Podręcznik dla duszy

  • szt.
  • 25,90 zł
  • Niedostępny

BRAK MOŻLIWOŚCI ZAKUPU KSIĄŻKI. NAKŁAD WYCZERPANY.

W Podręczniku dla duszy grupa najsławniejszych w Ameryce pisarzy duchowych, od Thomasa Moore'a i Marianne Williasmon, do Jacka Canfielda i Roberta Fulghuma, przekazuje inspirujące słowa na temat współczesnego statusu duszy. Zbiór przeszło trzydziestu oryginalnych esejów podkreśla zarówno wagę troski o karmienie duszy oraz sposoby, w jakie te indywidualności dbają o własne dusze w codziennym życiu. Autorzy ci, oddani wzbogacaniu życia wewnętrznego, przekazują swoje intuicje i rady na różne tematy, począwszy od rozpalania duszy, przez duszę w codziennym życiu, po lekcje duszy, powrót do duszy i komunię dusz.
Każdy z współautorów przekazuje osobistą wizję duchowej eksploracji. Thomas Moore rozważa "obejmowanie codzienności"; Bernie Siegel omawia "miłość jako pracę duszy", Betty Eadie zastanawia się nad "Boskim duchem". Od Johna Graya pochodzą "witaminy miłości dla duszy; od Stephena Coveya "sumienie, które kieruje"; a od Jean Shinody Bolen "okna duszy"; Ram Dass prowadzi nas w "pielgrzymkę świadomości"; Joan Borysenko zachęca do "uduchowienia siebie", a Melody Beattie wylicza "lekcje miłości, lekcje nadziei". W tym niezwykłym wachlarzu inspirujących esejów niektóre z najsławniejszych duchowych postaci naszych czasów zapraszają nas do poszukania własnej głębi w celu lepszego zrozumienia swojej duszy i dającej spełnienie mądrości, która w niej się znajduje

Rok wydania: 2004
Stron: 204
Oprawa: broszura
Format: 125/195
Pakowanie: 20
Tłumacz: Justyna Grzegorczyk

Fragment tekstu:


WSTĘP


Marianne Williamson


Uważam, że niezwykle ważna, zwłaszcza w obecnych  czasach, jest refleksja nad potrzebami duszy człowieka. Dwudziesty wiek został zdominowany przez pogląd, który kosztem życia wewnętrznego wybiera optykę mechanistyczną i racjonalistyczną. Spustoszenie, dokonujące się na naszej planecie w wyniku tego oderwania się od istoty, osiągnęło punkt krytyczny. Sądzę jednak, że podobnie jak nasza nieświadomość wie, kiedy zagrożone jest istnienie osoby, tak samo zbiorowa nieświadomość wyczuwa, kiedy w niebezpieczeństwie znajduje się możliwość przetrwania grupy. Ponad poziomem racjonalnego umysłu znajduje się świadomość, że bez duszy nie ma siły, a bez siły czeka nas śmierć.
Carl Jung twierdził, że psyche nieustannie szuka równowagi. Ja natomiast uważam, że obecnie świadomość współczesna szuka duszy - nie dlatego, że jest to jakaś nowa moda, ale dlatego, że jest to dla nas jedyna życiowa droga. Książka ta odwołuje się do tęsknoty za równowagą, do powszechnego pragnienia, by na nowo rozpalić dusze. Być może jest to ważniejsze historyczne rozwinięcie niż to, które nasza kultura znała od wieków.
Wszystkie wielkie systemy religijne i filozoficzne są drogami do takiego rozumienia - różnymi, ale równie ważnymi. Natomiast idee duchowe, jak wszelkie idee, nabierają mocy, gdy podziela je wielu. Co do tych, dla których idee te będą nowe, to mamy nadzieję, że napełnią ich zachwytem i radością, tak jak z pewnością zainspirowały nas, którzy te stronice pisaliśmy. Co do tych zaś, którzy wystarczająco się zaznajomili, przynajmniej intelektualnie, z tą ponadczasową mądrością, to uważam, że mogą dołączyć do reszty pielgrzymów, by się tymi ideami dzielić, jeszcze bardziej je pogłębiać, sprawiać, by stały się codzienną duchową praktyką i starać się je stosować we wszystkim, o czym mówią i co robią.
Dusza to nasze życie. Reszta jest fikcją - grą umysłu, czymś nieautentycznym. Jeśli nie będziemy karmić własnej duszy, nie nakarmimy też świata; nie można bowiem dać tego, czego się samemu nie posiada. Troska o duszę sprawia, że mimowolnie emanujemy niewidzialne światło, które wcześniej sami otrzymaliśmy. Książka ta jest pomyślana jako pomnażanie duchowej potencji w życiu każdego z nas, tak by to, co na początku było karmieniem tylko jednostki, mogło stać się pokarmem dla społeczeństw, krajów i całego świata. Jak mówi Kabała, starodawna mistyczna doktryna, otrzymujemy światło, a potem przekazujemy je dalej... i w ten sposób naprawiamy świat.

 

 

 


PODZIĘKOWANIA

Jeśli możliwe miałoby się stać to, co niemożliwe, jeśli zdołalibyśmy użyć tylko jednego słowa, by zawrzeć w nim uczucia towarzyszące powstawaniu tej książki, to byłoby nim słowo "wdzięczność". Niechaj zatem wdzięczność za pełne miłości wsparcie, inteligencję i talent zechcą przyjąć:
Jennifer Josephy, nasza redaktorka, której wizja jak najwyższej jakości tej książki odzwierciedlała nasze własne poświęcenie. Także jej asystentka, Abigail Wilentz, za swoją biegłość i życzliwość.
Mark Lipsman, nasz korektor, którego spojrzenie wykraczało daleko poza słowa na tych stronicach.
Barry Fox, Janet Bailey, Gay Edelman, Judy Carroll, dr Pamela DuMond Shield, Penny Popkin, Steve Hasenberg i Bernie Asbell, którzy zawarli w słowach to, co opierało się definicji, i pomogli nam podzielić się z wami naszą ideą.
Sheree Bykofsky, nasza agentka literacka, która dzięki swojej przyjaźni i profesjonalizmowi pokazała, że nigdy nie wolno zbaczać z drogi duszy.
Linda Michaels, agentka praw na zagranicę, która umożliwiła podzielenie się tą książką z ludźmi na całym świecie.
Janet Rosen, za jej pomoc i umiejętności w początkowej prezentacji tej książki.
Szczególne słowa podziwu i szacunku chcielibyśmy przekazać wszystkim autorom artykułów, którzy podzielili się z nami swoją duszą i hojnie poświęcali nam swój czas. Przypomnieli nam, że najlepszym sposobem nauki jest przykład. Serdeczne podziękowania należą się wszystkim zaangażowanym w realizację tego projektu.

 


WPROWADZENIE


Kiedy już siwa twa głowa, osnuta snem, zamyśleniem,
Pochyli się nad kominkiem, weź w ręce tę książkę i czytaj.
Czytaj powoli i wspomnij, jak uśmiech twój niegdyś rozkwitał,
I wspomnij, jakim głębokim oczy mroczyły się cieniem*.
WILLIAM BUTLER YEATS


K siążka ta jest owocem zbiorowego wysiłku jednych   z najznakomitszych umysłów naszego wieku. Zrodziła   się z potrzeby badania i zrozumienia świata duszy oraz tego, jak każdy z nas nawiązuje z nią kontakt. Ich wkład, zebrany tu łącznie, tworzy gobelin serdeczności, mądrości i wnikliwości, którego osnową jest najważniejsza relacja w naszym życiu.
Po wydaniu naszych dwóch pierwszych zbiorów: Healers on Healing i For the Love of God otrzymaliśmy wiele listów od czytelników z całego świata. Przekonały nas one, że pragnienie, aby tropić i próbować zrozumieć duszę, w życiu konkretnych ludzi wplata się w tkaninę świata. Podstawowym celem tego zbioru jest stworzenie odpowiedniego, świadomego środowiska i przekazanie potrzebnych umiejętności, by wspólnie badać i przenikać tajemniczy i potężny wszechświat.
"Dusza" ma dla różnych ludzi różne znaczenie. Wielu zgodziłoby się z twierdzeniem, że dusza sugeruje jakiś niewidzialny wymiar doświadczenia. Jest związana z miłością, głębią, refleksją. Abyśmy mogli poczuć się nakarmieni na głębokim i trwałym poziomie, musimy swoją uwagę skierować ponad fizyczne potrzeby i światowe aspiracje, ku wzbogacającej życie naturze duszy. Tak, wszyscy poszukujemy duszy. I choć dusza jest zawsze obecna, w naszym życiu nie pojawia się automatycznie. Wymaga od nas uwagi i refleksji. Zwrócenie na nią spojrzenia pełnego szacunku jest wyrazem miłości do niej, troski o nią i sposobem jej karmienia.
Pamiętając o tym, każdy z autorów tego zbioru stworzył osobistą wizję karmienia duszy i karmienia się duszą. Przedstawione przez nich różne wizje i tonacje tworzą niezwykle szeroki wachlarz. Dzieje się tak dlatego, że w pewnym sensie każdy z nich musiał sam wymyślić temat.
Autorem prawdopodobnie najbardziej podstawowego sposobu pisania o duszy jest Phil Cousineau. W swojej książce Soul: An Archaeology, parafrazując słowa brytyjskiego autora W. Somerseta Maughama, napisał: "Jeśli chodzi o pisanie o duszy, istnieją trzy zasady. Niestety, nikt nie wie, jakie to zasady".
Tej książki nie wolno nam było nie wydać. Wędrując swoimi drogami, trafialiśmy na tych, którzy podobnie jak my, jak wy, szukali własnej głębi pojmowania nie tylko tego, kim są, ale możliwości spełnienia tego, kim mogliby być. Mamy nadzieję, że wam wszystkim pomoże ona tę potrzebę zaspokoić.
Nasza wdzięczność wybiega ku tym, którzy włożyli w tę pracę swój wkład. Gdy kontaktowaliśmy się z nimi, prawie powszechnie witał nas wielki entuzjazm i z ochotą przyjmowano nasze zaproszenie do pisania na ten temat. Wielokrotnie słyszeliśmy, że książka podejmuje jedną z najważniejszych kwestii naszych czasów. Wszyscy współautorzy dawali wyraz swej skromności i sympatii. Co jakiś czas któryś z nich dzwonił do nas, czasami z drugiego krańca globu, by podzielić się nową ideą. Mamy nadzieję, że te znaczące refleksje osób, które studiowaniu duszy poświęciły życie, być może zmienią wasz sposób widzenia własnego życia.
Do tego tematu podchodziliśmy jak uczniowie, nie jak eksperci. Przyszliśmy z "pustym kielichem". Stworzyliśmy tę książkę nie po to, by przekazać konkretny punkt widzenia, ale by kultywować szerokie rozumienie i podziw dla możliwości, które otwierają się przed każdym człowiekiem, i żeby ofiarować ten dar ludzkości.
Projekt ten rozwijał się zatem jako dar. Jego realizacja codziennie dostarczała nam sposobności do dzielenia się poglądami, do refleksji i wzrostu. Chcielibyśmy, aby stał się on także darem dla innych. Zyski z tej publikacji zostaną przekazane międzynarodowej organizacji humanitarnej. Mamy nadzieję, że książka ta będzie miała znaczący wpływ na życie wielu ludzi.
Oddani wam
BENJAMIN SHIELD
RICHARD CARLSON

 

 

 


OKNA DUSZY


Jean Shinoda Bolen


Każdy inaczej doświadcza tego, co go uduchawia, jednak wszystkie te doświadczenia mają podobny początek. Zaczynamy od wydania sobie przyzwolenia na uduchowienie, abyśmy mogli potraktować poważnie ten aspekt siebie, swoją duszę i tej duszy potrzeby.


Ilekroć doświadczam czegoś pięknego, odczuwam duszę.  Ten moment wewnętrznego uniesienia, wstrzymania tchu  i świadomości: "Jakie to piękne", jest modlitwą podziwu, chwilą wdzięczności, w której postrzegam piękno i stanowię z nim jedność. Zaczynam doceniać posiadanie estetycznego wyczucia, które bez wysiłku przenosi mnie w świat duszy.
Piękno otoczenia, w którym żyję, jest emocjonalnym ekwiwalentem przebywania w katedrze, do której światło wpada przez witrażowe okna. Zazwyczaj pierwsze wrażenie po przebudzeniu to zachwyt: "Jak tu pięknie". Mieszkając na zboczu góry, mam panoramiczny widok na zatokę San Francisco i często obserwuję, jak słońce wschodzi nad wzgórzami East Bay. Czasami mgła zasłania widok i nadaje miejscu, w którym mieszkam, jakiegoś tajemniczego, sekretnego wyrazu. Zawsze jest inaczej, zawsze szczególnie i zawsze pięknie.
Patrzenie przez okno i świadomość tego, co czuję w reakcji na to, co widzę, jest duchową praktyką, która nie wymaga ode mnie żadnego wysiłku. W tych niespiesznych porankach odnajduję ponadczasowość i spokój. Prawie co rano siadam z filiżanką kawy, wyglądam na zewnątrz i przenoszę się we wrażliwą, wewnętrzną przestrzeń. W moim umyśle zjawiają się idee, myśli i uczucia. Wyłaniają się na powierzchnię, abym mogła o nich rozmyślać albo nawiązywać dalsze intuicyjne związki. To doświadczenie jest podobne do bycia nieruchomym stawem w lesie i jednocześnie znajdowania się na jego brzegu, skąd mogę obserwować, co wyłoni się z głębin. Tak samo jest wtedy, gdy staram się pisać (co często czynię rankiem), albo dokładniej, gdy pisząc, jestem całkowicie pochłonięta kształtowaniem tego, co z łatwością wyłania się z głębi umysłu. W ponadczasowości tych kreatywnych chwil zawsze istnieje również pełnia duszy.
Inną sytuacją, w której odnajduję duszę, jedną z ważniejszych, jest obecność drugiej osoby i spotkanie z nią na poziomie duszy. To zdarza się, ilekroć dochodzi do dialogu, w którym rozmówcy są naprawdę obecni, nastawieni na prawdziwe słuchanie drugiej osoby i na refleksję. Pojawia się wtedy silne poczucie odkrywania czegoś nowego, jak wtedy, gdy zbierają się muzycy i nawiązują muzyczny dialog, dialog, który polega na wyparciu ego i potrzeby obrony. Artykułowanie tego, co się czuje, i ubieranie obserwacji w wymianę słów z drugą osobą, która jest absolutnie obecna, to jak twórczy akt wcielania duszy i miłości.
Kiedy ludzie przychodzą do mnie na terapię, ukazują duszę. Kiedy rozmawiają ze mną o doświadczeniach, które ich głęboko poruszyły, kiedy powierzają mi swoje słabości albo opowiadają sny bogate w symboliczne znaczenia, albo wyjawiają coś, czego nikomu innemu nie zdradziliby, wiem, że spotykamy się na poziomie duszy, że nie znajdujemy się tylko w gabinecie, ale w świątyni, i że w naszą przestrzeń wkracza niewidzialna, międzyludzka, uzdrawiająca energia. Mówią z naturalną elokwencją i, na poziomie emocjonalnym, z ekspresywnością i wiarą, które poruszają moje serce. Jeśli słucham uchem nastawionym na poezję, w ich zdaniach często wychwytuję piękno formy.
Myślę, że dusza jest obecna wtedy, gdy to, co robisz, z kim jesteś, gdzie jesteś, ewokuje miłość, choć o tym nie myślisz. Jesteś całkowicie pochłonięty miejscem, wydarzeniem czy osobą, bez ego i bez osądu. Znajdujesz się w czymś, co Grecy nazywają kairos. Kiedy znajdujesz się w kairos, jesteś całkowicie zaangażowany w to, co robisz; tracisz poczucie czasu. Czy jesteś zakochany w osobie, czy w jakimś projekcie, pojawia się ta sama jakość. Czas może się rozciągać - czujesz, że to doświadczenie trwa godzinami, choć tak naprawdę zamknęło się w czterdziestu pięciu minutach. Poświęcasz mu długie godziny, a wydaje ci się, że minęło zaledwie czterdzieści pięć minut. Czas nie ma miary. Uczestniczysz w czasie, ponieważ nawiązujesz kontakt poprzez głębsze, twórcze pokłady siebie. Taki związek karmi duszę, zawsze.
Jakie konkretne doświadczenia nakarmią twoją duszę? Nikt nie może ci tego zalecić; jest to coś, co tylko ty możesz wiedzieć i to przeżyć. To, co zadowoli jedną osobę, u drugiej może wywołać skutek odwrotny. Na mnie oddziałuje przebywanie na łonie natury, nad brzegiem morza albo na szczycie góry. Kontakt z przyrodą wprowadza mnie w czas duszy. Jednak inni bliskość przyrody ledwie tolerują albo jest to dla nich udręką, albo kojarzy im się to z rodzinnymi wyjazdami na biwaki. Doświadczeniem, które jednych uduchowi, jest słuchanie muzyki albo granie, dla drugich natomiast muzyka może być jedynie sygnałem do rozpoczęcia działań produktywnych.
Każdy inaczej doświadcza tego, co go uduchawia, jednak wszystkie te doświadczenia mają podobny początek. Zaczynamy od wydania sobie przyzwolenia na uduchowienie, abyśmy mogli potraktować poważnie ten aspekt siebie, swoją duszę i tej duszy potrzeby. Macie potrzebę, a zatem i pełne prawo spędzać część swego życia, troszcząc się o swoją duszę. To nie jest łatwe. Istnieje wiele przeszkód. Musicie opierać się wymaganiom nastawionego na działanie, często obronnego elementu w psychice, który mierzy życie tylko w kategoriach efektywności - tego, ile wyprodukowaliście - a nie w kategoriach jakości życiowych doświadczeń. Żyjemy w kulturze materialistycznej, która kładzie nacisk na wydajność. Poświęcając czas na dbałość o duszę, często odbieramy sygnał, że coś z nami nie tak. Bycie osobą uduchowioną pociąga za sobą sprzeciw wobec powszechnych w naszej kulturze wartości typu "sprawdź się" i oznacza podziw dla tego, co jest w nas i w naszej osobistej ewolucji niepowtarzalne, wewnętrzne i wartościowe.
To smutne, że niektórzy ludzie z dbałością o potrzeby swojej duszy czekają, aż będą mieli atak serca albo wrzody, albo nastoletnie dziecko, które wpadnie w kłopoty, albo aż porzuci ich małżonek lub stanie się coś podobnego. Popycha ich do tego przeżycie katastrofy. Jednak nie trzeba czekać na katastrofę. Można dobrowolnie otworzyć się na karmienie duszy i uczynić z tego dla siebie priorytet. Należy przyjrzeć się uważnie sposobom wydatkowania swojej energii życiowej na robienie różnych rzeczy, które nie są karmiące. Często ludzie, zwłaszcza w średnim wieku, odkrywają, że zajmowali się tylko sprawami produktywnymi, byli nastawieni na wykonanie zadania, a wykluczali sprawy duszy. Codzienne obowiązki, takie jak: odwożenie dzieci do szkoły, płacenie rachunków, robienie zakupów - cały ten sztafaż, którego wymaga od człowieka dorosłe życie - wypełnia całkowicie nasz czas. Pochłonięci tym, nie mamy zbyt wielu okazji, abyśmy mogli doświadczać duszy.
Istnieje krótki mit o Prokruście, który mieszkał przy drodze do Aten. Nocujących u niego wędrowców kładł na łożu za długim albo za krótkim. Zbyt wysokim obcinał stopy, a zbyt niskich rozciągał na łóżku jak na średniowiecznym kole do łamania. Mit ten stanowi metaforę tego, jak kształtowany jest człowiek, by pasował do oczekiwań kultury i rodziny. Naciągamy cechy, które prowadzą do sukcesu, i koncentrujemy się na ich rozwijaniu. Aby się dopasować, obcinamy cząstkę siebie, wszystko to, czego nie cenią inni, i poprzez to tracimy cząstkę własnej duszy. To, co odrzucamy, grzebiemy żywcem w nieświadomości.
Strata duszy wytwarza próżnię, pustkę, którą ludzie zapełniają nałogami - bowiem oglądanie telewizora, praca przez kilka godzin dłużej albo odhaczanie czegoś z listy spraw do załatwienia jest tak naprawdę pójściem po najmniejszej linii oporu. Możemy jednak dokonać pewnych zmian, które przywrócą nam utracone cząstki, zagubione fragmenty duszy. Decyzja, aby ponownie nawiązać kontakt z duszą, jest podobna do każdej decyzji, mającej zmienić sprawy na lepsze - czy będzie to rzucenie palenia papierosów czy utrata dziesięciu kilogramów.
Spróbujcie sobie uświadomić, jak bardzo wasze życie pozbawione jest źródeł radości, piękna i kreatywności, które są źródłami duszy. Poszukajcie w sobie cichych cząstek, cząstek was samych, które uległy atrofii z powodu ciągłego ich maskowania. Zapytajcie siebie: Co sprawiało mi przyjemność, gdy byłem dzieckiem? Może było to łowienie ryb, praca w ogrodzie albo rzeźbienie, struganie lub malowanie. Odwołajcie się do swojej nieświadomości i połączcie się z odciętymi członkami, które kiedyś były tak ważne. Przypomnijcie sobie, co naprawdę sprawiało wam przyjemność, kiedy byliście młodsi i mieliście więcej czasu, i na nowo nawiążcie z tym kontakt. Powrót do tego bowiem może was przywieść do duszy. Kiedy już odzyskacie i odkryjecie to, co karmi waszą duszę i daje wam radość, musicie zadbać o siebie i zrobić w swoim życiu więcej miejsca dla spraw duchowych. Pewna moja znajoma lubiła tańczyć, ale od lat nie tańczyła, ponieważ nie miała partnera. Ostatnio zapisała się na naukę tańca towarzyskiego. Uświadomiła sobie, że aby taniec mógł wrócić do jej życia, wystarczy zapisać się na kurs. To spowodowało decyzję, dzięki której otworzyło się w niej cudowne, duchowe źródło radości i przyjemności.
Dbając o potrzeby duszy, doświadczacie poczucia wolności. Zaabsorbowani karmieniem duszy, wyzwalamy się, stajemy się kreatywni, tracimy poczucie czasu i trwamy w harmonii z samymi sobą. Służąc jedynie pracy i lekceważąc duszę, często czujemy napięcie, ponieważ na swoich ramionach niesiemy ciężar pozbawionego radości świata. Niekiedy nawiedzają nas sny o uwięzieniu. Przeżycia dające zadowolenie duszy otwierają nas na otaczające piękno, piękno innych ludzi i świata. Poprzez doświadczanie i pojmowanie piękna otwieramy dostęp do duszy. Z pięknem łatwiej iść przez życie. Mamy wtedy jakiś inny wyraz oczu. Patrzenie w oczy kogoś, kto widzi piękno, jest jak zaglądanie do duszy. Ilekroć chwytamy przebłysk duszy, pojawia się piękno. Ilekroć wstrzymujemy oddech w zachwycie: "Jak tu pięknie!", obecna jest dusza.

 


ZWRACAĆ UWAGĘ


Robert Fulghum


Bywają dni, gdy mimo dobrych chęci nic mi nie wychodzi albo powracam do starych nawyków. Kiedy sprawy źle się mają, kiedy jestem gburowaty albo wściekły, uświadamiam sobie, że nie poświęciłem uwagi duszy i nie przestrzegałem swojego pozytywnego rozkładu zajęć.


Celem tej książki jest zgłębienie istoty karmienia duszy,  lecz ja chciałbym zacząć od wyznania, że "dusza" to  słowo, którego używam rzadko. Wiem, że w kontekście teologii chrześcijańskiej dusza jest niematerialną esencją osoby, poprzedzającą jej ziemską egzystencję i żyjącą, gdy już ta egzystencja się zakończy. Jednak nie takie znaczenie słowa "dusza" chciałbym tu przywołać. Nie mam zamiaru nikogo wprowadzać w błąd i twierdzić, że wierzę w jakąś osobną istotę, zwaną "duszą", o którą trzeba się troszczyć i ją żywić jak domowego psa. Choć nigdy nie będę spierał się z kimś, kto użyje słowa "dusza" w klasycznym rozumieniu, chciałbym znaleźć inną możliwość mówienia o tym, co słowo "dusza" dla mnie oznacza.
Gdyby ktoś mnie zapytał, czy wierzę w Boga albo czy widziałem Boga, albo czy miałem jakiś szczególny kontakt z Bogiem, odparłbym, że w swoim myśleniu nie odłączam Boga od świata. Czuję, że Bóg jest wszędzie. Dlatego nigdy nie traktuję Go osobno ani nie twierdzę, że muszę szukać Boga, tak jak ryba w oceanie nie musi szukać wody. W pewnym sensie Bóg jest "oceanem", w którym żyjemy.
Tę samą postawę prezentuję w dyskusjach o takich sprawach, jak dusza, duch, serce i umysł. Nie oddzielam ich od swojej istoty; one nie są czymś osobnym. Jednak w tym samym znaczeniu, w jakim używamy słowa "umysł", aby mówić o konkretnych funkcjach mózgu, można posłużyć się słowem "dusza", "duch" albo "serce", mówiąc o poszczególnych funkcjach życia. Słowa te służą do opisania konkretnego zestawu działań w życiu.
"Duszę" można odnaleźć w jakości tego, co robimy. Jeśli w moich działaniach obecny jest sens prawdy i integralności, jeśli są naznaczone głębszym znaczeniem - wzbogacają duszę, a więc także i mnie. Dlatego dla mnie "karmienie duszy" oznacza upewnienie się, że zwracam uwagę na to, co przydaje mojemu życiu bogactwa i głębszego znaczenia.
Zamiast wypuszczać się na wody abstrakcyjnej teologicznej czy filozoficznej dyskusji na temat tego, co wzbogaca egzystencję człowieka, opowiem o jednym dniu z mojego życia. Pewne działania, struktury i rytualne wzorce stały się w materii mojego codziennego życia osnową, ponieważ są dla mnie nieodzowne i pożyteczne - ponieważ karmią moją duszę.
Wstaję każdego dnia około godziny szóstej rano. Zamiast włączać światło czy radio, wraz z żoną zapalamy świecę albo oliwną lampkę. Lubimy rozpoczynać dzień tym miękkim, łagodnym światłem. Potem, zwłaszcza zimą, słuchamy muzyki, układając drwa w kominku. Kiedy ogień już płonie, kolejną godzinę spędzamy, rozmawiając. Te poranne rytuały wprowadzają nas w dzień w sposób delikatny i karmiący, tak różny od pośpiesznego, szalonego rozpoczynania dnia z okresu, kiedy byliśmy o wiele młodsi. Obecnie dzień rozpoczynamy od określenia własnej postawy. Jesteśmy razem i poświęcamy sobie nawzajem wiele uwagi.
Po śniadaniu idę do swojego gabinetu, gdzie mam coś, co antropolog mógłby nazwać specjalnym ołtarzykiem. Ja tego tak nie nazywam, ale na sekretarzyku znajduje się miejsce, gdzie kładę ważne rzeczy. Obecnie na moim "ołtarzyku" leży cegła. Patrząc na nią, przypominam sobie spacer nad brzegiem morza w Seattle. Tę cegłę znalazłem na samym styku wody z brzegiem. Cegła ta ma swoją historię. Kiedyś była ziemią. W pewnym momencie do tej ziemi dodano ogień i wodę i stała się cegłą, której użyto do zbudowania budynku - może czyjegoś domu. W końcu budynek został rozebrany, a cegłę wyrzucono i stała się śmieciem na plaży. Idąc tego dnia brzegiem morza, dostrzegłem w zwykłym przedmiocie odwieczny wzór naszego życia, które najpierw jest przystosowaniem się do użytku, a potem wychodzeniem z niego - napływem i odejściem energii.
Buddysta powiedziałby, że w tej małej cegle zobaczyłem naturę Buddy. Ja o niej tak nie myślę, ale rozumiem, co to znaczy - ta cegła jest fizyczną metaforą procesu życia. Zatem, podobnie jak czynią inni ludzie, podniosłem ten ciekawy przedmiot i przyniosłem do domu. Położyłem go w miejscu, w którym kładę to, co ma dla mnie znaczenie. Leży już tam jakiś czas. Przyjdzie moment, gdy wyprze ją, jak sądzę, coś innego. Myślę, że wszyscy świadomie bądź nie kładziemy w swoich domach przedmioty podobne do tej cegły - coś, co podnieśliśmy, spacerując plażą, liść, który znaleźliśmy jesienią, albo kwiat, albo owoc.
Codziennie odczuwam radość, zapalając kadzidło. Jest to dla mnie zarówno bodziec dla węchu, jak i gest ognia. Zamiast kadzideł wschodnich wolę cudowne zapachy kadzideł własnej kultury - wiciokrzewu, cedru i sosny. Ich zapach przypomina mi spokojne wieczory przy ognisku, przesiadywanie w zadumie na łonie natury. Kadzidło, które zapalam, nie jest symbolem modlitwy do bogów, jak w religiach Wschodu. Jest dla mnie sposobem przypomnienia sobie miłych chwil z życia dzięki zapachom, które przywołują wspomnienia.
Czasami w ciągu dnia koncentruję uwagę na jakimś zwyczajnym przedmiocie i przez chwilę przyglądam mu się. Takie skupienie nadaje mojemu życiu znaczenie. Nie wiem kto, ale ktoś powiedział, że uwaga poświęcona czemuś jest jak okno na wszechświat. Chwila przerwy, choćby bardzo krótka, na zadumę, jest bardzo ważna. Podnosi jakość każdego dnia mojego życia.
W ciągu wielu lat prób i błędów nauczyłem się, że mój świadomy mózg jest wydajny tylko około godziny. Bez względu na to, jakie zadanie intelektualne wykonuję, moja efektywność po sześćdziesięciu minutach zaczyna spadać. Zmuszanie się do dalszej pracy ani nie ułatwia wykonania jej, ani nie sprawia, że zadanie jest przyjemniejsze. Zatem mniej więcej co godzinę wstaję i zabieram się za coś zupełnie innego, najczęściej za jakąś pracę fizyczną. Wychodzę i przynoszę drwa do kominka albo wynoszę śmieci, albo idę na spacer. Robię to, co mojemu mózgowi daje wytchnienie, jednocześnie angażując zmysły, oczy, uszy, nos. Gdy wracam do przerwanej pracy, znowu jestem pełen energii.
Stwierdziłem także, że moja sprawność intelektualna jest lepsza rano, zatem wtedy poświęcam uwagę zadaniom wymagającym myślenia. Po południu nie zmuszam umysłu do niczego, co miałoby mi się nie udać. Skupiam się wtedy na aktywności fizycznej i drobnostkach. Robię jeszcze coś, czego - z pewnością was to nie zdziwi - nauczyłem się już w przedszkolu. Ucinam sobie drzemkę. Kładę się i wyciszam przez pół godziny. Drzemka dobrze wpływa na pozostałe aspekty mojego życia (moja żona mówi, że dzięki niej również świat staje się lepszy). Nie zawsze śpię, ale nauczyłem się, że leżąc spokojnie przez pół godziny, mogę cieszyć się chwilą medytacji, modlitwy albo po prostu odpoczynku. Sen sam sobie nie jest być może tak ważny jak chwila przerwy - oddalenie myśli i wyrwanie się spod nacisku.
Po drzemce zazwyczaj idę na godzinny spacer. Spacer jest ćwiczeniem dla ciała, ale także porą świadomego powstrzymania się od jakiejkolwiek pracy umysłowej. Zostawiam mechanizmy myślenia w spokoju; niechaj umysł trochę pobłądzi. Idąc, mówię do siebie, czasami na głos. Jestem zawsze zdumiony pomysłami, które zjawiają się w mojej głowie w najbardziej nieoczekiwanych momentach. Nauczyłem się brać z sobą mały dyktafon, ołówek i papier. Rejestruję myśli, które pojawiają się w tym czasie. Siadam i robię notatki, mówię do magnetofonu albo mówię na głos sam do siebie.
Czasami mam nagłe wrażenie kontaktu z wszechświatem, z porą roku, z tym, co dzieje się na świecie, i z tym, co znajduje się tuż przede mną. Nagle doświadczam głębokiego emocjonalnego przeżycia, ponieważ sam stworzyłem okazję do posiadania uczucia, do zgody na to, by sprawy w moim umyśle działy się tak, jak chcą. Rezygnacja ze świadomej aktywności pozwala mi zrozumieć, co zamierza podświadomość. W ten sposób właśnie karmię duszę, zwracając na nią baczną uwagę.
Później, kiedy z żoną siadamy do kolacji, chwytamy się przed jedzeniem za ręce. Patrzymy sobie w oczy i mówimy bez słów, jak bardzo się kochamy. Ten moment zawieszenia i uścisku jest potężnym wyznaniem uczucia i stwierdzeniem pomyślności. Jeśli mamy towarzystwo, mówimy, jak wielkim błogosławieństwem dla każdego posiłku jest możliwość dzielenia go z przyjaciółmi, i zapraszamy, by przyłączyli się do naszego rytuału.
Po kolacji zmywamy z żoną naczynia. W czasie tego zajęcia często śpiewamy. Potem siadamy (nie na długo), by pograć - ja na gitarze, a żona na elektrycznej cytrze - z zamiarem uzyskania harmonii (niestety, niezbyt udanym). Jest to najpiękniejsza pora dnia. Śpiewakami są ci, którzy kochają śpiew.
Zanim położę się do łóżka, zawsze najpierw obchodzę dom, zamykam drzwi i gaszę światła. Potem na chwilę siadam w bujanym fotelu w salonie. Siedzę tam w ciemności, zbieram myśli i próbuję się skupić. Nie mam w tym żadnego celu. Nie potrafiłbym powiedzieć wam, ani nawet sobie, co właściwie wtedy robię. Mogę jedynie wyznać, że jest to świadomy wysiłek zwolnienia tempa i zatrzymania przepływu spraw przez umysł.
Pod koniec dnia, przed snem, robię coś zabawnego. Czytam w łóżku jakieś wesołe historie. Dowcip, zabawny komiks, cokolwiek, co pozwoliłoby mi zasnąć ze śmiechem w myślach. Moją żonę to denerwuje, ponieważ często chichoczę i trzęsę łóżkiem. Wtedy muszę przeczytać jej to opowiadanie albo dowcip na głos.
Jeśli mogę, postępuję w ten sposób codziennie. Muszę jednak wyznać, że nie zawsze udaje mi się wykonać wszystko lub nawet choćby jedną z tych rzeczy. Bywają dni, gdy mimo dobrych chęci nic mi nie wychodzi albo powracam do starych nawyków. Kiedy sprawy źle się mają, kiedy jestem gburowaty albo wściekły, uświadamiam sobie, że nie poświęciłem uwagi duszy i nie przestrzegałem swojego pozytywnego rozkładu zajęć. Jednak gdy trwam przy nim, choćby przez cztery dni z siedmiu, moje życie układa się dobrze.
Poza rytuałami codziennymi mam jeszcze rytuał tygodniowy dbania o duszę. Przez pięćdziesiąt lat, najpierw jako dziecko, później jako pastor, prawie co niedzielę chodziłem do kościoła. Przez ostatnie dziesięć lat nie byłem aktywnym pastorem. Mimo to staram się przestrzegać szabatu i robię to na dwa sposoby. Najpierw odwiedzam kościoły. W pewne niedziele możecie mnie znaleźć w kościele greko-prawosławnym, choć nie jestem ani prawosławnym, ani Grekiem, ale kocham ich pieśni, estetykę i całe ich bogactwo. Niekiedy idę do katedry episkopalnej na kompletę z trzydziestominutową śpiewaną liturgią i bez kazania. Chodząc do tych kościołów, świadomie udaję się do miejsc, gdzie spływa na mnie obfitość w sposób trudny do wyrażenia słowami.
Próbujemy także z żoną przeżywać niedzielę tak, jak gdyby to był zupełnie inny dzień. Przejąłem tę myśl raczej z tradycji żydowskiej niż od chrześcijan. Tego dnia nigdzie nie wyjeżdżamy, nie mamy żadnych obowiązków, nie wykonujemy żadnej pracy. Słuchamy muzyki, czytamy, idziemy na spacer. Próbujemy wyłączyć się z naszego pracowitego trybu i po prostu cieszyć się życiem. Zauważyliśmy, że posiadanie takiego jednego normalnego dnia w tygodniu bardzo wiele zmienia. Nie zawsze udaje się nam przestrzegać szabatu w ten sposób, ale kiedy tak się dzieje, zawsze jest to dzień niezwykły i wyjątkowy.
Tak oto codziennie czynię świadomy wysiłek, aby budzić się łagodnie, ożywiać miłe epizody z życia, uprawiać aktywność fizyczną, wykonać pracę, która ma jakieś znaczenie, pozwolić, by przemawiał do mnie mój nieświadomy umysł, i skupiać się. Jeden dzień w tygodniu przeznaczam na szabat. Wszystkie te proste, a jednak bogate rytuały karmią moją duszę. Jeśli nie udaje mi się ich przestrzegać, zaczynam źle spać i moje dni nie są udane.
Im jestem starszy, tym bardziej uświadamiam sobie wagę ćwiczenia różnych elementów ciała, duszy, umysłu i serca. Wzięte razem, dają mi one poczucie całości. Chcę być kompletną istotą ludzką, a nie kuleć na jedną nogę, nie umiejąc wykorzystywać wszystkich swoich członków. Aktywność intelektualna, emocjonalna i fizyczna - to nie są oddzielne jednostki. Są to raczej różne aspekty tej samej istoty ludzkiej.
Wszystkie wymagają świadomego wysiłku. Jednocześnie zdaję sobie w pełni sprawę z nadzwyczajnej siły nieświadomości. Na przykład, gdy piszę te słowa, pewne partie mojego mózgu kontrolują wątrobę. Gdybym chciał świadomie przejąć kontrolę nad pracą wątroby, leżałbym martwy, zanim ukończyłbym stronicę. Nie rozumiem, jak pracuje moja wątroba - jednak jakoś powoduję, że ona funkcjonuje. Podobne rozszczepienie całości jest prawdziwe dla aktywności całej mojej osoby. Nie powiodłoby mi się, gdybym miał zamiar racjonalnie kierować każdym aspektem siebie. Świadoma część mojego umysłu po prostu nie może kontrolować wszelkich tajemniczych czynności mojej osoby.
Nie potrafię znaleźć na wszystko odpowiedzi i z pewnością nie wiodę jakiegoś nadzwyczajnego życia. Jednak po ukończeniu sześćdziesięciu lat człowiek do pewnych rzeczy zaczyna myślowo dochodzić. Często nasze życie właśnie w tym momencie zaczyna być udane, ponieważ popełniliśmy już wiele błędów i przeżyliśmy porażki, i ponieważ wiemy, jak to jest, gdy w życiu się nie układa.
Oto ostatnia myśl na temat karmienia duszy. Zawsze staram się poznawać rzeczywiste wieści z rzeczywistego świata, tego, który jest przede mną, a nie słuchać recytacji o katastrofach, z którymi mamy do czynienia w telewizyjnych wiadomościach. Rzeczywiste wieści, wiedza o tym, co się dzieje w moim najbliższym otoczeniu, podtrzymują życie. Dzisiaj jadłem lub dzisiaj nie jadłem. Wszyscy ludzie w moim świecie traktowali mnie dziś grzecznie i z szacunkiem. Ta informacja jest karmiąca dla duszy; powinno się jej szukać i oczekiwać. Jednak ja nie jestem Pollyanną, wiem, że złe rzeczy się zdarzają. Kiedy patrzę w pokoju na ścianę, widzę wielki plakat, który pokazuje kurczaki wiszące głowami w dół, czekające na ścięcie. Pod zdjęciem jest podpis: "Nie zapominaj, czasami sprawy mają się tak źle, jak na to wygląda". Jednak obok nich znajduje się kurczak z gumy i jego widok wzbudza mój uśmiech.
Zgaduję, że zasadnicze pytania, na które trzeba odpowiedzieć, brzmią: "Czego oczekujesz od życia?" i "Na co się godzisz?". Nie oczekuję, że czyjekolwiek życie zostanie zrealizowane zgodnie z planem. Wiem natomiast, że wszystko mi się uda, jeśli tylko zwrócę uwagę zarówno na pozytywy, jak i negatywy życia, na mieszankę, która jest we mnie i w reszcie świata. Jeśli skupię się na swojej duszy, jeśli pozwolę, by do mnie przemawiała, i będę jej uważnie słuchał, wtedy zostanę nakarmiony w samym centrum mojej istoty.