Obywatel bez pochodzenia

  • szt.
  • 35,90 zł
  • Niedostępny

Nakład wyczerpany. Brak możliwości zakupu książki.

 

W malowniczym zakątku Flandrii, niedaleko Arras, stoi zamek Montfort - posiadłość hrabiego André du Monde. Aby uratować zamek przed ruiną,  André, uważany za obłąkanego twórcę teatru grozy Necro, żeni się z młodą, piękną i niebotycznie bogatą Sabine. Wkrótce zaczyna ją podejrzewać o praktyki czarnoksięskie, twierdzi też, że jego żona jest zamieszana w morderstwo, a ponadto chce go otruć. Nikt mu jednak nie wierzy, nawet jego stary przyjaciel, Alexander von Reisden, który przybył do Montfort, by wziąć udział w produkcji filmowej. Reisden zmaga się z własna tajemniczą przeszłością i próbuje odnaleźć się w małżeństwie z niewidomą Perditą.
Stosunki między bohaterami i zarazem członkami ekipy filmowej stają się coraz bardziej napięte - podobnie jak sytuacja polityczna we Francji w 1911 roku. Wszystko gmatwa się niczym tajemnicze tunele flandryjskie. Fikcja miesza się z prawdą, pożądanie z nienawiścią, życie ze śmiercią…

Rok wydania: 2005
Stron: 440
Oprawa: broszura
Format: 125/183
Pakowanie: 14
Tłumacz: Hanka Beliczyńska

Fragment tekstu:

Dla Kate Ross najlepszej przyjaciółki, która odeszła zbyt wcześnie

omnia mei dona Dei

"Można powiedzieć, że przychodzimy na świat tylko na chwilę i nie ma znaczenia gdzie. To tylko my sami stopniowo tworzymy w nas prawdziwe miejsce naszego pochodzenia, tak że możemy się tam z perspektywy czasu bezustannie rodzić i za każdym razem bardziej świadomie".
Rainer Maria Rilke


"Nazwanie [wojny] zbrodnią przeciwko ludzkości nie oddaje połowy jej istoty - jest to bowiem też kara za zbrodnie".
"Private 19022" [Frederic Manning] Her Privates We, 1930

 


Z gazety "Le Courrier du Nord", niedziela, 23 lipca 1911:

TRAGICZNA ŚMIERĆ NA GILOTYNIE W ARRAS!

Główna gwiazda filmu Obywatel Mabet straciła życie przez rekwizyt.

TAJEMNICZE ZNIKNIĘCIE ZNANEGO REŻYSERA

 


Rozdział 1
Jak powiedzieć synowi, że zamordowałeś człowieka?
Jakkolwiek teraz to morderstwo już nie definiowało Alexandra Reisdena. Pozbył się winy (pozbyć się - pomyślał - to jak pozbyć się ciężkiej grypy); można uznać, że czuł się w miarę dobrze. Jednak popełnione morderstwo wywiera wpływ na bieg życia rodzin. Jest jak zaraza, która pociąga za sobą kolejne ofiary. A Toby był taki mały; jego palce z ufnością chwytały kciuk ojca. Reisden kochał swojego synka, wiedział jednak, że kiedyś nadejdzie ten straszny dzień, w którym Toby dowie się wszystkiego.
Może Toby mu przebaczy, może doskonale go zrozumie. Ale jak to wpłynie na życie syna?
Reisden popełnił morderstwo, kiedy miał osiem lat. Istniało usprawiedliwienie, to była konieczność, ale tego nie uświadomi sobie żaden ośmiolatek. Toby kiedyś się dowie, ale Reisden rozpaczliwe chciał uchronić syna - chciał, żeby to nastąpiło dopiero wtedy, kiedy dziecko będzie miało więcej niż osiem lat.
To był dla niego koszmar. Toby miał dopiero siedem i pół miesiąca. Ojciec mógł go wziąć na ręce i powiedzieć mu: "Twój tatuś zabił swojego dziadka" - a mały roześmiałby się i starał go złapać za nos.
W głębi duszy Reisden pragnął, żeby Toby nigdy się nie dowiedział o niczym, żeby nikt mu nie powiedział; żeby Toby nigdy nie usłyszał o szalonym Williamie Knighcie czy Ryszardzie Knighcie oraz o koszmarze, jaki mogą przeżyć dzieci. Chciał ustrzec przed tym swojego chłopca.
Istnieje opowiadanie o kochających rodzicach, intrygach i przekleństwach w królestwie, ale Reisden go nie znał. On tylko wiedział, że ojciec powinien ochraniać dziecko.


Powinna to robić także matka - pomyślał Reisden - a Perdita nie chroniła Toby'ego.
Pierwsze słowa, jakie powiedziała po jego urodzeniu, to: "Gilbert będzie szczęśliwy". Pisała do Gilberta raz w tygodniu. Przekazywała mu informacje o Tobym, wysłała związany wstążeczką kosmyk jego włosów. Reisden myślał skrycie: "Boże, nie karz Toby'ego Gilbertem Knightem.
Reisden postanowił trzymać się z daleka od Gilberta, ale Perdita uparcie do niego pisała.
Reisden był złośliwy z powodu jej wady wzroku, co było nie fair. Perdita upierała się, żeby z białą laską spacerować ulicami Paryża sama, tylko z Tobym.
- Zabieraj na spacery niańkę.
- Ja lubię wychodzić sama - odpowiadała łagodnie - poza tym muszę się nauczyć ulic Paryża.
- Ale nie z Tobym.
- Nie wierzysz, że będę ostrożna, Alexandrze?
Nie wierzył. Ona nie była ostrożna. Mogła widzieć tylko kolory i cienie; może pchnąć wózek z Tobym na jezdnię, nie zauważając autobusu czy dorożki, i wtedy oboje zginą. Czuł to uderzenie na własnym ciele. Bał się, że kiedyś w jakiś sposób coś strasznego stanie się synowi.
Ona nie była ostrożna również względem Gilberta.
Jest ryzykantką - pomyślał - o tej kiedyś inteligentnej, upartej, pięknej dziewczynie, którą kochał, zanim została matką jego syna. To go smuciło. Kiedyś ją kochał.
To też jest chore - myślał - tak samo jak zbrodnia, której skutkiem jest powolna śmierć rodziny.
Reisden pytał innych ojców: "Boicie się o swoje dzieci?" Odpowiadali, że tak, oczywiście, że się boją.
Tylko na tyle szczerości było stać Reisdena, by mówić, że coś jest nie tak w jego rodzinie.


Przynajmniej zapewnić im finansowe bezpieczeństwo.
Generał Lucien Pétiot w błękitnym mundurze wyglądał jak Święty Mikołaj - miał chmurę białej brody i iskrzące się niebieskie oczy - był odpowiedzialny za sekcję medyczną we francuskiej armii. Zakupił kilometry bandaży, beczki mercurochrome*, wagony pastylek na kaszel i testy dla francuskiej armii. Testy na inteligencję, testy na kompetencje umysłowe - każdy Francuz służył w wojsku trzy lata, zatem należało zbadać potencjalnych oficerów i potencjalne problemy.
Firma Reisdena - Jouvet Analizy Medyczne wykonywała fachowe testy dla sądów oraz specjalistyczne testy neurologiczne dla szpitali w całej Europie. Firma Jouvet mogła przeprowadzić test na inteligencję dla większej grupy ludzi. W sierpniu 1910 roku, tuż po narodzinach Toby'ego, Reisden po raz pierwszy zwrócił się do Pétiota.
- Nasza firma chciałaby zaopatrzyć w testy medyczne i neurologiczne francuską armię.
- Jest pan ambitny.
- Zostałem ojcem.
I tak od sześciu miesięcy Reisden i Pétiot jadali razem obiady, spędzali popołudnia, rozmawiając na temat stanu francuskiej medycyny, wymieniali opinie, krytykowali rząd i nawzajem się testowali. Pétiot przychodził do niewykończonego budynku, który remontowano po paryskich powodziach.
- Potrzebuje pan tych pieniędzy - powiedział Pétiot, podziwiając nowe drogie laboratorium.
- Tak, chciałbym dostać to zlecenie - przyznał Reisden.
- Pozwolisz, że porozmawiam z twoim personelem - zaproponował Pétiot.
Przez zimę Pétiot tak się zadomowił w Jouvet, jak kot dozorcy; wpychał nos na spotkania pracowników, myszkował na stołach techników, krążył wokół zamkniętych drzwi do słynnego medycznego archiwum Jouvet.
Pewnego chłodnego dnia na początku kwietnia 1911 roku Pétiot przyszedł do biura Reisdena w Jouvet i rzucił swoją bombę.
- Jest tylko jeden problem, jeśli chodzi o propozycję Jouvet, Reisden. Ty. Twój życiorys.
Siedzieli na pudłach z książkami w środku chaosu. Na ścianach w połowie przyklejone tapety, boazeria lepka od farby, w powietrzu wilgoć i zapach mokrego tynku.
- Sytuacja polityczna jest trudna - powiedział Pétiot. - Niemcy nam zagrażają, mają za sobą Hiszpanię i Austro-Węgry. I w takiej chwili najbardziej inteligentny z Sierot von Loewensteina chce z nami współpracować. Można by się zastanawiać, o co mu chodzi. Czy nie o to, o czym zwykł mawiać Leo von Loewenstein?
- Sieroty to mit.
- Dobrze, mój drogi, to mit - powiedział Pétiot. - Ale jedna z tych mitycznych Sierot jest właścicielem francuskiej firmy, która przeprowadza analizy medyczne dostarczające wiedzy o najbardziej kłopotliwych informacjach dotyczących żołnierzy, członków rządu. - Pétiot zmarszczył brwi. - Niektóre osoby są tym bardzo zaniepokojone.
- Rozumiem pańskie obawy - powiedział Reisden.
- Wiedziałem, że będzie to dla pana jasne.
Pétiot miał ze sobą płaską skórzaną teczkę. Otworzył ją na jednym z pudeł z książkami.
- Alexander Reisden - Pétiot czytał głośno - urodzony w 1879 roku w Afryce Południowej, jedyny syn barona Franza von Reisdena, tak, tak, adoptowany w 1889 roku przez hrabiego Leo von Loewensteina, dyplomatę. - Pétiot zaakcentował słowo "dyplomata", unosząc przy tym o pół centymetra białe brwi. - W 1898 jego narzeczoną została siostra rosyjskiego radykała. Loewenstein zbierał informacje o radykałach. Poślubił ją w 1900 roku; ale ona w tym samym roku zmarła. To bardzo smutne. W październiku 1906 roku przeniósł się do Paryża, na początku 1907 kupił Jouvet. W styczniu 1910 roku poślubił Perditę Halley, spadkobierczynię amerykańskiego milionera Gilberta Knighta.
- Tasy nie wiedziała, czym zajmował się Mikhail, a Perdita nie jest spadkobierczynią Gilberta.
- Opowiedz mi o Gilbercie Knighcie - powiedział Pétiot.
- Mam coś lepszego. Pokażę ci go.
Reisden przycisnął rzeźbiony liść na jednym z regałów z książkami i ze zgrzytem otworzyła się drewniana ściana. Za nią była świeżo pomalowana klatka schodowa prowadząca do prywatnego apartamentu. Wisiały tam fotografie Toby'ego, Perdity i przyjaciół: Roya Daugherty'ego, Suzanne Mallais, Tiggy'ego - prawie siostrzeńca Reisdena - i jego psa. Reisden zdjął najmniejsze i niemal zamazane zdjęcie wiszące w najciemniejszym miejscu między oknami. Podał je stojącemu poniżej Pétiotowi.
- Gilbert Knight - powiedział.
Pétiot spojrzał na zdjęcie i podniósł wzrok na Reisdena.
- Wyjątkowe podobieństwo. Naprawdę niezwykłe.
- Adwokaci Gilberta obawiali się, że jestem jego nieoficjalnym krewnym - powiedział Reisden. - Może jego bratankiem Richardem, który zniknął bez śladu. Ale nie jestem. - Tego nie musiałem dodawać, pomyślał.
- To by nie przeszkadzało, że jesteś Amerykaninem. Lepsze takie powiązanie niż z Loewensteinem.
- Właściwie kto ma coś przeciwko mnie?
Pétiot pociągnął się za brodę. Reisden z zaciekawieniem uniósł brwi.
- Maurice Cyron - powiedział Pétiot.
- Cyron? - Reisden położył zdjęcie Gilberta na pudle z książkami.
- Co Cyron ma przeciwko tobie?
- Kiedyś zrobiłem coś, co mu się bardzo nie podobało.
- Czy mógłbyś to zmienić?
- Nie chciałbym. - Pomyślał o Tobym, o ochronie Toby'ego. - Co mówił o mnie?
Pétiot wzruszył ramionami.
- W klubie wspomniałem przy nim twoje nazwisko. Eksplodował! Powiedział, że zrujnowałeś jego pasierba, że sam byłeś neurotykiem i przyczyniłeś się do szaleństwa André. Potem dodał, że byłeś szpiegiem i tak dalej.
Reisden wstał.
- To Cyron usiłuje kontrolować André. André zaproponował mi rolę w jednej ze sztuk. Wtedy wciąż był oficerem kawalerii. Nie wyobrażasz sobie, jak kiepsko radził sobie w wojsku, raz nawet zgubił swojego wierzchowca. Był zdesperowany. Nie mógł znieść, że nie może mieć profesjonalnego teatru. Znalazł budynek, na który było go stać. Znalazł Jules'a, który mógł grać role pisane specjalnie dla niego. André nie potrafił wytłumaczyć tego Cyronowi, nie chciał nawet się z nim spotykać, nie umiał z nim rozmawiać o teatrze, jaki chciałby robić. Poprosił, żebym towarzyszył mu w spotkaniu z Cyronem, żebym pomógł André wytłumaczyć Cyronowi, dlaczego on, André, hrabia Montfortu, nie może znieść życia, jakie tamten dla niego wybrał.
- Dlaczego wybrał ciebie?
- Teraz wiem, że wolałbym, żeby tak się nie stało.
Zdjęcie Gilberta wciąż leżało na pudle z książkami. Reisden odwrócił je tyłem.
- Właściwie nie. Znałem kiedyś szaleńca, który prawie śmiertelnie pobił dziecko. Poznałem szaleńców, to zaczęło się wraz z pracą w Jouvet. Chciałbym im pomóc, żeby znowu mogli normalnie funkcjonować. Pytałeś, dlaczego chcę dostać to zlecenie. Cyron zawsze narzucał swoją wolę. Uważał, że André jest szaleńcem, jeśli chce robić taki teatr, jaki robi. André jest dziwakiem i smutnym człowiekiem, ale nie jest szalony; on musiał mieć teatr. Cyron nie ma racji.
- Widziałeś się z André przez ostatnie dziesięć lat? - zapytał Pétiot.
Reisden pokręcił głową.
- Nie widuję nikogo, poza moją rodziną i robotnikami remontującymi Jouvet.
- Wiesz, że on się ożenił?
- André?
- Z młodą wiejską dziewczyną. - Pétiot pokiwał głową. - Maurice bardzo się o nich martwi.

 

Rozdział 2

Maurice Cyron patrzył przez okno samochodu. Sznur aut i powozów zalegał jezdnię, tłum rozciągał się od budynku Jouvet do ulicy de l'Universite. Błyski fleszów oświetlały mężczyzn w kapeluszach i kobiety w diamentach. Cyron zacisnął usta.
- Podjedź pod tylne wejście - powiedział do szofera.
Nawet przy tylnym wejściu ludzie stali w kolejce, czekając, aż zapowiedzą ich przybycie.
- Nie widzisz mnie? - Cyron przerwał mężczyźnie przy drzwiach. - Przyjechałem zobaczyć sztukę mojego pasierba.
- Zawiadomię doktora Reisdena, szanowny panie.
- Nie trzeba - powiedział Cyron. - Ludzie mogliby pomyśleć, że jestem pacjentem Jouvet.
Interes jest jak teatr - na froncie wszystko wygląda beztrosko i ładnie; ale to zaplecze mówi o prawdziwej historii. Przyjęcie odbywało się w tylnej części budynku; Cyron najpierw zszedł do niedawno odremontowanej piwnicy. Zakratowane drzwi. Dobrze zaopatrzone półki. Alkohol, środki dezynfekujące, tabletki. Opaski, pasy obezwładniające, kaftany bezpieczeństwa. Ściany, sufit i podłoga w celi wyłożone materacami. Kraty i zamki. Więzienie do ukrycia sekretów. Reisden zrobił to solidnie. Przypuszczalnie zaciągnął maksymalny kredyt.
Na górze tłoczyli się ludzie. Wzdłuż korytarza na ścianach wisiały referencje dla firmy Jouvet Analizy Medyczne - z Cesarskiego Szpitala Psychiatrycznego w Berlinie, Poczdamie i Wiedniu - Niemcy. Z Salpetriere, Hôtel des Invalides, Szkoły Nicejskiej i Brytyjskiego Towarzystwa Weteranów, za pracę z psychicznie chorymi pacjentami. Cyron skrzywił się. Ze szpitali i od lekarzy z całej Europy: "W przypadku choroby psychicznej - czytał Cyron - kiedy konieczna jest specjalistyczna analiza - Jouvet wyznacza standard".
Cyron sapiąc, wspinał się po krętych schodach na drugie piętro, wyszukując rzeczy, które wzbudzałyby jego nienawiść. Wielkie laboratorium, na stołach nowe mikroskopy, wszystko białe i sterylne. Tutaj też kraty w oknach. Nigdy nie było tu zupełnie ciemno; małe lampki strzegły korytarza. Każda szuflada była zabezpieczona przed wtargnięciem intruza. Na trzecim piętrze popatrzył przez zakratowane drzwi do wielkiego pokoju pełnego szaf na dokumenty; oczywiście drzwi były zamknięte, a na każdej drewnianej szafie błyszczał zamek. Z tyłu tego pokoju pełnego zamków znajdowały się drzwi z matowego szkła, prowadzące do następnego pokoju.
Miejsce na sekrety. Reisden zawsze, od czasów, kiedy był chłopcem, pragnął sekretów, szukał sekretów.
Na drzwiach biura dyrektora nazwisko Reisdena. Osobliwe, że wszystkie klamki miały kształt gałek zrobionych z czerwonej, krwawoczerwonej porcelany. Za szkłem lśniły złote tytuły i czerwone grzbiety książek. Patologia kliniczna - czytał Cyron. Nerwice. Okna były otwarte; Cyron słyszał dochodzące z podwórza brzęczenie i mamrotanie głosów.
Reisden miał siedemnaście lat, kiedy André po raz pierwszy przywiózł go do Montfort. Reisden był jednym z tych ładnych, kościstych, nadpobudliwych młodzieńców - miał czarne włosy błyszczące pomadą, tak jak wtedy nosili się jego rówieśnicy, i cerę białą jak papier. Palił bez przerwy. Zachowywał się wyniośle; patrzył na niego i na André jak na zwierzęta w zoo.
"Radzi pan sobie z pasierbem" - powiedział Reisden. "On na pewno nie jest łatwy". Reisden miał obsesję na punkcie nerwów i szaleństwa. Był najgorszym przyjacielem dla André.
A teraz Reisden jest właścicielem Jouvet. Cyron usiadł w jego fotelu. Biurko w angielskim stylu było olbrzymie, ciężkie, z szufladami. Podobne miał Cyron. Szuflady były zamknięte.
Ile lat ma teraz Reisden? Trzydzieści jeden. Zły człowiek dochodzi do władzy.
Z dołu, z podwórka dochodziły owacje i krzyki. Cyron wstał i wyjrzał przez okno.
W środku wielkiej bramy wjazdowej pojawił się olbrzymi czarny powóz. Publiczność śmiała się i robiła mu miejsce. Dwa czarne konie zbliżały się pokazowo, idąc tyłem i zataczając koło. Z siedzenia woźnicy wysunęła się ręka mosiężnego szkieletu, która smagała nad nimi batem. Z hukiem otworzyły się drzwi powozu i wyskoczył z niego człowiek szkielet - na twarzy namalowana czaszka…
André.


"Ja, Necrosar, Król Grozy Wielkiego Światowego Teatru Necropolitan!* Przedstawiam Monsieur Jules'a Faucharda; najczęściej zabijanego człowieka w Paryżu! Oraz grupę Wielkiego Teatru Necropolitan! - Głos zza namalowanej czaszki dudnił z przesadną artykulacją, akcentował każde "t" - jakby tykał zegar śmierci. Poruszał się drobnymi krokami z delikatną czujnością szkieletu lub pająka, szarpanym ruchem - jak marionetka pociągana za sznurki. Cyron dostrzegał mięśnie i sylwetkę oficera kawalerii, którym kiedyś był André; i nadal powinien być. Powinien bronić Francji przed Niemcami, a nie odgrywać tu głupca.
André wchodził po schodach prowadzących do drzwi wejściowych Jouvet. Zatrzymał się na ich szczycie.
- Tylko dzisiaj, z okazji ponownego otwarcia firmy Jouvet Analizy Medyczne, gramy nową… oryginalną sztukę To wystarczy, czyli rozwiązanie konfliktu rodzinnego!
Jules i kobieta wbiegli po schodach i ustawili się przed szklanymi drzwiami. Dwie inne kobiety i dwóch mężczyzn ułożyło się u stóp schodów. André i Jules uśmiechali się do siebie. Serce Cyrona wiło się z bólu i rozpaczy.
- Panie! Panowie! Szaleńcy! Mury Jouvet widziały wiele ponurych historii… dzisiejsza jest jedną z nich. - Necrosar wskazał stojącego na środku sceny Jules'a i przedstawienie się zaczęło.
- Żono, miałem ciężki dzień w teatrze! - narzekał Jules, kierując głos w tłum.
- Dzisiaj ten potwornie wymagający André du Monde zabił mnie pięć razy! Miażdżąc, nadziewając na pal, gilotynując… to więcej, niż ludzka świadomość może znieść. - Jules złapał się za głowę.
- Ach, mon pauvre ami!* - powiedziała żona. - Co mogłoby ci pomóc? (Śmiech - z jakiegoś powodu).
- Moja droga… jest mi przykro… muszę zabić służącą.
Żona zadzwoniła dzwonkiem.
- Sylvie? Pan Jules cię wzywa.
Aktorzy zniknęli z pola widzenia Cyrona. Dochodził go skrzek i wybuchy śmiechu, tak miarowe, jakby dobiegały z nakręcanej maszyny.
Głupia, bezsensowna sztuka. Idiotyczna historia. Dzisiaj w nocy słodka młoda żona André będzie cierpiała w ich domu w Montfort, czekając na męża, żeby ją zauważył, a tymczasem gdzie jest André? Wystawia bezsensowne sztuki dla ludzi, którym nie jest potrzebny, którzy by mu nawet nie zapłacili.
Mój chłopcze, teatr to narzędzie - myślał Cyron - to nie narkotyk.
- Lepiej się czuję - dochodził z dołu głos Jules'a Faucharda - ale nie wystarczająco dobrze. To wstyd, ale… szofer też. On też musi umrzeć.
- Mężu, jakie to straszne! Kto będzie prowadził samochód?
Kobieta na dole natężała głos; za kilka lat ochrypnie.
Jules Fauchard nie miał prezencji. Wyglądał jak hydraulik, jak facet, który w niedzielę grywa w piłkę - prostacki, muskularny, wulgarny - takie nic z wąsami. Z dołu doszedł odgłos wystrzału - Jules zabił szofera. Potem zawołali kucharkę, która umierając, piszczała. Publiczność śmiała się pobłażliwie.
- Mężu, czy w końcu dobrze się czujesz?
- Niestety, nie. To znaczy…
- Niewystarczająco! - krzyknęła publiczność.
- Niestety, mój drogi, nie mamy więcej służby! Jakie to irytujące!
- Zgadzam się! Można zastąpić służbę - powiedział Jules - ale kochającą żonę, jak ty…
W ciemnym biurze Reisdena przez szczelinę w ścianie wpadało światło - tajemne drzwi. Szczupła, ciemnowłosa młoda kobieta w wieczorowej sukni stała, kołysząc na biodrze zaspane dziecko; drugą rękę wyciągnęła przed siebie.
Była młoda i bardzo ładna, z pewnością matka. Nikt inny nie potrafiłby trzymać dziecka z taką miłością i dumą. Cała ta solidność, te zabezpieczenia zrobił dla nich. Przytulała dziecko, które oparło główkę na jej ramieniu. Błysk światła - jej oczy patrzyły poza Cyronem.
- Ach - powiedziała - czy ktoś tu jest?
Za jej plecami weszli do pokoju Lucien Pétiot i Reisden.
- Nie wiedziałem, że André zjawi się z całym Necro - protestował Reisden i nagle się zatrzymał. - Cyron - powiedział.
Zmienili się. Chłopcy wydorośleli. Cyron wpatrywał się w niego.
- Cyron - powiedział Reisden - pozwól, że przedstawię ci moją żonę i syna.
Pozbył się akcentu. Był jak zawsze za wysoki i za chudy, ale teraz dobrze zbudowany, muskularny; w jego szarych oczach widniała nieufna duma, którą kiedyś prześladowano. Mężczyzna. Ojciec syna.
Reisden się ożenił, Reisden ma syna.
Reisden wziął dziecko w ramiona; mały z determinacją chwytał biały krawat ojca.
- Nie, kochanie, to nie jest zabawka - powiedział Reisden i delikatnie połaskotał dziecko w nos.
- Cyronie, chciałbym ci przedstawić Jean-Sebastien Louisa Victora Reisdena, którego nazywamy Toby Czkawka.
Syn Reisdena spoglądał przez jego ramię na Cyrona i uśmiechał się błogim, bezzębnym uśmiechem dziecka, które zawsze było kochane.
Czy zasłużyłeś na syna? Wiesz, co zrobiłeś z moim synem?
Z dołu dochodził głos Jules'a:
- To ciągły kryzys. Znowu zastępować wiernych służących! Znowu dobra żona zamordowana! I dlaczego? Dlaczego? Pytam siebie, dlaczego?
To wszystko jest o rodzinach i śmierci - pomyślał Cyron - wszystko, co pisze André, dotyczy śmierci. Nie potrafię go zmienić. Myślałem, że uda się to Sabine, jeśli w ogóle komukolwiek. André interesuje tylko jego tandetny teatr, jego fantazje na temat rodziny i morderstwa. To zaszło za daleko; czasami chciałbym, żeby umarł. Tak, chcę tego. Gdybyż tylko André zostawił ją z dzieckiem…
Ale komu urodzi się dziecko? Nie André. Nie mojemu André.
- Popatrzcie na to - powiedział stojący koło okna Pétiot. - Cyron, Reisden, popatrzcie, to jest zabawne.
Cyron wyjrzał przez okno. Jules gonił André z wielkim amerykańskim gumowym nożem.
- Tylko jeden człowiek jest przyczyną mojego nieszczęścia! Kiedy wpadałem w szał, on zawsze był obok! Zgiń, Necrosarze, zgiń! - Jules ugodził André drgającym ostrzem noża.
- W końcu - powiedział i wtedy publiczność krzyknęła z nim: - To wystarczy!
To przesada - pomyślał Cyron.
- Popatrz, Reisdenie - powiedział Pétiot - ciebie też w to wciągnął. Czy to nie jest uosobienie ciebie?
Necrosar, który wydawał się martwy, wyciągnął gumową siekierę i podrygując, podkradł się do Jules'a. Trach! Jules zatoczył się i upadł na balustradę. Wciąż z drgającym, śmiertelnie wbitym sztyletem pod pachą, Necrosar zatarł ręce i uśmiechnął się lubieżnie. Już poza polem widzenia Cyrona, Jules podniósł się na łokciach i podpierając się siekierą, niezdarnie wyciągnął pistolet. Jules celował - gotowy do strzału.
- Gdzie? - zapytał Reisden.
- Oto ty.
Spośród publiczności wyłonił się wysoki mężczyzna w dobrze skrojonym czarnym ubraniu. Cyron znał tego aktora; zrobił karierę, grając dżentelmenów złodziei.
- Ach, mój drogi mężu, musimy naprawdę o tym porozmawiać. Ten nie żyje. Tamten też nie żyje… Jules, to przesada.
- Masz rację - powiedział, patrząc na martwe ciała i wymachując pistoletem skruszony Jules. - Morderstwo rujnuje harmonię życia rodzinnego.
- To prawda - mamrotali zamordowani, wdrapując się po schodach.
- Ale co możemy zrobić? - syknął Necrosar, wyciągając kulisty przedmiot z napisem BOMBA.
Cyron patrzył, jak Reisden obserwuje wyobrażenie André o nim samym. Rozbawiona, podejrzliwa twarz - twarz ojca, który ma syna. A tam stał roześmiany Pétiot, roześmiana dziewczyna i uśmiechające się dziecko.
- Dlaczego się nie śmiejesz? - eksplodował Cyron. - Nie śmieszy cię to? Nie cieszy cię przyjęcie w Jouvet? André był raz w Jouvet i nikt mu tu nie pomógł. Tylko ja, jedynie ja mu pomogłem; kiedy go adoptowałem, nie mógł nawet mówić. To ja mu pomogłem, zupełnie sam. I co się stało, kiedy przeprowadziłem go przez college, umieściłem w pułku i został oficerem tak samo jak jego ojciec, dziadek i każdy z Montfortów przed nim? Wtedy prawie odciągnąłem go od zabawy w aktora.
Dziecko na dźwięk głosu Cyrona wzdrygnęło się i zaczęło płakać.
- Przestań - powiedział Reisden - przestraszyłeś mojego syna.
Dziewczyna wzięła dziecko w ramiona i kołysała, a ono patrzyło przez jej ramię - szeroko otwarte oczy, pulchne policzki - było zaniepokojone.
- Pétiot, powiem ci, co on zrobił. Zaznajomił się z André. Przyjechali razem do Montfort. André był zachwycony, że on "potrafi grać", jak mówił. Ale on nie potrafił, był tylko dobrym amatorem. Okazało się, że André przywiózł go, aby Reisden pomógł mu wytłumaczyć mi, że muszę pozwolić André zrezygnować ze służby w kawalerii. On, ten siedemnastolatek - marionetka, to zero, z włosami posmarowanymi brylantyną; on myślał, że wie lepiej niż ja. "A zatem - mówił do André - pisz sztuki. Zabierz się do ich reżyserowania, masz talent". A do mnie powiedział… Wiesz, co powiedział do mnie? "Dlaczego mu na to nie pozwolić" - powiedział. "On jest w tym dobry. Twój syn tylko to potrafi. Sam mi się do tego przyznał".
- Jak miał czelność tak mówić. Siedemnastolatek. Jak miał czelność, mając siedemnaście lat, myśleć, że tak dobrze zna André.
- Cyronie - odezwał się Pétiot - mimo wszystko…
- To ty powiedziałeś: "On będzie nieszczęśliwy, jeśli nie będzie pisał sztuk" - rzekł Cyron do Reisdena. - Pamiętasz to?
Reisden przytaknął.
- Perdito, kochanie - powiedział - zabierz dziecko na górę.
- I co, teraz jest szczęśliwy, hm? Niech Bóg uchroni każdą rodzinę od takiego szczęścia, jakie my mamy. To nie było dobre dla André pozwolić mu pisać o tych jego fantazjach, o tych śmierciach w rodzinie. Teraz się ożenił, ale jego żona się go boi. I ma powody! Teatr zrujnował go, on nie nadaje się do małżeństwa.
Na dole, na podwórzu wszystkie ciała się podniosły i śpiewały piosenkę:

Jeśli kiedykolwiek zaczyna cię ponosić,
Zamiast mordować, po prostu zwróć się do Jouvet…

- Wyleczysz tego chorego człowieka? To ty go zepsułeś, Reisden - powiedział Cyron. - Chcę, żebyś zapłacił za nasze nieszczęście.
Pétiot podniósł ręce. Cyron potrząsnął głową.
- Zrujnuję cię - powiedział. - Jouvet nie pomogło André i rozgłoszę to. Będę mówił o Jouvet. Będę mówił o twoim opiekunie, szpiegu von Loewensteinie. Mam cię w garści - powiedział Cyron, podnosząc lewą rękę i zaciskając pięść.
Dziewczyna się nie poruszyła. Była zszokowana i blada. Dziecko łkało w jej ramionach. Pétiot otworzył usta w proteście, ale nic nie powiedział. Kiedy Maurice Cyron mówił, ludzie słuchali.
- Nie - rzekł Reisden.
- Co?
- To ty trzymasz w garści André. W Jouvet konsultuje się choroby psychiczne i pod tym względem jesteśmy uważani za najlepszych w Europie. Martwisz się o André, ale nie przyprowadziłeś go do nas.
- Nie przyprowadziłem go? Przyprowadziłem - powiedziała Cyron.
- Po tym, jak go zaadoptowałeś, a to było trzydzieści lat temu. To cała epoka w leczeniu chorób psychicznych. Chcesz, żebyśmy spróbowali mu pomóc, czy będziesz nas atakował i tym samym zmniejszysz jego szansę?
- Nie potrafisz mu pomóc - stwierdził Cyron.
Na dole trzyosobowy zespół wyłonił się spośród publiczności. Był tam też André - Necrosar - w swym zielonkawoczarnym garniturze; na twarzy miał wymalowaną czaszkę, śpiewał, trzymając za rękę Jules'a. Czy to był André de Montfort - jedno z najstarszych nazwisk we Francji?

Jou-Jou-Jou-vet,
Odwiedź nas dzisiaj.

Jou-Jou-Jou-vet.
- Nie umiecie mu pomóc - powiedział Cyron. - Pracowałem nad nim ponad trzydzieści lat. Jeśli ja nie potrafiłem, wy też nie potraficie. - Von Reisden nigdy nawet nie spróbował. To było wygodne dla von Loewensteina i von Reisdena, że hrabia Montfort był klaunem. Wyśmiewali się, pokrzykiwali, zachęcali go - o tak, Cyron wiedział, co znaczy być podziwianym.
- Wesprzyj nas - powiedział Reisden - a wtedy spróbujemy.
Czasami najlepszą odpowiedzią jest cisza. Cyron odwrócił się na pięcie i wyszedł.

 

Rozdział 3

Przyjaciółka Reisdena, dziennikarka Milly Xico, przyniosła butelkę wódki - żeby wszystkich upić - i naszyjnik z bursztynów dla Perdity, a także przyprowadziła swojego mopsa Nick-Nacka.
- Widziałam tego starego gadułę, Cyrona - powiedziała. - Gestykulował i podskakiwał jak nadęty kogut, wyglądał jak wielki ziemniak z nosem, przy czym opadały mu włosy, aż w końcu całkiem przesunęły się na jedną stronę i odsłoniły łysinę. Nieustannie powtarzał: "Zdraj-ca! Zdraj-ca!"
Zaśmiali się wbrew własnej woli. Teraz siedzieli na dziedzińcu, w słońcu.
Milly przyklękła i zawołała mopsa.
- Chodź, Nicky! Chodź tu! - powiedziała, wskazując palcem. - Obsiusiaj ślady jego kroków! Dobry piesek!
W tym roku Milly Xico zaczęła pisać dla filmów i prawie w nich grać. Kamera ją uwielbiała, ale nigdy nie rejestrowała - czerwone włosy, wyczuwalny zapach perfum, tanie papierosy, pies i te cyniczne niebieskie oczy, które widziały wszystko w Paryżu.
- Miał powód - powiedział Reisden. - To ojczym André, a z tym dzieje się coś niedobrego.
- Obwinianie siebie jest nudne, obwiniaj Cyrona. Jesteś szpiegiem? - zapytała Milly. - Ten stary papla tak mówi o tobie w salonach. A czy jesteś na skraju bankructwa?
- Nie - odpowiedział szorstko Reisden. - Też nie.
- Mógłbyś szpiegować dla Rosjan, oni najlepiej płacą. Prrrrrropaganda - Milly zaakcentowała to słowo. - Ja to nazywam łapówkami. Wierzysz, że Rosjanie kobietom, które "kształtują opinię", dają właśnie takie rzeczy jak to! - Milly, niczym modelka, wyciągnęła rękę, demonstrując nową kamizelkę z baraniej skóry z czerwonymi haftami, które pasowały do koloru jej włosów. - Natomiast dla mężczyzn dziennikarzy urządzają przyjęcia z wódką i kawiorem. - Szafirowe oczy Milly iskrzyły kpiąco. - My, kobiety… damy, dostajemy gustowne prezenty. Bursztyny… mam więcej kolczyków, niż mogę policzyć. Naszyjniki, wszystko z uprzejmości ambasadora Izvolsky'ego… - mówiąc, obracała w palcach naszyjnik ze srebra i rosyjskich bursztynów. - Czyż nie jest uroczy? Jakbyśmy nigdy nie słyszeli o pogromach.
Perdita, zamyślona, przesunęła palcami po swoim naszyjniku.
- Wystarczy powiedzieć "dziękuję, Izvolsky" i możesz robić, co chcesz. Ja robię - powiedziała Milly. - Przejdź na czyjąś stronę i wyciągnij rękę.
- Nie żartuj, Milly - powiedział Reisden. - Co się dzieje z André?
- Czym się zajmuje Maurice Cyron? - zapytała Perdita.
Wszyscy dziwnie na nią spojrzeli; każdy o tym wiedział.
- Jest aktorem - powiedziała Milly.
- Jest bohaterem - powiedział Reisden. - Naszym francuskim bohaterem.
Na stole przygotowany był chleb i ser, Milly urwała kawałek brie i rozsmarowała na okrągłej piętce.
- Dawny bohater wojenny, który teraz jest aktorem. Ma własny teatr i wystawia sztuki o treści militarnej - kontynuowała Milly z pełnymi ustami. - Zawsze są w nich sceny wielkich bitew, zawsze jest dziewczyna, która opłakuje bohatera. Kiedy Cyron ginie, publiczność go opłakuje, kiedy zwycięża - cieszy się. Niestety, teraz jego przyjaciele nie są już w rządzie, on jest stary i od czasów sprawy Dreyfusa nie tak wpływowy jak kiedyś. Chce być nieśmiertelny - powiedziała kpiąco Milly. - I dlatego stara się zmusić André, który nawet nie jest jego rodzonym synem, żeby miał dzieci z tą dziewczyną z Wagny.
- I to jest ten problem z André? - powiedział Reisden.
- Dreyfus? Kim jest Dreyfus? - zapytała Perdita.
Oboje spojrzeli na nią. Zaczerwieniła się.
- Czy wy nie robicie nic innego poza seksem? Czy on nigdy z tobą nie rozmawia? - dopytywała się Milly. - Boże drogi, Saszo, nie powiedziałeś jej o Dreyfusie? Nicky, on o niczym jej nie mówi.
Nick-Nack szukał okruchów i z uwielbieniem spoglądał na Milly smarującą serem brie okrągły kawałek chleba, który zaraz mu rzuci.
- Alfred Dreyfus - powiedziała Milly. - Jakieś piętnaście lat temu został posądzony o zdradę wojskowych tajemnic Francji; co też, jak opowiada Cyron, robi twój drogi Sasza. Ale… - Milly zrobiła teatralną pauzę - ale on był niewinny. Robił to inny oficer, niejaki Esterhazy, który urodził się w Austrii, jak twój kochany Sasza. - Milly słodko uśmiechnęła się do Reisdena. - Natomiast Dreyfus był Żydem, czyli kimś jeszcze bardziej obcym dla tłumu niż Austriak, którego popierał Cyron. Oficer ten miał mały proces, i jak myślisz, co się stało? Czy oskarżyli Esterhazego i sprowadzili z Diabelskiej Wyspy Dreyfusa?
Nick-Nack połknął łapczywie cały kawałek chleba; zaczął się krztusić i wymiotować. Reisden podał Toby'ego Perdicie, podniósł mopsa i poklepał go mocno. Z pyska wyleciała psu ohydna zbita miazga, która rozpłaszczyła się na bruku. Toby chichotał. Nick-Nack spoglądał wilgotnymi oczami, wyrywał się, chciał stanąć na ziemi, żeby pożreć to, co zwymiotował.
- Otóż nie. Uniewinnili Esterhazego. Kochali swojego Esterhazego, jak pies kocha swoje wymiociny - powiedziała Milly, patrząc na żywą tego ilustrację. - Prawda, Nicky, że to lubisz? Uwielbiasz, bo są twoje.
Toby wydawał charczące odgłosy i próbował pluć jak Nicky.
- O nie, nie ucz się tego - mamrotał Reisden. - Jesteś mądrym chłopczykiem, ale nie ucz się wymiotować jak pies.
- Oboje staracie się o obywatelstwo; dobrze, bien. Ale czy jesteście oddanymi Francuzami? Czy nosicie rosyjskie bursztyny, żeby uhonorować naszych dostojnych sprzymierzeńców? Czy chodzicie do teatru Cyrona i na stojąco krzyczycie: "Brawo!", czy zachęcacie go do powtórnego wygłaszania jego wielkich mów? Nie wystarczy być obywatelem; trzeba być czyimś psem.
- Cyrona? - zapytał Reisden.
- Perdito, zatkaj uszy - powiedziała Milly. - Widziałeś tę dziewczynę z Wagny? Ma osiemnaście lat i jest spragniona seksu. Satysfakcja, jaką daje jej André, jest taka, jakby całowała własne palce. To jest problem z André - jego małżeństwo. Ona jest młoda. Bogata. Mógłbyś zostać jej kochankiem; mogłaby cię wspomóc finansowo.
- Milly! - powiedziała ostro Perdita.
- Uważasz, że André z nią nie sypia? - zapytał Reisden.
- Okręciła Cyrona wokół małego palca. Zaprzyjaźnij się z Sabine Wagny. Zostań jej psem i wyciągnij rękę po kontrakt dla armii.