Magia Krynnu ("Opowieści" vol. I)

  • szt.
  • 35,00 zł
  • Niedostępny

NAKŁAD WYCZERPANY. NIE MA MOŻLIWOŚCI ZAKUPU KSIĄŻKI.

 

Czy Raistlin naprawdę nie żyje?
Odpowiedź na to pytanie znajdziecie w noweli ze świata SMOCZEJ LANCY, w której Margaret Weis i Tracy Hickman spoglądają w przyszłość Caramona oraz jego syna, maga, a także w mroczną, tajemniczą przeszłość samego Raistlina.
Nieznane dotąd opowieści z Krynnu.
Historie o morskich potworach, czarnych elfach, niedźwiedziach lodowych, odrażających wężach o głowach hydr oraz armiach wrażych smokowców.
Nowe przygody kendera Tasa; oberżysty Otika i młodej Tiki; krasnoluda Flinta i Tanisa, przywódcy drużyny; Caramona i Raistlina, braci bliźniaków, z których jeden był powszechnie lubianym wojownikiem, a drugi chorowitym magiem i uczonym.
Dziewięć opowiadań pióra znakomitych autorów plus nowa, ekscytująca nowela Margaret Weis i Tracy'ego Hickmana.
Saga SMOCZEJ LANCY trwa!

Rok wydania: 2004
Stron: 332
Oprawa: broszura
Format: 115/183
Pakowanie: 16
Tłumacz: Michał Jakuszewski, Dorota Żywno

Fragment tekstu:

PRZEDMOWA
- Nie! Nie! Proszę, nie odchodźcie! - zawołał Tasslehoff Burrfoot. Nim zdążyliśmy go powstrzymać, kender wyrwał nam magiczne urządzenie, dzięki któremu mieliśmy opuścić Krynn, i uciekł z nim! Dlatego znowu tu jesteśmy, gotowi na nowe przygody. Jeśli jesteś jednym z naszych dawnych towarzyszy wędrówki, witamy cię serdecznie. A jeśli nigdy dotąd nie podróżowałeś z nami przez światy SMOCZEJ LANCY, mamy nadzieję, że ta antologia będzie dla ciebie interesującym i ekscytującym wprowadzeniem.
Ulubionym tematem opowieści fantasy jest magia i ci, którzy ją praktykują. W książce tej znajdziesz historie o magii Krynnu. Niektóre z nich napisaliśmy my, inne nasi starzy przyjaciele, a jeszcze inne ci nowi, których spotkaliśmy po drodze.
Riverwind i Laska z Kryształu to narracyjny poemat opisujący długie, pełne udręki poszukiwania magicznego artefaktu. O rzut kamieniem jest opowieścią o nieposkromionym kenderze, Tasslehoffie Burrfoocie, oraz o jego niebezpiecznej, choć komicznej, przygodzie z pierścieniem teleportacji.
Potwór z Krwawego Morza opowiada nam o "rybie, która urwała się z haczyka". Sny o ciemności, sny o świetle to historia o Williamie Świńskim Ryju i magicznej monecie.
W Miłości i piwie oberżysta Otik jak zwykle ma problemy. W Utraconych dzieciach smokowce przypadkiem trafiają na tajemniczą wioskę elfów. W Próbie bliźniaków młody Raistlin stawia czoło niebezpieczeństwu w Wieżach Wielkiej Magii.
Odnaleźć wiarę to przygodowa opowieść o elfickiej pannie, Lauranie, i poszukiwaniach legendarnej smoczej kuli w Zamku Icewall. W Żniwach młody Tanis i jego przyjaciel, krasnolud Flint, poznają prawdę o miłości, która niesie odkupienie, i miłości, która zabija.
Na koniec, w minipowieści Dziedzictwo, młody mag musi zmierzyć się z faktem, że jego zły stryj - potężny czarodziej Raistlin - może próbować uciec od wiecznych męczarni przez wtargnięcie do duszy bratanka!

Margaret Weis i Tracy Hickman
Michael Williams

RIVERWIND I LASKA
Z KRYSZTAŁU
I

Tu, na równinach, gdzie wiatr obejmuje
światło i nieobecność światła,
gdzie wiatr jest głosem
bogów, którzy zstąpili na świat,
pogłoską o pieśni, nim jeszcze pieśń zabrzmi,

tutaj Lud wędruje z wiatrem,
zawsze zmierzając do domu,
zawsze w ruchu, a Starzec śpiewa
pieśń o nieobecnym kraju,
pięknym i bezlitosnym jak blask słońca,
zimnym jak zrodzone z wyobraźni wiatry
za okiem deszczu,
i w przestworzach przed nami, synowie i ojcowie,
pieśń zatacza krąg i opada
jak jastrząb na uśpioną krainę,
zrodzony z głodu i prądów powietrznych,
bez końca śpiewający:

Nie zawsze było
po wojnach, był ongiś
czas, gdy ogień
nie rozpalał się sam z siebie
pośród suchej trawy,
czas wód
i dogasającego blasku,
gdy nie wyobrażaliśmy sobie,
że nowy kraj może powstać
z długotrwałego mirażu,
wspomnień o krainach,
przekazywanych od matki do córki,
w zgubnym śnie,
który nie chciał, aby to się zdarzyło,
tak jak nie chciały tego: taniec księżyców,
otwarte serca jastrzębi,
i nawet sam wiatr
nie przepowiedział ogni
gorących jak krew ryjówki
w żyłach krain,
które pożarły nasze marzenia,
gdy spaliśmy podczas wędrówek,
kiedy to wszystko się wydarzyło.

Zwiadowcy znaleźli
dziecko pośród fal
trawy i ciemności,
nocą, gdy księżyc z księżycem
zawarł ślub i zniosły wzajemnie swe światło,
niebo było czarne,
pomijając pasek srebra,
który obracał się jak klinga miecza
w sercu niebios.

A noc, gdy znaleźli chłopca,
była nocą nadania imienia,
a bezimienne lata
były latami, które zostawił za sobą,
czasem spędzonym wśród lampartów,
które z pewnością go wychowały
pośród fal trawy i ciemności,
choć tego nie pamiętał,
nie przypominał sobie niezliczonych grobów,
którym oddał wiek niemowlęcy,
w których pochował pierwsze słowa dzieciństwa.
A noc, gdy znaleźli chłopca,
była nocą nadania imienia.
Pożyczył sobie imię Riverwind,
przeznaczono je dla niego
od trawy i ruchomej ciemności,
od ich strachu przed niebem
i klingą połkniętego księżyca.

I szanowały go rodziny,
bo źródło krwi
nie biło już w Ludzie,
a ścieżka elanda
i napowietrzny zew jastrzębia
pogrzebały się w słowach
i nieustanny wiatr ucichł
w głębi jego czaszki,
gdy wciąż pozostawał w ruchu,
a Que-Shu zamknęło go w sobie,
stało się jego ojczyzną,
a sen Que-Shu
połączył się węzłem z jego snami,
jak mrok z księżycem,
aż wreszcie pamiętał tylko równiny, wiatr
i wieczne wędrowanie.
II
Riverwind, pożyczony od nocy,
dorastał jako oczy Ludu,
odczytywał woń powietrza, mowę wiatru,
swe najskrytsze myśli,
prorok, szakal,
a głos lamparta,
niesłyszalny dla Ludu,
poza miejscem,
gdzie świat się przewraca,
wypełniał chórem
wnętrze jego czaszki.
A jego dłoń z wdziękiem
dłoni sokolnika
albo samego sokoła,
niespętanego w powietrzu,
była dłonią Ludu,
lewa dłoń, mniej ważna,
ta, która podtrzymuje łuk.
I tak to by było, synowie i ojcowie,
aż do nocy
tańczących księżyców,
gdy niebo na wschodzie
było srebrno-czarne,
a czerwone niebo na zachodzie dogasało,
nocą, gdy pojawiają się córki.

Odziana w przyjaciół Ludu,
odziana w elanda, odziana w lisa,
w dumne pióra sokoła,
licząca sobie dziesięć zim,
córka wodzów,
niezwiązana z mężczyzną ani ze smutkiem,
nieobciążona niczym, czym nie mogła być.
Chwała ojców
płynęła w jej żyłach
niczym wiatr, którego słuchał świat.

Sercem łowcy była
w sercu wędrówki,
złoto oczu odbijało,
złoto księżyca z jej nocy nadania imienia
i Riverwind zrozumiał, że podróż,
rozejm z horyzontem, kończy się
światłem i obietnicą światła.
I święte były dni, gdy się do niej zbliżał,
święte powietrze, które niosło
jego pełne uczuć pieśni,
kraina za plecami,
pieśnią brzmiącą jak chór pszczół
cichą, na granicy słuchu, mówiła mu:
Oto jest wielka słodycz, oto jest ból
i będziesz musiał się ich nauczyć.

I siedem wiosen i lat,
gdy mu się wymykała, zim,
podczas których chłód i kraina
zapadły się w słowa córka wodza.
Przecięte wpół serce elanda
buchało parą na ziemi tańczącej pod stopami,
a Starzec, Dziadek,
Wędrowiec, czytający w gwiazdach,
czytający w twarzy chłopca, która
wyłaniała się z twarzy mężczyzny
jak związek księżyców w noc nadania mu imienia,
powtarzając te słowa jak zaklęcie, jak zasłonę,
córka wodza, stara,
odwieczna opowieść o miłości i oddaleniu,
o granicach, przed którymi
serce musi się pokłonić.

Ale oczy Wędrowca,
nieznające samotności oczy patrzyły
na to, co się zdarzyło,
gdy w oczach córki
odbiły się oczy lamparta,
odbicie za odbiciem powtarzające
się w nieskończoność
jak myśli w długiej sali,
nie znające samotności oczy patrzyły
w oczy Goldmoon,
gdy wódz przyglądał się
tańcowi spojrzeń i szeptów,
patrzył z miejsca osądu
i orzekł, że na to nie pozwoli.
Postawił więc Riverwindowi
trzy niewykonalne zadania, mówiąc:
Będziesz się mógł ubiegać o moją córkę,
kiedy wrócisz do tego domostwa
z księżycem w dłoniach,
gwiazdami na śmiertelnym kocu,
i kiedy przyniesiesz ze wschodu
Laskę z Kryształu,
rękę bogów w zapomnianym kraju,
źródło magii.

I słysząc te słowa, Wędrowiec
usłyszał Nie i raz jeszcze Nie,
ukryte w ich sercu,
i zrozumiał, że magia
jest pękniętym światłem,
światłem w sercu kryształu,
ciągle uginającym się na sobie samym,
wiecznie znikającym w nicości.
Zrozumiał, że magia jest pękniętym światłem,
gdy rozpostarł swój płaszcz na rosie,
gdy wody zebrały się, lśniąc gwiazdami,
i łowca, nabrawszy wody
w złożone dłonie,
wrócił do wodza, niosąc
księżyc w dłoniach i gwiazdy
uwięzione na śmiertelnym kocu.
Ale trzecie zadanie
było straszliwe,
bo poprzednie były zagadkami,
zadawanymi dzieciom,
zadawanymi myśliwym,
zadawanymi tym,
których wódz nawet nie pamiętał,
i serce, i umysł Wędrowca
ugięły się jak światło
jedynego prawdziwego kryształu,
zamieniając się w słowa i w szepty,
w radę, którą Riverwind usłyszał
tej nocy na początku podróży,
i powędrował na wschód,
pod tańczącymi księżycami,
ku źródłu światła
w sercu Laski.
I ta noc stała się dlań drugą nocą nadania imienia.

III
Równiny są bezkresne jak myśl, moi ojcowie,
jak wspomnienie, w którym wędrowiec
widzi na granicy nieba
korowód umarłych dzieci,
a bliżej, gdy niebo się cofa,
dzieci przyjmują jego imię
w straszliwym pyle,
stając się, gdy niebo się oddala,
jego skórami
porzuconymi po drodze.

Tak właśnie zawsze się dzieje,
w historii, którą nam opowiadają
o ślepocie w krainie lampartów,
gdy nasze oczy mówią: Dość,
nie będziemy już więcej patrzeć,
razem z dziećmi,
ze skórami, z pyłem i ze wspomnieniem.

Ale czas Laski nie był czasem,
jak rzekł mu Starzec,
który wiedział, czytał w sercu jastrzębia,
w zmianie kierunku wiatru,
wiedział, że Laska wzywa,
zmienia krainę,
zmienia serce i drogę,
jaką wędruje po sercu wspomnienie.
I drogi księżyców skrzyżowały się
pod niewiarygodnym kątem,
Solinari spoczął w źródle słońca,
a Lunitari w smokach.

To właśnie Riverwind zrozumiał,
gdy podszedł do niego lampart,
ze skórą pełną światła, pełną ciemności,
ciemności wrzącej w świetle,
a kości i mięśnie ustępowały miejsca
zrodzonym z wyobraźni tunelom
równin i ruchu.
Coś za jego plecami
śpiewało razem z lampartem,
blask lewego oka Wędrowca
przenikał przez lamparta,
sięgając do krawędzi świata,
a za plecami coś mu mówiło:
Połóż się, daj natychmiast za wygraną,
daj za wygraną, zanim się zacznie,
nasz synu, nasz maleńki,
bo nie nauczysz się nic od tej tajemnicy,
nie da ci ona nic
oprócz suchej trawy, oprócz ciemności, oprócz tęsknoty,
oprócz grobów dzieciństwa,
otwartych na blask księżyca,
a umarli,
niemi umarli, których widzisz,
tam gdzie niebo spotyka się z równinami,
zawsze będą twoi, zawsze coraz bliżej.

I pojmuje, że wyśnił
tę opowieść podczas wędrówki,
stworzył ją z nocy i z długotrwałego śpiewu,
który ukrył przed Ludem,
przed Goldmoon, przed wodzem,
nawet przed samym Starcem,
tkaczem krwi,
nie pamięta tego snu,
w którym jastrząb biegnie po ziemi,
wlokąc za sobą skrzydło jak trofeum, jak zdobycz,
a oczy wypełnia mu wiatr, którego się wyrzekł.
A gdy wędrowiec się zbliża,
lampart, jastrząb
znikają jak woda,
odbicia księżyców
w sercu miejsca Laski.
Podąża za nimi, gdy znikają,
czekając na sidła księżyca
i Starcze - szepcze wędrowiec - Starcze,
poznaję tę niezbadaną krainę.

Ale wędrowiec przechodzi
przez zasadzkę głodu,
przez pragnienie krainy,
które pozbawia wiedzy i świadomości,
a słowa Starca tłumaczą
krainę, którą zostawił za sobą,
ale kraina przed nim
jest pogłoską o wodzie,
jest wstającym kryształem,
zniekształconym przez blask księżyców,
przez myśl i nieobecność myśli,
i woda wstaje przed nim
jak niebieski kryształ.
Czas snów się skończył, myśli
i ten czas… ten czas,
ale woda przed nim ucieka,
unosząc w swej głębi
księżyce niczym wspomnienia,
niczym rozważania bogów,
aż wreszcie zatrzymuje się przed nim
i widzi w jej toni
swe patrzące w górę oblicze,
z węzłem księżyców na ramieniu,
klęka, aby się napić, i pije zbyt długo,
bo z wody wyłaniają się jego ramiona,
straszliwe, zimne jak wiatr,
które ciągną go w dół,
ku księżycom i ciemności,
ku spokojowi bez wspomnień,
spokojowi, który szepcze:
Połącz się ze mną, bracie… sobowtórze,
nad jego znikającą twarzą,
i słowa Wędrowca
wracają, ciągną go w górę,
powietrze zawarte w słowach
daje mu życie, gdy wiara
upadła na dno nie istniejących wód,
albowiem gdzieś Starzec mówi,
mówi: Wiara jest fasetką kryształu,
który się obraca, łapie promień światła
i ugina go, tworząc kształty i miraże,
tworząc zimny ogień,
który płonie w sercu kryształu,
gdzie nie ma nic oprócz światła,
które jest uszkodzone i złamane
tymi rzeczami,
o których pamiętasz, synu, o których pamiętasz,
i Riverwind, uspokojony i odkupiony,
przez słowa, przez zbawcze powietrze,
mówi: Starcze, przeszedłem i to.
Poznaję tę niezbadaną krainę.

Poznawał ją, aż czerwień
i srebro księżyców połączyły się w powietrzu
i ich światło stało się złote
jak wonne świece
z Istar, zapomnianego, być może straszliwego,
a Goldmoon szła krokiem lamparta
na granicy słuchu i wiary,
mówiąc: Połóż się, daj natychmiast za wygraną,
daj za wygraną, zanim się zacznie,
nasz ukochany, nasz młodzieńcze,
bo nie nauczysz się nic od tej tajemnicy,
nie da ci ona nic
oprócz suchej trawy, oprócz ciemności, oprócz tęsknoty,
źródło dzieci
rozkwita dla ciebie w zimie.
Połóż się, kochanie, połóż.

I nadal idzie w stronę córki wodzów,
a ona wciąż przed nim umyka,
opowieść o dniach i latach
krąży jak spływająca w dół woda
i Starcze - szepcze wędrowiec - Starcze
poznaję tę niezbadaną krainę,
lecz ona wciąż przed nim umyka
w ramiona i pod opiekę
kolejnych synów wodza,
wiecznie wznosząc się przed nim
jak usiane gwiazdami skóry umarłych,
które bezustannie ją obejmują, gdy się obraca,
a jej oczy są zielonymi iglicami światła,
jej oczy, jego oczy w obracającym się księżycu,
kiedy się uśmiecha, oddając go wojownikom.
I Starcze - szepcze Wędrowiec - Starcze,
wyrzekam się tej wiedzy,
to przeraźliwe marzenie o Lasce
jest straszliwym marzeniem, gdy Laska się poddaje,
i pod księżycami podąża
za wszystkim, co utracił, aż skóra zwraca się przeciwko
                       niemu,
usiana cętkami, złoto na czerni na złocie,
jego silne dłonie pamiętają gniazdo noży,
a czoło pochyla się
przed gorącym wiatrem… przed chórem lampartów,
a w jej złotym gardle,
w gardłach jej niezliczonych wodzów,
krew tańczy… wzbiera
jak miraż… jak prąd powietrzny,
i nie ma na to słów,
gdy śni ten sen i gardła się otwierają.

Idzie wciąż naprzód, nie pamiętając o niczym,
nie słyszy ruchu i krzyków Ludu,
ani łowów na czele tego ruchu,
nie widzi horyzontów…
krzyżujących się tras księżyców w noce nadania imienia.
Zostawił je już daleko za sobą,
oddając wszystko skórze pełnej światła,
ciemności, ciemności wrzącej w świetle,
a kości i mięśnie ustępują miejsca
zrodzonym z wyobraźni tunelom
równin i ruchu.
Coś za plecami
śpiewa mu w uchu,
blask lewego oka Wędrowca
przenika miraże,
sięgając do krawędzi świata,
i zapach krwi zanika,
ustępując woni skały, wody
i stworzeń żyjących pod wodą i skałą,
mądrych, śmiercionośnych i dobrych ponad wszelką myśl.
Wyprostowany wychodzi ze zbawienia lamparta
prosto w światło,
jego pierwsza i ostatnia skóra,
przywołane i oddane,
po raz kolejny odziane w blask długiego snu.
Tam, w skalnej świątyni,
zimnej, niematerialnej jak deszcz,
zimnej jak milczenie kamienia,
leży Laska i śpiewa, śpiewa:
Wstań, zasłużyłeś na ten spokój
na krawędzi świata,
za tobą jest znikająca kraina.
Zabierz mnie niby trofeum,
niby trzeci księżyc na znajomym niebie,
i zamiast być ramieniem wodza,
sam stań się wodzem,
władcą krainy lampartów,
i Riverwind, zimny jak milczenie kamieni,
wspomina skraj nieba
i korowód martwych dzieci,
a Laska rozbłyskuje nagle,
w zasięgu nieskorej dłoni.
I w jego uścisku świat się obraca,
a wewnątrz głowy głos lamparta
obleka się w słowa, śpiewa:
Połóż się, daj natychmiast za wygraną,
daj za wygraną, zanim się zacznie,
nasz synu, nasz młodzieńcze,
bo nie nauczysz się nic od tej tajemnicy,
nie da ci ona nic
oprócz suchej trawy, ciemności, prócz tęsknoty,
oprócz grobów dzieciństwa,
otwartych na blask księżyca,
a umarli,
niemi umarli, których widzisz,
tam gdzie niebo spotyka się z równinami,
zawsze będą twoi, zawsze coraz bliżej.

W świetle Laski oddaje Laskę,
która płonie coraz jaśniej,
świecąc na krainę prób,
na trzy księżyce, teraz w równowadze,
na noc obracającą się w sercu nocy,
tworzącą niebieskie światło, światło kryształu,
przywołane dłonią wojownika
z rodu lampartów,
długowiecznego serca ludu,
pamiętanego dłużej niż wspomnienie.
Ale Riverwind, zimny jak milczenie kamieni,
śmieje się po raz pierwszy,
odkąd zachód zniknął,
bo wie, że nie zdołał
zdobyć tej krainy,
bo pod równinami nie ma nic,
a zwycięstwo idzie w skórach dzieci
przez krzywdzące lata światła.

IV
Resztę tej historii znacie,
wiecie jak Riverwind
wrócił z Laską do Ludu,
mając oczy pełne ciemności kamieni,
wiecie, co rozkazał wódz,
(Byłem tam i widziałem to,
a moje słowa tym razem nie mogły ich powstrzymać.)
i czego dokonała Laska w rękach Goldmoon.

Ale możecie nie wiedzieć,
że zmierzając po ścieżkach światła
z równin do Ostatniego Domu,
powiedziała mu: Teraz jesteś godny
nie tylko w moich oczach,
ale w oczach sokoła świata
opowieść wędruje na wieki, wędruje na wieki.

Ale Riverwind rzekł: Nie - i znowu - Nie,
nie pękniętemu światłu Laski,
bo uwięziona w blasku dłoń zanikała,
przesączając się przez fasetki do serca jasności,
i wschodził trzeci księżyc nie z tej ziemi,
a sercem Laski
była noc nadania mu imienia.

Tu, na równinach, gdzie wiatr obejmuje
światło i nieobecność światła,
gdzie wiatr jest głosem
bogów, którzy zstąpili na świat,
pogłoską o pieśni, nim jeszcze pieśń zabrzmi,

tutaj Lud wędruje z wiatrem,
zawsze zmierzając do domu,
zawsze w ruchu, a Starzec śpiewa
pieśń o nieobecnym kraju,
pięknym i bezlitosnym jak blask słońca,
zimnym jak zrodzone z wyobraźni wiatry
za okiem deszczu,
i w przestworzach przed nami, synowie i ojcowie,
pieśń zatacza krąg i opada w dół,
jak jastrząb nad uśpioną krainą,
zrodzony z głodu i prądów powietrznych,
bez końca śpiewający.


Barbara Siegel, Scott Siegel

POTWÓR Z KRWAWEGO MORZA

Brakowało mi tchu w piersiach i prawie zabrakło już nadziei. Pędziłem po mokrym piasku, wypatrując jakiegokolwiek schronienia. Po dzisiejszym straszliwym sztormie, biegnąc po błotnistej plaży, czułem się tak, jakbym próbował przebrnąć przez wielką miskę wypełnioną gęstą breją. Mimo to nie zatrzymywałem się, bo Nick Gruba Szyja, wioskowy piekarz, ze wszystkich sił starał się mnie dorwać.
Udało mi się go zgubić, gdy wpadłem w uliczkę między dwoma budynkami i pognałem w stronę morza. Wiedziałem, że może się domyślić, iż zwiałem w tę stronę, ale nagle ujrzałem ocalenie: przy brzegu stał długi szereg łodzi rybackich.
Obejrzałem się, przyciskając mocno do ciała ukradziony właśnie bochen. Gruba Szyja nie dotarł jeszcze na plażę. Postanowiłem zaryzykować i wskoczyłem do pierwszej łodzi.
Przykryłem się grubą siecią i wziąłem kilka głębokich haustów powietrza, starając się odzyskać dech w piersiach. Wiedziałem, że jeśli Nick Gruba Szyja będzie tędy przechodził, z pewnością usłyszy, jak dyszę.
Nie wiem, ile czasu minęło. Kiedy ktoś się boi, nie może oddychać, leży po dolną wargę w deszczówce i przygniata go ciężka sieć rybacka, zasłaniająca całe światło, nic nie płynie wolniej niż czas. Absolutnie nic.
Serce zaczęło mi jednak bić szybciej, gdy usłyszałem zbliżające się szybko kroki. Skuliłem się na dnie łodzi. Deszczówka zalała mi usta i musiałem oddychać przez nos. Kroki zbliżyły się jeszcze bardziej.
To nie miało sensu. Wynurzyłem usta z wody i ugryzłem kęs chleba. Jeśli Gruba Szyja miał mnie zbić, to chciałem przynajmniej umrzeć z pełnym żołądkiem. Zacząłem szybko przeżuwać chleb, choć w ustach kompletnie mi zaschło.
Kroki nie przestawały się zbliżać. Czy sieć się poruszyła? Czy usłyszał mój ciężki oddech? Albo to, jak przeżuwam chleb? Choć jeszcze nie przełknąłem pierwszego kęsa, ugryzłem następny i następny, aż miałem policzki tak wypchane, że wyglądały jak skrzydła smoka. No może nie były aż tak wielkie, ale miałem w nich więcej chleba, niż zostało mi w ręku, a nadal nie połknąłem ani jednego kęsa. Przynajmniej do tej pory.
Kroki zatrzymały się tuż obok łodzi. Zamknąłem oczy, a chleb uwiązł mi w gardle. Zacząłem się dławić!
Sieć zsunęła się ze mnie. Próbując zaczerpnąć tchu, zasłoniłem twarz, w nadziei, że złagodzę w ten sposób ciosy zadawane przez Nicka Grubą Szyję. Ciosy jednak nie padły. Wyjrzałem ostrożnie spomiędzy ramion i z ust wypadły mi kawały chleba. Z góry spoglądał na mnie jakiś stary człowiek.
- Co to ma być? - zapytał ze zdziwieniem. - Młody elf i to zupełnie sam?
Nie odpowiedziałem mu. Nie przestawałem kasłać, wypluwając na dno łodzi kęsy na wpół przeżutego pieczywa.
Starzec potrząsnął z irytacją głową i kilkakrotnie walnął mnie otwartą dłonią po plecach.
Gdy wreszcie mogłem znowu oddychać, spojrzałem na plażę i zobaczyłem, że jest pusta. Nicka Grubej Szyi nigdzie nie było widać.
- Masz kłopoty, elfie? - zapytał staruszek, widząc, jak rozglądam się ukradkiem.
Skinąłem głową. Postanowiłem, że spróbuję zyskać jego sympatię.
- Nick Gruba Szyja mnie nie lubi - poskarżyłem się.
- Nick Gruba Szyja nikogo nie lubi - zgodził się z westchnieniem staruszek. - A szczególnie nienawidzi jednego elfa, który ma zwyczaj kraść mu chleb - dodał, przyglądając mi się z chytrym uśmieszkiem.
Twarz mi poczerwieniała.
- Jak masz na imię, elfie? - zapytał staruszek.
- Duder - odpowiedziałem.
- I to wszystko? Po prostu Duder?
- To wystarczy - odparłem, nie chcąc mówić nic więcej. - A ty jak się nazywasz?
- Ludziska mówią na mnie Fiske Sześć Palców.
Natychmiast spojrzałem na jego ręce.
- Nie licz na to, że zobaczysz ten dodatkowy palec, elfie - dodał staruszek, śmiejąc się ochryple. - Gdy się urodziłem, pijanemu lekarzowi wydawało się, że widzi sześć palców. Mamuśka nie wpadła na to, żeby je policzyć, no a jak już przezwisko się przyczepi… kapujesz?
Skinąłem głową. Cóż innego mogłem zrobić?
Stary rybak o pomarszczonej twarzy nagle podniósł mnie za ramiona i postawił na błotnistej plaży.
- Dziwnie wyglądasz, chłopcze - stwierdził. - Tu nie widuje się zbyt wielu elfów. Nie możesz zostać na mojej łodzi. Wypływam na morze.
- Płyniesz na ryby? - wypaliłem zdumiony. - Wszyscy zostali w porcie z powodu sztormu - wskazałem. - A poza tym jest już za późno, żeby wypływać. Za kilka godzin zrobi się ciemno.
- Po ulewie ryby biorą najlepiej - wyjaśnił Fiske Sześć Palców. - Poza tym - dodał tajemniczo - jest jedna ryba, którą muszę złowić, a zaczyna mi powoli brakować czasu.
Nie miałem pojęcia, o czym gadał. Prawdę mówiąc, mało mnie to obchodziło. Zależało mi wyłącznie na tym, aby zniknąć z oczu Grubej Szyi, co w małej wiosce rybackiej było sztuką dosyć trudną.
- Popłynę z tobą - zaproponowałem pośpiesznie. - Jeśli wypływasz na Krwawe Morze tak późno, zanim wrócisz, zrobi się już zupełnie ciemno. Mam bardzo dobry wzrok i mogę ci pomóc wrócić do portu.
Staruszek wybuchnął śmiechem.
- Nie potrzebuję twojej pomocy, żeby pływać po Krwawym Morzu. Łowiłem ryby w tych wodach, gdy jeszcze nie było cię na świecie.
Miałem sześćdziesiąt dwa lata - jak na elfa byłem młodzieniaszkiem - nie wątpiłem jednak, że Fiske Sześć Palców jest dziesięć, może nawet piętnaście lat starszy ode mnie. Musiałem znaleźć inny sposób, żeby go przekonać.
- Jeśli rzeczywiście łowisz tu ryby tak długo - zacząłem chytrze - to nie możesz być taki młody, na jakiego wyglądasz. - W przeciwieństwie do większości elfów potrafię naginać prawdę niemal do granic możliwości. - Ale jeśli rzeczywiście masz tyle lat, ile mówisz, panie Fiske, z chęcią pomogę ci wiosłować za skromną opłatą dziesięciu procent połowu.
- Spryciarz z ciebie, elfie - stwierdził stary tonem pełnym podziwu.
- Proszę, mów mi Duder.
- Dobra, Duder. Chociaż nie wyglądasz na tęgiego wioślarza, może dzięki twojemu towarzystwu uda mi się w tę ciemną noc nie zamknąć starych oczu. Ale jeśli naprawdę chcesz ze mną popłynąć, musisz wiedzieć, że mam zamiar złowić Potwora z Krwawego Morza.
Parsknąłem śmiechem i nie mogłem nic na to poradzić.
- Ach, więc jesteś jednym z tych, którzy nie wierzą w jego istnienie - zauważył bez śladu gniewu.
- Słyszałem opowieści - przyznałem. - Ale to tylko zwykłe bajania, nic więcej. Wszyscy to wiedzą. Nawet kenderzy.
- Nic nie szkodzi - upierał się staruszek. - Mam zamiar złowić Potwora z Krwawego Morza. Czy nadal chcesz ze mną płynąć?
Z pewnością nie miałem ochoty zostać na lądzie, żeby stawić czoło Nickowi Grubej Szyi. Dlatego przygryzłem język, aby nie chlapnąć czegoś i nie roześmiać się po raz drugi, i odpowiedziałem:
- Tak, chcę.
Nim zdążył powiedzieć coś jeszcze, zacząłem popychać małą łódź ku falom Krwawego Morza, licząc na to, że staruszek nie zmieni zdania.
- Duder! - zawołał nagle do mnie.
- Słucham?
- Dostaniesz dwa procent połowu. To moje ostatnie słowo.
Uśmiechnąłem się do siebie. Płynąłem na ryby!

Poruszałem wiosłami łodzi, aż brzeg zaczął stopniowo znikać nam z oczu. Posuwaliśmy się naprzód powoli, bo fale po sztormie wciąż były wysokie. Łódź zapadała się w każde zagłębienie między nimi i miałem wrażenie, że zaraz zwymiotuję. Sześć Palców z pewnością widział moje cierpienia, ale umowa była umową i nie przejął ode mnie wioseł. Miał dla mnie tylko jedną pocieszającą wiadomość.
- Nie przejmuj się - powiedział. - O zmierzchu morze się uspokoi. Zawsze tak jest.
Miał rację. Gdy tylko słońce dotknęło fal Krwawego Morza, na powierzchni wody zatańczyły oślepiające karmazynowe błyski, morze uspokoiło się, a mój żołądek razem z nim. Zresztą i tak nic w nim nie miałem.
Nagle przyszło mi do głowy, że Sześć Palców nie zarzucił linki.
- Jeśli nie wrzucisz haka do wody, nie złapiesz nic poza śmiercią z zimna - zauważyłem.
- Już wydajesz rozkazy, co? - warknął stary. - Łowiłem już ryby w tych wodach i wiem, że tutaj nie znajdę Potwora.
Odkąd minęły mi mdłości, zrobiłem się głodny. Jadałem już surowe ryby, więc zapytałem:
- Czy masz coś przeciwko temu, żebym rzucił linkę i spróbował coś złowić? Ostatecznie - przypomniałem mu - należy mi się procent od połowu.
Wzruszył ramionami.
- Jeśli masz zamiar łowić ryby - mruknął - to oddaj mi wiosła.
Wziął drewniane wiosła w ręce i zaczął poruszać nimi z trudem. Odwrócił ode mnie głowę, wpatrując się w gęstniejący mrok. Linka wpadła do czerwonej wody, ciągnąc się za łodzią wypływającą coraz dalej na morze. Zamknąłem oczy, radując się rytmicznym ruchem wioseł.
Pomyślałem sobie, że to całkiem niezłe życie. Ktoś za mnie wiosłuje, a kolacja czeka, aż ją złapię. Jak zwykle pogrążyłem się w marzeniach o czymś więcej: że będę miał całą flotę rybackich łodzi, a dziesiątki starych rybaków będą mi codziennie zwozić obfite połowy. Jako szczodry właściciel oddam im dziesięć procent zysków. Tu się jednak wstrzymałem. Nie, oddam im tylko dwa procent. Uśmiechnąłem się do siebie i westchnąłem z satysfakcją.
Będę znany jako Duder, kapitan z Krwawego Morza. Zostanę najbogatszym elfem na świecie. Wszystkie inne elfy będą mi zazdrościły. Pożałują wtedy, że tak źle mnie potraktowały. Wygnały mnie z ojczyzny za głupi wybryk młodego elfa, odwróciły się ode mnie, kazały wędrować samotnie - och, jakże nienawidziłem samotności. Ale gdy będą potrzebowały moich ryb, moich pieniędzy, mojej władzy i wpływów… wtedy przyjdą do mnie i powiedzą: "Duderze Basillart, przepraszamy cię. Wróć do domu". A ja tylko się uśmiechnę i odpowiem…
- Ojej!
Coś omal nie wyrwało mi linki z rąk. Otworzyłem szeroko oczy, ściskając ją mocno. Pomyślałem, że choć marzenia się skończyły, to wkrótce zacznie się kolacja.
- Chyba złapałeś coś wielkiego - zauważył staruszek, patrząc, jak ciągnę linkę.
- A nie mówiłem, że opłaci ci się mnie zabrać? - odpowiedziałem przechwałką. - Za tę rybę dostaniesz kupę forsy. Nie zapomnij o moich dwóch procentach! - dodałem.
- Pamiętam.
Dłoń za dłonią, wciągałem linkę na pokład. Liczyłem już pieniądze, nim jeszcze zdobycz wynurzyła się na powierzchnię. Gdy to się jednak stało, zaprzestałem dalszego wciągania. Złowiłem trupa.

- Wcale mnie to nie dziwi - oznajmił Sześć Palców, pomagając mi przerzucić utopionego marynarza przez burtę łodzi.
- Naprawdę? - zdumiałem się. - Czyżbyś co dzień łowił topielców?
Na starej twarzy niewiele można było wyczytać.
- Jest taka stara ludowa opowieść, mówiąca o sztormach na tych wodach - wyjaśnił. - Gdy tylko zdarzy się sztorm, możesz być pewien, że jakiś statek został wessany przez wir pośrodku Krwawego Morza.
Zadrżałem na tę myśl. Podczas moich samotnych wędrówek widziałem na tym morzu bardzo wiele sztormów.
- Szkoda, że nasza rybacka wyprawa musi się tak skończyć - rzekłem ze smutkiem, doszedłszy do wniosku, że teraz na pewno zawrócimy z ciałem do brzegu.
- Nie bądź głupi - obruszył się stary. Przeciął linkę, pozwalając, aby trup zniknął z powrotem w głębinie.
- Co ty wyprawiasz? - zawołałem.
- Odpowiednim miejscem pochówku dla marynarza jest morze - odrzekł ze spokojem. - A poza tym czeka na mnie ryba, którą próbowałem złowić przez całe życie. Być może dziś wreszcie mi się to uda.
Dopiero wtedy, patrząc na odpływające od łodzi zwłoki, uświadomiłem sobie, że staruszek jest zdesperowany. Czuł się zmęczony, wyczerpany życiem i wiedział, że nie będzie miał już zbyt wielu szans, aby złapać swego legendarnego Potwora z Krwawego Morza.
Sześć Palców nawet nie spojrzał na znikające w topieli ciało.
Niedługo po tym, jak ponownie złapałem za wiosła i zacząłem nimi poruszać, zobaczyłem unoszące się nieopodal na powierzchni szczątki statku. Popękane i pokruszone kawałki drewna były szeroko rozproszone na powierzchni wody. Zobaczyłem fragment deski, na pewno z dziobu zatopionego żaglowca, w słabnącym świetle odczytałem nazwę: Perechon. W chwilę potem deska spadła z grzbietu fali i zniknęła w odmętach.
Czy to był duży statek? Czy wielu marynarzy zginęło? Nigdy się tego nie dowiem. Dla mnie był to po prostu kolejny żaglowiec, który nigdy nie wróci do portu, jeszcze jedna załoga, która nigdy nie ujrzy słońca, następna grupa marynarzy, która nie zobaczy już domu… podobnie jak ja.
Wydawało się, że z każdym mijającym dniem oddalam się od stron rodzinnych, a teraz znalazłem się w maleńkiej łódce, daleko od lądu, gdzieś w ciemności na Krwawym Morzu. Co gorsza płynąłem nią ze starym rybakiem, który był szczerze przekonany, że może złowić stworzenie istniejące tylko w jego wyobraźni. Nie jestem z natury okrutny, ale pomyślałem sobie, że podroczę się trochę z Fiskiem.
- A jak wygląda ten Potwór z Krwawego Morza? - zapytałem, nie przestając wiosłować.
- Nie mam pojęcia - przyznał staruszek. - Nikt z tych, co go widzieli, nie powrócił żywy.
- To skąd wiesz, że on w ogóle istnieje? - kontynuowałem z głupawym uśmieszkiem.
- Istnieje - upierał się stary. - Jestem tego pewien. Choć nie ma wśród żywych nikogo z tych, którzy widzieli go na własne oczy, istnieją opowieści, setki opowieści o wielkim Potworze z Krwawego Morza. - Odwrócił wzrok, wpatrując się w wodę, i dodał: - Niektórzy powiadają, że jest ogromny jak tysiąc łodzi. Inni twierdzą, że nie rozmiary czynią go groźną, ale długość jego zębów i pazurów. Nikt nie wie, jaki jest naprawdę, ale znałem jednego człowieka, który mówił, że widział jego odbicie w zwierciadle. Twierdził, że miał pokryty łuską, zakrwawiony pysk, który ociekał czarną ropą. Ale nieważne, jak wygląda. Chcę go dorwać i kwita!
- Ale dlaczego?
Przymrużył powieki, a w jego głosie pojawiła się nuta gniewu. Nie był jednak zły na mnie. Był wściekły na bestię, którą ścigał.
- Zabił mojego ojca - wyjaśnił. - I jego ojca przed nim. Załatwił też mojego jedynego brata, synów i siostrzeńców. Wszyscy byli rybakami, a on zadał im śmierć na tym morzu krwi. Na koniec moja żona umarła z… z tęsknoty za mną… z żalu. Zostałem sam. Nie mam rodziny. Nie mam nikogo. Jestem starcem z sercem, które przepełnia wyłącznie pragnienie zemsty. - Uniósł głowę i płomiennym wzrokiem spojrzał na niebo. - I wywrę tę zemstę! - krzyknął w noc. - Przysięgam!
Jeśli Sześć Palców miał zamiar dalej tak krzyczeć, z pewnością wystraszyłby wszystkie ryby w okolicy. Mnie w każdym razie przestraszył. Zapomniałem jednak o tych opowieściach, gdy tylko dał mi ciastko. Pożarłem je tak szybko, że stary wyjął z torby i podał mi jeszcze suszony owoc.
- A ty? - zapytałem, nie chcąc wyjść na samoluba, i starając się spowodować, aby zapomniał o Potworze z Krwawego Morza. - Nie chcesz nic jeść?
- Mój apetyt nie jest już taki jak niegdyś - odparł z westchnieniem. - Nie zjadam nawet połowy tego, co zabieram z sobą na morze. Na ogół wyrzucam resztę rybom. Nie można nic zabrać z Krwawego Morza, nie dając mu czegoś w zamian - stwierdził z szacunkiem w głosie. - Jeśli ryby będą się mnożyły, rybakom również będzie się powodziło.
To było sympatyczne z jego strony, ale miałem nadzieję, że dzisiejszej nocy nie wyrzuci nic za burtę, bo byłem straszliwie głodny. Chyba musiał czytać w moich myślach, bo wziął sobie słodkie ciastko, a potem wręczył mi całą torbę z prowiantem, mówiąc:
- Zjedz, ile chcesz.
Zjadłem wszystko.