Trzydziestka na karku.

  • szt.
  • Cena katalogowa: 29,00 zł
  • Rabat: -14,50 zł (50 %)
  • 14,50 zł

Czy kiedykolwiek zastanawiałeś się, co się stało z twoją pierwszą miłością? Wyobraź sobie, że wpadasz na nią na ulicy po dwunastu latach, odkąd ostatnio ją widziałeś i stwierdzasz, iż nadal strasznie ci się podoba. Tak właśnie czuł się Dig Ryan, gdy znowu spotkał Delilę. Teraz wyobraź sobie, że jesteś Nadine - od piętnastu lat najlepszą przyjaciółką Diga; nagle dociera do ciebie, że się w nim zakochałaś. Delilah była w szkole twoją Nemezis i okazuje się, że jest nią nadal. Kiedy znowu się pojawia, ogarnia cię potworna zazdrość i zaczynasz zachowywać się naprawdę dziecinnie. Na przykład dzwonisz do swojego pierwszego ukochanego, Phila, po to tylko, by zemścić się na tym, którego kochasz naprawdę… To opowieść o "byłych" (chłopakach i dziewczynach), oraz o tym, co się dzieje, gdy zaczynasz igrać z przeszłością, i że niekiedy to, czego szukasz, tkwi nie w przeszłości ani w przyszłości, lecz znajduje się tuż pod twoim nosem. O książkach Lisy Jewell mówi się, że stanowią doskonałe połączenie pisarstwa Helen Fielding i Nicka Hornby'ego, i są dobrze odbierane zarówno przez kobiety, jak i mężczyzn.

Rok wydania: 2002
Stron: 368
Oprawa: broszura
Format: 125X183
Pakowanie: 20
Tłumacz: Małgorzata Hesko- Kołodzińska

Fragment tekstu:

Podziękowania

Na ponowne podziękowania zasługują moi lojalni i cudowni czytelnicy: Nic, Katy, Sarah i Yasmin. Nie martwcie się - już was o to nie poproszę. Dziękuję mojej agentce Judith za humanitarne wyeliminowanie nadmiaru wprowadzonych przeze mnie bohaterów (żegnajcie, Rudy, Rebecco i Tony), dzięki czemu książka niemal nadaje się do czytania. Dziękuję także Louise "Wydawcy Roku" Moore za to, że nie zmusiła mnie do eliminacji pozostałych bohaterów, przez co książka prawie nadawała się do publikacji.
Jestem też wdzięczna wszystkim osobom, którym z wrażenia zapomniałam podziękować ostatnim razem: dziękuję Harrie, Sarah i wszystkim pracownikom wydawnictwa, Peterowi i jego niezrównanemu zespołowi handlowców, Nicky'emu i Katrin, najnormalniejszym i najspokojniejszym specjalistom od PR, jakich kiedykolwiek poznałam, Johnowi i jego rewelacyjnym fachowcom od marketingu, obu Sophie, a także Ami za kolejną znakomitą okładkę.
Dziękuję wszystkim księgarzom, którzy wyeksponowali moją poprzednią książkę - jestem im za to dozgonnie wdzięczna. Dziękuję uczestnikom dyskusji, zorganizowanej przez "Late Review", którzy 6 maja 1999 roku tak życzliwie odnieśli się do mojej książki - uwielbiam was. Wszystkim czytelnikom, którzy skierowali do mnie fantastyczne e-maile oraz listy - czekam na więcej. I dziękuję czytelnikom, którzy do mnie nie napisali - dziękuję, że choć kupiliście książkę.
Dziękuję Lee za jego rady dotyczące łowców talentów oraz Sebowi za nieustającą inspirację związaną z jego różnorodnymi miłosnymi przeżyciami. Na koniec największe podziękowania dla rewelacyjnego Jaschy, bez którego przesiadywałabym cały-mi dniami w Internecie i niniejsza książka nigdy by nie powstała. Dzięki za twoją dumę i poparcie. Bez ciebie dni byłyby puste i długie, a ja musiałabym wciąż rozmawiać tylko ze sobą.

 

 

 

Rozdział pierwszy

Dig przebudził się gwałtownie.
Pierwsze, co poczuł, to jakiś smak w ustach, smak czegoś zjełczałego… Właściwie co to było? Cebula? Czosnek? I jeszcze coś skwaśniałego. Powoli wyciągnął rękę spod kołdry i przyłożył ją do ust. Wypuścił trochę powietrza i powąchał. Rety. Ale zgroza. Znowu mocno zacisnął wargi.
Drugie, co poczuł, to głowa, do której, jak się wydawało, w nocy wrzucono sporą dostawę łożysk kulkowych. Miał też wrażenie, że do krwi napompowano mu krzemionki, a ona zaczopowała przesuszone żyły w okolicy zatok.
Trzeci był żołądek, ciężki, kipiący rejon gazów i żrących płynów, świszczących i wirujących niczym jakaś miniaturowa pierwotna zupa. Poczuł, jak bulgoczący gaz zaczyna wędrować przez jego żołądek, wokół jelita i niżej. Wiedział już, że będzie źle, kiedy gaz opuścił jego ciało w gorącym i cichym pfff, i wkrótce duszny pokój wypełnił się smrodem drożdży i czosnku.
- Jezu. Kurwa, co to za swąd?
Właśnie wtedy Dig zdał sobie sprawę z czwartej rzeczy.
Dziewczyny w swoim łóżku.
Powoli odwrócił głowę i zobaczył ją. Dziewczynę. Dziew-czynę z potarganymi blond włosami, czymś czarnym rozmazanym pod oczyma, nagimi kościstymi ramionami, wytatuowanym na ramieniu konikiem morskim, ręką zasłaniającą usta i nos i z twarzą wykrzywioną z obrzydzenia.
- Jezu! - Dziewczyna gwałtownie przewróciła się na bok. Miała dziwny akcent i jeszcze jeden tatuaż na plecach, motylka. Bardzo ładnego. Dig powoli podźwignął się, oparł na łokciu i zaczął przyglądać się dziewczynie, jakby była jakimś dziwnym morskim stworzeniem, wyrzuconym przez fale na jego łóżko. Wyglądała młodo. Niespodzianka. Pewnie miała ze dwadzieścia lat. I była szczupła. Nawet bardzo szczupła. Kolejna niespodzianka. Zastanawiał się, jak jej na imię.
- Masz nurofen? - Mówiła przytłumionym głosem, ale akcent z pewnością był irlandzki. Północnorlandzki, gwoli ścisłości.
- Uhm. - Dig znalazł tabletki na nocnym stoliku, podobnie jak szklankę wody, którą postawił tam w nocy - znak, że w jakimś momencie pomiędzy dotarciem do domu i pójściem do łóżka z pewnością psychicznie i fizycznie do pewnego stopnia funkcjonował. To również wskazywało, że najprawdopodobniej nawiązał stosunki z małą, kościstą dziewczyną w swoim łóżku.
Odwrócił się, żeby spojrzeć na podłogę. No tak. Tam to było. Lśniący, srebrzysty lateks ze schludnym supełkiem na końcu. Cóż, przynajmniej tyle.
Na podstawie poziomu ulicznego hałasu sączącego się z Camden Road przez lekko uchylone okno Dig doszedł do wniosku, że musi już być po szóstej rano, na co wskazywał stan jego głowy. Odwrócił się i boleściwie popatrzył na budzik: 11.48. Było gorąco, wręcz upalnie. Dziwne jak na połowę listopada.
Podał szklankę i tabletki kościstej dziewczynie.
- Dzięki. - Połknęła je jednym haustem. - Która godzina?
- Za dziesięć dwunasta.
- Co? Chyba, kurwa, żartujesz! - Wyskoczyła z łóżka, jak mały różowy szczeniak i zaczęła wciągać na siebie ubranie: maleńki czarny top, na gołe ciało, pod materiałem odznaczały się twarde, małe sutki, potem stringi odsłaniające pośladki, bojówki tak krótkie, że nad paskiem wystawał przekłuty pępek, na końcu zaś adidasy. - Kurwa, kurwa, kurwa.
Rozsunęła zasłony i tym samym posłała Diga na łóżko. Zasłonił twarz łokciem. Dziewczyna wyjrzała na ulicę.
- Gdzie ja, kurwa, jestem? Czy to Tooting Broadway?
- Co? Nie… nie… to Kentish Town - Camden Road.
- O nie! Kurwa, za dziesięć minut muszę być w Clapham. Jezu! Złapię stąd autobus? Gdzie jest metro? Masz samochód?
- Nie. Pięć minut, w tę stronę. Tak, ale jest w warsztacie.
- O Chryste, muszę złapać taksówkę. Mam tylko pięć funtów. Pożyczysz jakąś kasę?
Dig wyciągnął z portfela ostatnie zmięte dziesięć funtów i wręczył je dziewczynie. Pocałowała banknot.
- Oddam ci.
- Dokąd jedziesz?
- Do pracy.
- W sobotę?
- Tak… jestem kelnerką… cholera… będzie dziś kupa roboty… spójrz na to słońce… ale to tylko chwilowe zajęcie, no wiesz, na pół etatu.
- Studiujesz? - Coś mu się przypomniało z ubiegłej nocy.
- No właśnie. - Ściągała włosy w jakiś węzeł. Słońce grało na jej twarzy i wyglądała całkiem ładnie. Inteligentnie i dziarsko.
- Gdzie studiujesz? - Dig poczuł się nagle towarzyski, zupełnie jakby miał ochotę jeszcze kiedyś ją zobaczyć.
- Boże, nic nie pamiętasz z tego, o czym rozmawialiśmy wczoraj wieczorem? - uśmiechnęła się. Wyciągnęła z plecaka żółte okulary przeciwsłoneczne i wsadziła je na czubek głowy. - Cóż… - Wydawała się zadowolona z siebie i nieco zakłopotana. - Teraz jestem w szóstej klasie college'u, ale moi nauczyciele twierdzą, że w przyszłym roku dostanę się na Oksford - jeśli zaliczę egzaminy.
Egzaminy? Egzaminy? Jezu.
- Eee, jakie egzaminy? - Dig potarł szczecinę na brodzie.
- Maturę, oczywiście.
- A więc… ile… ile masz lat?
- Siedemnaście.
Boże drogi!
Stała teraz na progu, z plecakiem zarzuconym na ramiona, i nagle wyglądała jak dziecko, jak mała dziewczynka w stroju dużej dziewczynki. Miał wrażenie, że zmienia się na jego oczach: nikną jej biodra, kurczą się piersi, rozszerza talia, włosy nie są już związane w stylowy węzeł, lecz w dwa ogonki. Jezu Chryste! Siedemnaście lat.
- Słuchaj - mówiła właśnie, machając dziesięciofuntowym banknotem - jakoś ci to oddam, obiecuję. Mam twój telefon, zadzwonię.
Zadzwonię. Zadzwonię! W drzwiach jego sypialni stało dziecko z przekłutym pępkiem, które wymachiwało pieniędzmi i oświadczało, że do niego zadzwoni. Jezu, dokąd zmierzał ten świat?
- I przy okazji… najlepsze życzenia urodzinowe. - Uśmiechnęła się do niego miłym, ciepłym, inteligentnym uśmiechem, po czym zniknęła.
Najlepsze życzenia urodzinowe. O tak, w rzeczy samej. Trzydzieści lat. Miał trzydzieści lat. Był trzydziestoletnim starym zboczeńcem. Trzydziestoletnim obleśnym staruchem. Ohydnym, obślinionym, spoconym starcem w płaszczu przeciwdeszczowym.
Spał z siedemnastolatką.
No tak, więc to był szczyt marzeń, przedmiot lubieżnych dowcipów mężczyzn pochylonych w pubach nad kuflami piwa. Ale żeby naprawdę to zrobić, naprawdę znaleźć siedemnastolat-kę w swoim łóżku? Jego młodsza siostra miała osiemnaście lat i gdyby odkrył, że ona… z trzydziestolatkiem… dałby… Tak czy owak, to nie było właściwe. Dig nagle poczuł się zbyt stary, żeby uganiać się za o wiele młodszymi kobietami.
Poprzedni wieczór zaczął do niego powracać we fragmentach i strzępach. Tequila u Nadine. Otwieranie prezentów. Piwo w Lady Somerset ze znajomymi. Wszyscy o północy ładują się do taksówki. Jakiś klub gdzieś w mieście. (Klub? Przecież już nie chodzili do klubów). Jeszcze więcej tequili. A potem tańce - tańce godzinami… Boże, pewnie wyglądał jak dupa wołowa. I ta dziewczyna, to dziecko… Katie! Tak, tak miała na imię - Katie - tyle że wymawiała to "Kejdej". Tańczył z nią i powtarzał w kółko: "To moje urodziny! Moje urodziny!" A potem - curry? Cholera, musiał już być prawie ranek… Gdzie, do diabła, zdołali o tej porze znaleźć curry?
I ta dziewczyna, Katie, też tam była. I… tak, zgadza się, Nadine przyczepiła się do Maxwella w restauracji i z jakiegoś powodu czy, co bardziej prawdopodobne, bez powodu, wrzuciła swoje raitha do jego kormy. Biedny Maxwell. Wygląda na to, że jego dni są policzone. A potem? Musieli zamówić taksówkę czy coś. Nie mógł sobie niczego przypomnieć.
Dig owinął się szlafrokiem i przeszedł do swojej lśniącej, małej kuchni z IKEA, gdzie zrobił sobie kawę. Włączył jonizator powietrza, zapalił papierosa i przez chwilę upajał się własnym kacem, kiedy badał pamięć w poszukiwaniu szczegółów, ale nic mu się nie przypomniało, tylko zamazane obrazy i niejasne fragmenty rozmów.
Kawa i papieros w połączeniu z niewyobrażalnym smrodem, który miał w ustach, kiedy się obudził, doprowadziły jego oddech do punktu krytycznego. Zdecydowanie musiał umyć zęby.
Wpatrywał się w swoje odbicie w lustrze, kiedy szczotkował zęby. Oto krytyczny moment, pomyślał, oto nadszedł. Kilka lat temu mogłem mieć ciężką noc i budziłem się następnego ranka, wyglądając z grubsza jak istota ludzka, a nie jak ten potworny, tłustoskóry, szary worek starych kości o podkrążonych oczach i rozszerzonych porach, który spogląda na mnie z lustra. Teraz jednak mam trzydziestkę na karku i choć przede mną jeszcze lata młodości, jej większą część mam już za sobą, ciało nie trzyma mojej strony i nie zgodzi się na dalsze systematyczne wykorzystywanie. Moje ciało domaga się przerwy, a karą za to, że mu tej przerwy nie dałem, jest ten odrażający poranny wygląd.
Pomyślał jednak, że nie powinien narzekać, dźwigając już czwarty krzyżyk. Prowadził intensywne życie towarzyskie i miał wypróbowanych przyjaciół. Niemal wszyscy, z którymi wszedł w kontakt, lubili go i szanowali. Mógł podrywać ładne dziew-czyny, miał własne mieszkanie - no dobrze, może małe i hałaśliwe, i na trzecim piętrze, ale własne; miał wymarzoną pracę jako łowca talentów w niewielkiej wytwórni płytowej w Camden - no dobrze, płaca była kiepska za długie godziny pracy i bardzo znikomy sukces, ale ją uwielbiał. W przeciwieństwie do większości facetów w swoim wieku, nadal miał wszystkie włosy i całkiem płaski brzuch. Jego rodzina mieszkała tuż za rogiem, więc odwiedzał swoją drogą mamę przynajmniej raz czy dwa razy w tygodniu. A teraz miał trzydzieści lat.
Trzydzieści lat wcale nie było takie straszne.
Tak. Trzydzieści lat było w porządku.
Właściwie to niewiele się różniło od dwudziestu dziewięciu.

 

 

 

Rozdział drugi

Nadine przewróciła się na bok, przodem do Maxwella, i pozwoliła, żeby jego wielkie, niedźwiedzie łapy otoczyły ją w sennym uścisku. Jego szyja lekko pachniała stęchlizną, a na skórze utrzymywał się zapach resztek wczorajszej wody po goleniu. Czuła, jak włosy na torsie Maxwella ocierają się o jej piersi, a bicie jego serca rozchodzi się echem między jej żebrami.
Promienie słońca sączyły się przez żółtoczerwone jedwabne sari udrapowane na oknach w sypialni, a spokojne odgłosy miasta płynęły nad łóżkiem Nadine niczym letnia bryza: szczekanie psa, dziecko omawiające swoje plany z matką, warkot samochodów, otwierane i zamykane drzwi.
- Herbaty?
- Poproszę.
Maxwell dźwignął swoje wielkie ciało z łóżka, wcisnął się w jej stanowczo za mały szlafrok z czerwonego jedwabiu i delikatnie podreptał w stronę kuchni. Nadine wyciągnęła się w chwilowo przestronnym łóżku i uśmiechnęła, gdy usłyszała, że Maxwell jak zwykle hałaśliwie przewraca zawartość kuchennych szafek i szuflad i nawet po trzech miesiącach nie potrafi znaleźć łyżeczek, kubków i torebek z herbatą, nie szukając wcześniej we wszystkich możliwych miejscach.
Włączyła radio i przez pewien czas słuchała znajomego bełkotu prezenterów z Radio Five Live. Nagle zdała sobie sprawę, że mimo echa migreny gdzieś w okolicy skroni i lekkich mdłości emanujących z żołądka, a także nieco zawstydzającego wspomnienia kolejnej sceny z Maxwellem wczorajszego wieczoru w restauracji, teraz czuje się niewytłumaczalnie, obłędnie szczęśliwa. Był sobotni ranek, świeciło słońce, w kuchni mężczyzna przygotowywał jej herbatę i nie miała żadnych planów na resztę dnia. W weekendy zazwyczaj nie było tu Maxwella. Spotkała się z nim wczoraj tylko ze względu na urodziny Diga. Dig lubił Maxwella i upierał się, żeby go zaprosiła. Nie przywykła do budzenia się z mężczyzną w sobotni poranek. To było miłe. Mogli zająć się tym, co zwykle robią pary: iść na spacer albo na lunch i poczytać gazety. Mogli też przez cały dzień leżeć w łóżku, oglądać telewizję, jeść kanapki z bekonem, gadać i uprawiać seks.
Uznała, że to jedna z tych chwil, jedna z tych idealnie doskonałych chwil, które trzeba wciągnąć w płuca, trzymać tam i wchłaniać każdą kroplę, bo właśnie o to chodzi w życiu. Jeśli oczekuje się wiecznej szczęśliwości, przegapia się istotę życia, która zawiera się w momentach takich jak ten.
- Proszę bardzo - powiedział Maxwell, ostrożnie stawia-jąc kubki z parującą herbatą na stoliku obok łóżka - kubki, jak zauważyła Nadine, nigdy przez nią nie używane, awaryjne, brzydkie kubki, które dała jej matka, przyozdobione mdłymi różami płowiejącymi po dziesięciu latach zmywania, trzymane z tyłu szafki, kubki, które mógł wyciągnąć jedynie ktoś bez gustu i smaku, skoro miał do wyboru przynajmniej dwadzieścia o wiele atrakcyjniejszych kubków. Poczuła nagły przypływ irytacji i mała bańka ze szczęściem eksplodowała nad jej głową. Dlaczego on nie mógł być doskonały? Czy prosiła o zbyt wiele?
- Na litość boską, Maxwell - warknęła ze złością. - Dlaczego zawsze wybierasz najbrzydsze kubki w całej kuchni?
- E? - Maxwell wydawał się zbity z tropu i Nadine poczuła, że budzi się w niej pogarda, dokładnie w chwili, gdy powinna mieć poczucie winy.
- Czy nie zauważyłeś - ciągnęła - że kiedy ja robię herbatę, zawsze korzystam z kubków déco albo z Simpsonami, albo kubków z Miasteczkiem South Park. No wiesz - z ładnych kubków? Nie zauważyłeś, że nigdy, przenigdy nie używam tych kubków? - Wskazała je z obrzydzeniem.
Maxwell wzruszył ramionami i pokręcił przecząco głową.
- A co w nich złego? - spytał ze smutkiem.
- No tak! Właśnie! Właśnie o to chodzi! Jeśli nie wiesz, co złego w tych kubkach, to nie ma sensu ciągnąć tej rozmowy. - Nadine wiedziała, że zachowuje się irracjonalnie, ale nic nie mogła na to poradzić.
- Chcesz, żebym je wymienił? - zaproponował.
Nadine ze złością wyskoczyła z łóżka i zaczęła gniewnie gestykulować.
- Nie, Maxwell. Nie chcę, żebyś je wymieniał, chcę, żebyś ich w ogóle nie brał. Chcę, żebyś czuł do tych kubków niewiarygodne obrzydzenie, tak jak ja. Chcę, żebyś patrzył na te kubki i żeby ogarniało cię głębokie współczucie dla kobiet i mężczyzn z… - podniosła kubek i przeczytała napis na spodzie - z fabryki naczyń Lichfield w Staffs, którym zapłacono za wymalowanie tych odrażających kwiatów na ściankach tych odrażających przedmiotów i którzy zapewne uważają się za wyjątkowo utalentowanych artystów. Właśnie tego chcę, Maxwell.
Miła twarz Maxwella skrzywiła się w próbie zrozumienia i Nadine widziała, że facet się stara, naprawdę się stara zrozumieć, co do niego mówiła, lecz to zirytowało ją jeszcze bardziej. Zachowywała się jak wiedźma i prawdziwy mężczyzna kazałby się jej przymknąć. On jednak nie był prawdziwym mężczyzną; teraz podniósł jeden z kubków i obracał go w dłoniach, spoglą-dając na niego pod każdym możliwym kątem, z twarzą niczym ucieleśnienie kontemplacji.
- Hmm - powiedział. - Chyba rzeczywiście jest trochę prosty. Nieco staroświecki.
- Odstaw go, na litość boską! - prychnęła. - Odstaw ten pieprzony kubek.
Niewłaściwie wybrane kubki, same przez się, zdecydowanie nie były wielką sprawą, ale w kontekście związku z trzymiesięcznym stażem stanowiły kolejny dowód, że Maxwell to niewłaściwy chłopak. Od trzech miesięcy usiłowała przekonać samą siebie, że się uda, pomimo dzielących ich różnic, pomimo jego upodobania do jaskrawej designerskiej bielizny, jego miłości do Celine Dion, jego niezwykłego spokoju i nieprawdopodobnie dobrych manier, mimo że jego dom znajdował się szesnaście kilometrów od jej domu, tuż za Dagenham w Essex, i pomimo faktu, że on był kurierem, a ona fotografką i zarabiała pięć razy więcej od niego, wierzyła, że się uda. Bo Maxwell był tak miłym facetem, że nie można marzyć o milszym, a Nadine czuła, że zasłużyła na miłego faceta. Ale mili faceci to niekoniecznie faceci doskonali i Nadine miała sobie za złe własną małostkowość i nietolerancję, ale nie mogła, po prostu nie mogła, nawet przez chwilę, znosić dłużej różnic między sobą a Maxwellem.
- Nadine - odezwał się łagodnie Maxwell. - Nie jestem pewien… Czy mogłabyś mi wyjaśnić, dlaczego tak się wkurzyłaś o dwa kubki?
Nadine doceniła to uczciwe pytanie.
- O Boże, Maxwell. Nie chodzi tylko o kubki. Nie o kubki. O wszystko. O nas. O mnie… Po prostu się nie układa… - Nadine słuchała słów rozbrzmiewających echem w jej głowie i pomyślała, że dźwięczą bardzo pusto. Zastanawiała się, ile razy w życiu użyła tych samych zwrotów. "Chodzi o mnie", mówiła zawsze. "Nie o ciebie, tylko o mnie".
I była to prawda. Zawsze chodziło o nią. Nikt jej nie rzucił, odkąd skończyła dwadzieścia jeden lat. Wcześniej umawianie się z nieodpowiednimi mężczyznami było w porządku, bo wszystkie jej przyjaciółki także umawiały się z nieodpowiednimi mężczyznami. Spotykały się i porównywały przerażające opowieści, rozkoszowały się niedoskonałościami swoich kiepskich związków, łączyły się w pogardzie dla kiepskiego seksu. Tak się robi, kiedy ma się dwadzieścia parę lat. Ale potem, stopniowo, jedna po drugiej, wszystkie jej przyjaciółki poznajdowały przyzwoitych mężczyzn, dobrych mężczyzn, i odpłynęły. A teraz, po trzydziestce, Nadine odkryła, że pałęta się sama, niczym królowa pik w grze w starą pannę. Gra się skończyła, cała reszta znalazła pary, ale ona wciąż grała. I jeszcze kilka tygodni wcześniej dobrze się przy tym bawiła.
Potem jednak skończyła trzydziestkę i zaczęła oceniać swoją sytuację, i znienacka życie seryjnej monogamistki nie wydawało się już takie zabawne, i było coraz mniej czasu do marnowania. Młodość przemijała, wybór stawał się coraz bardziej ograniczony i wtedy to dotarło do Nadine, zrozumiała prawdziwy powód, dla którego spotykała się z tyloma frajerami: umawiała się wyłącznie z mężczyznami nie stanowiącymi zagrożenia dla jej przyjaźni z Digiem. W momencie kiedy facet zaczynał rościć sobie prawo do jej czasu i uczuć, wszystko się kończyło. W chwili gdy mężczyzna okazywał jakiekolwiek oznaki niechęci w związku z ilością czasu, jaki spędzała z Digiem, wszystko się kończyło. Między Digiem a Nadine istniało pewne niepisane prawo, które głosiło, że nie wolno im spędzać najlepszego czasu z nikim innym prócz siebie. Dni w tygodniu były dla chłopaków i dziewczyn; weekendy były dla Diga i Nadine.
Dig był najlepszym przyjacielem Nadine, jej najbardziej ulubioną osobą na całym świecie i dopóki się przyjaźnili, nie musiała się zakochiwać w nikim innym. Gdyby któreś z nich zakochało się w kimś innym, to by tylko wszystko skomplikowało.
Jedyny problem polegał na tym, że nie podobali się sobie nawzajem; każde stanowiło przeciwieństwo "typu" tego drugiego. Dig lubił drobne, dziewczęce kobiety (Nadine zdecydowanie do takich nie należała), przy których czuł się męsko, a Nadine lubiła olbrzymich, włochatych mężczyzn (Dig zdecydowanie do takich nie należał), przy których czuła się delikatna. Gdyby się sobie podobali, prawdopodobnie byliby już małżeństwem. Prawdopodobnie.
Nadine popatrzyła na Maxwella, który wpatrywał się w nią ciepło, lecz tępo, i nagle zrozumiała, że to będzie ostatni niewłaściwy facet. Zdecydowanie. Bez wątpienia. Dość już niewłaściwych facetów. Od teraz tylko właściwi faceci. Ostatni raz spróbuje sobie znaleźć odpowiedniego mężczyznę, a jeśli się nie uda, wyjdzie za Diga, pomimo jego chudych nóg.
Odetchnęła głęboko.
- Maxwell - powiedziała, siadając obok niego na łóżku i delikatnie wyjmując z jego olbrzymich palców kubek z herbatą. - Chyba powinniśmy porozmawiać.
*
No cóż, pomyślała Nadine, kiedy zamknęła drzwi za lekko przygarbionym Maxwellem, przynajmniej nie płakał. Najgorsze, najstraszliwsze, co może się zdarzyć, to zobaczyć dorosłego mężczyznę, jak płacze, zwłaszcza tak wielkiego mężczyznę jak Maxwell. Właściwie to przyjął to całkiem dobrze, zupełnie jakby nigdy dotąd nie brał pod uwagę ewentualności, że może zostać porzucony, i poszedł do domu trochę się nad tym zastanowić, jakby dała mu do rozważenia jakiś niezgłębiony test na myślenie niekonwencjonalne. Biedny Maxwell, pomyślała. Ale nic mu nie będzie. Nic mu nie będzie - był przystojny, zabawny, troskliwy i hojny - wkrótce znajdzie sobie kogoś. Miłą dziewczynę z Essex, która będzie go podziwiała i szanowała, i kochała każdy centymetr jego owłosionego, masywnego ciała; sympatyczną dziewczynę, która go doceni i uszczęśliwi o wiele bardziej, niż kiedykolwiek doceniła go Nadine.
Nic mu nie będzie. W przeciwieństwie do niej.
Rozejrzała się po swoim teraz pustym mieszkaniu, popatrzyła na wgniecenia w jaskrawej pościeli Bollywood, pozostawione przez dwa ciała, na znienawidzone kubki wciąż tkwiące oskarżycielsko na stoliku obok łóżka. Wchłaniała zmiany w atmosferze, nieruchomość powietrza, nagłą ciszę za oknami w sypialni - i wtedy przypomniała sobie, jak czuła się dwadzieścia minut wcześniej, gdy myśl o czekającym ją dniu tak bardzo ją cieszyła, jak doświadczała i chłonęła chwilę nie zmąconego niczym szczęścia.
Przyszło jej do głowy, że takie chwile nie powinny ulatywać, że może były jak nasiona i należało je zasiać i podlewać, i dbać o nie, żeby w końcu wyhodować z nich Drzewko Szczęścia.
A jeśli tak jest, myślała, to czemu za każdym razem, kiedy miała farta i znajdowała nasionko szczęścia, dlaczego nim ciskała, pluła na nie, skakała po nim, następnie wyrzucała je przez okno? Dlaczego musiała niszczyć absolutnie wszystko?
Poczuła, jak jej żołądek zaczyna burczeć fałszywym głodem po zjedzonym późno w nocy curry. Zastanawiała się, czy nie przełknąć szybkiej kanapki z bekonem, ale uznała, że musi wyjść z mieszkania, iść na spacer, zobaczyć się z kimś, porozmawiać.
Podniosła słuchawkę i zadzwoniła do Diga.

 

 

Rozdział trzeci

- A więc - powiedział Dig, z niedowierzaniem patrząc na Nadine znad wielkiego talerza tłustego mięsa i frytek - czy dobrze rozumiem? Rzuciłaś Maxwella, bo wybrał niewłaściwe kubki?
- No tak. Między innymi. To znaczy, oboje wiemy, że nie był dla mnie odpowiedni, prawda?
- Naprawdę go lubiłem… w porównaniu z mężczyznami, z którymi umawiałaś się w ciągu ostatnich dziesięciu lat.
- Tak. Oczywiście. Ja też. Dlaczego nie? Ale był taki irytujący, wiesz? To, jak się ubierał, i ciągle gadał o swojej mamie i Celine Dion, i na dodatek miał alergię na czosnek - jak można przejść przez życie z alergią na czosnek? - i był taki żałosny, czasem taki… taki… taki…
- Miły?
- Bardzo miły. Ale taki…
- Sympatyczny, dobry, hojny?
- Tak. Ale taki… taki…
- Zakochany?
- Posłuchaj. - Nadine wycelowała frytką w Diga. - Trzymał nóż i widelec tak, jakby zamierzał zrobić na nich sweter. To jedna z tych rzeczy, których osobiście nie mogę ścierpieć.
- O mój Boże, Deen! Jesteś taką pieprzoną snobką!
- Cóż, to prawda. Nic na to nie poradzę. To mnie naprawdę wkurzało. I nie znał za dobrze ortografii, a nie ma nic gorszego niż facet, który robi błędy - to pozbawia pocztówki i listy miłosne całego romantyzmu.
- Jesteś niemożliwa, Nadine Kite - powiedział Dig, kręcąc ze zdumieniem głową. - Naprawdę. Z jakiej ty jesteś planety?
Nadine popatrzyła na niego z pogardą, wyczuwając, że nie bardzo ma jak się bronić.
- No dobrze - przyznała. - Zgadzam się. Jestem snobką, jestem wybredną krową i wiele wymagam od mężczyzn, ale chodzi o to, że Maxwell nie był dla mnie odpowiedni i nie chciałam się z nim już umawiać, i znalazłam całą masę pretekstów, żeby nie odwzajemniać jego miłości. Ale wiem, że kiedy poznam kogoś odpowiedniego, nie będę zwracała uwagi na to, czy robi błędy, czy nie i jak trzyma sztućce.
Dig parsknął sceptycznie.
- Tak, jasne. Rób sobie jaja. Ale ja to wiem. Rozumiesz? - Zanurzył kawałek chleba w tłuszczu na talerzu i uśmiechnął się cierpko do Nadine. - Deen - powiedział, wrzucając tosta do ust. - Wiesz, że bardzo cię kocham, wiesz, że jesteś moją najlepszą przyjaciółką i zrobiłbym dla ciebie wszystko. Jesteś jednak koszmarem. Niesamowitym, okropnym koszmarem… Gdybyś była facetem, byłabyś skurwielem.
Nadine otworzyła usta w fałszywym oburzeniu.
- Pewnego dnia trafisz na kogoś takiego jak ty. Poznasz tak zwanego "doskonałego faceta" i będziesz znosiła jego odrażające zachowanie i okropne koszule, a on wypnie się na ciebie. Pewnego dnia powie ci: "Nadine, jesteś świetną dziewczyną, ale nie mogę znieść tych fioletowych spodni, które miałaś na sobie w zeszły czwartek, ani tego, jak uszy ci się zwijają, kiedy się śmiejesz, a poza tym, szczerze mówiąc, na widok twoich włosów łonowych chce mi się rzygać. Bez urazy, dobra?" I, Deen - mówię to, chociaż cię kocham - nie mogę się doczekać, kiedy nadejdzie ten dzień.
Nadine gwałtownie wciągnęła powietrze i chwyciła się za szyję.
- Sukinsyn!
- Odkąd skończyłaś dwadzieścia dwa lata, odkąd zrobiłaś dyplom i uświadomiłaś sobie, że nigdy więcej nie zobaczysz Phila, umawiałaś się z każdym gościem, który był na tyle głupi, żeby cię o to poprosić. Jak gdyby trzy lata z tym dziwolągiem ci nie wystarczyły. Nigdy się nie zatrzymałaś i nie zapytałaś samej siebie, czy faktycznie chcesz się z nimi umawiać, czy są odpowiedni, czy ci się podobają i czy to w ogóle ma szanse się udać. Wykorzystujesz mężczyzn, żeby się lepiej poczuć. Przez dwa tygodnie robisz wszystko, co w twojej mocy, żeby się w tobie zakochali, a kiedy tak się dzieje, przez następne dwa miesiące układasz sobie listę skarg i zażaleń, żeby usprawiedliwić się, kiedy rzucisz biednego faceta.
- Nieprawda!
- Prawda. Z każdym, który poprosi. Nieważne, czy jest chudy, gruby, młody, stary, bogaty, biedny czy brzydki. Wystarczy, że cię poprosi. I co w tym dziwnego, że to zawsze kończy się katastrofą? Co w tym dziwnego, że przez pół życia ich rzucasz? Co w tym dziwnego, że jeszcze nie poznałaś odpowiedniego faceta?
- Nie umawiam się z każdym facetem, który mnie o to poprosi.
- No dobra. Wymień mi jednego faceta, którego spławiłaś - tylko jednego.
Nadine zastanawiała się przez chwilę, po czym uśmiechnęła się paskudnie.
- Pozwól mi pomyśleć. No tak, zgadza się. Był taki jeden - ty! - Posłała mu chytry uśmiech. - I co! Ciebie spławiłam.
- Nie, nie - potrząsnął głową Dig. - To się nie liczy. Wtedy byliśmy dziećmi. Mówię o tym, co było po studiach, po tym z Philem.
Nadine milczała przez chwilę, przeszukując zakamarki pamięci i krzywiąc twarz z wysiłku.
- No cóż - powiedziała po pewnym czasie. - W końcu nie codziennie chcą się ze mną umawiać. Trzeba korzystać z okazji.
- Daj spokój! W ciągu ostatnich dziesięciu lat nie byłaś sama dłużej niż przez tydzień i z nikim nie byłaś dłużej niż kilka miesięcy. Sama wyciągnij wnioski.
- No tak - parsknęła Nadine. - No tak, faktycznie! Zapomniałam, że rozmawiam ze światowym specjalistą od związków. Zapomniałam, że jesteś facetem, któremu złamano serce, kiedy miał osiemnaście lat i od tamtego czasu nie dopuścił do siebie żadnej kobiety. Zapomniałam, że rozmawiam z mężczyzną, któ-ry nie zna nazwisk ostatnich sześciu dziewczyn, z którymi się przespał, który uważa, że związek polega na pozostaniu na noc, który uważa, że przywiązać się do kogoś można tylko sznurkiem i który dziś rano obudził się w łóżku z siedemnastolatką!
Staruszek, który, odkąd tu przyszli, powoli i niechętnie jadł rozgotowany rostbef i stężały sos z talerza, rzucił Digowi spojrzenie pełne głębokiego podziwu, a młoda para w rogu popatrzyła znad gazet i uniosła brwi na widok pedofila. Dig oblał się rumieńcem.
- No dobrze - wyszeptał. - Ale przynajmniej ich nie zwodzę, wiedzą, w co się pakują. Nigdy nie daję im fałszywej nadziei. Poza tym te młode dziewczyny i tak nie liczą na coś poważnego. W przeciwieństwie do was.
- Do was, do jakich was?
- Do was - powiedział, wskazując na nią palcem. - Trzydziestokilkuletnich kobiet.
Nadine uniosła brwi ku sufitowi.
- Tylko nie zaczynaj znowu - warknęła. - Mam zbyt dużego kaca, żeby się kłócić. Poza tym nie jestem trzydziestoparolatką, jestem trzydziestolatką.
- A co za różnica?
- Trzydziestka bardziej przypomina kropkę za okresem, w którym masz dwadzieścia parę lat. Właściwie to nie jesteś trzydziestoparolatką, dopóki nie skończysz trzydziestu jeden lat. Poza tym chciałam tylko powiedzieć, że nie masz prawa mnie pouczać, jakie powinnam wieść życie intymne. Jesteś najmilszym facetem, jakiego znam, i któregoś dnia będziesz czyimś wspaniałym mężem. Teraz jednak powinieneś nosić na sobie znak ostrzegawczy.
- Dobrze, dobrze - westchnął Dig i uśmiechnął się do niej. - Zatem oboje jesteśmy siebie warci. Ty rzucasz wyjątkowo porządnych facetów, bo wybrali niewłaściwe kubki, a ja jestem Jerrym Lee Lewisem z Kentish Town. Stawmy temu czoło - oboje się do niczego nie nadajemy.
- Boże, Dig. Spójrz tylko na nas: oboje mamy trzydziestkę, jesteśmy za starzy, żeby zachowywać się jak idioci, nie możemy już zachowywać się jak idioci. Powinniśmy jakoś sobie radzić. Mama w moim wieku miała już dwoje dzieci, a ja nadal jestem dzieckiem. Gdzie mój biologiczny zegar, Dig? Gdzie? Dlaczego go nie mam? Może gdybym go miała, byłabym nieco bardziej wybredna w kwestii facetów, z którymi się umawiam, bo podświadomie szukałabym dobrych genów, wiesz, typu myśliwego-zbieracza, dawcy spermy, zamiast kogoś, kto na chwilę pochlebi mojemu ego.
- A ja szukałbym dobrej, odpowiedniej do rodzenia dzieci kobiety o rozłożystych biodrach, zamiast uganiać się za ektomorficznymi, pozbawionymi biustu androginicznymi istotami z przekłutymi pępkami.
- Co myśmy robili przez ostatnie dziesięć lat, Dig? To znaczy, nie mam złudzeń co do wiecznej miłości, ale nawet się do tego nie zbliżyliśmy. Żadne z nas nie było w długotrwałym związku. Inni ludzie po dwudziestce uczą się, co to jest miłość i związek, a my wciąż kręcimy się w kółko i niczego się nie uczymy. Jesteśmy żałośni. Może właśnie to powinniśmy robić, Dig. Może przynajmniej powinniśmy udawać, że szukamy partnera, z którym chcemy mieć dzieci, nawet jeśli nie chcemy, w ten sposób może wybieralibyśmy nieco mądrzej.
- Ale ja nie lubię kobiet o rozłożystych biodrach.
- Nie bądź śmieszny, Dig. Kobiety nie muszą mieć rozłożystych bioder, żeby rodzić dzieci. Popatrz na Pamelę Anderson - urodziła dwójkę, a wygląda tak, jakby nie mogła urodzić nawet wieszaka. Nie, to bardziej kwestia nastawienia. Chyba powinniśmy spróbować. Rozejrzyj się dookoła. Spójrz na nią. - Wskazała ładną dziewczynę pod trzydziestkę, siedzącą samotnie nad kanapką z bekonem. - Jest niebrzydka, ma piękne włosy, jest szczupła i najprawdopodobniej samotna. Założę się, że gdybyś chciał się z nią umówić, zgodziłaby się.
- Tak, ale dlaczego? Dlaczego jest samotna? Skoro jest taka wspaniała, dlaczego nie dzieli się z kimś swoją kanapką?
- Boże, nie wiem. Może właśnie z kimś zerwała, może rzuciła swojego faceta, bo za bardzo słodził herbatę. Może jest równie kiepska jak my.
Wtedy do kawiarni weszła inna dziewczyna i twarz dziewczyny z kanapką natychmiast się rozjaśniła. Obie kobiety przywitały się ciepło pocałunkiem w usta i Nadine ujrzała, jak łączą nogi pod stołem.
- A może jest lesbijką. Zresztą nie o to chodzi. Chodzi o to, że mamy po trzydzieści lat, jesteśmy zdrowi, mamy mieszkania, samochody, pracę i pewne zabezpieczenie, oboje jesteśmy niewiarygodnie miłymi ludźmi, ale pewnego ranka obudzimy się i odkryjemy, że zostaliśmy całkiem sami. Wszyscy nasi przyjaciele będą mieli wielkie, zabałaganione domy pełne nastolatków, wnuków i hałasu, będą przygotowywali wesela, jeździli na matury, rozmawiali o osiągnięciach swoich dzieci i wysyłali je w świat, a my będziemy sami, ty w swoim chorobliwie czystym mieszkaniu, ja z ułożonymi w stosiki czasopismami z ostatnich pięćdziesięciu lat, i zostaną nam tylko wspomnienia tego, jak to było w młodości. To nie tak. Ja tego nie chcę. A możemy tego uniknąć, tylko jeśli coś zrobimy, i to natychmiast.
Dig przez cały czas kiwał głową, a teraz wyciągnął rękę do Nadine.
- Zgadzam się - powiedział. - I myślę, że powinniśmy zawrzeć umowę. Ja zacznę się rozglądać za dojrzalszą kobietą, a ty za facetem, który odpowiada twoim standardom.
- A pierwsza osoba, która zacznie się spotykać z przyzwoitym mężczyzną albo przyzwoitą kobietą, dostanie… dostanie… - Nadine szybko doszła do wniosku, że Dig nie rozpozna "prawdziwej" kobiety, nawet gdyby zdzieliła go w łeb torebką. Uśmiechnęła się i wyciągnęła rękę - …sto funtów.
Dig uniósł brwi tak wysoko, że niemal dotknęły jego włosów, ale potrząsnął ręką Nadine.
- Dobrze - powiedział. - W porządku. Sto funtów dla pierwszej osoby, która zacznie spotykać się z kimś przyzwoitym.