High Tech High Touch

  • szt.
  • 39,90 zł
  • Niedostępny

NAKŁAD WYCZERPANY. NIE MA MOŻLIWOŚCI ZAKUPU KSIĄŻKI.

W tej książce autorzy dostarczają nam wielu cennych spostrzeżeń na temat istotnych postępów w dziedzinie technologii, życia w społeczeństwie, kultury i sztuki postępów, które, choć zachodzą pod naszymi nosami, rozmywają się we wciąż nabierającym przyśpieszenia, przez nas samych kreowanym świecie.
Dziś, w sytuacji gdy amerykańska kultura zaczyna w coraz większym zakresie "nadawać" poprzez technologię - od telewizji i kina, po muzykę, Internet i gry elektroniczne - żyjemy w obszarze, który John Naisbitt nazywa Strefą Technologicznego Odurzenia. Strefa ta to stan zamętu i roztargnienia, w którym zarówno obawaimy się technologii, jak i czcimy ją, gdzie postrzegamy ją pod postacią zabawek i "gotowych dań", i gdzie trawi nas obsesja, czy coś jest "prawdziwe" czy "podrabiane" - od pełnych przemocy dziecięcych gier, przez genetycznie modyfikowane zwierzęta, po problem, czy można mówić o zdobycie Mount Everestu, jeśli korzystało się przy tym z maski tlenowej.
To właśnie przesiąknięcie technologią, występujące zwłaszcza w amerykańskim społeczeństwie - z jego bajecznymi innowacjami i niszczycielskimi konsekwencjami - jest przedmiotem rozważań autorów. Przyglądają się oni naszym związkom z technologią, jako konsumentów produktów, mediów i pojawiających się technologii genetycznych i próbują nam uświadomić, jaki wpływ wywiera technologia nam nasze życie codzienne, na życie naszych dzieci, na naszą religijność, na sztukę i na człowieczeństwo. Niniejsza książka stara się to zawierająca ostrzeżenie przypowieść o tym, jak zaczerpnąć z technologii jak najwięcej płynących z niej korzyści, minimalizując jednocześnie jej wielce szkodliwy wpływ na naszą kulturę.

Rok wydania: 2003
Stron: 320
Format: 125x195mm
Oprawa: broszura
Pakowanie: 20
Tłumacz: Alicja Unterschuetz

Fragment tekstu:

Książka dedykowana Joemu Crumpowi

Historia Ameryki

Amerykanie, zmiękczeni komfortem, jaki technologia wprowadza w ich życie, zafascynowani jej zabawkami, potrzebujący jej nieustannej obecności, uzależnieni od nieprzerwanego dopływu rozrywek, uwodzeni jej obietnicami, odczuwający respekt przed jej siłą i tempem, żyją w stanie technologicznego odurzenia. Technologia pobudza receptory przyjemności Amerykanów zarówno na poziomie fizycznym, jak i mentalnym, ale upojenie nią wyciska z nich, niczym sok z cytryny, ducha człowieczeństwa, potęgując potrzebę znalezienia sensu życia.
Obecnie w Ameryce technologia jest rodzajem mitu. Amerykanie dysponują całym zbiorem ugruntowanych legend, takich jak: swoboda wyznaniowa, "na Zachód, młody człowieku", kolej podziemna, kowboje i Indianie, nieugiętość charakteru, ziemia ludzi wolnych i ojczyzna nieustraszonych, gorączka ziemi, gorączka złota, "umiesz liczyć, licz na siebie", baseball, tygiel narodowości, przetrwanie Wielkiego Kryzysu, "niech świat się nie boi o demokrację", rozszczepienie atomu i zrzucenie bomby, opanowanie komunizmu, "miałem sen", rock and roll, pierwszy człowiek na Księżycu, "kochajmy się, zamiast wojować", nieznany żołnierz, Hollywood, ekonomia informacji, najbogatszy i najsilniejszy kraj na Ziemi oraz światowe globalne supermocarstwo.
Ameryka jest młodym krajem, dlatego z chęci przetrwania i dla wygody przedsiębiorcy i wynalazcy dążyli do wynajdywania coraz to nowych technologii, które złagodziłyby ludzkie cierpienie i ulżyły w codziennej harówce. Z nadejściem lat pięćdziesiątych boom w dziedzinie powszechnie dostępnych urządzeń gospodarstwa domowego "ułatwiających pracę" oraz w motoryzacji pozwolił Amerykanom na życie w komforcie. Technologiczna innowacja oraz jej kulturowa akceptacja nabrały znamion zjawiska śnieżnej kuli - pojawiły się konsekwencje. W miarę upływu czasu Ameryka przekształciła się ze strefy technologicznych udogodnień w strefę technologicznego odurzenia.
Ameryka to technologicznie najbardziej zaawansowany kraj na świecie, od wojskowości po media. Amerykanów upaja całe to obezwładniające podniecenie. O niczym innym prawie nie mówią. Wystarczy przysłuchać się przypadkowej rozmowie. Ludzie wygłaszają całe tyrady na temat technologii, którą się obwarowali. Kochają ją, gdy działa. Nienawidzą, gdy przybiera postać instrukcji obsługi, której nie będą czytać. Kochają technologię, gdy zjawia się niczym nowa zabawka prosto ze sklepu, ale wściekają się, gdy zabawka się psuje. Rozprawiają o programach telewizyjnych, wydarzeniach medialnych i dowcipach z Internetu, jak gdyby dotyczyły ich samych. Lęk przed technologią lub jej uwielbienie często stanowią temat oglądanych przez nich filmów, czytanych książek, tytułów gazet, pobudzają do późniejszych rozmów.
Przekazy reklamowe ukazujące się drukiem, na tablicach ogłoszeń czy w telewizji przesycone są technologicznymi obietnicami. Technologia oferuje nie kończącą się dostawę gotowych rozwiązań. Przyrzeka uczynić Amerykanów lepszymi, mądrzejszymi, podnieść ich wydajność, uszczęśliwić. Obiecuje, że będzie szybciej, taniej, łatwiej niż kiedykolwiek przedtem. Technologia zobowiązuje się uroczyście do zapewnienia im bezpieczeństwa, stabilizacji, prywatności oraz kontroli, przynosząc spokój duszy i uwalniając od zmartwień. Obiecuje, że połączy ich z całym światem i pozwoli utrzymać bliskość z przyjaciółmi i rodziną. Rejestruje i przypomina im cenne chwile życia. Obiecuje, że stanie się podstawą ekonomii nowego świata oraz wielkim "wyrównywaczem". Obiecuje, że ich wzbogaci.
Obietnice technologii to miód na uszy Amerykanów, którzy chcą wierzyć, że wszystko da się rozwiązać - wystarczy dokonać kolejnego zakupu.
Podtruci kuszącymi technologicznymi przyjemnościami i obietnicami nie dostrzegają konsekwencji, jakie niesie ze sobą stosowanie technologii, i zastanawiają się, dlaczego przyszłość jest tak nieprzewidywalna. Tylko nieliczni zdają sobie sprawę, jakie miejsce zajmuje w ich życiu technologia (lub jakie powinna zajmować), jakie miejsce powinna zajmować w społeczeństwie, i co najważniejsze, czym jest. Amerykanie przyznają technologii specjalny status, jak gdyby jej obecność stanowiła skutek działania jakiegoś naturalnego prawa, nieodłącznej reguły, zgodnie z którą życie codzienne, doświadczenia kształtujące osobowość, nawet otaczająca przyroda skazane są na "bycie zarządzanym" przez coraz to wymyślniejsze oprogramowanie. Technologia dotrzymuje kroku postępom gospodarki, podczas gdy tym, którzy z niej korzystają, pozostaje jedynie włożenie wtyczki do kontaktu, połączenie się, podłączenie, wystartowanie i nieustanne ulepszanie wszystkich elementów. Użytkownicy czują, że coś tu jest nie do końca w porządku, ale nie potrafią wskazać co. Strefa odurzenia jest wyzuta z ducha, wywołuje uczucie niezadowolenia i stanowi zagrożenie - nie wydostanie się z niej ten, kto nie wie nawet, że w niej tkwi. Jak lubił powtarzać Marshall McLuhan: "Nie wiem, kto odkrył wodę, ale z pewnością nie była to ryba". Gdy tkwimy w czymś po same uszy, trudno zorientować się co to takiego.
Na szczęście użytkownicy technologii nie są rybami. Niektórzy artyści, teologowie, naukowcy i wojskowi, by wymienić tylko część z nich, otwarcie przyznają, że z jednej strony technologia wspiera i poprawia ludzkie życie, ale z drugiej - alienuje, izoluje, zniekształca i niszczy. Radykałowie sygnalizują, naświetlają sprawy i pozwalają spojrzeć na problem z odpowiedniej perspektywy. Ostrzegają, bawią, przymilając się - nakłaniają, często w mądry sposób. Jeśli uważnie przysłuchać się wypowiedziom, które dzisiaj zdają się ekstremalne, można sobie wyobrazić, jak wyglądałoby spokojne życie w czasach zdominowanych przez technologię.
Zdając sobie sprawę z istnienia technologii, można rzeczowo ocenić ich znaczenie i wypracować odpowiedni do nich stosunek. Można zacząć przewidywać kierunki rozwoju nowych technologii i debatować nad ich zaletami oraz konsekwencjami znajdowania dla nich nowych zastosowań. Dzięki temu przyszłość przestanie tak niepokoić. Widać już przejawy takiego właśnie podejścia.
John Selover, wiceprzewodniczący chrześcijańskiego Kościoła scjentystycznego, ujmuje to jeszcze inaczej: "Ważne jest, by kochać postęp, by kochać bycie jego częścią i by się go nie lękać. Z tej miłości do postępu zrodzić się mogą potrzebne umiejętności". Pokochanie postępu technologicznego oznacza, że powinno się go cenić, dostrzegać jego błędy i triumfy, zważać na sygnały ostrzegawcze, przyznawać do pomyłek, być otwartym i współczującym, obserwować, słuchać, odważnie stawiać czoło problemom, mieć filozoficzne podejście, ustalać standardy, kwestionować je, weryfikować, dowiadywać się i zwracać uwagę na opinie płynące z ust przedstawicieli wszelkich zawodów i wyznań. Jeśli kocha się technologię, postępuje się z nią ostrożnie. Nie jest się lekkomyślnym. Do dialogu na temat technologii będzie się przystępować świadomie i z otwartością. Użytkownicy zaczną kształtować technologię, zamiast ją odrzucać (tak jak to robią technofobowie) czy ślepo jej zawierzać (jak czynią to technofile).
"Przebudzenie" - oto jak Budda opisał swój stan istnienia. Wszystkim nam przydałoby się przebudzić w obliczu konsekwencji technologii zarówno tych dobrych, jak i tych złych. Nie powinno zamykać się oczu czy uszu ani wyciszać dialogu lub dawać się uwieść technologii.
Mamy nadzieję, że ta książka obudzi w czytelnikach świadomość ich stosunku do technologii, tak by mogli zobaczyć i poczuć działanie strefy technologicznego odurzenia oraz pomóc sobie samym, własnej rodzinie, społeczności czy firmie. Dzięki owej świadomości można wspólnie jako społeczeństwo zacząć przewidywać konsekwencje wprowadzania nowych technologii i znajdować dla nich rozsądne zastosowania, unikając działań bezmyślnych czy głupich. Oznacza to, że można mniej ostentacyjnie konsumować, można mądrzej angażować się w dyskusje na temat technologii, uczyć się, jak pełniej uszanować ludzkie odmienności i duchowość, jak stać się narodem żyjącym spokojniej we własnym gronie.
Książki-poradniki, programy dwunastu kroków, doraźne rozwiązania mnożą się w Ameryce, ale zazwyczaj stanowią tylko okresowe półśrodki. Niniejsza książka to elementarz w dziele odtruwania relacji zachodzących między ludźmi a technologią i nie zawiera listy umiejętności umożliwiających przetrwanie.

 

Symptomy zatrucia high tech

Po wszystkich przeprowadzonych przez nas badaniach, po dziesiątkach wywiadów z przedstawicielami świata biznesu i sztuki, z naukowcami i teologami oraz po poddaniu gruntownym oględzinom własnego życia odkryliśmy kilka wyraźnych objawów, które sygnalizują niepokojącą diagnozę amerykańskiego sposobu życia. Owe symptomy wskazują, że jako społeczeństwo Amerykanie żyją w strefie technologicznego odurzenia, strefie określonej przez złożony i częstokroć paradoksalny związek pomiędzy technologią a poszukiwaniem sensu życia.
Oto oznaki życia w strefie technologicznego odurzenia:

1. Preferowanie rozwiązań doraźnych, od religii po jedzenie.
2. Uwielbienie dla technologii oraz strach przed nią.
3. Niwelowanie różnic pomiędzy tym, co prawdziwe, a tym, co udawane.
4. Przyjmowanie przemocy za rzecz normalną.
5. Kochanie technologii tak, jak kocha się zabawkę.
6. Przeżywanie własnego życia, będąc zdystansowanym i roztargnionym.

Uświadamiając sobie owe symptomy i to, jak się one objawiają, można lepiej pojąć rolę, jaką technologia odgrywa, czy mogłaby odgrywać, w życiu. Zachęcamy czytelnika, żeby poszukał sygnałów owych symptomów w czterech rozdziałach niniejszej książki, a także w kulturze.
Symptom numer jeden:preferowanie rozwiązań doraźnych,od religii po jedzenie

Czując powracającą pustkę, na oślep szuka się czegoś, co ją wypełni, i niejasno nazywa się to coś sensem życia.
Niektórzy Amerykanie wstępują do klubów czytelników, grup poetyckich czy zapisują się na zajęcia sztuk walki albo wybierają spokojne hobby, jak na przykład obserwowanie ptaków, ogrodnictwo czy feng shui. Jednak drogą najpowszechniej obieraną przy poszukiwaniu sensu życia jest w Stanach Zjednoczonych religia. Obecnie do kościoła, synagogi czy meczetu przychodzi więcej Amerykanów niż kiedykolwiek (dzisiaj 70 procent, w 1776 roku 17 procent).
Amerykanie chętnie otwierają się na bezpieczeństwo i świętość, jakie niosą ze sobą religia oraz duchowość. Arcybiskup Randolph W. Sly z Charyzmatycznego Kościoła Episkopalnego wierzy, że "żyjemy w wieku, w którym ludzie nie tylko wracają do dawnej wiary, ale stają się bardziej mistyczni. Starają się znaleźć coś wyższego, głębszego, większego, donioślejszego. Coś, co połączy ich z czymś wyższym niż tylko to, czym sami są".
Ameryka przechodzi właśnie fazę religijnego ożywienia. Społeczeństwo amerykańskie doszukuje się i chętnie przyjmuje istnienie religijnego czy duchowego aspektu w niemal wszystkich dziedzinach życia - w telewizji i kinie, w miejscu pracy, szpitalach, książkach, reklamach, miasteczkach uniwersyteckich, megakościołach. "Wszędzie coraz wyraźniej widać dowody na to, że religia wkracza w życie publiczne - twierdzi Martin Marty, popularny profesor religii porównawczej z University of Chicago. - W wielu dziedzinach życia publicznego ludzie z coraz większą swobodą rozprawiają o religii".
Religijne eksperymentowanie i poszukiwanie są powszechne w Ameryce. Co roku powstaje ponad tysiąc kościołów nie należących do któregoś z powszechnych wyznań, w ciągu minionego dziesięciolecia ponad milion rodowitych Amerykanów przyjęło buddyzm. W czasie ostatnich trzydziestu pięciu lat liczba istniejących w Ameryce wyznań podwoiła się, z 800 do ponad 1600.
Pomimo wytężonych poszukiwań społeczeństwo amerykańskie wciąż odczuwa duchową pustkę. Coś tu nie gra.
Sprzedaż książek o tematyce religijnej skoczyła niebotycznie w górę (w okresie od 1991 roku do roku 1997 odnotowano jej 150-procentowy wzrost, gdy w pozostałej części branży wydawniczej tylko 35-procentowy), wygrywając z każdą inną kategorią. Miejsca na szczytach krajowych list bestsellerów zajmują nawet świeckie "książki dla duszy" i nieskomplikowane poradniki, jak osiągnąć szczęście w życiu codziennym, w rodzaju Don't Sweat the Small Stuff (Nie przejmuj się drobiazgami), serie Chicken Soup (Rosół) - najlepiej sprzedające się serie wydawnicze w historii, z 30 milionami wydrukowanych egzemplarzy - i Ścieżka Prostej Obfitości, jak gdyby przekazywane drukiem proste treści mogły wypełnić duchową pustkę.
W zatrutej strefie, duchowe "witaminy i minerały" to wielki biznes. Przyjmowane w postaci książek, pism New Age, kaset z nagraniami relaksacyjnymi, dzwoniących na wietrze dzwoneczków, świec, kryształów, kadzidełek, olejków, religijnych programów nadawanych w najlepszym czasie antenowym, astrologii, numerologii, aromatoterapii, skalnych wodotrysków, terapii magnetycznej i medytacji, działają niczym filiżanka mocnej kawy. Owe "odtrutkowe" preparaty mają jakoby pomóc w koncentracji, odmłodzić, zrelaksować, uspokoić, połączyć, zapewnić spełnienie i umożliwić refleksję; przynosząc natchnienie, szczęście, harmonię, marzenia, witalność, jasność, możliwość odkrycia samego siebie, głębię, oświecenie, subtelną energię i równowagę.
Jak na ironię, technologia, która przyrzeka, że nas odtruje za pomocą foteli masujących i zapuszkowanych odgłosów przyrody, w istocie nas zatruwa. Z reklam wręcz tryskają obietnice technologicznego uproszczenia naszego skomplikowanego życia, usunięcia stresu i ukojenia skołatanych nerwów.
Tradycyjne międzypokoleniowe związki zostały zerwane, więź zaś między rodzicami a dziećmi osłabła, przekazywaniem wartości i praktycznej mądrości nie zajmuje się, jak dawniej, wielopokoleniowa rodzina, Kościół czy społeczność, ale w coraz większym stopniu popkultura. Ludzie masowo garną się do technologii informacyjnej, telewizji, wideo, pism i poradników, w których szukają odpowiedzi na zasadnicze pytania: "Jak wybrać partnera?", "Jak wyrazić odczuwane sercem zaangażowanie?", "Jak w ciągu ośmiu minut osiągnąć szczęście?", "Jak zmienić ligę?"
Zamiast spędzać czas na długich rozmowach czy szukać duchowego przewodnictwa, Amerykanie sięgają po gotowe recepty, które rozwiążą wszystkie problemy, i te duże, i małe, jakie przynosi życie. Popkultura podsuwa je w postaci programów w stylu krok po kroku, przewodników i rubryk poradnikowych w magazynach: "Dziewięć przykazań żywieniowych", "Dwadzieścia trzy sposoby na spalenie tłuszczu", "Siedem sekretów gorącego życia erotycznego", "Cztery zbawcze rady, jak uratować małżeństwo", "Osiem oznak, że już po wszystkim", "Trzydzieści pięć symptomów, i jak im natychmiast zaradzić", "Dwuminutowy sprawdzian stanu zdrowia", "Jedenaście genetycznych kluczy do duchowego przebudzenia", "Pięć kroków ku poznaniu woli Bożej", "Siedem zwyczajów wielce skutecznej rodziny", "Siedem duchowych praw sukcesu", "Siedem ścieżek do Boga", "Siedem stadiów władzy i uzdrowienia", "Siedem kroków do wiedzy biblijnej". (Siódemka zdaje się zwycięzcą wśród liczb).
To, co się pojawiło jako reklamowy slogan - "Raz dziennie" i "Dwanaście sposobów na wzmocnienie kości" - zyskało status recepty na życie. Telewizja, serwująca duże porcje gotowych rozwiązań, służy za substytut duchownego, matki i ojca. W 1996 roku istniało 257 religijnych kanałów telewizyjnych, w 1974 roku - tylko 9; drugim pod względem tempa rozwoju kanałem telewizji kablowej, który dotarł do 27 milionów domów, jest Food Network - jego oglądalność w 1997 roku wzrosła do 53 procent. Najszybciej rozwijającym się kanałem telewizji kablowej jest Home & Garden Television (Telewizja Dom i Ogród), w samych tylko Stanach Zjednoczonych ogląda go 40 milionów widzów.
Amerykanie stali się społeczeństwem obsługiwanym zza lady, na półkach można znaleźć przepis na wszystko - od religii po żywienie. Od lat sześćdziesiątych niszczą tradycję, tworząc niedobory uzupełniane dawkami "duchowych witamin".
Przez całe dziesięciolecia lekarze forsowali szybko działające leki, pacjenci zaś przyzwyczaili się oczekiwać natychmiastowej ulgi po zażyciu pigułki. W 1996 roku Amerykanie wydali 85 miliardów dolarów na leki wydawane na recepty oraz dodatkowe 20 miliardów na leki sprzedawane bez recepty, co jest niebagatelną sumą, gdy się porówna globalną wartość rynku leków wynoszącą 180 miliardów dolarów. Do 1997 roku co ósmy Amerykanin zażył (lub stale zażywa) prozac. Viagra pobiła wszelkie poprzednie rekordy sprzedaży w historii przemysłu farmaceutycznego - przez pierwszy rok od momentu pojawienia się na rynku ludzie wydali na nią prawie miliard dolarów.
Producenci witamin dla osób na diecie i minerałów uzupełniających w postaci koktajli, pigułek, kropelek i proszków obiecują uczynić nas bystrzejszymi, piękniejszymi, zdrowszymi, bardziej seksownymi, szczuplejszymi, mniej zestresowanymi, mniej zatrutymi, młodszymi i energiczniejszymi. Istnieje nawet specyfik wspomagający o nazwie absorbaid, stosowany przy zażywaniu witamin i minerałów, który ma ponoć zwiększać wchłanianie przez organizm wszystkich innych takich preparatów. Podejmując nieświadomy wysiłek wyrwania się z technologicznie zatrutej strefy, Amerykanie wciąż coś uzupełniają, łykając co roku 10 miliardów pastylek. Wydają ponad 700 milionów dolarów rocznie na szybko działające witaminy, ale zjadają średnio mniej niż jeden owoc dziennie. Frytki stanowią natomiast 25 procent wszystkich konsumowanych przez nich warzyw.
Chirurgia kosmetyczna to kolejna odmiana środka doraźnego. W 1997 roku w Ameryce wykonano ponad 2 miliony zabiegów chirurgii kosmetycznej. Prym wiodą Kalifornia, Teksas oraz Nowy Jork, i dzięki ich przykładowi zabiegi takie zjednują sobie powszechną akceptację: w 1997 roku wykonano 52 procent więcej liftingów twarzy niż w roku 1992. Niemal 25 procent chirurgicznych zabiegów kosmetycznych aplikują sobie ludzie w wieku od dwudziestu do trzydziestu dziewięciu lat. Liczba implantacji piersi wykonanych w 1997 roku wzrosła w porównaniu z rokiem 1992 o 375 procent, a liczba zabiegów odsysania tłuszczu wzrosła w tym samym okresie o 215 procent. Chirurgia laserowa, podnoszenie pośladków, wstawianie implantów ust i powiększanie penisów stają się coraz powszechniejsze.
Kultura doraźnych rozwiązań trąci pustką. Amerykanie czują, że coś tu nie gra, ale nie wiedzą dlaczego, więc sięgają po pigułkę. Łatwo jest dać się uwieść obietnicom technologii w krainie przez nią skażonej.


Symptom numer dwa:uwielbienie dla technologii oraz strach przed nią

Czy technologia ocali ludzkość, czy też ją zniszczy? Debata na ten temat powraca, regularnie i z pasją, i to w kształcie niezbyt zmienionym od czasów luddystów, którzy na początku rewolucji przemysłowej niszczyli fabryczne maszyny tekstylne. Dysputa zdaje się powiększać jeszcze różnice pomiędzy i tak już skrajnymi osądami. Niemniej, prezentowanie technologii równocześnie jako zbawcy i niszczyciela wskazuje na pokładanie w niej ślepej wiary i odczuwaniu przed nią strachu oraz na jej apoteozowanie.
Tysiąc lat temu, pod koniec pierwszego milenium, ludzie obawiali się gniewu Bożego, który miałby nawiedzić Ziemię jako siła siejąca śmierć i zniszczenie. Z nadejściem nowego milenium obawa ta zwróciła się w stronę technologicznego Armagedonu, pod nazwą Y2K. Niektórzy obawiają się, że podobnie jak wszechmocny gniew Boga, potknięcia technologii komputerowej zagrożą wprowadzeniem w nasze życie kompletnego chaosu - z nieba zaczną spadać samoloty, pociski wystrzeliwane będą bez jakiejkolwiek kontroli, globalna ekonomia się załamie, nastąpi powszechny krach technologiczny. Niektórzy przygotowali sobie nawet dobrze wyposażone schrony przeciwbombowe lub domy pozwalające na przetrwanie "poza siecią", jak gdyby sama technologia stanowiła jakąś niekontrolowaną siłę zdolną do wywołania pandemonium i masowego zniszczenia.
Inni wierzą, że technologia to lek na społeczne bolączki. Pokładają w technologicznych rozwiązaniach przeogromną wiarę: Internet w każdej klasie naprawi szkolnictwo, inżynieria genetyczna człowieka wyruguje choroby, bioinżynieria plonów nakarmi świat.
Jednym z największych publicznych apologetów technologii jest Nicholas Negroponte, założyciel i dyrektor Media Lab w Massachusetts Institute of Technology (MIT). Niewielu pokłada tak silną wiarę w technologii jak on i jego syn Dimitri - obaj panowie zadeklarowali, że ich misją będzie zapewnienie każdemu z miliarda dzieci żyjących na świecie dostępu do laptopa i Internetu, a to wszystko dzięki fundacji pod nazwą 2B1 (To Be One - Byśmy byli jednym). Wierzą oni, że powszechny dostęp do Internetu jest równoznaczny z zaprowadzeniem światowego pokoju, zabezpieczeniem losu ludzkości, uzdrowieniem całej planety i globalnej ekonomii. (Pierwszą poważniejszą darowiznę na rzecz fundacji przekazała firma Sega Enterprises zajmująca się projektowaniem gier elektronicznych).
Esther Dyson, właścicielka firmy Edventure Holdings, Inc. publikującej broszurę "Release 1.0", to kolejny przykład technofila. Dyson promuje Sieć jako potencjalny wspólny dom i zapowiada przyszłość, w której studentów cechuje pilność, pracodawców rozwaga, konsumenci dysponują odpowiednią informacją, obywatele zaś korzystają z wolności słowa. Odkrywca podwójnej spirali DNA, James Watson, pokłada dozgonną wiarę w nowych naukach genetycznych. Nie widzi potrzeby zastanawiania się, czy można ingerować w proces ewolucji człowieka za pośrednictwem inżynierii genetycznej, i prawdę mówiąc, sądzi, że omawianie jakichkolwiek związanych z tą problematyką zagadnień humanistycznych, to głupota. Bob Shapiro, dyrektor naczelny koncernu Monsanto, giganta w rodzącej się branży biotechnologii (life sciences), twierdzi, że genetyczna inżynieria plonów prowadzona przez jego i inne firmy ocali mieszkańców Ziemi przed śmiercią głodową.
Innego zdania jest Jane Healy, pisarka i pedagog, która ostrzega, że zwiększenie dostępu do komputerów może szkodliwie wpłynąć na fizjologię mózgu dziecka i wywołać pandemię zaburzeń uwagi oraz dziecięcej depresji. Healy wierzy, że małe dzieci korzystające z komputerów "szkolą mózg" - ale bynajmniej nie w sposób, jaki sugerują twórcy oprogramowania. Gry komputerowe, twierdzi autorka, stanowią zaprzeczenie wszelkiego rodzaju refleksyjnego, wybiegającego w przyszłość myślenia czy mowy wewnętrznej. Healy jest przekonana, że Amerykanie igrają z ogniem, stwarzając warunki sprzyjające wychowaniu całego pokolenia impulsywnych, działających pod wpływem podniet, nie zastanawiających się nad niczym ludzi, którzy w przyszłości będą mieli problem z moralną oceną postępowania.
Krytyk technologii, Jeremy Rifkin, który namiętnie przestrzega przed wypuszczeniem dżinna biotechnologii z butelki, zmobilizował 200 teologów, by wystosowali protest przeciwko opatentowywaniu technik genetycznych. Najbardziej ekstremalne ostrzeżenia przed złem tkwiącym w technologii pojawiają się w wypowiedziach takich odludków-paranoików jak na przykład Ted Kaczynski vel Unabomber. Kaczynski napisał liczący 35 tysięcy słów elaborat, w którym polemizuje z dehumanizującym wpływem technologii i maszyn oraz stwierdza, że współczesna technologia trywializuje pradawne dążenie człowieka do zdobycia wody, pożywienia i zapewnienia schronienia.
Niektórzy, szukając rozwiązania, automatycznie zwracają się w stronę technologii. Inni - wręcz przeciwnie. Niektórzy wyznaczają granice i odrzucają tylko to, co w technologii nowe. Amiszowie pociągnęli taką kreskę około roku 1900. Neoluddyści nakreślili ją po zakończeniu drugiej wojny światowej. Kościół katolicki zajął stanowisko wobec pigułki antykoncepcyjnej i aborcji w latach sześćdziesiątych i od tamtej pory nie ustąpił. Ale większość użytkowników technologii "faluje", wpadając z jednej skrajności w drugą. Raz się jej boją, to znów inspiruje ich jej siła. Jednego dnia akceptują technologię z obawy przed zostaniem w ogonie, za konkurencją czy kolegami z pracy, by nazajutrz przyjąć ją entuzjastycznie jako coś, co usprawni ich życie i pracę, a potem czują się sfrustrowani i poirytowani, że tak się nie stało. Większość z nich nie przechodzi obok technologii obojętnie. Technologia kształtuje wybory, kieruje działaniami. Relacje ludzi z technologią pozostają w dużym stopniu niezbadane i stanowią w pewnym sensie kombinację lęku i uwielbienia.

Symptom numer trzy:niwelowanie różnicy pomiędzy tym,co prawdziwe, a tym, co udawane

W świecie, w którym technologia jest w stanie przekształcić przyrodę na niespotykaną dotąd skalę, nie dziwi, że wciąż stawiane są pytania: "Czy to prawdziwe?", "Czy to podróbka?". Autentyk czy symulacja? Oryginał czy kopia? Prawdziwe czy imitacja? W czasach gdy technologia jest w stanie wykreować surogat, erzac, rzecz wirtualną, maszynę cybernetyczną, ludzie odczuwają coraz większy zamęt, zastanawiając się, czy coś jest prawdziwe czy może jest podróbką.
Czy jej piersi są prawdziwe? Czy to jego naturalne włosy? Czy zdjęcia z misji Mars Pathfinder* tak naprawdę wykonano w Arizonie? Czy jego rolex jest oryginalny? Czy to prawdziwy Armani? Czy Celebration na Florydzie stanowi prawdziwą społeczność? Czy bijatyki w programach Jerry'ego Springera są inscenizowane, czy może ona rzeczywiście go uderzyła? Czy wchodząc na Mount Everest z zapasem tlenu, zdobywa się go "w uczciwej walce", czy może dopomogła technologia? Jeśli biegacz w specjalistycznym, sprężystym obuwiu bije rekord wszech czasów w sprincie na 100 jardów, czy to się liczy? Dysputy, kłótnie, opowieści zdają się nie mieć końca w ciągłym poszukiwaniu sensu życia.
Najwięcej problemów rodzą wszechobecne w życiu Amerykanów ekrany: kinowe, telewizyjne, komputerowe, wyświetlacze gameboyów, osobistych elektronicznych organizatorów, beeperów, telefonów komórkowych, automatycznych sekretarek, kuchenek mikrofalowych, monitorów pracy serca i wszelkie inne, jakie przyjdzie wymyślić technologom w przyszłości. Wszędobylskie ekrany wskazują drogę, informują, bawią. Użytkownik bezwiednie ulega ich wpływom. Wszystkie obrazy dostarczające ludziom rozrywki - telewizja, kino, Internet, gry elektroniczne - określa się pobieżnie mianem "wirtualnych" i nie traktuje ich poważnie. Odbiorcy bez większego trudu przechodzą do porządku nad ich budzącą wstręt zawartością. Wierzą, że obraz, który pojawia się na ekranie, to bajka, rodzaj wyidealizowanej opowieści, równie nierealnej jak seriale telewizyjne z lat pięćdziesiątych. Ale konsekwencje są bardzo realne.
Dziś w Ameryce zasadniczym źródłem rozrywki są media, w mediach natomiast króluje przemoc. Mimo to Amerykanie nie traktują jej poważnie. Przemoc z ekranów wsącza się w ich pamięć, przedostaje do snów i rozmów, oni zaś uporczywie twierdzą, że to czynnik nieszkodliwy, a wręcz kształcący. Żartobliwie zbywają przemoc pokazywaną na ekranach jako coś nierealnego. To tylko komiks, tylko gra elektroniczna, film albo zwykłe wiadomości. Twierdząc, wbrew stanowi faktycznemu, że ekranowe obrazki są tylko na niby, Amerykanie przyzwalają sobie i swoim dzieciom na bezmyślne, stałe konsumowanie przemocy. A potem, kiedy dowiadują się, że jakieś dziecko strzelało do kolegów w klasie, doznają wstrząsu, ogarnia ich zdumienie.
Sugerowanie, że ekrany oraz ukazujące się na nich obrazy to coś realnego, stanowi radykalny pogląd. Ale traktowanie monitorów w kategoriach fikcji, wirtualnej rzeczywistości i braku szkodliwości pociąga za sobą katastrofalne skutki. Choć powierzchnie ekranów są płaskie, obrazy, które się na nich ukazują, są trójwymiarowe i przykuwają uwagę, niezależnie od tego, czy opowiadana historia jest ciekawa. Lśniące niebieskie pudełka, płaskie telewizyjne ekrany, przyprawiające o zawrót głowy gry elektroniczne eksploatują widza, czyniąc go szczęśliwszym, smutniejszym, bardziej zakochanym, bardziej wypompowanym niż przed przyciśnięciem guzika. Ludzie przekonują się nawzajem, że ekrany są rzeczą błahą i że to tylko zabawa.
Osoby, które były świadkami "prawdziwych" aktów przemocy, mają problemy z wymazaniem przerażających obrazów z pamięci. Większość rodziców ustrzegłaby dzieci przed widokiem prawdziwego, brutalnego przestępstwa. Nie do pomyślenia jest sytuacja, w której dziecko zostaje zaproszone na kanapę na seans "rzeczywistej" śmierci. A jednak dzieje się tak nieustannie za pośrednictwem takich popularnych seriali, jak "Z Archiwum X", "Nowojorscy gliniarze", "Gorący dyżur", "Gliniarze", filmowych przebojów typu Armageddon, Szeregowiec Ryan, Faceci w czerni i Matrix, czy też sprzedających się wspaniale gier komputerowych takich jak Quake, Doom, Golden Eye i Tomb Rider.
Obrazy widziane na ekranie mogą zakorzenić się w pamięci człowieka równie głęboko jak "prawdziwe" traumatyczne przeżycie: niedobra pani pędząca po błotnistej drodze na rowerze z Toto w koszyku, która nagle zamienia się w Złą Czarownicę z Zachodu. Marion, kobieta pod prysznicem w filmie Psychoza. Mike i Nick w Łowcach jeleni, czekający na partię rosyjskiej ruletki. Pływająca w oceanie dziewczyna, podskakująca na falach w chwili, gdy zaatakował ją rekin w Szczękach. Każdy nosi w sobie własne, nie dające się usunąć, wyryte w pamięci obrazy - wiele z nich wolelibyśmy wymazać.
W coraz większym stopniu nawet fabuła prezentowanych na ekranach opowieści staje się bardziej rzeczywista, mniej udawana.
Telewizja i film zmieniły się raz na zawsze, gdy do powszechnego użycia weszły kamery wideo, gdy może już po nie sięgnąć przeciętny konsument [równocześnie zjawił się Rodney King i LAPD (Departament Policji Los Angeles)], budząc w odbiorcy żyłkę podglądacza, apetyt na żywy dramat. Potem pojawiły się America's Funniest Home Videos (Najzabawniejsze amerykańskie domowe filmy wideo), Geraldo, biały ford bronco, reality show, relacje z wypadków drogowych i "afery rozporkowej", JennyCam, prezentacja zmiany płci w czasie rzeczywistym, Internet, chirurgiczne operacje mózgu i porody na ekranie, łącznie z niezliczonymi prezentacjami życia zwykłych ludzi, oferowanymi przez autorów do publicznej konsumpcji. Na ekranach naprawdę gości coraz więcej realizmu.
Czym jest symulacja w dobie niemal perfekcyjnych efektów specjalnych? Czy można mówić o wiosłowaniu, jeśli wiosłujący nie rusza się z miejsca? Czy wspina się po schodach ten, kto nigdy z nich nie schodzi? Czy wypad do Nowego Jorku w Las Vegas lub pobyt w nowojorskim hotelu oznacza przebywanie w samym mieście? Czy przejażdżka gondolą po Bellagio jest równoznaczna z poznaniem Wenecji? Czy wakacje w Królestwie Zwierząt w Disney World są równie dobre jak safari? A może lepsze? Czy Keanu Reeves i Laurence Fishburne wiedzą coś o kung-fu? A może w ekipie filmu Matrix znalazł się wspaniały programista?
W czasach gdy trudno jest odróżnić oryginał od podróbki, ludzie biznesu lgną do autentyczności. Autentyk można świetnie sprzedać. Firmom już się nie opłaca szukać pomysłów na produkt u pośrednika, na przykład u projektanta, stąd nowa profesja: "wyłapywacze trendów". Tacy myśliwi polują na ulicach, szukając inspiracji bliżej źródeł - wśród artystów, hipsterów*, raperów, miejskich nastolatków, lub czerpiąc z tradycji innych kultur. W świecie, w którym informacja przekazywana jest natychmiast, a ludzie przenoszą się z miejsca na miejsce niemal równie szybko, panuje klimat sprzyjający masowej imitacji, oferowania podróbek, kopii, zamienników. Nie obrobiony autentyk wytropiony przez łowców trendów zostaje schwytany, sprawiony i wyłożony na straganie. Nic więc dziwnego, że nasuwa się pytanie, co tu jest autentyczne.
Obsesja Amerykanów na punkcie prawdziwości rozwija się bez przeszkód. Żądni są memuarów, biografii, filmów dokumentalnych i telewizyjnych wywiadów, ale nie tylko z zamiłowania do plotek. W czasach gdy technologia zaciemnia kwestię autentyczności, jednocześnie stawiając na realizm, to, co prawdziwe, dodaje otuchy.


Symptom numer cztery:przyjmowanie przemocy za rzecz normalną

Mali żołnierze, film dla dzieci z 1998 roku, to typowy przykład przemocy reklamowanej jako "kino akcji" dozwolone od lat trzynastu.
W filmie tym, wyprodukowanym przez wytwórnię DreamWorks Studios, Globotech, technologicznie wysoko rozwinięta korporacja handlująca amunicją i sprzętem bojowym, nabywa Heartland, staroświecką fabrykę zabawek w celu "zastosowania zaawansowanej technologii walki do produktów handlowych przeznaczonych dla całej rodziny". W scenie otwierającej film surowy dyrektor naczelny Globotech gani projektantów zabawek za ich brak zrozumienia podstawowej koncepcji prezentowania walki dobra ze złem w formie zabawy. "Czego potrzeba żołnierzom?" - pyta, odnosząc się do prototypu żołnierza wysokości jednej stopy, stojącego na stole konferencyjnym. "Wrogów, sir" - odpowiada asystent. "Nasi chłopcy muszą je zamienić w parę wodną!" - ryczy dyrektor, mając na myśli kartonowe prototypy zmutowanych potworów. Jeden z projektantów zabawek pyta: "Czy nie sądzi pan, że zbyt wiele w tym przemocy?". Dyrektor odpowiada chłodno: "Właśnie. Więc nie nazywajcie tego przemocą. Nazwijcie to akcją. Dzieciaki uwielbiają akcję. Sprzedaje się". Podobnie jak Hollywood, filmowy dyrektor wzdraga się przed stwierdzeniem, że "dzieciaki kochają przemoc", woli słowo-klucz przemysłu: "akcja".
Dzięki zastosowaniu wojskowej technologii przy produkcji zabawek agresywni żołnierze Commando Elite i ich pokojowo nastawieni przeciwnicy, Gorgonici, potrafią chodzić, mówić, myśleć i uczyć się. Bystrzy żołnierze szybko zmieniają sprzęty gospodarstwa domowego w narzędzia walki. Urządzenie do przerobu śmieci to dla nich pokój tortur, apteczka staje się źródłem "broni chemicznej". Patrzący świeżym okiem żołnierze postrzegają garaż nie tylko jako ewentualny magazyn czy stolarnię, ale też jako arsenał. Mali wojownicy strzelają oczami w stronę dziewczęcej kolekcji przypominających Barbie lalek, w których widzą najpierw "zdolne do przyjmowania różnych pozycji" zabawki erotyczne. Potem jednak uznają je za posiłki i zamieniają w żywe, pełne agresji dziwolągi w wojskowych bikini, o kształtach zbliżonych do wymiarów wojowniczej bohaterki gry komputerowej, Laury Croft.
Setki zdeterminowanych żołnierzy-zabawek o imionach w rodzaju Rzeźnik Hak, Nick Nitrogliceryna i Kip Zabijaka prowadzą bezlitosną wojnę z zabawkowymi wrogami (których zadaniem jest się chować) i dziewięcioma ludźmi. Motto Commando Elite brzmi: "Bez litości". Nieudolni dorośli są w walce o przetrwanie raczej bezużyteczni. Natomiast rozradowane nastolatki okaleczają, zabijają i likwidują żołnierzy po odparciu wielu ataków Commando Elite z użyciem pistoletów na gwoździe, ognia, pił łańcuchowych, bomb i minihelikopterów (szturmujących przy wtórze muzyki z filmu Czas Apokalipsy).
Sceny w Małych żołnierzach przesycone są nie akcją, lecz przemocą. Odpowiednio opakowaną przemoc kieruje się do sprzedaży, zazwyczaj w postaci przedmiotów będących pochodną filmu czy programu telewizyjnego. Produkty te oferuje się dzieciom bez względu na to, od ilu lat dany film czy program był dozwolony. Handlowe pochodne gier elektronicznych, filmów i pokazów telewizyjnych często skierowane są do dziecięcych klientów, nawet jeśli film czy audycja były przeznaczone dla widowni dorosłej. Firma Hasbro, producent zabawek, wypuściła na rynek dwanaście tematycznych produktów nawiązujących do filmu Mali żołnierze w tym samym czasie, w którym wyświetlano go w kinach. Sony PlayStation wydała grę wideo Mali żołnierze, Burger King zaś rozdawał miniaturowe figurki członków Commando Elite i Gorgonitów.
Pojawił się jednak problem natury moralnej, z którym musieli się uporać ajenci Burger Kinga w Springfield, w Oregonie. Imię jednego z bohaterów Małych żołnierzy, Kipa Zabijaki (Kip Kill-again), brzmi niemal identycznie jak nazwisko piętnastoletniego chłopca, który 10 lipca 1998 roku, dwa miesiące przed wejściem filmu na ekrany, zabił najpierw swoich rodziców, a następnie śmiertelnie postrzelił dwóch kolegów z klasy, raniąc przy okazji dwadzieścia cztery inne osoby. Restauracje Burger Kinga w Springfield zajęły się nazwiskiem Kipa Zabijaki, ponieważ mogło ono przypominać klientom o powyższym wydarzeniu i ponieważ filmowy bohater, podobnie jak uczeń, zabijał za pomocą pistoletu. Choć o strzelaninie w Springfield głośno było w całym kraju, wszędzie indziej w Stanach Burger King i Toys "R" Us dalej sprzedawały kompletny zestaw żołnierzyków. Gadżety te pobiły rekord sprzedaży i uplasowały się w górnej dziesiątce najlepiej sprzedających się zabawek.
Dwa tygodnie po wejściu Małych żołnierzy na ekrany kin DreamWorks wypuściło kolejny film, Szeregowiec Ryan, z czytelnym przesłaniem: wojna to piekło. Steven Spielberg odmówił sprzedaży praw handlowych do produkcji i rozpowszechniania jakichkolwiek zabawek związanych z tak poważnym tematem. W tym samym czasie jego firma zarabiała miliony, oferując dzieciom zabawki nawiązujące do Małych żołnierzy, sugerując tym samym, że wojna to zabawa.
Tragedie, które rozegrały się w szkołach w Springfield i Littleton, na jakiś czas nagłaśniają problem, sygnalizując, że przemoc stała się codziennym składnikiem amerykańskiej diety. Koncerty rockowe, zjazdy Krajowego Towarzystwa Strzeleckiego (National Rifle Association - NRA), programy telewizyjne czy filmy można od czasu do czasu, szanując ból innych, odwoływać lub zmieniać czas ich emisji. Nie zmienia to faktu, że przemoc jest wszechobecna.


Symptom numer pięć:kochanie technologii tak, jak kocha się zabawkę

Dostatek finansuje zabawę. Niedawno Amerykanie zapytani o rzeczy dla nich najważniejsze na pierwszym miejscu wymienili zabawę, następnie walkę z nadwagą i uporządkowanie życia.
Dzisiaj w Ameryce wolny czas ma oznaczać rozrywkę, coś w rodzaju wypełniacza. Podobnie dzieje się w wypadku wielu filmów. Natomiast dążenie do relaksu czy zwolnienia tempa życia przypomina próbę odbycia drzemki w salonie gier wideo. W kulturze zdominowanej przez technologię konsumencką wolny czas oznacza przeważnie zajmowanie się mało wymagającymi zajęciami i bierny odbiór. Amerykanie oddają się elektronicznym rozrywkom, jak gdyby nie byli w stanie znaleźć nic innego, czym warto byłoby się zająć. Mieszkańcy technologicznie zatrutej strefy uważają, że telewizja relaksuje.
Amerykanie chcą, potrzebują, pragną najnowszego, najlepszego modelu roweru górskiego Cannondale albo telefonu komórkowego Nokii z wymienną obudową, która pasowałaby do ich garderoby, albo przezroczystego mandarynkowego iMaca. Pragnienie codziennego przeżywania Bożego Narodzenia w kulturze naszpikowanej zabawkami high tech sprawia, że stają się więźniami nie kończącego się cyklu ulepszeń. Gadżety, które jednocześnie odwołują się do wyobraźni dziecka i wabią nową zdobyczą technologii, miesiąc po miesiącu kuszą czymś nowym. Jednak większość nowych, technicznie zaawansowanych zabawek nie zadowala na dłuższy czas. Zawsze zjawi się coś lepszego, bardziej ponętnego i w niższej cenie.
Nicholas Negroponte, szef MIT Media Lab, wnikliwie wykazał podobieństwo między przemysłem zabawkarskim a przemysłem elektronicznym: "Co roku 75 procent wszystkich zabawek to zabawki nowe, zaprojektowane w danym roku. To dzięki wynalazkom branża zabawkarska żyje albo umiera. Zabawki płyną strumieniami do domów na każde Boże Narodzenie i Chanukę, na każde urodziny i wiele innych okazji. Tak olbrzymie fale obrotu oznaczają, że zabawki wpasowują się doskonale w tempo zmian zachodzących w cyfrowym świecie". Nie dziwi więc, że do nowych partnerów w interesach MIT należą obecnie takie firmy, jak Lego, Disney, Mattel, Hasbro, i Toy "R" Us. "Wielu ludzi oskarża MIT Media Lab o to, że jest gigantycznym kojcem - mówi Negroponte. - No cóż, mają rację. To cyfrowa kraina czarów wypełniona po brzegi tymi bezwstydnymi zabawkami. Pozostanie dzieckiem nie jest łatwe, ale podsuwanie wciąż nowych zabawek pomaga".
Konsumenci bawią się zabawkami dla dorosłych bez skrępowania, ponieważ technologie konsumenckie rozwijały się stopniowo: najpierw proponowały luksus, potem urządzenia niezbędne, a wreszcie zabawki.
Na przykład samochód na początku XX wieku stanowił luksusowy przedmiot budzący zawiść. Z nadejściem lat pięćdziesiątych cała Ameryka jeździła na czterech kółkach - samochód właściwie wpłynął na kształt amerykańskiej kultury. Istnienie przedmieść, centrów handlowych i konieczność dojeżdżania do pracy uczyniły z posiadania samochodu wymóg. Dzisiaj Amerykanie kupują samochody jak zabawki: nowy volkswagen garbus z sentymentu, smart dla rozrywki, humvee* dla zwrócenia na siebie uwagi. Nicholas G. Hayek, założyciel i dyrektor naczelny Swatch Group, a także współtwórca figlarnego, oryginalnego smarta, powiedział autorom tej książki: "Jeśli połączycie potęgę technologii z fantazją sześciolatka, to powstaną cuda".
Zabawki dla dorosłych widać na każdym kroku. Za pomocą ich nowych, ulepszonych wersji budzi się wspomnienia z dzieciństwa. Za 8 tysięcy dolarów można kupić gokarta, który jeździ z prędkością 100 mil na godzinę, przyspiesza od 0 do 60 mil w cztery sekundy i wytwarza siłę odśrodkową o wartości dwóch G. Kto woli mniejsze ryzyko, może spróbować jazdy na skuterze dla dorosłych, na prąd, który porusza się z prędkością 13 mil na godzinę i który bez problemu mieści się w samochodzie. Można też przypomnieć sobie czasy zabaw w wojnę, gdy biegało się po okolicy z trzeszczącymi krótkofalówkami. Radia TalkAbout Motoroli pozwalają na nawiązanie łączności w tak zaawansowanej technologii, o której jako dzieci mogliśmy sobie tylko pomarzyć. W dodatku kolory są lepsze. A wszystko to od 200 do 400 dolarów za zestaw.
Tego typu zabawki nie są przeznaczone wyłącznie dla chłopców. Dziś w dom bawią się już nie tylko małe dziewczynki ze swoją plastikową kuchenką czy zestawem Suzy Home. Dorośli mogą sobie teraz przygotować grzankę z wizerunkiem misia pandy, korzystając z jaskrawożółtego tostera marki Sanyo wyposażonego w specjalne kalkomanie. Mogą też sprzątać dom za pomocą odkurzacza przypominającego zabawkę Play Skool dla małych dzieci. Tyle tylko że "dorosły" odkurzacz kosztuje, bagatela, 400 dolarów. Kenmore wprowadza atmosferę zabawy, reklamując własne produkty pod hasłem: "Pakujcie do wózków nasze lśniące nowe zabawki… zabawa w kuchnię to dopiero rozrywka".
Gdzie Amerykanie kupują swoje zabawki? W kompleksach handlowych takich jak Minnesota's Mall of America, które, jak twierdzi Jamer Farrell, profesor historii z pobliskiego St. Olaf's College, są niewyczerpane w pomysłach sprawiających, "by ludzie poczuli się jak dzieci". Slogan w Mall of America głosi: "W twoim życiu jest miejsce na zabawę". Albo w takich miastach jak Chicago, które promuje wesołe miasteczko na nabrzeżach promowych, wodoloty, ścieżki rowerowe, przystanie dla żaglówek i handlową dzielnicę Loop w centrum miasta za pomocą hasła: "Żyj, pracuj, baw się". Lub też w sklepach takich jak REI w Seattle, o powierzchni 80 tysięcy stóp kwadratowych, w którym dorośli mogą przy gigantycznym wodnym stole testować filtry do wody i oczyszczacze, baraszkując niczym przedszkolaki. Mogą też wdrapać się na największą na świecie wolno stojącą ściankę do wspinaczki skałkowej lub przebiec przez stojący w sklepie "las" w supernowoczesnych butach, albo wypróbować wodoodporny sprzęt w deszczowej komorze. Pod bacznym okiem Disneya oferta stymulujących doświadczeń jest niewyczerpana. W sklepie Nike można zagrać w kosza z Michaelem Jordanem. Można też obejrzeć film wideo nagrany przed chwilą w sklepie Sony czy nacieszyć ucho skończonym muzycznym dziełem wyprodukowanym właśnie w American Girl.
Z tych rozrywkowych sklepów Amerykanie przynoszą do domu stosy siatek pełnych rzeczy lub zamawiają je przez telefon. Potem, kiedy ich już nie potrzebują, muszą je gdzieś odłożyć, upchnąć. To, czego nie wyrzucą, magazynują. Obroty branży oferującej małe powierzchnie magazynowe zaskakująco wzrosły do 9 miliardów dolarów rocznie. Tam właśnie Amerykanie przechowują nadmiar rzeczy, których nie są już w stanie pomieścić w domu.
Dzieci chłoną nowe zabawki, znajdują dla nich miejsce w swoich pokojach i czekają na znajomy dreszczyk emocji towarzyszący pojawieniu się nowego modelu. Dorośli zaś szybko konsumują kolejne nowe rynkowe produkty, coraz częściej będące wytworami zaawansowanej technologii. Znajdują dla nich miejsce w swoich domach, które dopasowując się do rozmiarów konsumpcji, odpowiednio się rozrosły. W domowym zaciszu rosną jak grzyby po deszczu biura pełne komputerów, głośników, faksów, drukarek, skanerów i CD-ROM-ów. Amerykańskie salony, niegdyś oazy spokoju z wygodnymi fotelami i kominkami, obecnie przywodzą na myśl składy pełne technologicznie zaawansowanych telewizorów, magnetowidów i systemów Nintendo. Garaże pękają w szwach od sprzętu do zajęć na świeżym powietrzu i ogrodowych zabaw.
Obecną obsesję Ameryki na punkcie zabawy widać gołym okiem, a przecież większość z ich przodków była przywiązana w dzieciństwie do zaledwie kilku zabawek. Babcia Nany, Lillian, urodzona w 1906 roku, miała za młodu tylko jedną lalkę i żadnych książek. John, który urodził się w 1929 roku, posiadał garść małych żołnierzyków i ulubioną książeczkę z obrazkami potężnych transatlantyków. Nana, urodzona w roku 1957, dostawała prezenty tylko na Boże Narodzenie i na urodziny. Dzieliła się z rodzeństwem książkami, lalkami, które mogła ubierać, piłkami, klockami i parą metalowych łyżew na kółkach.
Douglas, który urodził się w 1964 roku, bawił się już bardzo podobnie, tyle tylko że dostawał zabawki przez cały rok. W wieku dwunastu lat miał już własny sprzęt grający, nieco dziewczyński rower, ludziki GI Joe i Big Jima, kierowcę motocykla Evela Knievela, elektryczne wyścigówki, magiczny flamaster, zestaw małego chemika i farby olejne marki Rembrandt. Rodzina posiadała motocykle, żaglówki, motorówki, narty wodne i narty do ewolucji, nie licząc innych zabawek. Ponieważ dobrobyt i pozycja społeczna najwyraźniej wpływają na rodzaj zabawek, w amerykańskim społeczeństwie wykrystalizował się pewien schemat zabawkowego stanu posiadania. Obecnie ponad połowa dzieci w Ameryce ma w swojej sypialni telewizor, a do co piątego dziecięcego telewizora podłączony jest magnetowid lub odtwarzacz gier wideo. Przeciętna amerykańska dziewczynka ma osiem lalek Barbie. 80 procent amerykańskich chłopców regularnie gra w gry wideo. Pudełka z zabawkami zastąpiły pokoje z zabawkami.
Dwie aktualne reklamy potwierdzają amerykańską obsesję na punkcie technologicznych zabawek. Reklama panoramicznych telewizorów firmy Zenith głosi: "Co za frajda. Właśnie o to chodzi, no nie?". Zamieszczona w pewnym piśmie reklama mercedesa prezentuje zdjęcie dwóch dzieciaczków w piżamkach, z ferworem walczących na poduszki na łóżku w pokoju. Na zdjęciu nie ma samochodu czy drogi, ani nikogo dorosłego. Widnieje tylko jedno słowo: "Zabawa".
John Adams, drugi amerykański prezydent, niemal przewidział upowszechnienie się skłonności do zabawy. W 1780 roku tak pisał do swej żony Abigail: "Muszę zgłębiać zagadnienia polityki i wojny tak, by moi synowie mogli dokonać wyboru studiowania matematyki czy filozofii. Moi synowie powinni studiować matematykę i filozofię po to, by umożliwić swoim dzieciom poznawanie tajników malarstwa, poezji, muzyki, architektury, rzeźby, gobelinów i porcelany". Adams mógłby jeszcze dodać: "Ich dzieci zaś powinny studiować malarstwo, poezję i muzykę, żeby z kolei ich potomkowie mogli stworzyć branżę rozrywki".
Od elektronicznych zabaw szumi w głowie tak bardzo, że bawiący się zapomina o pewnej ważnej kwestii - czasie wolnym. Dziesięć lat temu profesor Cyril Barrett, brytyjski filozof, napisał: "Czas wolny nie jest błahym zajęciem ani ubogim krewnym pracy, ani też dziurą czy próżnią w zamęcie życia, które należy jakoś wypełnić. Czas wolny pozwala na przeżywanie życia w sposób najpełniejszy, najbogatszy, najowocniejszy". Wykorzystany najpełniej pozwala wykrystalizować się pytaniom o sens i cel życia. Czas wolny wymaga spokoju, cierpliwości, uwagi i otwartości serca. Czas wolny nie polega na pragnieniu konsumowania, biernej relaksacji czy rozrywce.
Cisza karmi myśl, refleksja rozwija mądrość, słuchanie dowodzi człowieczeństwa. Gdy brak ciszy, nie ma miejsca na myśl. Amerykanie tak bardzo przywykli do hałasu, że już go nie słyszą. Nic dziwnego, że w brzęczącym, dzwoniącym, błyskającym świecie 77 milionów owoców powojennego wyżu demograficznego szuka sensu życia.


Symptom numer sześć:przeżywanie własnego życia,będąc zdystansowanym i roztargnionym

Tytuł książki artysty brytyjskiego Damiena Hirsta, I Want to Spend the Rest of My Life Everywhere, with Everyone. One to One. Always. Forever. Now (Chcę spędzić resztę mojego życia wszędzie, z każdym. Na osobności. Zawsze. Bezustannie. Teraz) to niemal idealna metafora Internetu i tego, jak czuje się większość ludzi nieustannie podłączonych za pośrednictwem telefonów komórkowych, poczty elektronicznej czy modemów. W Internecie roi się od osobistych stron, ludzie dzielą się swoim życiem prywatnym z każdym, wszędzie, teraz i zawsze.
Człowiek chce sięgać wszechświata. Firma o nazwie Encounter 2001 gotowa jest wysłać próbkę DNA każdego za jedyne 49,95 dolara na pokładzie statku kosmicznego mijającego planetę Pluton w drodze poza Układ Słoneczny. Timothy Leary i inni pierwsi ludzie, którzy przygotowali wysłanie swoich prochów na orbitę wokółziemską, wejdą ponownie w ziemską atmosferę za mniej więcej osiem lat. Nowi klienci Celestis Inc. 2001 będą krążyć wokół Ziemi przez 240 lat.
Internet i telefony komórkowe obiecują połączyć każdego ze światem. Ale kiedy tego typu łączność jest czymś właściwym, a kiedy odwracaniem uwagi od sedna sprawy? Samotne wysiadywanie w pokoju i prowadzenie internetowych rozmów to nowe zjawisko społeczne, któremu nie towarzyszy jednak powstawanie społeczności. Poczta elektroniczna w biurze wprawdzie ułatwia pracownikom kontakt, ale wielu z nich wysyła e-maile do kolegów z pokoju na drugim końcu korytarza, narzekając jednocześnie na nadmiar wiadomości we własnej skrzynce. Telefon komórkowy czy walkman na plaży sprawiają, że szum morza schodzi na drugi plan. Laptop na wakacjach łączy nas ze światem, ale przeszkadza w odetchnięciu od środowiska pracy. Prowadzenie rachunku bankowego za pośrednictwem komputera sprawia, że rozmowa z kasjerką w ogóle przestaje być potrzebna. Robienie zakupów drogą elektroniczną (e-commerce) pozwala pominąć sprzedawcę. Hałaśliwość owych technologii, zarówno dosłowna, jak i w przenośni, w zasadzie odizolowuje ludzi od siebie, od przyrody i od nich samych. Technologia potrafi stworzyć fizyczny i emocjonalny dystans oraz odwrócić uwagę człowieka od jego własnego życia. Czy izolacja to premia za korzystanie z technologii?
Dzwonki i światełka technologii mają swój powab, jednak ludzie nie do końca zdają sobie sprawę, jak bardzo ich one dystansują i odciągają od właściwego życia. Niewielu ludzi skłonnych jest przystanąć, żeby zapytać, co telefony komórkowe, gry komputerowe lub kamery wideo wnoszą lub w jaki sposób zubażają ludzkie doświadczenie.
Technologia odwraca uwagę obietnicą rejestrowania. Aparat fotograficzny wynaleziono pod koniec lat trzydziestych XIX wieku. Dziś niedrogie wymyślne aparaty oraz niskie ceny wywoływania zdjęć pozwalają uchwycić i dokumentować czarowne chwile życia. Amerykanie robią ponad 17 miliardów zdjęć rocznie. Na uroczystościach rozdania świadectw, szkolnych przedstawieniach, licealnych meczach baseballu, recitalach skrzypcowych i rozgrywkach małej ligi aparaty fotograficzne strzelają i głośno przewijają filmy. Twarze rodziców zasłaniają technogadżety. A co widzą dzieci? Wymierzone w nie oko obiektywu. Czy aparaty rejestrują najważniejsze w życiu wydarzenia, czy może przeszkadzają w przeżywaniu emocji, chłonięciu widoków i dźwięków charakterystycznych dla danej okazji? Może użytkownik aparatu zamiast uchwycić moment, pozwala mu umknąć? Już sam fakt posiadania kamery wideo czy aparatu wymusza ich użycie i korzystanie z pośrednictwa. Amerykanie stali się społeczeństwem dokumentalistów, tylko czemu to służy?
Technologia odwraca uwagę także poprzez obietnicę rozrywki. Wielkie ekrany, oślepiające kolory, piksele i dźwięk typu surround zapewniają świeże informacje i efektowną dramaturgię. Metafora telewizji jako współczesnego domowego kominka jest raczej metaforą na wyrost. Członkowie rodziny przebywają każdy w swoim pokoju i oglądają swoje ulubione programy lub słuchają swojej muzyki. Wielu Amerykanów mieszka dziś razem, żyjąc w izolacji.

 


Co to jestHigh Tech l high touch?

 


Na skutek niepożądanego tempa zmian technologicznych zjawisko High Tech l high touch ma dziś o wiele większe znaczenie niż w 1982 roku - wtedy to John przedstawił tę ideę po raz pierwszy w najmniejszym rozdziale Megatrendów. Ze względu na rosnącą aktualność tematu Douglas zasugerował, by w kolejnej książce John ponownie zbadał zjawisko High Tech l high touch, przez wielu obecnie uznawane za najważniejszą koncepcję pierwszej książki. John zgodził się i chętnie przystał na współpracę z córką Naną i Douglasem. Zarówno Nana, jak i Douglas są artystami, pisarzami i przedsiębiorcami.
Pierwszy spór między autorami dotyczył ustalenia, co owe pojęcia dokładnie oznaczają. Jak się okazało, łatwiej powiedzieć, niż zrobić. Podjęta próba okazała się procesem ciągłym, gdyż w miarę zdobywania kolejnych informacji definicja ewoluowała. Zaczęliśmy od samej koncepcji, od postawienia pytania, czym właściwie jest technologia.

 

Czym jest technologia?

Badanie zmian, jakim podlegała definicja samego słowa, przyniosło pierwsze odkrycia. W 1967 roku w słowniku Random House Dictionary zdefiniowano technologię jako rzecz, przedmiot materialny i fizyczny, wyraźnie odrębny od ludzi. W wydanej w 1987 roku uaktualnionej wersji słownika Random House definicja była już szersza i włączała do technologii "stosunki zachodzące między nią a życiem, społeczeństwem i środowiskiem". Technologia przestała tkwić w próżni.

 

Czym jest high tech?

Definicja technologii zaawansowanej (high technology) z 1998 roku, zaczerpnięta z internetowej Tech Encyclopedia, jest jeszcze bardziej odkrywcza. Definicja ta zakres technologii poszerza o jej "konsekwencje". Od przedmiotu, przez wzajemne relacje, po skutki. Ludzie rozumieją już, że ze stosowaniem potężnych technologii wiążą się potężne konsekwencje. Korzystanie z nich niesie ze sobą określone skutki, zarówno dobre, jak i złe. Technologia nie jest neutralna.
Czym jest high tech? Menu. Myszką, błędem programu, pająkiem. Inter- i Intranetem. Ciasteczkami, wanilią, jabłkiem, jawą, spamem, wyrzuceniem. Pilotem, piratem, doktorem, dyrektorem, agentem, serwerem, doręczycielem, nianią. Czatem. Domeną, społecznością, domem, pokojem, oknem, skrzynką pocztową. Dostępem. Inicjowaniem, śladem stopy. Rękawiczką, kciukiem. Nawigowaniem, przeglądaniem, przeszukiwaniem, skanowaniem, zipowaniem, startowaniem. Lokalizacją, adresem. Kliknięciem. Tablicą ogłoszeń, desktopem, moją aktówką, plikiem folderem, dokumentem, notatnikiem, stroną, zakładką. Inteligentnym odczytem. Pisaniem, przewijaniem, grupowaniem, linkami. Zapisywaniem, gromadzeniem śmieci, utylizowaniem. Pamięcią. Koniem trojańskim, Sierotką Marysią, Mae West. Gwiazdką. Skrótem, przeciążeniem, zamknięciem. Logowaniem, linkiem, surfowaniem. Klawiaturą. Narzędziami, sprzętem, bitami. Myślą techniczną, archiwizacją. Wirusem. Podłączeniem, skokiem napięcia, połączeniem scalaniem, oczyszczaniem. Wpadką. Porażeniem prądem, płomieniem, pamięcią operacyjną, uderzeniem. Świętą Wojną.
Czym jest high tech? To www.technology.com. 3D, HDTV (telewizja wysokiej rozdzielczości), HTML, HTTP, CD, DVD. MCI, IBM, AOL. To także Intel, Inspiron, OptiPlax, Omimax, Connectix, Teledesic, Xircon, Inprise, FYI, TBD, IPO, ROI, IT. IV, MRI (badanie rezonansem magnetycznym), EKG.
Czym jest high tech? Ogniem? Kołem, studnią, włócznią, krosnem, prasą drukarską, kanalizacją, elektrycznością, kuchenkami, lodówkami, klimatyzacją, zmywarkami i suszarkami, telefonami komórkowymi, faksami, organizerami, samochodami, pociągami ekspresowymi, ślizgaczami, mostami, tunelami, drapaczami chmur, supertankowcami, misją Mars Pathfinder, AWACS*-ami, JSTARS, promami kosmicznymi, urządzeniami do zderzania cząsteczek, nanotechnologią, bioinżynierią, klonowaniem, inżynierią genetyczną.
Czym jest high tech? Jedynkami i dwójkami. Tym, co mniejsze, tańsze, szybsze. Czasem rzeczywistym. Quick time**. Wirtualną rzeczywistością, symulacją, cyberprzestrzenią. Interaktywnością. Zapisem cyfrowym. Połączeniem. Sprzętem. Oprogramowaniem. Pikselami. Rozdzielczością. Szerokością przepustowości. Konwergencją. Zabójczą aparaturą. Technologicznym przejęciem. Systemem rozpoznawania głosu. Turystyką kosmiczną.
Czym jest high tech? Przyszłym postępem, innowacją, progresem - kontrolą.

 

Czym jest high touch?

Czym jest high touch***? To spojrzenie trzyletniej dziewczynki, która odwraca nagle swoją słodką, świeżą twarzyczkę i rzuca uśmiech przeczący jej pełnej uporu osobowości; to miłość dziecka; to próba złapania tchu po tym, jak widok wynagrodził trudy wspinaczki; to chęć udzielenia pomocy ojcu, ponieważ schylanie się sprawia mu teraz trudność; to wsłuchiwanie się w niemilknący szum strumienia; to wybaczenie przyjaciółce, która jest wściekła, ponieważ masz dziecko, zanim ona w ogóle wyszła za mąż; to zapach wielkiego talerza zupy; to tęsknota za kochankiem; to boski smak w gardle; to siedzenie po cichutku; to polizanie po policzku przez niegdyś nie lubianego psa; to pomysł, który ożywia duszę; to zimny wiatr, który pali twarz; to przyznanie się do błędu; to łzy wywołane pięknem obrazu; to rytm pulsujący we krwi; to bazgranie z upodobaniem; to zaglądanie w oczy dziecka pijącego mleko z piersi; to zdolność empatii; to powstrzymanie się od skorzystania z posiadanej władzy; to uznanie, że inny człowiek też ma prawo do swojego miejsca w świecie; to szacunek dla kelnerki; to uszanowanie matczynej głębi zrozumienia; to respektowanie zdecydowania ojca; to uznanie prawa dziecka do wzrastania bez strachu; to radość obserwowania, jak trzynastoletni chłopiec znajduje sobie miejsce w nowej społeczności; to oddawanie się naturze, ludzkim uczuciom, rodzinie, wszechświatowi, siłom wyższym. High touch oznacza akceptację odwiecznych sił życia i śmierci oraz tego, co człowieka przerasta.

 

Czym jest High Tech l high touch?

To ludzki obiektyw.
To zaakceptowanie technologii, która szanuje nasze człowieczeństwo, i odrzucenie technologii, która narusza jego granice. To uznanie, że technologia stanowi integralny element ewolucji kultury, jest produktem twórczej wyobraźni człowieka, jego marzeń i aspiracji. To także stwierdzenie, że dążenie do nowych technologii jest czymś instynktownym. To przyznanie, że sztuka, opowieść, zabawa, religia, przyroda oraz czas pełnią w procesie ewolucji technologii równorzędną funkcję, ponieważ ich zadaniem jest karmić duszę i zaspokajać jej pragnienia. High Tech l high touch to wyrażanie człowieczeństwa przy owocnym wsparciu technologii. To docenienie życia i zaakceptowanie śmierci. To wiedza, kiedy należy usunąć nieco technologii z pracy czy z życia, by poczuć się człowiekiem. To zrozumienie, że fanatycy technologii są równie krótkowzroczni co jej przeciwnicy. To wytyczanie ważnych ścieżek we własnym życiu bez lęku przed nową technologią czy strachu o to, że zostanie się gdzieś w tyle. To uznanie, że technologia potrafi wspierać i poprawiać ludzkie życie, a także alienować, izolować, zniekształcać i niszczyć. To pytanie, jakie miejsce technologia powinna zajmować w codziennym życiu, a jakie w społeczeństwie. To świadomy wybór stosowania technologii tam, gdzie może ona wzbogacić ludzkie życie. To nauczenie