Fantastyczny pan Lis

  • szt.
  • 15,00 zł
  • Niedostępny

NAKŁAD WYCZERPANY. NIE MA MOŻLIWOŚCI ZAKUPU KSIĄŻKI.

 

Trzy huncwoty żywot wiodły
Tłusty, mały i wychudły
A choć w pierwszej chwili
Bardzo się na oko różnili
Każdy był tak samo podły.

Boggis, Bunce i Bean to trzej najobrzydliwsi farmerzy, jakich kiedykolwiek spotkaliście. Nienawidzą pana Lisa i gotowi są go zastrzelić, zagłodzić, albo wykopać spod ziemi. Ten jest jednak od nich sprytniejszy i ma chytry plan.

Rok wydania: 2003
Stron: 92
Oprawa: broszura
Format: 125/195
Pakowanie: 30
Tłumacz: Jerzy Łoziński

Fragment tekstu:

1

Trzej farmerzy

 

W dolinie znajdowały się trzy farmy. Ich właścicielom dobrze się wiodło. Byli bogaci. Byli też wstrętni. Wszyscy trzej byli tak wstrętni i podli, jak to się zdarza między ludźmi. A nazywali się Boggis, Bunce i Bean.
Boggis hodował kurczęta i kury. Miał ich całe tysiące. Był strasznie gruby, a to dlatego, że codziennie na śniadanie, obiad i kolację zjadał po trzy gotowane kurczęta z kluskami.
Bunce hodował kaczki i gęsi. Miał tysiące gęsi i kaczek. Był karzełkiem z wydatnym brzuchem. Był tak niski, że broda nie wystawałaby mu z wody po płytkiej stronie żadnego basenu na świecie. Jadał tylko paszteciki z gęsich wątróbek. Robił z wątróbek pastę, faszerował nią ciasto i zapiekał. Taka dieta przyprawiała go o stały ból brzucha i wybuchowy charakter.

Bean specjalizował się w indykach i jabłkach. Tysiące indyków trzymał w sadzie pełnym jabłonek. Nic nie jadał, natomiast całymi galonami pijał toczony z jabłek cydr. Był chudy jak ołówek i najsprytniejszy z całej trójki.
    Trzy huncwoty żywot wiodły
    Tłusty, mały i wychudły.
    A choć w pierwszej chwili
    Bardzo się różnili,
    Każdy był tak samo podły.

Tak śpiewały okoliczne dzieci, gdy tylko ich zobaczyły.
2

Pan Lis

 

Wzgórze nad doliną porastał las.
W lesie rosło wielkie drzewo.
W jego korzeniach była nora.
W norze mieszkali pan Lis, pani Lisica i ich cztery liski.
Każdego wieczoru, kiedy tylko zaczynało się ściemniać, pan Lis pytał panią Lisicę:
- I co to ma być dzisiaj, kochanie? Tłuste kurczę od Boggisa? Kaczka lub gęś od Bunce'a? Czy może smaczna indyczka od Beana?
A kiedy pani Lisica odpowiedziała, na co tym razem ma ochotę, pan Lis przemykał się po nocy w dolinę i robił swoje.
Boggis, Bunce i Bean świetnie wiedzieli, co się dzieje, i z wściekłości wprost odchodzili od zmysłów. Nie lubili niczego tracić, o nie! A jeszcze mniej lubili, kiedy im coś podkradano. Dlatego co noc każdy z nich uzbrojony w strzelbę zaczajał się w jakimś ciemnym miejscu na swojej farmie, mając nadzieję, że dopadnie rabusia.
Ale pan Lis był dla nich za chytry. Zawsze podkradał się do farmy pod wiatr, a to znaczyło, że jeśli nawet ktoś ukrył się bardzo starannie, niesiony wiatrem zapach już z daleka informował o tym pana Lisa. Kiedy więc Boggis przywarował przy swym głównym kurniku, pan Lis wyczuwał go z pięćdziesięciu jardów i natychmiast kierował się w stronę kurnika pomocniczego po drugiej stronie farmy.
- Murcza kać z tą bestią! - pieklił się Boggis.
- Obdarłbym go żywcem ze skóry! - krzyczał Bunce.
- Trzeba go ukatrupić! - stanowczo stwierdził Bean.
- Zgoda, ale jak? - spytał Boggis. - Jak dopaść tę zarazę?
Bean popukał się delikatnie swym długim palcem w nos.
- Mam plan - oznajmił.
- E tam! - obruszył się Bunce. - Te twoje chytre plany zwykle okazują się do niczego.
- Siedź cicho i słuchaj! - pouczył go Bean. - Jutro wieczorem wszyscy trzej zaczaimy przy wyjściu z lisiej nory i poczekamy, aż ten złodziejaszek się pokaże. A wtedy… BUM BUM BUM, i po sprawie.
- Bardzo sprytnie - pochwalił go Bunce - ale najpierw musimy wiedzieć, gdzie jest ta nora.
- Widzisz, mój drogi, ja już wcześniej ją znalazłem. Jest w lesie, w korzeniach wielkiego drzewa…