Pociecha natury

  • szt.
  • 19,00 zł
  • Niedostępny

BRAK MOŻLIWOŚCI ZAKUPU KSIĄŻKI. NAKŁAD WYCZERPANY.

Tym razem Valerie Martin prezentuje dziesięć opowiadań, które dotykają kwestii równowagi żywiołów oraz rządzących człowiekiem sił - i tych wewnętrznych, i tych zewnętrznych.
W tytułowym opowiadaniu czytelnik spotka rodzinę, która zmaga się z nagle przybyłym gryzoniem - w końcu tylko sama natura może przywrócić człowiekowi poczucie bezpieczeństwa. "Morscy kochankowie" ukazują namiętności istot lądowych i morskich, jednocześnie stawiając pytania o skutki przekraczania granic, których nie powinno się naruszać.
W tej zaskakująco poruszającej prozie autorka wciąga czytelnika między ludzi pragnących spełnienia i prowadzi go niezwykłymi ścieżkami, jakie wybierają oni w swoich poszukiwaniach. Jest między nimi kobieta, której miłość do kota daje więcej radości niż wszystkie związki z ludźmi; małżeństwo przeżywające kryzys, za który zapłacą zwierzęta; kobieta, która musi dosłownie oddać z siebie wszystko, żeby poczuć spełnienie oraz kobieta odrzucona, całkowicie odcinająca się od świata.
Te zachwycające i pozostające w pamięci utwory prezentują motywy i skutki podróży w głąb siebie.
Rok wydania: 2003
Stron: 133
Oprawa: broszura
Format: 125x183mm
Pakowanie: 48
Tłumacz: Katarzyna Krawczyk

Fragment tekstu:

Włosy Lily były dumą jej matki. Popołudniami, kiedy Lily wracała ze szkoły, siadała przy kuchennym stole, kładła głowę na oparciu krzesła, a matka drewnianą szczotką rozczesywała długie pasma. Lily opowiadała jej o tym, co się zdarzyło w szkole lub o swoich rozlicznych planach. Matka, zaabsorbowana swoim zajęciem, trzymając gruby kosmyk lub rozplątując szczególnie uparty węzeł, odpowiadała półsłówkami. Uważała ten rytuał za swój obowiązek, na równi z karmieniem i ubieraniem córki.
Pewnego dnia, gdy w okna uderzały krople deszczu, siedziały w kuchni, gawędząc cicho. Matka Lily stwierdziła, że ma już dość słoty, że od deszczu na pewno jej mały, troskliwie pielęgnowany ogródek zmarnieje, a jej wydaje się, że już gnije. Lily przytaknęła. Od trzech dni bez przerwy padało. Za każdym posunięciem szczotki jej głowa unosiła się i opadała jak kwiat na łodydze; kiedy się unosiła, Lily obrzucała spojrzeniem płytki podłogi przed sobą.
Nagle matka krzyknęła i rzuciła szczotką w piec. Lily wyprostowała się i popatrzyła w ślad za szczotką. Zrobiła to tak szybko, że zdążyła jeszcze dostrzec znikający ogon i zad szczura uciekającego za lodówkę. Części ciała, które zdołała dostrzec, wydały się jej niezwykle duże, co potwierdziła matka, która z krzykiem chwyciła się krawędzi stołu.
- Dobry Boże - powiedziała. - To największy szczur, jakiego w życiu widziałam.
Lily podciągnęła nogi pod siebie i obserwowała miejsce, w którym pojawił się szczur. Matka dzwoniła już do sekretarki ojca.
- Nie - mówiła - proszę mu nie przeszkadzać. Proszę tylko przekazać, że w kuchni jest szczur wielkości kota, więc wracajac do domu, niech wstąpi do K&B i kupi pułapkę. Niech weźmie największą, jaka jest w sprzedaży.
Kiedy odłożyła słuchawkę, zaproponowała, żeby przeniosły się z czesaniem do jadalni.
- To przez ten deszcz - powiedziała matka, zamykając starannie drzwi do kuchni. - Woda w rzece się podniosła, musiały uciekać z nor.
Lily usiadła przy stole i przerzuciła włosy przez oparcie krzesła. Matka znów energicznie zaczęła je szczotkować. To dziwne, pomyślała Lily, siedzieć tak przy dużym stole w mętnym popołudniowym świetle. Rytmiczne uderzenia deszczu o szyby usypiały i rozpraszały myśli. Zastanawiała się, jak wygląda rzeka wezbrana od brązowej wody, tocząca się w kierunku Zatoki Meksykańskiej. Nigdy nie była u ujścia, chociaż raz dojechała z ojcem aż do Baratarii. Nie było to jak sobie wyobrażała czy jak narysowano na mapie po prostu załamanie palców rzeki. Było to wielkie mokradło, przez które przebiegała droga. Na płyciznach stały szopy wędkarzy, leżało drewno i inne śmieci. Pamiętała tę wycieczkę, choć minęły już dwa lata, a wtedy miała chyba z dziewięć lat. Zatrzymali się, żeby kupić krewetki, a ojciec śmiał się z jej niecierpliwości, gdy czekała na ich obranie. Wtedy właśnie nauczyła się obierać krewetki i zrobiła to tak sprawnie, że odtąd zawsze przydzielano jej to zadanie.
Matka wciąż rozmyślała o szczurze.
- Nie mieści mi się w głowie, że tak po prostu wyszedł sobie w biały dzień - powiedziała, wyciągając włosy ze szczotki.
- Kto? - zapytała Lily.
- Ten szczur - odparła matka. - Z czymś takim w kuchni nie mam ochoty nawet gotować obiadu.
Ponieważ Lily nie wiedziała, co na to odpowiedzieć, wstała i odwróciła się do niej, przerzucając włosy przez ramiona.
- Wyglądają wspaniale - odezwała się matka, dotykając jej włosów na skroni. Potem, jakby onieśmielona urodą córki, odsunęła rękę. - Dużo masz zadane?
- Mnóstwo - odpowiedziała Lily. - Chyba powinnam już zacząć.
Kiedy wieczorem wrócił ojciec, jego żona i córka ze smutkiem przyjęły wiadomość, że nie wrócił do rodziny bez pułapki.
- No dobrze, jedź teraz - jęknęła matka. - Nie chcę spędzić tu nocy ze świadomością, że on jeszcze żyje.
- Ale leje jak z cebra - zaprotestował ojciec Lily. - Jutro kupię. Pewnie i tak już uciekł.
- Daj mi kluczyki! - odparła żona. - Sama pojadę.
Podczas sprzeczki Lily stała w progu kuchni, ale usunęła się, kiedy obok przemknęła rozgniewana matka, zaciskając w dłoni kluczyki od samochodu. Ojciec usiadł przy kuchennym stole i posłał uśmiech w ślad za obrażoną małżonką.
- Widziałaś tego olbrzymiego szczura? - zapytał Lily.
- Tak jakby - odpowiedziała.
- A może to była mysz?
- Chyba nie - odparła Lily z namysłem. - Miał wysoki zad, nie płaski jak u myszy.
- A czy ty kiedyś widziałaś szczura? - zapytał ojciec niecierpliwie.
Lily odwróciła wzrok. Zdała sobie sprawę, że widziała szczura tylko na obrazkach, a wiedziała, że jeśli się do tego przyzna, ojciec nie uzna jej za wiarygodnego świadka.
- Był duży, tato - odezwała się w końcu, odwracając się.
Kiedy matka wyciągnęła pułapkę z fioletowej torebki, Lily ogarnęło współczucie dla szczura. Deska była wielka, zapadka, zatrzaskująca się na zwierzęciu, mogłaby pomieścić rękę Lily, sprężyna zaś była szatańsko mocna i tak sztywna, że ojciec z trudem nastawił mechanizm. Sprawdził ją drewnianą łyżką - zapadka zatrzasnęła się, aż cała pułapka podskoczyła. Ojciec włożył kawałek ziemniaka na przynętę, po czym rodzina zgasiła światła i poszła spać. Lily leżała z otwartymi oczami, nasłuchując trzasku pułapki. Jednak nie dobiegł jej żaden dźwięk - aż wsłuchując się w ciszę, w końcu usnęła.
Rano pułapka wyglądała tak samo, jak poprzedniego wieczora. Ojciec Lily rzucił matce chłodne, sceptyczne spojrzenie i znów za pomocą łyżki otworzył zapadkę. Matka skupiła się na robieniu śniadania; nie wracała już do tematu. Kiedy ojciec wyszedł do pracy, konspiracyjnym szeptem oznajmiła Lily:
- Dzisiaj kupię truciznę, wieczorem znów spróbujemy.
W ciągu dnia Lily nie myślała już o szczurze. Zajęcia szkolne były dość przygnębiające, lecz w czasie przerwy obiadowej po raz pierwszy w tym tygodniu wypuszczono uczniów na dwór. Chmury się rozwiały, niebo było jaskrawobłękitne, a ukośnie padające promienie słońca przypominały strumień wody z prysznica. Lily z przyjaciółką siedziały w podmuchach wiatru, przyglądając się tym odważnym, którzy skakali przez kałuże, aby się rozruszać. Omawiały plany wakacyjne i dzieliły się obawą, że tej jesieni zostaną rozdzielone.
- Jeśli dostanę się do tej zrzędy Bambuli - powiedziała przyjaciółka Lily - chyba umrę. Ona wygląda jak koń.
Lily zastanawiała się, co jest gorsze - być w jednej klasie z przyjaciółką, ale u Miss Bambuli, czy bez przyjaciółki i bez Bambuli. Jeden z chłopców zawołał do nich, pokazując z daleka wijącą się zieloną jaszczurkę. Lily wstała i podeszła do niego; lubiła jaszczurki, a już z daleka widziała, że ta była naprawdę spora.
Po południu, w czasie szczotkowania włosów, szczur się nie pojawił.
- Może ojciec ma rację - odezwała się z nadzieją matka.
Później, po ćwiczeniach na pianinie, Lily przyszła do kuchni, żeby pomóc przy kolacji. Usiadła przy stole z dużą miską fasolki - odcinała końcówki, wrzucała je do mniejszej miski, a grube środki do większej. Matka stała przy blacie, obierając ziemniaki. Pracowały w milczeniu, więc w kuchni było tak cicho, że zanim zobaczyły szczura, usłyszały drapanie pazurów po podłodze. Zaskoczone odwróciły się w kierunku lodówki. Najpierw pojawił się szpetny pysk, potem zwierzę ostrożnie zrobiło kilka kroków i stanęło przed nimi. Lily widziała jego czarne wargi, odsłaniające zęby, oraz policzki pulsujące od nerwowego oddechu. Sama wstrzymała oddech i wypuściła z ręki fasolkę. Szczur nagle skoczył w kierunku pieca; był tak szybki, że matka Lily z krzykiem uskoczyła mu z drogi.
- Mamo - powiedziała cicho Lily, kiedy obie pobiegły do drzwi. Matka przytrzymała je i opiekuńczo objęła ramiona córki, gdy wychodziły z kuchni. W jadalni stały przez chwilę razem, przez chwilę Lily pozwoliła sobie na luksus zamknięcia oczu i oparcia się o ramię matki.
- Nie bój się, kochanie - odezwała się matka. - Rano kupiłam truciznę, wieczorem go złapiemy.
Ojciec Lily z niedowierzaniem wysłuchał ich opowieści o bezczelności intruza. Uśmiechnął się, gdy Lily szeroko rozstawiła ręce, pokazując, jaki był wielki.
- Ona nie przesadza - powiedziała matka gniewnie. - Był naprawdę duży. Tym razem dobrze mu się przyjrzałyśmy.
- No dobrze - przytaknął ojciec. - W takim razie znów zastawimy pułapkę. Chciałbym tylko, żeby mi też się pokazał.
- Chryste! - odparła matka. - To nie moja wina, że go nie widziałeś! Jeśli jutro też wyjdzie, zrobię mu zdjęcie. Czy wtedy uwierzysz?
- Niezły pomysł - uznał ojciec.
Tego wieczoru przed zaśnięciem rodzina zebrała się w kuchni i rozłożyła swój arsenał. Pułapkę z przynętą umieszczono pod ścianą, truciznę w plastikowym pudełku z dziurą z boku - obok pieca, otworem w kierunku ściany.
- Czy on się tam zmieści? - zapytała Lily.
- Mam nadzieję - odparła matka.
Lily miała niespokojny sen, to budziła się, to znów zapadała w drzemkę. Nad ranem nagle otworzyła oczy, czując, że coś ją obudziło. Podniosła się na łokciu i rozejrzała po ciemnym pokoju. Nic nie widziała, ale wyraźnie usłyszała drapanie; od razu rozpoznała tarcie pazurami o drewno. Z powrotem opadła na poduszkę i zasłoniła dłońmi usta, jakby chciała stłumić krzyk, choć nie wydała z siebie dźwięku. Serce omal nie wyskoczyło jej z piersi, słyszała jego przyspieszony rytm; nogi podciągnięte pod kołdrą, nagle jej zdrętwiały, jak często po obudzeniu się z koszmaru. Szuranie nie ustawało, a nawet wydawało się coraz głośniejsze i bliższe. Lily pocieszała się myślą, że w jej pokoju szczur nie znajdzie nic ciekawego, więc wkrótce ucieknie do kuchni, gdzie czeka go powolna albo szybka śmierć. Szkoda, że nie zastawiłam pułapki w pokoju, pomyślała.
Drapanie rozlegało się bardzo blisko, ale w chwili, gdy wydawało się, że zwierzę jest już pod łóżkiem, nagle zapadła cisza. Lily oddychała z trudem, zamarła z przerażenia. Potem usłyszała dźwięk, który na zawsze został jej w pamięci - metaliczny jęk sprężyn łóżka uginających się pod ciężarem zwierzęcia. Lily wbiła wzrok w wilgotną ciemność i otworzyła usta, ale nadal nie zdobyła się na krzyk. Zaczęła się pocić; mokra koszula przylgnęła do szzcupłej piersi. Po chwili Lily znów usłyszała skrzypienie sprężyn, ale tym razem wiedziała dokładnie, z którego miejsca dochodził dźwięk. Szczur stał tuż za jej głową; chociaż go nie widziała, a nawet nie miała siły odwrócić głowy, żeby na niego spojrzeć, poczuła nerwowe ruchy jego pyska i przerażający świszczący oddech, kiedy wspiął się na poręcz w głowach łóżka i spojrzał na sparaliżowaną ze strachu dziewczynkę.
Przez chwilę przyglądał się jej, po czym oboje poruszyli się jednocześnie. Szczur odbił się tylnymi nogami i skoczył, z przednimi łapami wyciągniętymi przed siebie. Lily, która w końcu była zdolna do krzyku i ucieczki, usiadła, osłoniła rękami głowę i wrzasnęła:
- Nie!
Jednak było już za późno. Lewą ręką, którą trafiła na bok szczura, odruchowo odrzuciła go do tyłu, na siebie. Zwierzę wylądowało wprost na jej głowie, a kiedy Lily spuściła nogi na podłogę, zsunęło się po plecach. Był niezwykle ciężki; w panice wczepił się pazurami w jej włosy, co doprowadziło ją do takiej wściekłości, że rzuciła się na ścianę, chcąc go zmiażdżyć. To jednak dało mu punkt odbicia do skoku. W chwili, kiedy uderzył o drewno, zaczął biec, znów w kierunku łóżka. Lily była już na korytarzu. Miała wrażenie, że mogłaby biec do utraty sił. Dotarła jednak tylko do drzwi pokoju rodziców i gwałtownie, z krzykiem je otworzyła. Matka podniosła się na łokciu, ojciec usiadł na brzegu łóżka, nerwowo szukając kapci. Lily podbiegła do niego, ale nie w poszukiwaniu pociechy. Złapała go za ramię, szarpnęła do tyłu i wykrzyczała prosto w zaskoczoną twarz:
- Zabij go, zabij go od razu! Idź tam i zabij go!
Matka usiadła, odrzuciła włosy Lily i w pośpiechu zaczęła obmacywać jej szyję i ramiona.
- Ugryzł cię? - zapytała. - Podrapał?
Lily odwróciła się do niej. Miała wrażenie, że ją uderzy, ale kiedy znalazła się w ciepłym uścisku, poddała się, objęła matkę za szyję i przylgnęła do niej. Ponad ramionami dziewczynki kobieta spojrzała na męża nadal leżącego na łóżku i powtórzyła rozkaz córki:
- Idź go zabić. Nie wychodź z domu, póki to zwierzę nie zginie.
Ojciec Lily usiadł i znów zaczął szukać kapci. Lily z matką leżały blisko siebie; żadna z nich nie spojrzała na ojca, który powłócząc nogami, poszedł w kierunku łazienki. Przylgnęły do siebie, podciągając koce i obstawiając się poduszkami, żeby móc spać tak jak wtedy, kiedy Lily była bardzo mała, obejmując się wzajemnie. Na dworze zaczął padać deszcz - najpierw drobny, choć przerywany odległymi grzmotami i błyskawicami przecinającymi niebo na kształt nerwów w ciele. Ojciec Lily zapalił światło w korytarzu. Dziewczynka słyszała, jak otwiera lodówkę i puszcza wodę w zlewie. Deszcz coraz silniej uderzał w okna pokoju rodziców i Lily zaczęła się zastanawiać, jak wygląda świat na zewnątrz: kwiaty wbijane w już i tak rozmokłą glebę, liście spadające z drzew… Pomyślała zwłaszcza o dużym platanie obok domu, uginającym się pod ciężarem kropel. Jego liście były gładkie i lśniące, jak kawałki pomalowanego plastiku. Deszcz omywał dom, zdawał się przynosić ze sobą fale senności, którym nie sposób było się oprzeć.
Rano Lily z matką znalazły ojca śpiącego na stole w kuchni - z ramionami rozłożonymi na blacie, policzkiem przyciśniętym do drewna i półotwartymi ustami. Przygotował sobie filiżankę kawy, ale nie wypił nawet połowy.
Matka obudziła go niecierpliwie. Podniósł głowę, przetarł oczy i spojrzał sennie na żonę, potem na córkę. Wyciągnął rękę do Lily i przyciągnął ją do siebie.
- Wszystko w porządku, kochanie? - zapytał. - Na pewno nie był to sen?
Właśnie miała zaprzeczyć, kiedy nagle jego wyraz twarzy się zmienił. Spojrzał ponad jej ramieniem; nie odwracając się, Lily wiedziała, co zobaczył. Matka podążyła za jego wzrokiem. Na jej twarzy troska ustąpiła miejsca przerażeniu. Lily odwróciła się i też go dostrzegła. Wyszedł cicho, a teraz stał spokojnie, choć jak zawsze gotowy do walki. Wysuwał do przodu swą nieładną głowę, patrząc i węsząc. Po raz kolejny Lily usłyszała jego okropny oddech. Patrzył na nich, a oni nie mogli odwrócić wzroku, bo był równie odważny, jak wielki. Nagle matka Lily sięgnęła za siebie po filiżankę i z całej siły rzuciła nią w zwierzę. Szczur uciekł, zanim naczynie spadło na podłogę.
Przez dwa dni i dwie noce trwało polowanie. Szczur wyczuł zmianę swego położenia i na podstępy myśliwych odpowiadał wszystkimi sztuczkami znanymi ściganej zwierzynie. Nie udało się zwabić go w pułapkę ani nakłonić do zjedzenia trucizny, choć często pokazywał się w ich pobliżu. Rodzina spędziła sobotę i niedzielę na rozpaczliwym rozsypywaniu trucizny we wszelkich możliwych miejscach. Rodzice odsunęli od ściany piec i lodówkę. Lily pomogła zatykać wszelkie dziury, jakie odkryli w listwach przy ścianach oraz framugach okien - często wydawały się jej zbyt małe, by mogły przydać się tak sporemu zwierzęciu, jak to, które ich prześladowało. Ojciec zapewnił ją jednak, że szczury umiały się prześlizgnąć przez najmniejsze otwory, podobnie jak jogini, którzy znają sekret takiego ułożenia ciała, że mieszczą się w walizce. Lily zatykała dziury mokrym gipsem. Teraz, kiedy ojciec uwierzył w istnienie intruza, chciał wynagrodzić swoje niedowiarstwo, a Lily z histeryczki została pasowana na reportera z miejsca wydarzeń.
W poniedziałek ojciec zadzwonił do biura, że nie przyjdzie do pracy. Na niebie wisiały ciężkie chmury, wciąż zapowiadano powodzie, co posłużyło mu za wymówkę. Matka Lily zadzwoniła do szkoły i powiedziała, że jest chora, dlatego potrzebuje pomocy córki. To gładkie kłamstwo wstrząsnęło dziewczynką, chociaż cieszyła się, że zostaje w domu. Potem w trójkę usiedli przy stole w kuchni, omawiając plany. Byli pewni, że uwięzili szczura właśnie tutaj. Kiedy znów się pojawi, nie będzie mu łatwo znaleźć drogę ucieczki. Garnki i patelnie leżały na podłodze, całe jedzenie w pudłach przeniesiono do jadalni. Szafki stały otworem, puste. Jeśli szczur znów wystawi nos, nie znajdzie miejsca, w którym mógłby się ukryć.
Mimo że niemal cały ranek obserwowali pokój w oczekiwaniu na pojawienie się zwierzęcia, znów dali się zaskoczyć. Tym razem pojawił się w szafce pod zlewem, choć nikt nie wiedział, skąd się tam wziął. Ojciec Lily, uzbrojony w młotek i siekierkę, zerwał się i ruszył na niego. Zanim przebiegł przez kuchnię, szczur zniknął. Ojciec padł na kolana i rękami sprawdził każdy centymetr szafki.
- Jak on to, do licha, robi? - mruknął. - O, już wiem.
Lily z matką podeszły do niego i ze zdziwieniem spojrzały na dziurę, którą tworzyła odłamana część tylnej ściany szafki. Za nią ział mniejszy otwór, głęboki, o nierównych krawędziach. Wychodził na ciemność, a zewnętrzna krawędź była obramowana cienką listewką.
- Wiecie, co to jest? - zapytał ojciec.
- Dlaczego jest takie ciemne? - chciała wiedzieć Lily, której wydawało się, że taka dziura powinna prowadzić na dwór.
- Ponieważ jest w szufladzie - wyjaśnił ojciec. Wydawał się bardzo zadowolony ze swojego odkrycia, jak detektyw, który wreszcie znalazł długo poszukiwany najważniejszy dowód.
- Stara komoda? - zapytała matka.
Ojciec wstał, chwycił lśniącą siekierkę i poszedł w kierunku drzwi na werandę. Wtedy Lily zrozumiała. Na werandzie była stara komoda, w której kiedyś trzymała zabawki. Mebel ten stał przy ścianie domu - jak sobie teraz uświadomiła - dokładnie naprzeciwko tej szafki. Szczur zniknął w ciemnej dziurze, która, jak się okazało, prowadziła do wnętrza komody. Lily wymieniła z matką lekko zaskoczone spojrzenia, po czym obie również pośpieszyły na werandę. Ojciec zaczaił się przed komodą.
- Jest tutaj - powiedział. - Słyszę go.
- W której szufladzie? - zapytała matka.
- Chyba w środkowej.
- Co chcesz zrobić? - zawołała Lily, nagle zdjęta przerażeniem.
- Chcę uchylić szufladę i złapać go w niej - kiedy to mówił, położył się, obok nogi zostawił siekierę i o cal wysunął szufladę. Lily słyszała drapanie pazurów o drewno. Jeszcze cal, a zobaczymy ten okropny pysk, pomyślała. Ojciec powoli wysuwał szufladę i przechylał się do tyłu, żeby odsunąć twarz od szczeliny. Teraz już mógł zajrzeć do wnętrza. Potem nagle wyszarpnął szufladę i rzucił ją na podłogę werandy. Lily zobaczyła, jak jej stary metalowy komplet do herbaty rozsypuje się po podłodze. Zobaczyła też, jak sitko, którego kiedyś używała do piasku, teraz wypada z szuflady i zatacza krąg w kierunku ściany. Poza tym szuflada była pusta, tak jak przestrzeń, którą wypełniała w komodzie.
- Czyżby wrócił do kuchni? - zapytała matka. Teraz wyraźnie widzieli dziurę, przez którą szczur wtargnął w ich życie. Stali, wpatrując się w nią jak w życiową pomyłkę. Usłyszeli drapanie, potem głuchy odgłos dochodzący z najwyższej szuflady. Szczur w końcu znalazł się w pułapce i oszalał ze strachu. Ojciec Lily odwrócił się do żony i córki.
- Odsuńcie się - ostrzegł, potem wysunął szufladę powoli i ostrożnie, cal po calu. Wewnątrz siedział szczur - przyczajony, cichy, podczas gdy światło wdzierało się do jego ostatniej kryjówki.
Lily złapała matkę za rękę; jej dłoń była zimna, ale chętnie odpowiedziała uściskiem. Ojciec pochylił się nad komodą, jedną rękę położył na przodzie szuflady, a drugą zaczął bębnić w górną półkę. Z szuflady nie dochodził żaden dźwięk, żaden ruch.
- Czy on tam jest? - zapytała matka Lily. Ojciec odwrócił głowę, żeby odpowiedzieć, i w tej chwili szczur się poruszył. Rzucił się na przednią ścianę szuflady z taką siłą, że ojciec odsunął rękę, zostawiając otwartą szczelinę bez żadnej osłony. W następnej sekundzie zwierzę wystrzeliło przed nich, nogami młócąc powietrze jak skrzydłami, z odsłoniętymi zębami. Skoczyło prosto na ojca Lily, który zatoczył się do tyłu i w obronnym geście wyciągnął przed siebie ręce. Jednak szczur dopadł jego gardła i zatopił ostre kły w ciele, pazurami czepiając się materiału koszuli.
Ojciec zachłysnął się i okręcił w kółko, chwytając zawieszone u jego szyi zwierzę. Lily zobaczyła jego twarz: oczy otwarte w szoku, zęby odsłonięte w furii, jakiej dotąd sobie nie wyobrażała. Szczur cały czas wisiał uczepiony, kiedy ojciec opadł na kolana i wyciągnął jedną rękę po siekierę, drugą zaciskając na pysku napastnika. Palcami sięgnął do pyska, oderwał kły od ciała, a kiedy uwolnił się od szczura, podniósł nad głowę szare ciało i rzucił je na podłogę. Wtedy szczur pisnął. Był to jedyny dźwięk, jaki wydał w czasie walki, a głos miał wysoki, dźwięczny i pełen przerażenia. Lily dojrzała tłustą krawędź ostrza siekiery tnącej powietrze - pamiętała, jak rano, przygotowując się do tego ciosu, ojciec oliwił i ostrzył siekierę.
Ostrze spadło i Lily zwróciła się w stronę matki, zbyt oszołomionej tym, co widziała, by odwrócić wzrok. Rozległ się miękki odgłos, trzask małych kości - po czym zapadła cisza. Kiedy Lily odważyła się spojrzeć, szczur był rozcięty na dwie części. Po jednej stronie siekiery leżała przednia część ciała z głową, po drugiej tylne łapy z ogonem, odrzucone siłą ciosu. Ojciec Lily stał, wpatrując się w szczura i przyciskając dłoń do gardła. Wiedział, że walka skończona, ale, jak zauważyła Lily, jeszcze nie opanował szału. Matka podbiegła do niego, zarzuciła mu ramiona na szyję z namiętnością, jakiej nigdy dotąd nie okazała, i mocno go objęła. Lily odwróciła spojrzenie, znajdując dziwne pocieszenie w widoku rozciętego szczurzego ciała. Z ran i otwartego pyska, już sztywniejącego, wypływała krew i ciekła na deski. Nagle Lily ogarnęło zdziwienie: jeszcze chwilę wcześniej szczur zagrażał im wszystkim, a teraz jego ciało leżało przed nią, już nie straszne, po prostu szare, wielkie, dziwnie spokojne. Odwróciła się i weszła do kuchni. Ręce miała lepkie ze strachu, więc umyła je pod kranem.
Tej nocy spała niespokojnie. Kiedy się przebudziła, myślała jedynie o szczurze, o tej chwili, kiedy leżąc w łóżku, nasłuchiwała jego zbliżających się kroków. W końcu usiadła i rozejrzała się. Czy to nie on drapał po podłodze, czy ten świst nie był jego oddechem? Położyła się ponownie i odwróciła twarzą do ściany. Kiedy szła spać, matka pocałowała ją na dobranoc, a ojciec objął ją przez chwilę, pewny siebie. Z wahaniem dotknęła bandaża na jego szyi. Lekarz powiedział, że kiedy rana zacznie się goić, będzie bardziej bolesna. Ugryzienie przez szczura, stwierdził, to nie przelewki, ale nie ma powodu obawiać się komplikacji. Ojciec zaskoczył go swoją relacją. Mówiąc, opiekuńczo trzymał dłoń na ramieniu córki. Był przekonany, że zrobił, co powinien, by ukoić jej strach.
Jednak teraz Lily nadal była przestraszona i wiedziała, że nie zaśnie. Wstała, zapaliła światło, zajrzała pod łóżko i do komórki. Ale nie uspokoiło jej to, że nic nie znalazła. W końcu postanowiła wyjść na dwór, unieść plastikowy worek nakrywający kosz na śmieci i jeszcze raz spojrzeć na szczątki swojego wroga. Narzuciła szlafrok, zgasiła światło i po cichu przekradła się na dół, nie zatrzymując się przy drzwiach od sypialni rodziców.
Otworzyła drzwi do kuchni, potem siatkowe drzwi na werandę i wyszła. Deszcz ustał, przez szybko mknące chmury przebijało niepewnie światło księżyca. Lily poczekała, aż jej oczy przyzwyczają się do mroku i zaskakująco pięknego widoku. Spojrzała na powoje, odbijające się mleczną bielą od ciemnych liści pokrywających płot. Obok róże podnosiły kolczaste łodygi oraz cienkie, jakby papierowe liście i kwiaty - teraz szare lub czarne - wysoko, do nieba. Ogród matki tętnił życiem. Przyglądając się temu, Lily pomyślała o matce, o dniu, kiedy razem przygotowywały glebę do nasion.
Matka odwracała ziemię łopatą, a Lily, bosa, przygarbiona, szła za nią z mniejszą łopatą i z dziecięcą energią rozbijała duże bryły ziemi. W pewnej chwili stanęła, wyprostowała się i weszła w świeżo odwróconą bruzdę. Dotykając stopą ziemi, poczuła, że jest ciepła, aż zaprasza, by wcisnąć w nią palce. Lily spojrzała na swoją stopę, i czując całą przyjemność tego dotyku, uśmiechnęła się.
- Co cię tak śmieszy? - zapytała matka. Kiedy Lily spojrzała na nią, zobaczyła, że matka też się uśmiecha, tak jak czasami uśmiechała się do swych róż - z nie skrywanym podziwem.
- Jest ciepła - powiedziała Lily. - Pod spodem. Powinnaś zdjąć buty.
Matka uśmiechnęła się jeszcze radośniej i wskazała swoją stopę, którą naciskała na szpadel. Jej spojrzenie wszystko wyjaśniało - nie mogła kopać boso. Potem schyliła się i położyła dłoń obok stopy Lily. Zanurzyła palce w glebie i podniosła garść ciemnej ziemi. Przez chwilę przyglądała się jej uważnie, przesypując między palcami. Rano pouczyła córkę o tym, co miały robić i podkreślała, że jest to najważniejsza praca na ten dzień. Od tego, jak ją wykonają, zależeć będzie wszystko - czyli, jak domyśliła się Lily, przyszłość ogrodu. Teraz Lily uśmiechnęła się, widząc, że matka nie może się oderwać od rozważania doniosłości pracy, którą właśnie wykonywały. Prawda, palce zaświadczały, że gleba jest ciepła, ale zadawały też niepokojące pytanie: czy będzie dość dobra, by rośliny wyrosły?
Lily zatrzymała się na tym wspomnieniu, stojąc na werandzie w ciepłym nocnym powietrzu. Myśląc o pasji ogrodniczej matki, powoli i z uczuciem pokręciła głową. Owoc tej pasji miała przed sobą: pomidory i bakłażany ciężko zwisające z łodyg, główki sałaty jak wielkie perły jaśniejące w ciemności, zwiewną zieleń naci marchewki, wciąż szeleszczącej na wietrze, ciemną plątaninę groszku wspinającego się po wysokich rusztowaniach. Zapach unoszący się znad grządki z miętą i pietruszką dotarł do Lily, a słodkie powietrze pociągnęło ją ku schodom. Spojrzała na szuflady starej komody, rozrzucone po werandzie. Matka wyszorowała je z furią, jakby chciała zmyć wszelkie ślady świętokradztwa. Potem Lily przypomniała sobie o szczurze i z niepokojem spojrzała w kierunku kosza na śmieci. Pomyślała, że wyciąganie go byłoby niepotrzebnym, bezsensownym trudem. Mogła przecież przywołać w pamięci świeży, wyraźny i czysty obraz jego śmierci. Oczami wyobraźni mogła zobaczyć krew ciemniejącą wokół pyska oraz zmętniałe, martwe oczy. Nie była pewna, czy nie będzie jej nadal prześladował, ale była pewna, że nie w tej postaci. Zagrożenie, jakie stanowił, już nie wiązało się z tym ciałem; przecież widziała, jak ginie. Ojciec bez gniewu wyrzucił zwłoki szczura, a nawet powiedział coś o jego wyjątkowej wielkości. Lily miała wrażenie, że czerpał dumę z pokonania tak groźnego przeciwnika. Teraz, kiedy już nikomu nie zagrażał, szczur mógł nawet wzbudzać podziw.
Lily odwróciła się, odrzucając z twarzy długie ciemne włosy. Wcześniej powiedziała matce, że chciałaby je ściąć, i ku swojemu zdziwieniu nie spotkała się ze sprzeciwem. Teraz wydawało się to niepotrzebną ostrożnością. Wróciła do łóżka, czując, że jej strach nieoczekiwanie zniknął. Było to coś równie trwałego, jak bicie jej serca, a kiedy zasypiała, odwaga w niej rosła i Lily po raz pierwszy zrozumiała, że jest bezpieczna.