Skazani na związek

  • szt.
  • 29,90 zł
  • Niedostępny

BRAK MOŻLIWOŚCI ZAKUPU KSIĄŻKI. NAKŁAD WYCZERPANY.

Żyć razem… albo nie żyć razem. Oto jest pytanie.
Po dwudziestu ośmiu latach uchylania się od odpowiedzialności, Duffy wreszcie zdaje sobie sprawę, iż nie można być wiecznym chłopcem. Jego niskopłatna, tymczasowa praca, grozi przekształceniem się w stałe źródło utrzymania. Ogromnie martwi go stopniowo cofająca się linia włosów, a jakby było tego mało, jego cierpliwa dotąd dziewczyna chce się zaręczyć. Jednak wyprawy do IKEI, kolacje z parami małżeńskimi i rozmowy o dzieciach napawają Duffy'ego strachem. Nie ma wielu dóbr materialnych, którymi mógłby się podzielić - poza pilotem do telewizora, piwami w lodówce i kolekcją płyt - ale czy naprawdę potrafi położyć rękę na sercu i powiedzieć "tak"? Wie, że Mel jest tą właściwą dziewczyną, dlaczego więc czułby się lepiej zmieniając: "Dopóki śmierć nas nie rozłączy" na "Odnawialne po czterech latach"?
Ale wybór jest następujący: Wszystko albo nic. Teraz lub nigdy. Mel albo nie Mel.
Tak więc, czy po okresie życia jako Pan Nieodpowiedzialny, Duffy znajdzie w sobie to coś, co pozwoli mu stać się Panem Odpowiedzialnym?
Polecamy tego autora: Moja legendarna dziewczyna.

Rok wydania: 2004
Stron: 300
Format: 125/183
Oprawa: broszura
Pakowanie: 20
Tłumacz: Miranda Masarczyk

Fragment tekstu:

Mike Gayle był redaktorem rubryki porad osobistych dla czytelników, potem został niezależnym dziennikarzem, który współpracuje z różnymi pismami, m.in. z "FHM", "Sunday Times Style" i "Cosmopolitan". Jego poprzednia powieść to ciesząca się dużym zainteresowaniem Moja legendarna dziewczyna, a kolejne powieści: Turning Thirty, Dinner for Two (tłumaczenie w przygotowaniu).
Książka Skazani na związek jest dowcipną, pełną humoru opowieścią o poszukiwaniu miejsca w życiu, podejmowaniu odpowiedzialności, o drodze, która prowadzi do wypowiedzenia słów: "Bez ciebie nic nie ma sensu… Bez ciebie jestem niczym".

Dawno zapomniana rozmowa


Ona: (Milczenie). Kochasz mnie?
Ja: Oczywiście, że tak.
Ona: Jak bardzo?
Ja: Nie wiem… ogromnie. Do nieskończoności i jeszcze trochę.
Ona: (Zadowolona). To dobrze.
Ja: Czyli to już ustaliliśmy.
Ona: (Żartobliwie). A co byś zrobił, gdybym kiedyś od ciebie odeszła?
Ja: Zamierzasz to zrobić?
Ona: Nie.
Ja: Więc dlaczego o tym mówimy?
Ona: To się nazywa rozmową. Ludzie robią tak przez cały czas.
Ja: Zaraz, niech no wyjaśnię, chodzi o to, co bym zrobił, gdybyś hipotetycznie mnie rzuciła?
Ona: Tak.
Ja: Hipotetycznie nic.
Ona: Nic?
Ja: No cóż, ponieważ szalejemy za sobą… musiałbym zrobić coś okropnie głupiego, żebyś chciała się mnie pozbyć. (Chwila wahania). Gdybym na przykład zaczął obgryzać paznokcie u nóg czy coś w tym stylu. Sam bym siebie porzucił, gdybym zaczął to robić.
Ona: Zawsze musisz być taki logiczny?
Ja: (Śmiech). Byłbym załamany. Zdruzgotany. Zniszczony. I inne słowa zaczynające się na "z".
Ona: Ale co byś zrobił?
Ja: Zrobił? (Milczenie). Zrobiłbym wszystko, co w mojej mocy, żeby cię odzyskać.
Ona: Na przykład co?
Ja: Wspiąłbym się na najwyższą górę, przeszedłbym palącą pustynię, walczyłbym z tygrysami ludojadami i tego typu  rzeczy. Pod warunkiem, że nie byłoby dużo tych tygrysów, gór czy pustyń w Muswell Hill. Rozumiesz, o co mi chodzi?
Ona: A gdybyś nie miał szans?
Ja: Wtedy próbowałbym do upadłego.
Ona: A gdybym ci powiedziała, że już cię nie kocham?
Ja: Nie uwierzyłbym.
Ona: Ale czy kiedykolwiek przestałbyś próbować?
Ja: Nie. Z niektórych rzeczy nie można tak po prostu zrezygnować, prawda?
Ona: Panie Duffy, odpowiedział pan poprawnie na wszystkie pytania.
Ja: Wspaniale, a co wygrywam?
Ona: Mnie.

 

 

 

 

Porozmawiajmy o nas


- O czymś zapomniałem?
Był zwykły styczniowy, czwartkowy wieczór - przynajmniej tak myślałem. Wpadłem do mieszkania mojej dziewczyny i to do niej skierowałem pytanie, ponieważ z niewiadomego powodu właśnie wyłączyła telewizor, chociaż go oglądałem. Ale tak naprawdę wkurzył mnie fakt, że użyła w tym celu pilota, co powiększyło moją krzywdę o urazę. Mieliśmy niepisaną umowę, że ja sprawowałem kontrolę nad wszystkimi kanałami telewizyjnymi - z kolei Mel miała prawo pierwsza dobrać się do górnej warstwy każdego pudełka czekoladek, jakie znalazło się w naszym posiadaniu. Wypracowaliśmy te i inne zasady metodą prób i błędów przez okres czterech lat naszego związku. Dzięki nim byłem szczęśliwy. Zawsze wiedziałem, na czym stoję. Ale kiedy naruszysz zasady, na pewno zapanuje chaos, i właśnie miałem do czynienia z ciężkim przypadkiem anarchii.
Moja ukochana, która widocznie popadła w obłęd, zacisnęła swoje idealne w kształcie, pełne usta i z wyższością dmuchnęła w czubek pilota, jakby to był pistolet, a ona właśnie stoczyła walkę z telewizorem o moją uwagę i wygrała. "Niepotrzebnie jesteś taka zadowolona z siebie", pomyślałem. W końcu to tylko powtórka Star Treka - odcinka, w którym Kirk i spółka cofają się w czasie na Ziemię do początku lat dwudziestych XX wieku w Ameryce i Spock musi nałożyć wełniany kapelusz, żeby zakryć swoje spiczaste uszy. Jest tam młoda Joan Collins, a Kirk, niespodzianka, niespodzianka, miętosi ją. Nie byłem fanem Star Treka, ale widziałem ten odcinek już milion razy i im dłużej o tym myślałem, tym bardziej się złościłem, że Mel pozbawiła mnie intergalaktycznej przyjemności oglądania.
Mel, która znikła w swojej sypialni, kiedy przyszedłem do jej mieszkania w Clapham, pojawiła się znowu po godzinie tylko po to, żeby wyłączyć telewizor. Lustrowała mnie teraz wzrokiem, jakby badała pod mikroskopem jakieś nieznane stworzenie. Miała nie zirytowany czy zły, ale zaintrygowany wyraz twarzy. Mimo to wewnętrznie przygotowałem się na przyjęcie ataku, nadal czując rozdrażnienie. Podniosła się - ciągle trzymając pilota - i podeszła do przeciwległego kąta pokoju, gdzie na stole stała butelka Chardonnay. Nalała dwa kieliszki wina, postawiła je na stoliku, usadowiła się na moich kolanach i pocałowała mnie.
Obserwując ją uważnie, zacząłem się zastanawiać, czy próbuje mnie uwodzić. Przyjemnie jest być uwodzonym, ale ona naprawdę nie musiała zadawać sobie tyle trudu. W przypadku Mel, która była - skromnie mówiąc - cudownie piękna, miałem na pierwsze i drugie imię oraz na nazwisko Łatwy. "Nie, tu nie chodzi o uwodzenie", stwierdziłem. "To ja robię coś nie tak". Było w tej sytuacji coś, co sugerowało, że zapomniałem o rocznicy, tylko że to nie była nasza rocznica. A może była?
- To nie jest nasza rocznica - powiedziałem z powątpiewaniem w głosie, próbując dodać mu odrobinę pewności siebie. - To będzie dopiero jedenastego czerwca.
- Dokładnie osiemnastego.
- Aha.
Uśmiechnęła się i znowu mnie pocałowała.
- Nie są to również twoje urodziny… to dopiero szóstego kwietnia.
- Prawie. - Uśmiechnęła się. - Piątego.
- Ach.
Uśmiechnęła się i pocałowała mnie jeszcze raz.
- To nie są moje urodziny, prawda? - powiedziałem, czepiając się wszystkich możliwości. - Chyba nie jestem aż takim kretynem, żeby naprawdę zapomnieć o własnych urodzinach?
- A kim jesteś? - spytała Mel ze śmiechem. - Twoje urodziny są dopiero siódmego października.
Wymieniwszy wszystkie okazje, nadal łamałem sobie głowę. Mel uwielbiała każdy pretekst do świętowania. To musiało być coś nietypowego, jak rocznica zamówienia pierwszego chińskiego jedzenia na wynos albo czterolecie pierwszego gotowania dla siebie nawzajem, albo…
- Mam - oznajmiłem zwycięsko. - To rocznica dnia, kiedy po raz pierwszy powiedziałem, że cię kocham.
- Rzeczywiście? - zakpiła Mel. - Jesteś pewien?
- No, nie wiem. - Westchnąłem i wzruszyłem ramionami. Wszystko, co pamiętałem z tamtego dnia, to to, że po raz pierwszy w piątek w Channel 4 powtórzono pierwszy odcinek Zdrówka. Czekałem niecierpliwie na tę chwilę przez cały tydzień i wtedy na pięć minut przed rozpoczęciem poczułem nieodpartą potrzebę powiedzenia Mel, jaki ogromny zamęt emocjonalny wprowadza w mój zwykle spokojny porządek dnia. Mój poryw wywołał takie ożywienie, że w końcu oboje przegapiliśmy Zdrówko. Ale warto było. Oj, było warto.
Po kilku chwilach milczącego zastanawiania się, dlaczego Mel wyłączyła telewizor, siedzi mi na kolanach i tak dziwnie się zachowuje, zastosowałem zwyczajne wypytywanie, żeby dowiedzieć się, co jest nie tak, starannie unikając pytania, które naprawdę chciałem zadać: "Dlaczego wyłączyłaś Star Treka?"
Jak namiętna pantera podkradająca się do swojej ofiary, Mel pochyliła się do przodu i pocałowała mnie znowu, powoli, starannie i uwodzicielsko. Może jednak próbowała mnie uwieść.
- Czy od czasu do czasu kobieta nie może być miła dla swojego chłopaka? - wymruczała.
- Nie… to znaczy… tak. - Z poczuciem straty spojrzałem na telewizor. - To znaczy, jeśli tylko o to chodzi.
- Mam sprawę do omówienia - powiedziała z naciskiem, jednocześnie bawiąc się pieszczotliwie płatkami moich uszu.
Wiedziałem…
- Co to za sprawa? - zapytałem ostrożnie.
- To my.
- My?
- My - odrzekła spokojnie. - Porozmawiajmy o nas.
Poczułem, jak moje ciało zapada się całym ciężarem w sofę. Już wcześniej podejrzewałem, że Mel coś knuje, i miałem rację. Zaprosiła mnie do swojego mieszkania w czwartkowy wieczór pod fałszywym pretekstem. Myślałem, że zamówimy chińskie jedzenie na wynos (dla mnie kurczak Kung Po, dla niej King Prawn Egg Foo Yung), będziemy oglądać telewizję i narzekać na pracę, ponieważ zawsze to robimy w czwartki. Ale tym razem miało być inaczej. Teraz znajdowaliśmy się w tej okropnej sytuacji, kiedy ona chciała porozmawiać o nas, podczas gdy ja chciałem jedynie oglądać Star Treka.
My.
Nigdy nie było dobrego powodu, żeby porozmawiać o nas. Rozmawianie o nas zawsze kończyło się rozmawianiem o mnie. Mel wyciągała, mówiąc w przenośni, swoją listę zatytułowaną Co jest nie w porządku z Duffym. Część 1 i analizowała ją punkt po punkcie. Ja oczywiście potakiwałem i pomrukiwałem, w odpowiednich momentach obiecując poprawę, ponieważ na ogół były to zwykle racjonalne prośby ujęte w sformułowania typu: "Czy mógłbyś sprzątać ubrania z podłogi?", "Może czasem umyłbyś po sobie wannę?" i "Dlaczego już nie patrzysz na mnie tak jak na początku?"
My.
- Duffy? - zapytała Mel. - Jak długo chodzimy ze sobą… jesteśmy razem?
Znałem odpowiedź na jej pytanie, ale intensywnie myślałem nad dodatkowymi informacjami na wypadek, gdyby to był podstęp.
- Cztery cudowne lata - zaryzykowałem na próbę.
- Właśnie - odparła. Wbrew swojej woli zacząłem odbiegać myślami: mniej więcej teraz Spock będzie szedł do sklepu żelaznego po cienką siatkę drucianą, żeby za jej pomocą skonstruować z radia prymitywny komunikator. - Cztery lata to długo, wiesz…
Przerwałem, chociaż nieładnie jest przerywać. Nie podobał mi się kierunek, w jakim zmierzała ta rozmowa.
- To nie tak długo. Gdybyś była czteroletnim dzieckiem, nie zaczęłabyś jeszcze nawet chodzić do szkoły. Nie potrafiłabyś czytać ani pisać, ale możliwe, że prawie umiałabyś zawiązać sobie sznurówki…
- Duffy, nie pleć bzdur, dobrze? - Wyprowadzona z równowagi zgromiła mnie wzrokiem, po czym zeszła z moich kolan i dla odmiany usadowiła pupę na oparciu kanapy, a nogi w rajstopach oparła na poduszce obok mnie. - Wiesz, do czego zmierzam.
Milcząc, wzruszyłem ramionami, cały zamieniając się w znak zapytania.
- Czy muszę ci to dokładnie wyjaśniać?
- Nie… tak… być może.
- Duffy, czy ty mnie kochasz?
- I to wszystko tylko dlatego? - zapytałem z niedowierzaniem. - Nie masz się czym martwić. - Byłem zadowolony, że to wszystko. Mel dość często pytała mnie, czy ją kocham. Czasami myślę, że nie czuła się zupełnie bezpiecznie, jeśli chodzi o nas, i potrzebowała ode mnie małego zapewnienia, które zawsze z przyjemnością jej dawałem. Wziąłem ją za rękę i wyszeptałem prosto do ucha: - Kocham cię. Kocham cię. Kocham cię.
Uśmiechnęła się, pochyliła, żeby mnie pocałować, i odszepnęła:
- No to pobierzmy się.
W pierwszym odruchu, gdy tylko te słowa przeleciały przez moją czaszkę, powodując wszelkie możliwe uszkodzenia mózgu, chciałem uciec.
W drugim odruchu (nieco bardziej subtelnym) chciałem się schować.
W trzecim odruchu (muszę przyznać, o wiele mniej subtelnym) chciałem uciec i się schować.
Możliwe, że moje kretyńskie odruchy wynikały z tego, że jestem zodiakalną Wagą. Miałem taką nadzieję. Świadomość, że to kwestia nieodpowiedniego znaku zodiaku, a nie zwykłego tchórzostwa, poprawiła mi samopoczucie.
Ponieważ w końcu ani nie uciekłem, ani się nie schowałem, bo to by naprawdę rozgniewało Mel, zdecydowałem się na jedyną możliwą dla mnie opcję - skuliłem się z nadzieją, że nie zamierza mnie za mocno uszkodzić.
- Chcesz wyjść za mąż?
- Chcę - odpowiedziała, śmiejąc się.
- Za mnie?
- Wyłącznie za Bena Duffy'ego. - Podniosła się z kanapy, podciągnęła lekko w górę brzeg spódnicy i uklękła na jedno kolano na dywanie. - Jestem nowoczesną kobietą, Duffy. Nowoczesne kobiety już nie muszą czekać na oświadczyny. - Odchrząknęła, wypiła duży łyk wina i wzięła mnie za rękę. - Czy ty, Benjaminie Dominicu Duffy, zrobisz mi ten zaszczyt i zostaniesz moim prawowitym małżonkiem na całe życie, dopóki śmierć nas nie rozłączy?
Dopóki śmierć nas nie rozłączy.
Jak to sformułowanie w ogóle znalazło się w tekście przysięgi? Do tej chwili moim głównym zamiarem było żyć jak najdłużej - skąd teraz wziąć motywację?
Dopóki śmierć nas nie rozłączy.
Dlaczego nie mogli wstawić tam czegoś mniej ograniczającego, jak "odnawialne po czterech latach" lub "dopóki jedna ze stron się nie znudzi" czy "na najbliższą przyszłość"?
Dopóki śmierć nas nie rozłączy.
- Myślałem, że nie wierzysz w małżeństwo - powiedziałem, kiedy powróciła mi zdolność myślenia. - Czy nie nazwałaś go kiedyś niemodnym pojęciem stworzonym przez patriarchalne społeczeństwo w celu trzymania kobiet tam, gdzie ich miejsce? - Parafrazowałem treść jednej z dyskusji, jakie prowadziliśmy późnymi nocami w pierwszym roku. Zapamiętałem tę rozmowę, bo zawsze wiedziałem, że pewnego dnia może się przydać.
- No cóż, zmieniłam zdanie - odpowiedziała oschle Mel, jak gdyby brała pod uwagę taki argument. - Duffy, oboje mamy po dwadzieścia osiem lat. Już nie jesteśmy dziećmi. Chcę stabilizacji… Nie chodzi mi o to, że… Chcę uregulowanego… Chcę prawdziwego życia.
Te perfekcyjne usta były teraz ponownie zaciśnięte, tym razem z zakłopotania. To z pewnością nie była reakcja, jakiej oczekiwała. Nie rozumiałem, skąd się wzięła. W ogóle nic nie rozumiałem. Studiowałem jej twarz w poszukiwaniu odpowiedzi.
- Nie patrz na mnie w taki sposób - powiedziała Mel surowo.
- W jaki? - zaprotestowałem.
- W taki. - Wykrzywiła się, co było zarówno zabawne, jak i niewiarygodnie wierne. - Jakbym była puszką z jedzeniem bez etykiety. Jakbym właśnie przybyła z innej planety. Jakbym się zachowywała jak jakaś cholerna kobieta.
Stosownie poprawiłem swój sposób patrzenia.
- Wiem, co powiedziałam w przeszłości o małżeństwie. Nie musisz mi przypominać, co kiedyś mówiłam. Wiem, że to nie ma sensu. Ale właśnie tego chcę, Duffy. Ty chcesz, żebym się wstydziła, że chcę być z tobą przez resztę swojego życia, jak gdyby to była jakaś słabość. Wiem, że mogę przeżyć życie sama, Duffy. Nie muszę nikomu niczego udowadniać. Ale ja nie chcę żyć sama. Chcę żyć z tobą.
Starannie utrzymując wyraz twarzy świadczący, że jej nie osądzam, ponownie studiowałem twarz Mel z nadzieją na jakiś znak, że mnie podpuszcza - że w pewnym momencie niemal zsika się ze śmiechu i powie: "Nabrałam cię, co?" Czekałem na tę chwilę, ale ona oczywiście nie nadeszła, ponieważ Mel była tak poważna jak wydanie Wiadomości o 9.00.
- Jesteś pewna? - zapytałem bojaźliwie.
Kiwnęła głową.
- Tak. A ty nie?
- Nie - odpowiedziałem odruchowo. A następnie: - Tak. - A potem: - Chodzi mi o to…
Mel upiła kolejny spory łyk wina i przełknęła głośno.
- Chodzi ci o to, że nie jesteś pewny.
Zawahałem się z nadzieją, że "nie jestem pewny" jest właściwą odpowiedzią, a nie taką, jaką zanotuje się i wykorzysta jako dowód przeciwko mnie. Jeszcze raz przestudiowałem twarz Mel, szukając jakiegoś tropu. Nie było żadnego. Działanie umysłu Mel było dla mnie skomplikowną zagadką. Często próbowałem je przeniknąć, starając się lepiej zrozumieć Mel, ale nigdy nie potrafiłem połączyć wszystkich wątków w logiczną całość, ponieważ, o ile się zorientowałem, rozumowała w trakcie mówienia.
Ostatecznie zdecydowałem się na opcję "nie jestem pewny".
- Rzecz w tym, że… cóż… po prostu wiem, że jeśli zmienimy stan rzeczy, to kiedy będziemy naprawdę razem, wtedy odkryjesz, jaki w rzeczywistości jestem denerwujący. W ten sposób utrzymujemy wokół siebie aurę tajemniczości.
Energicznie odstawiła swój kieliszek z winem przede mną na stół i usiadła z założonymi rękami w fotelu naprzeciwko.
- Uwierz mi, Duffy, nie ma żadnej aury tajemniczości. Wycierałam rzygowiny z twojej brody, oglądałam, jak obcinasz sobie paznokcie u nóg, i na własne oczy widziałam cię pożerającego jak zwierzę kanapki z jajkiem na bekonie. I nadal cię kocham. Ale nie o to chodzi. Pytanie, czy ty kochasz mnie wystarczająco, żeby się ze mną związać na resztę życia? Chcę, żebyś był szczery. Naprawdę nie chcę wywierać na ciebie presji, ale muszę ci powiedzieć, że nie mogę czekać wiecznie, aż się zdecydujesz.
Pochylając się do przodu na kanapie, z głową wspartą na dłoniach i łokciami opartymi na kolanach, rozpaczliwie szukałem słów, których chciałem użyć, żeby wyrazić, jak się czuję, ale żadnych nie znalazłem. Przynajmniej w miarę zadowalających.
- Jesteś wszystkim, czego pragnę - powiedziałem.
- I…
- No właśnie to. Dlaczego musimy się pobierać? Nie możemy po prostu…
- Zamieszkać razem? - Wymyśliła to pierwsza. Ratowałem się każdą wymówką, jaka przyszła mi na myśl, i okazywało się, że Mel już to przewidziała. - Jesteśmy razem od czterech lat i nawet nie mieszkamy pod tym samym dachem, Duff. Wiesz, nie zliczę, ile razy próbowałam o tym z tobą rozmawiać, ale ty zawsze unikałeś tego tematu. Nawet zmieniłam taktykę. Przestałam o tym wspominać w nadziei, że to ty zaproponujesz, żebyśmy razem zamieszkali, kiedy do tego dojrzejesz. Ale nigdy tego nie zrobiłeś. Teraz za późno na tymczasowe rozwiązania. Za późno na zamoczenie palca u nogi, żeby sprawdzić, czy woda ma odpowiednią temperaturę. Wszystko albo nic. Teraz lub nigdy. A więc co chcesz zrobić?
Nie odpowiedziałem, nadal pogrążony w milczeniu, martwiąc się zarówno tym, jak to się skończy, jak i tym, co się dzieje z załogą "Enterprise'a".
Mel wstała i zaczęła nerwowo przemierzać pokój, powstrzymując łzy.
- Nie chcesz żadnych zmian, prawda, Duffy? - powiedziała, starając się zachować spokój. - Chcesz, żeby wszystko pozostało tak, jak jest. No cóż, tak być nie może.
Nadal nie reagowałem. Zamiast tego zastanawiałem się, czy gdybym upierał się przy oglądaniu Star Treka, to działaby się teraz którakolwiek z tych rzeczy. Mielibyśmy sprzeczkę, ale nie tak destrukcyjną jak ta tutaj. W końcu kiedy cisza stała się zbyt nieprzyjemna, nawet jak dla mnie i załogi "Enterprise'a", powiedziałem jedyną rzecz, jaką potrafiłem wymyślić, czyli: "Kocham cię". Te słowa w przeszłości zawsze mi pomagały, a teraz bardziej niż kiedykolwiek zależało mi, żeby ich magia zadziałała. Potrzebowałem ich, żeby sytuacja nie wymknęła mi się spod kontroli.
- Możesz mówić, że mnie kochasz, ale czy właśnie to masz na myśli? No, dalej. Przekonaj mnie o swojej miłości. - Po czym zaczęła płakać. Lub, ściśle mówiąc, próbowała nie płakać i poniosła całkowitą porażkę. Każda z osobna i wszystkie łzy razem to były łzy urazy. Nie chciała ich wylewać. Nie chciała ich marnować dla mnie.
Odruchowo zapragnąłem ją objąć i powiedzieć, że wszystko jest w porządku, ale nie potrafiłem, ponieważ dość przestraszony pomyślałem, że po raz pierwszy, odkąd zaczęliśmy ze sobą chodzić, nie byłem pewny, czy rzeczywiście jest w porządku. Nie patrząc na mnie, Mel wzięła pilota, z powrotem włączyła telewizor i znikła w swojej sypialni. Gdy na ekranie stopniowo pojawiały się końcowe napisy Star Treka, westchnąłem i znowu go wyłączyłem.