Byt i myśl t. II: U podstaw negatywistycznej metafizyki unitarnej- Wieczność i zmiana

  • szt.
  • Cena katalogowa: 39,90 zł
  • Rabat: -13,96 zł (35 %)
  • 25,94 zł

Uwaga! Książka posiada lekkie rysy na okładce.

 

Filozofując, zazwyczaj sądzimy, że jest jeden świat fizyczny (monizm), nadbudowany nad rzeczami (substancjalizm), wyposażonymi wyłącznie we właściwości pozytywne (pozytywizm metafizyczny), w regularny sposób powiązane ze sobą (kazualizm). Nic dziwnego: taka wizja rzeczywistości podyktowana jest przez praktykę życiową ludzi. Poddaje się jej na ogół nauka (zwłaszcza tradycyjna), a za nią filozofia (zwłaszcza współczesna). Wyjątek czynimy tylko dla siebie samych. To człowiek, i tylko on, ma być zdolny do "kreowania" niebywałych światów w swoim "umyśle" (mentalizm). A jego doświadczenie ma być - jedyne - zdolne do rozpoznania, co z tego, co "stworzyliśmy", pokrywa się z "rzeczywistością" (empiryzm). Wolno przypuszczać, że wszystkie te poglądy są fałszywe. Ale nawet jeśli tak nie jest, warto wyobrażać sobie alternatywne wizje rzeczywistości - poza tą, którą dyktuje nam nasza praktyka życiowa (i nasza pycha). Książka ta usiłuje obmyślić jedną z możliwych alternatyw, zwaną metafizyką unitarną. Próbuje również - przepatrując tradycyjne trudności filozoficzne, a także sięgając po inspiracje do innych dziedzin, m.in. do poezji metafizycznej i filozoficznych założeń teologii apofatycznej i taoizmu - argumentować, że zadanie takie jest mniej fantastyczne, niż mogłoby się zdawać. Mniej fantastyczne, nic więcej.
Tom pierwszy hipotetycznie przedstawiał pewną strukturę właściwą światom w uniwersum unitarnym (model I szkicowanej metafizyki), z pewnej definicji istotności wywodził istnienie absolutu (model II), pokazywał, na czym polega konieczność przyczynowości w tym uniwersum (model III). Niniejszy tom usiłuje wykazać, że w uniwersum unitarnym prawdą jest teza Hegla o logicznej sprzeczności wszelkiej zmiany (model IV), czas jest zlokalizowany w wąskim tylko, niezmiennym obszarze tego uniwersum (model V) i przeistacza się w wieczność, która jest zmienna (model VI).

Rok wydania: 2004
Stron: 528
Oprawa: broszura
Format: 145/205
Pakowanie: 14

Fragment tekstu:

 

PRZEDMOWA DO TOMU II

 

Pisanie latami książek wielotomowych ma swe jasne i ciemne strony. Do pierwszych należy możliwość systematycznego rozwijania koncepcji bez skrótów i prześlizgów, nie do uniknięcia w najobszerniejszych artykułach czy nawet w monografiach. Do drugich to, że w miarę upływu czasu oczywiste się staje nawet dla autora, iż na wcześniej zapisanych stronach możliwości tej należycie nie wykorzystał.
Tak też stało się w przypadku tej książki. Zamysłem wszelkiej metafizyki unitarnej jest - jak to już objaśniałem (cf. tom I, II.I2(1),(5))1 - zniesienie metafizycznych podziałów ad hoc (umownie: "rozbiorów platońskich"):

1)  ciała - obiekty pozacielesne,
2)  idee - konkrety,
3)  byty absolutne - byty przyrodzone,
4)  przedstawienia myślowe - byty przedstawiane,
5)  byty kulturowe - byty naturalne (a szczególnie: znaki - ich desygnaty),

a to poprzez odnalezienie jednorodnego uniwersum metafizycznego, w którym możliwe jest wskazanie kryteriów pozwalających na wyodrębnienie tych podziałów w ramach owego uniwersum (a tym samym przekształcenie "rozbiorów" w podziały w sensie logicznym, a zarazem podziały metafizycznie naturalne). W tomie I zaproponowany został pewien sposób zniesienia rozbioru drugiego (w ramach modelu I budowanej tu metafizyki)  i rozbioru trzeciego (w ramach modelu II tejże). Tom planowany jako drugi miał niejako en passant znieść rozbiór pierwszy i zająć się głównie czwartym i piątym, a więc unitarną filozofią umysłu i kultury.
Rozbiór pierwszy okazał się wszakże, wbrew moim wstępnym pomysłom i szkicom, dalece mniej podatny na zabieg zniesienia niż dwa następne. Przyczyna tkwiła w pojęciu ciała, a raczej w mojej "przedustawnej" (a słabo, jak się okazało, uzasadnionej) wierze w to, że obiegowe poglądy metafizyczne dotyczące struktury ciał dadzą się bezkolizyjnie - po parafrazie połączonej z eksplikacją, a co najwyżej po jakichś dopełnieniach i/lub korektach - wprowadzić do negatywistycznej metafizyki unitarnej. Intencją moją było, mówiąc dokładniej, postąpić tak samo jak ongi przy budowie ontologii kategorialnej (1977, 1978, t. II): niejako zrekompensować, a przez to uwiarygodnić nieodzowne dziwności pierwszych trzech, całkiem ogólnych, tj. dotyczących całej bytowości (= Całości najbardziej wyidealizowanej), modeli, pokazując, że oparta na nich koncepcja jest w stanie inkorporować zupełnie standardowe intuicje metafizyczne dotyczące bardziej specjalnych terenów metafizycznych. Nie udało się, i to w żadnym bodaj ważniejszym punkcie. Wszystkie stereotypy metafizyczne - o zmienności ciał w czasie, ich zanurzeniu w przestrzeni, nicościowym (i/lub neutralistycznym) początku ewolucji bytowości itd. - z którymi przystępowałem do tej pracy i które gotów byłem jeno starannie eksplikować, nie naruszając ich rdzenia myślowego - całkowicie, jak się okazało, zawodzą. Nie utrzymuję, że "zawodzą w Rzeczywistości" - o tej wiem tyle co każdy z Czytelników, a więc nic. Zawodzą w jedynym refleksie Rzeczywistości, do którego mam jako taki (a więc z tolerancją na subiektywne błędy, jakich się z pewnością też dopuszczam) dostęp: w wieloświatowym, atrybutywistycznym i negatywistycznym uniwersum unitarnym, o którym mowa w tomie I.

Przyda się tu jakiś przykład, choć z oczywistych względów może on być przedstawiony tylko ogólnikowo. Oto sądziłem, że zwykłe kategorie temporalne dadzą się bez większych kłopotów przenieść z rzeczy na elementy uniwersum unitarnego i wstępna konstrukcja - niewiele odbiegająca od znanej konstrukcji Russella - w tym właśnie kierunku została przeprowadzona. Dopóki wyjściowe pojęcie temporalne (relacja później niż) było traktowane jako dodatkowe pojęcie pierwotne, wszystko zdawało się w porządku. Kiedy jednak przyszło do zdefiniowania wyjściowego pojęcia temporalnego - a więc wykorzystania zasadniczej idei Russella-Reichenbacha - w terminach przyczynowości negatywistycznie pojętej, okazało się, że ta standardowa konstrukcja załamuje się w podstawowych punktach. Konstrukcja unitarna zaś prowadzi do wniosku, że sytuacje uniwersum unitarnego nie są bynajmniej zanurzone w czasie bytowości w taki sposób jak rzeczy (czy zdarzenia) uniwersum standardowego zanurzone są - wedle typowych ujęć - w czasie fizycznym przyrody. Pewnego typu sytuacje (negatywy) tkwią bowiem z zasady w bezczasie, a sytuacje pozostałych typów (neutra, a nadto sytuacje molekularne) pozostają poza czasem i bezczasem naraz, a więc w pozaczasie. Sfera poza-czasu obejmuje więc ogromną większość bytowości i to terytoria dla niej najważniejsze: nie tylko sytuacje tautologiczne (niezmienniki wszelkich światów), ale i kontrtautologiczne i generalnie sferę enigmy oraz sytuacje neutralne (sfera pozaczasowa), a przede wszystkim sferę negatywów (sfera bezczasu). Czas okazuje się ograniczony do pozytywnego ułomka elementarnej podstawy bytowości. I wszystko to daje się w prosty sposób dedukcyjnie - jeśli nie pobłądziłem w dowodach - wykazać na podstawie zawartości modeli I-III oraz definicji kolejnych podstawowych kategorii metafizycznych (zmiana w modelu IV, następstwo temporalne w modelu V). Natomiast roszczenia metafizyki nowożytnej do lokowania czasu w centrum bytu (przypomnijmy sobie tytuł najważniejszego dzieła Heideggera) oparte są na ludzkich złudach co do miejsca, jakie człowiek zajmuje w strukturze Rzeczywistości. Że antropocentryzm musi być złudny, przekonamy się w tomie III. Że jest naprawdę złudny, przekonamy się w tomie IV poświęconym statusowi bytu ludzkiego.
Oto przykładowa ilustracja tego, co stało się w pracy nad dalszymi modelami IV-VI metafizyki unitarnej wyłożonymi w tej książce. Stało się tak nie dlatego, że postanowiłem epatować społeczność filozoficzną. Chciałem akurat skończyć z dalszą produkcją metafizycznych dziwności, by jak najszybciej przejść do budowy unitarnej filozofii umysłu i kultury. Jeśli więc konstrukcja czasu zawiera tezy dziwaczne - a zawiera - to dlatego po prostu, że tak być musi, bo wynikają one z tez modeli II i III i z definicji następstwa temporalnego w terminach negatywistycznie pojętej przyczynowości.

Tak czy inaczej, rzekomy "Autor" musiał się nagiąć do uniwersum unitarnego, a raczej to ono go przygięło, produkując dziwności nowe, wśród nich i tę, że struktura pospolitych ciał jest nieporównanie bardziej złożona niż struktura absolutu. Oto bowiem (zgrubna) charakterystyka pojęciowa absolutu  w modelu I: absolut to świat złożony wyłącznie z sytuacji negatywnych (nicość). W modelu II zyskuje ona interpretację esencjalistyczną: absolut to świat rozpięty na zbiorze atrybutów, z których każde dwa są wzajemnie totalnie istotne dla siebie. A w modelu III charakterystyka ta przybiera kształt: absolut to świat, którego każde dwie sytuacje pozostają ze sobą w obustronnym związku przyczynowym. Charakterystyki te prowadzą do ważkich filozoficznie konsekwencji - absolut istnieje; istnienie absolutu (nicości) można wykazać na mocy quasi-Anzelmiańskiego dowodu ontologicznego; absolut istnieje najmocniej - stosunek sytuacji istniejących do ogółu subsystujących jest tu jednością; absolut istnieje w szczególności mocniej niż tak zwany świat aktualny, w którym jesteśmy z Czytelnikiem osadzeni (tak nam się przynajmniej zdaje - co do mnie wszakże to wiarę tę wygaszę w sobie już w tomie następnym). Mimo to wszystko prostota tych charakterystyk jest jednak uderzająca, i trudno ją porównywać ze złożonością budowy - zwyczajnych dla zdrowego rozsądku, a metafizycznie nadzwyczajnych - ciał.
Nie było, słowem, rady. Okazało się, że trzeba w dziwnościach - czy raczej za nimi - brnąć dalej i dalej. A rezultat tego faktu duchowego jest faktem jak najbardziej dziś namacalnym: rozbiorowi pierwszemu poświęcić musiałem dwa tomy. Niniejszy tom przygotowuje, a następny proponuje pewien sposób zniesienia trzeciego "rozbioru platońskiego". Dopiero tom IV podejmie problematykę związaną z drugim członem tytułu całej książki.  W związku z tym występujące w tomie I odesłania do "tomu II" należy odtąd rozumieć jako odesłania do "tomu IV".

Tom niniejszy przedstawia w swej warstwie teoretycznej konstrukcję modeli oznaczonych jako IV-VI, a dotyczących zmiany, czasu, bezczasu, pozaczasu i wieczności. W warstwie konstrukcyjnej modele te dość często (choć bynajmniej nie zawsze, co stwierdzam z niekłamaną ulgą) prowadzą do kolejnych tez dziwacznych, aczkolwiek tezy te będą tu wyprowadzane  z wcześniejszych logicznie (hipo)tez tego rodzaju (głównie z tych rozwijających negatywizm metafizyczny w modelach I-III tomu I). Dlatego też - znowu wbrew pierwotnemu zamysłowi - trzeba było w dalszym ciągu  (cf. tomu I, Od autora) rozbudowywać warstwę aplikacyjną, by pokazać,  że tezy dziwne nie pojawiają się w tym tomie ze swawoli sofistycznej, lecz wymuszone są przez "logikę" konstrukcji unitarnej. Podaję przy tym dla każdej z tych tez jakieś przemawiające za nią osobne racje filozoficzne. Tom ten, podobnie jak pierwszy, usiłuje mianowicie pokazywać, że owe trudne do zaakceptowania na gruncie zdrowego rozsądku idee są od strony rzeczowej dopuszczalne, a miejscami może nawet nie gorzej uzasadnione niż standardowe alternatywy. A to dlatego, że dzięki nim uzyskujemy możliwość (nie utrzymuję, że "pewność"!) jakiegoś (nie twierdzę, że "trafnego"!) rozumienia niektórych znanych z dziejów filozofii idei trudnych zgoła do pojęcia, lub też wiodą one do rozwiązania (nie twierdzę, że "prawdziwego",  a tym mniej "jedynie możliwego!") niektórych zagadek rozważanych współcześnie. Te pierwsze - związane raczej z interpretacją koncepcji klasycznych - w tym tomie dominują, stąd poświęciłem nieco miejsca metodologicznym problemom interpretacji koncepcji filozoficznych. Podsumowanie ogólne tych dywagacji - pewien przyczynek do teorii interpretacji filozoficznej - zamieściłem na końcu jako dodatek (ii).
Z kolei dodatek (i) objaśnia intuicje leżące u podstaw najbardziej bodaj kontrowersyjnej z wyjściowych idei metafizyki unitarnej: negatywizmu metafizycznego. Dodatek (iii) ma charakter czysto techniczny, natomiast dodatek (iv) dyskutuje pewną z koncepcji wchodzących w skład modelu V.

Książka ta wykłada więc kolejne po modelach I (struktura bytowości),  II (istotności i istnienia) oraz III (przyczynowości i konieczności) modele negatywistycznej metafizyki unitarnej. Są to modele: IV (zmian i ich sprzeczności), V (czasu) i VI (bezczasu i wieczności). Modele te stanowią, podobnie jak modele I-III z tomu I, pewnego rodzaju strukturę konkretyzacyjną. Pomimo stopniowego uwzględniania coraz większej liczby aspektów Całości struktura modeli I-VI pozostaje stale wysoce abstrakcyjna. Dalsze modele z tomu III mają tę konstrukcję jeszcze skonkretyzować, uwzględniając dodatkowe, a analizowane w filozofii od niepamiętnych czasów (choć współcześnie traktowane raczej z osobna) aspekty Całości. W ostatecznej rachubie chodzi bowiem o to, aby wyprowadzić z całej konstrukcji unitarnej całościowy model ewolucji bytowości interpretującej na pewnym odcinku to, co nazywamy ewolucją Przyrody. Przejście do unitarnej filozofii umysłu/kultury nastąpi więc dopiero w tomie IV.

Wszystkie prawie problemy omawiane w tym tomie, a nie inaczej będzie dalej, dotyczą materii niejasnych, zawiłych i zamazanych. Toteż największą trudnością jest jak zawsze to, by odnaleźć pod nimi jakąś ukrytą prostotę. Tak samo jest zresztą w nauce, aczkolwiek zachodzi tu różnica skali. Tak się złożyło, że drugą połowę lat 70., a także znaczną większość lat 80. minionego wieku spędziłem nad pewną dziedziną graniczną przynależącą raczej do nauki teoretycznej niż do filozofii. I choć nie-Marksowski materializm historyczny też obfitował w tezy dziwne, to muszę wyznać, że stopień trudności problematyki metafizycznej, a więc "wybicia się na dziwności"  i jakiegoś ich usystematyzowania jest nieporównywalnie wyższy - przez ostatnie kilkanaście lat wyzbyłem się wielu kompleksów, jakie analitycznie zorientowani filozofowie nastawieni na analizę nauki bez potrzeby sobie hodują. To zaś - dopowiem od razu - że socjologia teoretyczna nie należy do szczególnie zaawansowanych poznawczo dziedzin nauki, nic nie zmienia: technika pracy teoretycznej jest ta sama, jak nauka długa i szeroka. I jest inna, łatwiejsza do opanowania, replikowalna, dająca poczucie względnej pewności itd. niż technika pracy w filozofii właściwej. Tamte konstrukcje z teorii społeczeństwa też były wielomodelowe, ale każdy model robiło się w sposób zbliżony, niejako jeden produkował drugi, a dziwności raczej się trafiały, niż kumulowały. Tu początek każdego modelu jest nieokreślony i zupełnie nie wiadomo, w jakim kierunku trzeba iść, by wzięty właśnie pod uwagę nowy aspekt Całości generował bardziej pełny, a zarazem filozoficznie interesujący jej obraz. A kiedy już coś tam w uniwersum unitarnym w końcu się skonceptualizowało i wprowadzona zostaje  definicja wiążąca ów nowy aspekt uniwersum w "naturalny" (kolejna zagadka!) sposób z konceptualizacjami z modeli wcześniejszych - i tak pozostaje niepewność, czy nie można było uczynić tego zupełnie inaczej,  a głębiej i/lub prościej, i/lub jaśniej.
W filozofii właściwej - tak mi się przynajmniej zdaje po wielu już latach pracy nad metafizyką unitarną - jedynym właściwie kryterium pozostaje "kryterium zgody po niezgodzie (powszechnej)": wybierz taką konceptualizację, która jest dla ciebie samego a priori najbardziej treściowo nie do przyjęcia2; jest ona akceptowalna, jeżeli potrafisz pokazać, że generuje ona tezy filozoficzne nieoczekiwane także dla innych; pod warunkiem wszakże, iż konceptualizacja ta zachowuje też pewne rzeczowe i wszystkie formalne własności konceptualizacji standardowej. Ale skąd taka reguła się bierze - nie wiem, nie wiem też, czy dałoby się ją jakoś epistemicznie uzasadnić. Metafilozofię stale nie tyle opracowuję, ile wymacuję, szukając jakiegoś usprawiedliwienia dla - naturalnych metafizycznie, jak mi się instynktownie (bo nawet nie "intuicyjnie") zdaje - dziwności. W rezultacie lata pracy biegną i ciągle nie wiem, czy dobrze robię, co robię, a co do klasyków, to nie rozumiem nawet tego, jak robili ze swoich dziwactw swoje wielkie systemy. Skromna próba dorozumienia się tego na materiale samego początku klasyka największego - systemu Hegla - (por. niżej, rozdz. X) pokazała, że to oddzielne, poważne zadanie poznawcze, i bodaj czy nie trzeba byłoby zadania takiego podejmować na nowo w przypadku każdego wielkiego filozofa. Toteż nadal jest w tomie II tak jak w tomie I: wywód teoretyczny przerywany jest dość często uwagami metateoretycznymi, w których bronię kierunku wywodu rzeczowego. Niekiedy bronię się poprzez atak, ale to już kwestia temperamentu. W każdym razie przykro mi, jeśli ktokolwiek poczuje się moimi krytykami urażony, ale doprawdy krytyka zawsze dotyczy rzeczy - konstrukcji pojęć, treści poglądów, założeń, konsekwencji, postaw - nie ludzi.
Nie odkryję niczego nowego, powiadając, że największą trudnością w pracy nad filozofią właściwą (nie mylić z teorio-naukowymi, teorio-społecznymi czy teorio-politycznymi peryferiami filozofii) jest paraliżujące zgoła poczucie najwyższej kontrowersyjności wszelkich proponowanych rozwiązań. Chodzi o kontrowersyjność w stosunku do Rzeczywistości, nie w stosunku do konstruowanego uniwersum metafizycznego. W filozofii tradycyjnej, a i dziś w jej resztkach zwanych z niejasnych powodów "filozofią kontynentalną" kontrowersyjne jest już to, czy uniwersum to jest należycie skonstruowane i co właściwie autor systemu z uniwersum swego systemu w ogóle rozumie. Tę pożałowania godną sytuację zlikwidowała w ubiegłym stuleciu filozofia analityczna powstała niemal równocześnie w Anglii Russella i Moore'a i w Polsce Twardowskiego i Łukasiewicza. Jest wielkim tytułem do chwały szkoły lwowsko-warszawskiej, że doprowadziła analityczny styl filozofowania do szczytów możliwych przy przedwojennym poziomie logiki. I nie znosi tego nawet niewątpliwy fakt metafizycznej - bo już nie epistemologicznej (vide przede wszystkim prace Kazimierza Ajdukiewicza) - trywialności koncepcji metafizycznych budowanych w tej szkole. Być może przesądziła o tym "fragmentaryzacja" problematyki filozoficznej na poszczególne problemy, podproblemy itd., na co słusznie zwraca uwagę Jan Woleński w zakończeniu swej głośnej monografii (1985).
Tak czy inaczej, "fragmentaryzować" można semiotykę, metodologię, może nawet epistemologię. Jądra filozofii - metafizyki - sfragmentaryzować się nie da; powtórzę, że system metafizyczny jest albo cały, albo nie ma go wcale. Nurt empirystyczny - a tak zaczynała filozofia analityczna, także w Polsce - do roboty systemowej wprost zniechęca. Wszystko jest przecież tak oczywiste: jeden świat, pozytywny w każdym punkcie, każdy punkt powiązany z innymi na pozytywnej powierzchni (bo innej nie ma,  a i poza powierzchnią faktów nic nie ma) i tak dalej, i tak dalej. Świat jest taki, jaki się Państwu zdaje - oto przesłanie filozoficzne wczesnej fazy filozofii analitycznej.
Wszystko to jest jednak z metafilozoficznego (bo nie z filozoficznego!) punktu widzenia drugorzędne wobec faktu, że filozofia - a w szczególności metafizyka - uzyskała "swoją matematykę" w postaci maszynerii logicznej wykorzystywanej, zwłaszcza w ostatnich dekadach (w pewnych już tylko, niestety, odmianach filozofii analitycznej) z maestrią prowadzącą do wyników, przy jasności i precyzji których Platon wespół z Arystotelesem mogą tylko w zakłopotaniu milczeć - wbrew krzykliwej propagandzie dzisiejszych krytyków filozoficznych wynoszącej ich stale pod filozoficzne niebiosa3. Mam nadzieję, że to tę czeredę małych filozofów miał na myśli A.N. Whitehead, odnotowując w równie ponury, co fałszywy sposób, że filozofia to przypisy do Platona. Inaczej dowiódłby, że nie rozumie przełomu (meta)filozoficznego, jaki w jego właśnie czasach zaczynał się dokonywać.
Nie pojmują tego przełomu rozmaici filozoficzni amatorzy, łudząc się nadzieją, że "może wróci do postmodernizmu". Nie wróci. W każdej dziedzinie jest tak, że kiedy rusza w niej nawałnica matematyczna - a logika jest, koniec końców, działem matematyki - to w końcu zostawia dla ludzi niepotrafiących myśleć formalnie mniej więcej tyle miejsca, ile fizyka zostawia dziś dla ludzi bez umiejętności matematycznych. W filozofii analitycy mają wiele jeszcze do zrobienia, więc "miejsce dla postmodernistów"  i ich następców może się jeszcze znajdzie, i to przez czas jakiś, ale nieuchronnie będzie się kurczyć. Wszystko, co jest dla ludzi ceniących filozofię tradycyjną możliwe, to walka o to, by nurt analityczny objął swą maszynerią nie tylko postaci najbliższe analitycznego stylu filozofowania (jak Platon, Arystoteles, św. Tomasz, Leibniz, młody Wittgenstein), ale całą tę tradycję - z Plotynem, Eriugeną, Mistrzem Eckhartem, a zwłaszcza Heglem4. Przede wszystkim jednak chodzi o to, by ta najważniejsza dziś orientacja - filozofia analityczna - wyłoniła z siebie nowe systemy filozoficzne,  o których godnym skądinąd autentycznego respektu klasykom nawet się nie śniło.

Pracując nad kolejnymi modelami negatywistycznej metafizyki unitarnej, nieoczekiwanie dla samego siebie - całkiem typowego humanisty - stwierdziłem, że sensowność (hipo)tez każdego z osobna modelu zależy od tego, czy uda się je wyprowadzić z konstruowanych w nim nowych definicji (wyrażonych jednak w terminach wcześniejszych modeli) oraz z (hipo)tez modeli poprzednich. W modelach I-II z tomu I starałem się jeszcze to wyprowadzanie utrzymywać na zwyczajowo przyjętym w filozofii poziomie intuicyjnym. Nagromadzenie się "materii modelowej" spowodowało jednak, że od przewodu czysto intuicyjnego musiałem odchodzić już  w modelu III poprzedniego tomu. Utrzymanie zaś rozumowań na poziomie intuicyjnym w modelach IV-VI, a także dalszych, traktujących wszak o coraz bardziej specjalnej problematyce filozoficznej i kumulujących wcześniejszą materię teoretyczną, doprowadziło do tego, iż wykład stał się tak rozbudowany i zawiły, że aż trudno zrozumiały, także dla mnie; wiele razy złapałem się też na błędach w rozumowaniu, łatwych do ujawnienia po przeprowadzeniu logicznej schematyzacji wywodu. Dlatego musiałem cały tom przepracować w duchu, którzy ludzie niechętni tej "poetyce" określą zapewne jako "zbyteczną formalizację". Ani to formalizacja, ani zbyteczna - to po prostu ujęcie koniecznych do zbudowania kolejnego modelu rozumowań w jakieś karby, elementarne zresztą. Dlatego to opracowanie poniższe zawiera liczne wywody tez, które są - przy założeniu poprawności tych wnioskowań - twierdzeniami danego modelu, ale  w stosunku do Całości, o którą - jak w każdym systemie metafizycznym - przede wszystkim tu chodzi, są jedynie hipotezami. Od strony czysto logicznej wywody te są oczywiste, książka ta nie jest jednak adresowana do logików, lecz do filozofów, i to do filozofów wszystkich orientacji, nie tylko analitycznej. Dlatego oczywistości te najpierw intuicyjnie werbalizuję, a potem przytaczam wywód w sposób usystematyzowany; w jednym tylko - też elementarnym, ale zawiłym, a przy tym kluczowym dla konstrukcji czasu - przypadku sformułowałem dowód in extenso, lokując go, z racji jego długości, w dodatku (iii).
Stosuję tę "poetykę" nie tylko dla ułatwienia - bo, wbrew pozorom, jest to ułatwienie właśnie - lektury Czytelnikowi, lecz dla sprawy podstawowej w każdej radykalnej koncepcji metafizycznej. Celem głównym tej "formalnej poetyki" jest bowiem cel rzeczowy. Chodzi mi o to, by wyraźnie pokazać filozoficznemu odbiorcy, iż kolejna dziwność pojawia się w rozbudowywanym tu systemie nie dlatego, że chcę go zaszokować, lecz dlatego, że w uniwersum atrybutywistycznym, wieloświatowym, negatywistycznym pojawić się musi, czy ktokolwiek chce tego czy nie. I że jest to od moich  w szczególności intencji, zamierzeń, a nawet wyjściowych intuicji i pomysłów konstrukcyjnych całkowicie niezależne. Wręcz przeciwnie, nie raz, nie dwa i nie trzy sam musiałem ciężko (nad sobą) pracować, by pobudzić  w swych filozoficznych trzewiach nowe dla mnie intuicje i zrozumieć, co też właściwie zostało na ekranie wykazane. Tak więc to nie autor niniejszego epatuje (niektórymi) tezami kolejnych modeli. Jest on tylko przekaźnikiem - miejmy nadzieję, że wiernym - kolejnych szoków wytwarzanych przez negatywistyczne uniwersum. Nie rozumie sensu hipotezy unitaryzmu (cf. tom I, II.I3-4, poświęcony jej i jej konsekwencjom będzie tom IV), kto sądzi, że metafora ta jest pustym żartem.

Podjąłem więc tego typu techniczną robotę nie z woli, lecz z konieczności. A ponieważ podjąłem ją pierwszy raz we wcale już nie krótkim pisarskim życiu, wykonywałem ją nie bez obaw. Fachowa opinia prof. Romana Murawskiego dotycząca owych najbardziej "formalnych" części piątej i szóstej umożliwiła usunięcie kilku potknięć w wywodach i wielu usterek tekstu. Oczywiście wszelkie nie dostrzeżone przeze mnie ewentualne braki tych części, jak również braki zawarte w pozostałych partiach tekstu obciążają wyłącznie mnie. Jestem Mu prawdziwie wdzięczny za naprawdę gruntowne przestudiowanie kilkuset stron cudzej w końcu książki. Jego taktownej, ale stanowczej nieustępliwości zawdzięczam też, iż nudnawy zwykle ostatni okres pracy nad tekstem książki zmienił się w pozornie tylko formalną przygodę intelektualną, dzięki której sam więcej z własnych założeń zrozumiałem.
Jest to tylko kolejny skromny dowód potwierdzający potencjalną doniosłość myśli analitycznej dla filozofii. Doniosłość, której nie może przesłonić fakt, że stale dominuje w niej najbardziej trywialny z istniejących - od Demokryta do Quine'a - typ metafizyki: empirystyczno-materialistyczna. Filozofia analityczna wymaga sanacji filozoficznej - pod tym tylko warunkiem okaże swą przydatność dla budowy nowych systemów filozoficznych, a w rezultacie pod tym tylko warunkiem da się uratować przeprowadzona przez nią w ubiegłym stuleciu rewolucja metafilozoficzna. Potrzebna jest więc tej najbardziej wpływowej dziś orientacji bezlitosna krytyka filozoficzna realizowana za pomocą analitycznej metafilozofii. Metodę analityczną trzeba zwrócić przeciw filozofii analitycznej w interesie filozofii jako całości - takie jest przesłanie metafilozoficzne negatywistycznej metafizyki unitarnej.

Trudność problematyki sprawiła, że książkę tę oddaję w ręce życzliwego mi stale Wydawcy niemal pięć lat po ukazaniu się tomu I. Dla umożliwienia lektury Czytelnikowi nie znającemu, lub też nie mającemu pod ręką tego tomu, książkę otwiera Wprowadzenie zawierające skrót zawartości modeli I-III. Pewien niejasny fragment tekstu tomu I (zapowiedź przejścia od modelu II do III) został we Wprowadzeniu przedstawiony prościej i, mam nadzieję, klarowniej niż w tomie I. Konieczność wprowadzenia osobnych modeli dla zmian i dla czasu, jak również okazania, że zawarte w nich "idee zaskakujące" czemuś rzeczowo jednak służą, zmusiła mnie też do wyprowadzenia z założeń modelu i podanej w tomie I definicji pewnych dodatkowych własności relacji kauzalnej - głównego źródła rzeczonych dziwności. Dlatego też opis modelu III jest bardziej szczegółowy niż streszczenia modeli I i II.

Krążę w tej przedmowie wokół jednego właściwie tematu: że filozofię robi się naprawdę z wielkim wysiłkiem. Być może zresztą realizacja wszystkich poważniejszych zamysłów w każdej dziedzinie idzie tak ciężko. Pierwszy tom zadedykowałem starszej córce, drugi dedykuję synowi: oby, Włodku, Twoje zamysły wymusiły wielki trud - wtedy dopiero będziesz miał pewność, że warto było.

Gralewo, 16 kwietnia 2003                                     Leszek Nowak

 

PRZYPISY

1 Tak jak w tomie I przyjmuję tu konwencję, że w odesłaniach wewnątrz tomu cyfra pierwsza (pogrubiona) oznacza numer rozdziału, druga (prosta i jasna) numer paragrafu tego rozdziału, trzecia (kursywą) numer punktu tego paragrafu, a kolejna(e) (kursywą  w nawiasach) numer odcinka tego punktu; w odesłaniach do tomu poprzedniego jest to, jak w tym przypadku, wyraźnie zaznaczone.
2 "Ja aprioryczny" jestem bowiem typowym wyrazicielem standardu filozoficznego.
3 Historyków filozofii to nie dotyczy, bo poważna historia filozofii nie jest filozofią, lecz jedną z nauk humanistycznych, jak to słusznie podkreśla Bogusław Wolniewicz.
4 Marks już został szczęśliwie analitycznie "usanowany", skądinąd najpierw w Polsce (Jaśkowski, Rogowski, Suszko, Lange, niech mi wolno będzie też wspomnieć, nie bez pewnej dumy, o zespole zwanym trzy dekady temu "szkołą poznańską").

 

 

WPROWADZENIE

ZAŁOŻENIA NEGATYWISTYCZNEJ METAFIZYKI UNITARNEJ

 

Sekcja 1
ZAŁOŻENIA METAFIZYCZNE


(*)

Zamysł negatywistycznej metafizyki unitarnej
Opozycją budowanej w tej książce negatywistycznej metafizyki unitarnej nie jest jakakolwiek określona doktryna metafizyczna, lecz wspólne założenia podzielane przez wiele doktryn tego rodzaju. Założenia te składają się na pewną dosyć powszechnie - przynajmniej współcześnie - wyznawaną wizję Całości. Oto główne rysy tej wizji, którą określać będziemy jako standardową. Filozofując, zazwyczaj sądzimy, że jest jeden świat fizyczny (monizm), nadbudowany nad rzeczami (substancjalizm), uposażonymi wyłącznie we własności pozytywne (pozytywizm metafizyczny) zanurzone w przestrzeni (spacjalizm); na przybieraniu przez rzeczy owych pozytywnych własności polegają stany rzeczy, a zmiany tych pozytywnych stanów rzeczy następujące w czasie (temporalizm) konstytuują pozytywne zdarzenia, które w regularny sposób wywołują jedno drugie (kauzalizm). Wierzymy więc zazwyczaj w dogmaty jedyności świata, substancjalizmu (cokolwiek jest poza rzeczami w naszym świecie: własności, stany rzeczy, zdarzenia itd., zachodzi w ostatniej instancji na rzeczach)1, pozytywności istnienia (to, co jest, jest jakieś), spacjalności rzeczy i temporalności zdarzeń na nich zachodzących, pozytywności przyczynowości (jedne pozytywne zdarzenia prowadzą do innych zdarzeń tego rodzaju) i pozytywności prawidłowości (jedne charakterystyki naszego jedynego świata wymuszają inne charakterystyki tego rodzaju). Nic dziwnego, taka wizja rzeczywistości podyktowana jest przez praktykę życiową ludzi. Poddaje się jej na ogół nauka, a za nią filozofia, ale głównie dopiero współczesna, powstała z nowożytnym empiryzmem i ograniczająca swe ambicje już to do komentowania i co najwyżej korygowania idei wysuniętych w naukach ścisłych, już to do precyzyjnej  i systematycznej rekonstrukcji poszczególnych idei obmyślonych ongi (przez wybranych - niezbyt od samego empiryzmu odległych - autorów) w samej filozofii.
Taki więc, sumując, ma być świat na zewnątrz nas: jeden, ufundowany na rzeczach, pozytywny i w swej pozytywności regularny (a stąd poznawalny). Wyjątek czynimy jeno dla siebie samych. To człowiek, i tylko on, ma być zdolny do "kreowania" niebywałych światów w swoim "umyśle" (mentalizm). A jego zmysły mają być - jedyne - zdolne do rozpoznawania, co z tego, co utworzyliśmy w myśli, "reprezentuje" jedyny substancjalny, pozytywny, prawidłowy, czasoprzestrzenny itd. świat (empiryzm). Taka też jest wyznawana na ogół standardowa wizja świata2.
Celem negatywistycznej metafizyki unitarnej jest, by temu wszystkiemu zaprzeczyć. Aby refutacja ta nie była tylko sofistyką karmiącą się samym przez się aktem sprzeciwu, trzeba zaprzeczyć standardowej dziś wizji metafizycznej na sposób w miarę pojęciowo jednolity, w miarę spójny i jakoś uargumentowany. Dopiero wtedy z refutacji metafizyki standardowej da się wywieść z grubsza choćby zarysowana alternatywa. A przecież nie o krytykę, lecz o tę alternatywę przede wszystkim chodzi.

(**)

Bytowość i światy (model I metafizyki unitarnej)

ATRYBUTY I SYTUACJE ELEMENTARNE
Pojęciem pierwotnym metafizyki unitarnej jest pojęcie atrybutu. Atrybuty to własności samoistne3, a do tego proste, a więc takie, które nie są złożeniami ("molekułami") innych własności. Przyjmuje się, że atrybut może być określony (pozytywnie lub, odpowiednio, negatywnie), bądź też przybierać wartość neutralną; przyporządkowana jest im skala wartości obejmująca wartości pozytywne (z maksimum), zero i negatywne (z minimum). Sytuacja elementarna polega na tym, że atrybut występuje w określonej mierze; o sytuacji mówimy, że jest rozpięta na danym atrybucie,  a o tym atrybucie, że realizuje się w danej sytuacji. W zależności od tego, jaką z wartości atrybut przybierze, mamy do czynienia z sytuacją pozytywną (krótko: pozytywem), negatywną (negatywem) lub neutralną. Zbiór wszystkich sytuacji pozytywnych oznaczamy jako P, negatywnych jako N, a neutralnych jako NE; zbiór wszystkich sytuacji elementarnych jest więc sumą tych trzech zbiorów.
Intencją tego wyjściowego konstruktu sytuacji nie jest zaś to, by uchwycił "sytuacje świata fizycznego (aktualnego)" czy "sytuacje świata możliwego (w zestawieniu z aktualnym)", lecz wszelkiego świata z wyidealizowanymi światami nauki, "fikcyjnymi" światami literatury, "mistycznymi" światami magii i religii, "światami naszej kultury" i ich wariacjami w postaci "światów naszej psychiki" włącznie4. W pojęciu sytuacji ma tkwić więc to, co jest wszystkim tym kategoriom - określanym nieprzypadkowo przecież jednym mianem "sytuacje" - wspólne. Na niewątpliwe - ale drugorzędne - różnice przyjdzie czas później, w bardziej realistycznych modelach (por. dalej tom niniejszy oraz tom III). Na razie ograniczamy się do konstrukcji pochodzącej z modeli I-III z tomu I, która będzie niżej streszczana5.

DOGMAT PARMENIDESA: OPOZYCJA I NEGACJA
Podstawowy dla filozofii zachodniej i dominujący w niej dogmat pozytywizmu metafizycznego da się obecnie wyrazić następująco: uniwersum metafizyki skonstruowane jest w ostatniej instancji z sytuacji pozytywnych. Są więc pozytywy i to, co się z nich, i tylko z nich, składa. W szczególności, negacją pozytywu jest dopełnienie do zbioru uniwersalnego (sc. pozytywów). Na marginesach tej filozofii pojawiały się - w nurtach mistycznym i dialektycznym - idee opozycyjne wobec dogmatu Parmenidesa, ale były to właśnie marginesy. Jednym z powodów tej marginalizacji negatywizmu (resp. neutralizmu) metafizycznego było to, że dogmat ten odrzucano w systemach pozadyskursywnych bądź dyskursywnych, ale "epistemicznie dogmatycznych", to znaczy nieokreślających jakichś wyrazistych kryteriów kontroli tego, co się twierdzi. Uniemożliwiało to jasne powiedzenie, o co chodzi, a przede wszystkim jednorodne teoretyczne rozwinięcie intuicji negatywistycznych (resp. neutralistycznych) oraz wyprowadzenie z tego wszystkiego konkretnych rozwiązań określonych problemów metafizycznych. W szczególności ujawnia się to w wielowiekowym sporze o status negacji. Dominował, i profitował w zastosowania, pogląd Platona, że negacja to różnica, utożsamiający negację z dopełnieniem do (sc. pozytywnego) uniwersum, a mistyczna czy dialektyczna konkurencja nie potrafiła przeciwstawić mu poglądu równie jasnego i owocnego w zastosowania.
Chodzi tymczasem o to, że u podstaw relacji negacji znajduje się relacja bardziej podstawowa, nazwijmy ją opozycją. Jest ona elementarna w tym znaczeniu, że wiąże tylko sytuacje elementarne, ale także i w tym, że za jej pomocą dopiero daje się ująć negację. Opozycyjne są, mianowicie, sytuacje rozpięte na tym samym atrybucie, a polegające na przybieraniu przezeń tej samej miary, tyle że z przeciwnym znakiem. Niech dany będzie pozytyw A . Relacja opozycji (-) sytuacji spełnia warunki następujące:

" negatyw A   jest opozycją pozytywu A , i na odwrót: pozytyw A  jest
" opozycją negatywu A  ;
" opozycja sytuacji neutralnej jest tożsama z samą tą sytuacją: -A0 = A0;
" opozycja opozycji danej sytuacji jest tożsama z tą sytuacją: p = - -p.

Wynika stąd, że opozycja zachodzi między sytuacjami elementarnymi; jeśli więc p jest sytuacją elementarną, to jest nią też jej opozycja -p.
Negacja elementarna (totalna) sytuacji elementarnej to dopełnienie tej sytuacji6 do klasy wszystkich sytuacji elementarnych. W szczególnym przypadku, jeśli ograniczymy uniwersum sytuacji elementarnej do zbioru pozytywów P, to negacją (w klasycznym metafizycznie sensie)7 c A  pozytywu A  będzie zbiór {A ˘, B , ... , Z }, gdzie  ˘ to dowolna wartość (pozytywna) atrybutu A różna od  , natomiast  , ... ,   to jakiekolwiek wartości (pozytywne) wszystkich pozostałych atrybutów. Negacja elementarna dotyczy dowolnej sytuacji elementarnej i jest jej dopełnieniem do zbioru wszystkich sytuacji tego rodzaju. I tak, e A  to zbiór {A  ˘, B  , ... , Z  }, gdzie  ˘ to dowolna wartość (pozytywna, negatywna lub zerowa) atrybutu A różna od  , natomiast  , ...,   to jakiekolwiek wartości (pozytywne, negatywne lub zerowe) wszystkich pozostałych atrybutów.
Zachodzi oczywiście - dla wszelkich atrybutów A i ich wartości a - triada A  Ú A-  Ú A0. Inaczej, p   P Ú p   N Ú p   NE. Suma P   N   NE = B to zbiór wszystkich sytuacji elementarnych (podstawa bytowości). Suma P   N = O to zbiór sytuacji określonych. Zachodzi: p   P wtw -p   N.
Przy p   P, c p to dowolna sytuacja z P różna od p, natomiast e p to każda sytuacja z B różna od p. Jest też dla wszelkiej sytuacji określonej p tak, że jeśli -p, to e p, ale nie na odwrót. Jest również: jeśli c p, to e p, choć nie odwrotnie8. Pojęcie negacji klasycznej stosować będziemy głównie  w aplikacjach metafizyki unitarnej. W budowie kolejnych modeli tej koncepcji, a więc w kontekstach teoretycznych, stosować będziemy głównie pojęcia opozycji i negacji elementarnej. Najogólniejszym rozumieniem negacji jest jej sens logiczny, który w naszych terminach interpretujemy następująco:  p to każda sytuacja z bytowości B różna od p, czy to elementarna czy złożona. Mamy więc w sumie następujący łańcuch prostych jednostronnych związków implikacyjnych:

" jeżeli  p, to c p;
" jeżeli c p, to e p;
" jeżeli e p, to  p.

Wynika stąd, że

" jeżeli  p, to  p.

Konieczne jest zastrzeżenie dotyczące stosowalności opozycji. Oto jeśli zachodzić ma  p, to p musi być sytuacją określoną, a więc sytuacją elementarną nie należącą jednak do zbioru neutrów NE. Gdyby bowiem p było sytuacją neutralną, wówczas - wedle przytoczonej wyżej charakterystyki opozycji - byłoby tak, że: p =  p, a stąd zachodziłoby:  p, co dawałoby sprzeczność: jeżeli p, to  p. Tak więc odniesienie do opozycji  p przesądza, że p jest określone: jeżeli  p, to p   O.
Dla prostoty będziemy stosować symbol negacji   bądź w znaczeniu logicznym, bądź w znaczeniu negacji totalnej sytuacji elementarnych (negacji elementarnej); kontekst będzie różnicować te użytki: kiedy po znaku negacji wystąpi sytuacja złożona, przesądzać to będzie o użytku logicznym, kiedy elementarna - o negacji elementarnej.


INTERPRETACJA AFIRMACJI VS. NEGACJI
Odnotujmy jeszcze, że funktorowi asercji (afirmacji) logicznej ap od sytuacji p, który wyrażamy przez 'p' simpliciter9 ((ap) = p) nadajemy interpretację następującą:

  (a)  coś zachodzi wtedy i tylko wtedy, gdy to coś jest elementem bytowo-
 ści, w skrócie: p wtw p   B.

Kiedy p jest sytuacją elementarną (p   B), wówczas p znaczy tyle, co  p   P Ú p   N Ú p   NE. Natomiast negacja logiczna jest zaprzeczeniem afirmacji. Jeśli więc p wtw p   B, to ( p)   B wtw  (p   B). Ponieważ - jak zakłada teza atrybutywizmu - są tylko realizacje atrybutów, czyli sytuacje, przeto zbiór wszystkich sytuacji B jest na gruncie założenia atrybutywistycznego zbiorem uniwersalnym, natomiast jego dopełnienie ( ) jest zbiorem pustym B   B =  B =  . Wobec tego zachodzą związki: ( p)   B wtw (p   B) wtw p    B wtw p    . W efekcie

(n)   p wtw p    .

Te proste związki wyłuszczamy tu, rzecz jasna, nie dla ich oczywistej treści logicznej, lecz dla ich interpretacji w przyjętym tu uniwersum metafizycznym; sens pojęcia metafizycznej interpretacji formuł logicznych jest tu i w całej książce zbliżony do pojęcia fizycznej, ekonomicznej itd. interpretacji formuł matematycznych10.
Kontynuując tę interpretację, dodajmy jeszcze pewien związek. Oto dla dowolnego podzbioru X bytowości B jest tak, że

(nn) ( p)   X wtw  (p   X).

Wszak to, że ( p)   X wtw p   B   X wtw p   B &  (p   X). A z tej ostatniej koniunkcji składnik pierwszy p   B jest konsekwencją przytaczanej definicji uniwersum, przeto ostatecznie ( p)   X wtw  (p   X). Skoro jest tak dla dowolnego podzbioru bytowości B, to jest tak i dla jej podstawy B. W granicznym przypadku, kiedy p jest sytuacją elementarną (p   B),   p wtw  (p   B) wtw p   B   B, co jest równoważne temu, że:

(nnn) negacja sytuacji elementarnej należy do klasy sytuacji złożonych,
(nnn) w skrócie: jeżeli p   B, to ( p)   B   B11.

W innym granicznym przypadku, kiedy X = B, formuła (nn) przechodzi w znaną już nam formułę ( p)   B wtw  (p   B) wtw p    12.


BYTOWOŚĆ
Poza sytuacjami elementarnymi są ich złożenia, które nie należą, oczywiście, do podstawy B bytowości B. Wśród nich są negacje logiczne.
Niech dana będzie pewna przestrzeń atrybutów (zapas bytowości). Zbiór wszystkich sytuacji elementarnych określonych na tych atrybutach to podstawa B bytowości. Poza sytuacjami elementarnymi i ich opozycjami z podstawy B w bytowości są złożenia sytuacji: negacje, koniunkcje, alternatywy.
Bytowość B daje się określić następująco:

 a) jeśli p jest sytuacją elementarną lub opozycją jakiejś sytuacji elementarnej, to p   B (a więc podstawa B jest zawarta w B);
 b1) jeśli p   B, to negacja elementarna p należy do podstawy B bytowości B, tj. (e p)   B;
 b2) jeśli p   B, to negacja logiczna p należy do bytowości B, tj. ( p)   B   B;
 c) jeśli p, q   B, to ich koniunkcje oraz alternatywy mieszczą się w B (tj. (p   q)   B, a także (p   q)   B).

To, że p   B, pociąga więc, że p jest sytuacją elementarną: p   P   p   N   p   NE; może w szczególności być tak, iż p jest opozycją jakiejś sytuacji elementarnej: p =  q, gdzie p, q   B. To natomiast, że p   B, dopuszcza, że p jest sytuacją elementarną lub złożoną.
Tak więc na bytowość B poza wyjściowym zbiorem wszystkich sytuacji elementarnych (podstawą bytowości) składają się warstwy złożeń negacji (logicznych), koniunkcji itd. poczynające się wszak w elementarnej podstawie B bytowości.

ŚWIATY
Faktem elementarnym jest koniunkt sytuacji elementarnych, z których każda rozpięta jest na odmiennym atrybucie, i to koniunkt tego rodzaju, że każdy atrybut z zapasu bytowości jest w nim reprezentowany. Zbiór sytuacji elementarnych z danego faktu tego rodzaju to podstawa W świata W (krótko: podstawa światowa). Wraz z ich złożeniami stanowią one świat W:

a)  jeśli p jest sytuacją albo jej opozycją z jakiegoś faktu elementarnego, to p   W (tzn. podstawa światowa W jest zawarta w W);
b)  jeśli p   W, to ( p)   B - W;
c)  jeśli p, q   W, to (p   q)   W, a także (p   q)   W.

Ponieważ, jak pokazaliśmy wyżej, dla wszelkiego podzbioru X bytowości B jest tak, że ( p)   X wtw  (p   X), a każdy świat W jest podzbiorem klasy uniwersalnej B, przeto ( p)   W wtw  (p   W).

NIESPRZECZNOŚĆ ŚWIATÓW, SPRZECZNOŚĆ BYTOWOŚCI
Wszystkie światy bytowości są niesprzeczne, tj. żaden nie zawiera sytuacji i jej negacji. Sprzeczności natomiast występują w bytowości B. Skoro bowiem dla wszelkiego p zarówno p, jak i jej opozycja  p występują w podstawie bytowości B (tj. p,  p   B) oraz  p pociąga  p, to zarazem p   B oraz ( p)   B. W szczególności, każda sytuacja jakiegokolwiek świata W ma sytuację z nią sprzeczną w innym świecie W˘ bytowości B.
Bytowość obejmuje więc sytuacje logicznie wykluczające się, natomiast do światów należą jedynie sytuacje wzajem logicznie zgodne. Cała bytowość subsystuje. Niesprzeczność nie jest więc kryterium subsystencji (nie wspominając już o istnieniu - por. niżej), jest natomiast kryterium rozdziału sytuacji z bytowości B na światy z rodziny wszystkich światów W bytowości.

REGIONY ŚWIATÓW
Światów jest wiele. Podstawa W każdego z nich jest podzbiorem podstawy B bytowości, a sam świat W zawarty jest w bytowości B. Własnością dowolnego świata jest, że

(w) każda sytuacja elementarna należy do jakiegoś świata,
(w) a więc ( p   B)( W   W) p   W.

Prowadzi to do wniosku, że opozycja każdej sytuacji określonej mieści się w jakimś świecie: ( p   O)( W   W)  p   W. Wiemy jednak zarazem, że O = P N, a przy tym p   P wtw  p   N. W takim więc razie każda sytuacja określona p i każda jej opozycja będzie należeć do jakichś światów klasy W. Są to przy tym różne światy, albowiem świat z definicji jest niesprzeczny, natomiast zbiór sytuacji X zawierający zarazem  p, p   X obejmowałby, wobec znanego nam już związku (jeżeli  p, to  p), sytuacje sprzeczne:  p, p   X. Wnosimy tedy, że

(ww)  dla każdej sytuacji określonej, tak ona sama, jak i jej opozycja należą do jakichś światów,
 w skrócie: ( p   O)( W, W˘   W) p   W &  p   W˘ & W   W˘.

Podstawę świata można więc przedstawić sobie jako linię przecinającą wszystkie atrybuty, ale każdy z nich w jednym tylko punkcie. Linia ta może co prawda zawierać tę samą sytuację, ale nie może zawierać sytuacji określonej i sytuacji wobec niej opozycyjnej.
Zbiór wszystkich światów to uniwersum światowe W bytowości. Zbiór sytuacji należących do jakiegoś ze światów bytowości, a więc suma światów ze zbioru W, stanowi sferę światową  W bytowości; jak zobaczymy niżej, sfera światowa  W stanowi podzbiór właściwy bytowości.
Wyróżniamy następującą hierarchię światów w rodzinie W światów bytowości:

 I. Bezświaty złożone wyłącznie z sytuacji negatywnych; wśród nich wyróżniamy nicość, a więc bezświat, którego negatywy przybierają najwyższe wartości ujemne.
 II.  Światy niedookreślone negatywno-neutralne złożone wyłącznie z sytuacji negatywnych i neutralnych.
 III.  Światy określone pozytywno-negatywne złożone wyłącznie z sytuacji negatywnych i pozytywnych.
 IV.  Jeden świat całkowicie niedookreślony (świat nieokreślony) złożony wyłącznie z wszystkich sytuacji neutralnych.
 V.  Światy niedookreślone pozytywno-neutralno-negatywne złożone wyłącznie z pozytywnych, neutralnych i negatywnych.
 VI.  Światy niedookreślone pozytywno-neutralne złożone wyłącznie z sytuacji pozytywnych i neutralnych.
 VII. Światy pełne złożone wyłącznie z sytuacji pozytywnych; wśród nich wyróżniamy świat doskonały, a więc taką pełnię, której pozytywy przybierają najwyższe wartości dodatnie.

Jak się przekonamy, sytuacje neutralne są relewantne dla nielicznych tylko problemów metafizycznych, jakie będziemy rozważać w konstrukcji rozwijanej w tym tomie (istotną rolę odgrywać będą dopiero w modelach zakładających pojęcie ciała, a więc w następnym tomie). Na ogół więc ograniczać się tutaj będziemy do uproszczonej hierarchii światów określonych złożonej tylko ze światów kategorii I, III i VII.
Kategorie I-VII to typy światów, w ramach których wyróżniamy regiony światów. Istotne będą w tym tomie głównie regiony światów określonych,  a więc kategorii I, III i VII, toteż do sytuacji określonych się tu w zasadzie ograniczymy. Dwa światy W, W˘ należą do jednego regionu wtw liczbowy stosunek sytuacji pozytywnych do ogółu sytuacji określonych (miara pozytywności świata) jest w obu taki sam (tj. #W+ / #W =  W = #W+˘ / #W˘ =  W˘). I tak, dla każdego bezświata jego miara pozytywności wynosi 0/w (gdzie  w to liczba sytuacji określonych świata), a więc zero, dla światów normalnych określonych mieści się ona między 1/w a (w   1)/w, dla światów pełnych natomiast wynosi ona jeden. Zatem dla każdego świata W bytowości 0    W   1.

ENIGMA BYTOWOŚCI
Wiemy wszakże, że sytuacje złożone nadbudowane są nad podstawami światów, czyli są elementami wyższych warstw światów. Skoro dla każdej sytuacji elementarnej p jest taki świat W   W, że p   W, to także jest taki świat W˘   W, że -p   W˘. Jest zatem w bytowości także koniunkcja sytuacji opozycyjnych (p & -p)   B, a więc również sprzeczność postaci (p &  p)   B. Powstaje pytanie, gdzie sprzeczności się mieszczą w bytowości, skoro nie należą do żadnego z jej światów rodziny W.
Odpowiedź jest taka, że na bytowość poza sumą rodziny światów W (sferą światową  W) składać się musi coś więcej. Ten niepusty, jak widać, zbiór jest dość tajemniczy, nazywać go więc będziemy enigmą i oznaczać E. Wiadomo o nim na razie (tj. w modelu I) tyle, że nie wchodzą doń jakiekolwiek sytuacje elementarne, musi więc być złożony z sytuacji molekularnych. A także, że spośród tych ostatnich enigma w każdym razie obejmuje wszystkie sytuacje sprzeczne. Na bytowość składają się więc sytuacje występujące w jakimś ze światów oraz enigmatyczne. Enigma E to różnica pomiędzy zbiorem wszystkich sytuacji bytowości B a klasą wszystkich sytuacji światowych  W (sumą zawartości wszystkich światów bytowości).
Graficznie strukturę bytowości zobrazować można następująco:

KLASYCZNE ZASADY ARYSTOTELESA W ŚWIATACH BYTOWOŚCI, HERAKLITA  ZASADA POWSZECHNEJ SPRZECZNOŚCI W BYTOWOŚCI
Choć każdy świat bytowości jest niesprzeczny, to bytowość jako całość jest całkowicie sprzeczna. Zachodzi więc zarazem (cf. tom I, IV.II2):

(niesprzeczność świata)  dla każdego świata W   W, dla każdego p   W:
  (p &  p); 
(powszechna sprzeczność bytowości) dla każdego p   B: (p &  p).

Natomiast zasada wyłączonego środka obowiązuje i dla światów poszczególnych, i dla bytowości jako całości:

(pełność świata) dla każdego świata W   W, dla każdego p   W: (p    p);
(pełność bytowości) dla każdego p   B: (p    p)13.

W tym, że zarówno światy, jak i bytowość spełniają Arystotelesowską zasadę wyłączonego trzeciego, nie ma nic szczególnego. Wyjaśnienia wymaga raczej kwestia, dlaczego w bytowości zawodzi druga równie znana zasada Arystotelesa.
Najpierw, łatwo wykazać, że tak właśnie jest. Skoro wiemy (por. wyżej, (nn)), że ( p)   W wtw  (p   W), a  (p   W) wtw p    W wtw p   B   W, przeto p   B &  (p   W). A więc w każdym razie p   B. Z drugiej jednak strony  (p   W) wtw ( p)   W, W zaś jest podzbiorem B, a skoro tak, to również ( p)   B. Wniosek stąd taki, że zarazem p   B i ( p)   B, stąd  (p &  p)   B. Ergo w bytowości występują wszystkie pary sytuacji sprzecznych, co właśnie głosi heraklitejska zasada pansprzeczności.
Jest tak w bytowości, ale bynajmniej nie jest tak w żadnym z jej światów: nie ma świata W   W, do którego należałaby para (p &  p). Znaczyłoby to bowiem, że świat taki jest sprzeczny, p   W oraz  (p   W), tymczasem z definicji światy są niesprzecznymi podzbiorami bytowości; światy są zdefiniowane jako niesprzeczne, bytowość (zbiór wszystkich sytuacji) zaś sprzeczności nie wyklucza, a więc ją dopuszcza. Nie jest to bynajmniej "arbitralne postanowienie terminologiczne", lecz stwierdzenie faktu, że bytowość jest tego rodzaju tworem, który zawiera zarówno podzbiory niesprzeczne, jak i sprzeczne. Pierwsze zdecydowaliśmy się nazwać sferą światową, drugie sferą enigmatyczną - i to tylko, nazewnictwo, jest arbitralne (bo można by przyporządkować tym jestestwom dowolne inne, byle różne, miana). Fakt występowania w zbiorze B tych dwóch rodzin podzbiorów,  a więc fakt Heraklita:

(H) każda sprzeczność występuje w enigmie E bytowości B,
(H) czyli ( p   B) (p &  p)   E

oraz fakt Arystotelesa:

(A) żadna sprzeczność nie występuje w sferze światowej  W bytowości B,
(A) czyli ( p   B) (p &  p)    W

są natomiast równie twarde jak wszystkie inne fakty rzeczowe, które dadzą się wykazać w uniwersum unitarnym. Zbyteczne zastrzegać, ale doświadczenie dysput filozoficznych wskazuje, że zawsze warto na ten zbytek się wykosztować: są to fakty twarde nie w Rzeczywistości (Całości), lecz  w bytowości, a więc w budowanym tu modelu Całości. To mało, bo model ten - negatywistyczne uniwersum unitarne - to tylko środek do wymacywania, gdzie przebiega Całość. Ale i nie tak całkiem mało, skoro - jak pokazuje doświadczenie tych samych dysput - nie brak miękkich uniwersów metafizycznych, pozbawionych niemal, czy zupełnie jakichkolwiek, faktów twardych w rozumieniu filozofii analitycznej.
Po tym zastrzeżeniu wróćmy do wywodu. Fakty, o których mowa, mają też pewną doniosłość metafizyczną. Nie tyle z racji mniej lub bardziej historycznych - dlatego że pokazują na możliwość pogodzenia Arystotelesa z Heraklitem w ramach uniwersum wyższego niejako rzędu14 - ile z racji jak najbardziej merytorycznych. Albowiem zasada powszechnej sprzeczności ma niejako grunt metafizyczny w podstawie bytowości. Wszak zbiór sytuacji elementarnych obejmuje podzbiór sytuacji określonych, ten zaś rozpada się na dwa podzbiory pozytywów P i negatywów N tego rodzaju, że dla każdego p   P wtw  p   N, a stąd także p   N wtw  p   P. A ponieważ ogólnie  p pociąga (jednostronnie)  p, przeto p   B wtw ( p)   B. To zaś, przy naszych założeniach co do struktury bytowości, pociąga, jak widzieliśmy, że (p &  p)   E   B. U źródeł więc zasady powszechnej sprzeczności leży natura relacji opozycji konstytuującej podstawę bytowości. Nie logika formalna, lecz metafizyka unitarna jako taka generuje heraklitejską zasadę powszechnej sprzeczności.