Charlie i wielka szklana winda

  • szt.
  • 19,90 zł
  • Niedostępny

Nakład wyczerpany. Nie ma możliwości zakupu książki.

Charlie został właścicielem fabryki czekolady, którą stworzył pan Willy Wonka, i chce wejść w jej posiadanie. Tymczasem dziwny pojazd, wielka winda ze szkła, wymyka się spod kontroli i wynosi Charliego, jego rodzinę i pana Wonkę na orbitę okołoziemską, co staje się początkiem zawrotnych i niebezpiecznych zdarzeń.
Kontynuacja książki "Charlie i fabryka czekolady", podobnie jak tamta ozdobiona ilustracjami Quentina Blake'a.

Rok wydania: 2004
Stron: 192
Oprawa: broszura
Format: 125x195
Pakowanie: 20
Tłumacz: Jerzy Łoziński

Fragment tekstu:

1

Za daleko

 

Kiedy ostatnio widzieliśmy Charliego, wzbijał się ponad swój dom w wielkiej szklanej windzie. Chwilę wcześniej pan Wonka poinformował go, że odtąd jest właścicielem ogromnej, bajecznej fabryki czekolady, i teraz nasz mały bohater z całą swą rodziną udaje się, aby zamieszkać w fabryce. Przypomnijmy sobie pasażerów windy. Oto oni:
Charlie Bucket, nasz bohater,
pan Willy Wonka, niezwykły producent czekolady,
państwo Bucketowie, matka i ojciec Charliego,
dziadek George i babcia Georgina, rodzice pani Bucket,
dziadek Joe i babcia Josephine, rodzice pana Bucketa.
Babcie Josephine oraz Georgina, a także dziadek George nadal leżą w łóżku, które zostało wepchnięte do windy. Dziadek Joe, jak z pewnością pamiętacie, już wcześniej opuścił łóżko, aby wraz z Charliem udać się na zwiedzanie słynnej fabryki czekolady pana Wonki.
Wielka szklana winda znajdowała się tysiąc stóp nad ziemią i gładko sunęła po przeczystym błękitnym niebie. Perspektywa zamieszkania w fabryce sprawiła, że wszyscy na pokładzie windy - pozwólcie, że pozwolę sobie na takie określenie - byli bardzo podnieceni.

- Jak to się dzieje, na litość boską - wychrypiała babcia Josephine - że ta zwariowana rzecz leci w powietrzu?
- Pozwolę sobie zwrócić uwagę
szanownej pani - powiedział pan
Wonka - że to już nie jest normalna winda. Normalna
winda porusza się
tylko w górę i w dół w  środku  budyn-
ków, kiedy natomiast
wzbija się w niebo,
staje się windą nie
normalną, ale niezwykłą. TO WIELKA SZKLANA WINDA!
- No dobrze, normalna, nie normalna, szklana, nie szklana, ale na czym ona się trzyma? - nastawała babcia Josephine.
- Na powietrznych hakach - odparł pan Wonka.
- Pierwsze słyszę. - Babcia Josephine zmarszczyła brwi.
- Kiedy szanowna pani pobędzie z nami odrobinę dłużej, zobaczy pani więcej rzeczy, o których dotąd nie słyszała.
- Ale zaraz, skoro mają tu być jakieś haki - nie ustawała babcia Josephine - to jak rozumiem jeden koniec zaczepiony jest za to coś, w czym jedziemy, tak?
- Tak - odparł pan Wonka.
- A do czego zaczepiony jest drugi koniec?
- Każdego dnia słyszę coraz gorzej - poskarżył się pan Wonka. - Jak już będziemy na miejscu, proszę mi przypomnieć, żebym wezwał lekarza.
- Charlie - stanowczym głosem zwróciła się babcia Josephine do wnuka. - Nie wydaje mi się, żeby można było ufać temu jegomościowi.
- Mnie też się nie wydaje - przyłączyła się babcia Georgina. - On coś kręci.
Charlie nachylił się nad łóżkiem i wyszepał:
- Błagam, nie zepsujcie wszystkiego. Pan Wonka jest fantastyczny. To mój przyjaciel, kocham go.
- Charlie ma rację - również szeptem odezwał się dziadek Joe, który stanął tuż obok wnuka. - Uspokój się, Josie, i nie rób kłopotów!
- Musimy się spieszyć! - oznajmił w swoim stylu pan Wonka. - Tak dużo mamy czasu, a tak mało jest do zrobienia! Nie! Stop! Odwrotnie! Dzięki. A teraz migiem do fabryki! - Pan Wonka klasnął w dłonie i podskoczył wysoko, niemal pod sam sufit. - Z powrotem do fabryki! Ale zanim zaczniemy się obniżać, najpierw trzeba się wznieść, i to wyżej niż wysoko!
- A nie mówiłam? - sapnęła babcia Josephine. - To wariat!
- Uspokój się, Josie - ofuknął żonę dziadek Joe. - Pan Wonka doskonale wie, co robi.
- Jest szalony jak szalik! - gniewnie oznajmiła babcia Georgina.
- Jeszcze wyżej! - krzyczał tymczasem pan Wonka. - Wyżej niż wysoko. Uwaga na brzuchy, żeby się coś nie stało! - Z tymi słowami przycisnął brązowy guzik, a wtedy szklana winda raptownie drgnęła i ze straszliwym świstem pognała wzwyż jak rakieta. Wszyscy chwycili się jedno drugiego, a wielki pojazd rozpędzał się coraz bardziej, świst zaś stał się tak przeraźliwie głośny, że pasażerowie musieli krzyczeć, aby się porozumieć.
- Stop! - darła się babcia Josephine. - Joe, powiedz mu, żeby zatrzymał! Ja chcę wysiąść!
- Ratuuunku! - zawodziła babcia Georgina.
- W dół, na ziemię! - domagał się dziadek George.
- Mowy nie ma! - sprzeciwił się pan Wonka. - Musimy wznieść się jak najwyżej!
- Ale dlaczego? - zawołali wszyscy. - Dlaczego w górę, a nie w dół?
- Bo im wyżej będziemy, zanim zaczniemy spadać, z tym większą szybkością trafimy.
- Trafimy w  cooo?! - zawołali wszyscy.
- W fabrykę, rzecz jasna - pogodnie oznajmił pan Wonka.
- Pan naprawdę do cna oszalał, dobrodzieju! - żachnęła się babcia Josephine. - Przecież zmiażdży nas pan na miazgę!
- Na placek! - dorzuciła babcia Georgina.
- Jest niewielkie ryzyko, ale trzeba je podjąć - powiedział pan Wonka.
- Proszę się przyznać, że pan żartuje! - zażądała babcia Josephine.
- Ja nigdy nie żartuję, łaskawa pani.
- Och, mój Boże! - wykrzyknęła babcia Georgina. - Wszyscy co do jednego zostaniemy zlikwidowani!
- To bardzo prawdopodobne - przyznał pan Wonka.
Babcia Josephine z krzykiem skryła się pod kołdrą, babcia Georgina tak mocno objęła dziadka George'a, że ten niemal zupełnie stracił dech. Państwo Bucketowie obejmowali się i ze strachu nie mogli wykrztusić ani słowa. Najwięcej spokoju zachowali dziadek Joe i Charlie, bo zdążyli już przywyknąć do dziwnych rzeczy rozgrywających się wokół pana Wonki. Kiedy jednak wielka szklana winda coraz bardziej oddalała się od ziemi, nawet Charlie począł się denerwować.
- Przepraszam pana! - zawołał wreszcie. - Ale nie rozumiem, dlaczego musimy spadać z taką wielką prędkością.
- Kochany chłopcze - odrzekł pan Wonka - jeśli nie będziemy mieć odpowiedniej szybkości, nigdy nie uda nam się przebić przez dach fabryki. To nie takie proste zrobić w nim dziurę.
- Ale jedna przecież już jest - zauważył Charlie. - Ta, przez którą się wydostaliśmy.
- To trzeba zrobić drugą - odparł pan Wonka. - Dwie dziury są lepsze od jednej. Każda mysz ci to powie.
Wielka szklana winda znalazła się już tak wysoko, że pod sobą widzieli lądy i oceany niczym na globusie. Był to bardzo piękny widok, kiedy jednak masz go pod stopami przez szklaną podłogę - to i trochę przerażający. Nawet Charlie poczuł strach. Mocno ścisnął dłoń dziadka Joe, spojrzał niespokojnie w jego twarz i wyznał:
- Boję się, dziadku.
Joe nachylił się, mocno objął wnuka i mruknął:
- Ja także, skarbie, ja także.
- Panie Wonka! - krzyknął Charlie. - A może już wystarczy?
- Jeszcze tylko odrobinkę, ale nie mów teraz do mnie, proszę, nie rozpraszaj mnie. Muszę wszystko bardzo dokładnie obserwować. Liczy się każdy ułamek sekundy, drogi chłopcze. Widzisz ten zielony guzik. Muszę go nacisnąć we właściwym momencie. Jeśli spóźnię się o drobniutką chwilkę, polecimy  za wysoko!
- A co się wtedy stanie? - spytał dziadek Joe.
- Proszę mnie nie rozpraszać! Muszę być skoncentrowany! - parsknął niecierpliwie pan Wonka.
Dokładnie w tej chwili babcia Josephine wystawiła głowę spod kołdry, a wyjrzawszy za krawędź łóżka, przez szklaną podłogę zobaczyła w dole Amerykę Północną, która z wysokości prawie dwustu mil wydawała się nie większa od tabliczki czekolady.
- Niechże ktoś powstrzyma tego furiata! - syknęła, wyciągnęła kościstą rękę i ułapiwszy jedną z pół fraka pana Wonki, mocno szarpnęła, pociągając go na łóżko.
- Nie, nie! - krzyknął zaatakowany i spróbował się uwolnić. - Proszę dać mi spokój! Mam ważne rzeczy do zrobienia! Pilotowi nie wolno przeszkadzać!
- Ty wariacie! - krzyczała babcia Josephine, a szarpała pana Wonkę tak gwałtownie, że głowa latała mu na wszystkie strony jak na tasiemce. - Zawieź nas w tej chwili do domu!!!
- Proszę mnie puścić! - Pan Wonka miotał się rozpaczliwie. - Jeśli nie nacisnę guzika w odpowiedniej chwili, polecimy za wysoko! Proszę mnie puścić! Puść! - A kiedy babcia Josephine nie dawała za wygraną, pan Wonka zawołał do Charliego: - Naciśnij guzik! Ten zielony! Szybko, szybko, szybko!!!
Charlie skoczył ku przeciwległej ścianie windy i wbił kciuk w zielony przycisk. W tym samym jednak momencie winda z głuchym stęknięciem przewróciła się na bok, a przeraźliwy świst ucichł jak nożem uciął. Cisza zapadła tak gwałtownie, że wszystkim dzwoniło w uszach.
- Za późno! - Pan Wonka był najwyraźniej zdesperowany. - I co teraz z nami będzie? Jesteśmy w pułapce!!!
Kiedy mówił te słowa, łóżko z trojgiem staruszków oderwało się od podłogi i zawisło w powietrzu. To samo stało się z Charliem, jego rodzicami, dziadkiem Joe i panem Wonką - wszyscy niczym balony unosili się między podłogą a sufitem przedziwnej wielkiej szklanej windy.
- No i sama pani  widzi, co pani narobiła! - powiedział z wyrzutem w głosie pan Wonka do babci Josephine, ta jednak chyba go nawet nie słyszała, tak była zaskoczona, gdyż nie wiadomo kiedy wysunęła się z łóżka i unosiła się teraz pod sklepieniem w swej nocnej koszuli.
- Polecieliśmy za daleko? - upewnił się Charlie.
- Czy polecieliśmy za daleko?! - krzyknął pan Wonka. - Oczywiście, że za daleko! Wiecie, gdzie teraz jesteśmy, moi drodzy? Na orbicie, tyle wam powiem!
Wszyscy wytrzeszczyli oczy i z wrażenia nie potrafili bąknąć ani słowa.
- Okrążamy teraz Ziemię z szybkością siedemnastu tysięcy mil na godzinę. I co na to powiecie?
- Duszę się! - sapnęła babcia Georgina. - Brak mi tchu!
- Pewnie, że brak! - Pan Wonka wzruszył ramieniem. - Na tej wysokości nie ma powietrza. - Podpłynął do oznaczonego napisem "tlen" guzika w suficie i wcisnął go. - Już w porządku. Proszę spokojnie oddychać.
- Ale dziwaczne uczucie! - powiedział Charlie. - Czuję się tak, jakbym był bąbelkiem.
- Wspaniałe! - potwierdził dziadek Joe. - Zupełnie nic nie ważę!
- Nikt z nas tutaj nic nie waży - poprawił go pan Wonka. - Ani uncji.
- Co za bzdura! - obruszyła się babcia Georgina. - Ja ważę dokładnie sto trzydzieści siedem funtów.
- Nie tutaj - obstawał przy swoim pan Wonka. - Tutaj nic pani nie waży, łaskawa pani.
Obie babcie i dziadek George rozpaczliwie próbowali powrócić do łóżka, ale zupełnie im się to nie udawało. Łóżko, podobnie jak oni, unosiło się w powietrzu, ilekroć więc chcieli się na nim położyć, ono wymykało się i odpływało. Charlie i dziadek Joe nie posiadali się ze śmiechu.
- Co was tak rozbawiło? - spytała nadąsana babcia Josephine.
- Ruszyliście się wreszcie z tego łóżka - zawołał dziadek Joe.
- Zamknij się i pomóż nam! - gniewnie poleciła babcia Josephine. - Ja chcę się spokojnie położyć.
- Nic z tego - oznajmił pan Wonka. - Nigdy się nie położycie. Ale przecież takie pływanie w powietrzu jest całkiem przyjemne.
- To wariat! - upierała się babcia Georgina. - Uważajcie, mówię wam, bo inaczej zlikwiduje nas wszystkich!