Czarodziejski palec

  • szt.
  • 15,00 zł
  • Niedostępny

Nakład wyczerpany. Nie ma możliwości zakupu książki.

 

Czy byliście kiedyś na kogoś naprawdę źli?
Nawet jeśli tak, to chyba nie zamieniliście tej osoby w coś innego, prawda? Tymczasem kiedy bohaterka tej historii na kogoś się pogniewa, wyciąga swój czarodziejski palce, a skutki tego są nieoczekiwane! Jej nauczycielce wyrosły wąsy i ogon, a nie uwierzycie, co się stało z rodziną Greggów… Co się stało, sami się przekonacie, jedno jest pewne: nigdy już nie spojrzą na kaczki tak jak dawniej.

Rok wydania: 2003
Stron: 64
Oprawa: broszura
Format: 125/195
Pakowanie: 30
Tłumacz: Jerzy Łoziński

Fragment tekstu:

Na farmie obok nas mieszkają państwo Greggowie. Mają dwóch synów: Philipa i Williama. Czasami idę do nich, żeby się pobawić.
Jestem dziewczynką i mam osiem lat.
Philip ma także osiem lat.
William jest trzy lata starszy. Ma dziesięć lat.
Co takiego?
Dobrze, już dobrze, ma jedenaście.
W zeszłym tygodniu Greggom przydarzyło się coś bardzo dziwnego. Opowiem wam najlepiej jak potrafię.
Pan Gregg i jego synowie najbardziej ze wszystkiego lubili polować. W każdą sobotę rano brali strzelby i wyprawiali się do lasu na ptaki i zwierzęta. Nawet Philip pomimo swoich ośmiu lat miał własną strzelbę.
Tymczasem ja nie znoszę polowania, nie znoszę. To po prostu nie w porządku, żeby mężczyźni i chłopcy zabijali zwierzęta dla samej zabawy. Dlatego za każdym razem, kiedy u nich byłam, starałam się wytłumaczyć Philipowi i Williamowi, żeby tego nie robili, ale oni tylko śmiali się ze mnie.
Raz nawet zwróciłam uwagę panu Greggowi, ale przeszedł obok mnie, jakby mnie w ogóle nie zauważył.

Pewnego sobotniego poranka zobaczyłam Philipa i Williama, jak wychodzą z lasu, niosąc grubą gałąź ze zwisającą z niej piękną sarną, a za nimi kroczy ich ojciec i niesie strzelby.
Zdenerwowałam się tak okropnie, że zaczęłam na nich krzyczeć.
Chłopcy tylko się śmiali i robili do mnie miny, a pan Gregg kazał mi iść do domu i zająć się swoimi sprawami.
No i wtedy się stało!
Zobaczyłam czerwień przed oczyma.
I zanim zdążyłam pomyśleć, zrobiłam coś, czego zupełnie nie chciałam robić.
POKAZAŁAM IM WSZYSTKIM CZARODZIEJSKI PALEC!

Gorzej, znacznie gorzej! W myśli pokazałam go też pani Gregg, której tam wcale nie było. Pokazałam go całej rodzinie Greggów.
A przecież od miesięcy powtarzałam sobie, że po tym, co się stało z moją nauczycielką, panią Winter, już nigdy nie pokażę nikomu czarodziejskiego palca.
Biedna pani Winter.
Uczyła nas właśnie literować wyrazy.
- Wstań - powiedziała do mnie - i przeliteruj "pokrzywa".

- To łatwe. P-o-k-s-z-y-w-a.
- Jesteś durną smarkulą! - krzyknęła pani Winter.
- Wcale nie jestem durną smarkulą! - zawołałam. - Jestem normalną dziewczynką!
- Idź do kąta! - rozkazała pani Winter.
Okropnie się zdenerwowałam, zobaczyłam czerwień przed oczami i zdecydowanym ruchem pokazałam pani Winter czarodziejski palec, a wtedy…
Wiecie, co się stało?
Zaczęły jej rosnąć wąsy! Długie i czarne niczym u kota, ale jeszcze dłuższe. A jak szybko rosły! Zanim ktokolwiek się zorientował, już dotykały uszu!
Cała klasa oczywiście zaczęła zarykiwać się ze śmiechu, na co pani Winter:
- Może bylibyście łaskawi powiedzieć mi, co was tak rozśmieszyło?
A kiedy odwróciła się, aby zapisać coś na tablicy, zobaczyliśmy, że wyrósł jej także długi i puszysty ogon!
Nie mam czasu opowiadać wam, co nastąpiło dalej, ale gdybyście chcieli wiedzieć, czy z panią Winter wszystko jest teraz w porządku, odpowiedź brzmi: "Nie". I nigdy już nie będzie.
Potrafię posługiwać się czarodziejskim palcem od bardzo dawna.
Nie powiem wam, jak to robię, bo sama nie wiem, w każdym razie zawsze się to dzieje, kiedy czuję się okropnie, a przed oczyma pojawia mi się czerwień…
Wtedy robi mi się bardzo, ale to bardzo gorąco…
Czubek palca wskazującego prawej ręki zaczyna strasznie mrowić…
A potem wyskakuje ze mnie taki błysk jak coś elektrycznego.
Wyskakuje, dotyka osoby, która mnie zdenerwowała…
I coś się z nią zaczyna dziać…
Zatem czarodziejski palec był skierowany na rodzinę Greggów i niepodobna było już tego cofnąć.
Pobiegłam w te pędy do domu i czekałam, co się stanie.
Stało się bardzo szybko.
A co, to zaraz wam opowiem, gdyż Philip i William przedstawili mi całą historię nazajutrz rano, kiedy już było po wszystkim.

 

 

Po południu tego dnia, kiedy pokazałam czarodziejski palec rodzinie Greggów, ojciec i obaj synowie wyszli jeszcze sobie zapolować. Teraz chcieli zaczaić się na dzikie kaczki, poszli więc nad jezioro.
W ciągu pierwszej godziny zestrzelili dziesięć ptaków.
W ciągu następnej - sześć.
- Ale piękny dzień! - zachwycał się pan Gregg. - Dawno już takiego nie mieliśmy!
Po prostu nie posiadał się z radości.
W tej właśnie chwili nad ich głowami pojawiły się cztery dzikie kaczki. Leciały bardzo nisko i stanowiły łatwy cel.
BUM! BUM! BUM! huknęły strzelby.
Kaczki jednak pofrunęły spokojnie dalej.
- Coś takiego! - zawołał pan Gregg. - Wszyscy spudłowaliśmy!!!
I wtedy, ku zaskoczeniu całej trójki, kaczki zawróciły i poleciały prosto w ich kierunku.
- Co one wyprawiają?! - krzyknął pan Gregg. - Naprawdę, same się proszą!
Wypalił, tak samo postąpili jego synowie, ale i tym razem nikt nie trafił.
Pan Gregg spurpurowiał na twarzy.
- To wina światła - oznajmił. - Ściemnia się. Wracajmy do domu.
Poszli więc, dźwigając szesnaście upolowanych kaczek, tymczasem tamte cztery ani myślały odlatywać, tylko przez cały czas krążyły nad głowami myśliwych.
Panu Greggowi bardzo to było nie w smak.
- Wynocha! - krzyczał do kaczek, strzelał do nich kilkakroć, ale pudłował za każdym razem. Ptaki tymczasem uparcie im towarzyszyły w drodze do domu.


Późno wieczorem, kiedy Philip i William położyli się już spać, ich ojciec wyszedł na dwór, żeby nabrać trochę drewna do kominka. Szedł do drewutni, kiedy nagle usłyszał krzyk dzikich kaczek.
Zatrzymał się i rozejrzał. Noc była bardzo spokojna, nad drzewami na grzbiecie pagórka zawisł cienki, żółty księżyc, niebo było rozświetlone gwiazdami. Wtedy doleciał do niego łopot skrzydeł i zobaczył cztery kaczki, które krążyły i krążyły tuż nad samym dachem.
Pan Gregg zapomniał o drewnie i pobiegł do domu, zatrzaskując za sobą drzwi. Był dość wystraszony, cała ta historia zupełnie mu się nie podobała, nic jednak nie powiedział o niej pani Gregg, tylko mruknął:
- Kładźmy się już. Jestem zmęczony.
Poszli więc spać.
Rano pierwszy zbudził się pan Gregg.
Otworzył oczy.
Chciał poszukać ręką zegarka, żeby sprawdzić, która godzina, ale ręka się nie poruszyła.
"Śmieszna sprawa", pomyślał. "Gdzie też jest moja ręka?"
Leżał więc i rozmyślał, co mogło się stać.
Może jakoś uszkodził sobie rękę?
Spróbował poruszyć drugą, ale i to się nie udało.
Usiadł.
I dopiero teraz zobaczył, jak wygląda!
Z krzykiem wyskoczył z łóżka.
To zbudziło panią Gregg, a na widok stojącego na podłodze męża, także i ona przeraźliwie krzyknęła.
Jej mąż był teraz małym człowieczkiem; głowa nie sięgała mu wyżej niż oparcie krzesła.
A zamiast ramion miał parę kaczych skrzydeł!
- Ale… ale… ale… - zaczęła bełkotać pani Gregg, oblewając się purpurą. - Kochanie, co się z tobą stało?!!!
- Chyba chciałaś powiedzieć: "Co się z nami stało?!" - odkrzyknął pan Gregg.
Teraz pani Gregg wyskoczyła z łóżka i rzuciła się do wiszącego na ścianie lustra, ale była zbyt mała, żeby cokolwiek w nim zobaczyć. Była nawet mniejsza od pana Gregga, ale i ona miała skrzydła zamiast ramion.
- Ach! Ach! Ach! - załkała pani Gregg.
- To robota wiedźm! - wrzasnął oburzony pan Gregg i oboje małżonkowie zaczęli biegać wokół pokoju, machając skrzydłami.
Chwilę później wpadli do środka Philip i William, którym przydarzyło się to samo. Mieli skrzydła zamiast ramion i byli strasznie malutcy. Nie więksi od drozdów.
- Mamo, mamo! - zaświergotał Philip. - Spójrz, mamo, potrafimy latać!
I wzbili się w powietrze.
- Proszę mi zaraz na podłogę! - poleciła pani Gregg. - Nie tak wysoko!!!
Jeszcze jednak nie skończyła wymawiać swych słów, a obaj bracia wyfrunęli przez okno na zewnątrz.
Państwo Greggowie podbiegli do okna i wskoczyli na parapet. Ich synowie byli już wysoko na niebie.
- Mój drogi - zwróciła się pani Gregg do małżonka - myślisz, że i my byśmy tak mogli?
- Nie wiem - odparł. - Trzeba spróbować.
Pan Gregg kilka razy machnął skrzydłami i nagle pofrunął w górę. Po chwili pani Gregg zrobiła to samo.
- Ratunku! - wołała, wzbijając się. - Ratuj mnie!!!
- Uspokój się, nic ci się nie stanie - zapewniał ją pan Gregg.
Wylecieli więc przez okno, poszybowali w niebo i wkrótce dołączyli do swych synów. Jeszcze chwila i cała rodzina zataczała koła na niebie.
- Czy to nie cudowne?! - krzyczał William. - Zawsze chciałem latać jak ptak!
- Kochanie, nie zmęczyły ci się jeszcze skrzydła? - zaniepokoił się o żonę pan Gregg.
- Skądże! - odparła. - Mogłabym tak latać bez końca!
- Ej, spójrzcie tylko! - zawołał Philip. - Ktoś jest w naszym ogrodzie!
Popatrzyli w dół i ujrzeli cztery ogromne dzikie kaczki, które jak gdyby nigdy nic szły sobie ich ogrodem. Były wielkości postawnego mężczyzny, a co więcej, zamiast skrzydeł miały ręce.
Zmierzały prosto do drzwi domu Greggów, wymachując rękami i zadzierając dzioby.
- Stać! - zawołał malutki pan Gregg, przelatując tuż nad ich głowami. - Precz! To mój dom!!!
Kaczki zgodnie popatrzyły w górę i zakwakały. Pierwsza nacisnęła klamkę i weszła do środka, a inne podążyły jej śladem. Drzwi zamknęły się.