadek zdarzył się po kilkunastu latach, 7 września 1992 roku. Do nieodległej wioseczki Żuławka Mała (która także, jak Osiek oraz Żuławka zwana Dużą, położona jest na terenie gminy Wyrzysk) przyjechał dawny autostopowicz, a teraz młody archeolog, pracownik pilskiego Muzeum Okręgowego. Właśnie w tej Żuławce mieszkała przed laty jego prababka Anastazja, w chacie, która, po śmierci najmłodszej córki rodzinnej antenatki - Marianny - wkrótce miała się rozsypać, doszczętnie. No cóż - chałupa zbudowana została prawie 200 lat temu, a po drugiej wojnie światowej jej mieszkańcy albo po prostu odchodzili z tego najlepszego ze światów, zwykłą koleją ludzkich losów, albo wyprowadzali się stąd, przede wszystkim do Osieka, uciekając przed "malarycznym" powietrzem i reumatyczną wilgocią…
Można było mieć nadzieję, że w piwniczce i na poddaszu prababcinej chaty znajdą się jeszcze jakieś pamiątki, po przodkach. Oczywiście, wtedy nikt się nie spodziewał, że wkrótce będzie można rozpocząć zapisywanie starej, jak się okazało - liczącej ponad dziesięć tysiącleci - metryki tej wsi. Nie można się było spodziewać, bo przecież nikt nie mógł przypuszczać, że w owym opuszczonym domostwie, będącym już wtedy niemal ruiną, archeologa "wytropi" sąsiad prababki, Józef Kowalski…

 

ARCHEOLOGICZNA SENSACJA

Kowalski przed laty chodził do szkoły, jak wszyscy w młodym wieku. Oglądał telewizję, słuchał radia, czytał gazety. Na pewno mówili mu na lekcjach o grodzisku w Biskupinie, będącym w pradziejach osadą obronną, a i później nieraz słyszał o odkrywaniu i ratowaniu zabytków, których jeszcze tak wiele kryje ziemia. Ale widocznie Kowalski ma krótką pamięć - ten statystyczny Kowalski Jan i ci dwaj żyjący w Żuławce Małej na nadnoteckich łąkach: ojciec - Józef i syn - Andrzej.
Gdyby nie susza stulecia, która w 1992 roku dotknęła Polskę (od maja do września na Notecią nie spadła ani jedna kropla deszczu), zapewne nie przypomnieliby sobie okoliczności zakładania stawu tuż za własną stodołą. Teren tam się obniża - na łące, zawsze wilgotnej, często zalewanej wodą, dziesięć lat wcześniej wyznaczyli kwadrat o bokach trzydzieści na trzydzieści metrów, a potem w sąsiednim Kółku Rolniczym zamówili koparkę, która w dwa dni wybrała torfową ziemię do głębokości około półtora metra.
Owszem, widzieli wtedy sczerniałe, rozmiękłe z wilgoci drewniane pale i żerdzie, rozsypujące się na zębach czerpaka. Stary Kowalski zaczął wprawdzie podejrzewać, że jest tu coś zagadkowego, ale do czego mogłoby im się przydać takie drewno?… Machnęli więc ręką na ten "przybytek" i kazali kopać dalej. Gdy woda dość szybko wypełniła dół, wpuścili doń narybek. Po jakimś czasie kupili wędki. Jeszcze wiosną 1992 roku tak "uzbrojeni" stawali nad brzegiem swojego stawu. Ryba prosto z wody - to jest to!
Jakoś jednak tamtego lata w pewnym momencie wody szybko zaczęło ubywać. A gdy karpie już, już miały się udusić, w części stawu wykopano dla nich sadzawkę. Pogłębiając dno, Kowalscy znaleźli jeszcze kawałek glinianego garnka, starego, a w dodatku uszkodzonego, czyli także - jak tamto drewno - do niczego w gospodarstwie nieprzydatnego. Zabrały go więc dzieciaki, trochę się nim pobawiły, a kiedy im się znudziło, naczynie zwyczajnie rozbiły, skorupy zaś wrzuciły na wyschnięte dno stawu.
7 września tego roku stary Kowalski dowiedział się, że do wsi przyjechał archeolog. Odszukał go w tym "obiekcie" - ruinie prawie, która pozostała po chacie jego sąsiadki, nieżyjącej od dawna Anastazji - i zaciągnął do swojego obejścia. Najpierw pokazał stare sprzęty, które z synem zamierzali spieniężyć - sprzedać do skansenu w pobliskim Osieku, a potem zaprowadził nad staw. Niech miastowy popatrzy, niech wie, jak wielkie szkody wyrządziła susza. Archeolog stanął nad brzegiem, spojrzał w dół, a nie dowierzając własnym oczom, pochylił się, by sprawdzić, czy się nie pomylił. Znieruchomiał, po prostu, z wrażenia. Na wyschniętym, spękanym dnie zobaczył bowiem częściowo odsłonięte zbrązowiałe belki, ułożone kiedyś w tym miejscu - jak mawiają ludzie uczeni - intencjonalnie.
Już po wstępnym oczyszczeniu znaleziska z ziemi i torfu okazało się, że był to, być może, fragment drewnianej konstrukcji, w kształcie litery A, o długości około metra osiemdziesiąt i szerokości osiemdziesięciu centymetrów. Belki, noszące ślady nacięć i zapewne tak zwanego "capowania", czyli rodzaju łączenia, zachowały się w zupełnie dobrym stanie, jak na swój wiek, dzięki konserwującym właściwościom wody i torfu. Bliżej brzegu, spod ziemi nie wybranej wtedy przez koparkę, wystawały kolejne belki, a jeszcze inne - z pionowej ściany wyznaczającej brzegi stawu. Wprawdzie potem archeolodzy znaleźli tu jeszcze kilka narzędzi z krzemienia, kopaczkę, motykę i sadzak z poroży jeleni, bursztynowy paciorek, a także liczne sczerniałe kości - wśród nich szczękę szczupaka, czaszkę psa oraz kość kręgową jakiegoś innego ssaka, ale wszystko to wyglądało, przynajmniej na pierwszy rzut oka, jak pozostałości kultury łużyckiej, z okresu od 1200 do 700 lat przed naszą erą…
Wtedy nad brzegiem stawu pod adresem Józefa Kowalskiego padło jednak, na wszelki wypadek, pytanie:
- Niczego więcej pan tu nie znalazł?
Starszy gospodarz powiedział, że - owszem. Zdarzało się, że przy kopaniu torfu, używanego po wysuszeniu jako opał, znajdowano w różnych miejscach a to kości właśnie, a to rogi jeleni… Ale czy człowiek coś sobie z tego robił?! Tutaj zaś, w stawie, wpadł im do rąk właśnie ten zniszczony garnek i dwa kawałki rogów. Na co jednak komu połamane rogi, których przecież nie da się oprawić i powiesić na ścianie w "stołowym" pokoju? Rzucił je więc gdzieś, w kąt komórki, czyli do przydomowego lamusa, to może tam jeszcze leżą…
Na szczęście leżały. Znaleziono także kawałki owego glinianego garnka, rozbitego przez dzieciaki. Archeolog obejrzał skorupy uważnie i przestał mieć wątpliwości. Wszystko - drewno na dnie stawu i w jego brzegach oraz wydobyte stamtąd poroże, noszące wyraźne ślady obróbki (z jednego mieszkający tu niegdyś ludzie zrobili kopaczkę, z drugiego motykę) - wydawało się mieć bardzo starą - pradziejową - metrykę, a niektóre były takie same, jak te, które znajdowano na przykład na brzegach biskupińskiego jeziora.
Identyczna była również sytuacja wyjściowa obu znalezisk. Gród w Biskupinie odkryto także dzięki temu, że kiedy w tamtejszym jeziorze opadała woda, z dna zaczęły wyłaniać się jakieś tajemnicze drewniane pale, o których istnieniu nikt wcześniej nie wiedział. I tu, i tam znaleziono w ten sposób przedmioty - pamiątki z bardzo odległej przeszłości, m.in. drewniane elementy, które w Żuławce kazały wtedy, późnym latem 1992 roku, myśleć o istnieniu, być może, w tym miejscu nieznanej, bo zapomnianej już przed wiekami, przykrytej ziemią i torfem, obronnej osady, zamieszkałej przez równie tajemniczych praprzodków.
O, tak - wiele poszlak pozwalało myśleć o Żuławce (uprzedzając późniejsze badania) jak o "drugim Biskupinie". Niejeden naukowiec poszukuje przecież nazbyt często rozwiązań najprostszych, "gnany" emocjami towarzyszącymi zwykle odkrywcom…
Ale prowadząc badania archeologiczne, zawsze należy zachować dystans, zwłaszcza do odkryć własnych. Nieustannie przestrzegano więc dziennikarzy, którzy "zlatywali się" do tego miejsca niczym pszczoły do miodu, przed pochopnym nadawaniem odkryciu rangi naukowej rewelacji. Z tym trzeba spokojnie, rodzące się bowiem hipotezy miały, siłą rzeczy, dopiero charakter wstępny, jeszcze bardzo roboczy.
Rusztowe ułożenie belek, widoczne w pionowej ścianie stawu, mogło być wprawdzie pozostałością osady, a odsłonięta konstrukcja z ciosanych pni łączonych na łątkę i sumik (w taki sposób do dzisiaj domy budują górale) - na przykład fragmentem bramy. Bursztynowy paciorek, płaskie kawałki krzemieni z widocznymi śladami obróbki, naczynia wydobyte z głębszej warstwy torfowej ziemi i narzędzia z poroża zdawały się potwierdzać niezbyt jeszcze jasne przypuszczenia. Ale ostrożności w wypowiadaniu sądów nigdy nie jest za wiele…