Ulubiona gra

  • szt.
  • 25,00 zł
  • Niedostępny

PIERWSZA POWIEŚĆ JEDNEGO Z NAJSŁYNNIEJSZYCH ARTYSTÓW NASZYCH CZASÓW W tej niezapomnianej książce Leonard Cohen odmalowuje młodość i wczesny wiek męski Lawrence'a Breavmana, jedynego syna starej żydowskiej rodziny w Montrealu. Dla Breavmana życie składa się z oślepiających barw, z szeregu ruchomych obrazów przepuszczanych przez projektor na zwiększonych obrotach: na wpół pojęta śmierć ojca, młodzieńcze gry miłości i wojny z nieskończoną ilością odmian wyobraźni i okrucieństwa; potajemne eksperymenty z hipnozą; całonocne eskapady z Krantzem, ukochanym towarzyszem i powiernikiem. Później, na studiach Breavman odbywa pokutę przez pracę fizyczną, ale w końcu ucieka do Nowego Jorku. Chociaż kochał ciała wielu kobiet, dopiero po spotkaniu Shell, Breavman odkrywa totalność miłości, jej wymagania... i godzi się z ofiarami, które musi ponieść. *** "Czy istnieje kanadyjska powieść równie fascynująca i równie dobrze oddająca niepokoje młodego wieku, jak Buszujący w zbożu J.D. Salingera? Absolutnie! Pierwsza powieść Leonarda Cohena - Ulubiona gra! To jedna z dziesięciu najlepszych powieści kanadyjskich..." "Globe and Mail" *** "Ulubiona gra to książka pełna moralnej odwagi, intymna i zachwycająca... Leonard Cohen ani na chwilę nie schodzi z najwyższego poziomu poetyckiego rzemiosła". "The Observer" Leonard Cohen urodził się w Monteralu w 1934 roku. Jego kariera artystyczna rozpoczęła się w 1956 roku wraz z publikacją Let Us Compare Mythologies; w ciągu następnych trzydziestu lat opublikował jedenaście książek (2 powieści i 9 tomów poezji; Ulubioną grę opublikowano w oryginale w roku 1966). Nagrał kilkanaście płyt, stając się jednym z najbardziej wpływowych artystów w Kanadzie, Stanach Zjednoczonych i Europie.

Rok wydania: 2003
Stron: 240
Oprawa: broszura
Format: 125/183
Pakowanie: 20
Tłumacz: Paweł Lipczyc

Fragment tekstu:


Mojej matce

 

Jak mgła nie bliźni
Zielonego zbocza góry,
Moje ciało nie zabliźni
Twojej gładkiej skóry.

Gdy wiatr z wyciem się spotyka,
Co nam pozostaje?
Właśnie tak się spotykamy,
Odwracamy, zasypiamy.

Tak jak wiele nocy przetrwa
Brak księżyca i brak gwiazd,
Ty i ja przetrwamy,
Gdy nie będzie nas.

 

KSIĘGA I

1

Breavman zna dziewczynę imieniem Shell, która w przekłutych uszach nosiła długie, filigranowe kolczyki. Przekłucia się jątrzyły, więc teraz Shell ma na każdym płatku uszu maleńką bliznę. Breavman odkrył blizny za włosami.
Kula wbiła się w ramię jego ojca, kiedy wychynął z okopów. Myśl o ranie odniesionej na polu bitwy pociesza człowieka cierpiącego na chorobę wieńcową.
Na prawej skroni Breavman ma bliznę po ranie, którą Krantz zadał mu łopatą. Różnica zdań w kwestii bałwana. Krantz chciał zrobić oczy z żużlu. Breavman był i nadal jest przeciwny wykorzystywaniu obcych materiałów do ozdoby bałwanów. Żadnych wełnianych szalików, kapeluszy, okularów. Podobnie sprzeciwia się wtykaniu marchewek w usta wydrążonych dyń czy przytwierdzaniu ogórkowych uszu.
Matka Breavmana uważała całe swoje ciało za bliznę narosłą wokół wcześniejszej doskonałości, której szukała w lustrach, oknach i deklach kół samochodowych.
Dzieci pokazują blizny jak medale. Kochankowie traktują blizny jak sekrety do ujawniania. Blizna wydarza się wtedy, gdy słowo staje się ciałem.
Łatwo jest pokazać ranę, dumne blizny z pola walki. Trudno jest pokazać pryszcz.

2
Młoda matka Breavmana polowała na zmarszczki za pomocą dwóch dłoni i lustra powiększającego.
Kiedy znalazła zmarszczkę, konsultowała się z baterią olejków i kremów porozstawianych na szklanej tacy, potem wzdychała. Zmarszczka zostawała namaszczona bez wiary w powodzenie.
- To nie jest moja twarz, nie moja prawdziwa twarz.
- Gdzie jest twoja prawdziwa twarz, mamo?
- Spójrz na mnie. Czy ja tak wyglądam?
- Gdzie ona jest, gdzie jest twoja prawdziwa twarz?
- Sama nie wiem, w Rosji, kiedy byłam małą dziewczynką.
Breavman wyciągnął wielki atlas z półki i upadł wraz z nim. Przewracał kartki jak poszukiwacz złota, aż znalazł ją, całą Rosję, jasną i bezkresną. Breavman pochylał się, klęcząc nad odległościami, aż oczy zaszły mu mgłą, a jeziora, rzeki i nazwy zlały się w niewiarygodną twarz, mroczną, piękną i ulotną.
Służąca musiała zaciągnąć go na kolację. Kobieca twarz unosiła się nad srebrem i jedzeniem.


3
Ojciec Breavmana przebywał głównie w łóżku albo pod szpitalnym namiotem. Kiedy był na chodzie, kłamał.
Brał laskę bez srebrnej obrączki i prowadził syna na górę Royal, do starożytnego krateru. W łagodnym, trawiastym zagłębieniu, gdzie dawniej wrzała lawa, leżały dwie armaty - jedna żelazna, druga kamienna. Breavman chciał dłużej podumać nad przemocą zaklętą w tym miejscu.
- Wrócimy tu, kiedy poczuję się lepiej.
Jedno kłamstwo.
Breavman nauczył się poklepywać nozdrza koni uwiązanych obok Chalet, podawać im kostki cukru na otwartej dłoni.
- Pewnego dnia wybierzemy się na przejażdżkę.
- Przecież ledwo oddychasz.
Tego wieczoru ojciec przewrócił się na upstrzoną flagami mapę, na której planował wojnę, macając w poszukiwaniu kapsułek, które chciał przełamać i wdychać.


4
Oto film pełen ciał należących do jego rodziny.
Ojciec Breavmana kieruje kamerę na wysokich i poważnych wujów, z butonierkami w ciemnych klapach, którzy podchodzą zbyt blisko i rozpływają się w nieostrości.
Żony wujów wyglądają formalnie i smutno. Matka Breavmana cofa się, namawiając ciotki do wyjścia przed obiektyw. Z tyłu tej sceny jej uśmiech i ramiona flaczeją. Myśli, że już jej nie widać.
Breavman zatrzymuje film, żeby przyjrzeć się matce, a wtedy jej twarz pożera rozrastająca się plama z pomarańczowym brzegiem; taśma się topi.
Babcia Breavmana siedzi w cieniu kamiennego balkonu, a ciotki pokazują jej niemowlęta. Srebrny serwis do herbaty lśni przepysznie we wczesnym Technicolorze.
Dziadek dokonuje przeglądu szeregu dzieci, ale nieruchomieje podczas aprobującego skinienia głową i pada ofiarą pomarańczowego płomienia.
Usiłując dokopać się do historii, Breavman niszczy film.
On oraz jego kuzynowie prowadzą drobne, dżentelmeńskie potyczki. Dziewczęta dygają. Wszystkie dzieci są zachęcane do skakania, jedno po drugim, przez chodnik.
Na słońce wprowadzają nieśmiałego, wdzięcznego ogrodnika, żeby został uwieczniony w towarzystwie państwa.
Batalion żon zostaje wypchnięty do przodu i zdziesiątkowany przez krawędź ekranu. Matka znika pierwsza.
Nagle na ekranie pojawiają się buty i nieostra trawa - to ojciec potyka się, ścięty kolejnym atakiem.
- Na pomoc!
Zwoje taśmy filmowej palą się u stóp Breavmana. On tańczy, dopóki nie uratują go niania i służąca, a matka go nie ukarze.
Film toczy się dzień i noc. Ostrożnie, moja krwi, ostrożnie.


5
Breavmanowie założyli i przewodniczyli większości instytucji, dzięki którym żydowska społeczność Montrealu należy dziś do najpotężniejszych na świecie.
Po mieście krąży dowcip: Żydzi są sumieniem świata, a Breavmanowie są sumieniem Żydów.
- A ja jestem sumieniem Breavmanów - dodaje Lawrence Breavman. - W zasadzie jesteśmy jedynymi Żydami, jacy pozostali. Jesteśmy superchrześcijanami, pierwszymi obywatelami z obciętymi końcówkami.
Obecnie panuje obawa - przy założeniu, że ktokolwiek zada sobie trud, by ją wyrazić - że Breavmanowie weszli w fazę schyłkową.
- Uważajcie, bo wasze dzieci zaczną mówić z akcentem - przestrzega Lawrence Breavman swoich kuzynów na kierowniczych stanowiskach.
Dziesięć lat temu Breavman spisał Kodeks Breavmana:
Jesteśmy wiktoriańskimi dżentelmenami wyznania mojżeszowego.
Nie możemy być pewni, ale przypuszczamy, że wszyscy inni Żydzi z pieniędzmi zdobyli je na czarnym rynku.
Nie chcemy wstępować do chrześcijańskich klubów ani osłabiać krwi małżeństwami w obrębie rodziny. Chcemy, by postrzegano nas jako równych, zjednoczonych poprzez klasę, wykształcenie, władzę, wyróżniających się rytuałami domowymi.
Odmawiamy rezygnacji z obrzezania.
Zostaliśmy ucywilizowani pierwsi i pijemy mniej, parszywa bando przechlanych krwiopijców.

6
Szczur jest bardziej żywy niż żółw.
Żółw jest powolny, zimny, mechaniczny, prawie zabawka, skorupa z nogami. Śmierć żółwia nic nie znaczy. Za to biały szczur jest szybki i ciepły w swoim pokrowcu skóry.
Krantz trzymał szczura w obudowie radia. Breavman trzymał swojego w wysokiej puszce po miodzie. Krantz wyjechał na wakacje i poprosił Breavmana, żeby zaopiekował się jego gryzoniem. Breavman wrzucił go do swojego.
Karmienie szczurów to praca. Trzeba zejść do piwnicy. Breavman zapomniał o tym na pewien czas. Potem nie chciał myśleć o puszce po miodzie i omijał schody do piwnicy.
W końcu zszedł tam, a z puszki dobywał się straszliwy smród. Breavman chciałby, żeby wciąż była pełna miodu. Zajrzał do puszki i zobaczył, że jeden szczur wyżarł większą część brzucha drugiego. Breavmana nie obchodziło, które zwierzę było jego. Kiedy żywy szczur skoczył na niego, zrozumiał, że stworzenie oszalało.
Trzymając puszkę z dala od siebie z powodu smrodu, Breavman napełnił ją wodą. Martwy szczur pływał po powierzchni, z wygryzioną dziurą między żebrami a tylnymi łapkami. Żywy szczur skrobał w ścianę puszki.
Breavmana zawołano na lunch, który zaczął się od szpiku. Ojciec wystukiwał go z kości, która pochodziła od zwierzęcia.
Kiedy ponownie zszedł do piwnicy, oba szczury unosiły się na wodzie. Breavman opróżnił puszkę na podjeździe i napełnił śniegiem. Potem zwymiotował i zasypał wymiociny śniegiem.
Krantz się wściekł. Chciał przynajmniej zrobić pogrzeb, ale nie mogli znaleźć szczurów z powodu obfitych opadów śniegu.
Z nadejściem wiosny zaatakowali wysepki brudnego śniegu na podjeździe. Nic. Krantz stwierdził, że w zaistniałej sytuacji Breavman jest mu winien pieniądze za białego szczura. Przecież pożyczył mu swojego, a potem nie dostał nawet szkieletu. Breavman odparł, że szpital nie płaci, kiedy ktoś w nim umiera. Krantz powiedział, że kiedy coś komuś pożyczasz i ten ktoś to zgubi, musi zapłacić. Breavman zauważył, że jeśli to coś żyje, to nie jest rzeczą, zresztą kiedy zaopiekował się szczurem Krantza, wyświadczył mu przysługę. Krantz odparł, że zabicie szczura było ładną przysługą, po czym pobili się na mokrym żwirze. Potem poszli do miasta kupić nowe szczury.
Szczur Breavmana uciekł i zamieszkał w schowku pod schodami. Breavman świecił mu w oczy latarką. Przez kilka dni sypał pod drzwiami dmuchaną pszenicę, którą szczur chrupał, ale potem Breavmanowi się odechciało.
Z nadejściem lata, kiedy zdejmowano okiennice i żaluzje, jeden z mężczyzn znalazł mały, porośnięty kępkami sierści szkielecik. Wrzucił go do pojemnika na śmieci.
Po odejściu mężczyzny Breavman wydobył szkielecik i pobiegł do Krantza. Powiedział, że to jest szkielet pierwszego szczura, więc jeśli Krantz chce, może wyprawić mu pogrzeb. Krantz odparł, że nie potrzebuje starego, cuchnącego szkieletu, bo ma żywego szczura. Breavman stwierdził, że w takim razie  wszystko jest w porządku, i Krantz musi przyznać, że są kwita. Krantz przyznał.
Breavman pochował szkielecik pod klombem bratków, skąd jego ojciec każdego ranka zrywał jeden do butonierki. Od tej pory Breavman wąchał bratki z nowym zainteresowaniem.


7
Wróć, sroga Bertho, wróć i zwab mnie na drzewo tortur. Zabierz mnie z sypialni łatwych kobiet. Pobierz pełną opłatę. Dziewczyna, którą miałem zeszłej nocy, zdradza mężczyznę, który opłaca jej czynsz.
Tymi słowami Breavman przywoływał ducha Berthy w wiele poranków między dwudziestym a trzydziestym rokiem życia.
Później jego kości na powrót osiągają szerokość kości kurczaka. Nos kurczy się od imponującej semickiej wydatności do dziecięcej, gojowskiej skromności. Włosy na ciele zanikają z biegiem lat jak potępiona oaza. Breavman jest na tyle lekki, by podciągać się na drążku i gałęziach jabłoni. Japońce i Niemcy nie mają racji.
- Zagrasz, Bertho?
Breavman wspiął się za nią na niebezpieczne partie drzewa.
- Wyżej! - domaga się Bertha.
Nawet jabłka się trzęsą. Słońce pada na jej flet, na chwilę zmieniając polerowane drewno w chrom.
- Teraz?
- Najpierw musisz powiedzieć coś o Bogu.
- Bóg jest dupkiem.
- O, ale się wysiliłeś. Nie będę grała za coś takiego.
Niebo jest błękitne, chmury płyną. Wiele mil pod nimi na ziemi gniją owoce.
- Piepszyć Boga.
- Coś okropnie, strasznie brzydkiego, przekleństwo przekleństw.
- Pieprzyć Boga!
Czeka, aż ognisty wiatr uniesie go z gałęzi i zostawi w kawałkach na trawie.
- Pieprzyć BOGA!
Breavman dostrzega Krantza, który leży obok zwiniętego węża ogrodowego, wyplątując piłkę baseballową.
- Hej, Krantz, posłuchaj tego: PIEPRZYĆ BOGA!
Breavman jeszcze nigdy nie słyszał, by jego głos brzmiał tak czysto. Powietrze to mikrofon.
Bertha zmienia niepewną pozycję, żeby uderzyć go fletem w policzek.
- Paskuda!
- To był twój pomysł.
Bertha uderza go znowu świątobliwie, po czym spada przez gałęzie, strącając jabłka. Spada w zupełnym milczeniu.
Krantz i Breavman przyglądają się jej przez sekundę, zwiniętej w pozycji, jakiej nigdy nie osiągnęłaby na sali gimnastycznej. Nie naruszone okulary w stalowych oprawkach dodatkowo znieczulają słodką, saksońską twarz Berthy. Ostra kość ramienia uciekła spod skóry.
Po odjeździe karetki Breavman szepnął:
- Krantz, w moim głosie jest coś wyjątkowego.
- Wcale nie.
- Naprawdę. Potrafię wywoływać różne rzeczy.
- Odbiło ci.
- Chcesz posłuchać, co postanowiłem?
- Nie.
- Obiecuję nie odzywać się przez tydzień. Obiecuję nauczyć się grać na flecie. Dzięki temu liczba ludzi, którzy umieją grać, pozostanie taka sama.
- Jaka z tego korzyść?
- To oczywiste, Krantz.


8
Ojciec postanowił wstać z krzesła.
- Mówię do ciebie, Lawrence!
- Twój ojciec mówi do ciebie, Lawrence - przetłumaczyła matka.
Breavman podjął ostatnią, desperacką próbę pantomimy.
- Posłuchaj, jak twój ojciec oddycha.
Starszy Breavman obliczył nakład energii, podjął ryzyko i wierzchem dłoni uderzył syna w twarz.
Nie miał na tyle opuchniętych warg, by nie móc ćwiczyć Old Black Joe.
Powiedzieli, że Bertha przeżyje, ale Breavman nie zrezygnował. Będzie jednym więcej.


9
Japońce i Niemcy byli pięknymi wrogami. Mieli wystające zęby albo okrutne monokle, a rozkazy wydawali łamaną angielszczyzną, śliniąc się obficie. Rozpętali wojnę, bo taką mieli naturę.
Statki Czerwonego Krzyża trzeba zbombardować, wszystkich spadochroniarzy skosić z karabinów maszynowych. Wrogowie nosili sztywne mundury, ozdobione trupimi czaszkami. Nie przestawali jeść i wyśmiewali błagania o litość.
Wszystkim ich wojennym poczynaniom, widzianym w zbliżeniu, towarzyszyła perwersyjna radość.
Najlepsze było to, że torturowali. Po to, by wyciągnąć sekrety, robić mydło, ku przestrodze bohaterskim miastom. Nic nie fascynuje dziecka bardziej niż opowieść o torturach. Z najczystszym sumieniem, z patriotyczną intensywnością dzieci marzyły, rozmawiały, odgrywały orgie fizycznej przemocy. Spuszczona z uwięzi wyobraźnia udawała się na rekonesans z Kalwarii do Dachau.
Europejskie dzieci głodowały i patrzyły, jak ich rodzice snują plany i umierają. My tutaj dorastaliśmy z zabawkami w postaci biczyków. Dzieci wojny - wczesna przestroga dla naszych przyszłych przywódców.


10
Mieli Lisę, mieli garaż, potrzebowali czerwonego sznurka, czerwonego sznurka zamiast krwi.
Nie mogli wejść do tego głębokiego garażu bez czerwonego sznurka.
Breavman przypomniał sobie o zwoju.
Kuchenna szuflada znajduje się o krok od pojemnika na śmieci, który znajduje się o krok od pojemnika na śmieci przed garażem, który znajduje się o krok od automatycznych śmieciarek o karoseriach jak pancerniki, które znajdują się o krok od tajemniczych, cuchnących wysypisk nad Rzeką Świętego Wawrzyńca.
- Szklaneczkę pysznego mleka czekoladowego?
Wolałby, żeby matka okazała nieco szacunku naprawdę ważnym sprawom.
Och, to jest najdoskonalsza kuchenna szuflada, nawet jeśli strasznie ci się spieszy.
Obok pudełka ze splątanymi sznurkami walają się ogarki świec pozostałe po latach kolacji szabasowych, przechowywane na wypadek huraganów; mosiężne klucze do zamków, które już wymieniono (trudno jest wyrzucić coś równie precyzyjnego i wycyzelowanego jak metalowy klucz); proste pióra ze stalówkami powalanymi atramentem, które można by oczyścić, gdyby ktoś zadał sobie trud (matka wydała polecenie służącej); wykałaczki, których nigdy nie używali (zwłaszcza do czyszczenia zębów); zepsute nożyczki (nowe trzymano w innej szufladzie: po dziesięciu latach nadal mówiono o nich "nowe nożyczki"); sparciałe gumki od weków (marynowane pomidory, zielone, paskudne, obciągnięte skórą), klamki, nakrętki, wszystkie domowe odpadki strzeżone przez chciwość.
Breavman szperał po omacku w pudełku ze sznurkami, ponieważ szuflady nie dało się wysunąć całkowicie.
- Ciasteczko, kawałeczek miodownika, jest też pełna paczka makaroników!
O, jasnoczerwony!
Pręgi tańczą po urojonym ciele Lisy.
- Truskawki - wołała matka, jakby na pożegnanie.
Dzieci wchodzą do garażów, stodół i na strychy w taki sam sposób jak do wielkich sal i kaplic rodzinnych. Garaże, stodoły i strychy zawsze są starsze niż domy, do których przylegają. Panuje w nich szacowna atmosfera przepastnych kuchennych szuflad. Są przyjaznymi muzeami.
W środku panował mrok, pachniało smarem i zeszłorocznymi liśćmi, które rozpadały się pod ich stopami.
- Jesteś Amerykanką - powiedział Krantz.
- Nie jestem - zaprotestowała Lisa.
- Owszem, jesteś Amerykanką - powiedział Breavman. - Dwóch na jedną.
Ostrzał Breavmana i Krantza był niezwykle ostry. Rozkładając ręce, Lisa wykonała śmiały manewr w ciemności.
- Tatatatatata - jąkały się jej karabiny maszynowe.
Została trafiona.
Lisa runęła w dół imponującym lotem nurkowym, w ostatniej chwili wyskoczyła z maszyny. Kołysząc się ze stopy na stopę, spływała z nieba, patrzyła w dół, wiedząc, że jej godzina wybiła.
Ona jest tancerką doskonałą, pomyślał Breavman.
Lisa patrzyła na nadchodzącego Krantza.
- Achtung. Heil Hitler! Jesteś więźniem Trzeciej Rzeszy.
- Połknęłam plany.
- Mamy sfoje metoty.
Kładą ją na sienniku twarzą w dół.
- Tylko w pupę.
Kurczę, są białe, są jędrnie białe.
Bezboleśnie okładają jej pośladki czerwonym sznurkiem.
- Odwróć się - rozkazał Breavman.
- Umawialiśmy się: tylko w pupę - zaprotestowała Lisa.
- Tak było ostatnim razem - przypomniał legalista Krantz.
Lisa musiała zdjąć także górę, siennik zniknął spod niej, a ona - w jesiennym półmroku garażu - unosiła się pół metra nad kamienną podłogą.
O rany, rany, rany.
Breavman nie skorzystał ze swojej kolejki chłosty. Ze wszystkich porów skóry Lisy wyrastały białe kwiaty.
- Co z nim jest? Ubieram się.
- Trzecia Rzesza nie będzie tolerować niesubordynacji - ostrzegł Krantz.
- Czy powinniśmy ją przytrzymać? - spytał Breavman.
- Narobiłaby strasznego hałasu - odparł Krantz.
Teraz, po skończonej grze, kazała im się odwrócić, bo chciała nałożyć sukienkę. Słońce, które wpuściła, wychodząc, zamieniło ten garaż w zwyczajny garaż. Siedzieli w milczeniu, czerwony bicz gdzieś się zawieruszył.
- Chodźmy, Breavman.
- Ona jest doskonała, prawda, Krantz?
- Co w niej jest takiego doskonałego?
- Widziałeś ją. Jest doskonała.
- Na razie, Breavman.
Breavman wyszedł za Krantzem na podwórze.
- Ona jest doskonała, nie widziałeś?
Krantz zatkał uszy palcami. Przechodzili obok Drzewa Berthy. Krantz puścił się biegiem.
- Była naprawdę doskonała, musisz przyznać, Krantz.
Krantz był szybszy.