Stanowienie społeczeństwa

  • szt.
  • 49,00 zł
  • Niedostępny

NAKŁAD WYCZERPANY. BRAK MOŻLIWOŚCI ZAKUPU KSIĄŻKI.

 

Anthony Giddens jest czołowym angielskim socjologiem, dyrektorem Londyńskiej Szkoły Ekonomii i Nauk Politycznych, a także profesorem socjologii i członkiem King's College na uniwersytecie w Cambridge. Książka jest podsumowaniem stanowiska, jakie przyjął w ostatniej dekadzie; przedstawia główne nowe perspektywy myśli socjologicznej, łączy abstrakcyjne problemy teorii i interpretacji metod natury empirycznej w naukach socjologicznych, a także stanowi krytykę pewnych bardziej ortodoksyjnych poglądów socjologicznych.

Rok wydania: 2003
Stron: 440
Oprawa: broszura
Format: 125/195
Pakowanie: 18
Tłumacz: Stefan Amsterdamski

Fragment tekstu:


Przedmowa

Od pewnego czasu, również w poprzednich publikacjach, usiłuję wypracować podejście do nauk społecznych odbiegające w zasadniczy sposób od tradycji myśli społecznej. Niniejszy tom zawiera podsumowanie tych prób i przedstawia je, jak mam nadzieję, w postaci rozwiniętej i spójnej. Niejednoznaczny termin "podejście" do nauk społecznych zdaje de facto dobrze sprawę z tego, co uważam za metodologiczne konsekwencje teorii strukturacji. W naukach społecznych, z powodów omówionych szczegółowo poniżej, pojęciowe schematy porządkujące badania życia społecznego i kierujące nimi są tym, czym teoria być może i czemu służy. Powyższe twierdzenie nie znaczy oczywiście, by celem teorii społecznej nie było oświetlanie, interpretowanie i wyjaśnianie zasadniczych cech ludzkiego postępowania. Sądzę, że zadanie formułowania i oceniania uogólnień - nie mówię "praw" - jest tylko jednym z priorytetów i podstawowych zadań teorii społecznej. Budowanie zbioru dobrze ustalonych uogólnień, co (być może) stanowi sedno przedsięwzięć nauk przyrodniczych, nie jest znaczącą ambicją badaczy społeczeństwa. Przynajmniej ja tak sądzę.
Wiele osób zechciało przejrzeć i skomentować wcześniejsze wersje tej książki lub bezpośrednio przyczyniło się w inny sposób do nadania jej postaci ostatecznej. Szczególne podziękowania należą się Pani D.M. Barry, Johnowi Forresterowi, Diego Gambetcie, Helenie Gibson, Derekowi Gregory'emu, Davidowi Heldowi, Samowi Hollickowi, Geoffreyowi Inghamowi, Robertowi K. Mertonowi, Markowi Posterowi, W.G. Runcimanowi, Quentinowi Skinnerowi, Johnowi B. Thompsonowi oraz Jonathanowi Zeitlinowi.
A.G.
styczeń 1984

Skróty tytułów pracAnthony'ego Giddensa

CCHM A Contemporary Critique of Historical Materialism, t. 1 (London: Macmillan/Berkeley: University of California Press, 1981)

CPST Central Problems in Social Theory (London: Macmillan/Berkeley: University of California Press, 1979)

CSAS The Class Structure of the Advanced Societies, wyd. 2 poprawione (London: Hutchinson/New York: Harper and Row, 1981)

NRSM New Rules of Sociological Method (London: Hutchinson/New York: Basic Books, 1976)

PCST Profiles and Critiques in Social Theory (London: Macmillan/ Berkeley: University of California Press, 1982)

SSPT Studies in Social and Political Theory (London: Hutchinson/ New York: Basic Books, 1977)


Wprowadzenie

Tłem do ukazania się tej książki są znaczące zmiany, jakie zaszły w naukach społecznych w ciągu ostatnich piętnastu lat. Dotknęły one przede wszystkim teorię społeczną, a wpływ miały zwłaszcza na socjologię - tę najbardziej oczernianą i najbardziej prowokującą ze wszystkich dyscyplin społecznych. Socjologia z samej swej natury jest kontrowersyjna. Atoli przez dłuższy czas po drugiej wojnie światowej istniał, zwłaszcza w świecie anglojęzycznym, szeroki konsensus co do jej - i nauk społecznych w ogóle - natury i zadań. Można powiedzieć, że pomiędzy skądinąd konkurującymi kierunkami istniała zgoda co do obszaru, na którym toczyć się mają intelektualne potyczki. Socjologia - choć w wielu kręgach nie żywiono do niej sympatii - była rozwijającą się dyscypliną akademicką. Prym wiedli w niej Amerykanie, a na teorię społeczną wyraźny wpływ miał Talcott Parsons1. Prestiż, jakim cieszyły się jego koncepcje, ocenia się dziś przesadnie - wielu odstręczało jego zamiłowanie do abstrakcji, niejasność stylu, i nie brakowało mu bynajmniej krytyków i oszczerców. Jednakże jego książka The Structure of Social Action (Struktura działania społecznego) - która opublikowana została w końcu lat trzydziestych, a szerszy rozgłos uzyskała dopiero po wojnie - odegrała pod wieloma względami kluczową rolę w kształtowaniu się współczesnej socjologii. Parsons przedstawił w niej systematycznie rodowód teorii społecznej oparty na interpretacji myśli europejskiej dziewiętnastego i początków dwudziestego stulecia. Szeroko omawiał dzieła Durkheima, Maksa Webera i Pareta. Bardzo niewiele uwagi poświęcił natomiast Marksowi. Prace socjologów z lat 1890-1920 wykroczyły pod wszystkimi ważnymi względami daleko poza koncepcje Marksa, odsiewając z nich co wartościowe i odrzucając śmiecie.
Łącząc pomysłowo pewną wersję funkcjonalizmu z naturalistyczną koncepcją socjologii, książka Parsonsa wyznaczała określone podejście do teorii społecznej. W swych późniejszych pracach Parsons opracował tę koncepcję szczegółowo; podkreślał, że chociaż ludzkiemu działaniu właściwe są pewne swoiste cechy, to nauki społeczne odznaczają się jednak choćby z grubsza taką samą logiczną strukturą co wiedza przyrodnicza. Ponieważ pracował i pisał w Ameryce, jego usiłowania zakorzenienia własnej myśli w tradycji europejskiej teorii społecznej sprzyjały w istocie dominacji socjologii amerykańskiej. Durkheima, Webera i Pareta traktowano bowiem jako poprzedników koncepcji "działania jako układu odniesienia", a to ona właśnie znalazła swe ukoronowanie w pracach Parsonsa i jego kolegów. Choć socjologia wyrastała z europejskich korzeni, to dalszy rozwój jej problematyki dokonywać się miał na drugim brzegu Atlantyku. Towarzyszyło temu, o dziwo, negliżowanie rodzimego wkładu w teorię społeczną. Jak później przyznał sam Parsons, G.H. Mead potraktowany został w The Structure of Social Action raczej zdawkowo. Po dziś dzień funkcjonują wszakże w Ameryce podręczniki poświęcone teorii społecznej, czy też "teorii socjologicznej", omawiające na początku dorobek klasycznych myślicieli europejskich, lecz sprawiających wrażenie, jakby Europa na tym poprzestała, a dalszy rozwój dyscypliny był już sprawą czysto amerykańską.
Ale nawet w dyskusjach mających swe źródło w pracach Parsonsa niektórzy z czołowych ich uczestników byli Europejczykami. W europejskiej kulturze umysłowej marksizm odgrywał o wiele większą rolę niż w amerykańskiej, a niektórzy z najbardziej wnikliwych krytyków Parsonsa czerpali inspiracje zarówno z Marksa, jak i z innego niż Parsonsowskie odczytania Webera. Dahrendorf, Lockwood, Rex i inni reprezentujący tego rodzaju stanowisko oceniali teoretyczny dorobek Parsonsa o wiele wyżej niż jego radykalni amerykańscy krytycy (C. Wright Mills, a później Gouldner). Traktowali go z największą powagą, z tym wszakże, że zarzucali mu pewną jednostronność polegającą na niedocenianiu niektórych wątków marksistowskich - zróżnicowania klasowego, konfliktu i władzy. Sami wprawdzie nie byli marksistami, ale mieli na oku jakąś syntezę koncepcji Marksa i Parsonsa. Aczkolwiek w marksizmie następowały w tym okresie ważne zmiany - odrodzenie zainteresowań "młodym Marksem", próby powiązania marksizmu z fenomenologią, a później ze strukturalizmem - to nawet w Europie uchodziły one uwagi tych, którzy mienili się socjologami. Ci natomiast, którzy chcieli uchodzić zarazem i za marksistów, i za socjologów, podzielali podstawowe założenia funkcjonalizmu i naturalizmu, co w znacznym stopniu wyznaczało wspólny obszar dyskusji.
W późnych latach sześćdziesiątych i na początku siedemdziesiątych doszło nagle do głębokich pęknięć tego konsensusu. Nie ulega wątpliwości, że spowodowały je zarówno przyczyny polityczne, jak i intelektualne. Jakiekolwiek by jednak one były, skutkiem okazało się rozmycie dotychczasowego konsensusu co do właściwego sposobu uprawiania teorii społecznej. Do głosu doszła cała gama konkurencyjnych perspektyw teoretycznych, z których żadna nie była w stanie zająć miejsca dotychczasowej "ortodoksji". Dla tych, którzy zajmowali się socjologią, stało się oczywiste, że uprzednia zgoda co do istoty teorii społecznej nie sięgała bynajmniej tak daleko, jak to sobie wcześniej wyobrażano. Pewne stanowiska tradycyjne, takie na przykład jak symboliczny interakcjonizm, uzyskały szerokie uznanie, mimo że nie szturmowały cytadeli "ortodoksyjnego konsensusu". Po raz pierwszy z poważnym zainteresowaniem spotkały się inne szkoły myśli zrodzone w znacznym stopniu niezależnie od głównego nurtu, a mianowicie fenomenologia i teoria krytyczna szkoły frankfurckiej. Odżyły też pewne kierunki, które zdawały się definitywnie martwe. Choć tradycja hermeneutyczna wywarła jakiś wpływ na Webera, który przejął z niej główny koncept rozumienia (verstehen), to większość socjologów bynajmniej nie włączyła "hermeneutyki" do swej aparatury pojęciowej. Atoli, po części dzięki jej zbieżności z fenomenologią, tradycja interpretacyjna znów wysunęła się na czoło w myśli społecznej. Ponadto zdobyły sobie w niej jakieś miejsce również inne jeszcze style myślenia, takie jak filozofia języka potocznego
Wskutek wszystkich tych tendencji ośrodkiem innowacji teoretycznych w teorii społecznej stała się znów Europa1. Nie ulegało najmniejszej wątpliwości, że tu właśnie prowadzona jest znaczna część interesujących badań teoretycznych, i to przeważnie w innych językach niż angielski. Europejska teoria społeczna nie tylko żyje, ale energicznie pokazuje pazurki. Jaki jest zatem rezultat całego tego zamieszania? W wyniku rozpadu ortodoksyjnego konsensusu teoria społeczna znalazła się w rozpaczliwej sytuacji. Jednakże mimo kakofonii konkurencyjnych głosów teoretyków można w całym tym rozgardiaszu wyróżnić pewne wspólne wątki. Jednym z nich jest nacisk, jaki większość szkół - ze znaczącym wyjątkiem strukturalizmu i poststrukturalizmu - kładzie na aktywny, refleksyjny charakter ludzkiego postępowania. Znaczy to, że wszystkie one odrzucają wspólną dotąd tendencję do traktowania ludzkiego zachowania jako wyniku działania sił, nad którymi podmioty działające ani nie panują, ani ich nie kontrolują. Ponadto te nowe kierunki (a to dotyczy zarówno strukturalizmu, jak i poststrukturalizmu) przypisują językowi oraz zdolnościom poznawczym fundamentalną rolę w wyjaśnianiu życia społecznego. Korzystanie z języka jest nieodłącznym składnikiem codziennych ludzkich czynności i w pewnym sensie konstytuuje je. Wreszcie, malejące uznanie dla empirystycznych odmian filozofii nauk przyrodniczych miało - jak się dziś uznaje - zasadnicze znaczenie również dla nauk społecznych. I nie chodzi o to, że nauki społeczne dzieli od przyrodoznawstwa więcej, niż to utrzymywano na gruncie dotychczasowego konsensusu, lecz o to, że filozofia nauk przyrodniczych musi teraz uwzględniać właśnie te zjawiska, którymi interesują się nowe kierunki teorii społecznej - w szczególności rolę języka i interpretację znaczeń.
Teoria strukturacji, którą przedstawiam w niniejszej książce, zajmuje się właśnie tymi trzema zasadniczymi wątkami oraz ich wzajemnymi związkami. Termin "strukturacja" - choć lepiej brzmi w językach romańskich, z których pochodzi - jest w najlepszym razie mało elegancki. Nie potrafiłem jednak znaleźć lepszej nazwy dla poglądów, które zamierzam przekazać. Opracowując pojęcia teorii strukturacji, nie zamierzam zastępować starej ortodoksji nową. Jednakże teorii tej nie imają się wady starego konsensusu, a zarazem liczy się ona z ważnym dorobkiem wspomnianych wyżej prądów.
Aby uniknąć nieporozumień terminologicznych, podkreślę, że używam terminu "teoria społeczna" do obejmowania zagadnień, które powinny stanowić przedmiot zainteresowania wszystkich nauk społecznych. Dotyczą one głównie następujących kwestii: na czym polega natura ludzkiego działania i działającego podmiotu; jak winna być skonceptualizowana interakcja oraz jej relacja do instytucji; jak przedstawiać powiązania analizy społecznej z praktyką. Osobiście uważam natomiast, że socjologia nie jest samodzielną dyscypliną zajmującą się badaniem społeczeństw ludzkich w ogóle, lecz szczególną dziedziną nauk społecznych, której przedmiotem są społeczeństwa rozwinięte, czy też nowożytne. Taki pogląd nie implikuje niczego ponad podział intelektualnych dociekań. Podczas gdy istnieją twierdzenia i pojęcia dotyczące wyłącznie świata przemysłowego, nie ma sposobu wyraźnego wyodrębnienia czegoś, co nazwalibyśmy "teorią socjologiczną", z ogólnych pojęć i zainteresowań teorii społecznej. Innymi słowy, "teorię socjologiczną" traktować można, gdyby ktoś tego chciał, jako gałąź teorii społecznej, ale nie można jej przypisywać samodzielności. Książka ta napisana jest z określonego socjologicznego punktu widzenia w tym mianowicie sensie, że usiłuję zająć się w niej materialną swoistością społeczeństw nowożytnych. Jednakże jako wprowadzenie do teorii strukturacji ma ona również formułować w znacznym stopniu zadania teorii społecznej w ogóle i w tym sensie jest również "teorią", co znaczy, że koncentruje się na zrozumieniu ludzkiego działania i instytucji społecznych.
Aczkolwiek termin "teoria społeczna" nie ma ściśle określonego znaczenia, jest on do tego wszystkiego wielce przydatny. Moim zdaniem teoria ta wymaga podjęcia kwestii filozoficznych, choć sama oczywiście nie jest przedsięwzięciem filozoficznym. Nauki społeczne są bezpłodne, jeśli ci, którzy je uprawiają, nie wiążą ich bezpośrednio z zagadnieniami filozoficznymi. Atoli żądanie, by badacze społeczeństwa nie byli ślepi na problemy filozoficzne, nie znaczy bynajmniej, by teorię społeczną miano oddać w pacht tym, którzy twierdzą, że musi ona mieć charakter spekulatywny, a nie empiryczny. Teoria społeczna ma obowiązek przedstawiać koncepcje człowieka działającego oraz charakter ludzkiej działalności społecznej w taki sposób, by mogła służyć empirii. Jej główną troską jest to samo co nauk społecznych w ogólności - czyli wyjaśnianie konkretnych procesów życia społecznego. Opinia, że sprzyjać temu mogą rozważania kwestii filozoficznych, nie oznacza, że muszą być one definitywnie rozstrzygnięte przed podjęciem wartościowych badań społecznych. Badania społeczne mogą zarówno przyczyniać się do rozstrzygania sporów filozoficznych, jak i z rozstrzygnięć tych korzystać. W szczególności błędem jest, jak sądzę, zbyt jednoznaczne podporządkowanie teorii społecznej wysoce ogólnym problemom epistemologii, tak jakby ostateczne rozstrzygnięcie tych drugich musiało poprzedzać wszelki postęp w naukach społecznych.
Kilka uwag na temat pojęcia "teoria" w teorii społecznej wydaje się tu niezbędne. Terminowi temu przypisuje się często w naukach społecznych znaczenia, wobec których zdecydowanie się dystansuję. Jedna z koncepcji, dziś już niemodna, cieszyła się niegdyś uznaniem wśród badaczy akceptujących ortodoksyjny konsensus. Mam na myśli pogląd wywodzący się z niektórych wersji filozofii nauki empiryzmu logicznego, zgodnie z którym na miano teorii zasługuje wyłącznie dedukcyjny system praw, czy też uogólnień empirycznych. Otóż okazało się, że koncepcja ta ma ograniczone zastosowanie nawet w naukach przyrodniczych; bronić jej można ewentualnie tylko w niektórych dyscyplinach. Każdy, kto koncepcję tę próbowałby stosować do nauk społecznych, zmuszony byłby uznać, że w ogóle nie dysponują one (jak dotąd) żadnymi teoriami. Ich konstruowanie winno się odłożyć ewentualnie na daleką przyszłość i jest to raczej odległy cel, a nie aktualne dążenie nauk społecznych.
Aczkolwiek wspomniana koncepcja ma nawet dziś jeszcze swych adherentów, to z powodów, o których mowa będzie obszernie poniżej, uważam, że teoria społeczna nie może i nie powinna aspirować do osiągnięcia tego celu. Wielu zwolenników ma wszakże słabsza wersja tej koncepcji zasługująca na szersze omówienie już w tej przedmowie. Chodzi mianowicie o pogląd, że w naukach społecznych teorie, jeśli mają mieć moc wyjaśniającą, powinny składać się z uogólnień. Na podstawie tej opinii formułuje się zarzut, że większość tego, co uchodzi za "teorię społeczną", składa się raczej z abstrakcyjnych schematów niż (jak to być powinno) z generalizujących "zdań wyjaśniających".
W związku z powyższym rozróżnienia wymagają dwie kwestie. Pierwsza dotyczy natury wyjaśnień w naukach społecznych. Zgadzam się, że wyjaśnianie ma charakter kontekstualny, że ma rozjaśniać problem. Otóż można by utrzymywać, że w naukach społecznych warte zainteresowania są wyłącznie pytania bardzo ogólne, rozstrzygalne jedynie za pośrednictwem abstrakcyjnych uogólnień. Pogląd taki jest jednak mało zachęcający, nie pomaga bowiem uznać za wyjaśnienie tego, co badacze społeczni (a również przyrodnicy) najczęściej podają. W większości przypadków udzielenie odpowiedzi na pytanie "dlaczego?" nie wymaga odwoływania się do żadnych uogólnień, a z odpowiedzi nie wynika logicznie, że ich uzasadnianie wymaga odwoływania się do jakichś twierdzeń ogólnych. Ponieważ w literaturze filozoficznej opinia ta jest dziś powszechnie uznawana, jej dalsze uzasadnianie uważam za zbędne. Niepomiernie bardziej kontrowersyjna jest druga teza, której szczegółowo bronię w książce, a mianowicie, że istotą i ostatecznym celem teorii społecznej jest odkrywanie uogólnień. O ile obrońcy koncepcji "teorii jako uogólnienia wyjaśniającego" zbyt wąsko rozumieli, czym jest "wyjaśnianie", o tyle spotęgowali jeszcze swój błąd, nie badając dokładnie, czym w naukach społecznych są i powinny być uogólnienia.
Uogólnienia ze względu na swój charakter układają się w dwubiegunowe spektrum o wszelkich odcieniach. Jedne są trafne, ponieważ aktorzy znają je w jakiejś postaci i kierują się nimi w swym postępowaniu. Badacz w gruncie rzeczy nie musi ich "wykrywać", choć może im dawać nowe sformułowanie. Inne dotyczą okoliczności, czy też aspektów okoliczności, których aktorzy nie znają, a które skutkują w ich zachowaniu. Ci, których nazywam socjologami-strukturalistami, interesują się wyłącznie uogólnieniami tego drugiego rodzaju. Taki właśnie sens mają w istocie rzeczy twierdzenia powiadające, że teoria w naukach społecznych musi zawierać uogólnienia wyjaśniające. Jednakże uogólnienia pierwszego rodzaju odgrywają w naukach społecznych równie fundamentalną rolę co uogólnienia drugiego rodzaju, a każde z nich jest problematyczne. Okoliczności, w których trafne okazują się uogólnienia dotyczące tego, co przydarza się aktorom, zależą od tego, czego aktorzy mogą się dowiedzieć o możliwych skutkach swego postępowania. Stąd bierze się (logicznie nieokreślony) odkształcający wpływ, jaki wiedza społeczna wywierać może na przedmiot swego badania. Wynika stąd jednak również, że odkrywanie "praw" - to znaczy uogólnień drugiego rodzaju - jest pod względem teoretycznym tylko jednym z doniosłych zadań nauk społecznych. Wśród pozostałych najważniejszym jest dostarczanie aparatu pojęciowego służącego analizie tego, co aktorzy wiedzą o przyczynach, dla których działają tak, jak działają, zarówno wtedy, gdy zdają sobie dyskursywnie sprawę z tego, że przyczyny te znają, jak i wtedy, gdy w innych okolicznościach brak im tej świadomości. Są to zadania przede wszystkim hermeneutyczne, stanowią one jednak nieodłączną i niezbędną część teorii społecznej. Teoretycznego składnika wiedzy społecznej nie stanowią bynajmniej wyłącznie, a nawet przede wszystkim uogólnienia drugiego rodzaju. Nie stanowią go też jedynie pojęcia zdatne do formułowania takich generalizacji. Wręcz przeciwnie, pojęcia te muszą się odnosić do innych, nieuchronnie związanych z nimi pojęć dotyczących refleksyjności podmiotów.
Kontrowersje w teorii społecznej spowodowane przez tak zwany zwrot ku lingwistyce oraz przez pojawienie się postempirystycznych filozofii nauki miały w większości przypadków charakter epistemologiczny. Innymi słowy, dotyczyły one kwestii relatywizmu, problemów weryfikacji i falsyfikacji itp. Niezależnie od tego, jak ważne są to skądinąd problemy, skupienie uwagi na zagadnieniach teoriopoznawczych odwraca uwagę od kwestii ontologicznych leżących w głównym polu zainteresowania teorii strukturacji. Twórcy teorii społecznej powinni, jak twierdzę, zajmować się głównie i przede wszystkim wypracowaniem koncepcji ludzkiego bytowania i działania, reprodukcji i transformacji społecznej, a nie epistemologicznymi sporami i rozważaniem, czy epistemologia w jej uświęconym tradycyjnym rozumieniu jest w ogóle jeszcze możliwa. Z tego punktu widzenia pierwszorzędne znaczenie ma głęboko zakorzeniona w teorii społecznej opozycja obiektywizm/subiektywizm. Obok naturalizmu i funkcjonalizmu, obiektywizm był trzecim "izmem", jakim odznaczał się ortodoksyjny konsensus. Mimo Parsonsowskiej koncepcji "działania jako układu odniesienia" w jego teoretycznym podejściu przedmiot (społeczeństwo) bierze górę nad podmiotem (refleksyjnym podmiotem działającym). Inni, których poglądy wiązały się jakoś ze wspomnianym konsensusem, byli pod tym względem o wiele mniej dociekliwi niż Parsons. Socjologowie atakujący pod wpływem hermeneutyki i fenomenologii obiektywizm oraz socjologię strukturalistyczną potrafili dobitnie unaocznić wady tych poglądów. Ceną, jaką za tę krytykę płacili, była nadmierna skłonność do subiektywizmu. Przepaść między subiektywizmem a obiektywizmem pozostawała równie głęboka jak dotąd.
Teoria strukturacji wychodzi z założenia, że opozycja ta powinna być skonceptualizowana jako dualność struktury. Uznanie znaczenia zwrotu ku lingwistyce nie jest jeszcze odmianą hermeneutyki, czy też socjologii rozumiejącej, natomiast pogląd, że społeczeństwo nie jest wytworem jednostkowych podmiotów, nie oznacza opowiedzenia się za socjologią strukturalistyczną. Próba spójnego ujęcia ludzkiego działania i struktury wymaga większego wysiłku intelektualnego. Podejmuję ją w pierwszym rozdziale książki i rozwijam w następnych. Zmusza mnie ona do bezpośredniego podjęcia kolejnych wątków, zwłaszcza rozważań nad czasem i przestrzenią. Strukturalne własności systemów społecznych istnieją jedynie dopóty, dopóki formy społecznych zachowań są reprodukowane w czasie i w przestrzeni. Strukturację instytucji zrozumieć można, wyjaśniając, jak to się dzieje, że czynności społeczne "rozpościerają się" w dużych interwałach czasoprzestrzeni. Włączenie czasu i przestrzeni do samego sedna teorii społecznej wymaga ponownego przemyślenia tego, co dzieli socjologię od historii i geografii. Pojęcie i analiza historii są szczególnie problematyczne. Książkę tę można trafnie przedstawić jako poszerzoną refleksję nad słynnym i wielokrotnie powtarzanym zdaniem Marksa. Powiadał on mianowicie: "Ludzie sami tworzą swoją historię, ale nie tworzą jej dowolnie, nie w wybranych przez siebie okolicznościach"*. I rzeczywiście! Jak różnorodne jednak i skomplikowane problemy analizy społecznej ukryte są za tym pozornie niewinnym twierdzeniem!
Formułując teorię strukturacji, nie miałem oporów w sięganiu do nader rozmaitych źródeł. Niektórzy mogą sądzić, że niedopuszczalny jest eklektyzm, nie jestem jednak w stanie uznać tego rodzaju obiekcji. Praca oparta na ustalonych tradycjach daje niewątpliwy komfort - tym zwłaszcza, którzy nie są niewolnikami żadnej z wielu teorii, z którymi dziś ma się do czynienia. Przewaga ta może wszakże łatwo stać się przykrywką intelektualnego lenistwa. Idee są ważne i owocne, ale tym, co ważniejsze od ich pochodzenia, jest możliwość takiego ich wyostrzenia, by okazały się użyteczne w kontekście zgoła odmiennym od tego, w którym się zrodziły. Tak na przykład, zgadzam się z wezwaniem, by centrum teorii strukturacji nie stanowił podmiot, ale nie zgadzam się, by konsekwencją tego miało być odparowanie subiektywności do pustego uniwersum znaków. Umiejscowione w czasie i przestrzeni praktyki społeczne powinny być natomiast traktowane jako podstawa konstytuowania się zarówno podmiotu, jak i przedmiotu. Uznaję zasadnicze znaczenie zwrotu ku lingwistyce, do którego przyczyniły się zwłaszcza hermeneutyczna fenomenologia i filozofia języka potocznego. Jednocześnie uważam jednak, że określenie to jest w jakiejś mierze mylące. Najważniejsze zmiany w teorii społecznej polegają nie tyle na zajęciu się językiem, ile na nowym ujęciu współzależności mówienia (lub oznaczania) z działaniem, na wypracowaniu nowego modelu praxis. Zapoczątkowane przez Heideggera radykalne przekształcenie hermeneutyki i fenomenologii oraz innowacje późnego Wittgensteina były zapowiedzią tego nowego kierunku. Jednakże pójście dalej tą drogą oznaczałoby rezygnację z wiernego kontynuowania myśli któregokolwiek z nich.
Niech mi wolno będzie w tym miejscu omówić pokrótce układ tej książki. Po przedstawieniu w pierwszym rozdziale zarysu głównych pojęć teorii strukturacji w rozdziale drugim omówię szczegółowo świadomość, nieświadomość oraz konstytuowanie życia codziennego. Terminów "podmiot ludzki" i "aktor" używam wymiennie. Niezbywalnym aspektem tego, co ludzie czynią, jest ich zdolność rozumienia własnego działania. Zdolność do refleksji podmiotu jest w sposób ciągły uwikłana w proces codziennych zachowań społecznych. Ale refleksja ta ma tylko po części charakter dyskursywny. To, co podmiot wie o tym, co czyni i dlaczego tak czyni - jego refleksyjność - uwikłane jest w świadomość praktyczną. Na świadomość praktyczną składa się to wszystko, co aktorzy wiedzą o tym, jak "poruszać się" na scenie społecznej, ale czego nie potrafią wyrazić dyskursywnie. Rola świadomości praktycznej jest głównym tematem tej książki: należy ją odróżniać zarówno od świadomości (dyskursywnej), jak i od nieświadomości. Uznając doniosłość nieświadomych aspektów poznania i motywacji, nie sądzę, by mogły nas zadowolić niektóre z ustalonych w tej kwestii poglądów. Przyjmuję zmodyfikowaną wersję psychologii ego, ale próbuję powiązać ją z tym, co - jak sugeruję - stanowi zasadniczy koncept teorii strukturacji, a mianowicie z  rutynizacją.
Podstawowym elementem codziennej działalności społecznej jest rutyna (to, co czyni się zwyczajowo). Określenia "codzienna działalność społeczna" używam w sensie nader dosłownym, nie zaś w bardziej skomplikowanym i dwuznacznym, jak to stało się modne dzięki fenomenologii. Termin "codzienna" udobitnia właśnie zrutynizowany charakter, jakim odznacza się życie społeczne rozpościerające się w czasie i przestrzeni. Powtarzalność czynności podejmowanych w jednakowy sposób dzień po dniu stanowi tworzywo tego, co nazywam zwyczajowością życia społecznego. (Ma to znaczyć, że ustrukturowane cechy działalności społecznej - poprzez dwoistość struktury - są stale odtwarzane ze składających się na nią zasobów). Rutynizacja ma żywotne znaczenie dla mechanizmów psychologicznych, które w codziennej działalności społecznej dają poczucie ufności, czyli zapewniają ontologiczne bezpieczeństwo. Rutyna, której nośnikiem jest przede wszystkim świadomość praktyczna, wytycza granicę między potencjalnie wybuchową treścią nieświadomości a zwrotnym monitorowaniem działania podejmowanym przez aktorów. Dlaczego doświadczenia Garfinkela nad "zaufaniem" powodują tak silne zaniepokojenie "pacjentów" - reakcję nie pozostającą w żadnej proporcji do ich trywialnych okoliczności? Dzieje się tak dlatego, jak sądzę, gdyż pozornie mało znaczące konwencje codziennego życia społecznego mają istotne znaczenie w wygaszaniu źródeł nieświadomego napięcia, które w przeciwnym razie zakłócałyby całe niemal nasze przytomne życie.
Usytuowane w czasie i przestrzeni działania, ich rutynizacja oraz powtarzalny charakter życia codziennego to zjawiska łączące dyskusję o nieświadomości z analizami współobecności przeprowadzonymi przez Goffmana. Mimo ich znakomitości pisma Goffmana oceniane są zazwyczaj jako teoretycznie nieco błahe, czy to dlatego, że jest on traktowany jako pewnego rodzaju socjologiczny raconteur - ktoś w rodzaju socjologicznego plotkarza, którego spostrzeżenia przyjemnie podniecają, ale są mimo to powierzchowne i prostoduszne - czy też z tej racji, że to, co przedstawia, swoiste jest dla życia społecznego warstw średnich, cynicznego społeczeństwa amoralnych wykonawców ról. W obu tych poglądach coś jest, a Goffman w jakiejś mierze zarobił sobie na nie, ponieważ zazwyczaj powstrzymywał się od wyprowadzenia wniosków płynących z jego obserwacji. Kiedy zaś to czynił, starał się powiązać rytuały codziennego życia społecznego z etologicznym ujęciem zachowań zwierząt wyższych i wyjaśniać je w tych terminach. Może to być pouczające, ale nie jest to bynajmniej najbardziej przydatny sposób wiązania jego prac z problemami teorii społecznej, jako że nie dopowiada tego, co winien nam powiedzieć. Jednym z tych niedopowiedzeń jest pomijanie motywacji - główny powód, dla którego jego stanowisko narażone jest na drugą z wymienionych wyżej interpretacji. Toteż usiłuję pokazać, jak analiza motywacji w ich powiązaniu z rutynizacją i nieświadomością może nadać pracom Goffmana bardziej systematyczny charakter. Nacisk, jaki kładzie on na zaufanie i takt, jest uderzającym pogłosem wątków psychologii ego i dostarcza mocnego narzędzia analizy zwrotnego monitorowania strumienia "spotkań", z których utkane jest życie codzienne.
Zasadnicze znaczenie dla życia społecznego mają usytuowania ciała w spotkaniach społecznych. Słowo "usytuowanie" jest tu bogate w treść. Ciało w relacji do innych jest usytuowane w bezpośrednich okolicznościach współobecności; Goffman przedstawia niezwykle subtelne obserwacje wyrazu twarzy, gestów i zwrotnego monitorowania ruchów ciała typowych dla życia społecznego. Usytuowanie należy jednak również odnosić do seryjnych spotkań w czasie i przestrzeni. Każda jednostka jest jakoś usytuowana i w strumieniu życia codziennego, i w przestrzeni, w której toczy się jej życie, i w trwaniu "czasu instytucjonalnego" - w "ponadindywidualnej" strukturacji instytucji społecznych. Wreszcie, każdy jest usytuowany w różny sposób w ramach stosunków społecznych narzucających mu określoną społeczną tożsamość - jest to główny obszar zastosowania pojęcia roli społecznej. Modalności współobecności zapośredniczone przez zmysłowe jakości ciała są zdecydowanie czymś innym od więzów społecznych i form społecznej interakcji z innymi osobami nieobecnymi w czasie lub przestrzeni. Wzajemnie usytuowane są nie tylko jednostki, lecz również okoliczności społecznej interakcji. W badaniu tych związków oraz kontekstów interakcji społecznych wielce instruktywne są techniki wypracowane przez Hägerstranda oraz podejście geografii diachronicznej (time-geography). Również i jej głównym przedmiotem zainteresowania jest umiejscowienie jednostek w czasie i przestrzeni, atoli zwraca ona szczególną uwagę na ograniczenia działania wynikające z fizycznych właściwości ciała i środowiska, w którym porusza się podmiot. Powołanie się na nią jest tylko jednym z poświadczeń długu, jaki mają socjologowie wobec geografów. Do kolejnych zadłużeń należy zaliczyć interpretację urbanizmu, która, jak twierdzę, ma podstawowe znaczenie dla teorii społecznej, no i oczywiście - co najważniejsze - ogólne uwrażliwienie na znaczenie czasu i miejsca.
Goffman zwraca znaczną uwagę na rejonizację spotkań. Uważam, że jest to pojęcie o dużym znaczeniu dla teorii społecznej, a geografowie w swych pracach wnikliwie się nim zajmowali. Jednakże chcę je traktować inaczej niż oni - jako pojęcie niekoniecznie dotyczące przestrzeni. Sytuacyjny charakter społecznych interakcji dogodnie jest badać w odniesieniu do rozmaitych lokali, które narzucają koordynację codziennych czynności jednostek. Termin "lokal" oznacza nie tyle miejsce, ile scenerię interakcji. Jak szczególnie dobitnie okazał to Garfinkel, aktorzy społeczni wykorzystują scenerię (zazwyczaj w nie uświadamiany sobie sposób), by nadać sens aktom komunikacji. Sceneria podlega także rejonizacji w sposób, który znacząco wpływa na seryjny charakter spotkań i sam zwrotnie od nich zależy. Trwałość w czasie i przestrzeni oznacza zazwyczaj także trwałość społeczną. Substancjalnie "dany" charakter fizycznego milieux życia codziennego splata się z rutyną i ma doniosły wpływ na proces instytucjonalnej reprodukcji. Rejonizacja wywołuje zazwyczaj silny rezonans psychologiczny i społeczny, gdy chodzi o "ukrywanie" przed wzrokiem ludzi pewnego typu czynności i o "odsłanianie" innych. Tu znów pojawia się istotny związek między pozornie nie mającymi nic ze sobą wspólnego pomysłami Goffmana i Foucaulta: obaj przypisywali wielkie znaczenie społecznie i historycznie zmiennym rozgraniczeniom między "ukrywaniem" i "okazywaniem", "zamknięciem" i "otwarciem".
Sądzę, że błędem jest traktowanie spotkań w okolicznościach współobecności niczym jakiegoś fundamentu, na którym nadbudowywane są szersze, czy też "makrostrukturalne" stosunki społeczne. W tak zwanym badaniu mikrosocjologicznym nie mamy do czynienia z rzeczywistością bardziej substancjalną niż ta, której dotyczy analiza "makrosocjologiczna". Nie jest wszakże tak, by interakcja w warunkach współobecności miała mieć charakter efemeryczny w porównaniu z trwałością wielkich, od dawna istniejących instytucji. Obydwa te skrajne poglądy mają swych zwolenników, ale spór między nimi wydaje mi się jałowy: jest tylko bardziej konkretną konsekwencją wspomnianego już dualizmu teorii społecznej. Opozycję między "makro" i "mikro" najlepiej jest ujmować jako pytanie o to, w jaki sposób systemy rozpostarte w czasie i przestrzeni implikują interakcje w warunkach współobecności, czyli jak tego rodzaju systemy obejmują rozległe wycinki czasoprzestrzeni. To z kolei najlepiej jest badać jako problem związku integracji społecznej i systemowej (w moim rozumieniu tych terminów). Niezbędne tu jest wszakże istotne uzupełnienie. Stosunków między integracją społeczną i systemową nie da się uchwycić na poziomie czysto abstrakcyjnym - zasadniczą rolę odgrywa tu teoria urbanizmu. Dopiero bowiem wraz z powstaniem miast - a w czasach nowożytnych wraz z urbanizacją "środowiska wykreowanego" - możliwa się staje znacząca integracja systemowa.
Posługując się pojęciem "system społeczny" i związanym z nim pojęciem "społeczeństwo", zachować winniśmy znaczną ostrożność. Wydają się one terminami niewinnymi, i jeśli stosujemy je z należytą rozwagą, są niezastąpione. Termin "społeczeństwo" ma dwa znaczenia, do których się odwołuję, a mianowicie oznacza ograniczony system i, w ogólności, społeczne stowarzyszenie. Nacisk na rejonizację każe pamiętać, że stopień "systemowości" systemów społecznych jest nader zmienny i że społeczeństwa - przynajmniej do czasu, kiedy mamy do czynienia z nowożytnymi państwami narodowymi - rzadko mają dające się określić granice. Funkcjonalizm i naturalizm skłaniają do bezmyślnego traktowania społeczeństw jako wyraźnie wyróżnialnych jednostek, a systemów społecznych - jako wysoce wewnętrznie zintegrowanych całości. Tego rodzaju podejście, nawet jeśli odrzuca się organistyczne metafory, prowadzi do odwoływania się do pojęć biologicznych; dochodzi się zaś do nich, zazwyczaj mając na oku całości wyraźnie wyodrębnione z otaczającego świata, odznaczające się wewnętrzną jednością. Społeczeństwa są jednak nieczęsto takie. Aby łatwiej to było uwzględniać, wprowadzam terminy "systemy interspołeczne" oraz "krawędzie czasoprzestrzenne", które dotyczą rozmaitych aspektów rejonizacji i tną w poprzek systemy społeczne wyraźnie różniące się od społeczeństw. Używam również tych pojęć w dalszych rozdziałach książki poświęconych interpretacji zmiany społecznej. Formułując teorię strukturacji, pragnę uniknąć opozycji obiektywizm-subiektywizm. Niektórzy krytycy uznali jednak, że nie przypisuję należnej wagi czynnikom pierwszego rodzaju, zwłaszcza ograniczeniom, jakie stwarzają strukturalne właściwości systemów społecznych. Aby wykazać, że tak nie jest, rozważam szczegółowo, jakie to "ograniczenia" musi brać pod uwagę teoria społeczna i jak w ramach teorii strukturacji rozumiane są rozmaite znaczenia, jakie można nadawać tym terminom. Uznanie natury i znaczenia strukturalnych ograniczeń nie oznacza, bym miał ulegać powabom socjologii strukturalnej, ani - co wyraźnie wyjaśniam - bym akceptował stanowisko zbliżone do metodologicznego indywidualizmu. Termin "struktura" - tak jak funkcjonuje on w ramach teorii strukturacji - ma inne znaczenie niż to, które nadaje mu się zazwyczaj w naukach społecznych. Wprowadzam zarazem wiązkę pojęć pokrewnych "strukturze" i staram się pokazać, dlaczego są one potrzebne. Najważniejszym z nich jest koncept "zasad strukturalnych" będących strukturalnymi cechami wszelkich społeczeństw, czy też całości społecznych. Staram się również wykazać, że to właśnie dzięki koncepcji zasad strukturalnych przydatne w analizie społecznej może się okazać pojęcie sprzeczności. Ponieważ pojęć tych nie da się wyrazić w sposób czysto abstrakcyjny, analizuję je, odnosząc do trzech głównych typów społeczeństw, jakie da się wyróżnić w dziejach: kultur plemiennych, społeczeństw podzielonych na klasy i nowożytnych państw narodowych związanych z kapitalizmem przemysłowym.
Wzmianka o historii przypomina o powiedzeniu, że to "ludzie tworzą historię". Cóż właściwie oni tworzą? Co znaczy tu "historia"? Odpowiedzi nie da się sformułować w formie równie przekonywającej co oryginalna maksyma Marksa. Istnieje oczywiście różnica między dziejami jako strumieniem zdarzeń a historią jako ich opisem. Rozróżnienie to nie prowadzi jednak zbyt daleko. Dzieje to czasowość, zdarzenia w ich trwaniu. Skłonni jesteśmy ujmować trwanie liniowo, a dzieje jako ruch w wyróżnialnym kierunku. Jest to zapewne myślenie o czasie uwarunkowane kulturowo. A nawet jeśli jest inaczej, to i tak powinniśmy unikać utożsamiania dziejów ze zmianą społeczną. Z tego powodu warto mówić o "historyczności" jako o określonym sensie życia w świecie społecznym nieustannie wystawionym na zmiany, w świecie, w którym Marksowska maksyma stanowi element ogólnej świadomości kulturowej, a nie swoiste twierdzenie zawodowych badaczy społeczeństwa. Również historiografii, czyli pisaniu o dziejach, właściwe są jej własne dylematy i łamigłówki. Wszystko, co mam w tej kwestii do powiedzenia, sprowadza się do przekonania, że nie są one czymś wyróżniającym ją, to znaczy umożliwiającym przeprowadzenie dokładnej linii demarkacyjnej między historiografią a naukami społecznymi. Problemy hermeneutyczne związane z dokładnym opisem rozmaitych form życia, interpretacja tekstów, wyjaśnianie działań ludzkich, instytucji i przemian społecznych - wszystko to są wspólne kłopoty zarówno nauk społecznych, jak i historycznych.
Jak zatem mamy badać zmianę społeczną? Otóż, usiłuję pokazać, że beznadziejne jest poszukiwanie teorii zmiany społecznej (a "teoria" w tym przypadku to tyle, co wyjaśnianie zmiany społecznej poprzez odwołanie się do jakiegoś jednego mechanizmu, takiego jak upodobane przez ewolucjonistów przystosowanie i selekcja przez eliminację). Obciążone jest ono mianowicie tymi samymi logicznymi kłopotami co ogólniejsze przypuszczenie, że nauki społeczne potrafią odsłonić uniwersalne prawa ludzkiego postępowania. Tego rodzaju rozumienie wiedzy, jaką dysponują ludzie o swych dziejach, współdecyduje o tym, czym są owe dzieje, oraz o czynnikach, które zdolne są je zmieniać. Mimo to ewolucjonizm zasługuje na wnikliwą analizę krytyczną, albowiem w tej czy innej odmianie odgrywał on ważną rolę w rozmaitych dziedzinach wiedzy o społeczeństwie. Przez ewolucjonizm w naukach społecznych rozumiem wyjaśnianie zmiany społecznej za pomocą schematów zakładających: nieodwracalny ciąg stadiów, przez które muszą przejść społeczeństwa (choćby nie każde i nie przez wszystkie), by osiągnąć stadium najwyższe; jakiegoś rodzaju związek teorii zmiany z biologicznymi teoriami ewolucji; możliwość wyróżnienia owych kolejnych stadiów na podstawie określonych kryteriów (bądź kryterium), takich na przykład jak złożoność czy rozwój sił wytwórczych.
Przeciwko tym poglądom można wysuwać wiele obiekcji: jedne wskazują na ich wewnętrzne wady, inne natomiast na wnioski, jakie ewolucjoniści zwykli z nich nieodmiennie wyciągać, nawet jeśli nie płynęłyby one z tych poglądów dedukcyjnie. Na mocy powyższych kryteriów materializm historyczny, jest moim zdaniem, odmianą ewolucjonizmu, przynajmniej w jednym ze znaczeń tego terminu. Zinterpretowany w ten sposób odznacza się on zarówno podstawowymi, jak i wtórnymi wadami ewolucjonizmu i z tego powodu powinien zostać odrzucony.
Ponieważ nie sądzę, by udało się wcisnąć dzieje w jeden ze schematów ewolucjonizmu w ogóle, czy też materializmu historycznego w szczególności, mówię raczej o ich dekonstrukcji niż rekonstrukcji. Rozumiem przez to, że zmianę społeczną ujmować należy w sposób zasadniczo odmienny, niż czynił to ewolucjonizm - próby jakiegoś przefasonowania go nie przyniosą niczego dobrego. Oprócz pojęć już wprowadzonych używam jeszcze dwóch innych, a mianowicie: "epizodu" (za Gellnerem) oraz "czasu światowego" (za Eberhardem). Całe życie społeczne można przedstawić jako ciąg epizodów: spotkania w okolicznościach współobecności mają z pewnością postać epizodyczną. Jednakże w tej kwestii odwołuję się głównie do takich makroprocesów, w wyniku których dochodzi do pewnego typu reorganizacji instytucjonalnej, takiej na przykład jak powstawanie miast w społeczeństwie agrarnym, czy też powstawanie pierwszych państw. Epizody dają się niewątpliwie owocnie porównywać ze sobą, ale nie przy całkowitym abstrahowaniu od okoliczności ich pochodzenia. Wpływ czasu światowego jest istotny ze względu na to, jak dalece epizody są de facto porównywalne. Czas światowy dotyczy zmiennych zbiegów okoliczności historycznych, które mogą wpływać na warunki i wyniki pozornie podobnych epizodów oraz na to, co wiedzą o nich uwikłani w nie aktorzy. Próbuję ukazać analityczną wartość tych pojęć na przykładzie teorii kształtowania się państw.
Teoria strukturacji byłaby niewiele warta, gdyby nie potrafiła rozjaśniać problematyki badań empirycznych. Tę kwestię, nieodłączną od konsekwencji teorii strukturacji, podejmuję w ramach rozważań krytycznych. Nie zamierzam posiłkować się tu skalpelem metodologii. Nie sądzę mianowicie, by teoria strukturacji wykluczała - czy to z powodów logicznych, czy rzeczowych - stosowanie jakiejkolwiek techniki badawczej: metod surveyowych, kwestionariuszowych czy innych. Wprawdzie w grę mogą wchodzić zastrzeżenia co do sposobu stosowania poszczególnych technik badawczych oraz interpretacji ich wyników, ale to już odrębna kwestia. Punkty styku teorii strukturacji z badaniami empirycznymi wymagają wydobycia logicznych konsekwencji badań przedmiotu, którego częścią jest sam badacz, oraz ustalenia desygnatów pojęć działania i struktury. Niektóre tezy, jakie sformułowałem w ramach abstrakcyjnej teorii, mają bezpośrednie zastosowanie na poziomie empirii. Znaczna część teorii społecznej, zwłaszcza socjologia strukturalistyczna, nie doceniała rzeczywistej refleksyjności podmiotów. Rezultaty tego są łatwo dostrzegalne w pracach empirycznych niezdolnych do uzyskiwania informacji dającej dostęp do pełnego zakresu wiedzy podmiotów. Jeśli badacze nie uwzględniają wszystkich ewentualnych znaczeń dyskursu - na które sami jako podmioty zwróciliby z pewnością uwagę, ale które w swych badaniach często po prostu pomijają - nieujawnione pozostaje to, co sami aktorzy potrafią powiedzieć o okolicznościach własnego i cudzego działania. Chodzi o te aspekty dyskursu, które ze względu na formę opierają się wysłowieniu w zdaniach stwierdzających lub których znaczenie - jak w przypadku ironii czy humoru - wynika nie tyle z tego, co zostało powiedziane, lecz ze stylu, sposobu wyrażenia, czy też kontekstu wypowiedzi. Do tego należy dodać drugi, jeszcze ważniejszy czynnik, a mianowicie konieczność uznania wagi świadomości praktycznej. Gdy to, co podmioty wiedzą o tym, co robią, jest ograniczone do tego, co potrafią o tym powiedzieć, z pola widzenia badacza umyka znaczny obszar ich wiedzy. Praca badawcza musi więc uwzględniać również świadomość praktyczną. Błędem byłoby przypuszczenie, że niedyskursywne składniki świadomości są z konieczności trudniejsze do badania niż dyskursywne, nawet jeśli podmioty nie potrafią, ex definitione, zdać z nich sprawy. Badanie nieświadomości wymaga podjęcia problemów innego rzędu niż opisowe badania społeczne oraz stosowania innych technik wywiadu.
Funkcjonalizm odegrał ogromną rolę w naukach społecznych nie tylko ze względu na swoje zalety jako rodzaj teoretyzowania, ale także z racji na związane z nim zachęty do badań empirycznych. Początki badań terenowych w antropologii przypadają z grubsza na okres dominacji funkcjonalizmu, a w socjologii jego koncepcje przyczyniły się do znacznego poszerzenia zakresu badań. Jest rzeczą ważną, by doceniając tę atrakcyjność funkcjonalizmu, zdawać sobie zarazem sprawę, że mimo to jego wpływy były w sumie pojęciowo szkodliwe. Funkcjonalizm kładł silny nacisk na znaczenie niezamierzonych konsekwencji działania, zwłaszcza gdy występują one regularnie i tym samym uczestniczą w reprodukowaniu instytucjonalnych aspektów systemów społecznych. Pod tym względem funkcjonaliści mieli niewątpliwie rację. Całkiem możliwe jest jednak badanie niezamierzonych konsekwencji bez odwoływania się do koncepcji funkcjonalizmu. Ponadto empiryczne wyróżnienie niezamierzonych konsekwencji działania jest możliwe tylko pod warunkiem uchwycenia intencjonalnych aspektów działania, a to znów wymaga operowania bardziej wyrafinowaną interpretacją działania niż ta, do której skłonni są odwoływać się zwolennicy funkcjonalistycznych założeń.
Na gruncie teorii strukturacji "struktura" to reguły i zasoby uwikłane w proces społecznej reprodukcji. Zinstytucjonalizowane cechy systemów społecznych odznaczają się właściwościami strukturalnymi w tym sensie, że stosunki są ustabilizowane w czasie i przestrzeni. Strukturę można ujmować abstrakcyjnie jako dwa aspekty reguł: jako elementy normatywne i jako kod znaczeniowy. Dwojakiego rodzaju są również zasoby: jedne wywodzą się z koordynacji działalności podmiotów, drugie natomiast płyną z kontroli nad materialnymi produktami i nad aspektami świata materialnego. W prowadzeniu badań szczególnie użyteczne jest analizowanie, po pierwsze, punktów przecięcia rozmaitych zrutynizowanych praktyk będących "punktami transformacji" relacji strukturalnych i, po drugie, sposobów, w jakie zinstytucjonalizowane praktyki wiążą integrację społeczną z systemową. Jeśli chodzi o pierwszą sprawę, to można na przykład pokazać, jak własność prywatna, wiązka praw posiadania, "przekłada się" na władzę przemysłową, czy też na sposób sprawowania kontroli przez zarządców. Natomiast w drugim przypadku stwierdza się empirycznie, w jakiej mierze praktyki badane w danym układzie okoliczności zbiegają się ze sobą tak, że bezpośrednio uczestniczą w systemie reprodukcji. Ważne tu jest uwrażliwienie na znaczenie "lokali" jako scenerii interakcji. Nie ma powodu, by studiując je, socjologowie nie korzystali z pewnych technik badawczych wprowadzonych przez geografów, zwłaszcza technik geografii diachronicznej.
Jeśli nauki społeczne rozumieć tak, jak ujmowano je w okresie dominacji ortodoksyjnego konsensusu, to ich osiągnięcia nie wydają się zawrotne, a praktyczne znaczenie badań społecznych zdaje się znikome. Nauki przyrodnicze bowiem, przynajmniej te najbardziej rozwinięte, dysponują ściśle wyróżnionymi i powszechnie uznanymi prawami oraz zasobem bezspornych obserwacji empirycznych, które dają się wyjaśniać przez te prawa. Z nauk tych wywodzą się niebywałe możliwości techniczne - zarówno destrukcyjne, jak i konstruktywne. Według tych, którzy chcieliby bezpośrednio wzorować nauki społeczne na przyrodniczych, te pierwsze w żadnym razie nie mogą się z nimi równać. Zarówno pod względem poznawczym, jak i praktycznym nauki społeczne zdają się wyraźnie ustępować przyrodoznawstwu. Jeśli jednak uznamy, że nauki społeczne nie powinny nadal wzorować się na przyrodniczych, że są pod pewnymi względami zgoła innym przedsięwzięciem, to da się obronić zgoła odmienny pogląd na ich osiągnięcia i wpływy. Nie formułują one i nigdy formułować nie będą praw uniwersalnych, i to przede wszystkim nie dlatego, że nie dysponują ścisłymi metodami sprawdzania i oceniania, lecz z tej racji, że - jak już wskazywałem - przyczynowe uwarunkowania uwikłane w uogólnienia dotyczące ludzkich zachowań społecznych nie są z natury swej niezależne od wiedzy (lub od przekonań), jaką mają aktorzy o okolicznościach własnego działania. Tak zwane samospełniające się proroctwa, o których pisali Merton i inni autorzy, są szczególnym przypadkiem zjawiska o wiele bardziej swoistego dla nauk społecznych, a mianowicie "podwójnej hermeneutyki", to jest wzajemnego oddziaływania na siebie wiedzy społecznej oraz tych, których działalność stanowi jej przedmiot. Teorie i twierdzenia nauk społecznych nie dadzą się bez reszty oddzielić od świata znaczeń i działań, o których traktują. Jednakże zwykli aktorzy społeczni sami są teoretykami: to ich teorie konstytuują działania i instytucje będące przedmiotem studiów zawodowych socjologów. Nie istnieje wyraźna linia demarkacyjna między refleksją socjologiczną zwykłych aktorów a podobnymi przedsięwzięciami specjalistów. Nie zamierzam twierdzić, że taka granica w ogóle nie istnieje, lecz jest ona nieuchronnie rozmyta, a socjologowie nie mają bynajmniej absolutnego monopolu ani na nowe teorie, ani też na empiryczne badania swego przedmiotu dociekań.
Wszystkie te uwagi wydają się oczywiste. Ale nawet tak sądząc, bynajmniej nie jest się jeszcze zmuszonym akceptować innego poglądu o osiągnięciach i wpływach nauk społecznych niż przedstawiony wyżej. Czy można twierdzić poważnie, że nauki społeczne miały taki, a może nawet większy, wpływ na życie społeczne jak przyrodoznawstwo na świat materialny? Jestem przekonany, że tak, choć zważywszy na różnice między obydwoma przypadkami, żadne porównanie nie może tu być konkluzywne. Chodzi o to, że refleksja nad procesami społecznymi (teorie i obserwacje) wpisują się w świat zjawisk przez nie opisywanych, stają się z nimi nierozdzielne. Nic podobnego nie zachodzi w przypadku wiedzy o świecie nieorganicznym, który nie zależy od tego, co ludzie o nim wiedzą lub sądzą. Przykładem niech będą teorie suwerenności formułowane przez siedemnastowiecznych myślicieli europejskich. Były one rezultatem refleksji i badań tendencji społecznych, dla których same z kolei stawały się pożywką. Nie sposób wskazać takiego nowożytnego suwerennego państwa, które samo nie byłoby ucieleśnieniem dyskursywnie wyartykułowanych teorii na jego temat. Wyraźna tendencja państwa do rozszerzenia politycznego "automonitorowania" była charakterystyczna dla nowożytnego państwa zachodniego i stwarzała intelektualny oraz społeczny klimat, w którym rozwijał się zawodowy dyskurs nauk społecznych. Można z pewnością przytoczyć argumenty na rzecz poglądu, że te zmiany, w które nauki społeczne były uwikłane, miały nader zasadniczy charakter. Z tego punktu widzenia przekształcenia przyrody będące owocem nauk przyrodniczych nie wydają się aż tak ogromne.
Idąc dalej tokiem tych rozważań, możemy zrozumieć zarówno dlaczego nauki społeczne zdają się nie rodzić wiele oryginalnej wiedzy, jak i dlaczego stworzone w przeszłości teorie społeczne (w odróżnieniu od przyrodniczych) mogą - co wydaje się paradoksem - zachowywać swe znaczenie do dziś. Najlepsze i najbardziej interesujące koncepcje w naukach społecznych (a) uczestniczą w stwarzaniu klimatu opinii i w uruchamianiu procesów społecznych przez te opinie zrodzonych, (b) są w większym lub mniejszym stopniu splecione z potocznymi poglądami, które pomagają konstytuować te procesy, (c) są trudno odróżnialne od refleksji, które zwykli snuć aktorzy w takiej mierze, w jakiej dyskursywnie artykułują lub udoskonalają aktualnie stosowane teorie. Zwłaszcza w socjologii wszystko to ma konsekwencje wpływające zarówno na prowadzenie badań, jak i na formułowanie teorii oraz ich recepcję. W przypadku badań znaczą one, że w naukach społecznych jest o wiele trudniej niż w naukach przyrodniczych "wymusić" uznanie teorii przez wskazanie sposobu należytego jej sprawdzania. Życie społeczne ulega ciągłym zmianom; pociągające lub potencjalnie praktyczne teorie, hipotezy czy odkrycia mogą ingerować w życie społeczne w taki sposób, że pierwotne fakty będące ich sprawdzianem uległy już zmianie. Istnieje tu wiele możliwych skomplikowanych permutacji wzajemnych oddziaływań, na które nakładają się dodatkowe kłopoty związane z kontrolą zmiennych, powtarzalnością obserwacji i innych metodologicznych wymogów, wobec których staje badacz społeczeństwa. W naukach przyrodniczych teorie mają do tego stopnia charakter oryginalny i nowatorski, że kwestionują to, co zarówno zwykły śmiertelnik, jak i zawodowy badacz sądził dotychczas o przedmiocie badania. W naukach społecznych natomiast teorie muszą odwoływać się do idei, które w jakiejś mierze uznawane są przez aktorów (co nie znaczy, że są one przez nich dyskursywnie formułowane). Wprowadzone ponownie w sferę działania mogą tracić swe pierwotne cechy: stawać się nadmiernie oczywiste. Pojęcie suwerenności i związane z nim teorie państwa były czymś zupełnie nowym, gdy je sformułowano; dziś stały się w pewnym stopniu elementem rzeczywistości społecznej, do której ukształtowania niegdyś się przyczyniły.
Dlaczego zatem niektóre teorie społeczne zachowują swą świeżość, mimo że okoliczności, które przyczyniły się do ich powstania, dawno przeminęły? Dlaczego obecnie, gdy obyci jesteśmy z koncepcją suwerenności i z realnym istnieniem państw suwerennych, siedemnastowieczne teorie państwa zachowują swe znaczenie w socjologicznej i politycznej refleksji? Z pewnością dlatego, że przyczyniły się do ukształtowania świata społecznego, w którym żyjemy. Chodzi o to, że mówią coś o społecznej rzeczywistości, do której konstytuowania skądinąd same się przyczyniają - o rzeczywistości wprawdzie zdecydowanie odbiegającej od dzisiejszego świata, który przyciąga naszą uwagę, ale stanowiącej zarazem jego składnik. Niegdysiejsze teorie nauk przyrodniczych, zastąpione przez lepsze, nie interesują dzisiejszych badaczy. Rzecz ma się inaczej wówczas, gdy teorie te przyczyniły się do powstania tego, co interpretują i wyjaśniają. Uczony przyrodnik może zapewne zasadnie bagatelizować znaczenie "historii idei" dla swej codziennej praktyki badawczej, natomiast dla badacza społeczeństwa ma ona bez porównania większe znaczenie.
Jeśli uwagi te są słuszne, to wiodą one prostą drogą do traktowania nauk społecznych jako krytyki praktycznie uwikłanej w życie społeczne. Nie może nas zadowalać krytyka "techniczna" lansowana przez ortodoksyjny konsensus, a wzorowana na modelu nauk przyrodniczych. Pogląd ten zakłada bowiem, że "krytyka wewnętrzna" - to jest wzajemna ocena osiągnięć uprawiana przez badaczy społeczeństwa - wiedzie w prosty sposób do "krytyki zewnętrznej" potocznych przekonań mogących stanowić podstawę praktycznych interwencji społecznych. Gdy pamiętamy o znaczeniu "podwójnej hermeneutyki", sprawa jawi się w sposób bardziej skomplikowany. Formułowanie krytycznej teorii nie jest jedną z opcji. Teorie i odkrycia nauk społecznych mogą mieć praktyczne (i polityczne) konsekwencje niezależnie od tego, czy obserwator życia społecznego lub polityk uznaje, że mogą one znaleźć zastosowanie w konkretnej kwestii.

Książkę tę niełatwo było pisać, co w jakiejś mierze zaburzało normalne uporządkowanie rozdziałów. Teoria strukturacji została sformułowana w rezultacie własnej "krytyki wewnętrznej", to jest krytycznej oceny rozmaitych aktualnie konkurujących szkół myśli społecznej. Zamiast tego, by krytyka ta ingerowała w główne partie tekstu, postanowiłem przedstawiać ją w dodatkach do merytorycznie właściwych rozdziałów. (Analogicznie rzecz się ma z przypisami). Czytelnik, który by pragnął iść za głównym tokiem wywodów, może te dodatki opuszczać. Mogą one natomiast interesować każdego, kto bądź chce się dowiedzieć, czym się różnią moje poglądy od krytykowanych, bądź zapoznać się z bardziej szczegółowym omówieniem kwestii przedstawionych skrótowo w kolejnych rozdziałach. Ze względu na liczne stosowane w książce neologizmy zamyka ją krótki słowniczek.