Umysł Broca

  • szt.
  • 39,00 zł
  • Niedostępny

"Żyjemy w niezwykłej epoce - pisał wybitny amerykański astronom Carl Sagan. - Już pierwsi ludzie rozważali głębokie i fundamentalne pytania, które nadal wywołują zdziwienie i pobudzają nas do niepewnych prób znalezienia prawdy. Czym jest świadomość? Jak narodziło się życie na Ziemi? Jak powstała Ziemia? Jak powstało Słońce? Czy to możliwe, że w kosmicznych głębinach żyją inne inteligentne istoty?
Zapewne najbardziej podstawowe jest pytanie jak powstał Wszechświat, jak jest zbudowany i jakie jest jego przeznaczenie. W ciągu niemal całej historii ludzkości, z wyjątkiem ostatnich lat, rozważania takie były wyłączną domeną filozofów, poetów, szamanów i teologów. Różnorodne i wzajemnie sprzeczne odpowiedzi, jakich udzielali, jawnie dowodzą, iż tylko nieliczne ich koncepcje były słuszne. Obecnie, dzięki uczonym, którzy od wielu pokoleń żmudnie pracują nad wydarciem naturze jej tajemnic, prowadzą obserwacje, eksperymentują i snują rozważania teoretyczne, widzimy już zarysy odpowiedzi na wiele takich pytań".
Tematem tej książki są właśnie te wstępne odpowiedzi. Jest to relacja o najnowszych odkryciach astronomicznych i ich związkach z wiedzą o ludzkim umyśle, częściowo rozważanych przez dr Sagana w wydanej wcześniej i wyróżnionej nagrodą Pulitzera książce Rajskie smoki. Nowe odkrycia są dla niego kamieniem pobierczym, pozwalającym na nowo zbadać odwieczne problemy filozoficzne i teologiczne.
Rok wydania: 2003
Stron: 404
Oprawa: broszura
Format: 125/195
Pakowanie: 10
Tłumacz: Piotr Amsterdamski

Fragment tekstu:

Dla Rachel i Samuela Sagan, moich rodziców,
którzy pokazali mi radość
płynącą ze zrozumienia świata,
z wdzięcznością, podziwem i miłością.

 

Podziękowania

Jestem bardzo wdzięczny licznym przyjaciołom, kolegom i korespondentom, z którymi omawiałem różne konkretne problemy; byli to Diane Ackerman, D.W.G. Arthur, James Bakalar, Richard Berendzen, Norman Bloom, S. Chandrasekhar, Clark Chapman, Sidney Coleman, Yves Coppens, Judy-Lynn Del Rey, Frank Drake, Stuart Edelstein, Paul Fox, D. Carleton Gajdusek, Owen Gingerich, Thomas Gold, J. Richard Gott III, Steven Jay Gould, Lester Grinspoon, Stanislav Grof, J.U. Gunter, Robert Horvitz, James W. Kalat, B. Gentry Lee, Jack Lewis, Marvin Minsky, David Morrison, Philip Morrison, Bruce Murray, Phileo Nash, Tobias Owen, James Pollack, James Randi, E.E. Salpeter, Stuart Shapiro, Gunther Stent, O.B. Toon, Joseph Veverka, E.A. Whitaker i A. Thomas Young.
Do powstania tej książki przyczyniły się, w różnych fazach pracy, Susan Lang, Carol Lane, a zwłaszcza moja asystentka Shirley Arden.
Szczególnie wdzięczny jestem Ann Druyan i Stevenowi Soterowi za liczne słowa zachęty i stymulujące komentarze dotyczące wielu tematów, o których piszę w tej książce. Ann wniosła znaczący wkład w większość rozdziałów i to jej zawdzięczam tytuł książki. Jestem jej za to bardzo zobowiązany.

 

Wstęp

Żyjemy w niezwykłej epoce. To czasy zdumiewających zmian w organizacji społeczeństwa, poziomie życia, uznawanych zasadach moralnych, poglądach filozoficznych i religijnych, ludzkiej samoświadomości i w rozumieniu ogromnego wszechświata, w którym jesteśmy zawieszeni niczym ziarnko piasku w oceanie. Już pierwsi ludzie rozważali głębokie i fundamentalne pytania, które nadal wywołują zadziwienie i pobudzają nas do niepewnych prób znalezienia prawdy. Czym jest świadomość? Jak narodziło się życie na Ziemi? Jak powstała Ziemia? Jak powstało Słońce? Czy to możliwe, że w kosmicznych głębinach żyją inne inteligentne istoty? Zapewne najbardziej podstawowe jest pytanie, jak powstał wszechświat, jak jest zbudowany i jakie jest jego przeznaczenie. W ciągu niemal całej historii ludzkości, z wyjątkiem ostatnich lat, rozważania takie były wyłączną domeną filozofów, poetów, szamanów i teologów. Różnorodne i wzajemnie sprzeczne odpowiedzi, jakich udzielali, jawnie dowodzą, że tylko nieliczne ich koncepcje były słuszne. Obecnie, dzięki uczonym, którzy od wielu pokoleń żmudnie pracują nad wydarciem naturze jej tajemnic, prowadzą obserwacje, eksperymentują i snują rozważania teoretyczne, widzimy już zarysy odpowiedzi na wiele takich pytań.
W książce tej przeplatają się różne wątki; niektóre pojawiają się wcześnie, znikają na kilka rozdziałów, po czym wracają w nieco innym kontekście. Piszę o radościach i społecznych konsekwencjach nauki, o problemie paranauki i zbliżonym zagadnieniu doktryn religijnych, badaniu planet i poszukiwaniu pozaziemskiego życia oraz o Albercie Einsteinie - książka ta ukaże się w setną rocznicę jego urodzin. Poszczególne rozdziały na ogół można czytać niezależnie od pozostałych, ale zasadnicze idee są tu przedstawione w przemyślanym porządku. Podobnie jak w moich poprzednich książkach, nie wahałem się przed wtrącaniem komentarzy dotyczących zagadnień społecznych, politycznych i historycznych, gdy tylko uważałem to za właściwe. Niektórych czytelników może zdziwić uwaga, jaką poświęcam paranauce. Zwolenników takich teorii nazywano kiedyś dziwnym, dziewiętnastowiecznym słowem "paradoksiarze" (ang. paradoxers); wymyślali oni skomplikowane i w żaden sposób nie potwierdzone wyjaśnienia zjawisk, które można znacznie prościej wytłumaczyć zgodnie z zasadami nauki. Naukowcy na ogół po prostu ich ignorują, licząc na to, że znikną ze sceny. Uznałem jednak, że zapewne będzie użyteczne lub przynajmniej interesujące dokładniejsze zbadanie niektórych twierdzeń paradoksiarzy oraz porównanie ich doktryn z innymi systemami teoretycznymi, naukowymi i religijnymi.
Paranauka i liczne doktryny religijne mają ten sam cel: dążą do wyjaśnienia natury wszechświata i naszej roli w kosmicznym porządku, a zatem zasługują na dokładne rozpatrzenie. Myślę również, że jądrem wielu religii są próby zrozumienia głębokich tajemnic życia każdej jednostki, tak jak to opisuję w ostatnim rozdziale. Jednak zarówno w paranauce, jak i w zorganizowanych kultach religijnych jest wiele rzeczy niepotrzebnych i groźnych. Zwolennicy takich doktryn zwykle woleliby nie odpowiadać na jakąkolwiek krytykę, ale sceptyczna analiza to skuteczny sposób, nadający się do zastosowania zarówno w religii, jak i w nauce, by oddzielić głębokie prawdy od bezdennych bzdur. Mam nadzieję, że moje krytyczne uwagi zostaną odczytane jako konstruktywne, gdyż taki jest mój zamiar. Dobroduszne stwierdzenie, że wszystkie idee są równie zasadne, wydaje mi się bardzo bliskie katastrofalnej tezy, iż żadna idea nie ma sensu.
Książka ta jest zatem poświęcona badaniom wszechświata i nas samych - czyli nauce. Zakres tematów może się wydać bardzo szeroki; piszę o kryształkach soli, strukturze wszechświata, mitach, legendach, robotach, klimacie, badaniach planet, naturze inteligencji i poszukiwaniach życia w kosmosie. Zagadnienia te są jednak połączone - mam nadzieję, że będzie to widoczne - ponieważ wszechświat jest jednością, a również dlatego, że ludzie postrzegają świat podobnymi organami zmysłowymi, mają podobne mózgi i ich doświadczenia nie stanowią absolutnie dokładnego odbicia zewnętrznej rzeczywistości.
Umysł Broca jest książką napisaną dla szerokiej publiczności. W kilku rozdziałach - takich jak "Wenus i dr Velikovsky", "Norman Bloom, wysłannik Boga", "Eksperymenty w kosmosie" i "Przeszłość i przyszłość amerykańskiej astronomii" - wspominam o pewnych naukowych detalach, ale ich zrozumienie nie jest konieczne dla rozumienia całego wywodu.
Niektóre idee z rozdziałów 1 i 25 przedstawiłem już w wykładzie imienia Williama Menningera na konferencji American Psychiatric Association w Atlancie w maju 1978 roku. Pisząc rozdział 16, wykorzystałem tekst przemówienia wygłoszonego na bankiecie z okazji corocznego spotkania National Space Club w Waszyngtonie w kwietniu 1977 roku. Rozdział 18 jest oparty na wykładzie z sympozjum poświęconego rocznicy lotu pierwszej rakiety na paliwo płynne, które odbyło się w Smithsonian Institution w Waszyngtonie w marcu 1976 roku. Rozdział 23 to przerobione kazanie wygłoszone podczas Sage Chapel Convocation w Cornell University w listopadzie 1977, a podstawą rozdziału 7 było przemówienie z corocznego spotkania American Association for the Advancement of Science w lutym 1974 roku.
Pisałem tę książkę na krótko przed uzyskaniem odpowiedzi na te wszystkie pytania dotyczące powstania i przyszłości różnych obiektów - wierzę, że dzieli nas od tego nie więcej niż kilka lub kilkadziesiąt lat. Jeśli nie ulegniemy samozagładzie, większość z nas zdąży zapoznać się z tymi odpowiedziami. Gdybyśmy urodzili się pięćdziesiąt lat wcześniej, moglibyśmy snuć spekulatywne rozważania na temat tych problemów, ale nie moglibyśmy nic  zrobić, by je wyjaśnić. Gdybyśmy urodzili się za pięćdziesiąt lat, odpowiedzi na te pytania byłyby już, jak sądzę, znane. Nasze dzieci będą się uczyły tego w szkołach, nim jeszcze większość z nich będzie miała okazję sformułować pytania. Jest rzeczą niezwykłą i fascynującą żyć w okresie przejścia od ignorancji do rozumienia, w epoce, która zaczęła się od zadziwienia, a zakończy poznaniem. W liczącej cztery miliardy lat historii Ziemi i cztery miliony lat historii ludzkości tylko jedno pokolenie miało okazję żyć w takim przejściowym okresie: nasze pokolenie.
Ithaca, New York
Październik 1978

 

 

Część I
NAUKA I LUDZKIE SPRAWY

Rozdział 1
Umysł Broca

- Jeszcze wczoraj byli małpami. Daj im więcej czasu.
- Kto się małpą urodził, to już nią zostanie…
- Nie, tym razem będzie inaczej… Wróć za jedną czy dwie epoki, a sam zobaczysz…

Rozmowa bogów na temat Ziemi z filmowej wersji książki
H.G. Wellsa The Man Who Could Work Miracles (1936)


To było Musée de l'Homme, Muzeum Człowieka, które pod wieloma względami nie różni się specjalnie od innych muzeów. Ma doskonałą lokalizację, dzięki czemu z restauracji w tylnej części budynku można podziwiać widok wieży Eiffla. Przyszliśmy tam, żeby porozmawiać z Yvesem Coppensem, sprawnym zastępcą dyrektora i wybitnym paleoantropologiem. Coppens zajmował się badaniem przodków współczesnego człowieka, których szczątki znaleziono w wąwozie Olduvai nad jeziorem Turkana, w Kenii, Tanzanii i Etiopii. Dwa miliony lat temu we wschodniej Afryce żyły stworzenia mające około metra dwadzieścia wzrostu, które nazywamy Homo habilis. Potrafiły sporządzać proste narzędzia, łupiąc odpowiednio kamienie, zapewne również budowały prymitywne schronienia. Ich mózgi reprezentowały kolejną fazę efektownego procesu powiększania się mózgu, który ostatecznie doprowadził do powstania nas samych.
Instytucje tego rodzaju mają dwie części: publiczną i zamkniętą. Część publiczna obejmuje wystawy etnograficzne, czy też z dziedziny antropologii kultury: stroje Mongołów, ubrania z kory malowane przez amerykańskich Indian - niektóre zapewne specjalnie przygotowane na sprzedaż turystom i przedsiębiorczym francuskim antropologom. W sercu budynku można jednak zobaczyć inne rzeczy: ludzi zajętych przygotowywaniem eksponatów, magazyny przedmiotów, które nie znalazły się na wystawie z uwagi na formę, temat lub wielkość, a także laboratoria i pokoje uczonych. Przeszliśmy przez labirynt ciemnych, wilgotnych pomieszczeń, od małych pokoików do okrągłych gabinetów. Na korytarzu widać było zbiory, które nie pomieściły się w pokojach: rekonstrukcja dna paleolitycznej jaskini z zaznaczonymi miejscami, gdzie wyrzucono kości antylopy po ogryzieniu mięsa. Drewniana rzeźba priapiczna z Melanezji. Subtelnie pomalowane sprzęty kuchenne. Groteskowe, ceremonialne maski. Oszczepy z Oceanii. Postrzępiony plakat ze zdjęciem steatopygicznej kobiety z Afryki.  Przez uchylone drzwi zajrzeliśmy do zawilgoconego i ponurego magazynu wypełnionego po belki sufitu dudami, bębnami ze skóry, fletniami Pana z trzciny i innymi niezliczonymi okazami świadczącymi o niezłomnym ludzkim pragnieniu muzykowania.
Tu i ówdzie widać było ludzi zajętych badaniami, których ziemista cera i spokojne maniery ostro kontrastowały z ekspansywną jowialnością Coppensa płynnie wypowiadającego się w dwóch językach. Większość pokoi przekształcono w magazyny do przechowywania antropologicznych eksponatów zbieranych od ponad stu lat. Sprawiało to wrażenie muzeum drugiego stopnia, w którym zgromadzono przedmioty, które kiedyś wydawały się interesujące. Wyczuwało się obecność dyrektorów muzeum z XIX wieku, ubranych w surduty i białe fartuchy, uprawiających goniométrie i craniologie, pilnie zbierających materiały i mierzących, co tylko się da, w pobożnej nadziei, że wystarczy kwantyfikacja, by wszystko stało się jasne.
W jeszcze bardziej odległej części muzeum zobaczyliśmy dziwną mieszaninę przedmiotów świadczących o prowadzonej tu aktywnej pracy naukowej oraz zapomnianych szaf i półek. Zrekonstruowany szkielet orangutana. Ogromny stół zastawiony starannie opisanymi ludzkimi czaszkami. Szuflada wypełniona kośćmi udowymi, zwalonymi na kupę jak szczotki w składziku woźnego. Zbiór szczątków neandertalczyków, w tym pierwsza znaleziona czaszka, zrekonstruowana przez Marcellina Boule, którą ostrożnie wziąłem w ręce. Wydawała się lekka i delikatna, wyraźnie widać było szwy. Był to zapewne pierwszy niewątpliwy dowód, że kiedyś istniał gatunek stworzeń podobnych do nas, które wymarły - niepokojąca sugestia, że nas może spotkać podobny los. Taca wypełniona zębami hominidów, w tym nadającymi się do łupania orzechów wielkimi trzonowcami Australopithecus robustus, które żyły w tym samym czasie co Homo habilis. Kolekcja czaszek człowieka z Cro-Magnon, ustawionych jak drewno na opał, ale wyczyszczonych i w dobrym stanie. Te wszystkie szczątki nie budziły zdziwienia, można ich było tu oczekiwać, stanowiły niezbędne materiały do rekonstrukcji historii naszych przodków i krewnych.
Głębiej w pokoju zgromadzono bardziej makabryczne zbiory. Dwie skurczone głowy spoczywające na szafce, z wyschniętymi wargami wykrzywionymi w szyderczym grymasie i odsłaniającymi ostre, małe zęby. Opatrzone fachowymi napisami słoje z ludzkimi embrionami i płodami, trupiobladymi, pływającymi w mętnej, zielonkawej cieczy. Eksponaty na ogół wydawały się normalne, ale tu i ówdzie można było dostrzec anomalie: syjamskie bliźniaki zrośnięte mostkami, płód z dwiema głowami i czterema zaciśniętymi oczami.
To nie wszystko. Zobaczyłem szereg dużych, szklanych słoi z doskonale zachowanymi ludzkimi głowami. Dwudziestolatek z rudymi wąsami, pochodzący - jak wynikało z etykiety - z Nowej Kaledonii. Być może był to marynarz, który zdezerterował ze statku w tropikach, ale został złapany i ścięty, a jego głowa miała służyć nauce. Nikt jej jednak nie badał, stała zaniedbana wśród innych odciętych głów. Delikatna główka czteroletniej dziewczynki, z doskonale zachowanymi kolczykami i naszyjnikiem z różowych korali. Trzy główki niemowlaków w jednym słoju, zapewne z oszczędności. Głowy mężczyzn, kobiet i dzieci najróżniejszych ras, przesłane do Francji, by pleśniały - być może po pobieżnym zbadaniu - w Musée de l'Homme. Zastanawiałem się, jak wyglądał załadunek tych głów. Czy oficerowie statku rozmawiali przy kawie o zawartości ładowni? Czy marynarze nie zwracali na to większej uwagi, ponieważ na ogół nie były to głowy Europejczyków, takich jak oni? Czy żartowali o ładunku, by zademonstrować emocjonalny dystans i zapomnieć o zgrozie, jaką odczuwali w głębi duszy? Czy uczeni szybko i rzeczowo kierowali pracą woźnych, rozstawiających eksponaty na półkach, gdy kolekcja dotarła do Paryża? Czy niecierpliwie czekali, by móc wreszcie otworzyć słoje i rozpocząć pomiary? Czy twórcy kolekcji byli dumni ze swego zbioru?
W odleglejszym kącie tego skrzydła muzeum znalazłem kolekcję szarych, pofałdowanych eksponatów, przechowywanych w formalinie, by powstrzymać rozkład - widziałem kolejne półki zastawione ludzkimi mózgami. Z pewnością kiedyś jakiś pracownik rutynowo wykonywał operacje czaszki na zwłokach różnych notabli i wydobywał ich mózgi na użytek nauki. Oto mózgownica pewnego europejskiego intelektualisty, który przez krótki okres cieszył się sławą, a później wylądował na zakurzonej półce. Oto mózg skazanego zbrodniarza. Bez wątpienia dawni uczeni mieli nadzieję, że wykryją jakąś anomalię, wyraźny znak w anatomii mózgu charakterystyczny dla morderców. Być może sądzili, że morderstwo jest wynikiem cech dziedziczonych, a nie wychowania. Frenologia była brzydką dziewiętnastowieczną aberracją. Niemal słyszałem głos mojej przyjaciółki Ann Druyan: "Ludzie, których głodzimy i torturujemy, wykazują aspołeczne skłonności do kradzieży i mordowania. Myślimy, że jest to konsekwencją wydatnych wałów nadoczodołowych". Jednak mózgi zbrodniarzy i uczonych - resztki mózgu Einsteina pływają w butelce przechowywanej gdzieś w Wichita - niczym się nie różnią. To prawdopodobnie czynniki społeczne, a nie dziedziczne sprawiają, że ktoś staje się przestępcą.
Gdy snując takie rozważania, przyglądałem się słoikom, zwróciłem uwagę na jedną etykietę. Zdjąłem słój z półki i przyjrzałem się dokładniej jego zawartości. Na etykiecie był napis P. Broca. Miałem w rękach mózg Broca.

Paul Broca był chirurgiem, neurologiem i antropologiem, ważną postacią w historii medycyny i antropologii z połowy XIX wieku. Miał wybitne osiągnięcia w dziedzinie badań patologicznych raka i leczeniu aneuryzmów oraz dokonał przełomowego odkrycia dotyczącego przyczyn afazji - utraty zdolności do artykulacji myśli. Broca był błyskotliwym i wrażliwym człowiekiem. Zajmował się również organizacją opieki medycznej dla biednych. Kiedyś, pod osłoną ciemności, wywiózł z Paryża konnym wozem 73 miliony franków, zapakowane w worki ukryte pod ziemniakami; był to skarb Assistance Publique. Broca sądził, że musi wywieźć pieniądze, bo inaczej zostaną rozkradzione. Był także twórcą nowoczesnej chirurgii mózgu. Badał śmiertelność noworodków. Pod koniec życia został mianowany senatorem.
Jak napisał jeden z jego biografów, Broca kochał przede wszystkim harmonię i tolerancję. W 1848 roku założył stowarzyszenie "wolnomyślicieli". Jako niemal jedyny wśród francuskich uczonych w tym okresie, był zwolennikiem teorii ewolucji wskutek doboru naturalnego Charlesa Darwina. T.H. Huxley, "buldog Darwina", powiedział kiedyś, że czuje wdzięczność na najmniejszą wzmiankę o tym francuskim uczonym. Broca miał podobno powiedzieć, że "woli pochodzić od małpy, niż być zdegenerowanym synem Adama". Takie wypowiedzi spowodowały, że publicznie potępiono go jako "materialistę" i - podobnie jak Sokratesa - oskarżono o "psucie młodzieży", ale mimo to został senatorem.
Wcześniej Broca miał poważne kłopoty, gdy chciał założyć stowarzyszenie antropologiczne. Minister Public Instruction i prefekt policji uważali, że antropologia, jako nauka zmierzająca do poznania człowieka, ze swej natury podważa fundamenty państwa. Gdy wreszcie władze udzieliły mu pozwolenia na dyskutowanie o nauce z osiemnastoma kolegami, prefekt policji stwierdził, że Broca będzie osobiście odpowiedzialny za wszystko, co podczas tych spotkań zostanie powiedziane "przeciw społeczeństwu, religii i rządowi". Badanie ludzi było uważane za tak niebezpieczne, że we wszystkich spotkaniach brał udział agent policji; pozwolenie na organizowanie zebrań miało być odwołane, gdyby wypowiedzi uczestników nie spodobały się agentowi. W takich okolicznościach 19 maja 1859 roku odbyło się pierwsze spotkanie Paryskiego Towarzystwa Antropologicznego. W tym samym roku ukazało się dzieło Darwina O powstawaniu gatunków. Podczas kolejnych spotkań członkowie towarzystwa omawiali różne zagadnienia z dziedziny archeologii, mitologii, fizjologii, anatomii, medycyny, psychologii, lingwistyki i historii. Łatwo sobie wyobrazić, że biedny agent często drzemał w kącie. Pewnego razu - jak opowiadał Broca - szpieg zapragnął wyjść na spacer i spytał, czy podczas jego nieobecności ktoś nie powie czegoś, co mogłoby zagrozić bezpieczeństwu państwa. "Nie, nie, mój przyjacielu - odpowiedział Broca. - Nie możesz nigdzie iść. Siedź i rób, za co ci płacą". Nie tylko policja, ale również duchowieństwo sprzeciwiało się rozwojowi antropologii we Francji. W 1876 roku katolicka partia polityczna zorganizowała głośną kampanię przeciw nauczaniu antropologii w założonym przez Broca Paryskim Instytucie Antropologicznym.
Paul Broca zmarł w 1880 roku, zapewne na aneuryzm, który tak skutecznie badał. Przed śmiercią zajmował się anatomią mózgu. To on stworzył pierwsze stowarzyszenia zawodowe, szkoły badawcze i naukowe pisma antropologiczne we Francji. Jego preparaty laboratoryjne zostały włączone do zbioru, który przez wiele lat określano jako Musée Broca. Później kolekcja ta została włączona do Musée de l'Homme.
To właśnie Broca, którego mózg trzymałem w dłoniach, stworzył tę makabryczną kolekcję. Broca badał embriony, małpy i ludzi różnych ras i cały czas mierzył jak szalony, usiłując zrozumieć naturę człowieka. Mimo obecnego wyglądu tego zbioru i wbrew moim podejrzeniom Broca nie był, przynajmniej jak na ówczesne czasy, szczególnym szowinistą lub rasistą; z pewnością nie był też takim człowiekiem, jakim często przedstawiano go w literaturze: zimnym, obojętnym, pozbawionym uczuć uczonym, nie zważającym na ludzkie konsekwencje swych badań. To z pewnością bardzo go obchodziło.
W "Revue d'Anthropologie" z 1880 roku można znaleźć pełną bibliografię prac Broca. Gdy ją przeglądałem, na podstawie tytułów mogłem domyślić się pochodzenia kolekcji: "O czaszce i mózgu zabójcy Lemaire", "Opis mózgu młodego samca goryla", "O mózgu zabójcy Prévosta", "O rzekomym dziedziczeniu cech nabytych", "Inteligencja zwierząt i panowanie człowieka", "Rząd naczelnych: anatomiczne paralele między małpami i człowiekiem", "Pochodzenie sztuki rozpalania ognia", "O podwójnych potworach", "Mikrocefalia", "Trepanacja w czasach prehistorycznych", "O dwóch przypadkach wyrośnięcia dodatkowego palca u osób dorosłych", "Głowy dwóch mężczyzn z Nowej Kaledonii" i "O czaszce Dantego Alighieri". Nie wiedziałem, gdzie obecnie spoczywa czaszka autora Boskiej komedii, ale niewątpliwie to Paul Broca stworzył podwaliny kolekcji mózgów, czaszek i głów z Muzeum Człowieka.

Broca był znakomitym znawcą anatomii mózgu; prowadził ważne badania układu rąbkowego, wcześniej zwanego węchomózgowiem, o którym wiadomo, że odgrywa istotną rolę w kierowaniu ludzkimi uczuciami. Obecnie jest zapewne najbardziej znany jako odkrywca niewielkiego ośrodka w trzecim zwoju lewego płata czołowego kory mózgowej, zwanego ośrodkiem Broca. Na podstawie dość fragmentarycznych danych Broca doszedł do wniosku, że ośrodek ten jest odpowiedzialny za artykułowaną mowę. Było to jedno z pierwszych odkryć wskazujących na separację funkcji półkul mózgowych. Jeszcze większe znaczenie miało wykazanie, że pewne konkretne ośrodki w mózgu są odpowiedzialne za określone funkcje, a zatem istnieje związek między anatomią i czynnościami mózgu, czyli tym, co jest określane jako "umysł".
Ralph Holloway jest antropologiem z Columbia University. Wyobrażam sobie, że jego laboratorium przypomina nieco warsztat pracy Broca. Holloway sporządza gumowe odlewy wnętrza czaszek ludzi i innych naczelnych, współczesnych i wymarłych, by w ten sposób zrekonstruować - na podstawie niewielkich śladów, jakie zostały na czaszce - jak musiał wyglądać mózg. Holloway uważa, że potrafi stwierdzić na podstawie budowy czaszki, czy w mózgu istniał ośrodek Broca. Z jego badań wynika, że ośrodek ten pojawił się w mózgu Homo habilis mniej więcej dwa miliony lat temu - w tym samym czasie, kiedy hominidy zaczęły wytwarzać pierwsze narzędzia i budować prymitywne siedziby. W tym ograniczonym zakresie frenologia ma sens. Jest bardzo prawdopodobne, że rozwój ludzkiej myśli i zdolności wytwórczych przebiegał równolegle z rozwojem artykułowanej mowy. Ośrodek Broca może być jednym z miejsc, w którym są zlokalizowane nasze specyficznie ludzkie cechy, a równocześnie pozwala prześledzić, jak ewoluowali nasi przodkowie.
I oto miałem przed oczami pływający w formalinie, podzielony na kawałki mózg Broca.  Mogłem dostrzec układ rąbkowy, który Broca studiował u innych ludzi. Widziałem pofałdowaną korę mózgową. Mogłem nawet dostrzec szarobiały lewy płat czołowy, w którym mieścił się jego własny ośrodek Broca. Mózg odkrywcy spoczywał w zakurzonym rogu półki ze zbiorami, które on sam zainicjował.
Trzymając w rękach mózg Broca, nie mogłem się powstrzymać od myśli, czy w jakimś sensie był on nadal tam obecny - ze swym dowcipem, sceptycznym nastawieniem, gwałtowną gestykulacją podczas rozmowy, ze swym spokojem i swoimi sentymentalnymi uczuciami. Być może w konfiguracji neuronów zachowała się pamięć o chwili tryumfu, gdy opowiadał na wspólnym posiedzeniu wydziałów medycyny (w obecności dumnego ojca) o pochodzeniu afazji. O kolacji z przyjacielem, Wiktorem Hugo. O jesiennym spacerze w świetle księżyca, z żoną niosącą ładną parasolkę, wzdłuż Quai Voltaire i przez Pont Royal. Dokąd idziemy po śmierci? Czy Paul Broca tkwi zamknięty w słoju w formalinie? Być może wszystkie ślady w pamięci uległy już zatarciu, choć nowoczesne badania wskazują, że wspomnienia są zapisywane w wielu miejscach w mózgu. Czy w przyszłości, gdy neurofizjologia znacznie się rozwinie, będzie można zrekonstruować zawartość pamięci zmarłego? Czy byłoby to właściwe? To przecież krańcowe naruszenie czyjejś prywatności. Z drugiej strony, byłoby to niemal równoznaczne z nieśmiertelnością, ponieważ - zwłaszcza dla ludzi takich jak Broca - umysł w decydującym stopniu charakteryzuje daną osobę.
Na podstawie wyglądu zaniedbanego magazynu w Musée de l'Homme byłem gotów przypisać twórcom zbioru - nie wiedziałem wówczas, że był nim Broca - rasizm, szowinizm, seksizm oraz głęboką niechęć do idei związku między istotami ludzkimi i innymi naczelnymi. Częściowo miałem rację. Jak na XIX wiek, Broca był humanistą, ale nie potrafił odrzucić pewnych przesądów swojej epoki, stanowiących prawdziwą chorobę społeczną. Uważał, że mężczyźni górują nad kobietami, a biali nad czarnymi. Nawet jego twierdzenie, że mózgi Niemców nie różnią się od mózgów Francuzów, miało być odpowiedzią na tezę o wyższości Teutonów nad Galami. Broca zwrócił jednak uwagę na głębokie podobieństwa fizjologiczne między mózgiem goryla i człowieka. W młodości założył stowarzyszenie wolnomyślicieli, uznawał znaczenie swobodnych badań naukowych i przez całe życie je prowadził. To, że nie postępował całkowicie zgodnie z tymi ideałami, dowodzi, iż nawet człowiek tak oddany sprawie swobodnego szukania wiedzy jak on jest podatny na endemiczną i cieszącą się szacunkiem bigoterię. Społeczeństwo psuje nawet najlepszych. Wydaje mi się nieco niesprawiedliwe krytykować kogoś za to, że nie podzielał oświeconych poglądów późniejszych epok, ale jest rzeczą bardzo przygnębiającą, że ówczesne przesądy były tak rozpowszechnione. Nasuwa się tu niepokojące pytanie, które z naszych konwencjonalnie uznawanych oczywistości zostaną w przyszłości uznane za przejawy bigoterii. Możemy odwdzięczyć się Paulowi Broca za tę lekcję, jakiej nam niechcący udzielił, poważnie i surowo krytykując nasze najgłębsze przekonania.
Ponure eksponaty w dawno zapomnianych słojach były gromadzone, przynajmniej częściowo, pod wpływem humanistycznych motywów; być może w przyszłości, gdy lepiej poznamy mózg, znów się okażą użyteczne. Chciałbym dowiedzieć się czegoś więcej o tym młodym mężczyźnie z rudym wąsem, który wrócił do Francji z Nowej Kaledonii.
Jednak w tym otoczeniu, przypominającym komnatę horrorów, do głowy przychodzą inne nieproszone myśli. Budzi ono w nas choćby cień współczucia dla ludzi - zwłaszcza tych, którzy zmarli w młodym wieku lub okrutną śmiercią - upamiętnionych w tak ohydny sposób. Kanibale z północno-zachodniej Nowej Gwinei robią z ludzkich czaszek ościeżnice i nadproża. Być może są to najłatwiej dostępne materiały, ale wydaje się wykluczone, by budowniczowie nie zdawali sobie sprawy, jak może to przerazić zaskoczonych przechodniów. Symbolu czaszki używali esesmani, Aniołowie Piekła, szamani, piraci i nawet producenci jodyny, by wzbudzić lęk. To niewątpliwie sensowny wybór. Skoro jestem w pokoju wypełnionym czaszkami, to mam prawo podejrzewać, że w pobliżu jest coś lub ktoś, może horda hien, może wychudzony wampir, kto zajmuje się zbieraniem czaszek. Takie istoty lepiej omijać, a jeśli to możliwe, najlepiej zabić. Jeżące się włosy na głowie, przyspieszone bicie serca, dziwne uczucia to wykształcone ewolucyjnie reakcje, które mają skłonić mnie do podjęcia decyzji, czy walczyć czy uciekać. Ci, którzy unikają łatwej dekapitacji, płodzą więcej potomstwa. Przeżywanie takich uczuć jest korzystne z punktu widzenia doboru naturalnego. Jeszcze większe przerażenie budzi wizyta w pokoju wypełnionym słojami z mózgami; nasuwa się wówczas myśl, że to jakiś potwór, uzbrojony w ostre skalpele, piły do kości i łyżki, bawi się ludzkimi głowami na strychu Musée de l'Homme.
Wszystko to zależy, moim zdaniem, od celu, któremu miała służyć ta kolekcja. Jeśli jest to cel poznawczy, jeśli części ludzkich ciał zostały nabyte post mortem - zwłaszcza za wcześniej wyrażoną zgodą byłych właścicieli - to nie stało się nic strasznego, a może nawet kolekcja ta przyniosła jakiś pożytek. Nie jestem jednak pewny, czy uczeni są całkowicie wolni od motywów kanibali z Nowej Gwinei; czy nie chcą przynajmniej powiedzieć: "Zajmuję się tymi głowami na co dzień. Wcale mi nie przeszkadzają. Czemu ty tak marudzisz?".

Leonardo i Vesalius musieli dawać łapówki, by ukradkiem wykonywać sekcje i prowadzić systematyczne badania anatomiczne. To oni pierwsi wznowili takie badania od czasu rozkwitu anatomii w starożytnej Grecji i jej upadku w średniowieczu. Herofilos z Chalcedonu, który działał w III wieku p.n.e., pierwszy stwierdził na podstawie argumentów neuroanatomicznych, że siedzibą ludzkiej inteligencji jest głowa. On także pierwszy odróżnił nerwy motoryczne od czuciowych i systematycznie badał budowę mózgu; pod tym względem nie przewyższył go nikt aż do czasów renesansu. Takie ponure badania miały niewątpliwie swoich przeciwników. Jak świadczy legenda o Fauście, żywe jest przekonanie, że pewnych rzeczy ludzie nie powinni wiedzieć, że pewne badania są zbyt niebezpieczne, by ludzie mogli je prowadzić. Niewykluczone, że badania, które zaowocowały zbudowaniem broni jądrowych, trzeba będzie zaliczyć do tej kategorii, zwłaszcza jeśli nie okażemy dostatecznego rozsądku. W przypadku eksperymentów nad mózgiem nasze lęki mają mniej intelektualny charakter, sięgają głębiej w naszą ewolucyjną przeszłość. Przywołują obrazy dzikich zwierząt i rozbójników, którzy terroryzowali podróżników i chłopów w starożytnej Grecji, obrazy męczarni zadawanych przez Prokrustesa i innych okropieństw, którym zwykle bez wysiłku kładł wreszcie kres jakiś heros, Tezeusz lub Herakles.  W przeszłości takie obawy służyły przetrwaniu, ale obecnie są, moim zdaniem, tylko zbytecznym bagażem emocjonalnym. Jako uczony piszący o mózgu ciekaw byłem, czy zauważę w sobie takie odruchowe reakcje podczas oglądania kolekcji Broca. Warto przełamywać podobne lęki.
Wszelkie badania są związane z ryzykiem. Nie ma gwarancji, że wszechświat okaże się zgodny z naszymi predyspozycjami. Nie wiem jednak, jak moglibyśmy radzić sobie ze światem - zarówno zewnętrznym, jak i wewnętrznym - bez badania go. Najlepszym sposobem uniknięcia nadużyć jest dbałość, by społeczeństwo orientowało się w nauce i rozumiało implikacje takich badań. W zamian za prawo prowadzenia nieskrępowanych badań naukowcy są zobowiązani wyjaśniać, co robią. Jeśli naukowcy są uważani za zamkniętą grupę kapłanów, a nauka za rzecz zbyt trudną i skomplikowaną jak na możliwości intelektualne przeciętnego człowieka, to wzrasta groźba nadużyć. Jeśli natomiast nauka jest przedmiotem powszechnego zainteresowania, jeśli tryumfy nauki i jej społeczne konsekwencje są regularnie omawiane w szkołach, mediach i przy kolacji, to mamy szansę lepiej poznać świat, a także ulepszyć siebie i swoje otoczenie. Czasami myślę sobie, że właśnie ta idea przetrwała zakonserwowana w formalinie w mózgu Broca.

 

 

Rozdział 2
Czy możemy poznać wszechświat?
Refleksje nad ziarnkiem soli


Nic nie dorównuje bogactwem naturze, która ukazuje nam tylko powierzchnię, ale ma głębokość miliona sążni.
Ralph Waldo Emerson


Nauka to w znacznie większym stopniu pewien sposób myślenia niż gotowy korpus wiedzy. Jej celem jest zrozumienie, jak działa świat, wykrycie regularności, zbadanie związków między obiektami fizycznymi - od cząstek elementarnych, z których zbudowana jest materia, do żywych organizmów, społeczeństw i całego kosmosu. Nasza intuicja nie jest bynajmniej nieomylna. Nasze postrzeżenia mogą być zdeformowane przez już zdobytą wiedzę, uprzedzenia lub po prostu wskutek ograniczeń naszych zmysłów, które pozwalają na bezpośrednie postrzeganie tylko bardzo małej części zjawisk. Arystoteles i niemal wszyscy inni przed Galileuszem nie potrafili poprawnie odpowiedzieć na pytanie, czy gdyby wyeliminować opór, to kilogram ołowiu spadałby szybciej niż gram pierza. Nauka opiera się na eksperymentach, wymaga gotowości do podważania dogmatów, pragnienia zobaczenia świata takim, jaki jest naprawdę. Nauka wymaga zatem odwagi, a w każdym razie śmiałości powątpiewania w konwencjonalną mądrość.
Poza tym główna sztuczka naukowców polega na tym, by  naprawdę pomyśleć o czymś: Dlaczego chmury czasami mają ostro zarysowaną dolną krawędź na tej samej wysokości? Jak następuje kondensacja kropelek wody na liściu? Jakie jest pochodzenie danego słowa, na przykład "filantrop" lub "Shakespeare"? Dlaczego w społeczeństwach obowiązują pewne reguły, jak zakaz kazirodztwa? W jaki sposób soczewka skupia promienie słoneczne i pozwala podpalić papier? Dlaczego patyczak wygląda, jakby był z patyków? Dlaczego wydaje się nam, że Księżyc śledzi nas podczas nocnego spaceru? Co uniemożliwia wydrążenie szybu sięgającego do środka Ziemi? Co oznacza "dół", skoro żyjemy na kulistej Ziemi? W jaki sposób organizm przekształca zjedzony wczoraj posiłek w mięśnie i ścięgna? Jak daleko można sięgnąć "w górę"? Czy wszechświat jest nieskończony czy skończony, a jeśli to drugie, to czy można sensownie pytać, co jest dalej? Niektóre z tych pytań są bardzo łatwe. Na inne, a zwłaszcza na ostatnie nikt nie zna odpowiedzi. Takie pytania są w pełni naturalne. Formułowały je, w różnej postaci, niemal wszystkie cywilizacje. Odpowiedzi to niemal zawsze jakieś bajeczki, całkowicie niezależne nie tylko od wszelkich eksperymentów, ale nawet od uważnych obserwacji.
Natomiast nauka bada świat krytycznie, tak jakby mogły istnieć inne światy i rzeczy, których naprawdę nie ma. Wtedy musimy zadać pytanie, dlaczego świat jest taki, a nie inny. Dlaczego Słońce, Księżyc i planety mają postać kul, a nie piramid, sześcianów lub dwunastościanów? Dlaczego nie są to nieregularne bryły? Dlaczego świat jest taki symetryczny? Gdy ktoś poświęca czas na snucie hipotez, sprawdza, czy są sensowne, czy pasują do wszystkiego, co już wiemy o świecie, próbuje wymyślić testy mogące wesprzeć lub obalić hipotezę, to właśnie uprawia naukę. W miarę ćwiczenia takiego nawyku myślenia nabiera się w tym wprawy. Wniknięcie w jądro jakiegoś problemu - nawet drobiazgu, choćby źdźbła trawy, jak powiedział Walt Whitman - powoduje uniesienie, jakiego na tej planecie doświadczają zapewne tylko ludzie. Jesteśmy inteligentnym gatunkiem i używanie inteligencji sprawia nam przyjemność. Pod tym względem mózg przypomina mięśnie. Gdy dobrze myślimy, czujemy się dobrze. Rozumienie to rodzaj ekstazy.
W jakiej jednak mierze możemy naprawdę poznać otaczający nas wszechświat? Takie pytanie zadają niekiedy ludzie, którzy liczą na negatywną odpowiedź, boją się żyć we wszechświecie, który kiedyś moglibyśmy poznać. Czasami słyszymy również wypowiedzi uczonych, którzy z dużą pewnością siebie proklamują, że wszystko, co warto wiedzieć, już wkrótce będzie znane, a może nawet już jest znane. Niektórzy malują przy tym obraz dionizyjskiego lub polinezyjskiego świata, w którym obumarł zapał do badań intelektualnych, a bierni zjadacze lotosu popijają sfermentowane mleko kokosowe lub zażywają inne słabe środki halucynogenne. Jest to nie tylko obraźliwe dla Polinezyjczyków, którzy byli śmiałymi podróżnikami (a ich krótki okres życia w raju, niestety, już się kończy), ale stanowi również zachętę do poszukiwania intelektualnych odkryć pod wpływem narkotyków, co jest banalnym błędem.
Rozważmy skromniejsze pytanie, zapomnijmy o całym wszechświecie, Drodze Mlecznej lub naszym świecie. Czy możemy, ostatecznie i do końca, poznać ziarnko soli? Weźmy jeden mikrogram soli kuchennej, ziarnko tak małe, że bez lupy trudno je dostrzec. W takim ziarnku soli znajduje się 1016 atomów sodu i chloru, czyli 1 z szesnastoma zerami atomów, dziesięć tysięcy bilionów. Jeśli chcemy dokładnie poznać jeden mikrogram soli, powinniśmy znać przynajmniej położenie każdego z tych atomów w przestrzeni. (W rzeczywistości należałoby znać jeszcze wiele innych rzeczy, na przykład charakter oddziaływań między atomami, ale tu zadowolimy się tylko skromnym rachunkiem). Czy mózg ludzki może zarejestrować taką ilość informacji?
Ile może wiedzieć mózg? Mózg liczy około 1011 neuronów, czyli elementów obwodów i przełączników odpowiedzialnych za elektryczne i chemiczne procesy zachodzące w mózgu. Typowy neuron w mózgu ma około tysiąca niewielkich drutów, tak zwanych dendrytów, którymi jest połączony z innymi neuronami. Jeśli, co wydaje się prawdopodobne, każdy bit informacji w mózgu odpowiada jednemu takiemu połączeniu, to mózg może zgromadzić nie więcej niż 1014 bitów informacji, czyli sto bilionów. To tylko 1% liczby atomów w naszym ziarnku soli.
W tym sensie zatem wszechświat jest niepoznawalny, całkowicie odporny na wszelkie ludzkie próby zdobycia pełnej wiedzy. Nie możemy w taki sposób poznać nawet ziarnka soli, nie mówiąc już o całym wszechświecie.
Przyjrzyjmy się jednak dokładniej naszemu mikrogramowi soli. Sól kuchenna to kryształ, w którym - jeśli pominąć defekty struktury sieci krystalicznej - położenie każdego atomu chloru i sodu jest dokładnie określone. Gdybyśmy mogli skurczyć się do rozmiarów typowych dla tego krystalicznego świata, zobaczylibyśmy doskonale uporządkowane płaszczyzny atomów, na zmianę sodu i chloru. Wystarczyłoby określić położenie jednej płaszczyzny, by wiedzieć, gdzie znajdują się pozostałe. Do określenia położenia wszystkich atomów w doskonałym krysztale soli kuchennej wystarczy jakieś 10 bitów informacji*. Zapamiętanie takiej ilości informacji nie byłoby zbyt dużym obciążeniem dla mózgu.
Gdyby z praw przyrody wynikało, że zachowanie i budowa wszechświata są równie regularne jak struktura kryształu soli, to oczywiście wszechświat byłby poznawalny. Nawet gdyby praw takich było dużo i byłyby one dość złożone, istoty ludzkie byłyby zapewne zdolne do ich zrozumienia. Gdyby cała taka wiedza przekraczała zdolność mózgu do przechowywania i przetwarzania informacji, moglibyśmy ją zapisać poza naszymi organizmami - w książkach, bazach danych - a tym samym w pewnym sensie znalibyśmy wszechświat.
Jak łatwo się domyślić, ludzie usilnie próbują poznać takie regularności, czyli prawa natury. Poszukiwania tych reguł, bez których nie można marzyć o zrozumieniu ogromnego i złożonego wszechświata, to właśnie nauka. Wszechświat zmusza żyjące w nim istoty do poznania go. Istoty, dla których każdy dzień jest chaotyczną sekwencją nieprzewidywalnych zdarzeń, są wystawione na poważne niebezpieczeństwo. Wszechświat należy do tych, którzy - przynajmniej w pewnej mierze - poznali jego prawa.
Jest zdumiewające, że  rzeczywiście istnieją prawa natury, reguły, które w zwięzły sposób określają - nie tylko jakościowo, ale także ilościowo - jak działa świat. Potrafimy sobie wyobrazić wszechświat, w którym nie obowiązują żadne prawa, zbudowany - tak jak prawdziwy - z 1080 cząstek, które zachowują się zupełnie niezależnie i nie podporządkowują się żadnym regułom. Do zrozumienia takiego wszechświata potrzebowalibyśmy mózgu co najmniej tak wielkiego jak cały wszechświat. Wydaje się mało prawdopodobne, by w takim wszechświecie mogły istnieć inteligentne istoty, ponieważ działanie organizmu i mózgu wymaga wewnętrznej stabilności i porządku. Gdyby nawet w takim losowym wszechświecie istniały istoty bardziej inteligentne od nas, nie mogłyby one gromadzić wiedzy, przeżywać uczuć i radości.
Na szczęście dla nas żyjemy we wszechświecie, którego znaczącą i ważną część można poznać. Nasze zdroworozsądkowe doświadczenia i historia ewolucyjna przygotowały nas do poznania świata, z jakim mamy do czynienia w codziennej praktyce. Gdy jednak przechodzimy do innych obszarów zjawisk, zdrowy rozsądek i intuicja przestają być wiarygodnymi przewodnikami. Trudno uwierzyć, że gdy poruszamy się z prędkością światła, nasza masa nieograniczenie wzrasta, grubość w kierunku ruchu maleje do zera, a czas zwalnia tak bardzo, jak tylko sobie tego życzymy. Wiele osób uważa, że to głupota; co tydzień lub co dwa tygodnie dostaję list od kogoś, komu się to nie podoba. Jest to jednak w zasadzie całkowicie pewny wniosek wynikający nie tylko z doświadczeń, ale również ze wspaniałej teorii czasu i przestrzeni Alberta Einsteina, tak zwanej szczególnej teorii względności.  Nie ma znaczenia, że te zjawiska wydają się nam sprzeczne ze zdrowym rozsądkiem. Nikt jeszcze nie poruszał się z prędkością porównywalną z prędkością światła. Gdy mamy do czynienia z tak dużymi prędkościami, wskazówki zdrowego rozsądku stają się podejrzane.
Rozważmy pojedynczą molekułę złożoną z dwóch atomów, a zatem podobną do hantli - może to być molekuła soli. Taka molekuła wiruje wokół osi prostopadłej do linii łączącej atomy. W świecie kwantowym, czyli w świecie zjawisk zachodzących w bardzo małej skali, nie wszystkie orientacje molekuły w przestrzeni są dopuszczalne. Molekuła może być ustawiona poziomo, pionowo i jeszcze w paru położeniach pośrednich, ale inne kąty nachylenia osi są zabronione. Zabronione przez co? Przez prawa przyrody. Wszechświat jest tak zbudowany, że dopuszczalne są tylko dyskretne, czyli skwantowane stany rotacji. W życiu codziennym nie mamy do czynienia z tym zjawiskiem; byłoby ono dla nas niezwykle zaskakujące i kłopotliwe, gdybyśmy na przykład podczas gimnastyki mogli wyciągnąć ramiona tylko na boki, do góry i w jeszcze kilku innych kierunkach. Nie żyjemy w świecie makroskopowym, w skali  10-13 metra (zero, przecinek, dwanaście zer i 1). Nasza zdroworozsądkowa intuicja nie ma tu znaczenia. Liczy się tylko eksperyment - w tym przypadku obserwacje widma molekuł w dalekiej podczerwieni. Ich struktura dowodzi, że rotacja molekuł jest skwantowana.
Łatwo o frustrację z powodu ograniczeń, jakie prawa natury narzucają na nasze możliwości działania. Dlaczego pośrednie kierunki rotacji są wykluczone? Dlaczego nie możemy podróżować z prędkością nadświetlną? Czy możemy jedynie powiedzieć, że tak właśnie jest zbudowany wszechświat? Takie zakazy nie tylko przypominają o konieczności zachowania pewnej pokory, ale również sprawiają, że wszechświat jest bardziej poznawalny. Każdemu zakazowi odpowiada prawo natury, czyli reguła, która obowiązuje we wszechświecie. Im więcej jest zakazów, którym muszą się podporządkować energia i materia, tym szerszy jest zakres możliwej ludzkiej wiedzy. To, czy wszechświat jest w jakimś sensie poznawalny, zależy nie tylko od tego, ile jest praw natury, które obowiązują w różnych zjawiskach, ale także od naszej zdolności do zrozumienia tych praw. Nasze sformułowania praw natury z pewnością zależą od struktury mózgu, ale także od budowy wszechświata.
Osobiście preferuję wszechświat, w którym pewne rozległe obszary są nieznane, ale poznawalne. Gdybyśmy wiedzieli wszystko o wszechświecie, wydawałby się nam statyczny i nudny jak raj według pewnych niezbyt bystrych teologów. Niepoznawalny wszechświat nie jest właściwym miejscem dla myślącej istoty. Najlepszy dla nas wszechświat to właśnie taki, w którym żyjemy. Przypuszczam, że nie jest to tylko zbieg okoliczności.