Żelazny Jan

  • szt.
  • 49,00 zł 49,00 zł
  • Niedostępny

Porywająca podróż przez mitologię, literaturę i psychologię w poszukiwaniu istoty męskości

Fascynująca opowieść o istocie męskości i męskiej inicjacji, ale także o problemach i wyzwaniach w życiu współczesnego mężczyzny. Jest nowoczesną, a zarazem bardzo starą wizją tego, co nazywamy męskością. Potwierdza siłę mitów i tradycji w przypominaniu i utrwalaniu odwiecznych prawd.

Robert Bly jest poetą, gawędziarzem, tłumaczem i wykładowcą. Za swoje poezje uzyskał wiele nagród, m.in. National Book Award w USA.
Po opublikowaniu Żelazny Jan przez wiele miesięcy zajmował pozycję nr 1 na prestiżowych listach najpoczytniejszych nowości.

Rok wydania: 2017
Stron: 388
Oprawa: twarda z obwolutą
Format: 135x205
Pakowanie: 10
Tłumacz: Jacek Tittenbrun
Data wprowadzenia tytułu do sprzedaży: 28 sierpień 2017

Fragment tekstu:

 

Dla Noah, Micah i Sam

WSTĘP


Żyjemy dziś w ważnym i przełomowym momencie; stało się bowiem jasne, że wzory męskości przekazywane przez kulturę masową utraciły swoją nośność; mężczyzna nie może już się na nich opierać. Osiągając wiek trzydziestu pięciu lat, wie, że wzorce idealnego mężczyzny, twardego mężczyzny, prawdziwego mężczyzny, jakie wyniósł ze szkoły średniej, są bezużyteczne w realnym życiu.
Ludowe baśnie i bajki przechodziły niczym woda przez grubą warstwę gleby, z pokolenia na pokolenie, i możemy ufać zawartym w nich prawdom bardziej niż, powiedzmy, tym wymyślonym przez Hansa Christiana Andersena. Motywy przekazywane przez dawne opowieści - klucza wykradanego spod poduszki matki, podnoszonego z ziemi złotego pióra z płonącej piersi Żarptaka, Dzikusa spotykanego pod powierzchnią jeziora, śladów czyjejś krwi w lesie, które okazują się w końcu śladami Boga - przenikają w nas z wolna, by potem, już zadomowione, rozwijać się w naszym wnętrzu.
Nie gdzie indziej jak w dawnych mitach słyszymy, na przykład, o zeusowej energii, tej pozytywnej przywódczej energii mężczyzn, która zdaniem kultury masowej nie istnieje. Król Artur poucza nas o roli, jaką odgrywa męski mentor w życiu młodych mężczyzn; z opowieści o Żelaznym Janie dowiadujemy się o doniosłości przejścia z królestwa matki do królestwa ojca. Wszystkie opowieści inicjacyjne przekazują nam, jak ważne jest, by umieć oderwać się od naszych rodziców i znaleźć "drugiego ojca" czy "drugiego króla".
Istnieje inicjacja męska, inicjacja żeńska i inicjacja człowiecza. W tej książce mówię wyłącznie o tej pierwszej. Pragnę podkreślić, że celem mojej książki nie jest zwracanie mężczyzn przeciwko kobietom czy restytucja męskiej dominacji, przez wieki narzędzia ucisku kobiet i tłumienia kobiecych wartości. Nie rzucam w książce wyzwania ruchowi feministycznemu. Ruch ten oraz ruch opisywany przeze mnie są ze sobą związane, ale żyją one odmiennymi rytmami. Frustracja mężczyzn narastała, począwszy od rewolucji przemysłowej, osiągając dziś taki poziom, którego nie można już ignorować.
Ciemna strona męskiej natury jest wszystkim znana. Na konto mężczyzn trzeba zapisać szaleńczą eksploatację zasobów przyrody, dyskryminację i poniżanie kobiet, niepohamowaną namiętność do plemiennych wojen. Dziedzictwo genetyczne ma swój udział w tych obsesjach, a na równi z nimi kultura i środowisko. Nasze ułomne mitologie nie znajdują miejsca dla głębi męskich uczuć, lokują mężczyzn raczej w niebiańskich niż ziemskich rejonach, uczą posłuszeństwa dla niewłaściwych sił, czynią mężczyzn wiecznymi chłopcami i wikłają tak mężczyzn, jak i kobiety w systemy ekonomicznego panowania wykluczające zarówno matriarchat, jak i patriarchat.
Książka ta powinna przemawiać przede wszystkim do mężczyzn heteroseksualnych, choć nie znaczy to, że homoseksualiści nie znajdą w niej niczego dla siebie. Termin "homoseksualista" wszedł w użycie dopiero w XVIII wieku; poprzednio mężczyźni mający upodobanie do własnej płci byli traktowani po prostu jako część szerszej zbiorowości mężczyzn.
Mówię w tej książce o Dzikusie, którego należy odróżniać od barbarzyńcy. Barbarzyńca wyrządza wielkie szkody duszy, przyrodzie i gatunkowi ludzkiemu; można by powiedzieć, że choć barbarzyńca jest ranny, woli nie badać swoich ran. Dzikus, który zbadał swoje rany, przypomina raczej kapłana zen, szamana czy trapera niż barbarzyńcę.
Jak zbudować gniazdo na bezlistnym drzewie, gdzie odlatywać na zimę, jak wykonywać taniec godowy - cała ta wiedza zmagazynowana jest w zwojach mózgowych ptaka w postaci instynktów. Istoty ludzkie natomiast, wiedząc, jak znacznej elastyczności wymagać od nich będzie reagowanie na nowe sytuacje, postanowiły przechować tego rodzaju wiedzę poza systemem instynktów, a mianowicie w opowieściach. Tak więc opowieści - baśnie, legendy, mity, historie domowego ogniska - tworzą rezerwuar nowych sposobów reagowania, do których można sięgnąć w razie wyczerpania możliwości sposobów tradycyjnych i obiegowych.
Wśród wielkich badaczy owego rezerwuaru z ostatnich stuleci można wymienić George'a Grodecka, Gurdijewa, Carla Junga, Heinricha Zimmera, Josepha Campbella i Georges'a Dumezila. Moją pierwszą nauczycielką odcyfrowywania baśni była Marie-Louise von Franz. Wzoruję się na niej, starając się być tak wierny sensowi męskich opowieści, jak ona była wierna opowieściom żeńskim w swoich licznych książkach.
Książka czerpie swe inspiracje z dzieła całego zastępu ludzi, z których wielu zajmowało się tymi zagadnieniami długo przede mną. Na pierwszym miejscu należy tu wymienić Aleksandra Mitscherlicha, niemieckiego analityka zmarłego w 1981 roku. Zaciągnąłem poważny dług intelektualny u swoich współpracowników z ostatnich ośmiu lat, wśród których byli: Michael Meade, James Hillman, Terry Dobson, Robert Moore, John Stokes i inni. Dziękuję Keithowi Thompsonowi za jego zainteresowanie problemem; rozdział pierwszy stanowi zmodyfikowaną wersję wywiadu, jaki przeprowadził ze mną. Dziękuję także mojemu wydawcy Williamowi Patrickowi za jego zapał i intuicję.
Jestem również wdzięczny wielu ludziom, którzy zawierzyli mi na tyle, by mnie wysłuchać, i uczynili zaszczyt, opowiadając swoje historie, albo też po prostu wyśpiewali je, wytańczyli czy wypłakali. Choć w niniejszej książce ujmuję ścieżkę inicjacji jako złożoną z ośmiu stadiów, inni mogą uznawać za właściwą inną kolejność lub samą treść tych stadiów. Pokonujemy drogę, idąc. Antonio Machado napisał:

   Zważ, podróżniku, bo nie znajdziesz drogi,
   a jedynie ślady wiatru na morzu.

ROBERT BLY

 
Rozdział I

PODUSZKA I KLUCZ


Mówi się wiele o "Amerykaninie", jakby istniała niezmienna osobowość w dziesięcioleciach czy choćby jednej dekadzie.
Dzisiejsi mężczyźni bardzo się różnią od Saturnowego farmera, jaki przybył do Nowej Anglii w 1630 roku, człowieka o starczej mentalności, chlubiącego się swą introwersją, gotowego przesiedzieć trzy nabożeństwa w nieogrzewanym kościele. Na Południu ukształtował się typ ekspansywnego, matkocentrycznego zawadiaki, a żaden z tych dwóch typów "Amerykanów" nie przypominał ani zachłannego przedsiębiorcy kolejowego, jaki pojawił się później na północnym wschodzie, ani zuchowatych osadników prących na zachód, których dewizą było: "Obędę się bez tego".
Nawet ograniczając się do naszych czasów, przyjmowany powszechnie model podlega dramatycznym zmianom. Przykładowo, w latach pięćdziesiątych pojawił się pewien ogólny wzór osobowości, który stał się modelem męskości dla wielu.
Ów mężczyzna lat pięćdziesiątych wstawał do pracy wcześnie, porządnie pracował, utrzymywał żonę i dzieci i był zwolennikiem dyscypliny. Prezydent Reagan jest jakby zmumifikowaną personifikacją uporu i wytrwałości cechujących ten typ osobowości. Mężczyzna tego typu nie miał zbyt wysokiego mniemania o duchowym wnętrzu kobiet, ale potrafił docenić ich walory cielesne. Jego pogląd na kulturę w ogóle i kulturową rolę Ameryki był chłopięcy i optymistyczny. Na pierwszy rzut oka przedstawiał on sobą silny, pozytywny charakter, ale wdzięk osobisty i pozerstwo ukrywały (i ukrywają nadal) poczucie osamotnienia, deprywacji i bierności. Jeśli nie ma wroga - nie jest on pewny, czy naprawdę żyje.
Od mężczyzny lat pięćdziesiątych oczekiwano, że będzie lubił piłkę nożną, że będzie agresywny, że będzie zawsze brał stronę Stanów Zjednoczonych, że nigdy nie zapłacze i że w każdej sytuacji będzie można na niego liczyć. W tym obrazie mężczyzny brakowało jednak przestrzeni wrażliwości czy przestrzeni intymności. Osobowość była zbyt statyczna. Psychice brakowało współczucia, czego wyrazem była uporczywa kontynuacja wojny wietnamskiej; podobnie jak później brak czegoś, co można by nazwać "tęsknotą do ogrodu", w osobowości prezydenta Reagana tłumaczy jego nieczułość i brutalność wobec bezsilnych ludzi w Salwadorze, ludzi starych w Ameryce oraz bezrobotnych, uczniów i biednych w ogóle.
Mężczyzna lat pięćdziesiątych miał wyraźne wyobrażenie tego, czym jest mężczyzna i jakie są jego obowiązki, lecz niepełność i jednostronność tego wyobrażenia były groźne.
W latach sześćdziesiątych pojawił się nowy typ mężczyzny. Marnotrawstwo i przemoc wojny wietnamskiej sprawiły, że mężczyźni zaczęli kwestionować swoją dotychczasową wiedzę na temat natury dojrzałego mężczyzny. Jeśli męskość oznacza Wietnam - czy chcą być męscy w takim sensie? W tym czasie ruch feministyczny skłonił mężczyzn do przyjrzenia się kobietom naprawdę, zmuszając ich do uświadomienia sobie niepokojów i cierpień, od których mężczyzna lat pięćdziesiątych usilnie starał się odwracać. Gdy mężczyźni zaczęli badać dzieje kobiet i kobiecą wrażliwość, niektórzy z nich ujrzeli kobiecą stronę własnej osobowości. Ta świadomość pogłębiała się i dziś większość mężczyzn ma ją w takim lub innym stopniu.
Jest w tym procesie coś wspaniałego - mam na myśli naprawdę doniosłe odkrywanie i kultywowanie przez mężczyzn własnej "kobiecej" świadomości - a jednak nie potrafię oprzeć się wrażeniu, że w takiej postawie jest również coś nieprawidłowego. W ciągu ostatnich dwudziestu lat mężczyzna stał się bardziej wrażliwy i subtelny. Nie stał się jednak przez to bardziej wolny. Jest on miłym chłopcem, podobającym się nie tylko swojej matce, ale również młodej kobiecie, z którą żyje.
W latach siedemdziesiątych zacząłem dostrzegać w całym kraju zjawisko "miękkiego mężczyzny". Nawet dzisiaj, kiedy przyglądam się swojej publiczności, często wydaje mi się, że połowa młodych mężczyzn należy do tej kategorii. Są to mili, wartościowi ludzie; podobają mi się - nie chcą szkodzić przyrodzie czy wszczynać wojen, cała ich egzystencja i styl życia przepojone są łagodnością i umiarkowaniem.
A jednak wielu z tych mężczyzn nie jest szczęśliwych. Łatwo zauważyć, że brak im energii. Należą oni do kategorii ludzi chroniących życie, w odróżnieniu od dających życie. Stąd też, prawem kontrastu, mężczyźni ci często wiążą się z silnymi kobietami promieniującymi energią.
Mamy tu więc dobrze wychowanego młodego mężczyznę, górującego świadomością ekologiczną nad swoim ojcem, życzliwie nastawionego wobec całego wszechświata, ale przy tym obdarzonego niewielką siłą witalną.
Silne, dające życie kobiety, ukształtowane w latach sześćdziesiątych albo dziedziczące dawniejszego ducha, odegrały ważną rolę w uformowaniu owego chroniącego życie, lecz niedającego życia mężczyzny.
Przypominam sobie z lat sześćdziesiątych nalepkę samochodową z napisem: KOBIETY MÓWIĄ "TAK" MĘŻCZYZNOM, KTÓRZY MÓWIĄ "NIE". Uznajemy odwagę, której wymagała odmowa powołania do wojska, pójście do więzienia czy ucieczka do Kanady, podobnie zresztą jak odwagę, której wymagało przyjęcie karty poborowego i wyjazd do Wietnamu. Kobiety przed dwudziestoma laty dawały jednak wyraźnie do zrozumienia, że wolą wrażliwego, łagodniejszego mężczyznę.
Preferencja ta wpłynęła na ukształtowanie mężczyzn. Niewrażliwość u mężczyzny została utożsamiona z przemocą, a wrażliwość była nagradzana.
Wiele energicznych kobiet - zarówno wtedy, jak i w latach dziewięćdziesiątych - wybierało sobie i nadal wybiera za kochanków, i w pewien sposób chyba synów, "miękkich" mężczyzn. Nowy rozdział energii "jang" wśród partnerów nie nastąpił przypadkiem. Młodzi mężczyźni z różnych powodów pragnęli "twardszych" kobiet, a kobiety zaczęły pragnąć bardziej "miękkich" mężczyzn. Wydawało się przez pewien czas, że to zdrowy układ, ale żyjemy już w jego ramach wystarczająco długo, by dostrzec, iż tak nie jest.
Po raz pierwszy dowiedziałem się o udręce "miękkich" mężczyzn w trakcie moich wykładów. W 1980 roku gmina Lama w Nowym Meksyku poprosiła mnie o poprowadzenie kursu tylko dla mężczyzn, pierwszego w ich życiu, w którym wzięło udział czterdziestu uczestników. Każdego dnia zajmowaliśmy się jednym bogiem greckim i jedną dawną opowieścią, by potem późnymi popołudniami spotykać się na dyskusjach. Gdy zabierali głos młodsi mężczyźni, nierzadko łzy przeszkadzały im mówić. Byłem zdumiony tym, jak wiele żalu i boleści tkwi w duszach tych młodych ludzi. Zgryzota ich wynikała po części z dystansu między nimi a ich ojcami, odczuwanego przez nich boleśnie, ale innym jej źródłem były problemy w ich małżeństwach czy związkach z kobietami. Nauczyli się wrażliwości, ale sama wrażliwość to za mało, by radzić sobie z kłopotami w małżeństwie. W każdym związku raz na jakiś czas potrzeba czegoś dzikiego; potrzebuje tego zarówno on, jak i ona. Jednak w momencie, w którym pojawiała się taka potrzeba, młody mężczyzna często nie potrafił stanąć na wysokości zadania. Był opiekuńczy, to prawda, ale w jego związku i w jego życiu trzeba było czegoś innego.
"Miękki" mężczyzna mógł powiedzieć:
- Czuję twój ból, uważam twoje życie za tak ważne jak moje, zaopiekuję się tobą, pocieszę cię.
Nie potrafił jednak określić, czego pragnie, i trzymać się tego. Brakowało mu zdecydowania.
W Odysei Hermes poucza Odyseusza, iż zbliżając się do Kirke, reprezentującej specyficzną matriarchalną energię, powinien podnosić lub pokazywać miecz. Podczas owych początkowych spotkań wielu młodszym mężczyznom sprawiało trudność odróżnienie wyciągnięcia miecza z pochwy od zadawania komuś ran. Jeden z nich, niejako ucieleśniający określone duchowe wartości lat sześćdziesiątych, człowiek, który rzeczywiście mieszkał przez rok w pniu drzewa gdzieś koło Santa Cruz, nie potrafił, trzymając w dłoni miecz, wyprostować ramienia. Tak dobrze się nauczył, że nie wolno ranić ludzi, iż nie był w stanie unieść w górę kawałka stali, nawet po to, by złapać nim promień słońca. A przecież wyciągnięcie miecza nie musi oznaczać walki. Może ono także wskazywać na zdecydowanie płynące z radosnego poczucia siły.
Podjęta przez wielu Amerykanów podróż w "miękkość", wrażliwość czy "rozwijanie kobiecej strony osobowości" była niezwykle wartościowa, ale na niej droga się nie kończy. Ta droga nie ma końca.

 

W poszukiwaniu Żelaznego Jana

Jednym z utworów mówiących o trzeciej możliwości dla mężczyzn, o trzeciej drodze jest baśń zatytułowana Żelazny Jan* albo też Żelazny Hans. Jakkolwiek pierwsi zapisali ją bracia Grimm mniej więcej w 1820 roku, liczy ona sobie pewnie z dziesięć lub dwadzieścia tysięcy lat.
Na początku baśni czytelnik dowiaduje się, że gdzieś w głębi lasu, niedaleko królewskiego zamku dzieją się jakieś dziwne rzeczy. Mianowicie myśliwi trafiający na to miejsce znikają i nigdy nie wracają. W ślad za pierwszą grupą zaginionych wyrusza dwudziestu następnych, ale i oni nie wracają. Ludzie nabierają przekonania, że to leśne uroczysko kryje w sobie jakąś niesamowitą tajemnicę, i przestają tam chodzić.
Pewnego dnia pojawia się na zamku nikomu nieznany myśliwy i powiada:
- Czy jest tu coś do roboty? Czy jest może w tej okolicy jakieś niebezpieczne zadanie do wykonania?
Król rzecze:
- No cóż, mógłbym wspomnieć o lesie, ale jest pewien problem. Ludzie, którzy tam wyruszają, nigdy nie wracają. Procent powrotów, żeby tak to ująć, nie należy do wysokich.
- O, właśnie coś takiego mnie pociąga - odpowiada młody człowiek.
Wyrusza do lasu i, co interesujące, wyrusza sam, biorąc ze sobą tylko psa. Młody człowiek z psem wędrują przez las i przechodzą koło stawu. Nagle ze stawu wyłania się ręka, porywa psa i niknie wraz z nim w toni. Nasz bohater nie wpada bynajmniej w panikę z powodu tego wydarzenia. Mówi jedynie do siebie:
- To na pewno tu.
Ponieważ myśliwy jest przywiązany do swego psa i nie chce się z nim rozstawać, wraca do zamku, bierze jeszcze trzech ludzi z wiadrami i powraca z nimi nad staw, aby wybrać całą wodę. Łatwo zrozumieć, że czeka ich niezwykle mozolna praca.
Po jakimś czasie odkrywają na dnie stawu okazałego człowieka, od stóp do głów pokrytego włosami. Włosy są rudawe - przypominają zardzewiałe żelazo. Zabierają tego człowieka do zamku i wtrącają do więzienia. Dokładniej, król każe go wsadzić do żelaznej klatki stojącej na dziedzińcu, nadaje mu imię Żelazny Jan, a klucz od klatki oddaje na przechowanie królowej.

Przerwijmy na chwilę naszą opowieść.
Współczesny mężczyzna, wglądając w swoją psychikę, może, jeśli ma szczęście, odkryć pod powierzchnią swojej duszy spoczywającego w zakamarkach, do których od dawna nikt nie zawitał, sędziwego, włochatego człowieka.
Systemy mitologiczne łączą włosy ze sferą instynktów, z seksem, z pierwotnością. Twierdzę, innymi słowy, że na dnie psychiki każdego współczesnego mężczyzny znajduje się duża, pierwotna istota cała pokryta włosami. Nawiązanie kontaktu z tym Dzikusem to krok, który jest jeszcze przed mężczyzną lat osiemdziesiątych czy dziewięćdziesiątych. W naszej dzisiejszej kulturze wybieranie wody wiadrami jeszcze się nie rozpoczęło.
Baśń delikatnie sugeruje, że owego kudłatego mężczyznę otacza aura lęku, lęku, który towarzyszy wszelkiej zmianie. Kiedy mężczyzna zaczyna rozwijać wrażliwą stronę własnej osobowości i ma już poza sobą etap początkowej bojaźni, na ogół uznaje swoje doznania za wspaniałe. Zaczyna pisać wiersze, siadywać nad brzegiem morza, wyzwala się od przymusu bycia ciągle stuprocentowym samcem, nabiera zdolności do współodczuwania z innymi - jest w nowym, oszałamiającym świecie.
Lecz zanurzenie się w wodę po to, by dotknąć leżącego na dnie stawu Dzikusa - o, to zupełnie inna sprawa. Istota, z jaką stajemy twarzą w twarz, jest przerażająca, tym bardziej dzisiaj, gdy korporacje czynią tak wiele, by ukształtować jałowych, bezwłosych, nijakich ludzi. Kiedy mężczyzna akceptuje swoją wrażliwość czy to, co się czasem nazywa swoją "wewnętrzną kobietą" - czuje się często bardziej serdeczny, bardziej koleżeński, bardziej chętny do życia. Natomiast konfrontacja z "głębokim mężczyzną", jak go nazywam, rodzi poczucie niebezpieczeństwa. Akceptacja Kosmatego Człowieka wymaga odwagi innego typu, łączącej się z pokonaniem wewnętrznych oporów i poczucia lęku. Kontakt z Żelaznym Janem wymaga zstąpienia w czeluście męskiej psychiki i zaakceptowania jej ciemnych stron, w tym ożywczej ciemności.
Od wielu pokoleń świat biznesu radził młodym przedsiębiorcom, by trzymali się z dala od Żelaznego Jana, a kościoły chrześcijańskie także za nim zbytnio nie przepadają.
Freud, Jung i Wilhelm Reich są tymi badaczami, którzy mieli odwagę zejść na dno stawu i przyjąć to, co tam odkryli. Zadanie, jakie stoi przed współczesnym mężczyzną, polega na pójściu ich śladem.
Niektórzy już to uczynili: Kosmaty Człowiek opuścił dno stawu mieszczącego się w ich psychice i przeniósł się na dziedziniec, a więc oświetlone słońcem miejsce, gdzie wszyscy mogą go zobaczyć. Stanowi to pewien postęp w stosunku do piwnicy, w której pragnęłoby zamknąć Kosmatego Człowieka wiele elementów naszej kultury. Tu czy tam, wszakże, jest on ciągle w klatce.

 

Utrata złotej piłki

Powróćmy do przerwanej opowieści.
Pewnego dnia ośmioletni syn króla bawi się na dziedzińcu swoją ulubioną złotą piłką. Piłka wpada do klatki Dzikusa. Jeśli chłopiec chce odzyskać piłkę, będzie musiał podejść do Kosmatego Człowieka i poprosić go o nią. I tu właśnie zaczyna się problem.
Złota piłka nasuwa nam na myśl jedność osobowości, którą cieszyliśmy się w dzieciństwie - pełnię i integralność, które były naszym udziałem przed rozdziałem na męskie i żeńskie, bogate i biedne, złe i dobre. Piłka jest złota i okrągła jak słońce. I podobnie jak słońce - promieniuje energią.
Zwróćmy uwagę na wiek chłopca. Wszyscy, czy jesteśmy chłopcami czy dziewczynkami, tracimy coś właśnie w tym wieku. O ile w przedszkolu mamy ciągle naszą złotą piłkę, o tyle w szkole podstawowej tracimy ją. To, co z niej pozostaje, gubimy w szkole średniej. W baśni Żabi król piłka królewny wpada do studni. Niezależnie od tego, jakiej płci jesteśmy, gdy tylko tracimy naszą złotą piłkę, spędzamy resztę życia, starając się ją odzyskać.
Pierwszym krokiem na drodze do odzyskania piłki jest, moim zdaniem, pogodzenie się - stanowczo i nieodwołalnie - z jej utratą. Freud powiedział: "Jakiż smutny kontrast między promienną inteligencją dziecka a ograniczoną umysłowością dorosłego".
Gdzie jest więc złota piłka? Mówiąc metaforycznie, moglibyśmy stwierdzić, że kultura lat sześćdziesiątych nakłaniała mężczyzn do szukania swojej złotej piłki we wrażliwości, czułości, współpracy i wyzbyciu się agresywności. Wielu jednak mężczyzn wyzbyło się wszelkiej agresywności i nie odnalazło złotej piłki.
Opowieść o Żelaznym Janie uczy, że mężczyzna nie powinien spodziewać się, iż znajdzie złotą piłkę w żeńskim królestwie, gdyż tam jej nie ma. Nowożeniec prosi skrycie żonę, aby oddała mu złotą piłkę. Myślę, że zrobiłaby to, gdyby mogła, gdyż większość kobiet, zgodnie z moimi doświadczeniami, stara się nie hamować rozwoju mężczyzn. Nie może ona jednak dać piłki, gdyż jej nie posiada. Co więcej - utraciła ona również własną złotą piłkę i też nie może jej znaleźć.
Upraszczając, moglibyśmy powiedzieć, że mężczyzna lat pięćdziesiątych chciał, by złotą piłkę zwróciła mu kobieta. Mężczyzna lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych, z równym brakiem powodzenia, prosi o to samo swoją "wewnętrzną kobiecość".
Opowiadanie o Żelaznym Janie podsuwa nam myśl, że złota piłka znajduje się w obrębie magnetycznego pola Dzikusa, co nam bardzo trudno pojąć. Musimy uznać za możliwe, że prawdziwa promienna energia u mężczyzny nie ukrywa się, nie spoczywa czy czeka na nas w strefie żeńskiej, ani też w strefie samczej, w typie Johna Wayne'a, lecz w magnetycznym polu głębokiej męskości. Chroni ją podwodne pole instynktów i ten, kto mieszka w nim od nie wiadomo kiedy.
W Żabim królu to żaba, niesympatyczne stworzenie, na widok którego każdy mówi "Fuj!", przynosi złotą piłkę. A w wersji braci Grimm żaba zamienia się w króla dopiero po tym, gdy czyjaś ręka trzaska nią o ścianę.
Większość mężczyzn wolałaby, żeby to ktoś sympatyczny zwrócił im piłkę. Nasza opowieść sugeruje jednak, że nie znajdziemy złotej piłki w polu siłowym azjatyckiego guru czy nawet łagodnego Jezusa. Opowieść ta nie jest antychrześcijańska, lecz przedchrześcijańska (o jakieś tysiąc lat), a jej przesłanie jest nadal prawdziwe: odzyskanie złotej piłki jest nie do pogodzenia z pewnymi typami powszechnie spotykanej potulności i uprzejmości.
Dzikości czy braku ogłady, zakładanej przez obraz Dzikusa, nie należy mylić z samczą energią, znaną mężczyznom aż nadto. W przeciwieństwie do niej energia Dzikusa mobilizuje do stanowczego i zdecydowanego, lecz nie brutalnego działania.
Dzikus nie jest przeciwstawny cywilizacji, ale też nie mieści się w niej całkowicie. Etyczna nadbudowa ortodoksyjnego chrześcijaństwa nie jest przychylna Dzikusowi, jak się wydaje, w odróżnieniu od samego Chrystusa. Czyż nie przyjął on chrztu z rąk długowłosego Jana?
Kiedy nadchodzi pora rozmowy młodego człowieka z Dzikusem, przekona się on, że ta różni się zasadniczo od rozmowy z pastorem, rabinem czy guru. Z Dzikusem nie rozmawia się o niebiańskiej szczęśliwości, duchu, umyśle czy "wyższej świadomości", lecz o czymś wilgotnym, ciemnym, ale i też mniej podniosłym - o "duszy", jak by powiedział James Hillman.
Pierwszy krok polega na podejściu do klatki i poproszeniu o zwrot złotej piłki. Niektórzy mężczyźni są gotowi do podjęcia takiego kroku, podczas gdy inni jeszcze nie osuszyli swoich stawów - nie pozostawili za sobą zbiorowej męskiej tożsamości i nie wkroczyli na nieznany teren samotnie, czy też w towarzystwie jedynie swego psa.
Nasza baśń powiada, że po utonięciu psa trzeba złapać za wiadra. Żaden olbrzym nie przyjdzie i nie wybierze za nas wody; żadne magiczne sztuczki nic tu nie pomogą. Ani święta woda z Lourdes, ani LSD czy kokaina. Trzeba to zrobić samemu, wiadro za wiadrem. Przypomina to mozolną dyscyplinę, jakiej wymaga sztuka. Dzieła Rembrandta, tak jak Picassa, Yeatsa, Rilkego czy Bacha powstały dzięki wytężonej, wytrwałej pracy. Czerpanie wody wiadrem wymaga znacznie większej dyscypliny, niż większość ludzi zdaje sobie sprawę.
Dzikus, jak zwrócił mi uwagę pisarz Keith Thompson, nie ma zamiaru ot tak, po prostu, wręczać proszącemu złotej piłki. Cóż by to była za bajka, gdyby Dzikus rzekł po prostu:
- No dobrze, masz tu swoją piłkę.
Jung zauważył, że wszelkie spełnione życzenia pod adresem psychiki opierają się na zasadzie "coś za coś". Psychika lubi robić interesy. Jeśli, na przykład, jakaś część was jest niezwykle leniwa i nie chce się jej pracować, to nawet najbardziej stanowcze noworoczne postanowienie poprawy niewiele zdziała. Poskutkuje, jeśli powiecie do swojej leniwej połowy:
- Pozwól mi popracować przez godzinę, a wtedy ja pozwolę ci się byczyć przez następną godzinę, zgoda?
I tak też w Żelaznym Janie ubija się interes: Dzikus zgadza się oddać złotą piłkę chłopcu w zamian za otwarcie klatki.
Chłopiec, najwidoczniej przestraszony, ucieka. Nawet nie odpowiada Dzikusowi. Czyż nie tak postępujemy? Rodzice, księża, nauczyciele tak często wkładali nam do głów, że powinniśmy trzymać się z daleka od Dzikusa, że kiedy on mówi:
- Zwrócę ci piłkę, jeśli wypuścisz mnie z klatki - my nawet nie odpowiadamy.
Mija z dziesięć lat. Nasz dwudziestopięcioletni teraz bohater wraca do Dzikusa i pyta:
- Czy dostanę z powrotem swoją piłkę?
Dzikus rzecze:
- Owszem, jeśli mnie uwolnisz.
Prawdę mówiąc, sam powrót do Dzikusa jest czymś niezwykłym; wielu ludzi nigdy się na to nie zdobywa. Dwudziestopięcioletni mężczyzna dobrze słyszy słowa Dzikusa, ale przecież jest to już ktoś, kto dorobił się czegoś w życiu: ma dwie toyoty, domek, może i żonę oraz dziecko. Jakże mógłby wypuścić Dzikusa z klatki? Zwykle taki mężczyzna i za drugim razem odchodzi bez słowa.
Mija następne dziesięć lat. Nasz bohater ma już trzydzieści pięć lat… Czy widzieliście kiedyś wyraz rozterki na obliczu trzydziestopięcioletniego mężczyzny? Czując się przepracowany, wyobcowany i pusty, pyta Dzikusa tym razem z głębi duszy:
- Czy zwróciłbyś mi moją złotą piłkę?
- Owszem, tak - powiada na to Dzikus - jeżeli wypuścisz mnie z klatki.
I w tym momencie dzieje się coś zdumiewającego. Nasz bohater odpowiada Dzikusowi i wywiązuje się między nimi rozmowa. Mężczyzna mówi:
- Nawet gdybym chciał cię wypuścić, nie mogę tego zrobić, bo nie wiem, gdzie jest klucz.
Mówi prawdę. W tym wieku nie wiemy, gdzie znajduje się klucz; nawet nie dlatego, że zapomnieliśmy, ale że w ogóle nigdy nie wiedzieliśmy, gdzie go szukać.
Baśń powiada, że król, zamykając Dzikusa, oddał klucz królowej na przechowanie, ale wtedy mieliśmy tylko siedem lat, a poza tym nasz ojciec nigdy nam nie powiedział, co zrobił z kluczem. Gdzież jest więc ten klucz?
Spotkałem się z następującymi odpowiedziami:
- Jest zawieszony na szyi chłopca.
Nie.
- Jest schowany w klatce Żelaznego Jana.
Nie.
- Jest w środku złotej piłki.
Nie.
- Jest w zamku. Wisi na haku w skarbcu.
Nie.
- Jest w wieży. Wisi wysoko na haku.
Nie.
Dzikus odpowiada:
- Klucz znajduje się pod poduszką twojej matki.
Klucza nie ma w piłce, w złotym kufrze ani w schowku, lecz leży on pod poduszką naszej matki - tam, gdzie kazałby go nam szukać Freud.
Wydostanie stamtąd klucza to kłopotliwe zadanie. Freud, czerpiąc inspiracje z pewnej greckiej sztuki, powiada, że mężczyzna, jeżeli chce długo żyć, nie powinien bagatelizować wzajemnego pociągu między sobą a matką. Wszak poduszka leży w łóżku, w którym matka kochała się z naszym ojcem. Poduszka niesie ze sobą ponadto jeszcze inne skojarzenia.
Michael Meade, opowiadacz mitów, zwrócił mi kiedyś uwagę, że poduszka to takie miejsce, w którym matka chowa wszystkie nadzieje związane z nami. Matki marzą o synu lekarzu, psychoanalityku, geniuszu Wall Street, lecz bardzo rzadko o "synu Dzikusie".
Wracając do syna, nie jest on wcale pewien, że rzeczywiście chce zabrać klucz. Zwykłe przenosiny klucza spod poduszki matki pod poduszkę guru nie zdają się na nic. Zapomnieć, że matka posiada klucz, byłoby poważnym błędem. Wszak zadanie matki polega na cywilizowaniu chłopca, a więc to, że zachowuje ona klucz, jest czymś naturalnym. Wszystkie rodziny postępują podobnie; na całym świecie "król oddaje klucz królowej na przechowanie".
Atakując matkę, napierając czy krzycząc na nią, co doradzaliby nam niektórzy freudyści, prawdopodobnie nie zwojowalibyśmy wiele, matka mogłaby się tylko uśmiechnąć i rozmawiać z nami, trzymając łokieć na poduszce. Dysputy Edypa z Jokastą nigdy nie przynosiły większego efektu, podobnie jak wykrzykiwania Hamleta.
Jeden z moich znajomych uważa, że najsprytniej byłoby ukraść klucz pewnego dnia, gdy nie będzie naszych rodziców w domu. To, że "rodziców dzisiaj nie ma", oznacza wolność od rodzicielskich zakazów. Tego dnia należy skraść klucz. Pisarz i gawędziarz Gioia Timpanelli zauważył, że z mitologicznego punktu widzenia kradzież klucza należy do królestwa Hermesa.
A klucz musi być skradziony. Przypominam sobie swój wykład na temat kradzieży klucza wygłoszony dla mieszanej publiczności. Młody człowiek, najwyraźniej dobrze obznajomiony ze zwyczajami Nowej Ery, powiedział:
- Robercie, niepokoi mnie ten pomysł kradzieży klucza. Kradzież jest czymś nagannym. Czy nie moglibyśmy po prostu całą grupą udać się do matki i powiedzieć: "Mamo, czy oddałabyś klucz?".
Wzorem dla niego był prawdopodobnie sposób, w jaki załatwia sprawy personel sklepu ze zdrową żywnością. Czułem przez skórę, że dusze wszystkich kobiet znajdujących się na sali powstają, aby zabić autora tej niefortunnej propozycji. Mężczyźni w jego rodzaju są równie niebezpieczni dla drugiej płci, jak i dla swojej.
Żadna matka godna swego imienia i tak nie dałaby klucza. Jeżeli syn nie umie go ukraść, to na niego nie zasługuje.
- Chcę uwolnić Dzikusa!
- Chodź no tutaj i pocałuj mamusię!
Matki wyczuwają intuicyjnie, co się stanie, gdy ich synowie wejdą w posiadanie klucza: utracą wówczas swoich chłopców. Trudno przecenić siłę instynktu posiadania matek w stosunku do synów, dającą się porównać tylko z równie zazdrosną zachłannością ojców w stosunku do córek.
Środki stosowane w celu odzyskania klucza są sprawą indywidualną, ale warto podkreślić, że sposoby demokratyczne nie mają szans na sukces.
Pewien dość sztywny młodzian tańczył którejś nocy przez sześć godzin, nie oszczędzając się, i rano oświadczył:
- Tej nocy odzyskałem część swojego klucza.
Inny mężczyzna odzyskał klucz, gdy postąpił pierwszy raz w życiu jak prawdziwy oszust, z pełną świadomością tego, co robi. Jeszcze inny ukradł klucz, gdy zbuntował się przeciwko swej rodzinie, odmawiając dalszego odgrywania roli kozła ofiarnego.
Omawianie praktycznych sposobów kradzieży klucza mogłoby nam zająć całe tygodnie. Baśń nie wyklucza żadnej możliwości, stwierdzając jedynie: "Pewnego dnia ukradł klucz, wrócił do klatki Dzikusa i otworzył zamek. Otwierając drzwiczki klatki, przyciął sobie nimi palec" (ten szczegół nabierze znaczenia w następnej części naszej opowieści). Dzikus jest nareszcie wolny i może wrócić do swego lasu, odejść jak najdalej od "zamku".