Wojna Trojańska

  • szt.
  • Cena katalogowa: 32,90 zł
  • Rabat: -6,91 zł (21 %)
  • 25,99 zł

"W tamtych czasach królestwo bogów leżało bliżej świata ludzkiego i bogowie często pojawiali się wśród nas, czasem pod swoją postacią, czasem w formie ludzkiej, a niekiedy zwierzęcej. Także ówcześni ludzie byli bliżej bogów niż my, a wybitne czyny i niezwykłości zdarzały się znacznie częściej, przez co tamte historie są szlachetniejsze i bogatsze od naszych. Aby historie te nie przepadły w mrokach niebytu, postanowiłem zebrać wszystko, co powiedziano o wojnie trojańskiej - jak się zaczęła, jak przebiegała i jaki miała kres".
Od tych słów Femios, pieśniarz z Itaki i przyjaciel Odyseusza, rozpoczyna porywającą nową wersję mitów i legend, którymi obrosła wojna toczona w epoce brązu o małoazjatyckie miasto Troja.
Lindsay Clarke snuje opowieści o dwóch pokoleniach ludzi zmagających się ze swoim losem w bezczasowej sferze na przecięciu mitu i historii, gdzie konflikty rozdzierające ludzkie serca są odbiciem waśni między nieśmiertelnymi bogami. Peleus i Tetyda, Agamemnon i Klitajmestra, Achilles, Odyseusz i Hektor - wierni swoim mitologicznym pierwowzorom, uzyskują jednak postać, która wciąga czytelnika w zaskakująco współczesny dramat namiętności.
Wojna trojańska przemawia do świata wciąż targanego gwałtownymi konfliktami, ukazując ważne aspekty naszego doświadczenia przez pryzmat odziedziczonych po starożytności bezcennych skarbów mitologii.

Wojna trojańska od początków istnienia kina interesowała filmowców. Uniwersalne, odwieczne zagadnienia miłości, zdrady, wierności i honoru idealnie wpasowują się w dramaturgię filmowych scenariuszy. Niemal co kilka lat powstawał film, lub serial telewizyjny inspirowany epopeją Homera, chociaż do historii przejdą prawdopodobnie dwa obrazy: Helena trojańska [Hellen of Troy] w reżyserii Roberta Wise'a z 1956 roku, oraz zrealizowana przez Wolfganga Petersena superprodukcja Troja [Troy], w której główne role grają: Brad Pitt, Orlando Bloom, Eric Bana, Sean Bean oraz Peter O'Toole.

Rok wydania: 2004
Stron: 328
Oprawa: broszura
Format: 135/205
Pakowanie: 16
Tłumacz: Tomasz Bieroń

Fragment tekstu:

Seanowi, Steve'owi, Allenowi i Charliemu  
Pieśniarz z Itaki
W tamtych czasach królestwo bogów leżało bliżej świata ludzkiego i bogowie często pojawiali się wśród nas, czasem pod swoją postacią, czasem w formie ludzkiej, a niekiedy zwierzęcej. Także ówcześni ludzie byli bliżej bogów niż my, a wybitne czyny i niezwykłości zdarzały się znacznie częściej, przez co tamte historie są szlachetniejsze i bogatsze od naszych. Aby historie te nie przepadły w mrokach niebytu, postanowiłem zebrać wszystko, co powiedziano o wojnie trojańskiej - jak się zaczęła, jak przebiegała i jaki miała kres.
Dzisiaj jest dobry dzień na przystąpienie do dzieła. Słońce stoi w zenicie na letnim niebie. Kiedy podnoszę głowę, nad szum morza wybijają się dźwięki liry, śpiewy w mieście i rytmiczny tupot stóp w tańcu. Jest święto Apollina. Czterdzieści lat temu Odyseusz wrócił na Itakę i dzień ten głęboko wyrył się w mojej pamięci, ponieważ niewiele brakowało, a byłby moim ostatnim.
Byłem dwudziestoletnim młodzieńcem. Do dziś mam w oczach obraz siebie leżącego przed zdobionym srebrem tronem. Pamiętam kwaśny smak strachu w ustach i zapach krwi w nozdrzach, a kiedy zamykam oczy, widzę Odyseusza, który pochyla się nade mną i unosi zakrwawiony miecz.
Nie jestem służebnikiem Aresa, toteż nigdy nie zapoznałem się z wojną bliżej niż w dniu święta Apollina - i nie pragnę wiedzieć o niej więcej. A przecież opowieści, którymi zamierzam was uraczyć, są opowieściami wojennymi i usłyszałem je właśnie od Odyseusza. Jak to może być? Jego syn Telemach ocalił mnie od ślepej furii Odysa, zakrzyknął bowiem, że nie było mnie pomiędzy tymi, co chcieli zagarnąć jego żonę i królestwo. Siedziałem więc przy ogniu w megaronie dawno po tym, jak szał minął, a Odyseusz opowiadał te historie swemu synowi.
Być może któregoś dnia inny aojdos uczyni dla Odyseusza to, czego ja, Femios z Itaki, uczynić nie zdołałem, i przekuje te opowieści na pieśń, która do końca świata nie będzie schodziła ludziom z ust. Zanim to nastąpi, niech to, co zapisałem, będzie wspomnieniem uczciwego człowieka o wielkich namiętnościach bogów i ludzi.

 

 

Część pierwsza
KSIĘGA AFRODYTY

Jabłko niezgody
Na świecie jest pełno bogów i nikt nie może służyć im wszystkim. Los człowieka zależy więc od tego, których bogów sobie wybierze. Z większości relacji wynika, że wojna trojańska miała swój początek w takim właśnie wyborze, kiedy pewnego gorącego popołudnia trojański bohater Parys został zawezwany przed oblicze bogiń na stokach góry Ida.
Góry idajskie wznoszą się około dziesięciu mil od morza, za rzeką Skamander w tej części królestwa Troi, która zwie się Dardania. Odyseusz zapewnił mnie, że dardanejski szczep Trojan pielęgnował wówczas starożytny kult Afrodyty Frygijskiej, wobec czego Parys, później jeden z naczelnych pasterzy, dorastał w atmosferze przesyconej uwodzicielską potęgą tej bogini. Wydaje się zatem prawdopodobne, że podczas obrzędu wtajemniczenia na górze Ida zstąpiło na niego widzenie, w którym objawiła mu się Afrodyta. Nie wolno jednak wprost mówić o tych tajemnych rytach, więc my, pieśniarze, musimy odwołać się do wyobraźni.


Zaczęło się od niemiłego wrażenia, że jest obserwowany. Pogrążony w zadumie Parys podniósł głowę, lecz zobaczył tylko swoje pasące się stado. Owce sprawiały wrażenie jeszcze bardziej ospałych od niego. Potem kątem oka złapał krótki rozbłysk światła, który po chwili przeniósł się na drugą stronę. Otumaniony Parys skierował tam spojrzenie i usłyszał cichy śmiech. Na wprost niego, w gęstym sosnowym cieniu, pojawiła się męska postać. Ten wysmukły mężczyzna, w kapeluszu podróżnym z szerokim rondem i lekkiej opończy, stał oparty o pień drzewa. Kciuk jednej dłoni zatknął za pas, a w drugiej trzymał kaduceusz z białymi wstążkami.
Parys zerwał się na nogi, czuł bowiem, że znajduje się w obecności boga.
Po niezmąconym błękicie nieba szybował myszołów. W dole rozciągał się znajomy widok na rzeki nawadniające równinę trojańską. A przecież Parys miał wrażenie, że wszystko się zmieniło. Nawet powietrze było ostrzejsze, jakby znalazł się na większej wysokości.
Bóg Hermes poruszył kaduceuszem.
- Zeus mnie posłał. Musimy pomówić.
Nie widać było, żeby się poruszył, ale po chwili stał obok Parysa i zaprosił go do wspólnego legnięcia w trawie, po czym przystąpił do objaśniania swego poselstwa.
- Wpierw zechciej obejrzeć to - powiedział Hermes.
Z torby przywieszonej u pasa wyjął coś błyszczącego i podał Parysowi, a ten patrzył na promień słońca odbity od złotego jabłka, które leżało na jego dłoni. Obróciwszy je w garści, przebiegł kciukiem po słowach inskrypcji i nic nie rozumiejąc, ponownie skierował spojrzenie na boga.
- "Dla najpiękniejszej" - wyjaśnił Hermes z uśmiechem. - Ładne, prawda? Nie uwierzyłbyś jednak, ilu przysporzyło kłopotów! To mnie właśnie sprowadza. Bo widzisz, my, bogowie, potrzebujemy pomocy. Ale nic z tego nie pojmiesz, zanim nie opowiem ci historii Peleusa.


Niewykluczone, że tak to się zaczęło, chociaż Odyseusz uparcie twierdził, że wojna trojańska miała swój początek tam, gdzie wszystkie wojny - w sercach i umysłach śmiertelników. Doszedł już wtedy do przekonania, że wojna jest straszliwym dziedzictwem przekazywanym z pokolenia na pokolenie i ziaren zatargu doszukiwał się w ojcach mężczyzn, którzy toczyli te bitwy na smaganej wiatrem równinie. Wśród nich był Peleus.
Odys jeszcze w młodości zaprzyjaźnił się z Peleusem, od dawna liczącym się między najszlachetniejsze dusze pokolenia wielkich achajskich herosów. Był czas, kiedy się zdawało, że ze wszystkich śmiertelników bogowie najbardziej sprzyjają właśnie Peleusowi. A przecież młody poszukiwacz przygód z Itaki ku swojemu pomieszaniu stwierdził, że ma do czynienia z człowiekiem przygniecionym troskami, ponuro wspominającym swoje życie, na którym położyły się cieniem wielkie tragedie. W ciągu jednej nocy Peleus opowiedział Odyseuszowi tyle ze swoich dziejów, ile zdołał bez pogrążania się w rozpaczy.
Zaczęło się od kłótni trzech młodzieńców na wyspie Egina: dwóch z nich znalazło się na wygnaniu, a jeden w krainie cieni. Peleus i Telamon, którzy dopiero co wyrośli z wieku chłopięcego, byli starszymi synami Ajakosa, króla słynącego w całej Grecji i poza nią z wielkiej pobożności i sprawiedliwości. Jeśli Ajakos miał jakąś słabość, to taką, że faworyzował najmłodszego ze swoich synów, wyrostka imieniem Fokos, którego powiła nie żona króla, lecz kapłanka kultu fok.
Zazdrośni o uczucia starzejącego się ojca, Peleus i Telamon pałali zażartą niechęcią do urodziwego brata przyrodniego, smukłego i umięśnionego jak foka, od której wziął swoje imię, i wybijającego się we wszystkim, zwłaszcza w sporcie. Ich żal przerodził się w nienawiść, kiedy zaczęli podejrzewać, że Ajakos zamierza wyznaczyć go następcą tronu. Bo w jakim innym celu król wzywałby go na wyspę po tym, jak Fokos dobrowolnie udał się na stały ląd, aby zapobiec waśniom? Tak samo myślała małżonka króla, która zachęcała synów do bronienia swoich interesów.
Dalsze wydarzenia otacza mgła niepewności. Wiemy, że Telamon i Peleus wyzwali brata przyrodniego do współzawodnictwa w pentatlonie. Wiemy, że wyszli z tych zawodów z życiem, a Fokos nie. Wiemy również, że według starszych braci śmierć nastąpiła na skutek nieszczęśliwego wypadku - kamienny dysk rzucony przez Telamona pechowo zboczył z drogi i uderzył Fokosa w głowę. Krążyły wszakże pogłoski, że była więcej niż jedna rana na ciele, które znaleziono zresztą w lesie.
Ajakos nie miał wątpliwości co do winy swoich synów i zostaliby straceni, gdyby w porę nie uciekli. Każdy z braci poszedł jednak swoją drogą, co każe mi sądzić, że Peleus nie kłamał, kiedy zwierzył się swojemu przyjacielowi Odyseuszowi, że z niechęcią przystał na Telamonowy plan zamordowania Fokosa.
Jak było, tak było, w każdym razie kiedy ojciec nie dał wiary zapewnieniom Telamona o jego niewinności, ten znalazł schronienie na wyspie Salaminie, gdzie ożenił się z córką króla i z czasem zasiadł na tronie. Peleus zaś uciekł na północ do Tesalii, gdzie wziął go pod swoje skrzydła Aktor, król Myrmidonów.
Najserdeczniej powitał Peleusa syn króla Aktora, Eurytion. Szybko się zaprzyjaźnili i kiedy Eurytion poznał wydarzenia na Eginie, zgodził się oczyścić Peleusa z przelania krwi Fokosa. Ich przyjaźń przypieczętował ślub Peleusa z siostrą Eurytiona Polimelą.
Niedługo po tym zdarzeniu nadeszły wieści o wielkim dziku, który pustoszył stada i plony w sąsiednim królestwie Kalidonu. Kiedy Peleus się zwiedział, że wielu spośród największych herosów epoki, łącznie z Tezeuszem i Jazonem, szykuje się do wyprawy na dzika oraz że będzie między nimi jego brat Telamon, razem z Eurytionem wyruszył w drogę.
Jeśli pominąć wyprawy wojenne, trudno byłoby wymienić bardziej katastrofalną ekspedycję aniżeli łowy na dzika kalidońskiego. Król tego kraju zaniedbał należnych obrzędów, toteż bogini Artemida rzuciła na dzika urok i przerażone zwierzę walczyło o życie w przystępie szału. Zanim zdołano go wygnać z gęstwiny, dwóch myśliwych straciło życie, a trzeci został okaleczony. Dziewica Atalanta wypuściła strzałę, która trafiła dzika za uchem. Telamon ruszył z dzidą, aby dobić bestię, lecz potknął się o korzeń drzewa i runął na ziemię. Peleus podbiegł do brata, żeby postawić go na nogi, i zobaczył, że dzik rozpruwa innego myśliwego. W zbytnim pośpiechu cisnął włócznią, która chybiła celu i utkwiła między żebrami jego przyjaciela Eurytiona.
Mając na sumieniu śmierć dwóch osób, Peleus wiedział, że nie potrafiłby spojrzeć w oczy Polimeli ani pogrążonemu w żałobie ojcu swego przyjaciela. Udał się zatem do miasta Jolkos z innym myśliwym, królem Akastosem, i poddał się obrzędowi oczyszczenia. Nad życiem Peleusa zaczęły się jednak gromadzić jeszcze ciemniejsze chmury, gdyż w Jolkos grzesznym uczuciem zapałała do niego Kreteis, żona Akastosa.
Zawstydzony Peleus gasił jej umizgi. Aby pomścić doznane upokorzenie, królowa wysłała Polimeli wiadomość, że Peleus ją porzucił i zamierza poślubić córkę Kreteis. Dwa dni później do Peleusa, który nie wiedział o postępku Kreteis i sądził, że zmył z siebie wszelkie winy, dotarła wieść, że jego żona się powiesiła.
Wpadł w otchłań rozpaczy, ale próby, którym poddawał go los, na tym się nie skończyły. Z obawy o następstwa swego czynu Kreteis powiedziała mężowi, że Peleus nastawał na jej cześć. Akastos związał się jednak z Peleusem w obrzędzie oczyszczenia, nie miał zatem ochoty plamić się świętokradczą krwią. Zasięgnął porady swoich kapłanów i zwrócił się do Peleusa z następującym projektem.
- Jeśli będziesz zbyt długo opłakiwał śmierć Polimeli, oszalejesz z żalu - powiedział. - Śmierć Eurytiona to był wypadek. Nie jesteś winien temu, że twoja żona tego nie zniosła. Musisz żyć dalej, Peleusie. Co ty na to, żebyśmy obaj znowu wyruszyli w góry? Znajdziesz w sobie wolę, by przystąpić ze mną do zawodów myśliwskich?
Sądząc, że przyjaciel ma na względzie wyłącznie jego dobro, Peleus uchwycił się tej sposobności do chwilowego zapomnienia o swoich cierpieniach. Z włóczniami, sieciami i rozszczekaną sforą psów Peleus i Akastos wyruszyli o świcie na lesiste stoki gór Pelionu. Polowali przez cały dzień, a wieczorem zasiedli do uczty pod gwiazdami. Ucieszony, że znajdują się w nieskomplikowanym świecie męskiej kamraderii, Peleus wypił za dużo wina i zapadł w odrętwiały sen trawiony koszmarami.
Obudził się zmarznięty przed świtem przy wygasłym ognisku, rozbrojony i otoczony przez obszarpanych centaurów, którzy cuchnęli tak samo jak ich konie i swoją gardłową mową spierali się o to, co zrobić z Peleusem. Niektórzy byli za tym, żeby zabić go na miejscu, ale ich wódz mówił, że człowiek porzucony przez ludzi z miasta może ich nauczyć czegoś pożytecznego, toteż postanowili zabrać go do swojego króla. Przez piarżyska i dębowe gaje zaprowadzili więc Peleusa do przepastnego wąwozu, w którym huczała woda.
Kiedy zbliżali się ze swoim jeńcem, kobiety, które płaskimi kamieniami garbowały nad strumieniem zwierzęce skóry, podniosły głowy i umilkły. Przywódca bandy po kamienistej ścieżce wspiął się do jaskini, której otwór ział w połowie wysokości skalnej ściany. Peleus nie widział żadnych sadyb, ale kawałki spalonej trawy otoczone kamieniami wskazywały, gdzie rozpalano ogniska, a przenikliwa woń surowego mięsa i zjełczałego mleka drażniła go w nozdrza.
W końcu zaprowadzono go do jaskini, gdzie na posłaniu z liści spoczywał siwowłosy starzec z ramionami sękatymi i ciemnymi jak drzewo oliwne. W powietrzu unosił się zapach leczniczych ziół. Starzec pokazał Peleusowi, żeby usiadł obok niego, i bez słowa poczęstował go wodą z glinianego dzbana. Potem zmrużył oczy, uśmiechnął się powściągliwie i rzekł uprzejmym tonem:
- Opowiedz mi swoje dzieje.

 

Peleus zwierzył się później Odyseuszowi, że podczas pobytu wśród centaurów odzyskał równowagę ducha, ale prawda jest taka, że miał szczęście, bo wpadł w ich ręce akurat w chwili, kiedy ich król Chiron bardzo się troskał o przetrwanie plemienia.
Centaurowie zawsze byli stroniącym od obcych ludem, który pędził góralskie życie z dala od mieszkańców miasta i nizinnych rolników. Sam Chiron słynął z mądrości i uzdrowicielskich mocy. Przez wiele lat prowadził coś w rodzaju szkoły, do której wielu królów przysyłało na wychowanie swoich młodych synów. Pejritoos, król Lapitów z wybrzeża i wychowanek tej szkoły, zachował we wdzięcznej pamięci króla Chirona i jego półdzikich centaurów. Zaprosił ich na swoją ucztę weselną, ale ktoś popełnił błąd i dał centaurom wina. Nienawykli do tego napitku, szybko ogłupieli i zaczęli napastować kobiety. Rozpętała się krwawa walka, było wielu zabitych i rannych. Od tego strasznego dnia centaurowie uchodzą wśród niewtajemniczonych za nie całkiem ludzi. Ci, co przeżyli weselną bitkę, uciekli w góry i polowano na nich dla rozrywki niby na zwierzęta.
Gdy Peleusa przyprowadzono do jaskini przed oblicze Chirona, centaurów ostało się już bardzo niewielu. Odbyli długą rozmowę i jeden w drugim rozpoznał szlachetną duszę, jak również ofiarę niezasłużonych cierpień. Peleus nie miał ochoty wracać do świata i z radością przyjął zaproszenie Chirona, który zaproponował, żeby Peleus zaleczył rany na duszy, przez jakiś czas wiodąc proste życie pośród centaurów.
Dni pędził w pocie czoła, nocami zaś nawiedzały go nieprzyjemne sny, które Chiron uczył go odczytywać. Uzdrowicielsko działała też na niego muzyka centaurów, podszyta świstem wiatru, szumem wody i jakimś przejmującym urokiem. Wprowadzony w tajemnice Chirona, Peleus ponownie odkrył w swoim życiu sens. Z kolei przyjaźń z Peleusem przywróciła Chironowi nadzieję, że uda mu się zapewnić swemu ludowi przetrwanie, nawiązując dobre stosunki z mieszkańcami miast w dole. A zatem starzec i młodzieniec nawzajem podtrzymywali się na duchu. Ponadto Peleus powiedział, że jeśli będzie miał syna, z pewnością pośle go po nauki do Chirona i będzie zachęcał innych książąt do tego samego.
- Ale wpierw musisz mieć żonę - powiedział Chiron i zobaczył, że twarz Peleusa zaciągnęła się smutkiem na wspomnienie o Polimeli. - Ten mroczny czas już minął i otwiera się przed tobą nowe życie. Kilka nocy temu przyszedł do mnie we śnie pan nieba Zeus i powiedział, że już pora, aby moja córka wzięła sobie męża.
Peleus był zdumiony, bo nie wiedział, że Chiron ma córkę.
- Tetyda od dawna z nami nie mieszka - wyjaśnił Chiron. - Poszła w ślady matki i została kapłanką kultu mątw na wybrzeżu. Jest tam czczona jako nieśmiertelna bogini. Tetyda jest kobietą wielkiej piękności. Ślubowała, że wyjdzie za mąż tylko za boga, ale Zeus powiedział, że syn zrodzony z Tetydy byłby potężniejszy od swojego ojca, więc należy ją oddać śmiertelnikowi. Tym śmiertelnikiem jesteś ty, przyjacielu - ale musisz ją wpierw zdobyć. A to wymaga, byś został wtajemniczony w misteria jej kultu.


Prawdziwy charakter obrzędów wtajemniczenia mogą w pełni zrozumieć tylko ci, którzy wezmą w nich udział, mogę przeto jedynie powtórzyć to, co Odyseusz usłyszał od Peleusa. Jego pierwsze spotkanie z Tetydą odbyło się na wysepce u wybrzeża Tesalii. Chiron powiedział Peleusowi, że jego córka często przepływa cieśninę na grzbiecie delfina. Poradził swemu przyjacielowi, żeby się schował pośród skał, to może zaskoczy ją w środku dnia śpiącą w przybrzeżnej pieczarze.
Idąc za wskazówkami swego mentora, Peleus przeprawił się na wyspę, ukrył za krzewem mirtowym i czekał, aż słońce stanie w zenicie. Potem wszystkie jego zmysły poraził zachwyt, kiedy Tetyda płynęła w tęczowym rozbryzgu piany wzbijanej przez delfina, którego dosiadała. Potem zeskoczyła z jego grzbietu i pobrodziła na brzeg. Śledził ją z bezpiecznej odległości, aż zniknęła w wąskim otworze przybrzeżnej groty, żeby schronić się przed palącym słońcem.
Kiedy miał już pewność, że zasnęła, odmówił modlitwę do Zeusa, legł przy Tetydzie i objął ją mocnym uściskiem. Zbudziwszy się i stwierdziwszy, że ktoś nią zawładnął, przemieniła się w płomień. Ogień lizał ramiona Peleusa i przypalał mu skórę. Chiron przestrzegł go jednak, że nereida odziedziczyła po swym morskim ojcu umiejętność zmiany postaci i choćby przybrała najgroźniejszą formę, Peleusowi nie wolno ani na chwilę poluzować uścisku. Jeszcze mocniej objął więc Tetydę, która przemieniała się w kolejne żywioły.
Peleusa zalała przeto woda i bał się, że uszy i płuca zaraz mu pękną. Zdzierżył jednak i po chwili stanął przed nim ryczący lew, a potem zasyczał zębaty wąż i ciasno oplótł całe jego ciało. Następnie wycieńczony Peleus patrzył, jak wąż przybiera postać olbrzymiej mątwy, która spryskała mu twarz i ciało obrzydliwą atramentową mazią w kolorze sepii. Poparzony, podtopiony, okaleczony zębami i szponami tudzież prawie oślepiony przez atrament, Peleus miał już wypuścić wybrankę z objęć, kiedy Tetyda nagle uległa temu walecznemu śmiertelnikowi, który oparł się wszystkim jej mocom.
Zasapany Peleus zobaczył, że nimfa powraca do ludzkiej postaci, i poczuł, że jej ciało mięknie w jego uścisku. Objął ją namiętniej i czulej - podczas tej godziny miłości poczęli swego pierwszego syna.


Gody Peleusa i Tetydy odprawiono przy pełnym księżycu koło groty króla Chirona pośród wysokich skał góry Pelion. Po raz ostatni w dziejach świata wszystkich dwunastu nieśmiertelnych bogów zstąpiło z Olimpu, aby weselić się ze śmiertelnikami. Sam władca niebios oddał oblubienicę panu młodemu, a jego małżonka uniosła ślubną pochodnię. W uroczystości wzięły udział Trzy Mojry, Muzy przybyły zaśpiewać hymny weselne, a pięćdziesiąt nereid rozsnuło w wąwozie falującą wstęgę swego tańca na cześć oblubieńców.
Od olimpijskich bogów Peleus otrzymał w darze zbroję ze świecącego złota i dwa nieśmiertelne konie spłodzone przez Zachodni Wicher. Król Chiron dał panu młodemu niezrównaną włócznię myśliwską, którą obciosała Atena, Hefajstos zaś wyposażył w grot. Zebrało się całe plemię centaurów i wszyscy biesiadnicy raczyli się nektarem rozlewanym przez Ganimedesa, podczaszego Zeusa. Wedle powszechnej opinii nie było radośniejszej uczty weselnej od czasów, gdy przed wielu laty Olimpijczycy uświetnili swoją obecnością zaślubiny Kadmosa i Harmonii.
Z grona nieśmiertelnych bogów nie zaproszono jednak Eris, siostry bliźniaczki Aresa, boga wojny. Jej imię znaczy "spór" lub "niezgoda" i podobnie jak jej brat, Eris uwielbia wszczynać zwadę między ludźmi, rozpuszczając plotki, które mają budzić wzajemną zazdrość i zawiść. Z tego też powodu bogowie - poza jej bratem - wolą trzymać się od niej z daleka. A przecież wszyscy nieśmiertelni mają swoje miejsce w porządku świata i nie można bezkarnie lekceważyć żadnego z nich.
Wściekła i urażona Eris przyglądała się uroczystościom z cienia pobliskiego gaju, czekając sposobnej chwili, aby się zemścić. Kiedy Hera, Atena i Afrodyta składały Peleusowi życzenia, oblubieńcowi wpadł w oko błysk światła, gdy coś potoczyło się po ziemi pod jego stopy. Wszystkie trzy boginie wydały okrzyk zdumienia, kiedy Peleus podniósł złote jabłko. Roznieciło to ciekawość innych gości, którzy zebrali się w krąg. Tylko zrozpaczony Chiron zauważył, jak Eris w swojej kraciastej szacie znika między drzewami.
- Jest tu jakiś napis! - zawołał Peleus. - "Dla najpiękniejszej…"
Odwrócił się, żeby ocenić urodę trzech bogiń, które stały koło niego i uśmiech zgasł na jego twarzy. Natychmiast sobie uświadomił, że dając jabłko którejś z bogiń, uraziłby dwie pozostałe.
- Ależ ja jestem otoczony pięknością! - powiedział dla zyskania na czasie. - To zbyt trudna dla mnie zagadka.
Afrodyta uśmiechnęła się do niego.
- Dla najpiękniejszej? W takim razie gdzie tu trudność? Jabłko z pewnością jest przeznaczone dla mnie.
Wyciągnęła rękę po jabłko, ale Hera powiedziała, że jako żonie Zeusa, władcy Olimpu, jabłko bez cienia wątpliwości należy się jej.
- A ja? - wtrąciła Atena. - Każdy uczciwy sędzia zgodziłby się, że jabłko mnie przysługuje!
Afrodyta parsknęła śmiechem, takie jej się to wydało zabawne: kogo zauroczyłaby bogini, która nawet na wesele przychodzi w hełmie? Łaskawie przyznała, że Atena jest od niej mądrzejsza, a Herze nikt nie odmówi cnót wszelakich, ale skoro przedmiotem współzawodnictwa jest piękność, to pierwsze miejsce bezapelacyjnie należy się Afrodycie. Wyciągnęła rękę do Peleusa, który stał zbity z tropu i zadawał sobie pytanie, jak wybrnąć z tej pułapki.
- Nie widzisz, że wprawiasz naszego gospodarza w zakłopotanie, narzucając się mu na oczach panny młodej? - skarciła ją Atena. - Kiedy zrozumiesz, że prawdziwa piękność jest także skromna?
Czując, że zaraz wybuchnie awantura, Hera przywołała swoje siostry do porządku. Potem uśmiechnęła się do Peleusa i powiedziała, że najlepiej będzie, jeśli szybko rozstrzygnie sprawę, dając jabłko jej. Pozostałe dwie boginie naskoczyły na nią i wkrótce cała trójka przekrzykiwała się nawzajem. Muzom pieśń zgasła na ustach, nereidy przestały tańczyć, pośród centaurów zaległa nerwowa cisza, a oblubieńcy z rozpaczą śledzili coraz bardziej zażartą kłótnię.
- Skoro nie da się wam przemówić do rozsądku - uspokoiła je w końcu Hera - to jest tylko jeden sposób: niech rozstrzygnie Zeus.
Żadna z pozostałych nie zgodziła się jednak na to rozwiązanie, a wszechmocny Zeus też podszedł do tego bez większego zapału. Choć przez całe popołudnie pił nektar, starczyło mu przytomności umysłu, aby zdać sobie sprawę, w co by się wpakował: gdyby był szczery, jego żona uprzykrzyłaby mu życie, a w przeciwnym razie to samo uczyniłyby pozostałe dwie boginie. Odwrócił się w nadziei, że kłótnia sama z siebie wytraci impet. Chwilę później rozjuszone współzawodniczki zaczęły się obrzucać wyzwiskami.
- Dosyć! - huknął Zeus, uciszając je wszystkie na moment. - Jeśli zależy wam na złotych jabłkach, to każda z was może ich mieć cały sad.
- Nie chodzi o jabłko! - odrzekła rozgniewana Hera. - Żadna z nas nie dba o jabłko!
- Oczywiście, że nie - poparła ją Atena.
- W takim razie dlaczego przynosicie nam wszystkim wstyd? - spytał Zeus.
Nie doczekawszy się odpowiedzi, pouczył je:
- Nie zapominajcie, kim jesteście i gdzie się znajdujecie. Skończcie te swary i usiądźcie, żeby inni mogli się weselić!
Afrodyta otworzyła szeroko swoje wielkie oczy i wytłumaczyła, że w tym sporze chodzi o zwykłą sprawiedliwość. Nie miała zamiaru wyrzekać się tytułu, który w powszechnym mniemaniu słusznie jej się należał.
- Nie słuchaj tej głupiej jędzy! - syknęła Hera, która wyczuła, że jej mąż zaczyna się łamać.
- Jeśli chcesz, żeby nadal szanowano twoje zdanie - wtrąciła Atena - to nie możesz pozwolić, żeby twoja żona tobą manipulowała.
- Niech mnie Hades pochłonie, jeśli wybiorę którąś z was! - rozgniewał się Zeus.
Rozejrzał się dokoła zakłopotany, a potem już spokojniej powiedział boginiom, że w jego opinii wszystkie trzy są piękne, każda na swój sposób.
- Zapomnijcie o jabłku i zakończmy na tym całą sprawę.
- Spór posunął się za daleko - zaoponowała Hera. - Żądamy postanowienia.
Zeus posępnie spojrzał żonie w oczy. Niby wszechmocny, ale nie widział sposobu na rozstrzygnięcie tego sporu bez wzbudzania niekończących się rankorów na Olimpie. Dopiero wtedy przyszło mu do głowy, że za tą kłótnią przypuszczalnie stoi Eris, a jeśli tak, to nie ma skutecznego remedium. Nie mógł jednak pozwolić, aby to haniebne zachowanie trwało dalej na oczach śmiertelników, którzy stali wokół przejęci i z zakłopotanymi minami.
- Postanowiłem - powiedział wreszcie - że natychmiast wracamy na Olimp, żeby ci poczciwi ludzie mogli w spokoju ucztować!
Chwilę później nieśmiertelni zniknęli pośród obłoków. Rychło jednak się pokazało, że Zeus nie jest gotów wydać werdyktu i boginie z niepohamowaną gwałtownością podjęły spór, któremu nie widać było końca.
Tymczasem uczta, tak radośnie rozpoczęta, skończyła się w ponurej atmosferze. Od jakiegoś czasu nad Pelionem grzmiało i odejściu bogów towarzyszyły sine błyski na niebie. Teraz lunął deszcz i goście weselni w przestrachu szukali schronienia, chowali się pośród skał i potykali, jakby burza zniweczyła wszelkie nadzieje na spokój i ład w świecie. Jak tylko przestało padać, wymówili się innymi obowiązkami i wrócili do wygodnego życia w miastach na równinie.
Wstrząśnięty faktem, że władca niebios nie był w stanie poskromić swarliwości bogiń, sposępniały Chiron skrył się w swojej pieczarze. Poprzednim razem, gdy centaurowie brali udział w uczcie weselnej, upito ich i polowano na nich jak na wilki. Winę ponosili ludzie. Teraz wydawało się, że nawet bogowie potracili rozum. Uznał, że skoro świat wypadł z orbit, jego lud nie będzie więcej utrzymywał z nim stosunków. Jeśli Peleus i jego przyjaciele zechcą przysłać swoich synów na wychowanie, to on nauczy ich muzyki i uzdrowicielstwa, jak również skieruje ich na drogę mądrości, ale ponieważ bogowie byli skłóceni, a większość ludzi nie umiała się już zadowolić prostym życiem pośród głuszy, jakie wiedli centaurowie, przyszłość malowała się Chironowi w mrocznych barwach.

 

W małżeństwie Peleusa i Tetydy nie układało się najlepiej. Oboje usiłowali zbyć śmiechem katastrofalne zakończenie wesela, ale Peleus dosyć szybko sobie uświadomił, że prawie nic nie wie o swojej żonie.
Na górze Pelion zaczął wierzyć, że może znowu być szczęśliwy. Namiętne zbliżenie z Tetydą utwierdziło go w tym przekonaniu. Będą żyli razem, wychowają dzieci w czystym górskim powietrzu, z dala od niezdrowych ambicji i dwulicowości dworskiego świata. Tetyda była jednak stworzeniem morskim. Kochała słony wiatr od morza, jazdę na grzbiecie delfina, szum oblanych księżycową poświatą fal, zapach wodorostów, chrzęst kamyczków pod bosymi stopami i marmurowy świat przybrzeżnych sadzawek. W górach czuła się wyrwana ze swojego żywiołu. Tęskniła za piaszczystymi plażami i głosem morza, a koński zapach centaurów oraz ich nieokrzesane, przyziemne obyczaje budziły w niej złość, odrazę i zniechęcenie. Pokłóciwszy się z ojcem i naubliżawszy starszyźnie plemiennej, powiedziała mężowi, że chociaż połączył ich ze sobą sam Zeus, to jeśli Peleus będzie ją wbrew jej woli trzymał w tym ponurym górskim wąwozie, ona zwyczajnie tego nie przeżyje.
Peleus miał już na sumieniu śmierć brata i narzeczonej. Nie zniósłby kolejnej tragedii. Postanowił więc, że z końcem lata opuszczą Pelion, lecz zanim to nastąpiło, przybył do niego posłaniec z Tesalii.
Jeździec przywiózł wiadomość, że król Aktor, który nie umiał przeboleć utraty syna i córki, nie żyje. Myrmidonowie - ten nieustraszony lud tesalski - nie mieli wodza i wysłali do Peleusa gońca z zapytaniem, czy nie zechciałby objąć po Aktorze należnego mu tronu. Peleus mógł być pewien serdecznego przyjęcia, ponieważ niektórzy Myrmidonowie brali udział w łowach na dzika kalidońskiego i wiedzieli, że śmierć Eurytiona była dziełem przypadku. Ponadto żona Akastosa postradała zmysły i chełpiła się, że to przez nią Polimela popełniła samobójstwo. Nikt zatem by nie podważył tytułu Peleusa do królewskiego berła.
Oto bogowie zesłali mu rozwiązanie jego bolączek. Teraz nie tylko troska o żonę, ale również obowiązki wobec poddanych nakazywały mu opuścić górę Pelion. Postanowił, że przeniesie dwór królewski z sanktuarium Ateny w położonym w głębi lądu Itome do jednej z twierdz na wybrzeżu. Wiedział, że mając w uszach szum morza, Tetyda znowu będzie szczęśliwa.
Peleus natychmiast rozpoczął przygotowania do powrotu. Pożegnał się uroczyście ze swoimi przyjaciółmi centaurami, obiecał, że o nich nie zapomni i że będą zawsze mile widzianymi gośćmi w jego domu. Potem spędził wiele czasu sam na sam z Chironem, na owiewanej wiatrami półce skalnej wysoko nad wąwozem, skąd nad wierzchołkami górskimi Tesalii i Magnezji widzieli Morze Egejskie. Błękitne przestrzenie nad ich głowami pruł orzeł. Poza tym wszystko dokoła było nieruchome i przedwieczne, jakby znaleźli się poza czasem. Patrząc, jak wiatr mierzwi siwe włosy starego króla, Peleus wiedział, że Chiron zagląda do samego sedna istnienia, gdzie nie sięgają słowa. On również nie mógł znaleźć w sercu słów - nie dlatego, że było za mało do powiedzenia, wręcz przeciwnie. Miał jednak wrażenie, że Chiron i tak wszystko rozumie.
W końcu Chiron podniósł głowę i spojrzał na niego.
- Zaopiekujesz się moim ludem, kiedy ja odejdę?
- Ma się rozumieć. Ale wy, centaurowie, jesteście długowieczni. Czekają cię jeszcze długie lata życia.
- Być może. - Chiron obrócił twarz do wiatru. - Ale moja córka… Kiedy pierwszy raz ci o niej mówiłem, nie wiedziałem, że targają nią tęsknoty za nieśmiertelnością. Jej mężowi trudno będzie z tym żyć.
Peleus zmarszczył brwi, a potem powiedział lekkim tonem:
- Ze mną też niełatwo się żyje. A kiedy zamieszkamy nad morzem, Tetyda będzie szczęśliwa.
- Być może - powtórzył centaur.
Orzeł szybował teraz wysoko nad ich głowami, rozczapierzywszy szpony. Chiron podniósł wzrok ku niebu i powiedział cicho:
- Pamiętaj, że twój syn będzie potężniejszy od ciebie. Staraj się nie mieć o to do niego żalu.
- Nie będę - bo to dzięki twojej krwi. Kiedy osiągnie odpowiedni wiek, przyślę ci go na wychowanie.
- Muszę zatem dożyć tych czasów - odparł Chiron, kiwając głową.